Obrona za Kazimierzem Tomaszewskim, o udział w stowarzyszeniu »Proletaryat« i o podżeganie do zabójstwa politycznego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Suligowski
Tytuł Obrona przed sądem wojennym w cytadeli warszawskiej za Kazimierzem Tomaszewskim, oskarżonym o udział w stowarzyszeniu »Proletaryat« i o podżeganie do zabójstwa politycznego
Pochodzenie Z ciężkich lat (Mowy)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Obrona przed sądem wojennym w cytadeli warszawskiej za Kazimierzem Tomaszewskim, tkaczem, oskarżonym o udział w socyalno-rewolucyjnej partyi »Proletaryat«, oraz o podżeganie do zabójstwa politycznego.
(Tłomaczenie z rosyjskiego).

Panowie Sędziowie!

Przystępując do obrony podsądnego Kazimierza Tomaszewskiego, wypada mi zacząć od zwrócenia uwagi na rażący kontrast, zachodzący pomiędzy oskarżeniem a materyałem dowodowym.
W samej rzeczy, oskarżenie uważa Tomaszewskiego za członka partyi rewolucyjnej, który przyjął na siebie spełnienie wyroku o zabójstwie niejakiego Siremskiego i skłonił do wykonania tego niejakiego Bugajskiego, czyli obwinia go o uczestnictwo w partyi, oraz o udział w terroryzmie, tymczasem w toku przewlekłego śledztwa sądowego, przy przesłuchaniu olbrzymiej liczby świadków, przy czytaniu długiego szeregu protokółów, przy rozpatrywaniu mnóstwa dokumentów — nie przedstawiono nam ani jednego faktu, w którymby się ujawniła jakakolwiek aktywna działalność Tomaszewskiego na korzyść partyi; w punkcie zaś podżegania do zabójstwa, podsądny Bugajski zeznał tu przed sądem z całą stanowczością, że dokonał zamachu na życie Siremskiego bez żadnego wpływu i udziału ze strony Tomaszewskiego oraz, że rzucił przy pierwotnem śledztwie przeciwko Tomaszewskiemu oskarżenie, wiedząc, że Tomaszewski wyjechał z kraju i przypuszczając, że w ten sposób odwróci uwagę i zmyli dochodzenie. Pomimo to, przedstawiciele oskarżenia uznali za możliwe obstawać przy pierwotnie postawionych zarzutach i przy karze śmierci na zasadzie art. 249 kod. kar.
Znakomite obrony paru poprzedzających mówców[1] powinny były, jak mniemam, zupełnie przekonać Was, panowie sędziowie, o niemożności zastosowania art. 249 do tej sprawy wogóle. W czynnościach »Proletaryatu« nie było buntu przeciwko władzy Najwyższej, ani dążenia do zerwania zasadniczych podstaw ustroju państwowego, w ochronie których art. 249 grozi przestępcy pozbawieniem życia, lecz gdyby nawet zastosować do wypadku nieco łagodniejsze przepisy art. 250, albo art. 318 kodeksu, niemniej trzeba się zastanowić dobrze, kogo można pociągać do podobnej odpowiedzialności, kogo zaś nie można, niemniej trzeba dowieść każdemu z podsądnych czynu przestępnego, trzeba go dowieść stanowczo poza wszelką w tej mierze wątpliwością.
Mam nadzieję, że zdołam wykazać brak dowodów dla ustalenia jakiejkolwiek winy Tomaszewskiego i zupełną jego niewinność.
W dniu 26 marca 1884 r. o godzinie 8-ej wieczorem w Zgierzu dokonany został zamach na życie znienawidzonego w sferze robotniczej człowieka, niejakiego Siremskiego. Zabójca, Stanisław Bugajski, został zatrzymany i zaaresztowany. Zaczęto go zaraz badać o powody, dla których zamierzał zabić człowieka, a jeszcze bardziej o to, z czyjego polecenia działał. Bugajski z początku utrzymywał, że działał z własnego postanowienia, gdy jednak strażnicy zaczęli go przez całą noc niepokoić i budzić, oznajmił, że dopuścił się przestępstwa z dopuszczenia znajomego sobie tkacza Kazimierza Tomaszewskiego. Udano się zaraz do mieszkania tego ostatniego, ale okazało się, że go niema, że od 4 dni wyjechał wraz z żoną i dziećmi do Cesarstwa i niewiadomo, gdzie się w tej chwili znajduje.
Tego tylko było potrzeba — podmówił, uciekł i ukrył się. Oto i gotowe oskarżenie. Że zaś zamach był przypisywany prześladowaniu ze strony socyalno-rewolucyjnej partyi, bo już w październiku 1883 r. usiłowano raz zabić tegoż Siremskiego, ale bez skutku, przeto uczyniono zaraz drugi wniosek, że Tomaszewski jest czynnym członkiem partyi, ba! nawet wykonawcą jej wyroków. W tym kierunku szło śledztwo i do tego dociągano wszelkie okoliczności.
Tymczasem, całe to oskarżenie opierało się na błędzie. Tomaszewski nigdy nie uciekał, ani się ukrywał, jak to zresztą zostało przed sądem jak najściślej udowodnione. W roku 1882 pracował on w Zgierzu, w fabryce Borsta, gdzie według słów zarządzającego fabryką, świadka Bommego, zarabiał 5 do 6 rb. na tydzień, pod obowiązkiem utrzymania przy warsztacie swoim chłopca, co kosztowało 1 rb. 50 kop. lub coś około tego, czyli zarabiał tygodniowo 3½ do 4½ rb.
Ale Tomaszewski miał żonę i dwoje, a potem troje dzieci, życie było trudne i trzeba było dążyć do wyszukania lepszego miejsca. W początkach roku 1883 udało mu się umieścić się w innej fabryce zgierskiej, u Sztyra. Tutaj warunki okazały się korzystniejszymi, zarobki Tomaszewskiego dochodziły, jak widać to z objaśnień jego żony, do 6 i 7 rb. tygodniowo. Pracował tam przez rok cały i niema co dowodzić, że pracował uczciwie.
Już konkurencya z cudzoziemskim elementem (w całej fabryce Sztyra było dwóch tylko robotników miejscowego pochodzenia), wymagała szczególnej gorliwości, ażeby nie stracić miejsca, które zabezpieczało lepsze niż gdzieindziej zarobkowanie, a wydane przez Sztyra świadectwo (z dnia 10/22 marca r. 1884) usuwa wszelkie w tej mierze wątpliwości. Na nieszczęście w tym czasie nadszedł powszechnie znany kryzys ekonomiczny, który dotychczas trwa w kraju; na fabrykach zgierskich, jak i wszędzie, robota się zmniejszyła. Z początkiem r. 1884 Sztyr zaczął uwalniać robotników, tak, że pozostał zaledwie jeden robotnik i dwóch uczni. Tomaszewski musiał znowu myśleć o wyszukaniu pracy.
Wielu u nas, jak wiadomo, wyobraża sobie Cesarstwo za rodzaj ziemi obiecanej, na Cesarstwie też zatrzymały się oczy Tomaszewskiego. Miał on tam krewnego, który służył na jednej z południowo-zachodnich dróg żelaznych, miał też i dobrego znajomego, tkacza z zawodu, niejakiego Franciszka Cobela, który otworzył nawet własną pracownię w osadzie Korczyku, w powiecie zasławskim, gub. Wołyńskiej.
Nie było się nad czem wahać, Tomaszewski postanowił szukać tam zajęcia, którego brakowało na miejscu. Ukończywszy w dn. 22 marca 1884 roku tygodniową pracę, po obrachunku ze Sztyrem i otrzymaniu odpowiedniego świadectwa, następnego dnia w niedzielę 23 marca o 8-ej rano wyjechał z żoną i dziećmi do Żyrardowa, z zamiarem pozostawienia tam czasowo żony i dzieci u jej rodziców, dopóki nie znajdzie nowego miejsca i pracy. Był jeszcze i inny powód skierowania drogi do Żyrardowa. Tomaszewski stamtąd pochodził, trzeba było więc otrzymać od tamtejszego zarządu gminnego świadectwo na wyjazd.
Przybywszy do Żyrardowa i umieściwszy jakkolwiek rodzinę, Tomaszewski 26 marca (tegoż dnia o 8 ej wieczór zdarzył się w Zgierzu zamach na Siremskiego) udał się do zarządu gminnego w Guzowie, w okręgu którego leży Żyrardów, i tegoż 26 marca pozyskał świadectwo kwalifikacyjne na paszport do Cesarstwa, z wymienieniem wsi Korczyka w pow. zasławskim, gub. wołyńskiej, w dniu zaś następnym, 27 marca, zawizował to świadectwo w biurze naczelnika powiatu w Grodzisku i pojechał do Warszawy, gdzie na trzeci dzień dnia 30 marca wydano mu żądany paszport z kancelaryi warszawskiego gubernatora, przy zatrzymaniu w tejże kancelaryi świadectwa kwalifikacyjnego. Po otrzymaniu paszportu Tomaszewski wyjechał, jak było wskazane, do wsi Korczyka, w pow. zasławskim, gub. wołyńskiej.
W Korczyku, zgodnie z dokonanem przez żandarmeryę dochodzeniem, Tomaszewski przebywał u Cobela od końca marca do 27 maja, gdy jednak okazało się, że interesy Cobela idą źle, że on nie jest w stanie pomódz Tomaszewskiemu, ani zabezpieczyć stałego zarobku, zawiedziony w swoich nadziejach Tomaszewski wrócił z końcem maja do kraju. Gdy zaś dowiedział się od żony, że się o niego ze strony władzy dopytywano, udał się do naczelnika powiatu i został przyaresztowany. Jak widzimy z powyższego, wyjazd do Cesarstwa ściągnął na niego niemałe kłopoty, pozbawiając jego żonę i dzieci już od 18 miesięcy pomocy ze strony głowy rodziny, a wszystko to wynikło w następstwie oskarżenia Bugajskiego, które zostało przyjęte za podstawę dochodzenia. Później to oskarżenie odpadło, Bugajski cofnął swój zarzut, wyjaśniły się bliżej szczegóły wyjazdu do Cesarstwa, niebyło już mowy o ucieczce i ukrywaniu się, ale to nic nie pomogło, władze prowadzące dochodzenia polityczne stały uparcie przy swojem. Oskarżonemu w dalszym ciągu i nawet jeszcze obecnie mówią: tyś winien i broń się.
Po wyjaśnieniu historyi oskarżenia, dla odparcia wywodów władzy oskarżającej, wypada mi podzielić obronę na dwie części i rozpatrzyć najprzód kwestyę podżegania do zabójstwa, a następnie kwestyę uczestnictwa w partyi »Proletaryat«.
W mowie oskarżającej, o ile ona dotyczyła Tomaszewskiego, p. prokurator pomieszał te dwa oskarżenia, nie oddzielając jednego od drugiego, czego nie można uznać za prawidłowe. Podżeganie do zabójstwa stanowi czyn samodzielny. Można być członkiem partyi i nie przyjmować udziału w podobnem przestępstwie, i naodwrót, można spełnić podobne przestępstwo, nie będąc członkiem partyi, np. z namowy, za pieniądze.
Obok tego, przy pomieszaniu może być trudno określić, które okoliczności dowodzą jednej winy, a które — drugiej. Jakoż w tym wypadku pomieszanie oskarżeń doprowadziło do groźnej pomyłki. Przypisywane Tomaszewskiemu podmówienie do zabójstwa nietylko było przyczyną pociągnięcia go w tym zarzucie do odpowiedzialności, ale było ciągle i nawet obecnie jest przytaczane na dowód przynależności Tomaszewskiego do partyi.
Można na podstawie dowiedzionych zjawisk wyprowadzać wniosek o innych faktach, lecz nie można za pomocą niedowiedzionych faktów dowodzić istnienia innych przestępnych czynów. Jeśli ustalony jest fakt, że Bułgarzy przeszli granicę serbską i wzięli Pirot, to z tego można wywnioskować, że pobili Serbów i przeszli do kroków zaczepnych, ale dopóki fakt przejścia granicy i upadku Pirotu nie został sprawdzony, dopóty wniosek o pogromie Serbów i krokach zaczepnych ze strony Bułgarów byłby przedwczesny i mógłby okazać się mylnym[2]. Podobnież, gdyby było dowiedzione podżeganie ze strony Tomaszewskiego do zabójstwa i gdyby było dowiedzione, że podżeganie to miało na widoku cel polityczny, możnaby wnioskować o przynależności Tomaszewskiego do partyi, ale podejrzenie w przedmiocie podżegania nie może być stawiane w liczbie dowodów innej winy, a mianowicie udziału w partyi.
Z obowiązku obrońcy muszę zatem usunąć pomyłkę, której się tutaj dopuszczono i rozpatrywać będę każdy z powyżej wspomnianych dwóch zarzutów oddzielnie.
Zwracam się do pierwszego. Siremski, to mizerna osobistość, pełniąca rolę nie do zazdrości wśród robotniczej sfery m. Zgierza. Doniesieniami swemi, prawdziwemi lub nieprawdziwemi, wyrządził on krzywdę niejednemu człowiekowi, pozbawił niejedną rodzinę spokoju i ściągnął na siebie ogólne oburzenie — nienawidzili go wszyscy, zrobił on się nienawistnem béte noire całego zaścianka. Według słów jego żony, Siremskiej, wszyscy się od niego odwracali, nikt z nim nie rozmawiał, a nienawiść owa przeszła i na żonę, chociaż nie biorącą udziału w sztuczkach męża. W takich warunkach zamach na Siremskiego mógł nastąpić zarówno z powodu osobistej urazy, jak i na żądanie partyi. Gdyby Bugajski wykonał zamach z powodów osobistych, to o podmówieniu nawet mowy by nie było, jeżeli zaś to się stało z woli partyi, to objaśnienie jego, że podmówił go do tego Franciszek Gelszer, że on dał mu sztylet, znajduje usprawiedliwienie we wszystkich okolicznościach sprawy.
Wedle szczerego zeznania Pacanowskiego, Gelszer był najbardziej wybitnym, dodajmy, być może jedynym rzeczywistym członkiem partyi w Zgierzu. Na zasadzie objaśnienia tegoż Pacanowskiego i innych świadków, groził Siremskiemu Gelszer kilka razy śmiercią i śledził tego ostatniego z zamiarem zabicia go. Jeśli tak jest, jeśli Gelszer gotów był sam zabić Siremskiego, to zdaje się, tem łatwiej było mu zdecydować się na wprowadzenie tego w czyn przez osobę trzecią. Potwierdzają to zeznania żony Siremskiego, której odwiedziny Franciszka Gelszera na krótki czas przed zamachem Bugajskiego wydały się nadzwyczaj podejrzanemi; uważała ona Franciszka Gelszera za tak dalece niebezpiecznego dla męża, że nie pozwoliła mężowi odprowadzić go na dół w chwili, gdy wychodził z ich mieszkania. Że zaś przeczucie żony spełniło się, tem samem wyjaśniło się, kto kierował zamachem na Siremskiego.
Nowy dowód w tej mierze przynoszą jeszcze zeznania żony zmarłego Gelszera, która objaśniła, że mąż jej nietylko obowiązany był zabić Siremskiego, lecz nawet grożono mu śmiercią, gdyby Siremskiego nie zabił.
Dla przedstawiciela oskarżenia wszystkie wyżej przytoczone okoliczności, jak gdyby nie istniały. Nawet objaśnienia Pacanowskiego, na którego tak chętnie powołuje się oskarżenie w innych wypadkach, w tej kwestyi nie były przyjęte w rachubę. Odrzuciwszy wszystko, p. prokurator jeszcze i teraz w mowie oskarżającej powołuje się na oskarżenie ze strony Bugajskiego.
Stosownie do art. 880 ustawy wojenno-sądowej, oskarżenie takie uczynione przy pierwiastkowem dochodzeniu i cofnięte upadło i powoływanie się na takowe nie jest dopuszczalne; jak dla stron, tak i dla sądu obecnie istnieje tylko to, co zostało ustalone na śledztwie sadowem. Ale gdyby nawet to oskarżenie podlegało rozpatrzeniu, nietrudno byłoby mi wykazać jego bezzasadność. Powstało ono na gruncie wyjazdu Tomaszewskiego. Otóż sam wyjazd wyłącza udział w przestępstwie. Cóż to za terrorysta, który odjeżdża wtedy, kiedy potrzeba zadanie wykonać. Rozumiałbym podejrzenie, gdyby Tomaszewski wyjechał i to skrycie, po spełnionem przez Bugajskiego przestępstwie, lecz tutaj było co innego, Tomaszewski wyjechał na 3½ doby przed zamachem.
Gdy Pacanowskiemu przy zabójstwie Gelszera był powierzony nadzór nad wykonaniem wyroku, to ten kilka dni pozostawał w Łodzi i nie wyjechał do Warszawy do tej pory, dopóki wszystko nie było wykonane. Podobnież, gdy urządzony był zamach na Skrzypczyńskiego, osoba, podmawiająca do przestępstwa nie opuściła Ossowskiego, według słów samego oskarżenia, towarzyszyła sprawcy zamachu i dała mu wynagrodzenie.
To samo przez się nieprawdopodobne oskarżenie znajdowało poparcie w zarzucie o rzekomem ukrywaniu się Tomaszewskiego, p. prokurator jeszcze teraz podnosi ten zarzut i z rozpaczliwym uporem nazywa jawny wyjazd z żoną, dziećmi i rzeczami — ucieczką. Ale, to jest wprost niezgodne z faktami, które śledztwo ustaliło. Tomaszewski wcale się nie ukrywał, miejsce jego pobytu było wiadome i w świadectwie kwalifikacyjnem z d. 26 marca 1884 r. ściśle oznaczone. Niedość na tem, gdy powrócił do Żyrardowa i dowiedział się, że o niego się rozpytywali, zaraz 4 czerwca 1884 r. udał się do zarządu naczelnika powiatu, jak to odezwa tegoż naczelnika z dn. 4 czerwca r. 1884 wykazuje. Gdzież więc tutaj ukrywanie się? W ten sposób upadły dwie główne podstawy oskarżenia: obmowa ze strony współoskarżonego i osobiste ukrywanie się i cały sztuczny gmach zbudowany na drodze pierwotnego podejrzenia runął do fundamentów. Naturalnie, można budować gmach na innych podstawach. Jakoż usiłował to uczynić przedstawiciel oskarżenia.
Przedewszystkiem p. prokurator doszukiwał się związku pomiędzy Tomaszewskim, a dowodem rzeczowym, t. j. sztyletem, który znaleziono przy Bugajskim. Miało to miejsce, przy badaniu świadka Witticha.
Wittich kiedyś widział u Tomaszewskiego jakiś nóż, usiłowano przeto ustalić tożsamość noża i sztyletu, lecz świadek Wittich przed sądem kategorycznie oświadczył, że rękojeść jest inna, jasna, a u noża była ciemna, że koniec sztyletu też jaśniejszy, a u noża był ciemniejszy.
Później będę miał zaszczyt rozpatrzyć drobiazgowo zeznanie Witticha, tymczasem konstatuję tylko to, że nawet u osobistego wroga Tomaszewskiego oskarżenie nie zdobyło pożądanego potwierdzenia. Dalej, dążyło oskarżenie do ustanowienia blizkiego związku między Tomaszewskim i osobistością sprawcy zamachu na Bugajskiego. W tym celu byli wzywani dwaj świadkowie, Bomme i Szulc, którzy stwierdzili niesporny zresztą fakt, że Tomaszewski razem z Bugajskim kiedyś pracował w fabryce Borsta. Tomaszewski i Bugajski rozmawiali ze sobą, nawet według słów Bommego, przesadził on Bugajskiego do drugiego oddziału fabryki. Ale oskarżenie nie wzięło pod uwagę tego, że Tomaszewski i Bugajski pracowali u Borsta w r. 1882 i w początku r. 1883, na rok przed zamachem, o którym mowa, i w tym czasie, kiedy jeszcze żadnego ruchu w Zgierzu nie było.
Pierwszy wypadek zjawienia się tam proklamacyi przypada, jak to zaznaczono w akcie oskarżenia, na lipiec 1883 r. Zresztą, cóż dziwnego, że Tomaszewski i Bugajski ze sobą rozmawiali, na fabryce było ich tylko dwóch Polaków, jakże więc nie mieli rozmawiać ze sobą. Jeszcze bardziej mylnym momentem oskarżenia było powołanie się na zeznanie Trzeszczkowskiego. Ten wiecznie pijany człowiek, jak widać z odczytanych jego zeznań, (na sąd się nie zjawił), opowiadał o jakiemś zebraniu jesienią r. 1883 w lesie blisko Łodzi, na którem mówiono o zamiarze zabicia jakiegoś robotnika za szpiegostwo. Prawdopodobnie chodziło o Siremskiego, gdyż w tym czasie, pod datą 14 października roku 1883, nastąpił zamach na życie Siremskiego, wykonany przez Szmausa, co zresztą potwierdza ta okoliczność, że Szmaus był na tem zebraniu i powracał z niego do Łodzi razem z Trzeszczkowskim. Wszystko to jednak nie może dotyczyć Tomaszewskiego, który jest oskarżony w podżeganie do innego zamachu, spełnionego o 5½ miesięcy później, mianowicie 26 marca 1884 roku. P. prokurator zrobił uwagę, jakoby Trzeszczkowski, leżąc na trawie pijany i bez czucia, słyszał, jak wymieniali nazwisko Tomaszewskiego, ale czego mógł on nie słyszeć w tym stanie, w jakim się znajdował?
Najważniejszą przecież rzeczą jest to, że Trzeszczkowskiego za pijaństwo wyrzucili z partyi i dali mu paszport, że za tym paszportem pojechał do Kielc, gdzie znalazł zajęcie w pracowni jakiegoś szewca, że tam po pijanemu wygadał się i że skutkiem tego aresztowano go jeszcze w listopadzie w r. 1883 i trzymano odtąd pod strażą, najprzód w więzieniu w Kielcach, a później w X pawilonie. Będąc od dłuższego czasu pod kluczem, Trzeszczkowski nie mógł dawać i nie dawał żadnych wyjaśnień co do zamachu na życie Siremskiego 26 marca 1884 r. i powoływanie się na zeznanie jego do niczego zgoła nie prowadzi.
Przechodzę do drugiego oskarżenia. Jeżeli oskarżenie Tomaszewskiego w podżeganiu okazuje się błędnem, jeżeli Tomaszewski nie uczestniczył w zamachu na Bugajskiego, to główny powód do oskarżenia go o uczestniczenie w partyi »Proletaryat« oczywiście upada. Poza tem inne zarzuty władzy oskarżającej sprowadzają się do dwóch okoliczności: a) do przytoczonych przez świadka Witticha rozmów z Tomaszewskim i b) do faktu przyjazdu Pacanowskiego wraz z niejakim Wickim do mieszkania Tomaszewskiego, gdzie przybyło dwóch innych robotników i co zostało przez oskarżenie nazwane robotniczym wiecem.
O czemże rozmawiał z Tomaszewskim Wittich? Oskarżenie odnotowało przedewszystkiem rozmowę w październiku 1883 r. na drugi dzień po pierwszym zamachu na życie Siremskiego, przy czem Tomaszewski miał powiedzieć, że Siremski otrzymał to, na co zasłużył, dodawszy przy tem, że stał niedaleko od miejsca, gdzie było zadane uderzenie Siremskiemu. Oczywiście, rozmowa ta, gdyby nawet miała miejsce, dotyczyła zupełnie innego zamachu, słowa zaś Tomaszewskiego odbijały zdanie, zgodne z ogólną famą w mieście, w którem wszyscy gardzili Siremskim. Oskarżenie dalej przytacza drugą rozmowę, przy której Tomaszewski miał powiedzieć, że należy do partyi i że niema już możności opuszczenia jej. Lecz tenże świadek Wittich zeznał, że on bliższych stosunków z Tomaszewskim nie miał, że znajomość ich ograniczała się na jednej fabryce, i że raz jeden tylko był przypadkowo w mieszkaniu Tomaszewskiego, co czyni mało prawdopodobnem odkrywanie swojej tajemnicy przed dalekim sobie człowiekiem. Lecz co ważniejsza, Wittich nie posiada polskiego języka, a Tomaszewski znów nie mówi po niemiecku. Wittich należał do liczby tych dwóch osób, które nie były w stanie złożyć przysięgi ani po rosyjsku, ani po polsku, dla których trzeba było tłomaczyć na niemiecki język nawet słowa przysięgi, powstaje zatem poważna wątpliwość, czy mógł on dokładnie zrozumieć słowa Tomaszewskiego, czy nie pojął ich fałszywie, czy nie znajduje się w błędzie, jeżeli dopuścić nawet dobrą wiarę w jego zeznaniach.
Zeznania Witticha, komunikującego cudze słowa, należą do liczby dowodów z drugiej ręki, które wymagają ścisłego sprawdzenia. Jeśli zaś komunikujący cudze słowa nie włada językiem mówiącej do niego osoby, to czyż można poważnie mówić o takim dowodzie.
Na domysłach cudzoziemca trudno budować gmach oskarżenia, takie oskarżenie jest bez fundamentów, jest bezpodstawne. Lekkomyślność świadka Witticha w komunikowaniu osobistych domniemań i domysłów tłomaczyć się daje narodową zawiścią, jaka panowała rzeczywiście w fabryce Sztyra. Do jakiego stopnia niedokładne są zeznania Witticha, widać to z jego objaśnienia, jakoby dowiedział się o »Proletaryacie« z gazety niemieckiej, którą prenumerował na poczcie. Być może, że Wittich prenumerował gazetę, lecz pocóż mu było dowiadywać się o tem z gazety niemieckiej, przecież w Zgierzu rozrzucali »Proletaryat« i proklamacye, przecież przyjeżdżali tam ludzie, którzy chcieli wywołać ruch wśród robotników, przecież dwa razy wykonywali zamach na Siremskiego, wreszcie zabili Gelszera. Widać, w głowie Witticha wszystko tak się pomieszało, że to, co się działo w rzeczywistości obok niego, uważa za wiadomości gazety niemieckiej, a za rzeczywistość przyjmuje, być może, jakieś błędne gazeciarskie wieści.
Porzućmy te jego bajeczki i przejdźmy do rzeczywistości. Pod tym względem jedynym przytoczonym ze strony oskarżenia faktem było przybycie Pacanowskiego w grudniu 1883 roku razem z Wickim do mieszkania Tomaszewskiego. Fakt odwiedzin tych znajduje potwierdzenie w objaśnieniu Pacanowskiego, któremu nie będę przeczył. W tych odwiedzinach niema nic szczególnego. Przyjechawszy do Zgierza na dwie lub trzy godziny Wieki i Pacanowski nie mieli się gdzie podziać. Pacanowski w tym czasie był po raz pierwszy w Zgierzu, powiódł go więc Wieki na odpoczynek do mieszkania swego znajomego, Tomaszewskiego. Ci goście przyprowadzili ze sobą jeszcze dwóch ludzi, dwóch robotników, których nazwisk Pacanowski dokładnie nie zapamiętał. Według słów Pacanowskiego, którym nie wierzyć niema najmniejszego powodu, rozmowa na tym rzekomym wiecu, była ogólną o położeniu klasy robotniczej, Tomaszewski kilkakrotnie wychodził, przy nim właściwie o niczem się nie mówiło, wypadkowe te odwiedziny pozostają wypadkowemi i nie stwierdzają żadnego udziału Tomaszewskiego w partyi. Zasługuje na uwagę jeszcze i to, że w czasie późniejszych swoich wyjazdów do Łodzi i Zgierza, a było ich tak wiele, Pacanowski nigdy już nie zatrzymywał się po raz drugi u Tomaszewskiego, co nie mogłoby się zdarzyć, gdyby Tomaszewski był rzeczywistym członkiem partyi. Do niego Pacanowski nigdy nie miał żadnych przesyłek, ani rozporządzeń, do niego na poczcie przez cały ten czas od listopada r. 1883 do marca 1884 r. nie było ani jednego pakietu, ani jednego listu rekomendowanego. Sam Pacanowski zeznał, że Tomaszewskiego nie uważał za członka partyi, mógłby raczej uważać go za współczującego i nic zgoła więcej. Niemniej p. prokurator obstaje przy swem oskarżeniu, właśnie na podstawie wyżej przytoczonego faktu.
Miałem zaszczyt zauważyć już raz sprzeczność po stronie organu oskarżenia co do sposobu korzystania z zeznań Pacanowskiego. Tutaj przeciwieństwo to razi bardziej, niż gdzieindziej. O odwiedzinach u Tomaszewskiego doszły wiadomości od Pacanowskiego i jedynie od niego. Albo więc się nic nie wierzy Pacanowskiemu, albo się wierzy, a jeśli się wierzy, to nie można odrzucać szczegółów, rysujących jasno to wydarzenie i nie można przypisywać faktowi innego znaczenia, szczególniej nie mając do tego żadnych poważnych danych.
Oto rozpatrzyliśmy całą tę nieszczęsną sprawę we wszystkich szczegółach, o ile te dotyczyć mogą Tomaszewskiego. Przed Wami, sędziowie, wzniesiono gmach wysoki, niby piramidę, przedstawiając ją za coś jednolitego. Ale to było tylko złudzenie. Wystarcza ruszyć jedną ścianę, cały gmach się zapada, wszystkie ściany, wszystkie części rozchodzą się. I niema nic dziwnego, wszystko było sztuczne, bez związku, bez cementu. Na takich urywkach nie buduje się nic trwałego. Gdy chodzi o skazanie, potrzeba faktów, potrzeba udowodnionych czynów, a tych niema.
Nikt nie może być zasądzonym za słowo członek proletaryatu, lecz za działalność w charakterze członka. Tak postawiło tę kwestyę samo oskarżenie. Oskarżając każdego z podsądnych o uczestnictwo w partyi, oskarżenie zaraz w tem samem miejscu wyliczyło czyny, stwierdzające udział, dowodziło tych czynów. Toż samo uczyniło i co do Tomaszewskiego. Według aktu oskarżenia on 1) przyjął na siebie zabójstwo Siremskiego; 2) urządzał zebrania; 3) bywał na zebraniach; 4) rozdawał »Proletaryat«. Lecz cóż z tego pozostało? Nie stwierdzono żadnego z tych zarzutów, nie udowodniono żadnego czynu, pozostało tylko jedno, a mianowicie to, co powiedział o nim Pacanowski, że można go uważać za współczującego.
Nad tą kwestyą wypada mi jeszcze zatrzymać nieco uwagę waszą, panowie sędziowie. To współczucie było przedmiotem długich badań i podczas dochodzenia pierwiastkowego i w czasie śledztwa sądowego.
Dobiliśmy się nawet dwóch definicyj, jednej od Waryńskiego, drugiej od Kona. W każdej mieściła się pewna doza prawdy, lecz obie były subjektywne, w miarę osobistych wrażeń i poglądów. Jeden widział współczucie u tych, którzy się teoryi socyalizmu nie obawiali, drugi u tych, którzy się nią przejmowali i gotowi byli do działania. Nic to dziwnego, uczucia ludzkie są tak niepochwytne, tak różnorodne w swoich przejawach. Ale daleko łatwiejsze do zrozumienia jest współczucie codzienne, współczucie naturalne wśród robotników, na korzyść których chcą działać socyaliści. Jestto współczucie nie tyle dla partyi, dla jej programu, ile dla ludzi, którzy coś obiecują. Dla wielu, a w tej liczbie i dla Tomaszewskiego, teorya i organizacya mogły być po prostu niezrozumiałe, lecz to mu z pewnością nie przeszkadzało odczuwać życzliwość względem tych, o których mu mówiono, że pragną dobra dla biednego tłumu.
Wyobraźmy sobie ubogiego robotnika, który liczy zarobek od soboty do soboty, który nie jest zabezpieczony na wypadek choroby, kalectwa, starości, dla którego dotąd w tym kraju nic nie zrobiono; wyobraźmy sobie tego człowieka wiecznie łaknącego, wiecznie niepewnego w swem położeniu i wiecznie pragnącego polepszenia i zabezpieczenia bytu. Zjawiają się naraz ludzie, którzy głoszą o gotowości walczenia dla jego dobra, czyż może on nimi pogardzać, czyż może on im nie współczuć.
Z liczby robotników zaledwie niektórzy przystąpili do partyi »Proletaryatu«, większość ogromna pozostała na boku, ale wątpić niepodobna, że wszyscy, którzy usłyszeli o takich ludziach, zachowywali się ze współczuciem, nie przyłączając się do działalności. Dla tego współczucia tak wiele jest miejsca.
Przed nami tutaj w charakterze świadka stanęła ciekawa osobistość, zarządzający fabryką Borsta, świadek Bomme, przedsiębiorca robotników, przyjmował on ich do fabryki i oddalał wedle potrzeby. Poprzestałem na postawieniu mu kilku tylko pytań, świadek z naiwnością i pewnością siebie podniósł zasłonę i odsłonił nader smutny i bolesny obraz. Przyznawszy, że Tomaszewski był zdolnym tkaczem, oraz że miał żonę i dwoje, a później troje dzieci, opowiedział on bez jakiegokolwiek skrupułu:
1) że praca dla wszystkich, a więc i dla Tomaszewskiego, ciągnęła się od 6-ej zrana do 8-ej wieczorem, zimą i latem, z przerwą godzinną na obiad, czyli że trwała trzynaście godzin.
2) że warsztat, na którym pracował Tomaszewski, stał w kącie bez oświetlenia, co mogło grozić zepsuciem wzroku.
3) że dla lepszego biegu roboty zabraniano robotnikom prowadzenia jakichkolwiek pomiędzy sobą rozmów.
4) że Tomaszewski odrabiał robotę na tak zwanem czarnem tle, co tembardziej było niebezpieczne dla oczu.
Wedle zeznania tegoż świadka za taką pracę Tomaszewski zarabiał zaledwie 3½ do 4½ rubli tygodniowo, czy to mogło wystarczać na jakie takie utrzymanie dla niego i jego rodziny?
A system kar praktykowany prawie na wszystkich fabrykach, system rozprawy bez sądu wedle widzimisię fabrykanta i jego administratora. Zepsuła się robota — kara, spóźnił się — kara, dziecko zachorowało, nie mógł przyjść na czas — kara i t. d. i t. d. Ciągłe wytrącania i żadne okoliczności wedle regulaminu nie przyjmują się w rachubę, żadne ulgi nie są dopuszczalne. Czy w tych warunkach dziwić się można współczuciu dla ludzi, mówiących o potrzebie poprawy bytu robotnika. Dajcie robotnikom swobodnie działać w kierunku zabezpieczenia swego zarobku, w kierunku zabezpieczenia swego bytu, zróbcie coś dla nich, nie będzie powodu ani dla agitacyi, ani dla współczucia.
W tem miejscu przewodniczący przerywa mówiącemu, zarzucając, że odchodzi od przedmiotu.
Oskarżenie przez usta jednego ze swoich przedstawicieli wskazało na przygotowany z rozkazu Najwyższej władzy projekt prawa w kwestyi fabrycznej. Bardzo słusznie, z tego źródła nadejść powinna pomoc. Dodam więcej, pracuje już komisya specyalna dla bliższego zbadania sprawy. Ale co to znaczy? To znaczy właśnie, że skonstatowano zło, że skonstatowano społeczną chorobę.
Dyagnoza zatem postawiona, czy zaś i kiedy nastąpi uleczenie, tego trudno wiedzieć.
Ile lat ciągnęły się w Rosyi prace w sprawie włościańskiej? Czyż mało wypadło przecierpieć, czy mało wypadło ciężkich dni przeżyć, zanim na horyzoncie życia społecznego zajaśniało dobroczynne słońce? Nim słońce zejdzie, rosa oczy wyje, a tymczasem bieda dokucza, niepewność jutra dręczy.
To, co powiedziałem, wystarcza dla zrozumienia współczucia, o jakim mowa. Takie współczucie mogło być u Tomaszewskiego, ono było u wszystkich robotników bez wyjątku. Takie współczucie przynosi pod względem społecznym ostrzeżenie, którego lekceważyć nie należy, ale nie stanowi przestępstwa. Kodeks przy całej swojej surowości czegoś podobnego nie przewiduje. W art. 318 kodeksu wskazano różne rodzaje współudziału, lecz tego niewinnego uczucia ze współudziałem nie połączono. W takiem współczuciu niema zamiaru przestępnego, niema żadnych przestępnych dążności — to przejaw naturalny i w danych warunkach nieunikniony.
Przy takich okolicznościach upraszam o uwolnienie Tomaszewskiego od wszelkiej odpowiedzialności.

Sąd pod przewodnictwem prezesa okręgowego sądu wojennego generał-lejtnanta Fryderychsa, przy udziale sędziego wojennego pułkownika Strelnikowa i czterech ławników pułkowników Nikitina, Ignatiewa i Bistroma, oraz podpułkownika Jakimowa, wyrokiem z d. 8 (20) grudnia 1885 r., uznawszy Kazimierza Tomaszewskiego za winnego udziału w socyalno-rewolucyjnem stowarzyszeniu »Proletaryat«, skazał go po pozbawieniu wszelkich praw do robót ciężkich na lat 16.
Wyrok ten, o ile dotyczył Tomaszewskiego, przekraczał wszelką miarę represyi. Tworzenie męczenników przez nadmierną surowość, nie do usunięcia, a raczej do podniecenia ruchu przyczyniać się mogło.








  1. Pierwsze obrony wypowiedzieli: Spasowicz i Krajewski.
  2. W chwili sądzenia sprawy wybuchła wojna serbsko-bułgarska, podczas której po pierwszej porażce Serbów Bułgarowie wkroczyli na terytorium serbskie i zajęli miejscowość, zwaną Pirotem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Suligowski.