Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Następny dzień zszedł, jak dwa poprzedzające. Robiłam włóczkowe kwadraty dla babki Ludgardy, słuchałam głośnego czytania mojéj matki, grałam i przechadzałam się po salonie z Franusiem, rozmawiając z nim o rzeczach powszednich, zwyczajnych, bo widziałam, że w Rodowie nie było sposobu rozmawiać z nim o czém inném. Zresztą strzegłam się długich z nim rozmów sam na sam, głównie dlatego, iż widziałam, że się one nie podobają mojéj matce. Na dworze było ciągle dżdżysto i pochmurno, salon wyglądał jak szuflada, zamknięta na dwa spusty, a my, jak spoczywające na jéj dnie suknie i czepki.
Zaczynałam już tęsknić za powrotem do domu i myślałam tylko o tém, jakby było dobrze, gdyby kuzynek pojechał z nami. Szeptały mi do ucha to życzenie ostatnie listki, które trzymały się jeszcze na kwiatku mojéj życzliwości dla Franusia. Tęsknota ta jednak za powrotem do domu minęła mię od razu, gdy przy obiedzie babka Hortensya ozwała się do mojéj matki:
— Będziemy miały jutro wiele gości, Matyldo.
— I kogoż ciocie spodziewają się na jutro? — zapytała obojętnie moja matka.
— Naprzód, jak zwykle w niedzielę, po nabożeństwie przyjedzie do nas Proboszcz i Rudolf z żoną i córką.
Przy wzmiance o panu Rudolfie i jego rodzinie, fałdy na czole mojéj matki zagłębiły się nieco. Babka mówiła daléj:
— Oprócz tego pan Agenor W., spotkawszy nas przeszłéj niedzieli przed kościołem, bardzo grzecznie oświadczył, iż za tydzień nie omieszka nam złożyć swego uszanowania.
Fałdy na czole mojéj matki zniknęły prawie całkiem. Mimowolne przelotne spojrzenie rzuciła na mnie. Ja poczułam rumieniec na twarzy. Dotąd nie wiem, dlaczego zarumieniłam się wtedy na wspomnienie o nieznanym człowieku. Był to zapewne skutek dosłyszanéj przed wczoraj rozmowy.
Wieść ta o jutrzejszych gościach rozweseliła mię. Po obiedzie, zapomniawszy zupełnie o przestrogach babki Hortensyi, zaczęłam wiele mówić, śmiać się i figlować z kuzynkiem. Raz okręciłam mu wkoło ręki włóczkę od kwadratu babki Ludgardy, drugi raz zagrodziłam mu drogę fotelem, gdy przechodził przez salon. Spostrzegłam wprawdzie parę razy utkwione we mnie surowe oczy babki Hortensyi, ale tak się czułam wesołą, tak wreszcie zmęczyły mię trzy dni, spędzone na robieniu kwadratów i dystyngowaném chodzeniu po salonie, że nie mogłam się powstrzymać od swawoli. Widziałam zresztą, że matka mi jéj nie przygania, bo patrzyła na mnie z uśmiechem i była w wybornym humorze. Wybiegłam do sali jadalnéj, Franuś wszedł tam za mną. Zdawało się, że wesołość moja rozpromieniała go i dodała mu śmiałości. Stał się trochę podobniejszy do tego kuzynka, którego poznałam w domu mojéj matki. Oczy jego znowu rozjaśniały, czoło rozpogodziło się. Gdy zobaczyłam go takim, pozostałe listki na kwiatku mojéj życzliwości dla niego zaczęły się poruszać i szeptać mi do ucha miłe o kuzynku rzeczy.
Wzięłam go poufale pod rękę i zaczęliśmy chodzić szybko w koło wielkiego stołu, postawionego na środku sali.
Przechadzka ta nasza przypomniała mi jednę z chwil, które w dzieciństwie spędziłam razem z Franusiem.
— Czy pamięta kuzynek — rzekłam — jak to, będąc jeszcze dziećmi, bawiliśmy się w chowanego? Ja chowałam się a kuzynek mnie szukał i nawzajem.
— Pamiętam, pamiętam! — zawołał ze śmiechem kuzynek.
— I cóż nam przeszkadza ponowić teraz tę zabawę? — rzekłam, zatrzymując się na środku sali.
— Nic — odpowiedział kuzynek — tylko...
— Tylko co?
— Ciotka Hortensya...
— I cóż ciotka Hortensya?
— Mogło-by to się jéj niepodobać.
— Dlaczego? i cóż w téj grze złego być może. Ot idź kuzynku do salonu, a ja tymczasem schowam się gdzie w téj sali. Jak będzie wszystko gotowe zawołam: już! i przyjdziesz mię szukać: czy dobrze?
Kuzynkowi pomysł ten widocznie się spodobał.
— Dobrze — odpowiedział ze śmiechem i wybiegł do salonu.
Obejrzałam się po wszystkich kątach sali. Gdzieby tu najlepiéj schować się? — pomyślałam. Wzrok mój padł na wielki staroświecki komin, bardzo elegancki, z lustrem wprawioném w górze i z ekranem, który zasłaniał jego otwór. Doskonale! — pomyślałam, schowam się w kominku, oto kuzynek porządnie się naszuka, póki mię znajdzie! Odsunęłam trochę ekran, wcisnęłam się za niego, a wlazłszy w kominek i przykucnąwszy, zgarnęłam, jak mogłam najlepiéj fałdy mojéj sukni, aby się nie wysuwały za ekran i zawołałam z całéj siły: już!... Zarazem posłyszałam śpieszne kroki kuzynka, który wszedł do sali i zaczął szukać mię w całkiem innéj stronie, niż byłam. — Ależ wybornie schowała się kuzynka! — mówił, zaglądając pod szeslong — no proszę: przecie znam tę salę, jak mój własny pokój a nie wiem, gdzieby tu kuzynka być mogła!
Dusiłam się od śmiechu i miałam już odsunąć ekran, wyskoczyć z kominka i zawołać oto jestem! gdy na progu od salonu posłyszałam surowy i twardy głos babki Hortensyi:
— Co to jest? gdzie Wacia!
Dreszcz przebiegł mi po ciele. Głos babki Hortensyi grobowe na mnie wywarł wrażenie. Nie ruszałam się jednak z miejsca, bo wzięłam sobie za punkt honoru pokazać, że się jéj nie lękam. Ale posłyszałam głos mojéj matki pełen niezadowolenia:
— Franusiu — mówiła — czegoś się tak zdetonował? gdzie jest Wacia?
Nie chcąc sprowadzać na kuzynka dalszego gradu zapytań, a przytém zakłopotana mojém ukryciem, odsunęłam ekran i nakształt złodziejów spuszczających się przez kominy, wyskoczyłam na środek sali. Jedwabna moja suknia była pomięta i koafiura rozrzucona.
Stanęłam oko w oko przed babką Hortensyą, któréj srogie piwne oczy wpiły się w twarz moję:
— Proszę! — ozwała się oschłym swoim tonem — panna dobrze wychowana chowa się w kominy i każe młodym ludziom szukać siebie po wszystkich kątach! To bardzo niepięknie, Waciu! podobne gry przystoją pensyonarkom, albo prostym dziewczętom, ale nie pannom dorosłym i dobrze, jak ty, wychowanym.
— Moja ciociu... — ozwała się matka i z twarzy jéj widziałam, że chciała mię tłómaczyć, ale babka Hortensya przerwała:
— Już to, Matyldo, uważam ciągle, że córce twojéj braknie téj dystynkcyi i skromności układu, jakie odznaczać powinny pannę dobrze wychowaną. Jesteś dla niéj zbyt pobłażliwą, moja droga, rozmijasz się ze zwyczajem, który każe, aby matki nie spuszczały z oka swych córek i nie przebaczały im najmniejszego rozminięcia się z konwenansem.
Dotknął mię do żywego ten wyrzut, zrobiony mojéj matce.
Podniosłam głowę i rzekłam rezolutnie:
— Moja babciu, jeżeli to, co uczyniłam było złem, lubo ja tego takiém nie znajduję, dziękuję ci za twą przestrogę, ale ręczę ci, że moja mama nic a nic temu nie winna...
Obie babki odwróciły się wyprostowane, jak zwykle, i wyszły do salonu, matka poszła za niemi, czule wprzódy spojrzawszy na mnie. Ja zaś obejrzałam się na Franusia. Stał po środku sali ze zwieszoną głową, z obwisłemi rękoma i znowu miał minę pensyonarki, która się lęka śmiertelnie, aby nie dostała bury od guwernantki. Czegoż się tak przeląkł? dlaczego nie przemówił ani słowa dla uniewinnienia mego, gdy mię oskarżono? czemuż teraz nie zbliży się i nie przemówi do mnie, aby zatrzéć w méj pamięci wrażenie niemiłego wypadku? Nie! on drżący i zmieszany stoi, jak posąg studenta, nie umiejącego na pamięć swéj lekcyi, i dziękuje może w duchu Bogu, że bura babki Hortensyi na moję, nie na jego spadła głowę.
Patrzyłam na niego kilkanaście sekund... potém odwróciłam się i odeszłam. Kwiatek mojéj życzliwości dla niego nie miał już ani jednego listka.