Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik Wacławy |
Podtytuł | Ze wspomnień młodéj panny ułożony |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst „Świat mojej matki” |
Indeks stron |
Nazajutrz rano, gdy weszłam do salonu, babka Hortensya robiła już frywolitki, a nowy kłębuszek bawełny, który rozwijała, dał mi poznać, że Franuś był już z powrotem z miasteczka. Zaraz po przywitaniu, babka Ludgarda dała mi do robienia jeden ze swoich włóczkowych kwadratów, a matka moja wzięła do ręki książkę i w głos czytać zaczęła. Był to jakiś romans francuzki; zajął mię trochę z razu, ale potém całą myśl moję kłopotało pytanie: dlaczego kuzynek Franuś nie przychodzi nam powiedziéć „dzień dobry”? — Czyliż-by mu było wzbronioném wchodzić do salonów bez pozwolenia babek! — pomyślałam. — Ależ to okropnie! Jakież jest stanowisko jego w tym domu?
Dopiéro, gdy oznajmiono podane śniadanie, babka Ludgarda wyrzekła do lokaja:
— Poprosić pana Franciszka.
Sądzę, że gdyby nie było tam babki Ludgardy, Franuś nie byłby wcale wezwany do towarzystwa, bo babka Hortensya zdawała się wcale nie wiedziéć o jego w domu pobycie. Naturalnie z zaczęciem śniadania nie czekano jego przyjścia. Siedziałyśmy już u stołu, gdy Franuś wszedł i po przywitaniu zajął miejsce w milczeniu. Przypatrywałam się mu nieznacznie. Był bardzo blady, powieki miał nieco zarumienione i na twarzy wyraz przygnębienia. Zamiast, jak zwykle bywało, szukać mego wzroku, zdawał się go unikać, trzymając oczy spuszczone na talerz. Uwagi te moje były przerwane zwróconą do mnie mową babki Hortensyi:
— Waciu — rzekła, patrząc na mnie bystro swemi piwnemi oczyma — dlaczego opiérasz się o krzesło? Dobrze wychowana panna powinna zawsze prosto się trzymać.
Wyprostowałam się machinalnie, ale uwaga babki mocno mnie zażenowała.
Franuś nieśmiało, bardzo nieśmiało, podniósł na mnie oczy. W téj chwili zaszczebiotała u okna para kanarków w klatce, któréj wczoraj nie spostrzegłam. Babka Hortensya skrzywiła się i wyciągnęła z kieszeni batystową chustkę.
— Nieznośne ptaki! — rzekła — Franusiu, zakryj klatkę chustką, aby przestały głuszyć nas swojém szczebiotaniem.
Kuzyn zerwał się z krzesła, aby spełnić ten rozkaz, ale babka Ludgarda żywo się poruszyła.
— Nie zakrywaj im klatki! nie odbieraj im światła! niech sobie szczebiocą! — zawołała.
Franuś stał na środku sali z chustką w ręku, zawieszony pomiędzy dwoma sprzecznemi rozkazami swych ciotek.
— Zakryj klatkę! — wyrzekła babka Hortensya z twardym despotyzmem w głosie.
— Zanieś ją do mego pokoju — wymówiła jéj siostra.
Kuzyn stanął na krześle, zdjął klatkę z okna i wyniósł ją z sali. Uważałam, że usta babki Ludgardy drżały przez kilka sekund; chciała coś powiedziéć, ale spojrzała na siostrę i zamilkła. Babka Hortensya obojętnie tymczasem krajała kotlet na talerzu. Zrozumiałam wtedy, że stosunek dwóch sióstr nie był tak patryarchalnym, jak się wydawało. Potwierdziło mię w tém mniemaniu spojrzenie, rzucone na babkę Ludgardę. Złożyła ona nóż i widelec, przestała jeść i smutnie spoglądała na miejsce, gdzie wisiała wprzódy klatka z ulubionemi snać jéj kanarkami.
— Dziwna rzecz! — pomyślałam sobie — wszystkie osoby, któro spotkałam dotąd w świecie mojéj matki, mają jakby dwie twarze, jednę zwyczajną, wesołą, drugą smutną. Matka moja, kuzyn, panny S., babka Ludgarda, wszyscy oni miewali chwile, w których wydawali się smutni, a jednak czegoż im brakło? Mieszkali w takich pięknych pokojach, nosili ładne stroje, zasiadali do stołów z obfitemi zastawami, a jednak bywali smutni?
Więc w atmosferze tego świata, w który wstąpiłam, jest coś, co niewidzialnie rani serca ludzkie? Czyliż i ja będę miała także z czasem dwie twarze: jednę z uśmiechem, drugą z chmurą?
Po śniadaniu, gdyśmy przeszli do bawialnego salonu, spostrzegłam wyraźnie we Franusiu wielką chęć zbliżenia się do mnie, połączoną z pewną nieśmiałością. Dzień był pochmurny, dżdżysty i w salonie zmrok prawie zupełny panował. Usiadłam tedy z szydełkiem i z kwadratem babki Ludgardy pod oknem, z czego zapewne korzystając, kuzynek, przysiadł się do mnie. Uważałam jednak, że wprzódy krążył koło mnie parę minut i z pod oka rzucał nieśmiałe spojrzenia na babkę Hortensyą.
— Kuzynek jakiś nie swój dzisiaj — zagadnęłam go, widząc, że nie może się zebrać na rozpoczęcie rozmowy.
— Owszem, kuzynko — odpowiedział półgłosem — ja zawsze jestem taki... tutaj.
Siedzieliśmy tak oddaleni od reszty towarzystwa, że nikt posłyszéć nie mógł naszéj rozmowy.
— Dlaczegóż tutaj kuzynek inny jest, niż gdzieindziéj? — spytałam ciekawie.
Kilkanaście sekund upłynęło od mego zapytania, Franuś nie odpowiadał. Podniosłam oczy od roboty, żałując, żem mu to pytanie zadała. Wzrok kuzynka był wlepiony w ziemię, czoło nachmurzone. Chciałam zmienić przedmiot rozmowy i obejrzałam się wkoło. Salon, dziwnie posępnie wyglądał. Środek jego tonął w zupełnym prawie cieniu, a tylko dwa jego końce rozświetlone nieco były szarawém światłem, wnikającém przez okno.
— Czy znajdujesz, kuzynku — rzekłam — że salon ten jest bardzo posępny?
— Bywają pewne położenia ludzkie jeszcze posępniejsze — odpowiedział.
Postanowiłam koniecznie wprowadzić rozmowę na tor weselszy.
— Opowiedz mi, kuzynku — ozwałam się najswobodniejszym, jak mogłam tonem — czém się zajmujesz, co robisz po całych dniach w Rodowie?
— Nic — krótko odpowiedział Franuś.
— Jakto nic? — powtórzyłam z przykrém wrażeniem.
— Tak, nic. Wstaję późno, piję kawę, chodzę na spacer z laseczką i papierosem, jem obiad, śpię po obiedzie, czytam nędzne francuzkie romansidła, a potém idę spać. Czasem wychodzę na polowanie z fuzyjką, albo wyjeżdżam w sąsiedztwo...
Podniosłam twarz i oko w oko na niego spojrzałam.
Na kwiatku mojéj dla niego sympatyi znowu zachwiało się parę listków.
— Powiedz-że mi, kuzynku — wymówiłam — dla czego to tak jest?
— Co?
— Że kuzyn nic nie robisz?
— A cóż kuzynka chcesz, abym robił?
— No tak, coś przecie...
— Łatwo to powiedziéć, ale wszystko zależy od stanowiska, w jakiém się człowiek znajduje.
— To prawda, ale dlaczegoż kuzyn znajduje się w takiém położeniu?
— Opowiem o tém kuzynce późniéj, kiedyś... nie teraz...
— Czemuż nie teraz?
Franuś znowu nie odpowiadał. Podniosłam oczy, i zobaczyłam, że twarz ukrył w dłoniach.
— Kuzynku! co tobie? — zawołałam.
— O mój Boże! — wyszeptał — odsłaniając twarz bladą i powleczoną wyrazem cierpienia — gdybyś kuzynka wiedziała, co się ze mną od wczoraj dzieje, gdybyś mogła zajrzéć w moje serce, pożałowała-byś mnie!...
W istocie żałowałam go z całéj duszy, bo widziałam, że cierpiał, ale... owe listki, co się były przed chwilą zachwiały na kwiatku mojéj dla niego sympatyi, oderwały się całkiem i uleciały za innemi. Franuś wydał się mnie w téj chwili dziwnie słabym, dzieckiem prawie... skarga, która wyszła z ust jego, zwiększyła moje ku niemu współczucie, ale zmniejszyła sympatyą. Przytém przypomniałam sobie słowa Bini, że Franuś niczém się nie zajmuje i jest próżniakiem. Słowa te on sam potwierdził, a dziwna rzecz, ja, co sama od przybycia do domu matki nic nie robiłam i nie myślałam nawet, aby to źle było z méj strony, tego samego nie mogłam znieść we Franusiu, w mężczyźnie. Przyszedł mi natychmiast na myśl mój ulubiony bohater powieściowy. O! tamten nietylko pił kawę, spał i jadł obiad — pomyślałam — tamten walczył z dzikiemi narodami i zabijał lwy na pustyni!
Franuś siedział ciągle ze zwieszoną głową, smutny, zmieszany, onieśmielony, nie wiem czy pytaniami memi czy własnemi danemi mnie odpowiedziami. Widziałam, że cierpi i żałowałam go z duszy. Chciałam mu na pocieszenie coś miłego i wesołego powiedziéć, gdy z drugiego końca salonu matka moja zawołała mię do siebie. Głos jéj, gdy wymawiała moje imię, brzmiał tak łagodnie i czule, że porwałam się jak strzała, szybko przeskoczyłam salon i, przyklęknąwszy przed nią, spytałam:
— Czego chcesz, mamuńciu?
— Chcę, abyś bliżéj nas siedziała — rzekła, gładząc moje włosy.
— Waciu — ozwała się babka Hortensya, podnosząc oczy od frywolitków — muszę ci powiedziéć dwie rzeczy. Oto naprzód, że panna dobrze wychowana nie powinna tak długo rozmawiać sam na sam z młodym człowiekiem, jak ty przed chwilą czyniłaś to z Franusiem; następnie, że nie przystoi, aby panna dobrze wychowana, biegała i podskakiwała, jak prosta jaka wiejska dziewczyna. Panna dobrze wychowana powinna zawsze iść zwolna, trzymając się prosto, z powagą i dystynkcyą.
Powstałam od kolan matki, usiadłam na fotelu i, robiąc kwadrat babki Ludgardy, myślałam: — mój Boże! ileż-to rzeczy nie wolno robić pannie dobrze wychowanéj? Nie wolno jéj objawiać swego zdania, rozmawiać sam na sam z młodym człowiekiem, patrzéć na niego, chodzić bez starszych na przechadzkę, opierać się plecami o poręcz krzesła, biegać, podskakiwać, mój Boże! a cóż jest pozwolone pannie dobrze wychowanéj?
Czyż-by tylko robić frywolitki i kwadraty?
W téj chwili matka moja ozwała się:
— Zagraj, Waciu!
— O, grać jeszcze jéj wolno! — pomyślałam i chciałam poskoczyć do fortepianu, ale przypomniałam sobie przestrogę babki Hortensyi i przeszłam przez salon zwolna, krokiem poważnym i dystyngowanym, jak przystoi dobrze wychowanéj pannie.