<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Ojciec Makary
Podtytuł Dramat w 3-ch aktach
Pochodzenie Pisma V.
Utwory dramatyczne
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT II.


(Tenże pokój).


SCENA I.
Regina i Aureli.

Regina (do służącego). Koniecznie wyszukaj mi Marylkę, a jeśli jej nie znajdziesz, idź sam i powiedz, że te ciągle powtarzane wizyty Cesi u panny Melanii zaczynają mnie już gniewać. Na pannę Cecylię czekam. (po odejściu służącego) Więc pan mnie uparcie straszy?
Aureli. Chciej pani wierzyć mojemu doświadczeniu. Dzicy to nie baranki, lecz smoki. Zgodę z nimi można tylko utrzymać nieustannie do nich wymierzonym karabinem. Podobałoby się pani tak przyjemne i tak bezpieczne życie?
Regina. Zapewne — ale czy ono jest jedynie takiem?
Aureli. Zwykle jeszcze gorszem, bo trzeba ich często zabijać a zawsze serdecznie żałować. Europa nie ma pojęcia o przerażającej panoramie żywych obrazów Afryki lub Australii, gdzie przesuwają się całe gromady szkieletów, ledwie skórą obciągniętych i ginących z nędzy. Może świat cywilizowany żartuje z podobnych wzruszeń, wyznam jednak, że zwiedzając przed kilku laty z opiekunem Ocean Spokojny i będąc świadkiem śmierci ostatniego Tasmańczyka umierającego prawie z głodu, płakałem jak dziecko.
Regina. Umarłabym tak nędznie, gdybym tylko przedtem mogła żyć tak swobodnie.
Aureli. Dzicy żyją swobodnie! Ha, ha, ha! Gdyby im kto dał tę mądrą czaszkę, w której się europejska, plotka o ich wolności wylęgła, z pewnością nie zrobiliby z niej jak zwykle puharu, lecz co najwyżej miarkę do kukurydzy. Ich wszystko więzi i podbić może. Sam widziałem, jak składali ofiary osłowi, którego okręt francuski zostawił na brzegach Zanzibaru. To wcale nie wymysł, że gdy raz wiatr poruszył zgubionym przez europejczyków asem kierowym, całe plemię zaczęło mu oddawać cześć boską.
Regina. Ach panie, co to dziwnego! My cywilizowani a także mamy swoje asy kierowe, czczone, choć nimi żaden wiatr nie ruszał.
Aureli. Różnica jednak nie przestaje być wielka. Zresztą uciekam się po obronę do mego niedawno zmarłego przyjaciela, którego słowom zwykle pani wierzy a który mnie w Afryce pożegnał nad grobem tą ostatnią radą: mnie zakop między dzikiemi a sam wracaj do Europy; ja z nią zgodzić się nie mogłem, bo ona uczyła mnie pragnąć; ciebie jednak, co tu marzyłeś — zadowoli.
Regina. Zadowoliła?
Aureli. Znam ją dotąd prawie o tyle jedynie, o ile w tym domu się mieści; upewnij mnie więc pani tylko, że nie odpowiem za pospiesznie a bez namysłu odpowiem twierdząco.
Regina. W tem nie, ale w czemś innem upewniam: żeś pan jeszcze nie obudził się ze swoich złudzeń nawet w tym domu, który się panu tak znajomym wydaje.
Aureli. Sprawdzimy to. Jadąc tu, nie chciałem nic więcej, jak witać i poznawać społeczeństwo moje w osobie tych, którzy je najszlachetniej reprezentują. Poznawszy i przywitawszy panią jako rodaczkę, mogę w rachubach mego marzenia widzieć pomyłkę zbytniej skromności, ale nie przesady.
Regina. I wtedy nawet byłabym zaraz pierwszą pańską illuzyą, bo nie jestem ani ideałem, ani typem krajowym.
Aureli. Na to nie wiele trzeba. Dość innych troszkę przerosnąć, ażeby od nich być wyższą i dość wśród nich wyrosnąć, ażeby być do nich podobną.
Regina. Nie widziałeś pan nigdy, jak czasem z ziarna wiatrem zarzuconego drzewko na murach wyrasta? Może i moje takie pochodzenie.
Aureli. Nie przekonywaj mnie pani dalej, że błądzę, bo zacznę bardzo prosić, żebyś mnie pani od tego strzegła.
Regina. Nie będziesz pan o to prosił, jeśli nie zapomnisz, co powiedziałam, że jestem prawie nietutejszą. I ja znam to morze ludzi, które mie otacza, o tyle tylko, o ile muszę — dla bezpieczeństwa tego oto korabiu, ażeby wraz z nim nie zatonąć.
Aureli. Ja właśnie lubię to morze i chciałbym je zbadać — z panią.
Regina. Ze mną? Mogłabym jedynie być pańskiem niebezpieczeństwem.
Aureli. Przy dobrej woli — szczęśliwem natchnieniem.
Regina. Wiesz pan, gdzie się znajdujesz? W maleńkim, tysiącami nieprzyjaciół osaczonym obozie buntownicy, która gróźb się nie boi a układów nie pragnie. Zgoda między mną a tym światem — niemożliwa, bo ja nie przyjmuję jego a on — moich warunków. On mi każe naprzód zrzec się całej niemal swobody a ja mu ani jednego jej prawa nie ustąpię.
Aureli. Cóż pani po tylu prawach?
Regina. To rzecz moja, ludzka — mi ich nie wydzierać.
Aureli. W wojnie ze światem zyskuje się wprawdzie to, co on nam odbiera, ale traci się to, co nam daje. Czy pani zysk zawsze nagradza stratę?
Regina. Nie cenię jej, bo nie znam.
Aureli. Więc pani może wszystkich nienawidzisz?
Regina. Nikogo. Dawniej nawet lubiłam niewolników, dopóki nie wiedziałam, że każdy trzyma sobie bodaj psa, którego może być panem. Dziś mam sympatyę dla nieszczęśliwych a mogłabym kochać...
Aureli. Jakich?
Regina. Prawdopodobnie panu — nieznanych.
Aureli. Ale znanych pani. To dostateczny powód dla mnie, żebym się moim ziomkom bacznie przypatrywał a dla pani, żebyś przynajmniej z niektórymi walczyć przestała.
Regina. Gdyby tacy między niemi byli, o czem, jak mniemam, wkrótce pan zwątpisz. Afykańskie słońce przy pomocy czułych opowiadań tak rozżarzyło pańską imaginacyę, że przebiegłeś pan kilka geograficznych stopni jak rozpłomieniony meteor, który nie przeczuwa, że spadłszy w zimną otchłań, tylko syknie, zgaśnie i ostygnie. Już widzę pańskie zapały — daremne a niedługo sam pan ujrzysz zawody — niewątpliwe.
Aureli. W każdym razie zostanie mi bardzo wiele. Przecież nieszczęśliwych obdarzasz pani swoją sympatyą — skrzywdzonym nie będę.
Regina. Korzystniej jednak byłoby dla ideałów pańskich czarnoksięzkiej latarni z rzeczywistością nie porównywać, lecz uciekłszy stąd, zdala nimi się łudzić. Między dzikimi będziesz pan mógł wierzyć, że cywilizowani swobodnie żyć i pracować pozwalają.
Aureli. Raz Maur opowiadał mi taką bajkę: Pewnemu muzułmaniowi śniły się ciągle porywające widoki raju. Trawiony tęsknotą do nich tak męczył modłami Allaha, że wreszcie uniósł się na obłoku. Zaledwie przeszedł bramę raju, spotyka go cudowna dziewica, która usłyszawszy, po co przybył, zaczęła wszystkiemi ponętami swej mowy radzić mu, ażeby powrócił na ziemię, gdyż przechwalony eden jest właściwie królestwem brzydoty. — Dobra niebianko — powiada jej przybysz — chociażby cały skarb uroków tej krainy nie miał żadnego więcej nad te, jakie w tobie posiada, jeszcze i wtedy byłaby ona dla mnie najpiękniejszą ze światów. Jeśli zaś chcesz, ażebym ten raj opuścił, odczaruj mnie naprzód z własnych czarów i naucz nie pamiętać, żem był tu i widział ciebie.
Regina. Cóż ona na to?
Aureli. Panią prosi przeze mnie o zastępstwo w odpowiedzi.
Regina. A pan może ją odbierzesz w imieniu owego muzułmanina?....
Aureli. Chętnie, bo pragnąłbym mieć zakończenie dla mojej bajki.
Regina (po chwili zamyślenia). Ja bym odpowiedziała: zechciej mój przychodniu zapomnieć, żeś tu był, a może nie będziesz potrzebował zapominać, żeś mnie widział.
Aureli. Dla czego?
Regina. I ja opuszczę ten raj — możesz go opuścić ze mną.
Aureli. (z gorzkim żalem}. Więc koniecznie stąd się oddalić lub stracić... Cóż to za okropna próba.
Regina. (z lekką ironią). To też wyobraź pan sobie, że jesteś na nią wystawiony tylko — w bajce.
Aureli. Pani... jam w uczuciach dziecko. Zamiast szydzić z mojego prostego serca, powiedz mi lepiej, co kryjesz w zagadkowem — swojem.
Regina. Dla kogo?
Aureli. (wzruszony) Dla... mnie.
Regina. Może już jutro... nic!
Aureli. Ale dziś...? O bodajby to jutro spóźniło się o całe trwanie świata!
Regina. Panie Aureli... raczej gaśmy się a nie zapalajmy.
Aureli. (z zapałem). Spłonę w własnych uczuciach, a nie zgaszę ani jednej ich iskry. Dość już tego lodu, którym mi pani od dwu tygodni każesz zamrażać gorętsze słowa. Dłużej udawać i milczeć nie będę, bo po raz pierwszy w życiu — to muszę, i po raz pierwszy — nie mogę. Będę mówił wszystko, co w sercu usłyszę a szczerość moją niech uniewinni świat, który mnie tak wychował. Mów i pani więcej, chociażby to, żeś pani rozumna a ja szalony, żeś pani cywilizowana a ja dziki, że pani umiesz tylko myśleć a ja tylko kochać...
Regina. Nie, żem ja teraz powinna uczyć pana myśleć, bo pan nauczyłeś mnie...
Aureli. (namiętnie). Dokończ pani!
Regina. (po chwili). Znasz pan samolubstwo?
Aureli. (poważnie). Widzę je — przed sobą.
Regina. Spojrzałeś pan dobrze i zamiast wymówki powiedziałeś prawdę. Tak panie, jestem samolubstwem. Pan nie pojmujesz, jak można żyć zapatrzonym w siebie i tak upajać się miłością własną, jak najpotężniejsi geniuszem lub mocą. Tymczasem są tacy — albo może ja jedna! Dotąd byłam dla siebie swoją kochanką — czy pan wiesz, czem dla mnie jest pokochać kogoś?
Aureli. Uszczęśliwić...
Regina. (przerywając). Poświęcić — siebie. Uczucia, panie, ujarzmiają. Przykuć się niemi naprzód własnowolnie do jednego człowieka, być potem zmuszoną wejść z nim na nowo w ten służalczy lub ciemięzki świat — och! to zbyt wiele za — miłość! Rozumiesz pan teraz, dla czego radziłam ci stąd odjechać i dla czego, gdy chcesz zostać, myślę o samolubstwie, myśląc o kochaniu. Wolną być pragnę, bo taką byłam szczęśliwa.
Aureli (ze spokojnem wzruszeniem), Niech się mnie wyprze całe stworzenie, jeśli kiedykolwiek nie uszanuję praw pani do szczęścia. Niczego więcej nie żądam nad to, co wolno każdemu negrowi, gdy sobie na nowe i niepewne życie obiera za patronkę pierwszą spotkaną i dobrą istotę. Na tej ziemi bądź nią pani dla mnie, nie odbieraj mi nadziei, daj przyjaźń jaką możesz i nie broń kochać...
Regina. (słabym głosem podając rękę Aurelemu). Nie proś pan! — Jam już tylko kobieta i już — niewolna...


SCENA II.
Ciż i Makary.

Makary (otwarłszy drzwi gwałtownie, przybiega do Reginy niespostrzeżony). Czekaj pani! Niech Bóg wprzódy jedną twoją zbrodnię obliczy, zanim drugą popełnisz...
Aureli (tamując gniew). Ojcze kochany, czy to tylko wprawa w kaznodziejski zapał...
Regina (zbliżywszy się spokojnie). Czy w sztukę cudownego objawiania się, która może księdzu sprawiać wiele przyjemności, ja jednak go proszę, o ile na mój dom ta chwała spada, naprzód się mojej służbie meldować a potem mi efektu gromów oszczędzić. O co tym razem idzie?
Makary (gwałtownie). Gdzie ona?!
Regina. Przedewszystkiem — kto ona?
Makary (z dziką ironią). Pani nie wiesz, bo umiesz tak nie dostrzedz koło siebie braku człowieka, jak liścia rzuconego za okno dla przekonania się, w którą stronę wiatr wieje. No, obejrz się pani dobrze, każ policzyć swoją czeladź i trzodę, może się też nie dorachujecie jednej sztuki. Tylko nie lękaj się pani! Ja straszyć nie chcę — drobnostka... jakaś tam biedna dziewczyna...
Regina (ze drżeniem). Cecylia?
Makary. O bodajbym ja także mógł sobie ją aż przypominać!
Regina. Dlaczego to mówisz, ojcze Makary?
Makary (szyderczo). Nie domyślna pani jesteś... Pewnie już dużo kwiatów rozdałaś swym przyjaciołom, to też nic dziwnego, że nie wiesz, komu się od ciebie dostał polny chwaścik, przypadkiem na drodze zerwany. (do Aurelego). No, panie, rąb z marmuru piedestał i postaw na nim tę panią, niech świat ma wreszcie posąg swej cywilizacyi!
Regina. Księże nie szydź i powiedz, gdzie jest Cecylia!
Makary. Ty pani powiedz, kiedyś mi ją wyrwała i zgubiła!
Regina (w osłupieniu). Cecylię... zgubiłam?...
Aureli. Ojcze Makary, co się stało!?
Regina (słabym głosem — do Aurelego). Panie, pytaj go...
Makary. Nie pytaj pan, bo mógłbyś za wiele usłyszeć. (śmiejąc się boleśnie) Nic wesołego... Zauważyłeś pan tego wieczora, gdyśmy się tu spotkali, jak powiernica tej pani uprowadziła do swego domu moją... taką małą dziewczynkę. Nie mogłem temu przeszkodzić, bo miałem za sobą tylko moją niemoc i boleść. Nie mogłem wskrzesić trupa jej ciotki, bo byłem tylko człowiekiem. Nie mogłem pójść i jak pies położyć się w nocy na straży pod występnym progiem, bo byłem księdzem. Wróciłem więc do celi, do której zbiegły się za mną wszystkie hydry rozpaczy — do tej strasznej celi! Goręcej niż Łazarz żebrałem o śmierć u Boga; jak za karę — żyłem! Z przed myśli zniknęło mi całe istnienie, tylko została ona, chociaż z całego istnienia tylko o niej myśleć nie chciałem. Przez dwa okropne tygodnie napróżno starałem się tu dostać lub pana znaleść; ta pani umiała mnie odganiać a pana więzić. Co wieczór czatowałem na ulicy (gwałtowniej) a dziś się wdarłem, ażeby na tem czole wskazać plamę pokalania niewinnego dziecka!
Aureli (z boleścią). To do zrozumienia... za straszne...
Regina (zbliżywszy się do Makarego — spokojnie). Czy ksiądz coś wiesz, czy się domyślasz?
Makary (z uniesieniem). Ja wiem, bo widziałem jak ją dziś po północy uwieziono — (z odrazą) a pani się domyślasz — po co...
Regina. Kto? od Melanii?... Księże, mów wyraźniej!..
Makary. Mówiłbym ci, zacna pani, gdybym mógł mojem słowem oberwać ziemię i wraz z wami strącić ją w otchłań! (szyderczo) Jeśli zaś pamięć pani osłabła a ciekawość drażni, pytaj nie mnie, lecz swego przyjaciela, któremu lektorkę darowałaś, lub przyjaciółki, która mu ją wręczyła
Regina. Komu?
Makary. Jeszcze pani sobie nie przypominasz?.. Idź między groby, uważaj, jakiem imieniem teraz puszcze się zwołują, spytaj, przed jakiem upiory się wzdrygają a tam usłyszysz nazwisko Molocha, któremu na ofiarę rzuciłaś anioła!
Regina (rozpaczliwie). Szalony starcze, wymów raz to nazwisko!... Jastrzębiec?
Makary. No otwórzcie się przed nim bramy piekieł. Judaszu! jesteś zbawiony, bo ziemia wydała większego od ciebie zbrodniarza! (pada bezwładnie na krzesło).
Regina (usiłując owładnąć wzruszeniem). Panie Aureli..
Makary (zerwawszy się). Uwolnij go pani dla mnie, chociaż na dziś... (do Aurelego) U nas tego, co na ulicy rozpaczliwie krzyknie, tylko sprzątają, ażeby spokojnemu rozbojowi nie przeszkadzał. Nie mogłem więc wstrzymać powozu, który ją uniósł i nie wiem, gdzie ją zgubiono. Wierzę jednak, że jeśli żyje, to — czysta, bo ją wychowałem świętą; jeśli zaś splamiona — samobójstwem zrzuciła pokalane ciało. (rzewnie) Tak jak pan nazywała mnie ojcem — znajdź twoją martwą lub żywą — siostrę...
Aureli. Ojcze, może źle widziałeś; przecież tu nie dzicy.
Regina. Dzicy, panie! Chcesz pan jej szukać ze mną?
Makary. Nie! Wolę, żebyś ją do mnie przyniósł, aniżeli do tej pani przyprowadził...
Regina (gorączkowo) Dobrze — ale nie odmów mi pan jednej, może ostatniej przysługi. Jeśli pan czujesz, że jesteś mi winien bodaj dobre złudzenie, zechciej za to sprowadzić tu znajomego panu Jastrzębca. (z dumą) Potem omijaj pan ten dom, bo od dziś mieć będziesz mniej dla niego szacunku a ja w nim tyleż co dotąd godności.
Aureli (wybuchając). Ludzie, co za złowrogim językiem mówicie!
Regina (wskazując na Makarego). On sędzia — ja osądzona, niech więc on panu ten język tłomaczy — ja tylko żegnam.
Makary. (chwytając Aurelego za rękę). Jego mam... żywego... chodź... uciekajmy! (wybiega z Aurelim).


SCENA III.
Regina sama, później Antoni.

Regina (przez chwilę stoi nieruchoma — nagłym zwrotem rzuca się do posągu ojca — wpatrując się weń rozrzewniona, poczem szybko idzie do drzwi, otwiera je i woła rozpaczliwie) Antoni!
Antoni (wpadając przerażony). Co się stało, że panienka tak woła?...
Regina (usiłując zapanować nad wzruszeniem). Siądź tu koło mnie, mój przyjacielu.
Antoni. Jezus Marya, co się dzieje... Od śmierci naszego nieboszczyka pierwsze łzy u panienki widzę...
Regina. Pamiętasz, kochany Antoni, że ojciec umierając, jednego tylko człowieka, swego kamerdynera, ciebie mój drogi uznał godnym mi go w potrzebie zastąpić. — Pięć lat nie wzywałam twojej pomocy...
Antoni. Skarbie najdroższy, co ci jest? — Mrę ze strachu...
Regina. Nie wzruszaj się, staruszku, bo musimy myśleć... Powiedz mi, czy ojciec nie wspominał czasem, jakby postąpił z tym, ktoby mu córkę... siostrę... lub jakąś bardzo drogą istotę...
Antoni (wybuchając). Uwodziciela by zabił.
Regina (drgnąwszy). Jakto, sam?
Antoni. Tak!
Regina. Mówił ci to wyraźnie?
Antoni. Nieraz; a on kiedy mówił, to jak przysięgał!
Regina (z boleścią). Wiesz Antoni... nasza Cecylia...
Antoni (zerwawszy się). Co?!... Panienko moja, jeśliś temu nic nie winna... wskaż mi tylko łotra, a ja ci przy nim zastąpię — ojca!...
Regina (słabym głosem). Czym nie winna... (po chwili) Do tego nie mamy prawa... a nawet lepiej, że go nie mamy. Śmierć... to za mało. Zresztą nic jeszcze nie wiem. Oddal się mój przyjacielu. Gdy zawołam, przyjdziesz, gdy ja nie będę umiała — ty go ukarzesz, ale tak, żeby żył z karą... (gwałtownie) Jeśli ci uczciwego gniewu nie starczy, zmień się w szatana, abyś tylko krzywdę pomścić umiał! (Antoni wychodzi).



SCENA IV.
Regina, później Ksawery.

Regina (stoi przez chwilę posępnie zadumana).
Ksawery (wchodząc z początku niedostrzeżony przez Reginę). Wszystkie posterunki przedpokojowej straży zdjęte... (zbliżywszy się do Reginy) Czy dla mnie?
Regina (spojrzawszy cofa się ze wstrętem). Oh!...
Ksawery. Przestraszyłem? Winien temu lwim szpikiem karmiony afrykański Herkules pani, który mnie tu prawie przemocą porwał na rozkaz swojej...
Regina (z groźnym spokojem). Coś pan zrobił z Cecylią?
Ksawery. Pani nie chce, ale ja muszę wiedzieć, że są jeszcze kobiety, dla których jedyną nagrodą za doznane od nich przyjemności jest... (z naciskiem) tajemnica.
Regina (gorączkowo). Daruję panu te słowa, tylko się pan przyznaj, że jedynie dla ubliżenia mnie — okrywasz strasznem podejrzeniem siebie.
Ksawery. Przyznaję się... że nie posądzałem panią o tyle lękliwości. Bo zdawało mi się dotąd, że oboje dzielimy świat na gatunki zjadające i zjadane, i że licząc się do pierwszych, nie czujemy potrzeby ulegania prawom wynalezionym dla interesu ostatnich. Chcę żyć i żyję swobodnie — pragnienia pani są też same; czemże więc panią mogłem przestraszyć a na siebie złe podejrzenie ściągnąć?
Regina. Bezwstydem, w który jeszcze wierzyć nie mogę...
Ksawery. Pani dobra... co dla zatarcia różnicy między nami straciłem przed chwilą w zrównaniu się z panią, należałoby mi zwrócić w należnej grzeczności.
Regina (dumnie). Kto pan jesteś?
Ksawery. Dziedzicznym moim herbem Jastrzębiec — osobistym — honor, wolno wiedzieć, jak się zwie pani nabyte szlachectwo?
Regina. Kiedy panu honor służy, wybieram bezcześć dla siebie, aby tylko różnica między nami się nie zatarła.
Ksawery. Wybór tak właściwy, że trafnością odkupuje nawet swoje znaczne spóźnienie.
Regina (w uniesieniu). Teraz mnie pan tylko upewnij, żeś śmiał targnąć się na Cecylię, a przez całe życie zdobić się będę obrazą ust pańskich!
Ksawery. Co za szczęście, że godność męska jest jak wydra — nawet najgłębiej zanurzywszy się, wypływa sucha. (siada) Temu cennemu przymiotowi mojego rodzaju pani winna naszą obecną pogadankę, a ja spokój, że po wyjściu stąd skrzywdzonym przez nią nie będę. Ażeby zaś nawzajem nie skrzywdzić, ośmielę się przed kwestyą Cecylii uczcić podziwem usta pani, które są tak czarodziejskie, że napoiwszy wielu odurzającą rozkoszą, teraz chcą wysączyć dla mnie otrzeźwiającą kroplę cnoty...
(W czasie tych słów wchodzi Antoni i staje w głębi sceny).
Regina (gwałtownie). Ostatni raz pytam: czy pan Cecylię zgubiłeś?
Ksawery (wstając). Zgubiłaś ją pani — dla mnie — ja tylko podrzuconą znalazłem — wziąłem — a za usłużność dziękuję.
Regina. Zbójco!
Ksawery (kłaniając się szyderczo). Z łaski twojej — cnoto...
Antoni (przybiegłszy do Reginy). On?!
Regina (do Antoniego). Pomścij — ja nie umiem... (wspiera się osłabiona).
Ksawery. Kto to?
Antoni. Sługa tego domu!
Ksawery. Musisz w nim te drzwi otwierać, któremi ja nie wchodziłem — bo cię nie znam.
Antoni. Za to dziś ci otworzę i poznasz mnie. Zbrodniarzu, gdy wyjdziesz ztąd, podziękuj djabłu, że cię na świat wypluł o pięć lat później, bo gdyby ojciec tej mojej pani był twego występku doczekał, klnę się na świętego Boga i sprawiedliwych ludzi, żeby cię żywym stąd nie puścił. (do Reginy) Pani najdroższa, wszystko słyszałem! Jeśli żyć ma — niegodny, ażeby czysta dłoń się na nim splamiła... Zwołam całą służbę, może go kto ukarze... (biegnie i otwiera wszystkie drzwi) Wszyscy!... tutaj!... (wpada trzech służących) Dzieci moje! ten zbrodniarz uwiódł naszego anioła... Cecylię. Kto z was gorszy — niech go znieważy... (chwila milczenia) Idź! jesteś wolny... a ja jutro szczęśliwy opowiadać będę, że w służbie mojej pani nie znalazła się ani jedna ręka, któraby chciała dotknięciem zaszczycić twoją twarz honorową...
Ksawery. Ten lokajski sąd...
Antoni. Ani słowa! Czołem łotrze przed uczciwością lokajów, a za drzwi z ich wzgardą.
Regina (z wstrętem). Korzystaj pan z bezpieczeństwa, póki uczciwość tylko gardzi.
Ksawery (blady milcząc wychodzi).


SCENA VI.
Regina i Antoni.

Regina (do służących). Odejdźcie, moi kochani — tylko ty Antoni zostań. Drżałby ród kobiecy, gdyby nieraz widział, jak wyglądają jego ideały — prawda? (siada zmęczona) I ja drżę, mój przyjacielu... W ludziach muszą być wulkany, bo czuję w sobie trzęsienie... (drgnąwszy) Och! wszystko się we mnie przetapia... na boleść. Wystaw sobie, kochany, słyszę jak mnie powietrze dotyka... myśli przed sobą widzę... Antoni! nigdy tak nie cierpiałam!...
Antoni (czule). Źrenico moja, nie martw się — panienkę znajdziemy.
Regina. Nie wiem wszystkiego — pytać się boję — ten straszny ksiądz mi zabronił. Nawet Marylki od wczoraj nie ma, a przecież ona odprowadziła Cecylię do tej nieszczęsnej jaskini.
Antoni. O Marylce niech pani zapomni — niegodziwa!
Regina. Dla czego?
Antoni. Potwór! Za tyle lat opieki nad nędzarką od głodowej śmierci uratowaną...
Regina (niespokojna). Co zrobiła?
Antoni. Potwór! — mówię...
Regina. Nie kryj — wolę wiedzieć!
Antoni. Przed chwilą dopiero ją znaleziono. Uciekła do jakiegoś łotra, który tu bywał i powiada, że także chce żyć wolna...
Regina. Cały więc świat mój się rozpada!...
Służący (meldując). Panna Melania!
Regina. Precz z nią!
Melania (wdzierając się). Jam niewinna — on mnie oszukał! (służący cofa ją, zamknąwszy drzwi).
Regina (w silnem uniesieniu). Przynieście mi tu wielką górę i postawcie przede drzwiami, ażeby przez nie nie przełaziły występne płazy. Antoni drogi, odkryj dach tego domu, bo mnie powietrze zadławi... W pulsach czuję uderzenia ludzkich klątew!... (rzucając się na popiersie ojca) Ojcze mój! dlaczego nie żyjesz... (po długiej chwili milczenia spokojna do Antoniego) Antoni!
Antoni. Jestem panienko.
Regina. Idź zaraz do ojca Makarego i proś, ażeby mnie jutro o 9-ej rano u siebie w celi wyspowiadał. (wychodzi).
Antoni (zdumiony). Co to się stało?...

(Zasłona spada).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.