<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Fischer
Tytuł Ossolineum
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia przy Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Założyciel Ossolineum.


Naród polski po utracie własnego państwa rozpoczął nowe bojowanie. Walcząc o życie, o swe istnienie, do światła się garnie, ima się pióra, zdobywa wiedzę, tworzy pieśń wspaniałą i tak pracą ducha, odzyskując wpośród ludów stanowisko, które mu wydarła przemoc wrogów, nowe życie sobie wywalcza, wzmacnia je w sobie i na najdalsze zapewnia wieki. W tej chwili przełomowej teraźniejszość była smutna, pełna wielkiej i bolesnej treści. Stąd też może myśl zwracała się ku przeszłości, usiłując ocalić stargane strzępy dawnej świetności. Odwróceni od współczesnych strasznych, nieprawdopodobnych obrazów żyją wspomnieniami i Jan Tarnowski w Dzikowie, i Tadeusz Czacki w Porycku, a szczególnie Józef Maksymilian Ossoliński, który oddaje się z równie wielkiem znawstwem jak zapałem zbieraniu książek, tem potrzebniejszemu, skoro największy księgozbiór polski Załuskich rzekomo w obawie przed Niemcami uwieziono do Petersburga. Ossoliński mógł wywrzeć wpływ tem korzystniejszy, że nie był tylko zwykłym amatorem ksiąg dawnych i rękopisów, ale pierwszorzędnym uczonym, który po własnych, dokładnych badaniach nad naszem piśmiennictwem pod świeżem wrażeniem odkrytych skarbów zawołał w uniesieniu patryotycznem: „Nauka niemniej jak szabla stworzyła nasze szlachectwo“. A zresztą bardzo często martwe księgi są początkiem życia a zbieracze i oschli bibliofile t. j. miłośnicy książek, zwiastunami odrodzenia. Gdy bowiem po długich latach wojen, klęsk politycznych i ekonomicznych przewrotów i idącego zatem umysłowego zastoju, nastanie spokój, społeczeństwo szuka w gruzach i pogorzeliskach szczątków dawnego bogactwa, skarbów z lepszej przeszłości, cennych w istocie, bo nawiązujących z minioną świetnością, przez co obudzają się ambicye i zapał do nowych trudów. W początkach drugiej połowy XVIII wieku Galicya ucierpiała więcej może niż inne ziemie dawnej Rzeczypospolitej. Społeczeństwo czuło więc, że trzeba mu stworzyć podstawę umysłowego działania, mimowiednie szukało tradycyi, jako najpewniejszej nici przewodniej, a niektóre bardziej myślące jednostki, stanąwszy na gruzach zwalonych siedzib rodzinnych, zaczęły odkopywać to, co z przeszłości dało się uratować.
Stąd też umysłowy ruch w Galicyi zaczyna się od tej żmudnej, niewdzięcznej na pozór pracy, od zbierania zabytków przeszłości i przez lat kilkadziesiąt w tem się głównie objawia. Widzimy ludzi, oddanych praktycznym zawodom, mających tysiączne sprawy do pamiętania i załatwiania, panów jak książę generał ziem podolskich, Adam Czartoryski, lub adwokatów przeciążonych pracą, jak Józef Dzierzkowski, którzy mimo to znajdują dość czasu, aby pisać długie listy o rzadkim egzemplarzu Biblii Radziwiłłowskiej, albo nieznanem dziełku drukarni krakowskich i mają sobie za obowiązek obok prac swego zawodu zapuszczać się w badania bibliograficzne. Na czele tego ruchu bibliograficzno-antykwarskiego stał w Galicyi Józef Maksymilian Ossoliński, postać równie oryginalna jak zacna i szlachetna. Na polu pracy społecznej i naukowej położył on wielkie zasługi, albowiem był jednym z tych, którzy po upadku niepodległości kraju nie zniechęcili się ciężkimi warunkami życia narodowego, ale hołdując rozumnej i szlachetnej zasadzie patryotycznej, że „utrata niepodległości politycznej, a utrata niepodległości duchowej to nie jedno i to samo“, pracowali w pocie czoła dla dobra ogólnego.
W chwili upadku państwa polskiego rodzinne majątki związały Ossolińskiego z Galicyą, urodził się nawet w tym kraju w r. 1748 w województwie sandomierskiem, w Woli mieleckiej, która wraz z miasteczkiem Mielcem należała do jego rodziców Michała, kasztelanica czechowskiego, i Anny z Szaniawskich. Nauki pobierał w warszawskim konwikcie jezuickim, gdzie podówczas jaśnieli tacy nauczyciele, jak Naruszewicz, Wyrwicz, Jan i Franciszek Bohomolcowie, Albertrandi, Piramowicz. Rodzice przeznaczyli go zrazu do stanu duchownego, gdyż, jak sam o sobie powiada, „groźny wychów dawnym obyczajem ojców naszych, karność nie przebaczająca żadnym wieku zdrożnościom, uczyniły mnie trwożliwym, skromnym i ulegającym każdemu młodzieńcem. Ułożona ku temu powierzchowność uwiodła starszych, że do stanu duchownego mnie przeznaczono. Ale ci, uważając tylko zewnętrzną mą postać, nie badali skłonności serca mego“.
Znakomitym swym profesorom wiele zawdzięczać musiał, skoro już jako starzec wspomina serdecznie Karola Wyrwicza „nieśmiertelnej sławy, choćby za samo tylko młodzieży gorliwe wychowanie, w której liczbie i mnie też był mój los szczęśliwy umieścił“. Szczególnie atoli wychowywał się pod bliższym dozorem księdza Adama Naruszewicza, znakomitego pisarza i uczonego. Młody umysł Ossolińskiego istotnie uległ silnym wpływom światłego nauczyciela. Wrodzona żyłka pisarska doznała podniety, a umiłowania skierowały się zupełnie wyraźnie ku ojczystej literaturze. Kollegium warszawskie wprowadziło jednak tylko młody umysł w prąd wiedzy, ale nie wywarło wpływu na jego kierunek, przeciwnie Ossoliński przejął się myślą postępu w zachodniej Europie i chętnie krzewił w swych pismach poglądy reformatorskie. Odznacza go też zawsze jasny sąd o przeszłości, czego szczególne dowody dał później w dziele o Orzechowskim, podnoszącem po raz pierwszy znaczenie polskiej reformacyi. Dlatego, mimo pierwotnych zamiarów rodziców jego, poszedł drogą powołania świeckiego, które go prowadziło i kierowało do książki i wiedzy.
Wcześnie bardzo wziął się do pióra i już za lat młodzieńczych należał do grona uczonych, którzy w epoce 1764 do 1783 roku założyli czasopismo naukowe „Zabawy przyjemne i pożyteczne“, kierowane zrazu przez Albertrandiego, później przez Naruszewicza. W czasopiśmie tem pomieszczał swe prace w latach między r. 1769-77, równie jak w „Monitorze“ (1765-84). Po ukończeniu studyów bawił jeszcze Ossoliński przez dłuższy czas w Warszawie i musiał bywać nieraz na dworze Stanisława Augusta. Przedstawiony królowi, uzyskał nie tylko wstęp na zamek, ale i do księgozbioru królewskiego, który pilnie przeglądał, a nawet wyciągi i notatki sobie czynił. Wypracował memoryał o kierunku prac, które nad historyą narodu i poszczególnych ludzi należałoby podjąć. Poznał wtedy także bibliotekę Załuskich, a zaznajomienie się z bibliotekarzem Załuskiego, Janockim, dozwoliło mu czynić dokładne studya w tej skarbnicy kultury narodowej. Mimo wytężającej pracy tylko mało ogłasza wówczas wyników swych poszukiwań naukowych. Ludzie, którzy wielkie mają wydać owoce swej pracy, potrzebują długiego przygotowania, zwykle też pierwszy, a nawet większy okres życia nie jest jeszcze dość bogaty w wyniki. W Warszawie dał jedynie wyraz swemu umiłowaniu starożytności i przełożył dzieło Seneki „O pocieszeniu“, przypisując je skołatanemu tylu nieszczęściami Stanisławowi Augustowi. Wtedy również zebrał mowy łacińskie swego przodka Jerzego, kanclerza i posła do wielu dworów, spolszczył je i wydał wraz z życiorysem. Prawdopodobnie też na pierwszy okres życia, który by można nazwać warszawskim, przypada wyjazd zagranicę, po którym pozostał w rękopisach Biblioteki Ossolińskich jego „Pamiętniczek podróży po Niemczech“.
Po pierwszym rozbiorze kraju osiadł w dobrach swych we wschodniej Galicyi, już jako poddany austryacki i przez długi czas poświęcał się wyłącznie pracy naukowej. Do roku 1789 nic o nim nie wiemy, prócz tego, że się ożenił z pokrewną sobie panną Jabłonowską, urodzoną z Ossolińskiej; małżeństwo to było bezdzietne i rozeszło się w r. 1791.
Pierwszy raz występuje na szerszą widownię w roku 1790, ale też od razu godnie i odpowiednio do swego nazwiska. Po śmierci cesarza Józefa II zapowiadały się w Austryi wielkie zmiany, a żywioły niechętne dotychczasowemu systemowi łączyły się, aby nowego władcę, Leopolda II, skierować na inne tory. Galicya bardziej niż inne kraje koronne miała powody domagać się reform, to też Stany Galicyjskie wypracowały obszerny i wyczerpujący projekt organizacyi kraju i postanowiły go przedłożyć cesarzowi. Do deputacyi, która miała jechać z memoryałem, wybrano pięciu najznakomitszych obywateli, a między nimi i Ossolińskiego. Ponieważ memoryał poruszał zasadnicze sprawy Galicyi i liczne powodował obrady, tudzież komisye, dlatego stała się konieczna dłuższa obecność delegacyi w Wiedniu. Delegaci mieli głos doradczy, wchodzili z rządem w stosunki, a że sprawy ciągnęły się blisko cztery lata (1790-1793), nie dziw więc, że się członkowie delegacyi dali tam poznać i że się zasiedzieli. Wskutek przedwczesnego zgonu Leopolda II delegacya znalazła się w przykrem położeniu i nie doprowadziła też do żadnych politycznych wyników. Ossoliński wytrwał jednak na stanowisku, a jako człowiek praktyczny starał się wyrabiać dla kraju małe ustępstwa, widząc, że się od razu wielkich osiągnąć nie da. Jego cierpliwości i rozsądkowi zawdzięczała Galicya niektóre pożądane zmiany w ustawie stanowej, on to głównie wyjednał drobne przywileje dla szlachty galicyjskiej jak n. p. przyjmowanie synów szlacheckich do cesarskiej szkoły średniej t. zw. Terezyanum i szkoły wojskowej w Wiener Neustadt. Po dłuższym pobycie w stolicy naddunajskiej zdołał wejść w ściślejsze stosunki z kilkoma najwybitniejszemi osobistościami, jak z wpływowym ministrem baronem Thugutem, którego poznał jeszcze w czasie swego pobytu w Warszawie, z Birkenstockiem i i., a dzięki swej grzeczności umiał zyskiwać, czego inni nie zdołali i był przez to bardzo krajowi pomocnym. Niejedno ustępstwo wyjednał u rządu austryackiego dla kraju, bo odznaczenia i zaszczyty, jakie spływały nań ze strony urzędowej, nie uśpiły ani na chwilę pamięci o własnej ojczyźnie.
Można na pewne przypuszczać, że Ossoliński był owym nieznanym protektorem, który opiekował się „Dziennikiem patryotycznych polityków“, wychodzącym w latach 1792—1798 we Lwowie. Cenzura była wtedy jeszcze wprawdzie stosunkowo łagodna, ale mimoto „Dziennik“ nie mógłby tak jasno, wyraźnie i bez ogródek pisać o tem, co pisał, gdyby nie miał jakiegoś potężnego opiekuna o daleko i głęboko sięgających wpływach.

W tych czasach w ogóle brał Ossoliński bardzo czynny udział w ruchu politycznym polskim. Gdy w r. 1793 przygotowywało się powstanie Kościuszkowskie, emigranci zwracali się do ministra austryackiego Thuguta za pośrednictwem Ossolińskiego. Z chwilą wybuchu insurrekcyi jednem z założeń przewódców był przyjazny stosunek do cesarsko-królewskiego dworu, oryentacya polityczna, przychylna Austryi, licząca na życzliwą neutralność lub nawet na współdziałanie wraz z Francyą przeciw wrogim, zaborczym potęgom Północy. Józef Maksymilian Ossoliński był obok Waleryana Dzieduszyckiego i księcia generała ziem podolskich Adama Czartoryskiego naturalnym pośrednikiem między dworem wiedeńskim a walczącym narodem. W sprawie tej wysłano nawet na ręce Ossolińskiego memoryał, który opracował on pod względem stylowym, nadał mu postać bardziej dyplomatyczną i w wyrażeniach powściągliwszą, a niektóre ustępy obszerniej rozwinął. Niestety zabiegi te pozostały bezskuteczne wobec klęski maciejowickiej i nie pomogło nawet ofiarowanie korony polskiej członkowi rodziny cesarskiej. Ossolińskiego używano jednak nie tylko w tak ogólnych
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Dawne wejście do kościoła św. Agnieszki.)
sprawach, ale proszono go również o wstawiennictwo za więzionymi patryotami polskimi, jak Kołłątaj, Sołtyk i i.

Wiadomość klęsk, jakie jedna po drugiej dokonały ostatecznego podziału Polski, skłoniły Ossolińskiego do tem większego pogrążenia się w pracach uczonych i działania dla dobra oświaty narodowej. Mieszkał stale we Wiedniu, gdzie zażywał wielkiego poważania zarówno wśród rodaków, przebywających w stolicy Austryi, jak w kołach urzędowych a także u dworu cesarskiego. Piastował wysoki urząd nadwornego bibliotekarza t. j. prefekta biblioteki cesarskiej, około której położył znaczne zasługi. Gdy w r. 1809 wojska francuskie zbliżały się do Wiednia, który Napoleon niebawem zajął, Ossoliński pomyślał wcześnie o ochronie najcenniejszych książek i rękopisów i wysłał je z Wiednia w pakach do Węgier, inne uratował wśród ciężkich chwil osobistą troskliwością.
Darzony zaufaniem cesarza Franciszka I, powoływany był do rady w wielu ważnych sprawach kraju ojczystego. Został tajnym radcą cesarskim, ekscelencyą, najwyższym marszałkiem koronnym dla Galicyi, został odznaczony krzyżem komandorskim orderu św. Stefana, a przed śmiercią uzyskał nawet godność wielkiego ochmistrza Królestwa Galicyi i Lodomeryi. Gdy po zakończeniu wielkich wojen, po kongresie wiedeńskim, cesarz postanowił w r. 1817 odnowić fundacyę Uniwersytetu we Lwowie, nadworna komisya naukowa uprosiła Ossolińskiego, aby napisał wskazówki t. j. „instrukcyę dla profesora polskiego języka i polskiej literatury“, którego — prawdopodobnie za staraniem i wpływem dbałego o język ojczysty fundatora Ossolineum — postanowiono zamianować w tym Uniwersytecie. Z powierzonego sobie zadania wywiązał się rychło i przedłożył obszerny i gruntowny wywód, który stał się też podstawą instrukcyi urzędowej dla profesora, ustanowionego, co prawda, dopiero w dziesięć lat później. W piśmie tem widać, jaką miłością gorzał Ossoliński dla ojczystego języka, „spuścizny — jak pisał — drogiej po ojcach“ i jaką troską go otaczał, jak szeroko pojmował zadanie historyi literatury polskiej i jej znaczenie w rozwoju narodu polskiego.
Przez kilkuletni pobyt przywiązał się Ossoliński do stolicy austryackiej, tem więcej, że w tamtejszych bibliotekach widział nieocenione skarby dla swych studyów. Gdy zaś klęski narodowe i osobiste przykrości życiowe przygnębiły go, w książkach szukał jedynej pociechy. Sam się przyznaje do tego w przedmowie do swych znakomitych „Wiadomości historyczno-krytycznych“. „Jam przez cały mój wiek klęskami wspólnej ojczyzny zasępiony, znajdował słodką pociechę przebywać w najświetniejszej przeszłości z mężami, co ją zdobiwszy, pamięć nam jej zachowali“. Pochłonęła go też zupełnie bibliomania, żądza antykwarska i muzealna i nieodstępna ich towarzyszka, praca naukowa. Zamiłowaniom tym dopomagał kulturalny rozkwit Wiednia, obfitość księgozbiorów, muzeów i książek, medali i numizmatów, mogących skłonności w tym kierunku jeszcze bardziej podniecić. Tutaj też skrystalizowały się zamiary zbierania biblioteki. Wobec tego zaś, że umysły wówczas zaczęły się zwracać ku badaniom Słowiańszczyzny, ku słowiańskiej przeszłości Polski, podobnie jak uczeni Schlözer, Dobner, Dobrovsky, Jan Potocki, Kołłątaj, skierował się ku tej samej dziedzinie także Ossoliński i począł gromadzić odnoszące się do dziejów Słowiańszczyzny książki z całej literatury europejskiej.

Dla urzeczywistnienia zamiaru Ossolińskiego trafia się bardzo dogodna sposobność. Cesarz Józef II kasując podówczas klasztory, polecił sprzedawać przez licytacyę galicyjskie biblioteki klasztorne, po wybraniu z nich dzieł, potrzebnych do biblioteki uniwersyteckiej we Lwowie. Wskutek tego wiele rzadkich druków uległo zniszczeniu, bo trafiali się nabywcy, którzy je kupowali na obwijanie towarów. Skorzystał z tych stosunków Ossoliński i tak dzieła nabyte na licytacyach rządowych stały się podstawą ogromnych zbiorów, których plan obecnie rozszerzył poza zakres słowiański. Zakupione dzieła wywoził zapalony zbieracz pakami do Wiednia i odtąd do końca
HENRYK KSIĄŻĘ LUROMIRSKI.
(Z portretu Jakóba Procińskiego w Muzeum XX. Lubomirskich.
życia nie pominął żadnej sposobności, aby nie uratować i nie wydobyć z ukrycia, co tylko z naszej literackiej przeszłości wydobyć się dało. Uzupełnianie biblioteki cennymi zabytkami przeszłości bynajmniej nie było tak łatwe, jakby się dziś mogło wydawać i trzeba było dobrze je opłacać. Rzadkie wydania dzieł polskich wydzierano sobie z rąk, gdyż powstało wtedy wiele często bardzo zamożnych zbieraczy, jak Czacki, Kuropatnicki, Kazimierz Rzewuski, ks. Czartoryski, generał ziem podolskich, a obok nich mnóstwo mniejszych zbieraczy w Warszawie, we Lwowie i w Krakowie, którzy przepłacali dawne dzieła, jak np. referendarz Chyliczkowski z Warszawy, który za psałterz z r. 1532 zapłacił we Lwowie 900 reńskich. Ossoliński nie szczędził jednak kosztów i trudów, by wszędzie uzyskać pierwszeństwo. Przez kobiety, przez księży, przez szlachtę, która chciała przypodobać się wpływowemu rodakowi docierał do domów i dworków na strychy i do lamusów, a gdzie się spodziewał większego żniwa, tam sam śpieszył, albo wysyłał zaufanego pełnomocnika.

Zbiory Ossolińskiego były w r. 1794 już tak liczne, że uporządkowanie ich przechodziło siły jednego człowieka, i to jeszcze zajętego pilną pracą naukową. Wtedy pozyskał znakomitego towarzysza prac w Samuelu Bogumile Lindem. Tutaj pracowity Niemiec zbierał zasoby do swego słownika, tu opracowywał pierwsze tomy i można powiedzieć, że 10-letni pobyt u Ossolińskiego uczynił Lindego pisarzem polskim. Skierowany przez Ignacego Potockiego znalazł on w kształtującej się już we Wiedniu Bibliotece Ossolińskiego dogodne schronienie i wymarzony teren dla swych robót. Opowiada o tem sam w następujących słowach: „Biblioteka Ossolińskiego nie była podówczas liczna lecz wyborowa. Wkrótce skończyłem i uporządkowanie jej i wypisy do mojego dzieła, z niewielu pism polskich tam się znajdujących. Oświadczył mi zatem zapalający się coraz więcej gorliwością o pomnożenie literatury hrabia, że zamyśla nie tylko resztę książek w dobrach pozostałych w jedno zebrać, ale też i na dalsze zbiory nie żałować. Przedsięwziąłem więc w tym widoku podróże, zwiedzałem siedmiokrotnie różne strony dawnej Polski. Owocem tego zwiedzenia, a później osobistych trudów samego hrabiego, jest biblioteka tak zamożna w najrzadsze płody literatury polskiej, że dziś jest jedną z najpierwszych“. Linde skreślił tu swą działalność dość ogólnie. W rzeczywistości przedstawia się ona znacznie poważniej. Znój jego pozwalają nam poznać listy, przechowane w Bibliotece Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Wynika z nich, że przetrząsnął on gruntownie stare księgozbiory klasztorne w Koprzywnicy, Klimuntowie, Wiśniowie, Bogoryi, Radomyślu i Stobnicy i z rąk naiwnych i nieopatrznych „braciszków“ czy barbarzyńskiego „dławidudy“ uratował wiele butwiejących szczątków naukowej przeszłości naszej, a jak wywnioskować można z przytoczonych dokładnych relacyi, istotnie niezwykłe skarby! Dobyte z pod pyłów księgi poczęły służyć na pożytek narodu. Począł je gorączkowo wertować Linde, a dzięki zetknięciu się z twórcą Ossolineum pomysł Lindego przybierał coraz większe rozmiary. Przyznaje sam autor, że „tak to zacny ten mąż nie tylko koszta łożył na mnie i moje przedsięwzięcie, coby każdy majętny człowiek potrafił; ale nadto osobistą pracą, nauką i światłem wspierał mię swojem, na co nie każdy majętny mógłby się zdobyć“. Wskutek powołania Lindego do Warszawy na dyrektora liceum, Ossoliński musiał z głębokim żalem pożegnać towarzysza. Po Lindem znalazł Ossoliński od r. 1804 pomoc w bibliotekarstwie praktycznem dwóch Niemców: Józefa Siegerta i Dra K. J. Hüttnera.
Kiedy się rozstawał z Lindem, miał już autor „Wiadomości krytyczno-historycznych“ stałą wolę ustanowienia ze swych zbiorów biblioteki publicznej. W piśmie do cesarza Franciszka I wyraźnie to zaznacza: „Już r. 1804 miałem zaszczyt złożyć u stóp tronu W. C. Mści projekt założenia biblioteki, którą przez całe moje życie zbierałem w tej myśli, aby utworzyć bibliotekę publiczną, wyłącznie na użytek mego narodu, a równocześnie ułożyłem się z hr. Stanisławem ordynatem Zamoyskim, aby taż biblioteka stanęła w Zamościu...“ W tym celu zawarł dnia 17 sierpnia 1804 w Łańcucie umowę z ordynatem Stanisławem Zamoyskim o umieszczeniu swych zbiorów w Zamościu, wówczas należącym do Austryi, i wytworzeniu w ten sposób z Biblioteki Jana Zamoyskiego i ze swej własnej jednej biblioteki. Wypadki wojenne i następna zmiana granic zniweczyły umowę. Zamość wskutek traktatu w Schönbrunnie w r. 1809 przeszedł do Księstwa Warszawskiego; zatwierdzenie cesarskie przyszło już za późno. Wtedy zmiana warunków politycznych skierowała myśl Ossolińskiego na Lwów. W tym celu nabył dnia 26 marca 1817 r. na licytacyi klasztor po Karmelitankach trzewiczkowych wraz z kościołem za 23.710 złr. Klasztor położony u stóp wzgórza, nazywanego „Szemberką“ (później „Górą Wronowską“) wraz z kościołem poświęconym św. Agnieszce, był już w r. 1637 siedzibą Karmelitanek trzewiczkowych, a utwierdził go murami i hojnie uposażył w r. 1671 Aleksander, ostatni z książąt na Ostrogu Zasławskich. Po zniesieniu tego klasztoru w r. 1782 umieszczono tu zrazu seminaryum łacińskie, a później zamieniono budynki na magazyn i piekarnię wojskową. Po tylu przemianach przyszedł nareszcie i ogień i dwa razy w 1804 i 1812 tak miejsca te nadwątlił, że zupełnie odtąd opuszczone nazywano „spalonym magazynem“. Ossoliński nabył go na własność celem pomieszczenia tu swych zbiorów. W parę miesięcy później wyjednał wielkoduszny fundator u cesarza Franciszka I dnia 4 czerwca 1817 zatwierdzenie ułożonego statutu przyszłego Zakładu narodowego im. Ossolińskich. W tym akcie erekcyjnym przeprowadził Ossoliński plan swej fundacyi szczegółowo w 60 paragrafach; ustanowił kuratora dziedzicznego a zarazem właściciela dóbr ziemskich, które po sobie zostawiał, zobowiązując go corocznie do wypłacania 6.000 reńskich na potrzeby instytucyi. Pod okiem kuratora funkcyonować mieli dyrektor, kustosz i pisarz, a obowiązkiem pierwszego z nich było wydawanie czasopisma naukowego p. t. „Wiadomości o dziełach uczonych“. Ossoliński w ogóle zamierzał stworzyć w założonym przez się zakładzie ognisko dla badań nad dziejami i literaturą ojczystą, i stowarzyszenie uczonych, pracujących na tem polu.
Fundacya Ossolińskiego nabrała jeszcze większego znaczenia, gdy dnia 25 grudnia r. 1823 między Józ. Maks. Ossolińskim, a ks. Henrykiem Lubomirskim na Przeworsku „życzącym sobie poświęcić przy Bibliotece Lwowskiej imienia Ossolińskich publicznemu użytkowi posiadane przez siebie do nauk i sztuk ściągające się zbiory i przedmioty“ zawarta została umowa tego rodzaju, że ks. Lubomirski włączał swe zbiory do Biblioteki Ossolińskich oddzielnie wprawdzie, ale w ścisłem na zawsze połączeniu pod nazwą „Muzeum im. Lubomirskich“. Jako następstwo tego układu należy uważać dodatkowy akt do ustawy fundacyjnej z dnia 15 stycznia 1824, na mocy którego rozpołowił Ossoliński kuratoryę na majątkową, ekonomiczną, powierzoną najbliższej rodzinie Ossolińskiego, i na naukową, literacką, związaną z majoratem przeworskim; fundusz biblioteczno-muzealny pomnożył nowym procentem od 20.000 reńskich, przeznaczonych na fundusz rezerwowy.

Wdzięczne Stany Galicyjskie wybiły na cześć daroczyńcy medal w r. 1822, przedstawiający z jednej strony popiersie fundatora z napisem: Jos. Max. de Tęczyn C. Ossolinski Sup. RR. Gal. et Lod. Mare. O. S. Ste. Comm., odwrotna strona przedstawia zaś właśnie kupiony kościół z inskrypcyą: Musis Patriis Bibl. Pub. Leopoli. Funda. MDCCCXVII. (T. zn. Józefowi Maksymilianowi z Tęczyna hr. Ossolińskiemu, najwyższemu Marszałkowi koronnemu Królestwa Galicyi i Lodomeryi, ozdobionemu krzyżem komandorskim orderu św. Szczepana... Muzom ojczystym. Biblioteki publicznej we Lwowie założycielowi. 1817). Obywatelski czyn zjednał Ossolińskiemu nie tylko wielką miłość w narodzie, ale przyczynił się też do licznych zaszczytów naukowych. Od r. 1808 był członkiem
ZAKłAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Korytarz.)
honorowym Towarzystwa naukowego w Getyndze, a towarzystwa naukowe w Pradze i Warszawie, Akademia w Wiedniu, uniwersytety w Krakowie, Wilnie i Lwowie obdarzyły go tytułami i honorami. Uznanie sfer naukowych zdobył sobie Ossoliński głównie przez swe liczne studya historyczne i literackie, jakie mógł opracowywać, dzięki zebranym przez siebie tak bogatym materyałom. Do badań przystępował w sposób zupełnie nowoczesny, jak tego dowodzą jego „Wiadomości historyczno-krytyczne“ (t. I—III. w latach 1819—1822, t. IV. dopiero w r. 1852), gdzie musi się podziwiać wielki warsztat bibliograficzny i pierwszy w literaturze naszej przykład monograficznego ujmowania zjawisk historyczno-literackich.

W niczem jednak uczony badacz nie rozwinął tyle energii, co w urzeczywistnianiu swego projektu założenia narodowej Biblioteki. Jak początkowo nie szczędził zachodów u dworu i w nadwornych kancelaryach, tak później po akcie fundacyjnym ogranicza się w osobistych wydatkach i łoży na dzieło swe sumy przechodzące jego majątkowe siły, byle tylko dopiąć celu swych życzeń i nadziei. Zakupiony gmach zamierzał przebudować własnym kosztem na odpowiedni budynek do pomieszczenia Zakładu. Zasięgał pod tym względem rady znawców i architektów, a sam prezes Akademii sztuk pięknych w Wiedniu, hr. Nobili, wygotował siedm planów. Na razie musiano ciągle zaś dokonywać pewnych napraw i restauracyi, gdyż jak pisze pierwszy dyrektor Zakładu nar. im. Ossolińskich ks. Fr. Siarczyński „budynek broniony i zachowywany od zniszczenia samem tylko utrzymywaniem w jednymże stanie murów, doznawał losu chorego człowieka, któremu gdy się nie polepsza, pogorsza się tem samem — szkodliwy zaród złego wzmaga się i sprawia zniszczenie“. Część trosk tych musiał wziąć już wtedy na siebie Henryk książę Lubomirski, gdyż Ossolińskiemu począł wiek dolegać. W ogóle ostatnie lata życia miał Ossoliński bardzo smutne i kłopotliwe. Majątek uszczuplony wielkimi wydatkami na bibliotekę skromne już tylko dawał dochody. Adwokat Dzierżkowski z trudem rządził dobrami. Lecz bardziej aniżeli troski pieniężne dokuczało uczonemu zdrowie, na którem już od r. 1820 począł zapadać. W r. 1823 spotkał czcigodnego męża najdotkliwszy cios, jaki może spaść na oddanego naukowym badaniom człowieka, bo utrata wzroku. Zniknęła jedyna dlań w życiu przyjemność spoglądania na swe zbiory, na cenne, wielkim trudem a kosztem nabyte księgi. Młodzi studenci z uniwersytetu czytali mu Liwiusza, Pliniusza młodszego, Juwenala i innych, a on im przekłady dyktował. Tak przeżył trzy lata. Przed śmiercią okazał zupełny spokój umysłu i dyktował rozporządzenia ostatniej woli i listy pożegnalne. Prosił o pochowanie bez wszelkiej okazałości: „Ciało wrzucić w dół, aby ziemia połączyła się z ziemią“. Umarł 17 marca 1826 roku w Wiedniu, a młodzież polska poniosła go na swych barkach do grobu. Mowy na pogrzebie nie wolno było wygłosić, bo był Polakiem. Gdy otworzono po śmierci jego kantorek, nie znaleziono ani grosza. Uczony musiał skąpić sobie w ostatnich czasach, aby nie ukrzywdzić Zakładu. Całe swe życie i mienie poświęcił na użytek publiczny.
Przy schyłku dni swoich pisał: „Myśl, iż mam żyć w pamięci moich współziomków, bliskiego już zachodu starca, otuchą przyszłości chęci zagrzewa i siły pokrzepia. Pragnąłem jedynie zrobić przysługę mej ojczyźnie, rozciągnąć jej użyteczność do najdalszych pokoleń. Jeżeli nadając temu dziełu istnienie, nadałem i trwałość, celu mych zamiarów dopiąłem. Mogę rzec z Horacem: Exegi monumentum aere perennius (t. zn.: wzniosłem pomnik trwalszy od spiżu)“. I spełniły się jego słowa. Nie uląkł się trudu i trudem swym pomnożył skarbiec kultury naszej; wzniósł świątynię narodową dla rozprószonych dotąd rękopisów, ksiąg, druków i zabytków muzealnych, świadczących o nieustannej na przestrzeni wieków pracy myśli polskiej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Fischer.