<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Ojciec Makary
Podtytuł Dramat w 3-ch aktach
Pochodzenie Pisma V.
Utwory dramatyczne
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT I.

(Obszerny pokój z całkowicie czarnem umeblowaniem. Szafa z książkami, w głębi kilka kobiecych posągów starożytnych, na przodzie posąg mężczyzny w ubraniu nowożytnem, ustawiony nieopodal biurka w pięknym gazonie kwiatów. W czasie odkrycia zasłony słychać ostatnie dźwięki fortepianu za kulisami).

SCENA I.
Regina i Cecylia.

Regina (zasłuchana w muzykę, przerwawszy czytanie książki). Cesiu!... Cesiu!...
Cecylia (wbiegając drzwiami prawej strony). Mnie pani woła?...
Regina. To ty aniołku i grać umiesz?
Cecylia (zlękniona). Przeszkodziłam pani?...
Regina. Naturalnie — bo musiałam cię słuchać a za karę proszę mi tak przeszkadzać coraz częściej... Chodźno do mnie. (sadza ją obok siebie) Bardzo zgrabnie suwasz paluszkami... I kto cię tego nauczył?
Cecylia. Jeden poczciwy staruszek, spowiednik cioci; pożyczył mi nawet pianina a ile razy do nas przyszedł, miał ze mną lekcyę. Ach, jaki on był szczęśliwy, kiedy dobrze grałam! Bo bardzo mnie lubił, a gdy nikogo w pokoju nie było — nawet całował...
Regina (śmiejąc się). To korzystną dostał lekcyę — pewnie był z zapłaty bardzo zadowolony.
Cecylia. Gdzie tam? Zwykle nic nie mówił, a czasem jeszcze płakał.
Regina. Płakał? A to dlaczego?
Cecylia. Albo ja wiem. Kilka razy aż się na niego rozgniewałam. Ale paniusiu najdroższa, ja dziś koniecznie do niego pójdę, bo niezawodnie powrócił ze Lwowa i nic nie wie, co się stało z ciocią i ze mną. Trzy dni już nie widzieliśmy się a dawniej jednego nie mogliśmy bez siebie przeżyć. On z pewnością płacze — a ja już płakałam...
Regina. Jakże się nazywa ten twój czuły nauczyciel?
Cecylia. Nie mogę powiedzieć — zabronił. Codzień mi powtarzał: jeśli ludzie spytają, kto cię grać uczył, to powiedz, że święta Cecylia. Słucham go wiernie i nietylko w tem, o bo my mamy między sobą mnóstwo ważnych tajemnic. Mój Boże! powiedziałam, że czasem płacze a tak mi zakazał. Muszę mu się przyznać i zaraz poproszę, ażeby mi pozwolił panią do naszych tajemnic przypuścić. Znowu będziemy sobie żyć w troje a gdy ciocia wyzdrowieje — w czworo. Może nawet już wyzdrowiała — pobiegnę do szpitala i dowiem się.
Regina. Posłałam już pannę Melanię — ona zaraz wróci i wszystko nam powie.
Cecylia. Ale do mojego księżulka koniecznie pójdę a gdyby pani mnie zamknęła i nie puściła, to bym umarła.
Regina. Cóż za dzieciaczek z ciebie; dla czegoż mam cię zamykać? Każę zaraz, jeśli chcesz, karetę przygotować.
Cecylia. Możeby się gniewał... Wolę iść — ale zawsze go tu przyprowadzę, bo on za mną to wszędzie pójdzie. Ach! droziutka panno Regino, dotąd jeszcze ani słowa pani nie przeczytałam a mam być przecież lektorką...
Regina. Nic nie szkodzi — urząd ten piastować będziesz honorowo, bo czytać mogę sama, a jak mi się za kilkadziesiąt lat oczy popsują, to cię poproszę o twoje...
Cecylia. Wtedy... ja będę już babcią...
Regina. Proszę!... Tak na pewno wiesz, że cię ten tytuł nie minie?
Cecylia. Przecież wszystkie panienki z czasem...
Marya (wszedłszy). Listy.
Regina (przeglądając szybko adresy). Nie ma... (do służącej) Za chwilę przyjdzie do mnie panna Melania; potem nikogo nie przyjmuję, wyjąwszy gdyby kazał się zameldować pan Wiszar; nie zapomnij — pan Aureli Wiszar.
Marya. Co innym mam powiedzieć?
Regina. Co ci się podoba — możesz ich nawet bawić lub jak zwykle poprosić do ogrodu. (po odejściu służącej) Chciałaś koniecznie objąć swój lektorski urząd; oto właśnie listy, którym możesz wyświadczyć wielką przysługę, jeśli mi je przeczytasz, bo inaczej musiałyby długo na mnie czekać — zamknięte.
Cecylia. A jak w nich będzie co sekretnego?
Regina. To zobaczysz, jak sekret wygląda, którego pewnie dotąd nie nie widziałaś.
Cecylia. Bardzo przepraszam — mówiłam przecie, że mam dużo tajemnic, a do tego — jak powiada mój księżunio, gdy mnie chce zmartwić — podobno tam wyrosłam, gdzie mnie Bóg nie posiał. (otworzywszy list) Jakiś rachunek. (czyta) «Magazyn Mód: Za suknię spacerową reńskich 100». Jezu dobry! cała moja garderoba może mniej kosztuje. Czy pani w tej sukni będzie na tron wstępować?
Regina. Tylko na stopnie wagonu, którym jutro pojadę zwiedzić Wieliczkę z bardzo miłym znajomym.
Cecylia. Szczęście, że pani śliczna, bo chybaby wszyscy tylko na suknię patrzyli. Patrzą i na mnie, ale moja tylko cztery reńskie kosztuje. (wziąwszy drugi list) «Zuzanna Koral z trojgiem dzieci znowu śmie polecić się szlachetnemu miłosierdziu czcigodnej pani».
Regina. Dziś już poźno, ale jutro rano pojedziemy do niej. Dobrze?
Cecylia. Chętnie, dobra paniusiu. Jedna znajoma cioci powiedziała mi wczoraj pocichu, gdy wychodziłam, że pani tylko piękna, a to nie prawda. (czyta nowy list) «Jeśli istotnie lubisz pani postępowanie skracane, to pozwól mi serce i wszystko, czem ono rozporządzać może, złożyć dziś u stóp twoich listownie a jutro między 4-tą a 5-tą osobiście. Leon Zator».
Regina. Zgadł — lubię postępowanie skracane i pozwolę mu przez Marylkę pospacerować w ogrodzie, którym jedynie moje serce dla niego rozporządza.
Cecylia. Dla czego pani tam swoich znajomych wysyła?
Regina. Jest to, moja duszko, miejsce delikatnego wygnania dla natrętów. Zaprowadziłam u siebie zwyczaj meldowania się przez listy, które w potrzebie zastępują nawet rekomendacyę pierwszej wizyty. Marylka codzień dostaje objaśnienie, kogo przyjmuję; ażeby zaś odprawionym, którym zależy wiele na pochwaleniu się bytnością u mnie, osłodzić gorycz odwrotu, radzi im spacer w ogrodzie. Jest wielu takich, których nawet nie znam, a którzy dziesiątki razy odprawieni w przedpokoju słuchają chętnie tej rady dla zyskania pozoru, że bawili u mnie. Dopiero gdy jeden drugiego spotka na tej przechadzce, zwykle obaj przestają mnie odwiedzać, zapewniając, że ich moje towarzystwo znudziło.
Cecylia. To zabawne! Czy pani ich nic a nic nie lubi?
Regina. I owszem, zwłaszcza kiedy pod mojem oknem defilują.
Cecylia. Ale oni muszą panią bardzo lubić...
Regina. To szczegół najdrobniejszy.
Cecylia. Ciocia mówi — że główny, bo kiedy spostrzegła, że ją nieboszczyk wuj kocha, to go po całych dniach wyglądała. Ale do niej tylko on przychodził. Jabym chyba tak samo robiła, gdyby do mnie jaki wuj... to jest gdyby...
Regina. Więc chciałabyś już mieć takiego wuja? No nie rumień się, bo jak to zrobisz kiedy przy mężczyźnie, pomyśli, że mu buzią dajesz sygnał kapitulacyi serca, którego radzę ci bronić, dopóki go ktoś szturmem nie weźmie.
Cecylia. Może ten pan Zator panią bardzo kocha?
Regina. Może. Cóż tam dalej piszą?
Cecylia (czyta). «Uwierz pani, że miłość moja, dłużej twoim chłodem drażniona, skończy się wybuchem, który mnie kosztować będzie jedną kulę a panią długie lata wyrzutu. Antoni Wiktor».
Regina. Byłaby to katastrofa dla nas obojga bardzo tania. Szkoda, że tylko tak pisze.
Cecylia. Pani droga, on się zabije.
Regina. Nie troszcz się. Z dziesięciu, którzy mi to obiecywali, jeden tylko słowa dotrzymał.
Cecylia. A jeżeli i ten się zastrzeli?
Regina. To go pochowają.
Cecylia. Pani tak strasznie mówi — aż się boję...
Regina. Weź inny list, może cię rozweseli.
Cecylia (czyta). «Wszystkim rozdajesz pani bodaj po uśmiechu, tylko dla mnie jesteś wyjątkowo okrutna, jak gdybyś nie wiedziała, że szaleję z rozpaczy.
Regina (przerywając). Sydon — poeta — który wkrótce rozreklamuje mnie w zakładzie obłąkanych. Chętnie wynagrodziłabym go czemśkolwiek za nadzieję tej kuszącej sławy. Chce uśmiechu?! Gdybym było pewna, że którego dnia mijać go będę na ulicy, to jadąc i myśląc o nim, ciąglebym się śmiała.
Cecylia. Pisze, że zadowoliłby się doniesieniem, kiedy pani będzie w teatrze.
Regina. O tem dowiedzieć się może najlepiej i jedynie od mego furmana.
Cecylia. Niech się pani zlituje, on tak strasznie cierpi.
Regina. Cierpienie jest ambrozyą poetów — powinien zatem mi być wdzięczny. Zbierz aniołku te elegije i włóż je do innych w tej oto szafce.
Cecylia (otwierając szufladę). Ach, co tu liścików! Pani je na pamiątkę chowa?
Regina. Naturalnie — bo jak się więcej nazbiera, każę nimi nawet wykleić...
Cecylia. Co takiego?
Regina. Przedpokój. Nie będzie to obicie zbyt gustowne, ale interesujące. Jest jeszcze jeden list?
Cecylia. Ze strachu nie widziałam. (odpieczętowywa) «Nie wiem, czy się pani domyśla, że nieprzyjęty przez nią wczoraj odszedłem bardzo zdziwiony, gdyż wszystko przedtem zdawało mi się obiecywać uzyskanie na dalszy stosunek przywileju niezależności od warty i ceremonii, które dostępu do pani strzegą...»
Regina. To już styl bohaterski...
Cecylia (czytając dalej). «Nie jestem gorszy od innych, zatem nie powinienem być mniej szczęśliwy, zwłaszcza że uczucie, które bym nawet gotów... (coraz słabszym głosem) nazwać... miłością...»
Regina. Dla czego moja dzieweczko tak zbladłaś?
Cecylia. (usiłując czytać). Pan Ksawery Jastrzębiec.
Regina. Znasz go? I może...
Cecylia. O nie... nie... Raz mnie spotkał na ulicy i odprowadził do domu... Potem był u nas... ale ciocia... ksiądz... więcej już nie był...
Regina. Widywał cię jednak — nie prawda? — coś przyjemnego szeptał, o temperaturze swego serca zapewniał... No nie wstydź się — to nic nie szkodzi. Możesz pana Ksawerego swobodnie słuchać, dopóki cię zajmować będzie, a potem proponuj mu przez Marylkę samotny spacer. Ludzi znać warto... Bawiąc się zaś niemi — ostrożnie!... z sobą...


SCENA II.


Też i Melania.


Melania (wchodzi). Jakaś poważna lektura... Cesiu nie chmurz się, bo to zły prognostyk dla lektorki.
Regina (całując Cecylię). Nie wierz: złe od takich jak ty aniołków ucieka. Teraz idź, ubierz się, każ służącemu, żeby cię odprowadził do klasztoru, bo już ciemno.
Cecylia. Za pół godzinki będę ubrana i przyjdę się z paniusią pożegnać.
Regina. Do widzenia, kochanko (po odejściu Cecylii — do Melanii). Jakże się ma ciotka?
Melania. Nieprzytomna — wzięła mnie za panią i tylko rozpaczliwie błagała, żeby Cesię pielęgnować. Obaj doktorzy nie ręczą nawet za pół dnia jej życia. Zamówiłam służącego, ażeby panią jeszcze dziś uwiadomił.
Regina. A czy jej nie zaniedbują? — Zastrzegłam, żeby nie odstępowali.
Melania. Siedzą u niej ciągle i odpędzają jakiegoś bernardyna, który gwałtownie chce z nią rozmawiać. Zanim tam weszłam, usłyszałam z korytarza, jak ktoś wewnątrz pokoju badał po cichu, kiedy pani chorą przywiozłaś, czy ją odwiedzasz i tak dalej. Gdym otworzyła drzwi, stała przy progu szarytka i stary bernardyn, który spostrzegłszy mnie, odskoczył jak sparzony i zaraz wybiegł.
Regina. Cóż to za jeden?
Melania. Zapomniałam się spytać a żałuję, bo wartoby donieść ojcu Makaremu, że jego baranki, korzystając, iż świątobliwy przeor zbyt niebem zajęty, za daleko po ziemi się rozłażą.
Regina. Więc pani znasz i świat bernardyński?
Melania. Słyszałam tylko o strasznym fanatyku Makarym, o którym tu wszyscy mówią, bo ma być niezwyciężonym pogromcą grzesznych i rozumnych. Zapamiętaj pani to ostrzeżenie, tem więcej, że — jak mi mówiono — odważnie rzuca rękawiczkę z ambony szczególnie płci naszej.
Regina. Jeśli mnie ją rzuci a zasłuży na to — równie odważnie podniosę. Czy to może ten sam zakonnik, który wyszukuje i chowa bezimienne dzieci?
Melania. Podobno.
Regina. W takim razie wiedziałabym o nim więcej jeszcze, niż pani.
Melania (wskazując na koperty odczytanych listów), Ach, gdyby on wiedział o tych zmarnowanych pociskach Kupidyna!
Regina. Zaręczam, że te bardzo by go ucieszyły.
Melania. Z wyjątkiem jednak celnej strzały pana Ksawerego, który tu z pewnością niedaremnie wysłał swój bilecik.
Regina. Proszę mi wybaczyć, ale mówisz pani jak nieraz przestrzelona łukiem jego amora tarcza. Cesia nie doczytała mi jego listu — co on tam pisze? (czyta) «O szóstej przyjdę». Miła nadziejo! Więc to słońce (patrzy na zegarek) za kwadrans wejdzie w moim — przedpokoju!
Melania (zbliżając się do Reginy). Powiedz mi pani szczerze — czy on ci zupełnie obojętny?
Regina. We wszystkich znanych w gramatyce czasach i trybach — a wierz mi pani, bo na jego dochód nie skłamałam dotąd ani jednego słowa.
Melania. Wolno pytać dalej?
Regina. Choćby do znudzenia.
Melania. Dla czego niedawno przyjmowałaś go pani tak często i wyróżniałaś widocznie?
Regina. Był dla mnie nowy, nie jest pospolity, a nadto sądziłam — że coś wart.
Melania. Nie wart — nic?
Regina. Dla mnie nic — co nie zniża jego ceny dla innych. Zgłodniały w pustyni arab — jak mówi dziecinna powiastka — byłby chętnie znalezione dyamenty na ziarnka ryżu wymienił. I ja więc może względem kosztownego klejnotu Krakowa jestem zgłodniałym arabem.
Melania. Czegoż więc pani pragniesz?
Regina (śmiejąc się). Ryżu.
Melania. Żart to dobry na odprawę mojej ciekawości. Nie gniewam się za niego, bo przywykłam podziwiać w pani talent dawania tej odprawy wszystkim, gdyż nawet tak groźnym wielbicielom, jak pan Ksawery. Czemuż go nie posiadam!
Regina. Talentu, czy pana Ksawerego?
Melania (ze smutnym uśmiechem). Zapomniałam o dacie mego westchnienia. Niestety! dziś na talent za późno — nie mogę go nawet pani zazdrościć...
Regina. Zwykły to żal kobiecy a słusznie nas karze. Umiemy przed doświadczeniem to tylko, co każdy kwiatek lub jagoda — wabić, a nie pamiętamy o tem, o czem żaden owad nie zapomni — bronić się...
Melania. Jak dawno pani wiesz o tej prawdzie?
Regina. Od czasu jak jej potrzebowałam.
Melania. I mimo niej...
Regina. I z nią — tak żyłam.
Melania. Wyznam, że ile razy chcę panią rozumieć, muszę słowom pani nie wierzyć.
Regina. Rób, kochana pani, jak ci łatwiej. Ja jestem w innem położeniu, bo mi wiara w słowa pani nie przeszkadza cię rozumieć i dla tego nawet spytam: opuściłaś pani sama ten świat prawowierny, czy cię z niego wyproszono?
Melania. Podstęp mnie wywiódł.
Regina. Ach! ten najużyteczniejszy ze złych duchów, na którego sumienie zapisujemy wszystkie błędy naszej słabości.
Melania (smutnie). Jeśli to napomnienie dla mnie, to nie odgaduję jego racyi, słysząc je od pani.
Regina. A jednak bardzo proste: jesteśmy tylko we dwie.
Melania. Tem więcej mnie to dziwi.
Regina. Nie zmniejszę zdziwienia, bo musiałabym powiększyć przykrość pani — a tego nie chcę. Zresztą wierz mi pani tyle chociaż, że nie mówię o tobie, ale o naszym pociesznym rodzaju, któremu natura, czy ludzie dają tak naiwną duszę, że ją każdy z naszych własnych zmysłów uwieść może. Alboż nie? — Powiedz pani — tylko ja tu usłyszę.
Melania. Ale o tem wiesz pani już chyba z doświadczenia.
Regina. Cudzego.
Melania (śmiejąc się). Słusznie — bo na własnem nauka nie bawi a pamięć chętnie o niem zapomina. Bądź co bądź, słuchając pani, coraz lepiej pojmuję smutne twarze jej dymisyowanych wielbicieli, którzy gorzko opowiadają nawet o chwilach swego szczęścia.
Regina. Mam jednak nadzieję, że tę ponurą mitologię mojej osoby rozjaśni wkrótce pan Ksawery, wzbogaciwszy ją swą radosną legendą.
Melania. On umie milczeć — nie lękaj się pani.
Regina. Właśnie wtedy bym go lękać się powinna. Dla kobiety niegroźny mężczyzna, który o niej dużo mówi...
Melania. Nie znasz go pani...
Regina. I to mi dotąd wcale niepotrzebne. Wiem jednak, że należy do ludzi, którzy nawet niepytani tłomaczą się przed opinią z każdej chwili życia, ażeby pokazać, że jej nie przeżyli darmo — dla siebie. Pan Ksawery trzy miesiące oblegał mój dom...
Melania. Darmo?
Regina. Może coś zarobił mimo mojej wiedzy i woli a wreszcie od niego samego najlepiej się pani o tem dowiesz, gdyż jak się domyślam z pani pytań...
Melania. Pomogę domysłowi pani, który mógłby się omylić: pan Ksawery (z naciskiem) kiedyś mi się zwierzał...
Regina. A pani za to masz do niego chroniczne przywiązanie, chociaż zwierzać się przestał. Znowu smutna nuta znanej piosenki kobiecej. Zrobisz mi pani jedno ustępstwo? Powiedz mi tyle o nim i o sobie, ile powiedzieć możesz.
Melania (z udanym śmiechem). Nasza historya krótka i prosta: on mnie poznał przed trzema laty a ja jego przed trzema miesiącami; on mnie kochał kłamstwem a ja jego wiarą; on dziś zachwyca ludzi moją słabością a ja ich gorszę jego bohaterstwem; on...
Regina. Dość o nim — mów mi pani tylko o sobie...
Marya. Pan Jastrzębiec prosi koniecznie o przyjęcie.
Regina. Chcesz pani z nim się zobaczyć?
Melania. Od dawna mnie unika...
Regina (do służącej). Proś.
Ksawery (wchodzi uradowany, lecz spostrzegłszy Melanię z tajonym gniewem). Prawie spodziewałem się...
Regina. Zastać pannę Melanię... Odgadłam to zaraz z żądania o konieczne przyjęcie. Zostawiam więc państwa samych i idę przygotować moją toaletę do spodziewanej i pożądanej u mnie wizyty (wychodzi).


SCENA III.
Ksawery i Melania.

Ksawery (patrząc za odchodzącą Reginą). Ja cię moja pani ubiorę na niespodziewaną i niepożądaną (szyderczo). Mam więc być szpakiem dumającym nad plewą, na którą się złapał w samotrzask? (zbliżywszy się do Melanii przeglądającej list Ksawerego). Gdyby panią chrzcił prorok, byłby cię niezawodnie nazwał: qui pro quo.
Melania (milcząc patrzy na niego).
Ksawery. Czy pani przegrawszy cały los na mnie, przyszłaś tu może wziąć na loteryę, próbując z Reginą szczęścia do spółki?
Melania. Nie, już znam uczciwość loteryi, na której cały los przegrałam.
Ksawery (siadając). Bogini szczęścia, moja pani, nikomu łask swych nie darowywa, ale je wydzierżawia, a że jej kontrakt z panią przed kilku miesiącami się skończył...
Melania. I twój chyba równocześnie, bo przed chwilą widziałam, że musisz w deszcz pieszo chodzić.
Ksawery. Czy pani już wyszłaś ze stosunków z panami, że o tej godności dla mnie zapominasz? Nie zatracaj pani w swoim języku tego słówka, bo ono nawet dziś przydać ci się może jako kosmetyk dla podobania się lepszym gustom i jako pamiątka lepszych czasów.
Melania. Mówiono mi tu, że pan po stracie źle zrozumianych łask Reginy każdemu bajronicznie śpiewasz na temat lepszych gustów i lepszych czasów.
Ksawery. Powiedzieć to mogła tylko jej garderobiana, która pewnie z litości przygotowała pani tę nowinę na antimiłosne lekarstwo.
Melania. Przeciwnie, mówiła mi o tem sama Regina, a nawet gdy jadąc z nią i widząc pana zmokniętego, namawiałam, ażeby pana zaprosiła do powozu, wyraziła się, że...
Ksawery. Że pani byłabyś tam dla mnie niestosownem sąsiedztwem.
Melania. Nie, tylko że pan byś również zmókł na — koźle.
Ksawery (wybuchając). Ona!?... czy ty — śmiesz?!
Melania. Ja śmiem przedewszystkiem zrobić uwagę, że i pan już musiałeś wyjść ze stosunków z paniami, skoro mnie w tej formie pytasz. Wzajemnie więc radzę zachować sobie opuszczone słówko na kosmetyk i pamiątkę.
Ksawery. Jeśli je zachowam, to chyba tylko na dowód mojej wspaniałomyślności w tytułowaniu ciebie... pani.
Melania. Jakże ubogą jest ta pańska wspaniałomyślność, kiedy się stroić musi w takie dowody! Zła dola usposabia pana widocznie do zaprowadzenia we wszystkiem oszczędności, zarówno w wydatkach na dorożki, jak i na tytuły.
Ksawery. Dawniej zaglądałaś pani ciekawie do mojego serca, dziś do mego pugilaresu.
Melania. I ze smutkiem przekonałam się, że oba puste.
Ksawery. Nie znalazłszy dla siebie nic w jednem, chciałaś pani przynajmniej powetować sobie zawód w drugim.
Melania. Przeciwnie, nie mogąc jednego, chciałam przynajmniej drugi wypełnić.
Ksawery. Skądże taka chęć?
Melania. Z miłosierdzia.
Ksawery (udając wesołość). Orły w pokrzywach gniazd nie ścielą, tyleż dumy spodziewam się po moim opiekuńczym duchu, który w sercu pani pewnie sobie siedliska nie obrał. Litość jednak za litość: przyznaję się do żalu, jaki uczułem, dowiedziawszy się, że podobno panią każdy nowy dzień szalenie licytuje — in minus.
Melania. Nie ciesz się pan zawcześnie, bo chociaż oboje biegniemy na dół, pan spadasz tak prędko, że się nigdy w tym kierunku nie zrównamy.
Ksawery. Rzeczywiście nigdy — już jesteśmy nie dla siebie. W świecie dzieje się jak w klubie: świeżą taliją my panowie gramy a zużytą lokaje; a ponieważ pani już wysłużyłaś się pierwszym...
Melania. Więc mi pozostają drudzy, którzy kart nie znaczą i nie oszukują!
Ksawery (zbliżywszy się do Melanii z tajonym gniewem). Wyjdźmy z tej przenośni, która pani dodała za wiele odwagi i racz mnie pani po prostu objaśnić, kogo to ja oszukałem?
Melania. Objaśnisz się pan sam, tylko odpowiedz: kim ja jestem i komu to winnam?
Ksawery. Kim pani jesteś — nie potrzebuję określać, gdyż tu z pewnością w zdaniach się nie różnimy; co zaś do wątpliwości, komu pani obecną swą edukacyę winnaś, o ile wiem, byłaś w niej samouczkiem.
Melania (gwałtownie). Nie zrzekaj się swej nauczycielskiej zasługi, kiedy ci się należy. Tyś mnie swoją piekielną pokusą osidłał; tyś mi pokazał, jak zapominać przestróg cnotliwej matki i na jaką swobodę używać troskliwie dla mnie zebranego majątku; tyś mnie nauczył, jak córka może na grobie zacnych rodziców postawić im z siebie pomnik hańby! Przynajmniej wiedz o tem, kiedy się inaczej pomścić nie mogę!
Ksawery (biorąc kapelusz). Wszystko to prościej powiedziane znaczy, że przeze mnie stałaś się pani światu użyteczną.
Melania. Żeś pan przez samego siebie stał się nikczemnym.
Ksawery (idąc ku drzwiom). Tak tylko brzmieć może w ustach pani najwyższa dla mnie chwała.
Melania. Tak brzmieć ona będzie za chwilę w ustach Reginy i — Cecylii!
Ksawery (zatrzymawszy się). Kogo? Cecylii? (wraca). Czy pani wiesz cośkolwiek?
Melania. Z łaski pana muszę tułać się w świecie sama; przez wdzięczność i dla rozrywki postanowiłam być pańskim cieniem.
Ksawery. Co pani chcesz za to, żebym idąc do tego domu nie potrzebował się oglądać?
Melania. A czem pan myślisz płacić?
Ksawery. Nawet zgodą na poprzednich warunkach, jeśli tego będzie potrzeba.
Melania. Naprzód pozwól mi pan ochłonąć, ażebym mogła dalej mówić beż wzgardy dla siebie i... (po chwili) O co idzie?
Ksawery. Przedewszystkiem o porozumienie. Traktowałem cię przed chwilą szorstko bez żadnej intencyi. Chciałem jedynie czemśkolwiek i na kimkolwiek zaraz powetować ukąszenie tej (wskazując na drzwi, któremi Regina wyszła) jadowitej żmii. Daruj mi więc, bo przed chwilą byłbym z gniewu aniołów krzyżował, zwłaszcza że mi obrazę powtarzały twoje usta, z których dotąd słyszałem tylko słowa...
Melania (przerywając). Nie męcz się pan daremnie tem czułem wspomnieniem: wolę pana widzieć strasznym, niż zamaskowanym.
Ksawery. Właśnie chcę zdjąć maskę i pomówić z tobą językiem z czasów naszej zgody. To jest wracam do ciebie, a za to żądam...
Melania. Co najmniej, żebym ci słońce zdjęła.
Ksawery. O, nie. Żebyś mi sekundowała w pojedynku z Reginą.
Melania. W jakim?
Ksawery. Bardzo niewinnym. Wspominałem ci już dawniej, że wybrałem sobie misyę nawracania waszego rodu, że lubiłem was jak gaj pomarańcz wabiących rękę, żeby je zerwała, że natura nie stworzyła mnie do piastowania tak uczuć, jak dzieci, że tyle tylko miałem kwalifikacyi na jednożennego gołębia, ile pragnąłem gruchać we dwoje, że wreszcie z tych powodów byłem sobie, ogólnie mówiąc, skrzętną pszczołą, której przeznaczono z gorzkich kwiatów tego padołu słodki miód wysysać. Jak pewnie zauważyłaś, przez ostatnie trzy miesiące krążyłem około tej róży. Jakie plony zebrałem — mniejsza, dość że kochanka słowików i motyli, chcąc zataić swą stratę i nie spłoszyć licznego roju, który się ze mną przy niej uwijał, gdym ją opuszczał, dotkliwie i jawnie mnie ukłuła.
Melania. Szkoda, że z nią już wprzódy o tem mówiłam i że zamiast strategii podboju, mogę podziwiać w tobie tylko — sztukę zręcznego odwrotu.
Ksawery. Jak ci się podoba, moje dziecię; zapamiętaj sobie wszakże jedną praktyczną wskazówkę: gdy spostrzeżesz jakąś parę rozchodzącą się w dwie różne strony, pytaj zawsze mężczyzny a nie kobiety, co między niemi zaszło.
Melania. Dam ci praktyczniejszą: nie pytaj ich wcale, bo ona powie za mało i jego uniewinni, a on za dużo i ją potępi.
Ksawery. Pozwalam, gdyż nie to mnie w tej chwili obchodzi, lecz ukaranie Reginy.
Melania. I ja mam ci w tem dopomagać?
Ksawery. Tak — ty jej odbierzesz — Cecylię.
Melania. Cecylię — ja — dla ciebie?
Ksawery. Ty — ją — dla mnie.
Melania. Szatanie, czy sądzisz, że ci i sumienie na usługi odstąpię? Że będę ci w twojem niegodnem polowaniu tropić i przynosić zwierzynę? Rozstań się z tą szlachetną nadzieją! Siebie mogłam ci poświęcić, ale nikogo więcej. Chociaż nisko stoję, umiem jednak odróżnić samobójstwo od zbrodni. Ty myślisz, że zabić siebie i kogoś — wszystko jedno, ja — nie!
Ksawery. Myślę przedewszystkiem, po co marnujesz te melodramatyczne wybuchy, kiedy one nie przeszkodzą mi powtórzyć propozycyi i rekomendować ci jej do uwzględnienia, naprzód dla tego, że nie jest wcale straszną a powtóre — że byłaby ci bardzo użyteczną. Mylisz się bowiem, przypuszczając, że mi idzie o Cecylię...
Melania (z ironią). Ja też przypuszczam, że ci idzie o siebie...
Ksawery. Zgadłaś, ale jeszcze nie jestem pewny, czy właściwie. Sprawa zaś jest taka. (zniżając głos) Panna Regina wyznała mi przy pewnej sposobności poufałego żartu, że odnowiła z tobą dziecinną znajomość i utrzymuje ją dla zapełnienia jednego wakansu w swej służebnej gwardyi, na który nie mogła znaleść dostatecznie uzdolnionej kandydatki...
Melania (wybuchając). Wężu!... kłamiesz! Ona jedna mnie nie potępia i ratuje.
Ksawery. Boś jej jeszcze potrzebna. Słuchasz dalej?
Melania. (ze wzruszeniem). Miałażby nawet ona mną poniewierać? Dziś rzeczywiście... Mów!
Ksawery. O ile mi się zdaje, piękna Regina sprzykrzyła sobie rolę rozkoszy i wkrótce zamyśla debiutować w komedyi cnoty. Ponieważ zaś dla powodzenia w tym nowym występie trzeba pozbyć się stosunków dawnego zawodu, więc naprzód zaopatrzyła się w młodziutką i niewinną przyjaciółkę, potem odsunęła niemłodziutkiego i nieniewinnego przyjaciela, a wkrótce odprawi żenującą rezydentkę. Tym sposobem wyrestauruje swoją opinię, ludzkiej złości wyrwie dwa trzonowe zęby: mnie i ciebie i uspokoi ją wyśmienicie moralnym przysmakiem — Cecylią.
Melania. Zatem?
Ksawery. Zatem powinnaś ją Reginie odebrać i dopóki ciotka nie wyzdrowieje, u siebie zatrzymać.
Melania. Dla... ciebie?
Ksawery. A cóż mnie po niej! Tak młodych przepiórek nie lubię i gdyby mi w największym głodzie niebo ją zesłało z dodatkiem jedynie manny, przysięgam ci na mój gust, że wybrałbym mannę.
Melania. Kiedy się czaisz, zawsze jesteś poczciwy. Nie mam żadnej pewności, że nie posłużysz się mną w zgubieniu tego dziecka.
Ksawery. Niepotrzebnie widzisz we mnie tygrysa, tem więcej, że chcę się tobą posłużyć, ale zupełnie w innym celu. Przewiduję bowiem, że Regina z czasem swoją lektorkę umyślnie zepsuje, ażeby się uwolnić od nieprzyjemnego a ciągłego z nią porównania. Jeśli więc prawda, że jesteś jeszcze na niedolę cnoty bardzo czułą, to możesz jej właśnie przez ocalenie Cecylii...
Melania. Ach gdybym mogła przeniknąć, co w tej chwili myślisz!
Ksawery. To, co mówię — przepraszam! — to, że pani z dzicinnym uporem możesz zmarnować jedyną sposobność połączenia się ze mną.
Melania. (gorzko). Niestety, zbyt dobrze o tem wiesz, że do jednego świata wrócić, a do drugiego wejść nie mogę i muszę żyć sama lub z tobą. Straszny fatalizm! Czemuż jestem tak mało zepsuta!
Ksawery. Ale zapomniałem spytać się o szczegół dosyć ważny: może ty mnie już nie kochasz?
Melania. On się ze mną połączy! Co tu fałszu w tych kilku słowach...
Ksawery. Ani jednego, gdyż naprzód postanowiłem już odpocząć po miłosnych trudach a powtóre nie przysięgam ci małżeńskiej wierności. Gdyby mnie więc napadła kiedy chęć dokonania z jednego podboju, to nawet w tym wypadku tylko żony głupich mężów byłyby od ciebie szczęśliwsze. Przy najgorszym więc składzie rzeczy spotkałyby cię tylko kłopoty żony męża — mądrego. A wierz mi, że one są nawet potrzebne. Natura tak dziwnie uorganizowała wasz rodzaj, że kobietę złapać można tylko słodyczą a utrzymać tylko piołunem. To też i miłość, moje dziecię, jest to roślinka, która wyrasta przy upale a dojrzewa w mrozie. A teraz, żeby ci pozostawić swobodę namysłu — żegnam.
Melania. Poczekaj...
Ksawery. Zdecydowałaś się?
Melania. Gdybyś jednak chciał nieuczciwie postąpić, pamiętaj, że...
Ksawery. Dość, moja pani, tego kazania. Ile razy słyszę takie morały, zdaje mi się, że wiatr porusza ludzkiemi ustami. Moja własna chęć i niechęć — to jest dla mnie nakaz i zakaz a gust swój w tym względzie już ci objawiłem. Czcią więc cnoty przerażać mnie nie potrzebujesz, bo ona w twoim rodzie zatknięta tylko dla odstraszania wróbli, do których nie należę. Dla pretensyi moich do Reginy wynajdę sobie inny środek, tobie zaś życzę po raz ostatni wytrwałości w spełnianiu jej poleceń i od obowiązku ratowania Cecylii cię zwalniam. Do widzenia na sądzie ostatecznym, jeśli sprawy nasze będą w jednym wydziale (odchodzi).
Melania. Jeszcze tylko słowo...
Ksawery. Niech wprzódy ciałem się stanie i u ciebie zamieszka.


SCENA IV.
Melania i Regina.

Melania (sama). Co robić? Ha!..
Regina (wchodząc). Marylka mówiła mi, że pan Ksawery wyszedł wesół a tymczasem pani wyglądasz smutna. Jakże mu się podobała zamiana mnie na panią?
Melania (z lekko ironicznym uśmiechem). Przecież pani doniesiono, że wyszedł wesół.
Regina. Jak to czasem rzucimy złośliwością a spadnie dobrodziejstwo. Więc skaliste serce okrutnego Apollona skruszyło się wreszcie pod westchnieniami pani! Dla siebie jestem z tego kontenta, bo mnie nie będzie może swoją znajomością osławiał i swojemi wizytami nudził.
Melania. Dziwna rzecz — jesteście państwo z rozstania w jednakowy sposób zadowoleni.
Regina. Język lekceważenia, moja pani, jest dla wszystkich jeden, tylko prawa do niego odmienne; więc też nic dziwnego, jeśli pan Ksawery jest swojem zadowoleniem do mnie podobny. Wreszcie — darowywam mu tę sztuczkę, bo nią dobrze swój powrót do pani zarekomendował a nadewszystko zwolnił mnie za to od obawy stracenia przez niego nowonabytej znajomości z pewnym niezmiernie interesującym człowiekiem, który może nawet dziś u mnie się zjawi.
Melania. I którego serce pewnie będziesz pani się starała skruszyć.
Regina. Przeciwnie — zahartować, bo bardzo miękie. W uczuciach mój znajomy jest jeszcze dzieckiem — między dzikiemi przez piętnaście lat jakiś podróżnik go wychowywał. Dopiero od kilku miesięcy jest w Europie a od kilku dni w naszym kraju. Dotąd wszystko podziwia...
Melania. W porę go pani do siebie zaprosiłaś. Nie chcę jego podziwowi przeszkadzać i dla tego żegnam panią. Wieczór spędzam sama, pozwól mi pani wziąć na parę godzin Cesię.
Regina. Ona ma zupełną swobodę woli a spodziewam się, że pani (z naciskiem) jej naiwność uwzględnisz.
Marya. Ojciec Makary chce widzieć się z panią.
Regina. (zdumiona). Kto? Ojciec Makary? Święci zaczynają do mnie się schodzić... Otwórz drzwi! Ojca Makarego — proszę.


SCENA V.
Też, Makary i Cecylia.

Makary. (przy progu). Bóg wszędzie.
Regina. (kłaniając się) Pochlebiam sobie jednak, że ksiądz przyszedł tu ze mną się zobaczyć.
Cecylia (wbiega ubrana do wyjścia). Idę już paniusiu do mego... (spostrzegłszy Makarego, rzuca się mu na szyję) Drogi mój ojczuś... Makary! (zakonnik całuje ją z radosnem rozrzewnieniem). Ja właśnie do ojczulka iść miałam... Widzicie panie, wyszukał mnie i przyszedł... Mój droziutki, jak on mnie kocha.... Tylko nie martw się ojczusiu, bo mi tu bardzo dobrze...
Makary (odsunąwszy ją). Odejdź — chcę pomówić tylko z tą panią.
Cecylia (do Melanii). Och, co jemu się nagle zrobiło! Nigdy tak na mnie nie patrzył... (wychodzi zwolna z Melanią, spoglądając na Makarego).


SCENA VI.
Regina i Makary.

Regina. Proszę księdza zająć miejsce.
Makary. (zbliżywszy się do niej). Dla czego pani zabrałaś to niewinne dziecko?
Regina (z uśmiechem). W pytaniu szanownego ojca słyszę tylko ciekawość i grozę a chciałabym usłyszeć prawo do jednej lub drugiej.
Makary. Bóg mnie upoważnił żądać w jego imieniu od ludzi rachunku z czynów.
Regina. W takim razie niechże przynajmniej wiem, dla czego ojciec czekasz na wszystkich z tem upoważnieniem w konfessyonale a do mnie sam przychodzisz.
Makary (żywiej). Więc nie jestem księdzem, tylko twojem pani sumieniem i od niego pytam, dlaczego zabrałaś to dziecko?
Regina. Gdybyś ojcze był mojem sumieniem, pytaćbyś o to nie potrzebował i wiedział, że ono właśnie mi tak postąpić kazało.
Makary (gwałtownie). Nie!... ono nawet w tobie pani musi głos uczciwości pamiętać — zepsuć go całkiem jak ludzi, nie mogłaś.
Regina. Bez wątpienia — czego najlepszym dowodem właśnie to, że dowiedziawszy się o nieszczęściu ciotki, chorą, nie znając, umieściłam w szpitalu a Cesię wzięłam do siebie.
Makary (poważnie). Patrzyłem już w dusze strasznie upadłe, w każdej dostrzegłem choć kilka drgań żalu: miałażbyś pani być pierwszą i jedyną, która złem wszystkie zgryzoty potruła?
Regina Może tylko jestem pierwszą i jedyną, która ich nigdy nie miała.
Makary (wybuchając). A, ciesz się pani sobą, wyzywaj wszystkie pomsty niebios, tylko oddaj mi dziecko, niech je z twojej Sodomy wyniosę!
Regina. Po co? Kiedy ona w tej mojej Sodomie będzie miała opiekę, wygody, przyjemności...
Makary (gwałtownie). Występku!
Regina. Ten na nią czeka pewniej u was... w klasztorze.
Makary. Oddaj mi ją pani tylko, a jeśli gdzieindziej bezpiecznego miejsca nie znajdę, to ją schowam w ołtarzu.
Regina. Tam byłoby jej niewygodnie i nudno.
Makary. To ją zabiję, aby — tu nie była.
Regina. Ona nie jest Izaakiem a ksiądz Makary — ani Abrahamem, ani jej ojcem.
Makary (drgnąwszy). Wiem o tem. Wolno mi tylko spokojnie patrzeć, jak pani dla niej układasz stos.... (z dziką goryczą) No kiedyż nastąpi całopalenie?
Regina. Mój zakon na takie ofiary nie pozwala, owszem, każe mi sierotę pielęgnować jak siostrę. Jeśli ciotka wyzdrowieje, Cesię jej oddam, jeśli nie...
Makary. Musi wyzdrowieć, inaczej sam Bóg by na tem stracił. (łagodnie) I co pani po tej dziewczynie?
Regina. Chcę ją uszczęśliwić.
Makary. Ja jej los zapewnię...
Regina. Mnie to przyjdzie łatwiej. Zresztą bardzo ją lubię...
Makary (gwałtownie). Ja dawniej i... bardziej.
Regina (z lekką ironią). Ale za to – niestosowniej...
Makary (po chwili milczenia). Przez miłosierdzie powiedz mi pani, jak się nazywają wasze bogi, na zaklęcie których ustępujecie.
Regina (stając przy jednym z posągów). To jest moja bogini — swoboda.
Makary. Hańba temu pogańskiemu cielcowi, kiedy zdrożnościom króluje!
Regina. Ojcze Makary... nie bluźnij bóstwu, którego nie znasz i które może kiedyś czcić będziesz...
Makary. Będę czcił... nawet ciebie pani, tylko dziecko mi wydaj...
Regina. Kup lepiej sobie, kochany ojcze, za przymusową adoracyę zbawienie własnej duszy, gdyż ja jestem tak wymagającą, że ci za nią cudzej nie sprzedam.
Makary (z gorzkim śmiechem). A jeśli dziś ciotka odwoła prośbę i zażąda, ażebyś pani Cecylię mnie powierzyła?
Regina. Poczekam z wypełnieniem żądania, aż chora mi je objawi zupełnie — przytomna.
Makary. Skonać jej nie pozwolę, dopóki mi go nie wymówi! (usłyszawszy jej śmiech za sceną) Z kim ona tam jest? — Takiego jej śmiechu nigdy nie słyszałem!...
Regina. Bo może się nigdy u ciotki tak jak u mnie nie bawiła.
Makary (rozpaczliwie). Ba...wi...ła! (rzuca się do nóg Reginie) Pierwszą jesteś z ludzi, przed którą do prośby klękam... oddaj mi to dziecko...
Regina (ze spokojnem szyderstwem). Oddam... ale wtedy, gdy będziesz ojcze Makary umiał mnie swojem klękaniem zaszczycać a nie znieważać.
Makary (powstawszy). Nie mam już nic..... nic..... bo ofiarowałem nawet własne upokorzenie. (gwałtownie) I tego za mało? O, bądź przeklęte bezprawie, co rzucasz ludzi na pastwę, jak rzecz bez pana! Ja nie mogę odebrać tego dziecka, moje prawa ustąpić muszą przed grymasem pierwszej lepszej swowoli? Boże zwal lepiej na ziemię swój strop niebieski, aby jej zbrodni nie okrywał, lub daj mi tyle łez, ażebym niemi płacząc nad nieszczęściem, zatopił spodlone ludzkie plemię! (po chwili) Zatrzymaj pani sobie tę dziewczynkę, ona ci się przyda, bo nawet będziesz mogła zdrową jej krew kazać przetoczyć w swoje zepsute żyły.
Regina (stanąwszy przed Makarym z wesołą dumą). Przypatrz mi się, księże Makary, czy ja zdrowej lub cudzej krwi potrzebuję, a może przyznasz szanowny ojcze, że gdybyś miał syna...
Marya (meldując). Pan Aureli Wiszar.
Makary (przerażony). Pani... jam przytomny!?...
Regina. Nie wiem...


SCENA VII.
Ciż i Aureli.

Aureli (nie spostrzegając Makarego). Przez dwa dni myślałem i wątpiłem, czy ostatnie słowa pani obiecały mi wstęp do jej domu. Dziś wreszcie odważyłem się przyjść i spytać: czy nie mylą się dzicy w swem przysłowiu, że miła niespodzianka jest córką złego przeczucia?
Regina (podając mu rękę). Nie mylą się chyba, bo ja czekając pana przez dwa dni ze złem przeczuciem, witam dziś miłą niespodziankę.
Aureli. Nie żałuję straconego czasu i obaw, kiedy mi je łaska pani tak opłaca. Gotów bym nawet...
Makary (zbliżywszy się do Aurelego spokojny). Z gotowością ostrożnie...
Aureli (zdziwiony). Ksiądz Makary!... (ściskając mu rękę) Doprawdy nie wiem, czemu się dziwić, czy że kochanego ojca tu widzę, czy że dotąd nie widziałem.
Makary. Najlepiej nie dziw się pan niczemu.
Regina (do Aurelego). Panowie już z sobą poprzyjaźnieni!... Czy pan może, przyjechawszy do kraju, rozpoczął go poznawać od duchownych?
Makary (szyderczo). Mogła pani przecież się tego domyśleć, skoro zaledwie przybył, już dziś odwiedza główną polską westalkę.
Regina (wesoło). Z arcykapłanem naszego miasta!...
Aureli. A moim trzecim ojcem. Bo winienem panią objaśnić, że jestem spadkiem, który się dostaje drugiemu z kolei przyjacielowi mego właściwego rodzica. Naprzód odziedziczył mnie i wychował pewien zacnej w mojem życiu pamięci samotnik, którego przed miesiącem śmierć mi zabrała. Ten znowu zapisał mnie ostatniemu z trójcy księdzu Makaremu, którego osobiście znam dopiero od tygodnia, ale w marzeniu kochałem oddawna. (ściskając rękę Makarego) Nie unieważnisz ojcze testamentu swego przyjaciela... i pozwolisz mi nazywać się swoim synem...
Makary (wzruszony — z ironią). Tego panu nie długo będzie potrzeba; wynajdziesz sobie lepszą miłość. Bo i czasu nie marnujesz, kiedy w ciągu kilku dni zdążyłeś nawet tu przyjść.
Aureli. W tem zasługa nie moja, lecz pani, która mi tak pozwoliła wyskać przypadkowe poznajomienie się w podróży, że już dziś mam prawo i honor ją odwiedzić.
Makary (śmiejąc się szyderczo). Ciesz się pan, żeś tak wyjątkowo szczęśliwy; bo chociaż to samo prawo wszyscy tu posiadają, przy honorze sam jeden się utrzymasz.
Regina. Nie wszyscy.... a jeśli ojcze wątpisz, wyszedłszy stąd, zechciej tu dziś lub kiedyś powrócić...
Makary (drgnąwszy, usuwa się na stronę).
Aureli. Żałuję mocno, że nie mogę być rozjemcą przyjacielskiej między państwem sprzeczki. Doprawdy aż mnie straszy, że w ogólności z tego, co naokoło siebie widzę lub słyszę, nadzwyczaj mało rozumiem. Tułam się po mieście jak zagapione dziecko. W Afryce umiałem na spojrzeniu Negra tak dobrze obliczać jego lata, jak cnoty; tu wszyscy wydają mi się jednakowi, a najbardziej wtedy, gdy mówią. Wystawiam sobie, jakby się ze mnie uśmieli murzyni, gdyby im kto doniósł, że ja, co ich rozpędzałem gromadami, tu daję się powodować każdemu. Lew przegnany nagle z puszcz afrykańskich na rynek Krakowa byłby mniej ode mnie skłopotany, bo myślałby tylko, jak uciec a ja myśleć muszę, jak zostać. Kto mnie nauczy tu żyć i pracować: ksiądz Makary — nie wiem, czy może, pani — nie wiem, czy zechce.
Makary (j. w.) O, nie martw się pan — będziemy się dopełniać: czego ja nie będę mógł nauczyć — ta pani zechce.
Regina. I owszem. Po każdem więc chrześcijańskiem kazaniu ojca Makarego, przyjdź pan do mnie na pogańską lekcyę.
Aureli. Cudowna kombinacya! Zapewnia mi światło dwu najpierwszych gwiazd naszego grodu. Wątpię, czy kto więcej oprócz mnie będzie się mógł pochwalić tak znakomitą nauczycielską parą.
Makary (j. w.). Bo nikt tu nas obojga razem nie potrzebuje a przytem ta pani swoim uczniom chwalić się nią zabrania.
Regina (do Aurelego). Pan nie odgaduje w tym żarcie dowodu grzeczności. Ojciec Makary dopiero dziś po raz pierwszy raczył wejść do mego pokoju, ale za to daje mi do zrozumienia, że już nieraz stał pod mojemi drzwiami.
Cecylia (wchodząc ostrożnie). Już można...? (spostrzegłszy Aurelego) Przepraszam...
Aureli. Cóż to za piękny kwiatek! (do Reginy) Czy u pani Wenus obrała sobie świątynię?
Makary. Tak panie... ale to nie z tej świątyni kapłanka.
Regina. Owszem z tej. Podobała się panu? Także dziecko, jak gdyby w naszym dojrzałym świecie dla pana zachowane.
Makary (z trwożliwym pośpiechem). Co?... (spokojniej) Moja wychowanica, po którą właśnie tu przyszedłem i której męża już wyznaczyłem.
Regina. Ja jej wynajdę lepszego, chociaż może nie będzie posiadał wszystkich cnót teologicznych. (powstawszy) Ksiądz Makary jest nieco rozdrażniony, proponuję więc, ażebyśmy przeszli na balkon — tam chłodniejsze powietrze.
Aureli. Najchętniej.
Regina (idąc ku drzwiom z Aurelim). Ojcze Makary, proszę z nami... Popatrzymy na miasto, a ludzie z ulicy na nas... proszę...
Makary (sam). Chce mnie zbeszcześcić, albo wygnać. Ja mam ukazać się z nią całemu miastu!... A powinienem go strzedz... Boże, odbierz mi wstyd a dodaj odwagi! (zbliża się do drzwi balkonu i odbiega) Wolałbym w piekło... (po krótkiej niemej walce) Idź stary grzeszniku na pręgierz i ratuj!... (wychodzi).


SCENA VIII.
Cecylia, Melania później Makary.

Cecylia (wchodząc z Melanią). Kiedy nic nie wiem... Ojciec Makary jakiś rozgniewany — nie chciał ze mną mówić — tu go znowu niema. Aoh, mój Boże, wszystko mnie dziś prześladuje... Pójdę z panią, ale pod tym warunkiem, że wstąpimy do księdza Makarego...
Melania. Panno Cecylio, już późno na wizytę w klasztorze.
Makary (wpadając). Nie mogę!... Niebo przez wszystkie gwiazdy, ziemia przez ludzkie oczy mi urąga. (spostrzegłszy Cecylię przybiega do niej) Gdzie wychodzisz?
Cecylia. Do tej pani na wieczór...
Makary. Gdzie!? Szalone dziecko! Nie pozwolę!...
Melania (do Makarego). Jeśli trzeba pozwolenia, to może ono być ważne tylko od panny Reginy. Ona być musi na balkonie — choć Cesiu, pożegnamy się z nią (pociąga Cecylię za sobą).
Makary (siada bezwładnie). Więc nawet ta ma do niej prawo, tylko ja nie? Czy to wszystko rzeczywiście... się dzieje? Czy ja rzeczywiście widzę... czuję?... (zerwawszy się) Aniele mścicielu, jeżeli jesteś, rzuć mi swój miecz ognisty lub rozedrzyj nim pierś, może raną lżej odetchnę!
Szpitalny służący (wszedłszy ze zdziwieniem). Ojciec Makary!... tu...!?
Makary. Po co tu przychodzisz? Stara pewnie zdrowsza — przytomna... no powiedz — że przytomna!
Szpitalny służący. Umarła.
Makary (rozpaczliwie). Boże! co robisz!... (po chwili) Przecież zmartwychwstają!... Chodź... ja ją wskrzeszę! (wychodzą).
Za sceną (wesoło). Ha, ha, ha.

(Zasłona spada).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.