Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Obiad był długi, sztywny, ceremonialny; dwaj lokaje na palcach chodzili około stołu, roznosząc półmiski; matka moja z właściwą sobie wprawą i dowcipem podtrzymywała rozmowę; ja w milczeniu siedziałam naprzeciw Franusia, który milczał także.
Po obiedzie, ceremonialnym porządkiem wróciłyśmy do salonu, babki moje i matka znowu zasiadły na kanapie, a ja z Franusiam zaczęłam chodzić po salonie.
— Powiédz mi, kuzynku — rzekłam półgłosem — jak na imię téj babci mojéj, która ma po trzy loczki z każdéj strony czépca, a jak téj, która ich ma po cztery?
Franuś, mijając kanapę, nieśmiałe wejrzenie rzucił na koafiury swych ciotek i rzekł:
— Piérwszéj jest imię Hortensya, drugiéj Ludgarda.
— Któraż jest wdową, a która panną?
— Ciotka Hortensya owdowiała przed trzydziestu blizko laty.
— Zdaje mi się — rzekłam — że babka Ludgarda musi być daleko lepszą od swéj siostry.
— Dlaczego kuzynce tak się zdaje?
— Bo ma łagodniejszy wyraz twarzy i mniéj mówi o posłuszeństwie dla zwyczajów.
Franuś uśmiechnął się. Zdawało mi się, że w tym jego uśmiechu zabłąkała się kropelka goryczy.
— Obie są bardzo dobre — odpowiedział.
Podobała mi się ta jego odpowiedź, z którą nie mogłam jednak się zgodzić. Babka Hortensya wcale mię nie pociągała do siebie, a frywolitki, które wyrabiała z wielką uwagą, poruszając swemi cienkiemi palcami, wprawiały mię w rodzaj osłupienia, graniczącego z przerażeniem. Wolałam już o wiele kwadraty babki Ludgardy.
Mimochodem spojrzałam w okno. Słońce zachodziło prześlicznie i różowemi promieńmi zaścielało aleę ze starych jodeł, ciągnącą się od ganku wzdłuż ogrodu. Posłyszałam świergot ptastwa i cichy szmer listków w gęstwinie, utworzonéj pod oknem z akacyi i jaśminu.
— Kuzynku, prowadź mię do ogrodu — zawołałam.
Na twarzy Franusia odmalowało się przerażenie.
— To niepodobna — odrzekł półgłosem — ciotki wzięły-by za złe, jeśli-byśmy sam na sam poszli do ogrodu.
Rozśmiałam się prawie głośno.
— Ależ to być nie może! — zawołałam — tak ci się tylko zdaje, kuzynku; bo i cóżby w tém złego było?
To mówiąc, zbliżyłam się do stołu, przy którym siedziały babki i, wziąwszy rękawiczki, zaczęłam je wkładać na ręce.
— Dlaczego-to Wacia wkłada rękawiczki? — spytała babka Hortensya — podnosząc oczy od frywolitków.
— Pójdę do ogrodu, moja babciu — odpowiedziałam.
Znowu utkwiła we mnie z bacznością swoje piwne oczy.
— Dobrze wychowana panna nigdy nie oddala się od starszych osób — wyrzekła z oschłą uroczystością. — Gdy my pójdziemy do ogrodu, natenczas i ty z nami pójdziesz.
Byłam zdumiona i zmieszana.
— Kochana babciu — rzekłam — w ogrodzie tak pięknie, mam wielką, ochotę przejść się...
— Ochota powinna ustąpić tam, gdzie idzie o zachowanie zwyczaju — odrzekła babka.
Znowu ubódł mię ten wyraz: zwyczaj, a ukłucie to poczułam silniéj, niż kiedy.
— Kochana babciu — ozwałam się — doprawdy nie rozumiem tego zwyczaju, który wzbrania mi przechadzać się po ogrodzie, i nie pojmuję, dlaczego miałabym się do niego stosować.
Z rąk babki Hortensyi znowu wypadł kłębuszek i potoczył się na ziemię, a kuzynek znowu rzucił się na kolana przed kanapą, aby go podnieść. Ale tym razem babka nie zwróciła już uwagi na tę dywersyą i rzekła do mnie:
— Uważam, że Wacia lubi rezonować. Otóż dobrze wychowana panna rezonować nie powinna, ale ślepo wierzyć w to, co mówią jéj starsze osoby i nie łamać sobie głowy nad zrozumieniem zwyczajów, które świat już raz uznał za dobre.
I znowu powiadano mi, że nie powinnam rezonować, to jest myśléć!
Poczułam w sobie bunt ducha, odrzuciłam ręką w tył moje loki, podniosłam głowę, miałam już na ustach wyraz nowéj protestacyi, gdy powstrzymało mię spojrzenie mojéj matki. Nic nie rzekłam, tylko obejrzałam się na kuzynka. Stał za mną ze spuszczonemi oczyma, z obwisłemi rękoma, jak student, któremu pan profesor burę daje. Dziwnie, strasznie nie podobał mi się w téj postaci. Zdawało mi się, że powinien coś był odpowiedziéć babce, że powinien był wymówić to słowo protestacyi, które zamarło na moich ustach, powstrzymane ze względu na matkę; że powinien był słowem wywalczyć dla mnie swobodę przejścia się po ogrodzie. Patrzyłam na jego nieśmiało spuszczone powieki i pochylone czoło i czułam, jak w sercu mojém, chwiejący się już przez dzień cały, opadał jeden z listków, składających kwiatek mojéj dla niego sympatyi. Rozpoczęliśmy znowu we dwoje naszę monotonną przechadzkę po salonie. Zaczęłam opowiadać Franusiowi o wizycie u nas pani S. i jéj córek.
— Jakże się kuzynce podobały te panie? — zapytał.
— Matka wcale mi się nie podobała — odrzekłam — a córki wydały mi się sympatycznemi, mianowicie starsza, Emilia.
— Tak — odpowiedział Franuś — panna Emilia ma bardzo dobre serce.
— Zkąd o tém wiész, kuzynku.
— Była ona raz na pewnym wieczorze — mówił — gdzie znajdowało się mnóztwo bogatych i bardzo pożądanych młodych ludzi; między nich wmieszał się pewien chłopak ubogi, mało znający towarzystwo, w jakiém się znalazł. Nikt do niego nie mówił, nikt się nim nie zajmował, stał w kącie, gdy inni bawili się wesoło, i rozmyślał nad smutném swém położeniem w świecie. Otoż panna Emilia piérwsza przemówiła do niego, wyprowadziła z kąta, wciągnęła do zabawy i tak się nim przez cały wieczór zajmowała, że ubogi młody człowiek poczuł dla niéj wdzięczność serdeczną.
Kuzynek mówił to ze spuszczonemi oczyma i parę razy głos mu zadrżał. Byłam pewna, że owym ubogim młodym człowiekiem, czującym wdzięczność dla panny Emilii, był on sam.
Kwiatek mojéj sympatyi dla kuzynka, choć był już utracił jeden ze swych listków, poruszył się jednak żywo i natchnął mię temi słowami:
— A może téż panna Emilia nie samém dobrém sercem była powodowana, postępując tak z tym młodym człowiekiem?
— A czém-że by inném powodować się mogła? — zapytał.
— Może miała dla niego żywszą niż dla innych sympatyą? — rzekłam żartobliwie.
Rumieniec wytrysnął na twarz Franusia. Podniósł na mnie oczy, które były w téj chwili bardzo wymowne i zwolna zapytał:
— Czy kuzynka naprawdę przypuszcza, że bogata panna może miéć żywszą sympatyą dla ubogiego człowieka?
Ukłuło mię to pytanie i ton, jakim wymówił je kuzynek, a w którym znowu drżała kropla goryczy. Podniosłam głowę i miałam odpowiedziéć twierdząco, gdy nagle...
Franuś jednym skokiem przesadził salon i stanął przed kanapą. Skok ten spowodowany był kiwnięciem palca babci Hortensyi, mającém znaczyć: „zbliż się”. Widząc go, stojącego już przed sobą, babka Hortensya rzekła:
— Franusiu! każesz natychmiast założyć sobie do wózka i pojedziesz mi do miasteczka po bawełnę.
Nie chciałam wierzyć swoim uszom, wlepiłam wzrok w twarz kuzyna i dojrzałam, że zbladł i zarumienił się jednocześnie.
— Proszę cioci — wyjąkał — może-by Ignacy pojechał, albo Jan...
Piwne oczy babki surowo w nim utkwiły.
— Wiész o tém — odpowiedziała — że nikt mi nie umié tak dobrze wybrać bawełny, jak ty. Kłębuszki już się kończą i nie będę mogła jutro rano kontynuować roboty. Przytém Jan i Ignacy potrzebni są w domu.
Franuś ze spuszczonemi oczyma pocałował w rękę z kolei ciotki swe i moję matkę, przede mną skłonił się i wyszedł.
Prowadziłam za nim oczyma ze ściśniętém sercem. Litość mię zdjęła nad nim, ale czułam, wyraźnie czułam, że w sercu mojém zachwiał się drugi listek kwiatka mojéj dla niego sympatyi.