Obrona za Stefanem Meciszewskim, o fałszowanie podpisów na wekslach

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Suligowski
Tytuł Obrona przed sądem okręgowym w Warszawie za Stefanem Meciszewskim, który się dobrowolnie stawił u prokuratora i oskarżył o fałszowanie podpisów na wekslach
Pochodzenie Z ciężkich lat (Mowy)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Obrona przed sądem okręgowym w Warszawie za Stefanem Meciszewskim, który się dobrowolnie stawił u prokuratora i oskarżył o fałszowanie podpisów na wekslach.

(Tłomaczenie z rosyjskiego).

Panowie Sędziowie!

Na zasadzie aktu oskarżenia, jak również w przemowie p. prokuratora, Meciszewski postawiony jest pod zarzutem fałszowania podpisów swojej żony na wekslach, oraz fałszowania na nich żyra Stanisława Winiarskiego i Jana Pełczyńskiego, a zarazem fałszowania upoważnień tych ostatnich do podnoszenia waluty na podstawie weksli. Przyznając przywiedzione w oskarżeniu fakty, o ile dotyczą indosów i upoważnień Winiarskiego i Pełczyńskiego, muszę zaprzeczyć fałszowaniu przez podsądnego podpisów swej żony, Wandy Meciszewskiej.
Przedewszystkiem, na zakwestyonowanych wekslach obok podpisu: Stefan Meciszewski, powtarza się stale podpis: Wanda Zagrabińska, podobna zaś osobistość w chwili wydania weksli wcale nie istniała. Wanda Zagrabińska po wyjściu zamąż, co nastąpiło w lipcu 1879 r., na zasadzie artykułu 212 prawa o małżeństwie z r. 1836, otrzymała nazwisko swego męża i od tego czasu stała się Wandą Meciszewską, przestawszy być Wandą Zagrabińską. Wanda Zagrabińska — to nazwisko firmy, a nie osoby, firmy, która ma takie znaczenie jak wszelkie inne pod przybraną nazwą działające, naprzykład Wulkan, Union etc., gdzie ani jeden z przedstawicieli nie nosi podobnego nazwiska. Słowem, Meciszewski, kreśląc wyrazy: Wanda Zagrabińska, podpisywał firmę, nie zaś swoją żonę.
Mogłaby oczywiście powstać kwestya, czy Meciszewski miał prawo podpisywania tej firmy, zdaje się przecież, że wobec wyjaśnionych szczegółów sprawy żadnej wątpliwości w tej mierze być nie może. Magazyn został otwarty na kilka tygodni przed ślubem Meciszewskich, pod nazwiskiem ówczesnem Meciszewskiej, z powodu przeszkód administracyjnych. Meciszewskiemu, jako byłemu emigrantowi, nie chciano pozwolić na utrzymywanie maszyn do litografii, takie maszyny w składzie materyałów piśmiennych były konieczne i dlatego magazyn został otworzony pod firmą narzeczonej, która jednocześnie dała Meciszewskiemu stosowną plenipotencyę (pod datą 18 maja 1879 r.) do prowadzenia handlu. Jakkolwiek w tej plenipotencyi niema wzmianki o podpisywaniu firmy, gdy jednak nadawała ona Meciszewskiemu prawo do prowadzenia handlu wedle własnego uznania, bez jakiegokolwiek ograniczenia, to w takiem upoważnieniu tkwiło już niewątpliwie podpisywanie firmy, bez czego interesem kierować nie byłoby można. Co więcej, wedle własnego zeznania, jakie Wanda Meciszewska podczas śledstwa sądowego złożyła, magazyn był założony przez Meciszewskiego i dla niego, Meciszewska nie wtrącała się do niczego, właścicielem magazynu był sam Meciszewski, który też miał prawo swobodnego rozporządzania firmą.
Tak patrzył na sprawę sam Meciszewski, tak patrzyło otoczenie i tak patrzyli ludzie, którzy wchodzili z nim w stosunki. Zeznania świadków Winiarskiego, Burowa i innych stwierdzają to najzupełniej, podpisy zaś firmy, położone na wekslach, stanowią nowy w tej mierze dowód. W tych podpisach nie masz zmiany, ani ręki, ani charakteru; oba podpisy: Stefan Meciszewski i Wanda Zagrabińska kładzione są wszędzie, jak to widać z pierwszego rzutu oka, tą samą ręką i tym samym charakterem. O tożsamości ręki nie można wątpić, nikt też w tej mierze nie miał wątpliwości, tak samo jak żadna z osób otrzymujących weksle nie miała wątpliwości co do tego, że Meciszewskiemu służyło prawo podpisywania firmy.
Jeżeli zatem może być mowa o fałszu, to jedynie co do podpisów Winiarskiego i Pełczyńskiego i jedynie w tym punkcie zachodzi przestępstwo. Zanim przystąpię do rozpatrzenia istoty przestępstwa, wypada mi obalić oskarżenie, jakie może bez złego zamiaru, ale niesłusznie, cisnął w oczy Meciszewskiemu świadek Winiarski. Zarzuca on oskarżonemu, że przy wymianie weksli z prawdziwem żyrem Winiarskiego na nowe, tenże nie niszczył blankietów z prawdziwym podpisem, lecz przeciwnie, niszczył blankiety ze sfałszowanym podpisem, prawdziwe zaś pozostawały w obiegu i Winiarski zmuszony je był pokrywać już po zaaresztowaniu Meciszewskiego. Oskarżenia tego Winiarski niczem nie poparł, twierdził tylko, że weksli z rzeczywistem żyrem znalazło się czternaście, gdy on dał tylko podpisy na czterech, przyczem jednak przyznał, że ani rachunku, ani kontroli, co do udzielanych poręczeń nie prowadził. Gołosłowne to oskarżenie daje się skutecznie odeprzeć, dzięki tej okoliczności, że świadek Groer dołączył do aktu sprawy owe weksle z podpisami Winiarskiego. Okazało się, że weksle były pisane na blankietach ze stemplem rządowym czerwonym 1882 r., to jest na blankietach, które na skutek ukazu o podniesieniu opłaty stemplowej, dopiero w dniu 1 (13) lipca 1882 roku znajdowały się w sprzedaży w kasach i izbach skarbowych. Rzeczone weksle zatem mogły być wydane po pierwszym (trzynastym) lipca 1882 r. i noszą w istocie późniejsze daty, nie mogły zaś pochodzić z wymiany wekslowej, dokonanej przed r. 1882, lub w ciągu pierwszej połowy tego roku. Wobec tego oskarżenie upada, jako zgoła nieprawdopodobne.
Przechodząc teraz do kwestyi fałszowanych podpisów Winiarskiego i Pełczyńskiego, należy zwrócić uwagę na szczególne okoliczności, przy których podpisy te powstały. Niejednokrotnie dobre, lecz słabe natury przy zetknięciu z ujemnymi społecznymi czynnikami zanurzają się w przepaść nieszczęścia, nie zdawszy sobie należytej sprawy ze swoich czynów i ich skutków.
Przed oczyma sądu roztacza się właśnie jeden z takich wypadków. W tej sprawie ujawnia się choroba społeczna w bardzo znamiennym jej kształcie. Ażeby to zrozumieć, wystarczy rzucić okiem bliżej na położenie podsądnego Meciszewskiego. Za lat młodych, po ukończeniu oddziału farmaceutycznego w b. medyko-chirurgicznej akademii w Warszawie, Meciszewski z podnieconą wyobraźnią przyjął udział w wypadkach 1863 r. i w pogoni za niedościgłym politycznem marzeniem doznał ciężkiego rozczarowania, złamał swoją karyerę i swoją przyszłość, poszedł na emigracyę, pozostawiwszy w kraju narzeczoną, z którą wszelkie związki zostały przerwane. Na obczyźnie włóczył się z miejsca na miejsce, bez środków do życia, zarabiając zaledwie na konieczne utrzymanie. Po szesnastu latach takiej włóczęgi, rozbity marzyciel wraca do kraju i w Warszawie spotyka dawną narzeczoną, Wandę Zagrabińska, która zamąż nie wyszła. W sercu budzi się dawne uczucie, w głowie zaś rodzi się nowa myśl, nowe zadanie: połączyć się z tą zapomnianą kobietą i zabezpieczyć jej przyszłość. Ale i tym razem Meciszewski nie policzył się z warunkami rzeczywistego życia i w konsekwencyi uległ nowej klęsce.
Meciszewski nie posiadał żadnych środków materyalnych, należało na stare lata rozpoczynać życie. Poradzono mu wziąść się do handlu, któryby zabezpieczył przyszłość obojga małżonkom. Za pieniądze, zapożyczone przy pomocy dobrych ludzi, kupił on magazyn z materyałami piśmiennymi, który istniał na Nowym Świecie. Otworzono mu także niewielki kredyt w banku polskim. Od tych pożyczek należało płacić od początku procenta, chociaż w pierwszej chwili niezbyt wysokie. W takich warunkach tylko krańcowa oszczędność i nadzwyczajna rachunkowość mogły zapewnić istnienie Meciszewskim, wszelkie zbyteczne wydatki, wszelkie nieszczęśliwe wydarzenia prowadziły bezwarunkowo do ruiny.
Interesa szły z początku dosyć dobrze. W pierwszym roku udało się koniec z końcem związać, ale już w drugim było gorzej, wypadło zaciągnąć nowe długi, płacąc większe procenta. Dopóki Meciszewski płacił nie więcej nad 12% w stosunku rocznym, szło jako tako, procenta wyższe były nie do zniesienia. Sytuacya pogarszała się, stawała się coraz cięższą i doprowadziła do położenia bez wyjścia. Wyczerpawszy stosunkowo tani kredyt, Meciszewski popadł w ręce lichwiarzy, procenta zrujnowały go materyalnie i zabiły moralnie.
Z okoliczności, które się przed sądem wyjaśniły, ujawniło się w całej pełni nieprawdopodobne zdzierstwo ze strony wierzycieli. Człowiek, który wedle własnych słów żywił zaufanie do Meciszewskiego, świadek Nowakowski, pobierał od niego 2 do 2½% miesięcznie, jak się sam do tego przyznał. Inny przyjaciel Pełczyński również niebardzo oszczędzał Meciszewskiego. Podczas śledztwa sądowego znalazła bliższe wyjaśnienie umowa Meciszewskiego z Pełczyńskim o trzy tysiące rubli. W roku 1881 Pełczyńskiemu przypadało od Meciszewskiego z drobnych pożyczek rubli tysiąc, dał on mu wtedy znowu rubli tysiąc, ale jednocześnie tytułem procentów doliczył jeszcze rubli tysiąc, na który otrzymał oddzielny weksel, a to pod pretekstem zabezpieczenia danego Meciszewskiemu żyra. Co prawda, Pełczyński żyrował kilka razy weksle Meciszewskiemu i mógł być za nie odpowiedzialnym, a nawet później istotnie pokrywał je, w danej przecież chwili, dopóki do odpowiedzialności nie przyszło, dopisane w tak znacznej kwocie procenta nie mogą być nazwane zbyt przyjacielskimi.
Bardziej jeszcze zasługuje na uwagę układ Meciszewskiego ze współoskarżonym Nordwindem w przedmiocie sumy rubli 1.800. W lipcu 1882 roku Meciszewski wydał Nordwindowi 9 weksli na rb. 100 każdy i 3 na rb. 300 każdy, razem na rb. 1.800, z poręczeniem bardzo solidnego człowieka Stanisława Winiarskiego za 3 ostatnie weksle, czyli za połowę długu, a w zamian za to otrzymał od Nordwinda gotowizną rb. 976. Nordwind nie zaprzecza, że dał Meciszewskiemu tylko rb. 976, dla nadania zaś prawnego charakteru stosunkowi objaśnia, jakoby na rachunek pozostałych 824 rb. zwrócił inne weksle Meciszewskiego z żyrem Gallego, czemu Meciszewski kategorycznie zaprzeczył. Że objaśnienie Nordwinda nie było zgodne z prawdą, okazało się to z innych okoliczności, które ustaliły, że weksle z żyrem Gallego nie zostały oddane i że Meciszewski w dalszym ciągu pozostawał dłużnikiem z tytułu tych weksli. Z chwilą zawarcia umowy co do rubli 1.800, Meciszewski stosownie do układu, płacił Nordwindowi po rb. 5 dziennie na rachunek sumy rb. 1.800, a nadto po rb. 4 dziennie na poczet dawniejszych weksli, które według objaśnienia Nordwinda miały być umorzone. Kwity Nordwinda i jego szwagra Machonbauma dowodzą, że takie codzienne wypłaty miały miejsce, co zresztą wprost przyznane zostało przez świadka Machonbauma.
Tym sposobem Meciszewski, wydawszy weksli na 1.800 rubli, a otrzymawszy jedynie rb. 976, zobowiązał się zapłacić tytułem procentu 824 rb. Dług miał być zapłacony w ciągu roku, jak powiedziałem wyżej, po 5 rb. dziennie. Gdyby należność przypadała do pokrycia po upływie roku, doliczone procenta wyobrażałyby 85 od sta, ale spłacanie po rubli 5, poczynając od dnia następnego po zawarciu umowy zmienia rachunek do niepoznania. Od pierwszych rb. 5, które ulegały zapłacie po upływie doby, owe 85% pobrane zostały za jeden dzień, od drugich za 2 dni, od trzecich za 3 dni i t. d., a dopiero od ostatnich 5 rb. pobrane zostały za 360 dni, czyli prawie za cały rok. Zatem policzono nie 85%, ale nieskończenie razy wiele więcej. Wzmianka o roku, w ciągu którego dług miał być pokryty, maskowała ohydny wyzysk, jaki tutaj niewątpliwie miał miejsce.
Jak wspomniałem na rachunek tego stosunku Meciszewski otrzymał rb. 976. Niechaj nikogo nie zadziwia ta szczególna cyfra, co do której zresztą między Meciszewskim i Nordwindem nie zachodzi sporu. Wistocie, nie była to cyfra okrągła, ale w rachunkach lichwiarskich zawsze tak się wydarza. Strącają się zazwyczaj różne sumy, oprócz procentów kurtaże, wynagrodzenia dla pośredników, podarki dla żony, podarki dla dzieci wierzyciela etc., w tych stosunkach nie spotyka się cyfr okrągłych, ani jasnych dokumentów, zobowiązania są zawsze poplątane, jedno powstaje obok drugiego, współcześnie istnieją różne dokumenty i nawet szczegółowe badanie nie jest w stanie wyjaśnić powstających wątpliwości i kwestyj.
Jakoż i w tym wypadku mamy do zanotowania jeszcze jeden szczególny fakt. Niezależnie od weksli na rubli 1.800 Nordwind otrzymał od Meciszewskiego rewers na takąż sumę z dnia 24 lipca 1882 r., na który to rewers sąd okręgowy nie zwrócił zapewne wcale uwagi. Tymczasem rewers zasługuje właśnie na szczególną uwagę. W dokumencie tym jest mowa o tem, że wydane zostały Nordwindowi weksle z podpisami Stefana Meciszewskiego i Wandy Zagrabińskiej, że za te weksle Meciszewscy solidarnie odpowiadają ze wszelkiego swego majątku, oraz że zabezpieczają rzeczone weksle na magazynie pod firmą Wandy Zagrabińskiej istniejącym. Ale, tego rodzaju zabezpieczenie wynikało z przepisów samego prawa. Za należności wekslowe dłużnicy w myśl art. 140 kodeksu handlowego, oraz art. 1 prawa z roku 1825 odpowiadają zawsze solidarnie i ze wszelkiego majątku. Dalej, w tymże dokumencie jest mowa, że zabrania się Meciszewskim sprzedać magazyn i przepisać go na osoby trzecie. Tu już chodziło o związanie Meciszewskich, lecz podobne zastrzeżenie w myśl art. 1165 kod. Nap. nie obowiązuje osób trzecich i nabyciu przez nich w niczem na przeszkodzie nie stoi.
Tajemnicę dokumentu, a zarazem przyczynę powstania onego znajdujemy dopiero w końcowej jego części. Jakoż spostrzegamy tam zastrzeżenie, mocą którego dłużnik zobowiązał się spłacać dług po rb. 5 dziennie zaraz od dnia następnego, pomimo odmiennego terminu, wskazanego na wekslu, co zapewniało wierzycielowi, jak wskazałem wyżej, znakomitą korzyść. Wreszcie następują podpisy: Stefan Meciszewski, oraz Wanda z Zagrabińskich Meciszewska. Ten ostatni najwidoczniej sfałszowany i napisany tą samą ręką, co i pierwszy, bez żadnej zmiany charakteru.
W całej sprawie jest to jedyny sfałszowany podpis żony Meciszewskiego, który zresztą nie dał powodu do oskarżenia przeciwko Meciszewskiemu, ponieważ dokument samodzielnego znaczenia nie posiadał.
Otrzymując ten dokument, Nordwind nie mógł mieć żadnej wątpliwości co do tego, kto ten ostatni podpis położył. Widocznie dogadzało mu posiadanie w ręku sfałszowanego podpisu, skoro dokument przyjął. Dla pewnej kategoryi wierzycieli, sfałszowany podpis nie przynosi szczególnej troski, bo daje on im w rękę środek nacisku, pod groźbą którego dłużnik obawia się wytoczenia mu powództwa przed sądy. Jest to najlepsze zabezpieczenie należności. Okazało się to i w tym wypadku, Nordwind się nie omylił. Pomimo złego stanu interesów Meciszewskiego, Nordwind, jak to sam przed sądem przyznał, swoje raty po rb. 5 i po rb. 4 dziennie jaknajakuratniej aż do dnia zaaresztowania Meciszewskiego odbierał.
Rozpatrzone dopiero co w swoich szczegółach stosunki rzucają, jak mniemam, niemało światła na tę zawiłą sprawę. Jeżeli pożyczki oparte na wekslach z prawdziwymi podpisami, wymagały tak znacznych ofiar, to jakież procenta pobierać musiano przy dyskoncie weksli, na których podpisy żyrantów były sfałszowane? Wśród tłumu powiadają, że podpis sfałszowany tańszy jest od prawdziwego. W istocie, ten, kto dyskontuje dokument z takim podpisem, posiada mniej odporności wobec wierzyciela. Przy takim dyskoncie niema granic dla procentów. Na miesiąc 10%, nie licząc rozmaitych kurtażów i dodatków, to rzecz zwykła. Takie to operacye doprowadziły Meciszewskiego na ławę oskarżonych. Mając przecież do czynienia z człowiekiem w gruncie rzeczy dobrym, rodzi się pytanie, jakim sposobem mógł on dojść do fałszowania podpisów?
Była to droga równi pochyłej. Z początku dawano pieniądze na podpis firmy i samego Meciszewskiego, wkrótce zażądano czegoś więcej, a mianowicie podpisów osoby trzeciej. Meciszewski znalazł Gallego, Pełczyńskiego, Winiarskiego i wtedy pojawiły się weksle z żyrem tych osób. Do jakiegoś czasu życzliwi ludzie żyrowali, powoli jednak zaczęli odmawiać, odmówił Galle, odmówił Pełczyński, w końcu odmówił nawet Winiarski. Nadeszła chwila, kiedy żyra nie można było otrzymać. Tymczasem interesa coraz bardziej przyciskały Meciszewskiego, ze wszystkich stron żądano wypłaty i nie dawano spokoju. Gdy Meciszewski zwrócił się do jednego z dawniejszych dostarczycieli pieniędzy, odpowiedziano mu krótko: dam, ale daj podpis Winiarskiego, a kiedy Meciszewski oświadczył, że Winiarski odmawia, dodano zaraz: to trudno, bez podpisu Winiarskiego nic nie będzie.
Następnych dni było coraz ciężej, brakowało już pieniędzy na chleb dla siebie i żony, nie mówiąc o wierzycielach, którzy codziennie nacierali bardzo energicznie.
Potrzeba pieniędzy — co robić?
Meciszewski znowuż zwraca się do wierzyciela i znowuż otrzymuje odpowiedź: daj podpis Winiarskiego. I powtórnie się rozeszli. Upłynęło jeszcze kilka dni, żona Meciszewskiego zachorowała, a w domu nie było wcale pieniędzy, jak tu sobie poradzić. Meciszewski zdecydował się pójść do Winiarskiego i prosić ponownie o podpis.
Jakoż poszedł, zbliżył się do magazynu, w którym Winiarski siedział, ale na kilka kroków przed progiem zatrzymał się. Zabrakło odwagi niepokoić człowieka, który już tyle razy usługę mu wyświadczył. Po co ja tam pójdę, odmówi, gniewa się i sierdzi. W owym czasie Meciszewski starał się o pożyczkę w banku Kronenberga. Ludzie życzliwi okazywali mu poparcie. Pieniądze prawdopodobnie będą, byleby Kronenberg powrócił z Petersburga, a wróci za kilka dni, jak powiedziano w banku. Ale, jak znaleźć pieniądze na te kilka dni — w tem cała kwestya.
Z takiemi myślami Meciszewski powraca do domu, na progu oznajmiają mu, że żona ma się gorzej, że trzeba na gwałt posłać po lekarza. Pieniędzy natychmiast potrzeba. Meciszewski wychodzi powtórnie z domu, ale już nie do Winiarskiego, kroki swoje skierował on w inną stronę miasta. Pierwszy weksel z fałszywem żyrem został wydany. Umowa zawarta, weksel złożony był w ręce wierzyciela w kopercie zapieczętowanej, która znajduje się przy aktach sprawy i oznaczona jest stronicą 119.
W marcu 1882 roku nadchodzi termin zapłaty tego nieszczęsnego wekslu. Wierzyciel domaga się pokrycia, godzi się jednak na prolongatę za odpowiednim procentem, pod warunkiem wystawienia nowego wekslu z żyrem Winiarskiego.
I znowu stanęło pytanie: co robić? czy wydać nowy weksel z fałszywem żyrem? Do sprawy dopuścić niepodobna, przyznać się do sfałszowania przed Winiarskim również niepodobna, trzeba wydać nowy weksel. Zresztą, czy tak, czy owak, weksel sfałszowany istnieje. A może przyjdzie pożyczka od Kronenberga, to się sprawa załatwi i zatrze. Bywały wypadki, że ludzie wygrywali na loteryi w trudnej chwili życia, niedawno kuryery pisały o takiem wydarzeniu. W tym stanie duszy, w jakiem się Meciszewski znajdował, przychodzą do głowy najdziwaczniejsze przypuszczenia. Meciszewski wydał nowy weksel, pierwszy został zniszczony, wierzyciel pobrał swój procent.
W jaki sposób powstał trzeci weksel, ale może już bez zniszczenia poprzedzającego, w jaki sposób powstał czwarty i następne, w jaki sposób powstały upoważnienia do podnoszenia waluty na zasadzie tych weksli i pieczątki Winiarskiego przy podpisie, zbytecznem byłoby opowiadać.
Wszystko to jest już jasne i zrozumiałe. Na pytania żony o stanie interesów, Meciszewski robi minę niezadowolonego, gniewa się, żąda, aby się nie mięszała do tego, co do niej nie należy. Kiedy żona przyszła do sklepu, gdzie byli interesanci, Meciszewski irytował się na nią i jak ona sama tutaj przed sądem przyznała, dostał jakby uderzenia do głowy, czego nie mogła zrozumieć i ustąpiła.
Wizyty lichwiarzy, ich pretensye i groźby dręczyły go, sfałszowane weksle budziły ciągłe wyrzuty sumienia. Meciszewski pragnął ukryć wszystko przed żoną i przed blizkimi, starał się zachowywać tak, aby nikt nie mógł domyśleć się, co mu ciąży na głowie, nie przypuszczając wcale, że o fałszywych wekslach zaczynają ludzie mówić pod bankiem — jak to stwierdzili przed sądem liczni świadkowie.
Meciszewski doszedł do wielkiego rozdrażnienia. Kiedy żona powtórzyła raz zapytanie, jak idą interesa, odpowiedział jej z gwałtownością: straciłem głowę. Była to istotna prawda. Stracił on głowę jeszcze wtedy, kiedy puścił w kurs pierwszy sfałszowany weksel. Wedle jego własnych słów, uczynił to, nie wiedząc sam, co robi.
W istocie, czy można wydanie podobnych weksli uważać za objaw wolnej woli i rozumnej myśli? Jeżeli były uciążliwe długi, podobne weksle wcale ich nie usuwały, przeciwnie, długi wzrastały, procenta coraz bardziej wyczerpywały środki, a do tego przychodziły fałsze, w których kryła się groźba odpowiedzialności karnej. Położenie z ciężkiego stawało się strasznem i hańbiącem.
Że Meciszewski stracił głowę, widać to z ciągłych starań o pożyczkę u Kronenberga. Rachunek na taką pożyczkę dowodzi, że Meciszewski już nie posiadał należytej przytomności, boć przecież dobry człowiek, bankier, może dać zapomogę, jałmużnę, ale nie może wchodzić w stosunki pieniężne ze skończonym bankrutem.
Dla wykonania zobowiązań cywilnych, Meciszewski spełnia przestępstwo, które korzyści żadnej zapewnić mu nie może. Czyż nie lepiej było zawiesić wypłaty, albo zamknąć magazyn, albo podać się do upadłości? Miał on różne środki wyjścia w swoich rękach, pominął wszystkie, wszedł na drogę przestępstwa, nie przez namiętność, ale przez słabość i brak rozeznania. Czyn jego przy ścisłej analizie nie wytrzymuje krytyki. Ze stanowiska rozumu, niema sensu dla dotrzymania słowa względem jakiegoś lichwiarza, naruszać zaufanie człowieka blizkiego sobie i dobrego, jakim był Winiarski, niema sensu dla drobnego celu spełniać przestępstwo, kazić honor i dobrą sławę, te najwyższe dobra ludzkiego bytu. Przy całym tym upadku dobra natura Meciszewskiego ujawnia się w oddzielnych czynach, jak można najwyraźniej. Pomimo popełnianych fałszów, obce mu jest wszelkie oszustwo. W całej sprawie nie zostały ujawnione żadne z jego strony wybiegi, żadne wykręty, tak często napotykane wśród niewypłacalnych dłużników. Radzono mu sprzedać magazyn i ukryć pieniądze, albo też przelać na kogo symulacyjnie i zabezpieczyć się od poszukiwań wierzycieli. Wszystkie te rady odrzucił; podobne manewry, choć nie grożące żadną karą, były mu wstrętne, nie uciekał się do nich. Natomiast Meciszewski chodzi codziennie do kościoła. Już o 6-tej zrana na klęczkach błaga o łaskę Opatrzności. Chociaż sam bez środków, przychodzi z pomocą siostrze żony, biednej wdowie, obarczonej dziećmi. Wedle słów tej ostatniej, otrzymywała ona do 200 r. rocznie od niego. Pewnego dnia wchodzi do magazynu jakiś człowiek i kradnie z kasetki portmonetkę. Subjekt spostrzegł kradzież i schwytał sprawcę na gorącym uczynku. Meciszewski uniósł się w pierwszej chwili, gdy jednak przestępca przyznał się do winy i wspomniał o głodzie, który go popchnął do kradzieży, kazał go puścić i dał jeszcze jałmużnę. Wyraz: głód, który może nie obcy był Meciszewskiemu, poruszył to serce, w którem tkwiły zawsze dobre instynkta.
W tym udowodnionym przed sądem fakcie maluje się ten człowiek, w tym fakcie jak w zwierciadle odbija się jego charakter i cała jego istota. Ze skłonności wewnętrznych nie był on zdolny do przestępstwa, okoliczności i czynniki zewnętrzne wprowadziły go na tę drogę i wprowadziły w chwili wielkiego rozdrażnienia. Zdarza się przecież, że człowiek staje się narzędziem występku pod cudzym wpływem, jak bezmyślne dziecko.
Ale powiedzą nam, tych fałszów było tak dużo, na stole sądowym leży 20 weksli sfałszowanych. Otóż właśnie w tej ilości ujawnia się tem większa bezwładność, tem większe zgnębienie przestępcy pod naciskiem siły zewnętrznej, która zapanowała nad nim i prowadziła na dno przepaści.
Bywają przestępcy i przestępcy. Niełatwo to rozwiązać, gdzie tkwi więcej złego, czy w fałszu spełnionym, czy w podniecaniu do niego; niełatwo to rozróżnić, kto niebezpieczniejszy, czy ten grzeszący, ale cierpiący nieszczęśliwiec, czy wolny od wyrzutów sumienia podżegacz.
Ale, dalej powiedzą nam, Meciszewski przyznał się, fałsz skonstatowany, prawo jest stanowcze. Niebezpiecznego członka społeczeństwa należy ukarać, aby go odstraszyć od złego i znaglić do poprawy. Jeżeli tak jest w istocie, jeżeli interes społeczny tego wymaga, to go zdepczcie, to go zniweczcie, to go ukarzcie wedle całej surowości prawa.
Jednakże, czy można wątpić o chęci poprawy w tym wypadku, czy zachodzi tutaj potrzeba odstraszania za pomocą srogiej kary? Śledztwo wykazało i zostało to w sprawie aż nadto dobrze wyjaśnione, jak wiele cierpiał ten człowiek. Kto zdoła policzyć wylane łzy i przebyte bezsenne noce. Był blizkim samobójstwa, nie uczynił tego, bo mu wiara i religia na to nie pozwoliły. Cokolwiek go spotka, nie może być straszniejsze od tego, przez co już przeszedł i co przebolał. Jeżeli więc idzie o poprawę, gdzież wyraźniej znaleźć ją można, jak u tego, który uderzył się w piersi, sam przyznał winę, sam przyszedł do sądu i sam się oskarżył; gdzież wyraźniej znaleźć ją można, jak tam, gdzie złe jest odczute, zrozumiane, gdzie toczy się wewnętrzna boleść i cierpienie. Kto cierpi z wewnętrznych pobudek i przez wyrzuty sumienia, ten nie jest groźny dla spokoju społecznego.
Rozumiem trudność położenia dla sądu koronnego, którego wiąże litera prawa, a jednak wobec tak szczególnych okoliczności śmiem przypomnieć art. 945 ust. post. kar., dotyczący łaski i prosić o zupełne uwolnienie podsądnego, ewentualnie o przedstawienie do łaski, lub najwyższe możliwe złagodzenie kary.

Sąd okręgowy wyrokiem z d. 7 kwietnia 1883 roku, po uwzględnieniu okoliczności łagodzących, skazał Meciszewskiego na dwa lata rot aresztanckich, gdy zaś przyszło do wykonania kary, pozwolono mu odbyć ją w areszcie detencyjnym, bez żadnych szczególnych rygorów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Suligowski.