<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Fischer
Tytuł Ossolineum
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia przy Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

(Z portretu Jana Maszkowskiego w Muzeum XX. Lubomirskich.)

WYDAWNICTWO MACIERZY POLSKIEJ NR. 103
NAKŁADEM FUNDACYI IM. TADEUSZA KOŚCIUSZKI Z R. 1894
Nr. 11





ZAKŁAD NARODOWY
IMIENIA OSSOLIŃSKICH


(OSSOLINEUM)

1817 — 1917



NAPISAŁ
ADAM FISCHER
SKRYPTOR BIBLIOTEKI Z. N. I. OSSOLIŃSKICH




Z 14 RYCINAMI





WE LWOWIE
MACIERZ POLSKA — ADMINISTRACYA W GMACHU SEJMOWYM
1917


Z DRUKARNI PRZY ZAKŁADZIE NARODOWYM IM. OSSOLIŃSKICH W LWOWIE


I.

Miłośnictwo książek w Polsce.


Im naród wyżej stoi pod względem oświaty, im starsza jest jego kultura zasobniejsza i jak najszersze kręgi obejmująca, tem większe jest wśród obywateli zrozumienie wagi i znaczenia jakie posiadają biblioteki, jako warsztaty twórczej pracy naukowej. Owe świątynie, budowane ku czci wiedzy, wzrastają i bogacą się nietylko dzięki poparciu państw, ale także współdziałaniu ofiarnych jednostek, które przekazują swe cenne zbiory na rzecz umiłowanych zakładów naukowych. Tak powstały przebogata Biblioteka watykańska, Biblioteka narodowa w Paryżu, Biblioteka królewska w Berlinie, a przedewszystkiem sławne British Museum, którem zupełnie słusznie tak chlubi się Anglia, jako królową narodowych bibliotek. A czy na ziemiach polskich mamy książnicę równie bogatą, jak one światowej sławy księgozbiory? Odpowiedź wypadnie ujemnie, ale na tem nie możemy poprzestać. Należy postawić dalsze pytanie, czy braki te zawinione, czy nie było i niema może w naszym narodzie takiego ukochania wiedzy, jak w innych krajach zachodnich? Dzieje kultury polskiej dają na to wyraźną odpowiedź.

Dowiadujemy się też nie bez dumy, że już około roku 1024 Marcin, biskup płocki, darował swą bibliotekę kościołowi płockiemu. Długosz opowiada zaś, że św. Stanisław około roku 1050 niemałą bibliotekę przywiózł z Paryża do Polski. Przy katedrze poznańskiej istniała już biblioteka w XI wieku, a Kraków w XIII wieku miał już tyle bibliotek, ile kościołów i klasztorów. Kazimierz Wielki kochał książki i kupował je dla kościołów. Te przeróżne wzmianki o bibliotekach za Jagiellonów tak się mnożą, że trudnoby wszystkie przytaczać. W skutek wyjazdu uczonych Polaków za granicę, a teologów polskich na sobory w wieku XV, ilość książek i rękopisów z rokiem każdym wzrasta. XV stulecie stanowi epokę olbrzymiego rozwoju cywilizacyi nie tylko w Europie, ale i w Polsce. Głównymi czynnikami tego postępu rozpowszechnienie papieru i wynalazek druku. Tem samem wzrastają również biblioteki. Książnica Uniwersytetu krakowskiego składa się już z kilku działów odrębnych, a wielkim rozgłosem cieszą się biblioteki w Sieciechowie i Opatowie. Słynny Maciej Miechowita buduje znacznym kosztem bibliotekę Paulinom na Skałce. Miłośnictwo książki wzmaga się oczywiście jeszcze bardziej w wieku XVI, istotnie „złotym okresie“ oświaty polskiej, gdyśmy nie tylko nie ustępowali pod względem ilości wydawanych książek zachodnio-europejskim ośrodkom cywilizacyi i kultury, ale wiele z nich przewyższali. Sam dwór królewski daje przykład umiłowania dzieł uczonych. Zygmunt Stary miał w Wilnie mały wyborowy księgozbiór, oprawny jeszcze dawnym obyczajem w adamaszek i drogie materye. Zygmunt August sprowadzał z zagranicy umyślnie wydania pisarzy starożytnych i różne wyborowe dzieła swego wieku, a bibliotekarzem królewskim był głośny pisarz polski, Łukasz Górnicki. Król, umierając, przekazał wspaniałą na owe czasy bibliotekę, zawierającą tysiąc kilkaset doborowych ksiąg, Jezuitom wileńskim, a Stefan Batory, zakładając uniwersytet w Wilnie, księgozbiór ten pomnożył. Zamojscy, celem szerzenia oświaty w narodzie, założyli w Zamościu nie tylko akademię i bibliotekę, lecz nawet drukarnię i papiernię. Bogate też były za Zygmuntów biblioteki Szafrańców, Wolskich, oraz miejskie w Gdańsku,
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
Toruniu, Elblągu i t. d. Tak świetny rozwój bibliotek polskich doznał srogich klęsk w XVII stuleciu.

Zawierucha wojenna XVII wieku, zostawiając ślady zniszczenia na każdem niemal polu społecznego i umysłowego życia w Polsce, wybiła też wyraźne a złowrogie piętno i na książnicach naszych, które w poprzednim wieku tak świetnie rozwinęły się i wzrosły. Pożogi kozackie, rozniesione w stronach pokrytych drewnianemi budowlami, zniszczyły wiele cennych zabytków bibliotecznych na wschodnich kresach; płonęły księgi po klasztorach, przy cerkwiach i po domach obywatelskich. Wiele ksiąg i rękopisów wywieziono do Szwecyi. Z Inflant i z Warmii zabierał Gustaw Adolf, zaś w Poznaniu Karol Gustaw zabrał bibliotekę jezuicką i bernardyńską, wielką ilość ksiąg z Krakowa, a z Wilna te, które ukryto na górnym zamku. W Lesznie popalili Szwedzi księgozbiory, a wiele ksiąg zrabowanych w drodze zatonęło lub zmarniało. Także sprzymierzeniec Karola Gustawa, Jerzy Rakoczy, rabował książki w czasie swego napadu na Polskę. Ponawiały się te rabunki i pogorzeliska za Karola XII, z Mitawy w roku 1714 wzięto do Petersburga 2.500 dzieł, a w roku 1772 wywieziono tamże z Nieświeża bibliotekę Radziwiłłowską.
Stąd też pochodzi, że z bólem serca i z upokorzeniem wita dziś oko polskie zabytki biblioteczne polskie, rozrzucone po całej Europie. Gdy inne narody mogły spokojnie pomnażać swe skarby naukowe, my jedni tylko, odarci i obkradani ze wszystkiego, posiadamy dzisiaj u siebie w domu zaledwie szczątki dawnej naszej chwały, które Kraków i Lwów przytulił. A jednak ciosy tak srogie nie zdołały złamać hartu w narodzie. Na zgliszczach wznosiliśmy świeże budowle, a w okruchach dawnego mienia szukało się ponownie skarbów z lepszej przeszłości, by nawiązać do minionej świetności i nową rozpocząć pracę.
Za czasów saskich wzięto się gorliwie do gromadzenia i porządkowania bibliotek. Wacław Hieronim Sierakowski, biskup przemyski, usiłował dźwignąć bibliotekę w Przemyślu, Józef Stanisław Sapieha, sufragan wileński, przekazał swój zbiór dyecezyalnemu seminaryum. Konarski i inni Pijarzy wpływali na wzrost bibliotek. Radliński u Miechowitów, Śliwicki u Misyonarzy, Królikowski u Dominikanów — dawali piękne przykłady gromadzenia bibliotek. Zakony sprowadzały z zagranicy dzieła wielkie i poważne, pisały porządne katalogi, a zbiory ich dochodziły nieraz do 10.000 ksiąg. Do tworzenia i ulepszania domowych bibliotek dawał dzielny przykład sam król Stanisław August, którego księgozbiór zawierał 20.000 dzieł wielce cennych i umiejętnie dobranych. Równie starannie była tworzona książnica Joachima Chreptowicza. Szczególnie jednak obudził zajęcie się bibliotekami i umiłowanie ksiąg Józef Andrzej Załuski. Dzieje biblioteki Załuskich można uważać za znamienny przykład tej dziwnej siły naszego społeczeństwa, co w chwilach największej niemocy umie się podnieść i wytężoną pracą wyrównać nawet wiekowe zaniedbanie. Dzieło Załuskiego w dziejach kultury ludzkiej jest zjawiskiem prawie bezprzykładnem. Jeden człowiek prywatny zdołał dokonać tego, na co w znacznie dogodniejszych warunkach składała się zwykle ofiarność kilku pokoleń lub hojność szeregu panujących; w ciągu trzydziestu lat zgromadził księgozbiór o 300.000 tomów i dziesiątkach tysięcy rękopisów i rycin, przez co dorównał trzem największym wówczas bibliotekom w Europie, a mianowicie: cesarskiej w Wiedniu, bawarskiej w Monachium i angielskiej w Londynie. Załuski nie był jednak tylko zbieraczem, polującym na osobliwości drukarskie, ale poważnym uczonym, który uzupełniał umiejętnie wszystkie działy piśmiennictwa, a w zebraniu wielkiej biblioteki widział środek do podniesienia wiedzy i oświaty narodowej. Twórca jej chciał, aby była do użytku publicznego, i w roku 1747 ukazało się zawiadomienie, że książnica fundacyi JMci referendarza koronnego dwa razy w tydzień, we wtorki i czwartki, będzie regularnie otwarta dla każdego, kto przyjść raczy. Wielkie swe dzieło przekazał fundator rządowi polskiemu, a tak przeszła ona pod główny nadzór nowo utworzonej Komisyi edukacyjnej, czyli ministeryum oświaty. Składała się wtedy z 400.000 tomów. Upadek Rzeczypospolitej w roku 1795 zniszczył wiekopomną pracę Załuskiego. Przewieziono ją z Warszawy do Petersburga i wcielono do cesarskiej, liczącej 20.000 tomów. Wskutek pospiesznego pakowania i transportu, wykonanego drogą wojskową, dużo książek zostało uszkodzonych, a na złych drogach litewskich około Grodna porozbijało się wiele pak tak, że potem w Grodnie korcami księgi te sprzedawano. Według sprawozdania z roku 1809 biblioteka ta po przewiezieniu obejmowała 262.640 tomów, 24.573 sztychów i 11.252 rękopisów. Tak więc w sposób przedziwnie barbarzyński pozbawiła nas Rosya jednej z najbardziej zasobnych i najświetniejszych bibliotek, niszcząc część tych skarbów bezpowrotnie. Na szczęście dla Polski obok Załuskiego było wiele jeszcze głębszych umysłów i miłujących oświatę narodową, jak Czartoryscy, Działyńscy, Ossoliński, Czacki, Tarnowscy, Krasińscy, Dzieduszyccy i wielu innych. Obywatelska ich pomoc była konieczna tem więcej, że w okresie rozbiorów i wojen porozbiorowych padają ofiarą pożogi i rabunków liczne cenne zbiory ksiąg starodawnych, przechowywanych w zamkach i magnackich pałacach, oraz w dworach szlacheckich. Wydziedziczona ze swych skarbów Polska, ciuła w XIX wieku ponownie swe bogactwa i z pietyzmem gromadzi stare druki, przedewszystkiem w trzech książnicach: w Bibliotece Jagiellońskiej, która z zawieruchy dziejowej stosunkowo wyszła obronną ręką, w słynnym Kórniku, oraz w powstałym już na gruzach Rzeczypospolitej Zakładzie narodowym im. Ossolińskich, zwanym krótko: „Ossolineum“.





II.

Założyciel Ossolineum.


Naród polski po utracie własnego państwa rozpoczął nowe bojowanie. Walcząc o życie, o swe istnienie, do światła się garnie, ima się pióra, zdobywa wiedzę, tworzy pieśń wspaniałą i tak pracą ducha, odzyskując wpośród ludów stanowisko, które mu wydarła przemoc wrogów, nowe życie sobie wywalcza, wzmacnia je w sobie i na najdalsze zapewnia wieki. W tej chwili przełomowej teraźniejszość była smutna, pełna wielkiej i bolesnej treści. Stąd też może myśl zwracała się ku przeszłości, usiłując ocalić stargane strzępy dawnej świetności. Odwróceni od współczesnych strasznych, nieprawdopodobnych obrazów żyją wspomnieniami i Jan Tarnowski w Dzikowie, i Tadeusz Czacki w Porycku, a szczególnie Józef Maksymilian Ossoliński, który oddaje się z równie wielkiem znawstwem jak zapałem zbieraniu książek, tem potrzebniejszemu, skoro największy księgozbiór polski Załuskich rzekomo w obawie przed Niemcami uwieziono do Petersburga. Ossoliński mógł wywrzeć wpływ tem korzystniejszy, że nie był tylko zwykłym amatorem ksiąg dawnych i rękopisów, ale pierwszorzędnym uczonym, który po własnych, dokładnych badaniach nad naszem piśmiennictwem pod świeżem wrażeniem odkrytych skarbów zawołał w uniesieniu patryotycznem: „Nauka niemniej jak szabla stworzyła nasze szlachectwo“. A zresztą bardzo często martwe księgi są początkiem życia a zbieracze i oschli bibliofile t. j. miłośnicy książek, zwiastunami odrodzenia. Gdy bowiem po długich latach wojen, klęsk politycznych i ekonomicznych przewrotów i idącego zatem umysłowego zastoju, nastanie spokój, społeczeństwo szuka w gruzach i pogorzeliskach szczątków dawnego bogactwa, skarbów z lepszej przeszłości, cennych w istocie, bo nawiązujących z minioną świetnością, przez co obudzają się ambicye i zapał do nowych trudów. W początkach drugiej połowy XVIII wieku Galicya ucierpiała więcej może niż inne ziemie dawnej Rzeczypospolitej. Społeczeństwo czuło więc, że trzeba mu stworzyć podstawę umysłowego działania, mimowiednie szukało tradycyi, jako najpewniejszej nici przewodniej, a niektóre bardziej myślące jednostki, stanąwszy na gruzach zwalonych siedzib rodzinnych, zaczęły odkopywać to, co z przeszłości dało się uratować.
Stąd też umysłowy ruch w Galicyi zaczyna się od tej żmudnej, niewdzięcznej na pozór pracy, od zbierania zabytków przeszłości i przez lat kilkadziesiąt w tem się głównie objawia. Widzimy ludzi, oddanych praktycznym zawodom, mających tysiączne sprawy do pamiętania i załatwiania, panów jak książę generał ziem podolskich, Adam Czartoryski, lub adwokatów przeciążonych pracą, jak Józef Dzierzkowski, którzy mimo to znajdują dość czasu, aby pisać długie listy o rzadkim egzemplarzu Biblii Radziwiłłowskiej, albo nieznanem dziełku drukarni krakowskich i mają sobie za obowiązek obok prac swego zawodu zapuszczać się w badania bibliograficzne. Na czele tego ruchu bibliograficzno-antykwarskiego stał w Galicyi Józef Maksymilian Ossoliński, postać równie oryginalna jak zacna i szlachetna. Na polu pracy społecznej i naukowej położył on wielkie zasługi, albowiem był jednym z tych, którzy po upadku niepodległości kraju nie zniechęcili się ciężkimi warunkami życia narodowego, ale hołdując rozumnej i szlachetnej zasadzie patryotycznej, że „utrata niepodległości politycznej, a utrata niepodległości duchowej to nie jedno i to samo“, pracowali w pocie czoła dla dobra ogólnego.
W chwili upadku państwa polskiego rodzinne majątki związały Ossolińskiego z Galicyą, urodził się nawet w tym kraju w r. 1748 w województwie sandomierskiem, w Woli mieleckiej, która wraz z miasteczkiem Mielcem należała do jego rodziców Michała, kasztelanica czechowskiego, i Anny z Szaniawskich. Nauki pobierał w warszawskim konwikcie jezuickim, gdzie podówczas jaśnieli tacy nauczyciele, jak Naruszewicz, Wyrwicz, Jan i Franciszek Bohomolcowie, Albertrandi, Piramowicz. Rodzice przeznaczyli go zrazu do stanu duchownego, gdyż, jak sam o sobie powiada, „groźny wychów dawnym obyczajem ojców naszych, karność nie przebaczająca żadnym wieku zdrożnościom, uczyniły mnie trwożliwym, skromnym i ulegającym każdemu młodzieńcem. Ułożona ku temu powierzchowność uwiodła starszych, że do stanu duchownego mnie przeznaczono. Ale ci, uważając tylko zewnętrzną mą postać, nie badali skłonności serca mego“.
Znakomitym swym profesorom wiele zawdzięczać musiał, skoro już jako starzec wspomina serdecznie Karola Wyrwicza „nieśmiertelnej sławy, choćby za samo tylko młodzieży gorliwe wychowanie, w której liczbie i mnie też był mój los szczęśliwy umieścił“. Szczególnie atoli wychowywał się pod bliższym dozorem księdza Adama Naruszewicza, znakomitego pisarza i uczonego. Młody umysł Ossolińskiego istotnie uległ silnym wpływom światłego nauczyciela. Wrodzona żyłka pisarska doznała podniety, a umiłowania skierowały się zupełnie wyraźnie ku ojczystej literaturze. Kollegium warszawskie wprowadziło jednak tylko młody umysł w prąd wiedzy, ale nie wywarło wpływu na jego kierunek, przeciwnie Ossoliński przejął się myślą postępu w zachodniej Europie i chętnie krzewił w swych pismach poglądy reformatorskie. Odznacza go też zawsze jasny sąd o przeszłości, czego szczególne dowody dał później w dziele o Orzechowskim, podnoszącem po raz pierwszy znaczenie polskiej reformacyi. Dlatego, mimo pierwotnych zamiarów rodziców jego, poszedł drogą powołania świeckiego, które go prowadziło i kierowało do książki i wiedzy.
Wcześnie bardzo wziął się do pióra i już za lat młodzieńczych należał do grona uczonych, którzy w epoce 1764 do 1783 roku założyli czasopismo naukowe „Zabawy przyjemne i pożyteczne“, kierowane zrazu przez Albertrandiego, później przez Naruszewicza. W czasopiśmie tem pomieszczał swe prace w latach między r. 1769-77, równie jak w „Monitorze“ (1765-84). Po ukończeniu studyów bawił jeszcze Ossoliński przez dłuższy czas w Warszawie i musiał bywać nieraz na dworze Stanisława Augusta. Przedstawiony królowi, uzyskał nie tylko wstęp na zamek, ale i do księgozbioru królewskiego, który pilnie przeglądał, a nawet wyciągi i notatki sobie czynił. Wypracował memoryał o kierunku prac, które nad historyą narodu i poszczególnych ludzi należałoby podjąć. Poznał wtedy także bibliotekę Załuskich, a zaznajomienie się z bibliotekarzem Załuskiego, Janockim, dozwoliło mu czynić dokładne studya w tej skarbnicy kultury narodowej. Mimo wytężającej pracy tylko mało ogłasza wówczas wyników swych poszukiwań naukowych. Ludzie, którzy wielkie mają wydać owoce swej pracy, potrzebują długiego przygotowania, zwykle też pierwszy, a nawet większy okres życia nie jest jeszcze dość bogaty w wyniki. W Warszawie dał jedynie wyraz swemu umiłowaniu starożytności i przełożył dzieło Seneki „O pocieszeniu“, przypisując je skołatanemu tylu nieszczęściami Stanisławowi Augustowi. Wtedy również zebrał mowy łacińskie swego przodka Jerzego, kanclerza i posła do wielu dworów, spolszczył je i wydał wraz z życiorysem. Prawdopodobnie też na pierwszy okres życia, który by można nazwać warszawskim, przypada wyjazd zagranicę, po którym pozostał w rękopisach Biblioteki Ossolińskich jego „Pamiętniczek podróży po Niemczech“.
Po pierwszym rozbiorze kraju osiadł w dobrach swych we wschodniej Galicyi, już jako poddany austryacki i przez długi czas poświęcał się wyłącznie pracy naukowej. Do roku 1789 nic o nim nie wiemy, prócz tego, że się ożenił z pokrewną sobie panną Jabłonowską, urodzoną z Ossolińskiej; małżeństwo to było bezdzietne i rozeszło się w r. 1791.
Pierwszy raz występuje na szerszą widownię w roku 1790, ale też od razu godnie i odpowiednio do swego nazwiska. Po śmierci cesarza Józefa II zapowiadały się w Austryi wielkie zmiany, a żywioły niechętne dotychczasowemu systemowi łączyły się, aby nowego władcę, Leopolda II, skierować na inne tory. Galicya bardziej niż inne kraje koronne miała powody domagać się reform, to też Stany Galicyjskie wypracowały obszerny i wyczerpujący projekt organizacyi kraju i postanowiły go przedłożyć cesarzowi. Do deputacyi, która miała jechać z memoryałem, wybrano pięciu najznakomitszych obywateli, a między nimi i Ossolińskiego. Ponieważ memoryał poruszał zasadnicze sprawy Galicyi i liczne powodował obrady, tudzież komisye, dlatego stała się konieczna dłuższa obecność delegacyi w Wiedniu. Delegaci mieli głos doradczy, wchodzili z rządem w stosunki, a że sprawy ciągnęły się blisko cztery lata (1790-1793), nie dziw więc, że się członkowie delegacyi dali tam poznać i że się zasiedzieli. Wskutek przedwczesnego zgonu Leopolda II delegacya znalazła się w przykrem położeniu i nie doprowadziła też do żadnych politycznych wyników. Ossoliński wytrwał jednak na stanowisku, a jako człowiek praktyczny starał się wyrabiać dla kraju małe ustępstwa, widząc, że się od razu wielkich osiągnąć nie da. Jego cierpliwości i rozsądkowi zawdzięczała Galicya niektóre pożądane zmiany w ustawie stanowej, on to głównie wyjednał drobne przywileje dla szlachty galicyjskiej jak n. p. przyjmowanie synów szlacheckich do cesarskiej szkoły średniej t. zw. Terezyanum i szkoły wojskowej w Wiener Neustadt. Po dłuższym pobycie w stolicy naddunajskiej zdołał wejść w ściślejsze stosunki z kilkoma najwybitniejszemi osobistościami, jak z wpływowym ministrem baronem Thugutem, którego poznał jeszcze w czasie swego pobytu w Warszawie, z Birkenstockiem i i., a dzięki swej grzeczności umiał zyskiwać, czego inni nie zdołali i był przez to bardzo krajowi pomocnym. Niejedno ustępstwo wyjednał u rządu austryackiego dla kraju, bo odznaczenia i zaszczyty, jakie spływały nań ze strony urzędowej, nie uśpiły ani na chwilę pamięci o własnej ojczyźnie.
Można na pewne przypuszczać, że Ossoliński był owym nieznanym protektorem, który opiekował się „Dziennikiem patryotycznych polityków“, wychodzącym w latach 1792—1798 we Lwowie. Cenzura była wtedy jeszcze wprawdzie stosunkowo łagodna, ale mimoto „Dziennik“ nie mógłby tak jasno, wyraźnie i bez ogródek pisać o tem, co pisał, gdyby nie miał jakiegoś potężnego opiekuna o daleko i głęboko sięgających wpływach.

W tych czasach w ogóle brał Ossoliński bardzo czynny udział w ruchu politycznym polskim. Gdy w r. 1793 przygotowywało się powstanie Kościuszkowskie, emigranci zwracali się do ministra austryackiego Thuguta za pośrednictwem Ossolińskiego. Z chwilą wybuchu insurrekcyi jednem z założeń przewódców był przyjazny stosunek do cesarsko-królewskiego dworu, oryentacya polityczna, przychylna Austryi, licząca na życzliwą neutralność lub nawet na współdziałanie wraz z Francyą przeciw wrogim, zaborczym potęgom Północy. Józef Maksymilian Ossoliński był obok Waleryana Dzieduszyckiego i księcia generała ziem podolskich Adama Czartoryskiego naturalnym pośrednikiem między dworem wiedeńskim a walczącym narodem. W sprawie tej wysłano nawet na ręce Ossolińskiego memoryał, który opracował on pod względem stylowym, nadał mu postać bardziej dyplomatyczną i w wyrażeniach powściągliwszą, a niektóre ustępy obszerniej rozwinął. Niestety zabiegi te pozostały bezskuteczne wobec klęski maciejowickiej i nie pomogło nawet ofiarowanie korony polskiej członkowi rodziny cesarskiej. Ossolińskiego używano jednak nie tylko w tak ogólnych
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Dawne wejście do kościoła św. Agnieszki.)
sprawach, ale proszono go również o wstawiennictwo za więzionymi patryotami polskimi, jak Kołłątaj, Sołtyk i i.

Wiadomość klęsk, jakie jedna po drugiej dokonały ostatecznego podziału Polski, skłoniły Ossolińskiego do tem większego pogrążenia się w pracach uczonych i działania dla dobra oświaty narodowej. Mieszkał stale we Wiedniu, gdzie zażywał wielkiego poważania zarówno wśród rodaków, przebywających w stolicy Austryi, jak w kołach urzędowych a także u dworu cesarskiego. Piastował wysoki urząd nadwornego bibliotekarza t. j. prefekta biblioteki cesarskiej, około której położył znaczne zasługi. Gdy w r. 1809 wojska francuskie zbliżały się do Wiednia, który Napoleon niebawem zajął, Ossoliński pomyślał wcześnie o ochronie najcenniejszych książek i rękopisów i wysłał je z Wiednia w pakach do Węgier, inne uratował wśród ciężkich chwil osobistą troskliwością.
Darzony zaufaniem cesarza Franciszka I, powoływany był do rady w wielu ważnych sprawach kraju ojczystego. Został tajnym radcą cesarskim, ekscelencyą, najwyższym marszałkiem koronnym dla Galicyi, został odznaczony krzyżem komandorskim orderu św. Stefana, a przed śmiercią uzyskał nawet godność wielkiego ochmistrza Królestwa Galicyi i Lodomeryi. Gdy po zakończeniu wielkich wojen, po kongresie wiedeńskim, cesarz postanowił w r. 1817 odnowić fundacyę Uniwersytetu we Lwowie, nadworna komisya naukowa uprosiła Ossolińskiego, aby napisał wskazówki t. j. „instrukcyę dla profesora polskiego języka i polskiej literatury“, którego — prawdopodobnie za staraniem i wpływem dbałego o język ojczysty fundatora Ossolineum — postanowiono zamianować w tym Uniwersytecie. Z powierzonego sobie zadania wywiązał się rychło i przedłożył obszerny i gruntowny wywód, który stał się też podstawą instrukcyi urzędowej dla profesora, ustanowionego, co prawda, dopiero w dziesięć lat później. W piśmie tem widać, jaką miłością gorzał Ossoliński dla ojczystego języka, „spuścizny — jak pisał — drogiej po ojcach“ i jaką troską go otaczał, jak szeroko pojmował zadanie historyi literatury polskiej i jej znaczenie w rozwoju narodu polskiego.
Przez kilkuletni pobyt przywiązał się Ossoliński do stolicy austryackiej, tem więcej, że w tamtejszych bibliotekach widział nieocenione skarby dla swych studyów. Gdy zaś klęski narodowe i osobiste przykrości życiowe przygnębiły go, w książkach szukał jedynej pociechy. Sam się przyznaje do tego w przedmowie do swych znakomitych „Wiadomości historyczno-krytycznych“. „Jam przez cały mój wiek klęskami wspólnej ojczyzny zasępiony, znajdował słodką pociechę przebywać w najświetniejszej przeszłości z mężami, co ją zdobiwszy, pamięć nam jej zachowali“. Pochłonęła go też zupełnie bibliomania, żądza antykwarska i muzealna i nieodstępna ich towarzyszka, praca naukowa. Zamiłowaniom tym dopomagał kulturalny rozkwit Wiednia, obfitość księgozbiorów, muzeów i książek, medali i numizmatów, mogących skłonności w tym kierunku jeszcze bardziej podniecić. Tutaj też skrystalizowały się zamiary zbierania biblioteki. Wobec tego zaś, że umysły wówczas zaczęły się zwracać ku badaniom Słowiańszczyzny, ku słowiańskiej przeszłości Polski, podobnie jak uczeni Schlözer, Dobner, Dobrovsky, Jan Potocki, Kołłątaj, skierował się ku tej samej dziedzinie także Ossoliński i począł gromadzić odnoszące się do dziejów Słowiańszczyzny książki z całej literatury europejskiej.

Dla urzeczywistnienia zamiaru Ossolińskiego trafia się bardzo dogodna sposobność. Cesarz Józef II kasując podówczas klasztory, polecił sprzedawać przez licytacyę galicyjskie biblioteki klasztorne, po wybraniu z nich dzieł, potrzebnych do biblioteki uniwersyteckiej we Lwowie. Wskutek tego wiele rzadkich druków uległo zniszczeniu, bo trafiali się nabywcy, którzy je kupowali na obwijanie towarów. Skorzystał z tych stosunków Ossoliński i tak dzieła nabyte na licytacyach rządowych stały się podstawą ogromnych zbiorów, których plan obecnie rozszerzył poza zakres słowiański. Zakupione dzieła wywoził zapalony zbieracz pakami do Wiednia i odtąd do końca
HENRYK KSIĄŻĘ LUROMIRSKI.
(Z portretu Jakóba Procińskiego w Muzeum XX. Lubomirskich.
życia nie pominął żadnej sposobności, aby nie uratować i nie wydobyć z ukrycia, co tylko z naszej literackiej przeszłości wydobyć się dało. Uzupełnianie biblioteki cennymi zabytkami przeszłości bynajmniej nie było tak łatwe, jakby się dziś mogło wydawać i trzeba było dobrze je opłacać. Rzadkie wydania dzieł polskich wydzierano sobie z rąk, gdyż powstało wtedy wiele często bardzo zamożnych zbieraczy, jak Czacki, Kuropatnicki, Kazimierz Rzewuski, ks. Czartoryski, generał ziem podolskich, a obok nich mnóstwo mniejszych zbieraczy w Warszawie, we Lwowie i w Krakowie, którzy przepłacali dawne dzieła, jak np. referendarz Chyliczkowski z Warszawy, który za psałterz z r. 1532 zapłacił we Lwowie 900 reńskich. Ossoliński nie szczędził jednak kosztów i trudów, by wszędzie uzyskać pierwszeństwo. Przez kobiety, przez księży, przez szlachtę, która chciała przypodobać się wpływowemu rodakowi docierał do domów i dworków na strychy i do lamusów, a gdzie się spodziewał większego żniwa, tam sam śpieszył, albo wysyłał zaufanego pełnomocnika.

Zbiory Ossolińskiego były w r. 1794 już tak liczne, że uporządkowanie ich przechodziło siły jednego człowieka, i to jeszcze zajętego pilną pracą naukową. Wtedy pozyskał znakomitego towarzysza prac w Samuelu Bogumile Lindem. Tutaj pracowity Niemiec zbierał zasoby do swego słownika, tu opracowywał pierwsze tomy i można powiedzieć, że 10-letni pobyt u Ossolińskiego uczynił Lindego pisarzem polskim. Skierowany przez Ignacego Potockiego znalazł on w kształtującej się już we Wiedniu Bibliotece Ossolińskiego dogodne schronienie i wymarzony teren dla swych robót. Opowiada o tem sam w następujących słowach: „Biblioteka Ossolińskiego nie była podówczas liczna lecz wyborowa. Wkrótce skończyłem i uporządkowanie jej i wypisy do mojego dzieła, z niewielu pism polskich tam się znajdujących. Oświadczył mi zatem zapalający się coraz więcej gorliwością o pomnożenie literatury hrabia, że zamyśla nie tylko resztę książek w dobrach pozostałych w jedno zebrać, ale też i na dalsze zbiory nie żałować. Przedsięwziąłem więc w tym widoku podróże, zwiedzałem siedmiokrotnie różne strony dawnej Polski. Owocem tego zwiedzenia, a później osobistych trudów samego hrabiego, jest biblioteka tak zamożna w najrzadsze płody literatury polskiej, że dziś jest jedną z najpierwszych“. Linde skreślił tu swą działalność dość ogólnie. W rzeczywistości przedstawia się ona znacznie poważniej. Znój jego pozwalają nam poznać listy, przechowane w Bibliotece Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Wynika z nich, że przetrząsnął on gruntownie stare księgozbiory klasztorne w Koprzywnicy, Klimuntowie, Wiśniowie, Bogoryi, Radomyślu i Stobnicy i z rąk naiwnych i nieopatrznych „braciszków“ czy barbarzyńskiego „dławidudy“ uratował wiele butwiejących szczątków naukowej przeszłości naszej, a jak wywnioskować można z przytoczonych dokładnych relacyi, istotnie niezwykłe skarby! Dobyte z pod pyłów księgi poczęły służyć na pożytek narodu. Począł je gorączkowo wertować Linde, a dzięki zetknięciu się z twórcą Ossolineum pomysł Lindego przybierał coraz większe rozmiary. Przyznaje sam autor, że „tak to zacny ten mąż nie tylko koszta łożył na mnie i moje przedsięwzięcie, coby każdy majętny człowiek potrafił; ale nadto osobistą pracą, nauką i światłem wspierał mię swojem, na co nie każdy majętny mógłby się zdobyć“. Wskutek powołania Lindego do Warszawy na dyrektora liceum, Ossoliński musiał z głębokim żalem pożegnać towarzysza. Po Lindem znalazł Ossoliński od r. 1804 pomoc w bibliotekarstwie praktycznem dwóch Niemców: Józefa Siegerta i Dra K. J. Hüttnera.
Kiedy się rozstawał z Lindem, miał już autor „Wiadomości krytyczno-historycznych“ stałą wolę ustanowienia ze swych zbiorów biblioteki publicznej. W piśmie do cesarza Franciszka I wyraźnie to zaznacza: „Już r. 1804 miałem zaszczyt złożyć u stóp tronu W. C. Mści projekt założenia biblioteki, którą przez całe moje życie zbierałem w tej myśli, aby utworzyć bibliotekę publiczną, wyłącznie na użytek mego narodu, a równocześnie ułożyłem się z hr. Stanisławem ordynatem Zamoyskim, aby taż biblioteka stanęła w Zamościu...“ W tym celu zawarł dnia 17 sierpnia 1804 w Łańcucie umowę z ordynatem Stanisławem Zamoyskim o umieszczeniu swych zbiorów w Zamościu, wówczas należącym do Austryi, i wytworzeniu w ten sposób z Biblioteki Jana Zamoyskiego i ze swej własnej jednej biblioteki. Wypadki wojenne i następna zmiana granic zniweczyły umowę. Zamość wskutek traktatu w Schönbrunnie w r. 1809 przeszedł do Księstwa Warszawskiego; zatwierdzenie cesarskie przyszło już za późno. Wtedy zmiana warunków politycznych skierowała myśl Ossolińskiego na Lwów. W tym celu nabył dnia 26 marca 1817 r. na licytacyi klasztor po Karmelitankach trzewiczkowych wraz z kościołem za 23.710 złr. Klasztor położony u stóp wzgórza, nazywanego „Szemberką“ (później „Górą Wronowską“) wraz z kościołem poświęconym św. Agnieszce, był już w r. 1637 siedzibą Karmelitanek trzewiczkowych, a utwierdził go murami i hojnie uposażył w r. 1671 Aleksander, ostatni z książąt na Ostrogu Zasławskich. Po zniesieniu tego klasztoru w r. 1782 umieszczono tu zrazu seminaryum łacińskie, a później zamieniono budynki na magazyn i piekarnię wojskową. Po tylu przemianach przyszedł nareszcie i ogień i dwa razy w 1804 i 1812 tak miejsca te nadwątlił, że zupełnie odtąd opuszczone nazywano „spalonym magazynem“. Ossoliński nabył go na własność celem pomieszczenia tu swych zbiorów. W parę miesięcy później wyjednał wielkoduszny fundator u cesarza Franciszka I dnia 4 czerwca 1817 zatwierdzenie ułożonego statutu przyszłego Zakładu narodowego im. Ossolińskich. W tym akcie erekcyjnym przeprowadził Ossoliński plan swej fundacyi szczegółowo w 60 paragrafach; ustanowił kuratora dziedzicznego a zarazem właściciela dóbr ziemskich, które po sobie zostawiał, zobowiązując go corocznie do wypłacania 6.000 reńskich na potrzeby instytucyi. Pod okiem kuratora funkcyonować mieli dyrektor, kustosz i pisarz, a obowiązkiem pierwszego z nich było wydawanie czasopisma naukowego p. t. „Wiadomości o dziełach uczonych“. Ossoliński w ogóle zamierzał stworzyć w założonym przez się zakładzie ognisko dla badań nad dziejami i literaturą ojczystą, i stowarzyszenie uczonych, pracujących na tem polu.
Fundacya Ossolińskiego nabrała jeszcze większego znaczenia, gdy dnia 25 grudnia r. 1823 między Józ. Maks. Ossolińskim, a ks. Henrykiem Lubomirskim na Przeworsku „życzącym sobie poświęcić przy Bibliotece Lwowskiej imienia Ossolińskich publicznemu użytkowi posiadane przez siebie do nauk i sztuk ściągające się zbiory i przedmioty“ zawarta została umowa tego rodzaju, że ks. Lubomirski włączał swe zbiory do Biblioteki Ossolińskich oddzielnie wprawdzie, ale w ścisłem na zawsze połączeniu pod nazwą „Muzeum im. Lubomirskich“. Jako następstwo tego układu należy uważać dodatkowy akt do ustawy fundacyjnej z dnia 15 stycznia 1824, na mocy którego rozpołowił Ossoliński kuratoryę na majątkową, ekonomiczną, powierzoną najbliższej rodzinie Ossolińskiego, i na naukową, literacką, związaną z majoratem przeworskim; fundusz biblioteczno-muzealny pomnożył nowym procentem od 20.000 reńskich, przeznaczonych na fundusz rezerwowy.

Wdzięczne Stany Galicyjskie wybiły na cześć daroczyńcy medal w r. 1822, przedstawiający z jednej strony popiersie fundatora z napisem: Jos. Max. de Tęczyn C. Ossolinski Sup. RR. Gal. et Lod. Mare. O. S. Ste. Comm., odwrotna strona przedstawia zaś właśnie kupiony kościół z inskrypcyą: Musis Patriis Bibl. Pub. Leopoli. Funda. MDCCCXVII. (T. zn. Józefowi Maksymilianowi z Tęczyna hr. Ossolińskiemu, najwyższemu Marszałkowi koronnemu Królestwa Galicyi i Lodomeryi, ozdobionemu krzyżem komandorskim orderu św. Szczepana... Muzom ojczystym. Biblioteki publicznej we Lwowie założycielowi. 1817). Obywatelski czyn zjednał Ossolińskiemu nie tylko wielką miłość w narodzie, ale przyczynił się też do licznych zaszczytów naukowych. Od r. 1808 był członkiem
ZAKłAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Korytarz.)
honorowym Towarzystwa naukowego w Getyndze, a towarzystwa naukowe w Pradze i Warszawie, Akademia w Wiedniu, uniwersytety w Krakowie, Wilnie i Lwowie obdarzyły go tytułami i honorami. Uznanie sfer naukowych zdobył sobie Ossoliński głównie przez swe liczne studya historyczne i literackie, jakie mógł opracowywać, dzięki zebranym przez siebie tak bogatym materyałom. Do badań przystępował w sposób zupełnie nowoczesny, jak tego dowodzą jego „Wiadomości historyczno-krytyczne“ (t. I—III. w latach 1819—1822, t. IV. dopiero w r. 1852), gdzie musi się podziwiać wielki warsztat bibliograficzny i pierwszy w literaturze naszej przykład monograficznego ujmowania zjawisk historyczno-literackich.

W niczem jednak uczony badacz nie rozwinął tyle energii, co w urzeczywistnianiu swego projektu założenia narodowej Biblioteki. Jak początkowo nie szczędził zachodów u dworu i w nadwornych kancelaryach, tak później po akcie fundacyjnym ogranicza się w osobistych wydatkach i łoży na dzieło swe sumy przechodzące jego majątkowe siły, byle tylko dopiąć celu swych życzeń i nadziei. Zakupiony gmach zamierzał przebudować własnym kosztem na odpowiedni budynek do pomieszczenia Zakładu. Zasięgał pod tym względem rady znawców i architektów, a sam prezes Akademii sztuk pięknych w Wiedniu, hr. Nobili, wygotował siedm planów. Na razie musiano ciągle zaś dokonywać pewnych napraw i restauracyi, gdyż jak pisze pierwszy dyrektor Zakładu nar. im. Ossolińskich ks. Fr. Siarczyński „budynek broniony i zachowywany od zniszczenia samem tylko utrzymywaniem w jednymże stanie murów, doznawał losu chorego człowieka, któremu gdy się nie polepsza, pogorsza się tem samem — szkodliwy zaród złego wzmaga się i sprawia zniszczenie“. Część trosk tych musiał wziąć już wtedy na siebie Henryk książę Lubomirski, gdyż Ossolińskiemu począł wiek dolegać. W ogóle ostatnie lata życia miał Ossoliński bardzo smutne i kłopotliwe. Majątek uszczuplony wielkimi wydatkami na bibliotekę skromne już tylko dawał dochody. Adwokat Dzierżkowski z trudem rządził dobrami. Lecz bardziej aniżeli troski pieniężne dokuczało uczonemu zdrowie, na którem już od r. 1820 począł zapadać. W r. 1823 spotkał czcigodnego męża najdotkliwszy cios, jaki może spaść na oddanego naukowym badaniom człowieka, bo utrata wzroku. Zniknęła jedyna dlań w życiu przyjemność spoglądania na swe zbiory, na cenne, wielkim trudem a kosztem nabyte księgi. Młodzi studenci z uniwersytetu czytali mu Liwiusza, Pliniusza młodszego, Juwenala i innych, a on im przekłady dyktował. Tak przeżył trzy lata. Przed śmiercią okazał zupełny spokój umysłu i dyktował rozporządzenia ostatniej woli i listy pożegnalne. Prosił o pochowanie bez wszelkiej okazałości: „Ciało wrzucić w dół, aby ziemia połączyła się z ziemią“. Umarł 17 marca 1826 roku w Wiedniu, a młodzież polska poniosła go na swych barkach do grobu. Mowy na pogrzebie nie wolno było wygłosić, bo był Polakiem. Gdy otworzono po śmierci jego kantorek, nie znaleziono ani grosza. Uczony musiał skąpić sobie w ostatnich czasach, aby nie ukrzywdzić Zakładu. Całe swe życie i mienie poświęcił na użytek publiczny.
Przy schyłku dni swoich pisał: „Myśl, iż mam żyć w pamięci moich współziomków, bliskiego już zachodu starca, otuchą przyszłości chęci zagrzewa i siły pokrzepia. Pragnąłem jedynie zrobić przysługę mej ojczyźnie, rozciągnąć jej użyteczność do najdalszych pokoleń. Jeżeli nadając temu dziełu istnienie, nadałem i trwałość, celu mych zamiarów dopiąłem. Mogę rzec z Horacem: Exegi monumentum aere perennius (t. zn.: wzniosłem pomnik trwalszy od spiżu)“. I spełniły się jego słowa. Nie uląkł się trudu i trudem swym pomnożył skarbiec kultury naszej; wzniósł świątynię narodową dla rozprószonych dotąd rękopisów, ksiąg, druków i zabytków muzealnych, świadczących o nieustannej na przestrzeni wieków pracy myśli polskiej.





III.

Ossolineum ostoją polskości we Lwowie.


Dziwne to było miasto Lwów za czasów Rzeczypospolitej. W samej „paszczęce tatarskiej“ położone i w ciągłej trwodze żyjące, żywiołem obcym a zwykle wrogim otoczone, miało jednak zawsze czas i siłę po temu, aby spełniać rolę „pomnożyciela Polski“, być istotnie wielkiem ogniskiem polskiej kultury i cywilizacyi na całym wschodnim obszarze ziem polskich. Z chwilą jednak, gdy te warunki uległy zupełnej i zasadniczej zmianie, i Galicya popada w zupełne uśpienie, a rządy niemieckie wyciskają swe piętno na mieście, szkołach, urzędach. Lwów robił wrażenie miasta całkiem niemieckiego, gdyż lekarze, profesorowie, kupcy, restauratorowie, nawet szynkarze byli Niemcy; ani jednego polskiego napisu nie widziano na ulicach Lwowa, germanizacya sięgała zaś nawet na cmentarz, bo trzeba było wielkich zachodów i wpływów, aby uzyskać pozwolenie na napis nagrobkowy po polsku. Rzecz oczywista, że i system wykształcenia młodzieży polskiej podobny miał charakter, w szkołach i w uniwersytecie książki polskiej nie widziano, a niemczyzna panowała niepodzielnie. Polskość skrywała się więc przy domowych ogniskach, wypędzona ze szkół, wydalona z urzędów, w dziennikarstwie blada i anemiczna, a w literaturze obumarła. Krzątała się jedynie mała garstka ludzi dobrej woli, aby martwą literaturę do życia pobudzić, a wśród społeczeństwa wskrzesić zamiłowanie do języka i piśmiennictwa polskiego. Grupę wskrzesicieli literatury polskiej we Lwowie tworzyli wówczas: August Bielowski, Jan Nepomucen Kamiński, Mikołaj Michalewicz, Walenty Chłędowski i kilku innych mężów zasłużonych.
W takich warunkach łatwo zrozumieć, jak doniosłe znaczenie miało ustanowienie katedry języka i literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim, urzeczywistnione za sprawą Ossolińskiego, a bezwarunkowo jeszcze większej wartości było założenie w roku 1817 Biblioteki Ossolińskich, która miała służyć dla użytku publicznego. Zakład począł działać jednak dopiero po śmierci założyciela. Przedewszystkiem trzeba było przygotować miejsce na pomieszczenie biblioteki, spoczywającej jeszcze w pakach w wiedeńskiem mieszkaniu fundatora. Zadanie to przypadło w udziale Michalewiczowi, pierwszemu profesorowi literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim i pierwszemu kustoszowi Zakładu, który też z wielką energią przyprowadził ruiny klasztoru do jakiego takiego porządku. Całą bibliotekę, ułożoną porządnie w skrzyniach, dzięki uczynnej pomocy Gwalberta Pawlikowskiego, wyprawiono dnia 18 kwietnia 1827 roku do Lwowa. Sprowadzono 50 ogromnych skrzyń, które zawierały 10.121 dzieł, a 19.055 tomów, dubletów (t. j. podwójnych egzemplarzy) 456 tomów, 76 wiązek różnych pism, 552 rękopisów w 708 tomach, 133 map, 1.445 rycin, nie licząc rzeczy mniej znacznych. Wtedy też Henryk ks. Lubomirski objął kuratoryę Zakładu, złożył dnia 16 czerwca 1827 roku przysięgę, a w trzy dni później arcybiskup lwowski, hr. Ankwicz, kładł już kamień węgielny pod nowe mury gmachu podnoszonego z ruiny. Zupełne przebudowanie gmachu pociągało za sobą ogromne wydatki, a położenie Zakładu było tem trudniejsze, że kurator ekonomiczny odmawiał wypłat, do których zobowiązywała go fundacya. Na roboty zbrakłoby pieniędzy, gdyby nie pospieszyły z pomocą Stany Galicyjskie i już w roku 1826 Sejm stanowy uchwalił pożyczkę 15.000 złr., później darowaną, i z niej to pokrywano zrazu wydatki. Przystąpiono więc do budowy, a że Ossoliński pozostawił gotowe już plany gmachu pomysłu Nobiliego, więc chciano się zrazu tych trzymać, ale później przyjęto projekt kapitana Józefa Bema, późniejszego dowódcy artyleryi polskiej pod Ostrołęką i Warszawą, z ogólnem zadowoleniem i wdzięcznością; według tych planów dokonano też przebudowy gmachu.
Kierownictwo młodej instytucyi powierzył książę kurator proboszczowi jarosławskiemu, zasłużonemu historykowi i geografowi, księdzu Franciszkowi Siarczyńskiemu. Sądzono, że Siarczyński nie przyjmie bezpłatnej a tak mozolnej posady i będąc w późnych latach, nie podejmie się ogromu zatrudnienia przy powstającym dopiero Zakładzie. Sędziwy starzec dla dobra nauki przyjął z ochotą ten obowiązek i z całą gorliwością zajął się od listopada 1827 roku przeglądaniem i formowaniem katalogów, dozorem budowy, a od roku 1828 wydawaniem „Czasopisma naukowego księgozbioru publicznego imienia Ossolińskich“, w myśl woli założyciela. Nowe czasopismo nie miało powodzenia, bo było za poważne na ogólny stan oświecenia społeczeństwa, które prawie nic nie czytało. A było to jednak najlepsze w owym czasie pismo polskie w Galicyi, cenne i z tego względu, że gromadziło i opracowywało wiele materyałów historycznych. Pracowity dyrektor z wielką gorliwością, w miarę wyłaniania się zbiorów, opisywał je w owem wydawnictwie, które uprzedziło właściwe istnienie Biblioteki, jako instytucyi użytecznej i dostępnej już dla wszystkich.

Po nagłej śmierci Siarczyńskiego w roku 1829, Zakład przeszło dwa lata pozostawał bez kierownika i dopiero w grudniu roku 1831 wezwano na dyrektora Konstantego Słotwińskiego, uczonego o wielkiej dzielności. Był to człowiek czynny i energiczny. W roku 1833 otworzył czytelnię, co oznaczało moment rozpoczęcia przez instytucyę tych usług publicznych, do których ją fundator powołał. W tym roku otwarto również drukarnię i prowadzono dalej sporządzanie katalogu. Słotwiński pragnął również i „Czasopismo naukowe księgozbioru publicznego im. Ossolińskich“ na wyższym postawić poziomie i w tym celu wszedł w stosunki z wybitnymi literatami w kraju i zagranicą, oraz nawiązał korespondencyę z innemi naukowemi Towarzystwami. Wtem prace te przerwał niespodziewany cios. Wynikał on z ówczesnych stosunków politycznych w Galicyi, kiedy to patryotyzm uważano za zdradę stanu. Słotwiński nie był, jak Siarczyński, 70-letnim starcem, ale jako były pierwszy porucznik artyleryi pieszej Księstwa Warszawskiego i żołnierz napoleoński, gorącą miał krew w żyłach. Zwróciło to niechętną uwagę ówczesnego rządu krajowego i gubernator ks. Lobkowicz nieraz się spierał o przymiotnik w nazwie Zakładu „narodowy“, chcąc go zastąpić „naukowym“, a po rewolucyi w Królestwie w roku 1831 patrzono na Zakład narodowy imienia Ossolińskich bardzo podejrzliwie. Wychodźtwo z roku 1831 uwijające się po Galicyi, demokratyczno-narodowe prace i dążności Goszczyńskiego, Nowickiego i innych, prace spiskowe komitetu patryotycznego, wciągnęły w swój wir także uczonego dyrektora, mimo że już przez swe poprzednie zachowanie „zwrócił na siebie ściślejszą baczność rządów krajowych“. Kiedy więc drukarnia Ossolineum w roku 1834 wydrukowała bez pozwolenia cenzury, dla celów propagandy politycznej, zbiór pieśni patryotycznych, Słotwińskiego uwięziono i osadzono w twierdzy Kufstein w Tyrolu na 8 lat, a nad Zakładem roztoczono ścisły dozór policyjny. Pozabierano wszystkie katalogi i przez pięć lat ich nie oddawano. Osobna komisya rozpoczęła prowadzić rewizyę, przeglądała wszystkie książki nabyte po roku 1830, a „szkodliwe i zakazane“ odstawiała do dyrekcyi policyi. Odtąd nie wolno było jednej książki ani zakupić, ani nawet w darze otrzymać bez zezwolenia c. k. komisyi rewizyjnej. Drukarnię i litografię zamknięto, a również czytelni nie wolno było otwierać dla publiczności; stanowisko dyrektora pozostało nieobsadzone. Pod takim ścisłym nadzorem policyjnym przeżyła instytucya nasza lat kilka.
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Sala rękopisów i gabinet numizmatyczny.)
Mimo takiego stanu rzeczy, nie ustawano w pracy wewnętrznej. Kuratora zastępował Gwalbert Pawlikowski, a bibliotekę doprowadzał do ładu Stanisław Przyłęcki, wielki bibliograf, który mimo swych kwalifikacyi naukowych, jako politycznie podejrzany, mógł urzędować w Zakładzie tylko jako najniższy urzędnik, t. zw. praktykant. Ale niebawem wygnano go nie tylko z Zakładu, ale nawet z kraju, wskutek czego położenie stało się jeszcze bardziej krytyczne. Opisuje je trafnie wicekurator w liście do Wydziału stanowego: „Wiadomo jest Wysokiemu Wyborowi, jakie losy przeciwne od owego czasu (1834) ciążyły nad Zakładem. Zakład bez dyrektora, bo mianowanie go podlegało trudnościom, bez funduszów do prowadzenia budowli potrzebnych, ograniczony w częściach do niego należących, bo pozbawiony drukarni i litografii, musiał dla niemożności dozoru zamknąć się przed publicznością“.

Po tak długiem zamknięciu, wreszcie w roku 1839 podjął Zakład ponownie swe prace. Kurator Henryk ks. Lubomirski wezwał na dyrektora Zakładu dr. Adama Kłodzińskiego, a na kustosza dr. Jana Szlachtowskiego. Nowy dyrektor objął rządy w bardzo trudnych warunkach, gdyż musiał zaczynać ponownie od zasadniczych podstaw reformy Zakładu. Pewne grona ludzi nie chciały jednak tego wyjątkowego położenia zrozumieć. Przeciwnie, gdy na czele instytucyi naukowej stanął mąż bez głębszej uczoności, bez poważnych zasług na polu literacko-naukowem, znalazła się grupa niezadowolonych, którzy woleliby widzieć kogoś innego na tem stanowisku. Tymczasem Zakład potrzebował na kierownika właśnie takiego człowieka, jakim był Kłodziński. Łączył on dobrą wolę i zamiary szlachetne z energią i gorliwością w wypełnianiu przyjętych obowiązków. Pierwszą myślą Kłodzińskiego było powołać znów do życia zawieszone wydawnictwo „Biblioteki Zakładu im. Ossolińskich“. Po trzyletnich staraniach dopiero, w roku 1842, udało mu się myśl tę urzeczywistnić, i odtąd co kwartał ukazywał się tom pisma, które, według pragnienia Ossolińskiego, miało się stać ogniskiem dla „badaczy rzeczy narodowych, bodźcem do naukowych usiłowań“. Współpracownicy byli pierwszorzędni, jak Bielowski, Pol, Szajnocha, Ujejski i inni, ale mimoto „Biblioteka“ była pismem bez życia i nie zdołała zająć szerszych kół czytelników. Wtedy Kłodziński postanowił ustąpić z redakcyi tego wydawnictwa i powołać do niej Wincentego Pola. Plan został istotnie urzeczywistniony i w roku 1847 Pol rozpoczął redakcyę pisma, przemienionego na miesięcznik. Zgromadził wybitnych autorów i wywołał pewne zajęcie wśród czytającej publiczności. Tymczasem rok 1848 dokonał zupełnego zwrotu w życiu społecznem i politycznem ze szkodą ruchu artystyczno-naukowego. W marcu 1848 roku doznało pismo ponownej przerwy. Wincenty Pol byłby prawdopodobnie dostał posadę w Ossolineum, ale ówczesne władze sprzeciwiały się temu. Kłodziński starał się nie tylko o wskrzeszenie i utrzymanie fundacyjnego pisma, na które łożył z własnych funduszów, ale dbał też o zorganizowanie Zakładu w innych jego działach. Wzięto się wtedy na nowo do przerwanego przebudowywania gmachu. W roku 1842 urządzono galeryę obrazów, gabinet starożytności i rzeźb, gabinet numizmatyczny i nową czytelnię, której wszakże rząd otworzyć nie pozwolił. Celem zabezpieczenia przed pożarem, pomieszczono książki w dawnym kościele. Zajęto się dobudowaniem nowego skrzydła i obmyślono jak najlepsze sposoby wyzyskania obszernych, ale niezdarnych murów. Starania o ciało instytucyi niewiele zostawiały czasu, sił i środków na właściwe bibliotekarstwo; porządkowanie i katalogowanie zbiorów szło powolnie i nie odpowiadało należycie celom, wymaganiom i potrzebom. Mimoto w roku 1844 ukończono inwentarze i zabrano się do systematycznych i alfabetycznych katalogów, a po dwu latach ogólny katalog alfabetyczny doprowadzono do końca. Po kilkunastoletniem zamknięciu dawnej czytelni wyjednano u rządu wiedeńskiego ponowne otwarcie jej dnia 1 kwietnia 1848 roku. Kłodziński poświęcał się zupełnie Zakładowi, bo gdy wypadki krwawe roku 1846 pozbawiły instytucyę dochodów, a kurator ekonomiczny Broniewski został zabity, zacny dyrektor z własnej kieszeni łożył na budowę.
Ossolineum istotnie starało się w owych latach, by stanąć na czele naukowego postępu w kraju, stać się jego ogniskiem i kierownikiem. Więc przedewszystkiem w myśl statutów Zakładu, odbywają się w dniu 12 października posiedzenia doroczne ku uczczeniu pamięci założyciela. Ponieważ były to jedyne wówczas publiczne posiedzenia we Lwowie, więc zajmowano się niemi bardzo żywo, a wielka sala Zakładu zapełniała się zawsze wielką ilością osób. Na posiedzeniach tych bywali zwykle arcybiskupi wszystkich trzech obrządków, wszyscy dostojnicy miejscowi, literaci i artyści. Przybywała też licznie młodzież uniwersytecka, a wstęp miały także kobiety. Posiedzenia zagajał zastępca kuratora Gwalbert Pawlikowski, przedstawiając ogólne czynności Zakładu, poczem któryś z uproszonych literatów odczytywał swą rozprawę naukową.
Obok tych zebrań corocznych, skupiało się w domu Kłodzińskiego istotnie całe ówczesne życie literackie i artystyczne i towarzyskie. „Wtorki“ u dyrektora Zakładu narodowego im. Ossolińskich należały do najbardziej znanych i uczęszczanych wówczas zebrań we Lwowie. Co tydzień zgromadzali się artyści, uczeni, literaci, wszyscy, co oświatą lub talentem mieli prawo zaliczać się do umysłowych znakomitości, i podejmowani uprzejmie przez gospodarza, znajdowali tutaj pole do wzajemnej wymiany myśli i chwilę wytchnienia. Na wieczory te zbierało się także grono pań, ożywiających towarzystwo i dających mu cechę bardziej towarzyską, co nie przeszkadzało bynajmniej swobodzie wymiany myśli w najważniejszych nieraz kwestyach naukowych, literackich i publicznych. Kiełkowały rozmaite projekta, rozjaśniały się pojęcia, powstawały plany literackie, z których jedne rozwijały się później i urzeczywistniały, inne upadały. Najnowsze dzieła i wydawnictwa stanowiły zazwyczaj główny przedmiot rozmowy. Na każdym prawie z tych wieczorów czytał ktoś z obecnych jakiś swój nowy utwór, najczęściej przeznaczony do „Biblioteki“, zaczem rozwijała się następnie dyskusya krytyczna; udzielano autorowi rozmaitych uwag, a rozmowa, snowana z tego wątka, przenosiła się następnie na najrozmaitsze pola i różne przedmioty. Na jednym z takich wieczorów czytał n. p. Maurycy Dzieduszycki najnowszy utwór Ujejskiego, pierwszy akt „Samsona“, przyjęty z uniesieniem przez całe zebranie. Tutaj przyjeżdżający z zagranicy uczony lub artysta zapoznawał się odrazu z całym światem literackim stolicy i cześć gościnną odbierał. Nie dziw, że zebrania te wzrastały coraz bardziej, licząc po kilkadziesiąt osób. W salach Zakładu narodowego im. Ossolińskich urządzali Pol wraz z Dobrzańskim uroczyste przyjęcie na cześć bawiącego we Lwowie znakomitego muzyka Franciszka Liszta, w kwietniu 1847. Podobnie, gdy dnia 16 października roku 1851 przybył do Lwowa cesarz Franciszek Józef I., z całego szeregu uroczystości na przyjęcie monarchy najświetniej udał się bal wydany przez Stany galicyjskie w sali Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Ale nie tylko pod względem kulturalnym, lecz również i pod względem politycznym Ossolineum było w owych czasach najważniejszą placówką. Na dziedzińcu Ossolineum zbierała się stale na swe musztry szósta kompania gwardyi narodowej, a na kilka godzin przed wybuchem zamieszek w dniu 1 listopada roku 1848 dwie kompanie gwardyi narodowej odbywały ćwiczenia w gmachu Zakładu narodowego im. Ossolińskich; zaś po zbombardowaniu Lwowa, wśród trzech wysłanników miasta do generała Hammersteina był także dyrektor Adam Kłodziński. Czem było zresztą Ossolineum we Lwowie w owych czasach, dowodzi chyba najlepiej następująca notatka Wincentego Pola: „Generał Hammerstein oświadczył w dni parę po bombardowaniu Lwowa, iż bardzo żałuje tego, że zapomniał o Bibliotece Ossolińskich podczas bombardowania, bo byłby ją spalił“.

Jeżeli Ossolineum zdołało uzyskać sobie wśród społeczeństwa polskiego rolę tak wybitną, musieli kierować
ZAKŁAD NARODOWY IMIENIA OSSOLIŃSKICH.
(Wnętrze książnicy.)
niem ludzie nie przeciętni. Tak istotnie było. Obok dyrektora Kłodzińskiego, wielką jest zasługa kustosza Szlachtowskiego, który porządkował i układał bibliotekę. Systematyczny katalog kartkowy był owocem jego pracy. Zajął się on nadto zebraniem, ułożeniem i opisaniem numizmatycznego zbioru w Zakładzie, a mianowicie zbioru monet i medali polskich, którego właściwie przed nim nie było, bo jedno znajdowało się gdzieś w woreczkach pochowane po różnych kątach, drugie w węzełkach, pudełkach i skrzynkach, po różnych pakach, a nawet na strychu. Działalność Szlachtowskiego, jako wzorowego organizatora zbiorów bibliotecznych, zasługuje na pełne uznanie. A nie było to jedyne pole jego trudów. W czasach ruchów dość chaotycznych i swarliwych, dr. Jan Szlachtowski, jako profesor literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim, starał się u władz centralnych o „Radę szkolną“ i język polski w szkołach, a gdy wypadki roku 1848 dalszą akcyę w tym kierunku uniemożliwiły, niestrudzony działacz nie ustaje w pracy dla dobra narodu i proponuje już w roku 1851 założenie „Macierzy polskiej“, na wzór czeskiej „Maticy“, i wydawnictwa takie rozpoczął w drukarni Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Niestety, cicha praca, bez rozgłosu dziennikarskiego i przechwałek, nie zdołała wzbudzić uznania. Ogół literatów nie chciał tej pracy zrozumieć, więc podnosił krzyki, iż Zakład nic nie robi, i prócz czasopisma nic nie drukuje. Ciągła wojna podjazdowa przeciw kierownikom Zakładu poczęła ich wreszcie zniechęcać, i w roku 1847 ustąpił Gwalbert Pawlikowski, w roku 1850 Kłodziński i Szlachtowski. Do ustąpienia dzielnych pracowników przyczyniła się również śmierć kuratora Henryka ks. Lubomirskiego w roku 1850. Rząd narzucił wtedy jako kuratora Maurycego hr. Dzieduszyckiego, który, ulegając opinii, ostro skrytykował dotychczasowego dyrektora, po latach jednak przyznał, że sąd jego był niesłuszny i zmarłemu w roku 1858 Kłodzińskiemu poświęcił następujące słowa gorącego wspomnienia w dorocznem sprawozdaniu Zakładu: „Adam Kłodziński zasłużył z wielu względów na wieczną wdzięczność naszą. Przybywszy tu zastał rzeczy, po wielu nieprzyjaznych i rozwój tej instytucyi tamujących okolicznościach, w stanie nader opłakanym. Albowiem nie tylko księgi, rękopisma i inne zbiory były nie urządzone, nie spisane i w największym nieładzie, nie tylko drukarnia dla braku funduszów od dawna spoczywała, a czytelnia nie istniała, ale i same do tego przeznaczone lokalności dalekie były ukończenia. Wypadało mu być nie tylko bibliotekarzem i literatem, ale i budowniczym, gospodarzem, organizatorem. Nie nastraszył się tylu trudnych obowiązków i porzucił dla nich byt swobodny i samoistny“.

Śmierć pierwszego kuratora Zakładu zagroziła chwilowo nowem niebezpieczeństwem dla Zakładu. Ks. Henryk niewiele wprawdzie bywał w kraju, albowiem ciągle podróżował, ale mimoto był rzetelnym opiekunem, obrońcą i orędownikiem powierzonej sobie instytucyi. W podróżach swych zawsze o Zakładzie pamiętał i zbierał dlań liczne cenne zabytki. O sprawach Ossolineum musiał mieć zawsze dokładne sprawozdanie co parę tygodni, poczem dawał natychmiast odpowiednie instrukcye. W ostatnich latach, po ustąpieniu Gwalberta Pawlikowskiego, wyręczał się książę Henryk swym synem Jerzym. Książę Jerzy zamierzał oddać się pracy gorliwie, z zapałem, cechującym zawsze postępowanie jego, zwłaszcza w sprawach dobra publicznego. Tymczasem po śmierci ojca spotkał go zawód, tamujący zamierzoną działalność. Rząd odebrał mu kuratoryę do czasu, dokąd nie przeprowadzi ustanowienia ordynacyi przeworskiej, do czego brakło jeszcze dopełnienia niektórych prawnych formalności. Akt fundacyjny Zakładu narodowego imienia Ossolińskich łączył, na mocy umowy zawartej między ś. p. Ossolińskim a Henrykiem ks. Lubomirskim, kuratoryę Zakładu z ordynacyą przeworską. Wobec tego więc, że akt ordynacyi przeworskiej nie był dotąd przeprowadzony, posłużyło to za pozór usunięcia księcia Jerzego od kuratoryi. Książę Jerzy w drodze sądowej upominał się o swe prawa, ale minęły dwa dziesiątki lat, nim zdołał przełamać trudności, wyjednać ostateczne zatwierdzenie ordynacyi i odzyskać napowrót kuratoryę Zakładu. Na razie rządy w Zakładzie objęli nowi ludzie.





IV.

Pod nadzorem rządowym.


MAURYCY HRABIA DZIEDUSZYCKI.
Maurycy hr. Dzieduszycki przyjął urząd zastępcy kuratora, a raczej rządowego zawiadowcy, w bardzo trudnych warunkach. Opinia i prasa były wzburzone. Opinia oświadczała się za księciem Jerzym, usuniętym z Zakładu za to, iż w sejmie w Kromieryżu należał do opozycyi i popierał politykę słowiańsko-czeską. Gdy się jednak zważy, że w razie nieprzyjęcia kuratoryi przez Dzieduszyckiego, mógłby zostać zawiadowcą nieprzyjaźnie usposobiony dla Zakładu Niemiec, który byłby tamował rozwój instytucyi, trudno brać za złe Dzieduszyckiemu, że ze względu na interes Zakładu postąpił wbrew statutowi i powszechnemu życzeniu. Najwięksi przeciwnicy nie mogli mu odmówić wysokich kwalifikacyi naukowych i administracyjnych. Nowy kierownik zajął się szczerze sprawami Zakładu, uporządkowaniem jego finansów, pomnażaniem biblioteki i zbiorów i podniesieniem naukowego znaczenia Zakładu przez liczne stosunki ze światem naukowym w kraju i zagranicą, oraz przez zgrupowanie w samym Zakładzie bardzo wybitnych współpracowników. „Tymczasowym zastępcą dyrektora“ mianował Augusta Bielowskiego, który już od roku 1845 pracował w Bibliotece, po przełamaniu oporu władz przeciw tej nominacyi, a w roku 1853 kustoszem został Karol Szajnocha. Szajnocha był Zakładowi niezmiernie pomocny. Już samo nazwisko jego zacne i dobrze w kraju zasłużone było chlubą dla Zakładu. Zaczął spisywać katalog dzieł polskich w bibliotece i w ciągu lat 1853 i 1854 znacznie posunął tę pracę, ale przedewszystkiem, mając ustalone warunki życiowe i możność spokojnej pracy w umiłowanym kierunku, poświęcił się zupełnie badaniom naukowym. Z rzadką sumiennością prowadził też korektę drugiego wydania słownika Lindego i możliwe, że żmudna ta praca zepsuła doszczętnie osłabiony już dawniej wzrok Szajnochy; wskutek ociemnienia ustąpił z Zakładu w 1857 roku. Na miejsce jego powołano z Paryża Ksawerego Godebskiego. Przez pewien czas pracował w Zakładzie także uczony Jan Wagilewicz, który pomagał, jak przez całe swe życie, cicho i bez rozgłosu, po większej części bezimiennie. Mianowany w roku 1851, jeszcze przez Jerzego ks. Lubomirskiego, tymczasowym kustoszem, poświęcił się z całem namiętnem umiłowaniem swym obowiązkom. Zasłużył się szczególnie około uporządkowania biblioteki, którą tak poznał, że nawet na pamięć był w stanie wskazać każde dzieło i miejsce jego pomieszczenia. Niestety, tylko kilka miesięcy trwała jego praca w Zakładzie. Później już, jako tłumacz dla języka ruskiego przy gubernium, obok swych zajęć urzędowych, prowadził korektę słownika Lindego, która wartość samego wydawnictwa niezwykle powiększyła. Konserwatorem galeryi obrazów i muzeum został w roku 1852 Felicyan Łobeski.

Zakładem narodowym im. Ossolińskich rządziło więc wówczas grono ludzi znakomitych, zajmujących w literaturze świetne stanowisko. Pod ich czujną i doświadczoną strażą mógł być ogół zupełnie spokojny o zbiory narodowe i pewny, iż zgromadzone tam skarby naukowe pozostaną nieuronione i będą kiedyś oddane nienaruszonemi pieczy prawowitego kuratora. Inna wszakże wynikała stąd niedogodność pod względem wewnętrznej organizacyi Zakładu. Od uczonych pisarzów z powołania, zajętych poszukiwaniami naukowemi do dzieł własnych, wymagających zupełnego oddania im całego czasu i pracy, trudno wymagać, aby byli urzędnikami, oddanymi pełnieniu tych drobiazgowych, biurokratycznych czynności, których wymaga porządek biblioteczny. Cierpiał zaś na tem Zakład, iż nie posiadał dostatecznej liczby naukowo przysposobionych urzędników, obznajomionych wieloletnią wprawą z zajęciami bibliotecznemi i wyłącznie tem zajętych. Służbę biblioteczną pełnili stypendyści; ale młodzi, co dwa lata zmieniający się stypendyści, nie mogli być tem dla Zakładu, czem urzędnicy stali, z zawodu pracom bibliotecznym oddani, z dostatecznem doświadczeniem i znawstwem bibliograficznem. Tak więc wskutek zmiany ludzi bynajmniej postać naukowa Zakładu się nie zmieniła. „Czasopisma“ nie wydawano. Katalogów nowych nie tworzono, bo dawne okazały się dobrymi, numizmatyki nie przeistaczano, ale ją tylko uzupełniano, wskutek braku sił musiano przerwać katalogi odsyłaczy, rozpoczęte za Szlachtowskiego. Słowem, wszystko tak jak było. Dziwić się temu nie można. Zastępca kuratora, zarazem radca namiestnictwa, obok licznych zajęć urzędowych i literackich, musiał się troszczyć także sprawami administracyjnemi Zakładu. Szajnocha pracował nad swem wielkiem dziełem p. t.: „Jadwiga i Jagiełło“, które mu zjednało tyle rozgłosu. Bielowski zajmował się wydaniem pierwszego tomu „Pomników historycznych polskich“, któremu to dziełu poświęcił kilkanaście lat pracy i poszukiwań i przez które położył kamień węgielny pod badanie początkowych dziejów naszych. Łobeski opisywał kościoły i obrazy lwowskie, dzieląc czas swój pomiędzy pędzel a pióro.
Aby jednak okazać światu naukowemu, że Zakład pod administracyą rządową nie próżnuje, z polecenia namiestnika Agenora hr. Gołuchowskiego rozpoczęto przedruk słownika Lindego. Według pierwotnego planu, po ukończeniu przedruku słownika, miał być wydany tom dodatkowy, opracowany przez najznakomitszych filologów współczesnych, którzy na wezwanie Zakładu pracy tej się podjęli. Choroba Szajnochy, śmierć Wagilewicza i inne zresztą okoliczności sprawiły, iż zamiar nie przyszedł do skutku i tomu dodatkowego nie wypracowano. Natomiast Bielowski w roku 1862 rozpoczął wydawać pismo zbiorowe p. t.: „Biblioteka Zakładu im. Ossolińskich“ tomami, po cztery tomy na rok, mające być wyrazem bieżącego ruchu naukowego.
W roku 1863 nie brakło na polach bohaterskich walk o wolność także dawnych urzędników Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Bardzo wielu zaś z nich miało choćby pośredni udział w tym ruchu. Działania na większą skalę nie dopuszczała baczność czujna ówczesnych władz politycznych i nadzór rządowy, jakiemu wtedy Ossolineum ulegało.
Wogóle jednak w Dzieduszyckim znalazł Zakład narodowy dobrego administratora, który zdjął z fundacyi ciężar drukarni, wydzierżawiając ją, a nadto wykończył ostatecznie gmach główny. Równie energicznie przeprowadził ściągnięcie licznych zaległości z dóbr funduszowych; był więc komisarzem nieszkodliwym, a nawet użytecznym. Radca namiestnictwa i kurator zarazem, działając w tym dwoistym charakterze i wspierany znaną energią namiestnika, przeprowadził w szybki a skuteczny sposób w drodze administracyjnej wszystkie sprawy, o które nadaremnie walczył przez wiele lat poprzedni dyrektor. Choć był przedstawicielem narzuconym przez władze rządowe, działał z wielkim pożytkiem dla Zakładu, który finansowo odrodził, i tak przygotował niewzruszone podstawy dla przyszłych lat świetnego rozwoju.





V.

W dobie rozkwitu i w czasie obecnym.


Klęska pod Sadową wstrząsnęła Austryą, ale zarazem pobudziła ją do odrodzenia. Nadana w grudniu r. 1867 konstytucya przyniosła większe swobody i szersze prawa polityczne. Chwila ta i dla Zakładu miała bardzo doniosłe znaczenie. Już minister Ryszard hr. Belcredi powrócił Jerzemu Lubomirskiemu kuratoryę Zakładu narodowego, którym po osiemnastu latach przerwy zajął się ponownie książę z całą gorliwością, aż go nie zreorganizował i nie uporządkował na wzór zagranicznych europejskich instytucyi tego rodzaju. Do ostatniej chwili życia pracował z równą pilnością, mimo iż inne równie ważne naukowe sprawy odwoływały go często ze Lwowa, jak np. utworzenie Akademii Umiejętności w Krakowie, a stan zdrowia z każdym dniem się pogarszał. Dla Zakładu zawsze jeszcze dość czasu znajdował. Przedewszystkiem zwrócił uwagę na potrzebę wprowadzenia ściślejszej kontroli nad biblioteką i zbiorami, szczególnie nad czytelnią, gdzie przy większej liczbie korzystających książki z łatwością mogły ginąć. Przystępując sumiennie do rzeczy, przeprowadził dokładny przegląd i sprawdzenie wedle katalogów wszystkich zbiorów bibliotecznych i muzealnych. Kontrola t. zw. szkontrum inwentarza i książek trwało kilka miesięcy, przez który to czas musiała być zamknięta czytelnia i wszystkie inne prace wstrzymane, ale też po ponownem uruchomieniu Biblioteki znaczenie jej wielce się podniosło dzięki zaprowadzonemu porządkowi. Pomnożono wtedy także liczbę urzędników, co z wielu względów było konieczne, między innemi również z tego powodu, że jeszcze przed ukończeniem sprawdzenia biblioteki i otworzeniem na nowo Zakładu zmarł kustosz Ksawery Godebski. Zasłużony starzec, pełen młodzieńczej energii ducha i bystrości umysłu, od czasu objęcia posady swej w Zakładzie w r. 1858 oddał się zupełnie pracy bibliotecznej. Zajął się katalogowaniem zbioru rycin, a następnie uzupełnieniem i porządkowaniem katalogów bibliotecznych. Przez dziesięć lat pobytu swego w Zakładzie, odłożywszy wszystkie inne zajęcia literackie, pracował jedynie dla Zakładu, „jak mól biblioteczny w stosach ksiąg i katalogów“, powtarzając, iż musi się śpieszyć, albowiem „mało mu już czasu pozostaje do przeprowadzenia zamierzonego zadania i pozostawienia trwałego śladu po sobie w Zakładzie“. Był on prawą ręką ks. Lubomirskiego przy przeglądzie zbiorów bibliotecznych, a śmierć jego przerwała i przedłużyła pracę. Strata była tem większa, iż na razie brakło odpowiedniego zastępcy. Godebski sam pełnił obowiązki kustosza, skryptora i konserwatora muzeum jedynie przy pomocy ciągle zmieniających się stypendystów. Wobec takiego stanu rzeczy książę zrozumiał konieczność stałych urzędników i rozłożenia obowiązków biblioteczno-muzealnych między większą ilość osób odpowiednio przygotowanych pod względem naukowym. Ludzi takich potrafił skupić w Zakładzie książę kurator, to też w r. 1869 poczyna się ostatni i najpomyślniejszy okres istnienia Zakładu, kiedy to na czele Zakładu stał August Bielowski, mianowany wreszcie rzeczywistym dyrektorem, a zastępcą kuratora został profesor Antoni Małecki, zajmujący zaszczytne stanowisko w świecie naukowym. Wybór ten opinia ogólnie przyjęła z uznaniem. Natomiast w miejsce kustosza mianowano dwóch skryptorów literackich, dr. Władysława Wisłockiego, który na polu bibliografii polskiej później tak świetnie się odznaczył, i
JERZY KSIĄŻĘ LUBOMIRSKI.
Łucyana Tatomira, a stworzono nadto urząd sekretarza naukowego Zakładu. Pierwszym sekretarzem był Władysław Łoziński, który jako badacz przeszłości kultury polskiej nieocenione położył zasługi.

W czasach kuratoryi księcia Jerzego zbiory Ossolineum niezmiernie wzrosły, albowiem na mocy ustawy ordynackiej i układu zawartego przez ojca jego z Ossolińskim przeniósł w r. 1870 muzeum przeworskie do Lwowa i połączył je z Zakładem im. Ossolińskich, przeznaczywszy na pomieszczenie jego prawe skrzydło gmachu Zakładowego, dawniej odnajmowane, a opiekę nad tymi zbiorami oddał znanemu artyście i archeologowi Edwardowi Pawłowiczowi. Wówczas wyodrębniono też z ogólnej czytelni pracownię dla uczonych. Troskliwy kurator nie zapomniał również o działalności naukowej. Postanowił objęcie kuratoryi upamiętnić wydawnictwem pomnikowego dzieła, któreby w literaturze pozostało trwałą pamiątką. Za poradą profesora Małeckiego wybrano do tego Biblię królowej Zofii i wydano ją przepysznie w jego opracowaniu krytycznem. Lubomirski postanowił w ogóle zmienić kierunek wydawnictw Zakładu. Będąc tego zapatrywania, iż instytucya narodowa powinna drukować posiadane materyały naukowe, odłożył wydawnictwo „Biblioteki im. Ossolińskich“ do tych czasów, gdy fundusze pozwolą Zakładowi zwracać uwagę także na bieżący ruch naukowy, a przystąpił do ogłaszania materyałów rękopiśmiennych Zakładu pod zbiorowym tytułem: „Kodeksy dyplomatyczne Biblioteki Ossolińskich“; pierwsze tomy tej publikacyi, wydane później przez dr. W. Kętrzyńsiego i dr. Stanisława Smolkę, miały zawierać akty Opactwa Tynieckiego. Zamysły Lubomirskiego usiłował urzeczywistniać później w r. 1874 Bielowski przez wydawanie p. t. „Biblioteki Ossolińskich“ zbioru materyałów do historyi polskiej i ogłosił trzy pierwsze tomy; dalsze publikował już dyr. Kętrzyński.
Lubomirski nie poprzestawał atoli na tych usiłowaniach, ale pragnął działalność Zakładu jak najbardziej wszechstronnie rozwinąć. Uważał, że Zakład powinien kierować wszelkiemi dążnościami naukowemi w kraju, jako wybitna instytucya naukowa, a każdą działalność na tem polu, gdziekolwiek się ona pojawi i w jakiejkolwiek formie, ochraniać, nadawać jej kierunek i być bodźcem dalszego rozwoju. Książę Jerzy uważał więc Ossolineum za ognisko, z którego ma płynąć inicyatywa wszelkiej pracy naukowej i życia umysłowego w kraju. Wielu takim sprawom z ramienia Zakładu chciał nadać kierunek i organizacyę. Gdy więc zauważał, że jeden przez rząd wyznaczony konserwator zabytków przeszłości nałożonym nań obowiązkom w całym kraju nie może podołać, zajął się przeprowadzeniem tej myśli, aby Ossolineum objęło kierunek ochrony zabytków przeszłości, mianując ze swego ramienia w każdym powiecie delegatów celem systematycznego przeprowadzenia poszukiwań archeologicznych w całym kraju i opieki nad dawnymi zabytkami. Starał się także o to, aby archiwum aktów ziemskich i grodzkich dostało się pod nadzór Zakładu. Tyle różnych spraw poruszył książę Jerzy w przeciągu kilku lat ponownego sprawowania kuratoryi. Zamiłowany w przeszłości i nauce, a zarazem jeden z najpiękniejszych charakterów, jakie zna nasza historya, o „piersi z granitu i sercu kryształowej czystości“, podniósł znaczenie Zakładu narodowego pod każdym względem, przeobraził jego organizacyę i ożywił działalność. Niestety, ten zasłużony mąż zmarł już w r. 1872.

Ale i na ten wypadek poczynił też za życia odpowiednie zarządzenia. Ustanawiając ordynacyę przeworską wyznaczył zarazem administratora, który w razie jego śmierci a małoletności starszego syna, Andrzeja ks. Lubomirskiego, miał niezwłocznie objąć tak zarząd ordynacyi przeworskiej, jak i kuratoryę Zakładu zastępczo aż do pełnoletności jego syna. Tej obywatelskiej usługi podjął się chętnie Kazimierz hr. Krasicki, i gdy wypadek ten istotnie zaszedł, wejrzał natychmiast tak w stan majątkowy ordynacyi przeworskiej, jak też i w stan Zakładu z
AUGUST BIELOWSKI.
zamiarem, aby w pełnieniu obowiązków kuratora literackiego trzymać się ściśle ustaw założyciela, a posuwać dalsze czynności Zakładu według tych samych zasad i w tym samym kierunku, co zacny zmarły kurator. Hr. Krasicki był też do r. 1882 czynnym i dbałym kierownikiem powierzonego sobie instytutu, szczerze troskliwym o jego dobro i sławę, przezornym zawiadowcą funduszów, sprawiedliwym zwierzchnikiem dla wszystkich swych podwładnych. Podobnie jak na wszystkich innych swych stanowiskach przejęty był na wskróś poczuciem obowiązku, czego też i od innych wymagał. Bardzo trafnie pojmował zadanie instytucyi jako zakładu, mającego służyć dobru publicznemu; wydał też stosowne w tej mierze rozporządzenie, zalecając jak największe ułatwienie publiczności przy użytkowaniu ze zbiorów zakładowych. Szczególnie zasłużył się atoli dla dobra Zakładu przez wystaranie się o przywilej nakładu książek polskich dla szkół ludowych w r. 1878, przez co dochody Zakładu niezwykle wzrosły i uzyskały trwałą i pewną podstawę. Poprawa funduszów Zakładowych umożliwiła natychmiast pomnożenie urzędującego personalu, większe i częstsze zakupna nowych dzieł i zbiorów, a wreszcie ponowne podjęcie przerwanych prac nad katalogiem rzeczowym, który dopiero nadaje każdemu większemu księgozbiorowi pewną użyteczność. Zasługą Krasickiego było też pozyskanie po śmierci Augusta Bielowskiego na dyrektora od 1 listopada 1876 roku tak wybitnej siły jak dr. Wojciech Kętrzyński.
August Bielowski dostał wprawdzie formalną nominacyę na dyrektora dopiero w r. 1869, ale on to właściwie od początku swego pobytu w Zakładzie był duszą naukową całej instytucyi. Sądził zawsze, że Zakład dziełami, wydawanemi przez urzędników zakładowych, powinien stać na świeczniku literatury i w tym duchu też działać. Zapatrywanie swe w tej kwestyi wypowiedział zresztą zupełnie wyraźnie wobec księcia Jerzego w następujących słowach: „Chcąc, aby Zakład w dzisiejszem swojem położeniu odżył niejako na nowo, potrzeba mu jak najwięcej nauki wewnątrz, a zewnątrz sympatyi po całym kraju, sympatyi ludzi światłych, ludzi naukowych. Obu tym potrzebom stanie się zadość, jeśli wszystkie, jakie są lub być mogą w tym Zakładzie urzędy, począwszy od dyrektora aż do ostatniego przepisywacza obsadzone będą ludźmi naukowymi... Już to samo jest w stanie obudzić przychylne usposobienie dla Zakładu po całym kraju w ludziach, którzy się umiejętnościami zajmują; nierównie więcej pokrzepi i utrwali ich dla Zakładu sympatye to przekonanie, że każda rzeczywista około nauk zasługa znajdzie należyte uznanie u tych, którym władza nad jedynym w kraju Zakładem naukowym jest powierzona, że ci, zgodnie ze słowami Ossolińskiego ustawy, nie czekają, aż im kto sam nastręczać się będzie na objęcie jednego lub drugiego z urzędów, starają się pierwsi pozyskać sobie tych, co mają istotne około nauk zasługi“. Stojąc na czele Zakładu Bielowski zasad tych zawsze się trzymał. Ossolineum stało się ogniskiem prac i różnych wydawnictw historycznych. Sam inicyator tego ruchu dawał świetny przykład, jako niezwykle dzielny pracownik na polu poezyi i historyi. Szczególnie zasłużył się wobec naszego dziejopisarstwa przez rozpoczęcie epokowego wydawnictwa p. t. „Monumenta Poloniae historica“ (Pomniki dziejowe Polski). Zebrał po raz pierwszy prawdziwe skarby wielkiego znaczenia dla przyszłych historyków. Bielowski nie szczędził pracy, kosztu i osobistych trudów, aby dzieło o ile możności było zupełne i odpowiadało wymaganiom naukowym. Przedsiębrał w tym celu wielokrotnie podróże do Niemiec, Moskwy, Piotrogrodu i Sztokholmu celem porównywania znajdujących się w bibliotekach tamtejszych kodeksów rękopiśmiennych, a prócz tego rozległe stosunki w świecie naukowym i korespondencye z najznakomitszymi uczonymi spółczesnymi dopomagały w poszukiwaniach i ułatwiały uzupełnienie dzieła wedle powziętego planu. Po długich przygotowaniach i badaniach
ANTONI MAŁECKI.
wydał tom pierwszy w r. 1864, do wydania tomu drugiego w r. 1872 dopomogła już Akademia umiejętności w Krakowie i postanowiła łożyć na druk dalszych tomów. Gdy zaś nadto kilku młodych historyków przyrzekło swą pomoc celem prędszego wykończenia dzieła, rozpoczął się już w r. 1876 druk trzeciego tomu, którego już nie było dane autorowi dokończyć. Bielowski nie doprowadził wprawdzie swego dzieła do pewnego kresu, ale w każdym razie podjął się pracy, jaką gdzieindziej dokonywają całe komisye, kolegia i liczne grona uczonych pod opieką rządów, obfitujących w środki pieniężne. Bielowski, choć niezamożny, zdziałał to sam jeden, albowiem pracował tylko z wielkiego umiłowania dziejów ojczystych. W pracach naukowych ożywiała go miłość ojczyzny równie jak w całem życiu. Wydawca „Pomników dziejowych Polski“ brał udział w powstaniu listopadowem i służył w legii pieszej polsko-litewskiej, walczył w wielu bitwach, a mianowicie pod Grochowem i Ostrołęką, gdzie stracił brata, Franciszka. Po powrocie do Lwowa nie przestawał działać w duchu szczerze niepodległościowym i ułatwiał agitacyę emisaryuszom. Wskutek tego w r. 1834 dostał się do więzienia, w którem przebywał do r. 1836. Wypuszczony pozostawał nadal na policyjnej liście osób podejrzanych, z tego powodu nie mógł nigdzie uzyskać żadnej posady, a w Ossolineum do roku 1869 pozostawał na stanowisku prowizorycznem. Wielkie zalety obywatelskie i zasługi naukowe zjednały mu powszechne uznanie wśród społeczeństwa polskiego. Opinia przyznała, że „bardzo godny człowiek i utalentowana głowa“. Z czasem też cały ruch literacki skupiał się głównie około Bielowskiego, który starszy wiekiem i literackiem doświadczeniem, stał na czele wszystkich prawie umysłowych poczynań i ożywiał je radą i czynem, słowem i piórem. Wielka sympatya i ogólne poważanie, jakiem się cieszył Bielowski wśród społeczeństwa, udzielała się też Zakładowi, w którym przez przeszło trzydzieści lat działał z wielką gorliwością i świetnymi wynikami.
Równocześnie z Bielowskim służył Zakładowi inny wybitny przedstawiciel umysłowości polskiej, a mianowicie Antoni Małecki, który, jak wyżej powiedziano, w roku 1869 powołany został przez Jerzego ks. Lubomirskiego na wicekuratora Zakładu i odtąd długie lata trwał na tem stanowisku. „Antoni Małecki stał się legendową postacią, wcielonym mitem o autorytecie nauki polskiej, nieutrudzenie czuwającej na straży polskiego języka, polskiej literatury, polskiej kultury historycznej... Dla Lwowa zaś był to dostojny patron naukowego ruchu w zakresie umiejętności, przedmiotem samym dokumentujących swój narodowy charakter“. Gdy wszedł do Ossolineum, był już wtedy prawie u szczytu swej sławy, jako były profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i lwowskiego, a przedewszystkiem jako autor pierwszej monografii polskiej o Juliuszu Słowackim. Usunął się od wszelkiego gwaru, aby w zacisznej pracowni poświęcić się zupełnie pracy naukowej. Prawie przez pół wieku (um. 1913) służył wytrwale Zakładowi, oddając ukochanej przez się instytucyi bezcenne usługi. Poświęcał jej nie tylko swą pracę i światłe rady, szczególnie cenne wskazówki w czasie małoletności obecnego kuratora, ale wsparł też materyalnie, ofiarując na rzecz Zakładu 60.000 koron. Dlatego też w r. 1892 kuratorya Ossolineum celem uczczenia jubileuszu 50-letniej pracy Małeckiego na polu naukowem i literackiem ustanowiła z funduszów Biblioteki Zakładu nar. im. Ossolińskich stypendyum im. Antoniego Małeckiego w kwocie 600 koron celem wspierania pracowników na polu literatury, języka i historyi polskiej. Było to zupełnie słuszne choć częściowe wypłacenie się z długu wdzięczności, jakie Ossolineum zaciągnęło wobec znakomitego przedstawiciela umysłowości polskiej.
Po śmierci Bielowskiego w roku 1876 stanął na czele instytucyi narodowej dr. Wojciech Kętrzyński, który zawezwany już w r. 1873 do Ossolineum na sekretarza oddziału naukowego, w rok później został kustoszem. Minęło więc czterdzieści cztery lat od chwili, w której tak głośny dziś
WOJCIECH KĘTRZYŃSKI.
w całej Polsce historyk rozpoczął pracę dla dobra i rozwoju Zakładu narodowego. Wogóle na polu naukowem pracuje jeszcze dłużej, bo lat pięćdziesiąt dwa. Sama bibliografia prac jego, wydana w roku 1917, obejmuje stronic dwadzieścia. Działalność dyrektora Kętrzyńskiego na niwie dziejopisarskiej jest tego rodzaju, że posiada duże znaczenie nie tylko pod względem naukowym ściśle, ale i narodowym. Wojciech Kętrzyński urodził się w Lecu, w Prusach Wschodnich, w roku 1838 jako Adalbert von Winkler i do lat młodzieńczych był Niemcem. Dopiero poznanie krewnych Kętrzyńskich z Prus Zachodnich i wiele innych wpływów spowodowały powrót do dawnego rodowego nazwiska. Wkrótce poznał też, że za przynależność do Polski cierpieniem trzeba zapłacić. Uwięziono go w roku 1862, a po półtorarocznem śledztwie skazano na rok twierdzy w Kłodzku, na Śląsku pruskim. Naukową swą działalność rozpoczął w roku 1865 artykułem, w którym protestował przeciw niemieckim uroszczeniom, jakoby na ziemi naszej nie mieszkali niegdyś Słowianie, ale Celtowie i Germanie. Następnie rozpoczął studya nad dziejami Prus, a wynikiem ich była wreszcie pomnikowa praca wydana w roku 1882 nakładem Zakładu Ossolińskich, p. t.: „O ludności polskiej w Prusach niegdyś krzyżackich“, która dawała zupełnie nowe opracowanie tak trudnego i zawiłego zagadnienia. Obok oryginalnych prac historycznych, począł dyrektor Kętrzyński ogłaszać też bardzo wiele krytycznych wydań naszych źródeł dziejowych, a więc przedewszystkiem „Roczników“, dokumentów i zabytków dyplomatycznych. Wielkie jego zasługi na polu naukowem mają swe godne uzupełnienie w trudzie, poniesionym dla instytucyi narodowej. Kętrzyński objął urzędowanie w Zakładzie już jako wyszkolony bibliotekarz kórnicki, gdzie pełnił obowiązki w latach 1868—1870; a że do swych studyów historycznych musiał szukać materyałów w bibliotekach i archiwach niemieckich, więc miał częstą sposobność zapoznać się dokładnie z ładem i systematycznym porządkiem tychże zbiorów naukowych. Objąwszy stanowisko kierownika biblioteki Ossolińskich dał się poznać natychmiast jako siła nieoceniona. Poprzednicy Kętrzyńskiego byli albo dobrymi i pilnymi urzędnikami bibliotecznymi, albo wybitnymi mężami nauki. Nowy dyrektor w niezwykłej harmonii łączył obie zalety. Posiadał przygotowanie naukowe pierwszorzędne, jako świetny znawca paleografii, numizmatyki i wszystkich innych nauk pomocniczych historyi, czego doskonałe dowody dał przez ułożenie zbioru monet i medali, oraz przez ogłoszenie trzech tomów katalogu rękopisów Biblioteki Ossolińskich mogącego służyć za wzór tego rodzaju publikacyi. Ale zarazem nie zapominał nigdy o potrzebie ścisłej organizacyi całego toku urzędowania, o ile instytucya taka jak Ossolineum ma spełniać swe zadania, naznaczone jej przez założyciela. Świetny rozwój Biblioteki w tym jej ostatnim okresie jest najlepszym dowodem wielkich zalet, jakie znamionują obecnego jej kierownika.

Kazimierz hr. Krasicki, który tak szczęśliwie umiał sobie ludzi dobierać, umarł w roku 1882, a wtedy rozpoczął wykonywanie swych praw kuratorskich Andrzej ks. Lubomirski, syn księcia Jerzego. W czasie kuratoryi księcia Andrzeja Zakład rozwinął się bardzo pod względem finansowym. W roku 1889 przedłużono Ossolineum prawo wydawania książek dla szkół ludowych a przez objęcie tego wydawnictwa we własny zarząd dochody niezwykle się wzmogły i dozwalały pomyśleć o odnowieniu gmachu, poprawie bytu urzędników i wydatniejszem pomnażaniu zbiorów. W ostatnich latach przed wojną światową książę kurator, znany ze swych zasług na polu uprzemysłowienia Galicyi, postanowił podnieść także Zakład przez rozwinięcie jego oddziału przemysłowego. W tym celu dokonano zupełnego odnowienia drukarni, założono introligatornię i przeprowadzono cały szereg administracyjno-finansowych reform. Wybuch wojny nie dozwolił przedstawić jeszcze korzystnych wyników tej nowej gospodarki.
Zakład utworzony więc w czasach niedoli narodu, przetrwał epokę najbardziej nieprzyjazną dla nas, aby wreszcie w nieświetnych wprawdzie okolicznościach, ale w nierównie lepszych niż dawniejsze, przy zupełnej wyrozumiałości późniejszych władz politycznych i pod troskliwym zarządem własnym iść w pomoc dalszemu rozwijaniu narodowej oświaty i kształceniu nowych pokoleń. W Ossolineum bowiem przez zespół ludzi oddanych nauce wytworzyła się z czasem specyalna atmosfera naukowa w tych zasobnych a spokojnych zbiornikach wiedzy. Można rzec śmiało, że w czasach ucisku i niemczyzny cały ruch naukowy Lwowa ogniskował się w murach Zakładu i że tu skupiały się najcelniejsze siły umysłowe. Wielkie ognisko nauki przechodziło przez liczne wiry zdarzeń politycznych, zawsze z godnością i poczuciem słusznej sprawy. Zakład był zawsze nadto szkołą i pracownią młodych umysłów i bardzo wiele znakomitych pracowników na polu historyi i literatury, jakich wydała Galicya, przechodziło przez Ossolineum, piastując tu różne godności. Wszystkich wymieniać rzecz niemożliwa; na paru znamienitszych nazwiskach musimy poprzestać. W latach 1857—1863 zajęty był w Zakładzie wielki poeta 1863 roku Mieczysław Romanowski, który płomienne swe pieśni bohaterską śmiercią przypieczętował. Przez okres przeszło trzydziestoletni (1882—1913) pracował Władysław Bełza, niezrównany poeta dziatwy polskiej, zrazu jako skryptor mający dozór nad czytelnią dla młodzieży, potem jako sekretarz administracyjny i naczelnik wydawnictwa książek szkolnych. Zawsze działał z niezmierną korzyścią dla dobra ukochanej przez się instytucyi, okazywał żywe zajęcie dla każdej najdrobniejszej sprawy, a występował stale z gorącym zapałem i niebywałą, rzadką bezinteresownością. Charakter czysty jak łza, a serce o wyjątkowej dobroci sprawiły, że wkrótce doszedł w Zakładzie do pierwszorzędnego znaczenia i powagi. Jako doradca kuratora i jego zastępcy, miał też odtąd na wszystkie sprawy Zakładu wpływ stanowczy, z którego korzystał zawsze ku wielkiemu pożytkowi instytucyi. Szereg lat układał katalog realny w Ossolineum obecny profesor uniwersytetu lwowskiego Wilhelm Bruchnalski. Długoletnim kustoszem był poważny i pełen sumienności badacz naszej przeszłości dziejowej Aleksander Hirschberg. Skromne nazwy sekretarzy, skryptorów, dyurnistów, stypendystów mieli ludzie tak głośnego później nazwiska, jak Władysław Łoziński, Fryderyk Papée, Korneli Heck, Stanisław Smolka, Klemens Kantecki, Józef Dzierzkowski, Stanisław Przyłęcki, J. K. Turowski, Bruno Bielawski, Aureli Urbański, Wiktor Czermak i wielu innych. Równie dzielne grono urzędników służy Zakładowi w obecnej chwili. Pod przewodnictwem sędziwego dyrektora Wojciecha Kętrzyńskiego pełnią swe obowiązki biblioteczne: Bronisław Czarnik, doskonały znawca literatury galicyjskiej, Bronisław Gubrynowicz, profesor literatury polskiej na uniwersytecie lwowskim, Ludwik Bernacki, który dał dowód wielkiej wiedzy bibliograficzno-bibliotecznej przez wydanie „Marchołta“ i redakcyę „Książki“, Tadeusz Czapelski, świetny a wytworny publicysta i wreszcie młodzi skryptorowie: Witołd Bełza, Adam Fischer, Jerzy Koller, Mieczysław Treter, Władysław Wisłocki, Józef Zaleski.
Stara książnica Ossolineum skupia, jak dawniej, zastępy licznych badaczy polskich i jest jak zawsze szafarnią światła i przybytkiem wiary dla tych wszystkich, którzy z otuchą idą w promienną przyszłość.





VI.

Skarbnica kultury polskiej i narodowych pamiątek.


Wśród skarbnic starej kultury polskiej zajmuje Zakład narodowy imienia Ossolińskich najpoczestniejsze miejsce. Zbiory te mogą być jednem z najdobitniejszych świadectw dziwnie potężnego rozmachu umysłowego, jaki cechował Polskę w wiekach jej minionej chwały. Budzą się wspomnienia dawnych, odległych świetnych czasów, gdy dziś patrzymy na te zabytki przeszłości ustawione w szafach i gablotach, rozwieszone po ścianach sal bibliotecznych i muzealnych. Nawskróś nasza dusza i nawskróś nasze serce bije w tych murach. Ossolineum, to najbardziej narodowa instytucya na całych ziemiach polskich. Przewspaniałe ma zbiory Biblioteka Jagiellońska, ale jako biblioteka uniwersytecka, musi w bardziej ogólnym kierunku kompletować swe zbiory, inne nasze muzea narodowe nie mają tak licznych, bogatych działów, jak ta narodowa instytucya. Zdala od zgiełku, ofiarność obywatelska stworzyła tę poważną świątynię pamiątek, co przez sto lat już pełni służbę dla dobra kultury polskiej. W chwilach najcięższych i najboleśniejszych dla życia narodowego był Zakład tą oazą, gdzie się skupiała myśl szczerze polska. Przez niewielkie sale czytelniane przesunęło się wiele już pokoleń, pracujących dla wielkiego jutra. Ossolineum wzbogacało się nieprzerwanie i dziś kryje już w swych murach bezcenne klejnoty, z których całe wieki będą czerpać otuchę i wiarę. Jak zamożność księgozbioru od czasu założenia bardzo znacznie wzrosła, udowodni parę zestawień statystycznych.
W roku 1827 przewieziono zbiory Ossolińskiego z Wiednia do Lwowa w 50 skrzyniach, z których wydobyto unikatów, t. j. dzieł głównych, oznaczonych liczbą porządkową, jak wyżej podano 10.121 w 19.055 tomach. Nadto przywieziono z Przybysza 861 dzieł i 62 fascykuły różnych fragmentów historycznych. W roku 1830 obliczono na miejscu bibliotekę i znaleziono w niej dzieł mniej więcej 24.342, rękopisów było zaś już 748 tomów. Wogóle o rozwoju biblioteki może pouczyć następująca tabliczka:

Rok Dzieła
unikaty
Dublety Atlasy
i mapy
Rękopisy Autografy Dyplomy Muzykalia
1827 10.121 456 133 552
1830 24.342 748
1840 55.597 750
1855 47.523 1.341 2.160 165
1860 49.654 321 1.429 2.189 193
1870 60.690 2.936 515 1.872 2.525 419
1880 75.665 5.603 1.089 2.867 2.689 872
1890 87.530 7.880 1.845 3.371 2.782 992 230
1900 107.083 11.440 1.985 4.353 3.013 1.447 330
1910 131.200 3.031 2.226 4.809 5.278 1.667 401
1913 143.150 5.438 2.253 4.945 5.296 1.710 413
1917[1] 144.850 5.684 2.258 5.157 5.298 1.717 728
Swój szybki wzrost zawdzięcza Zakład w znacznej części bardzo żywej pamięci ogółu. Wiele nazwisk zasłużonych należałoby wymienić, jak Eugeniusz Brodzki, Aleksander hr. Stadnicki, Ludwik Skrzyński, Roman ks. Sanguszko, Stanisław Henryk hr. Badeni, Stefania z Darowskich Czajkowska, Dorota Straszewska i innych. Szczególnie atoli wspaniały był dar ś. p. Jana Nargielewicza z Wojnowa na Litwie, który ofiarował całą swą bibliotekę, złożoną z 3.684 dzieł i 8.790 tomów, oraz kilkudziesięciu
MUZEUM XX. LUBOMIRSKICH.
(Galerya obrazów.)
wspaniałych atlasów. W roku 1910 złożył w Ossolineum Władysław ks. Sapieha archiwum rodowe ks. Sapiehów jako wieczny depozyt i ufundował dwa stypendya, celem zinwentaryzowania tych zbiorów. W roku 1912 oddali na własność Zakładowi swe przebogate zbiory biblioteczne Zdzisław ks. Lubomirski z Małej Wsi i Stefan ks. Lubomirski z Kruszyny. Biblioteka Stefana ks. Lubomirskiego obejmowała kilkanaście tysięcy tomów. Ze strony tejże rodziny doznał Zakład wiele innych jeszcze dowodów ofiarności. Eleonora ks. Lubomirska obdarzyła Ossolineum kilkutysięczną biblioteką po swym dziadku Adolfie hr. Hussarzewskim, a formujące się w Zakładzie archiwum książąt Lubomirskich wzbogaciły darowane archiwalia Konstantego i Stanisława książąt Lubomirskich. Tak więc przykład ofiarnego czynu obywatelskiego, jaki dał J. M. Ossoliński, znalazł licznych naśladowców, a dzięki nim Biblioteka Zakładu w szybkim stosunkowo czasie rozrosła się olbrzymio i z każdym rokiem rozprzestrzenia się w coraz to nowych salach.

Im bardziej zaś pomnażały się zbiory naukowe Zakładu, tem większe oddawały one usługi tym wszystkim, którzy pragnęli w Bibliotece prowadzić studya naukowe. W ostatnich czasach przewija się przez pracownię Ossolineum setki osób, co aż nadto dowodnie świadczy o ważnych zadaniach, jakie instytucya ta pełni. Czytelnik znajdzie pod ręką wszystkie najznakomitsze ogólne wydawnictwa, encyklopedye i słowniki, a w księgozbiorze moc cennych dzieł źródłowych, zawsze jednak ze szczególnem uwzględnieniem kultury polskiej. Z materyałów tych mogą oczywiście wszyscy korzystać na miejscu, a pod pewnymi warunkami wypożyczać także do domu. W sali czytelnianej panuje zupełna cisza, podobnie jak w książnicy, gdzie w milczeniu stoją na półkach stare księgi; tem żywszy ruch w salach, gdzie tworzą się nowe zbiory i katalogują nowe bogactwa biblioteczne. Po stołach i biurkach leżą przygotowane do załatwienia cenne dzieła, jakichby nie powstydziły się zamożne zakłady zagraniczne. Skrzypią pióra pracowicie, otrząsa się pył z dawnych aktów i dobywa na światło dzienne zapomnianą przeszłość, świetną wielkością naszych przodków. Mechaniczna pozornie praca biblioteczna kładzie fundamenty pod budowę gmachu współczesnej nauki i sztuki polskiej. Biblioteka bowiem w dzisiejszych czasach stała się ważnym i niezastąpionym ośrodkiem, wytwarzającym kulturę umysłową.
Wzmagającej się ciągle użyteczności Zakładu dowodzi wzrastająca wciąż liczba pracujących w obu czytelniach: a) naukowej, czyli pracowni dla ludzi czyniących naukowe poszukiwania, b) ogólnej i dla młodzieży. Ile osób czytało w latach 1833-1834, nie wiemy. Później, przez długie lata, była czytelnia ze względów politycznych zamknięta. W roku 1853 czytało 5.219, w roku 1855 czytało już 7.046, w roku 1860 czytało 11.951, a w roku 1870 czytało 8.169. W roku 1871 urządzono specyalną pracownię dla poważnych badaczy naukowych i odtąd cały punkt ciężkości korzystania ze zbiorów bibliotecznych począł zwolna przenosić się na pracownię naukową. Statystyka to uzmysłowi:

Roku pracowało w pracowni
naukowej osób
którym wydano
dzieł rękopisów
1880 1.959 5.743 806
1890 3.336 8.684 851
1893 4.330 13.421 1.160


Olbrzymi wzrost wykazują natomiast obliczenia ostatniego sprawozdania za rok 1913. Pracownia naukowa była otwarta wtedy przez 262 dni 344 razy i służyła łącznie 15.003 osobom, na których użytek wydano 50.586 dzieł w 73.439 tomach, 2.550 rękopisów, 889 autografów i 90 dyplomów. Frekwencya w przeciągu lat 20 powiększyła się prawie pięciokrotnie. Zrazu równie pilnie uczęszczaną była czytelnia dla młodzieży, do której w roku 1880 uczęszczało 12.779 osób, w roku 1890 osób 12.880, w roku 1893 osób 9.346, a w roku 1912 osób 3.474. Czytelnia ta wykazywała z czasem coraz mniejszą frekwencyę, a przyczyną tego było powstanie licznych tanich a nawet bezpłatnych wypożyczalni i bibliotek gimnazyalnych, a przedewszystkiem uniemożliwienie korzystania z niej młodzieży gimnazyalnej z powodu zaprowadzenia jednorazowej nauki przedpołudniowej. Objaw ten skłonił Dyrekcyę Biblioteki do zniesienia tej czytelni i zamiany jej na książnicę, gdy zbiory Ossolineum, dzięki ofiarności jednostek jak i własnym usiłowaniom, tak niebywale wzrosły, że brakło pomieszczenia dla rosnących bogactw. Również z każdym rokiem powiększała się ilość pożyczających do domu.

W r. 1871 wypożyczono 103 osobom 844 dzieł
1880 237 6.620
1890 171 4.059
1893 144 2.400
1913 2.751 5.807 8.631 tomów.

Dowodem ogólnego wzrostu mogą być także znacznie zwiększone wydatki na pomnażanie zbiorów. W ciągu pięciu lat 1844—1849 wydano wszystkiego 2.960 złr., zaś w roku 1912 na zakupno i oprawę książek i rękopisów, oraz na prenumeratę czasopism 10.498 koron. Dzięki tym względnie znacznym sumom (bo potrzeby rosną), wydawanym corocznie na powiększanie i kompletowanie zbiorów, posiada Ossolineum niektóre działy (na przykład czasopism) najbogatsze w całej Polsce.
Równomiernie z biblioteką rozwijało się także Muzeum ks. Lubomirskich. Powstało dzięki ofiarności Henryka ks. Lubomirskiego w roku 1823. Część tych zbiorów otrzymał Zakład jeszcze za życia ks. Henryka, resztę zaś, a mianowicie zbrojownię, zbiór obrazów, rycin i pamiątek historycznych przeniósł do Zakładu dopiero książę Jerzy w roku 1870. Z biegiem lat pomnażała się coraz więcej ilość tych pamiątek historycznych i ciekawych zabytków sztuki i kultury. O rozwoju muzeum objaśni następujące zestawienie:

Rok
Ryciny
Obrazy
Zbroje
Zbiór arch. i
historyczny
Monety
Medale
Biblioteka
muzealna
1893 25.511 866 668 2.237 17.513 4.237
1913 27.986 1.034 724 2.642 17.110 4.374 1.403


Oprócz pracowni i czytelni w bibliotece, urządzono także pokój do studyów w muzeum. W roku 1880 pracowało 559 osób, w roku 1890 osób 468, w roku 1893 osób 252, a w roku 1913 osób 1.201. Zwiedzało muzeum w 1913 roku 8.233 osób.

Muzeum ks. Lubomirskich składa się z następujących działów: archeologicznego, numizmatycznego, historyczno-pamiątkowego, galeryi obrazów, rycin i zbrojowni. Wśród wykopalisk przedhistorycznych wiele cennych przedmiotów z epoki kamiennej, bronzowej i żelaznej, a szczególnie ciekawe okazy ceramiki. W pokojach porozwieszane na ścianach portrety historyczne, a w sali ustawione gabloty z pamiątkami. Niektóre przedmioty o bardzo wielkiej wartości, jak wielki gobelin, przedstawiający uśmierzenie buntu chłopskiego w roku 1756 w powiecie mozyrskim przez Michała Kazimierza ks. Radziwiłła, jak stół drewniany z mapą Ziemi świętej, wykonaną zapomocą intarsyi. Zabytkiem o dużym artystycznym walorze godzi się nazwać biust marmurowy Adama Mickiewicza, dłuta Dawida d’Angers. W witrynach i gablotach przewspaniałe ordery, pierścienie, medaliony, puhary, ciekawe okazy egzotyczne i rzadkie autografy wybitnych ludzi w Polsce i w Europie. Zbrojownią można się również pochlubić. Poczet broni białej świetnie zastąpiony w szablach, jataganach i kindżałach. Broń palna odznacza się okazami bogato i misternie inkrustowanych muszkietów XVII wieku, oraz umiejętnie zebraną kolekcyą pistoletów. Są także działa z wojen szwedzkich i moździerze z pod Żórawna. Wśród rycin wiele miedziorytów, sztychów, drzeworytów i litografii, tak szkoły niemieckiej, jak holenderskiej,
MUZEUM XX. LUBOMIRSKICH.
(Zbrojownia.)
francuskiej i angielskiej, a obok nich także cenny zbiór rysunków oryginalnych ręcznych dawnych mistrzów, w specyalnych tekach. W galeryi obrazów wystawiono zaś takie dzieła, które mają wartość nie tyle historyczną, ile artystyczną. Wśród nich wiele cennych dzieł zarówno polskich, jak obcych artystów. Z pierwszych należy wymienić choćby M. Bacciarellego, Norblina, J. Matejkę, Juliusza i Wojciecha Kossaków (specyalny pokój Juliusza Kossaka), P. Michałowskiego, A. Orłowskiego, J. Brandta i innych, zaś z obcych mamy tu płótna Tycyana, Fr. Gerarda, M. Poussina, Verneta, L. de Silvestra, A. R. Mengsa, Bellotta de Canaletto i innych. Muzeum posiada także piękne zbiory numizmatyczne i rzadką w Polsce kolekcyę ekslibrisów. Królewskie komnaty możnaby ustroić w ten przepych i bogactwo. A każdy szczegół najdrobniejszy tak wiele mówi, każdy ma swą historyę. Albo należał do któregoś ze znakomitych przedstawicieli wielkiej przeszłości, albo też prawi opowieści przez sam swój wygląd zewnętrzny. Trafią się zdobyczne wschodnie materye, wspaniałe rzędy na konie, misterne szkatuły, bułaty i jatagany, pistolety drogimi kamieniami sadzone, lub cenne sprzęciki rzezane misternie z kości słoniowej, z perłowej masy, koralu lub bursztynu, przedmioty od złota cenniejsze. A te szpady, karabele, rapiery, koncerze, florety, szable, strzelby, garłacze, krucice, czekany, ryngrafy i kordy rycerskie! Jakże wymowne napisy na szablach polskich: „Brałam w niewolę carów — znanam przy Byczynie, W Szwecyi i pod Wiedniem wolny Polak słynie“, lub „Nie włócz mię bez honoru — nie dobywaj bez racyi“, lub „Wiwat Wolność i Ojczyzna! Wiwat gorliwość Narodu i Sejmu! w 1788 roku“.

W zetknięciu z temi pamiątkami wiąże się w każdej duszy polskiej przeszłość z teraźniejszością. Zda się nam, że słyszymy chrzęst zbroic rycerskich i tupot hufców wracających z potrzeby grunwaldzkiej czy też w tryumfie i chwale zwycięstw nad Moskwą. Sale zdają się zaludniać od tłumu tych królewskich i hetmańskich postaci, barwnych, wspaniałych, pełnych patrycyuszowskiej powagi. Bije wtedy żywiej serce polskie, dumne przeszłością ofiarną i śmiało patrzące w wielkie jutro. Przeglądamy pamiątki po naszych bohaterach i poetach. A więc sekretarzyk podróżny J. Słowackiego, ołówek Niemcewicza, kubek rzekomo wytoczony z drzewa przez Tadeusza Kościuszkę, autografy Mickiewicza itd. Ileż uczuć przedziwnych budzi się wtedy w duchach kochających mowę wieków minionych, ile narodowych wskazań!
W ciągu stuletniego okresu istnienia, które wyżej przedstawiono wiernie na podstawie współczesnych wspomnień, dokumentów i opracowań, wzrosły też ogromnie środki materyalne Zakładu. Wpaniały instytut posiadał w r. 1912 prócz gmachu bibliotecznego z ogrodem przy ul. Ossolińskich 2, realności przy ul. Kaleczej 5, gdzie mieści się wydawnictwo książek szkolnych i introligatornia zakładowa, wsi Rakowca z przynależną doń częścią lasu Ponory, zbiorów bibliotecznych i muzealnych, tudzież stałej prestacyi od kuratoryi ekonomicznej w kwocie 12.600 kor., 451.758 kor. 38 h. kapitału w papierach wartościowych, fundusz zapasowy wynosił 69.310 kor. 38 hal., a fundusz pensyjny urzędników i sług Zakładu doszedł do sumy 273.758 33 hal. W r. 1817 dał Ossoliński za ruinę po karmelicką 23.710 złr., w ostatnich latach przed wojną, wartość jej może stokrotnie wzrosła. Zbiory książkowe i muzealne trudnoby wogóle oceniać. Dawnych trzech czy czterech urzędników zastąpił liczny personal. Niegdyś z dochodów dóbr zapisanych na rzecz Ossolineum przez hr. Marcellę Worcellową utrzymywano tylko 2 stypendystów, w r. 1913 było ich dziesięciu. Obecnego stanu tych funduszów nie możnaby oczywiście ani w przybliżeniu określić, gdyż Zakład narodowy podobnie jak wszyscy w całej Polsce poniósł wiele strat materyalnych z powodu ogólnego zastoju i po wojnie dopiero będzie można sobie to wszystko uświadomić i obliczyć. Zbiory wyszły dotąd zupełnie nietknięte z pożogi wojennej. Wśród zmiennych losów fortuny zdołano ich ustrzedz.
Zakład narodowy im. Ossolińskich i nadal dzielnie służy nauce polskiej i kulturze narodowej, a w gorliwej pracy nie ustaje nawet w tak trudnym okresie wojennym. Więc w setną rocznicę Ossolineum uchylmy głowy przed pełną sławy przeszłością i uczcijmy wspomnienie tego ogromu pracy, jaką tu w ciągu ubiegłego wieku podejmowano w myśl intencyi założyciela dla wielkiego kulturalno-naukowego celu, — pracy owocnej i rzetelnej. Niechże z tej starej książnicy polskiej bije przez długie wieki światło tłumiące mroki posępne. Niechaj z niej na całą Ojczyznę naszą spływają błogosławieństwa kultury wolnej i wyzwalającej... Wiedza to potęga... Ossolineum, ta narodowa świątynia na wschodnich kresach ojczyzny, niech świadczy o nieustannej na przestrzeni wieków pracy myśli polskiej. W tej przystani naukowej przedewszystkiem my sami, a potem nasi wrogowie, tak chętnie obniżający dostojeństwo cywilizacyjne Polski, niech znajdą odpowiedź na to, czem byliśmy w przeszłości, czem jesteśmy dzisiaj i czem będziemy w przyszłości, „wsparci o nieśmiertelną moc polskiego ducha“.








  1. Z końcem kwietnia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Fischer.