Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Pierwsze etapy mej pracy na polu jasnowidzenia i prześladowania za nią

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pierwsze etapy mej pracy na polu jasnowidzenia i prześladowania za nią.
Zapadanie w stan omdlenia w początkach świadomego patrzenia wzrokiem duchowym. Przykrości, wynikające dla mnie z gwałtownego budzenia mnie z tego stanu. Prześladowania ze strony ojczyma. Wstręt do błota. Pierwsze owładnięcie ciałem mem przez mego ducha opiekuńczego. Objawy, towarzyszące początkowo memu patrzeniu w świat duchowy: ziewanie i „wydłużanie głowy“; obręcz świetlista naokoło głowy. Opiekun wyjaśnia mi, że to nie są istotne warunki, ni objawy jasnowidzenia. Zarzuty, jakie na mnie spadły w gronie spirytystów z ust ich medjów. Niskie duchy skwapliwie zwijały oszczercze myśli o mnie w magiczny kłębek, by wykorzystać je w parę lat później. Ostrzegawcze widzenie cierniowej korony. Ponowna krzywda, zadana mi przez braci spirytystów. Duch opiekuńczy znów zaleca mi nie dochodzić swych krzywd.

Nadmieniłam na początku, że przy patrzeniu wzrokiem ducha nie wpadam w trans, nie tracę przytomności i t. d. Początkowo jednak, kiedy zaczęłam patrzeć świadomie w świat myśli, ducha i światy astralne, czułam przy zamknięciu powiek, jakby całe moje ciało wpadało w dziwny stan omdlenia, nie tracąc jednak przytomności umysłu i świadomości tego, że siedzę, lub leżę, no i patrzę. Im dłuższe były chwile patrzenia wzrokiem ducha, tem bardziej odczuwałam znużenie po otworzeniu cielesnych powiek, a kiedy spojrzałam do lustra, twarz była pobladła, a oczy wyglądały zupełnie, jak u człowieka, budzącego się z omdlenia. Przytomności umysłu na planie fizycznym nie miałam wówczas zupełnie jasnej. Gdy ktoś n. p. rozmawiał wówczas obok mnie, nie zdawałam sobie sprawy, o czem to właśnie mówią i pytałam nieraz, jakby nagle zbudzona ze snu: „Co, co, co...? Czego chcecie?“ Pierwsze pytanie „co?“ powtórzyłam szybko czasem 5 i 6 razy; druga myśl: „Czego chcecie?“ popłynęła już bez sennego zająknienia.
Trochę gorzej przedstawiała się sprawa, jeżeli w chwili takiego przebudzenia nikt nie patrzył na mnie. Spojrzenie innych bowiem szybciej przywodziło mię do opamiętania na planie fizycznym.
Wiele przykrości dla mnie pociągało to za sobą, jeśli w nieznajomości sprawy brano stan mój duchowy za zwyczajne omdlenie i gwałtownie nacierano mi mokrym ręcznikiem ręce, czoło i skroń, obawiając się zwłaszcza oznak słabego bicia serca. Wyrywanie mnie w ten sposób z przeżyć w świecie ducha było dla mnie katuszą nie do wypowiedzenia, gdy jeszcze w dodatku wpływy strachu obecnych chwyciły mnie jakby za gardło, nie dając mi swobodnie odetchnąć i zupełnie przyłączyć się do ciała. Wówczas to raz po raz opadała mi głowa, a ja zapadałam w ponowne omdlenie, lecz wówczas już rzadko kiedy mogłam się odłączyć od ciała spokojnie, a nawet nie widziałam jasno wzrokiem ducha, co się koło mnie dzieje. Widziałam tylko niewyraźnie mnóstwo błyszczących oczu, skierowanych na mnie, oraz różne szare i ciemne, niewyraźnie zarysowane postacie, podtrzymujące usilnie ten przykry stan lęku i niemocy, a w duchu wyczuwałam, że dlatego robią ten tumult naokoło mnie, bym nie mogła wzbić się w świat czystszej myśli, w świat prawdy. Na kogo tylko mogli wpłynąć, napawali go strachem, sugerując mu: „Prędko, prędko, trząść nią, polewać wodą, wszak widzicie, jaka jest blada!“ Po takiej walce, czyli jak tu na ziemi sądzono, po takiej pomocy, udzielonej mi przez bliźnich, czułam się rzeczywiście potem tak osłabiona, że trudno mi było utrzymać się na nogach jeszcze w kilka godzin po takiem omdleniu. Zdawało mi się, jakbym miała żyły pod kolanami poprzecinane, nogi uginały się pode mną, a w głowie czułam zawrót.
Czasami, kładąc się wieczór na odpoczynek, zaczęłam zapadać w ten dziwmy stan. Niejednokrotnie matka, zauważywszy, że twarz zaczynam sobie zakrywać — bo nie chciałam, by ktoś zauważył zmiany na niej — usiadła na skraju łóżka i zaczęła mi opowiadać różne rzeczy, aby tylko wyrwać mnie ze stanu zamyślenia, a kiedy już nie mogłam powstrzymać zamykających się powiek, piórkiem lub t. p. łechtała mnie pod nosem, żebym tylko nie zasnęła w takim jakimś smutnym nastroju. Nie mogłam jej tłumaczyć, co to przeżywam w takich chwilach, bo wszelkie moje najmniejsze zwierzenia z tej dziedziny wywoływały lęk na twarzach moich bliskich; sądzili bowiem, że zaczynam tracić zdrowe zmysły, mówiąc od rzeczy. Zakrywałam twarz także dlatego, że niekiedy, patrząc na straszne cierpienia duchów w zaświecie, sama się nie spodziałam, jak po mej cielesnej twarzy zaczęły płynąć łzy, a płynęły nieraz tak obficie, że aż poduszka zmokła.
Matka, widząc na uśpionej mej twarzy łzy, myślała najczęściej, że powodem ich jest ból, utajony za dnia, a pochodzący zapewne stąd, że ojczym mój nie cierpiał mnie. Nie mógł poprostu patrzeć na mnie; gdy wypadło mi jeść z nim przy stole, zauważyłam, że patrzy wszędzie indziej, tylko nie na mnie. Nie znosił nawet, bym cicho przeszła koło niego. A on, być może nieświadomie, był najlepszem narzędziem tych, co chcieli mnie zamęczyć na ziemi. Wymyślał dla mnie nieraz niepotrzebnie najcięższe roboty i wbrew woli reszty rodziny zmuszał mnie do tej pracy tak, że nie orjentujący się w naszych sprawach znajomi zapytywali braci, którzy wówczas powoli wchodzili na własne stanowiska: „Czyż już nic lepszego nie macie dla swojej siostry?“ A ja jakoś cicho i posłusznie wszystko to znosiłam, nie mówiąc nikomu o swej wewnętrznej walce i cierpieniach.
Pamiętam, że dziwnie nie lubiłam błota. Gdy po przebudzeniu się z miłej wędrówki w zaświecie, gdzie otoczona miłością dobrych duchów śpiewałam wraz z niemi hymn radosny, musiałam bezpośrednio potem wyjść na miasto, a na ulicy było błoto — to czarne błoto węglowego zagłębia — ogarniał mię jakiś dziwny wstyd, ogromny wstyd, że muszę się wlec po ziemi, brudnej, brzydkiej ziemi, której widok był mi tem bardziej niemiły po owej lekkości duchowej, doznanej w zaświecie.

∗             ∗

Miałam około 18 lat, gdy duch mój ochronny na jednem z posiedzeń spirytystycznych zawładnął po raz pierwszy ciałem mojem i sam przemówił przez moje usta. Nie pamiętam, co mówił, wiem tylko, że kilka osób opowiadało mi ze wzruszeniem, że bardzo miło i rozsądnie przemawiał do zgromadzonych.
Nim dobry opiekun zawładnął mną całkowicie, odczułam dosyć mocno brak tchu w piersiach i lekkie dławienie w gardle. Ogromnym wysiłkiem woli wstrzymywałam się od gwałtownego ziewania. Nagle poczułam w głowie dziwną pustkę, słyszałam tylko jakieś dźwięki i lekki szmer. Na chwilkę zdjął mię lęk: czy ja odzyskam jeszcze pamięć? Zapadałam jakby w niebyt. Wtem czoła mojego uczepiła się myśl gwałtowna, jak strzała: „Wyjdź stąd natychmiast, bo zwarjujesz!“ Myśl ta usiłowała wzniecić niepokój w mej duszy. Lecz w tejże samej chwili wyczułam myśli opiekuna: „Zostań, nie lękaj się, zanurz się niby w spokojny sen.“ I zmęczona zmaganiem się z ową dziwną duchową, a nawet fizyczną sennością — gdyż jakiś bezwład ogarniał moje członki — zaczęłam zapadać w sen.
Podobno cały przebieg zjawiska był spokojny, nie trzęsłam się, jak w febrze, nie zjawiły się bynajmniej żadne skurcze mięśni, jak to bywa u wielu medjów. Opiekun mówił przez moje usta łagodnym, doniosłym głosem przeszło kwadrans. Stałam przy tem, to jest ciało moje stało w pozycji dość wyprężonej, duch mój zaś znajdował się obok, nie odzyskawszy zupełnej świadomości, ani też nie zdając sobie jasno sprawy, gdzie się znajduje. Myśli opiekuna, przyobleczone w dźwięki mego głosu, falistemi kręgami toczyły się nad gronem słuchaczy. Nie wiedziałam, jak one brzmiały w słowach, ale uczuciem zrozumiałam siłę i tkliwość myśli.
Gdy opiekun mówił przez moje usta ostatnie słowa: „Z Bogiem!“, usłyszałam je już zupełnie wyraźnie i miałam wrażenie, że to „z Bogiem!“ mówię już ja sama. Dopiero kiedy otworzyłam oczy, doznałam dziwnego uczucia; zmieszały mnie spojrzenia, skierowane na mnie, a nie mogłam sobie prawie wcale już przypomnieć, czy opiekun mówił co przez moje usta, czy też w czasie mego uśpienia padła tylko ta jedna myśl: „z Bogiem!“ Powoli, minuta za minutą powracała zupełna świadomość stanu, w jakim się znajdowałam podczas i po odłączeniu się od ciała, lecz gdyby mi kazano powtórzyć bodaj kilka słów z tego, co mówił opiekun, nie potrafiłabym tego.
Przez długi czas w początkach mej pracy, kiedy tylko chciałam spojrzeć w świat duchowy, już na samą myśl o tem ogarniało mnie momentalnie ziewanie tak, że aż słyszałam, jak mi szczęki trzeszczą w stawach; a niskie duchy sugerowały mi, że mi kości zaskoczą w stawach za siebie i będę musiała przechodzić operację, albo szczęki już w tem położeniu zostaną, i zginę śmiercią głodową. Podsuwano mi te myśli tak zręcznie i tak je dostosowując do dźwięku i właściwego uczucia moich myśli, że zdawało mi się, że to ja sama je stwarzam. Podczas ziewania miałam wrażenie, że moja głowa się wydłuża tak, że nawet widziałam tę swoją drugą głowę i szyję nad głową cielesną i śmiałam się sama ze siebie, że jeżeli chcę się rozejrzeć w świecie ducha, musi mi uróść druga głowa, bo tą się nie da patrzeć.
Lecz to nie zostało na zawsze. Z czasem przestało się pojawiać ziewanie i nie widziałam już tej drugiej głowy, ani nie myślałam o owem wydłużaniu głowy.
Byłam sama ciekawą, w jaki to sposób widzę, kiedy jestem niezupełnie złączona z ciałem i mam zamknięte powieki. Myślałam początkowo, że dosyć szeroki pas półkolisty, znajdujący się nad moją głową astralną, że on to oświetla mi świat ducha. Był to pas z takich samych iskier magnetycznych, jakie widziałam ulatniające się z palców spokojnego duchowo spirytysty. Znajdowały się wśród nich iskry złociste i biało-srebrzyste, pozostające w ustawicznym ruchu, jakby się wzajemnie w tym grubym splocie goniły, dotykały się nawzajem, a przytem dźwięczały. Im ruchliwsze były iskierki, tem wyraźniejsze ich dźwięki.
Gdy patrzyłam na jedną półkulę ziemi, a potem miałam spojrzeć na jakąś miejscowość, znajdującą się na drugiej półkuli, to jakoś odruchowo obróciłam się wraz z ciałem fizycznem i ową głową astralną, by się obejrzeć za siebie, będąc poniekąd pewną, że tyłem głowy nie mogłabym widzieć.
Po jakimś czasie wytworzył mi się już naokoło całej głowy warkocz magnetycznych promieni w postaci zwartego pierścienia. I znów uśmiechałam się sama do siebie, że teraz już wcale nie potrzebuję się obracać, że mogę siedzieć sobie nieruchomo, a oglądać cały świat.
Opiekun może widział, że mi to sprawia taką niewinną zabawę — obserwowanie samej siebie i rozumowanie na ten temat. Lecz kiedy niektórzy prosili mnie usilnie, bym im powiedziała, jak ja to właściwie widzę i co się wówczas ze mną dzieje, chciałam im powiedzieć moje zapatrywanie, ale czułam sama, że to może nie jest jeszcze istotą jasnowidzenia i jego koniecznym warunkiem. Położyłam sobie więc rękę na oczy, pytając opiekuna, czy mam im powiedzieć tak, jak ja to myślę, czy może się mylę.
— Istotnie, mylisz się — rzekł do mnie — ty tą astralną głową nie widzisz. Lecz lepiej byłoby, gdybyś przy zupełnem przebudzeniu się duchowem sama dokładnie to poznała, co wywołuje t. zw. stan jasnowidzenia i jakie są jego przyczyny, oraz byś nauczyła się odróżniać stopnie jasnowidzenia. Dlatego raczej nie opowiadaj im o magnetycznym splocie, a najlepiej wogóle nie wdawaj się z nimi w dyskusję na temat jasnowidzenia. Powiedz im, że sama tego jeszcze nie wiesz, a nie chcesz informować kogoś mylnie; dopiero gdy to sama wystudjujesz, czyli uprzytomnisz sobie na jawie, będą mogli się o tem i oni dowiedzieć. Bo gdybyś im zaczęła mówić o świetlistym kręgu tych jasnych magnetycznych promieni nad swoją głową, w pierwszej chwili przyjęliby to z powagą i zdumieniem, myśląc, że nic innego tylko ten jasny pierścień to to samo, co aureola nad głowami świętych. Ochłonąwszy jednak ze zdumienia, zaczęliby rozumować na swój sposób: „Ale jakże ona może być świętą, będąc mężatką i matką dzieci, w dodatku nie trzymając się przepisów Kościoła?“ Naturalnie, że uczepiłyby się tego niskie duchy i zaczęłyby wydrwiwać przed nimi całą sprawę jasnowidzenia i łączności ze światem duchowym. I pomimo podanych im dowodów jasnowidzenia łatwo zaparliby się wszystkiego, albo też przypisywaliby to tajemnicze działanie mocy djabła.
Słyszałam nieraz na posiedzeniu, że jasnowidzowie widzą wierzchem głowy, to znów, że mózgiem, lub że oczami drugiemi, astralnemi, które znajdują się w tem samem miejscu, co i cielesne; inni znów twierdzili, że tylko jednem wielkiem okiem, położonem pomiędzy dwoma oczyma cielesnemi, czołem i nosem, że tem to okiem oglądają świat duchów, aurę ludzi i t. d. Jeszcze inni twierdzili, że jasnowidzowie widzą pępkiem, końcami palców, lub całą głową. Ja nie przyznawałam się, jak widzę, gdyż dokładnie też nie wiedziałam, jak to opisać. Nawet i z tem nie zdradzałam się pomiędzy nimi, że coś widzę wzrokiem ducha, bo jeśli kiedy przedarło się przez moje usta coś, co wiedziałam sama o świecie ducha, to zauważyłam, że ich medja, które niby miały jasne widzenia w transie, a szczególnie jedno z nich, wielką czcią przez nich otoczone, marszczyło brwi, uśmiechając się z niedowierzaniem i dając do zrozumienia, że to nie jest prawda, co mówię i pewnie chcę w oczach ich uróść na jakąś wielkość. Zamilkłam tedy, nie mówiąc już nic o swoich widzeniach i rozmowie z duchami.
Niestety nie ochroniło mnie to przed przykrościami, jakie ciemne duchy umyśliły zadać mi za pośrednictwem tych medjów. Przez usta ich oczerniły mnie w straszliwy sposób, określając zupełnie fałszywie pobudki, jakie mnie wiodą w progi spirytystów. Między innemi spotykał mnie zarzut, że chodzi mi głównie o to, by znaleźć sobie wśród nich dobrą partję. Zabolało mnie to bardzo, gdyż naprawdę nigdy podobna myśl w mej głowie nie powstała, wogóle daleka byłam wówczas od jakichkolwiek marzeń o miłości ziemskiej, tęskniąc do innego, lepszego życia w czystych przestworzach zaświatów, tak że nawet snu tego rodzaju nie potrafiły mi niskie siły stworzyć. Tak się cieszyłam, że już swój cel odnalazłam i będę żyć i pracować w gronie spirytystów na polu wiedzy duchowej — a tu takie ohydne oszczerstwa spotykają mnie z ust ich medjów!
Po tym seansie jedno z medjów, kobieta w średnim wieku, wzięła sobie za zadanie ukarać mnie jeszcze sama od siebie i zwymyślała mnie wobec wszystkich, którzy się tam znajdowali, a niejedni z nich widzieli mię może po raz pierwszy w obecnem życiu:
— Znam twoją rodzinę, lubi się dobrze bawić, dobrze papać, dobrze się mieć. Bracia twoi znani są z tego, że gorliwie uczęszczają na różne zabawy i używają życia! Jabłko od jabłoni daleko nie padnie. Widzisz, u nas ukryć nic nie można; tu nie żaden teatr, nie będziesz odgrywała między nami roli, jaka ci się spodoba!
Początkowo, gdy duch przemawiał przez medjum, nie rozumiałam, do kogo się odnoszą owe słowa, a jednak było mi niemiło słuchać ich, bo z nich płynął jakiś chłód i dziwnie oszczercze tchnienie. Dopiero gdy medjum samo od siebie zabrało głos w tej sprawie, zrozumiałam, że te myśli odnosiły się do mnie. Najprzód ogarnęło mnie zdumienie, sądziłam przez chwilę, że ta kobieta jest nadal jeszcze owładnięta przez złego ducha i wpadła tylko w inny stan, mówiąc już z otwartemi oczyma. Po chwili zorjentowałam się, że ona to mówi sama od siebie. Zaczął mnie zdejmować naprzemian wstyd, żal, a nawet oburzenie. Wobec tak strasznego oszczerstwa omal nie poszłam do lekarza po świadectwo mej cielesnej czystości. Męczyłam się tą myślą przez trzy dni, ale wciąż płynęła mi myśl uspokajająca:
— Zapomnij o tem, zapomnij i daruj im, bo nie wiedzą, co czynią; będąc pod wpływem nieszczęsnych duchów, wysilają się, by jak najbardziej zniechęcić cię do pracy duchowej i ubezwładnić na przyszłość.
Uczestnicy owego seansu przy spotkaniu z innymi spirytystami z bliższych i dalszych miejsc, gdzie odbywały się posiedzenia, opowiadali jedni drugim, co to im duchy mówiły przez medjum. Wielu, nie znając mnie nawet wcale, uwierzyło w te oskarżenia i wdzięczni byli dobrym duchom, że tak nad nimi czuwają, ostrzegając ich na czas przed nieodpowiednimi osobnikami. Naturalnie tem zamknięto mi drogę na dalsze posiedzenia. Byłam wówczas pewnie jeszcze słabą duchowo, bo czułam się bardzo obrażona. Wkrótce doszły mię już słuchy, iż oszczerstwa te opowiadają jako rzecz pewną i zaczęłam się obawiać, że gdy to dojdzie do uszu mych braci, to ci wystąpią na drodze prawnej w obronie mego honoru, bo nie uwierzą i nie zrozumieją, co mówi mój duch ochronny, że trzeba im darować. Ale były chwile, kiedy myślałam: „A może i lepiej będzie, gdy ich zaskarży który z braci, przynajmniej mogłabym dać inne świadectwo prawdzie, niż je o mnie dały te złe duchy.“
Owa kobieta-medjum, która się dała użyć za narzędzie niskim duchom w oczernianiu mnie, stała się w kilka lat później tak butną i dumną, tak nieznośną dla swego otoczenia, że wszyscy unikali jej obecności, a mąż jej, człowiek pogodny i rozsądny, a daleko więcej znający głębię tajników ducha, niżeli jego zarozumiała żona, opuścił ją wkońcu. Wyjechał potajemnie do Ameryki, nie dając całe lata znaku życia.
A jednak temu medjum uwierzono, uwierzono podanym przez nie rewelacjom, oskarżającym mnie.
Cały zasób ponurych myśli o mnie, wytworzonych przez niskie duchy, a rozgłaszanych przez usta podatnych im ludzi na ziemi, zwijały niskie duchy w mały kłębek, w którym tworzyły z tych myśli różne obrazy i magiczne zaklęcia, przechowując to pomiędzy sobą jako wielki skarb, mnożąc je i potęgując. Przyszedł cios zamążpójścia. Rozwijać ten kłębek czarnych myśli zaczęto dopiero po mojem rozejściu się z mężem. Zapragnęłam powrócić do tych, w których gronie nawiązałam jawny kontakt ze swoim opiekunem przez pismo medjalne. Zapomniałam im już wyrządzone mi dawne krzywdy i często modliłam się szczerze za nich. Było to już także po tych latach, w których miałam przeznaczone leczyć chorych, pocieszać strapionych. Dobry opiekun ostrzegał mnie przed powrotem do nich i nowemi cierpieniami, jakie mi mieli zadać — niestety nie zrozumiałam tego dobrze.
Wydawało mi się, że oni wszyscy daleko mię już wyprzedzili w postępie duchowym i znajomości spraw duchowych, bo mają do dyspozycji różne księgi z dziedziny wiedzy duchowej, zarówno własne, jak i tłumaczone z różnych innych języków. A ja dotąd nie miałam żadnej bibljoteczki u siebie i rzadko ujrzałam też podobna książkę. Tak jak w domu nie cierpiano takich książek, a nawet kilka pożyczonych matka mi spaliła, w dobrej zresztą myśli, bym nie zwarjowała — tak samo mąż mój pierwszy nie chciał nawet słuchać o świecie ducha, gdyż, jak mówił, wcale nie wierzy w Boga, ani w duchy. Lecz opiekun powiedział mi:
— Co chcesz wiedzieć? Za czem tęsknisz? Wszystkie księgi, wszystkie myśli, jakie są w nich uchwycone, możesz dojrzeć wzrokiem ducha i w krótkiej chwili pojąć całą treść książki.
I nagle ujrzałam swoją głowę, a na niej pół korony ciernistej, włożonej na czoło i skronie, kolcami do głowy. Potem ujrzałam trzy postacie, przypominające mi dokładnie żyjących na ziemi trzech braci spirytystów, niejako głównych przewodniczących licznych już kółek spirytystycznych. Ci trzej trzymali drugie pół korony, uplecionej również z cierni, których kolce, obdarte z kory, były niesamowicie wydłużone i niebezpiecznie ostre, jak stalowe igły. Nie rozumiałam jeszcze, co ten symbol oznacza. Oni, trzymając tę pół korony, zbliżyli się do mnie i nałożyli mi ją na głowę, jako uzupełnienie tamtej korony, wtłaczając ją mocno z tyłu głowy i na skronie. Ujrzałam, jak krew zaczęła szybko spływać, tworząc małe strumyki. Patrząc na ten obraz, odczułam dziwny ból; z duszy wyrywało mi się smutnie pytanie: „Dlaczego, dlaczego?“ Czułam wyraźnie w duchu, że nigdy o tych trzech osobach nie pomyślałam nic złego i nie wyczuwałam w sobie cienia niechęci do nich, przeciwnie bardzo ich lubiłam za ich pracę nad szerzeniem oświaty duchowej wśród bliźnich, oświaty zaczerpniętej po największej części z książek, które pilnie czytywali, robiąc później odczyty na te tematy.
Z nikąd nie dostałam odpowiedzi na swoje pytanie. Wkrótce potem wyjechałam w ich strony, nosząc się z zamiarem pozostania już w ich pobliżu i pracowania razem z nimi. Opiekun w dalszym ciągu przychodził do mnie i mówił mi wiele dobrych rzeczy, nie dotykając już spraw mego powrotu pomiędzy tych, ku którym rwała się dusza moja. Wiedziałam od niego, że owszem mam jeszcze do spełnienia zadanie w tamtych stronach, więc nie broni mi tam wracać.
Lecz niestety wkrótce po moim przyjeździe złe duchy, które przedtem przyczaiły się trochę, zaczęły odwijać kłębek strasznych myśli i wysnuwać z nich różne obrazy niby starej przeszłości, o której ja już zapomniałam. (Rościły sobie prawo do zadawania mi cierpień także i dlatego, że dobre duchy przedwcześnie zerwały moje pęta małżeńskie, które miały trwać siedem lat, a tymczasem uwolniona zostałam już po upływie czterech lat pożycia z mężem.) W niewinnem pragnieniu uściśnięcia dłoni pilnym pracownikom we winnicy Pańskiej, śpieszyłam do nich zaraz po przyjeździe. Niestety domek główny, w którym miewali odczyty i posiedzenia, był bardzo oddalony od mieszkania mej matki, do której powróciłam z dwojgiem dzieci. Zaczął zapadać zmrok, kiedy mury domku zarysowały się przede mną. Przyśpieszyłam kroku, biegnąc już, by nie przyjść może za późno; obawiałam się, że mogłabym nie zastać nikogo. Przejęta rzewnem pragnieniem zbliżenia się do nich w celu współpracy, nie myślałam ani na chwilę o tem, że w oddali biegną za mną złe duchy i nie przyszło mi nawet na myśl popatrzeć wzrokiem ducha, jak oni mnie przyjmą; daleka od jakichkolwiek złych przypuszczeń nie wiedziałam, że ich obstąpiły już złe myśli. Trochę tylko dolatywało mnie niesamowite uczucie, że to nie wypada, bym ja, sama kobieta, na schyłku wieczoru przychodziła do domu, który leży tak daleko i powrotna droga mogłaby wypaść w nocy. Uspokajałam się myślą, że oni przecież, jako ludzie wyższego pokroju, nie będą tak zwracać uwagi na pozory, jak inni ludzie.
Tak zamyślona niemal trąciłam w biegu ich dwóch głównych przewodników, dwóch z owej trójki, którą widziałam, jak mi nakładali cierniową koronę, o czem jednak w owej chwili zapomniałam zupełnie. Zmieszałam się do reszty i dziwnie jakoś wypadły moje słowa powitania. Na pytanie ich, gdzie biegnę, powiedziałam:
— Miałam nadzieję, że was tam jeszcze zastanę. Czybyście nie mogli powrócić na chwilę? Porozmawialibyśmy trochę.
Czułam, że patrzę na nich z wielką serdecznością, lecz nagle coś mnie zmroziło. Oni jakoś bacznie mi się przyglądali, a jeden z nich odezwał się chłodno:
— Co? mamy wracać? Cóż mybyśmy tam mieli robić w nocy? Nasze prace są już na dziś skończone.
Więc wróciłam się razem z nimi, lecz wkrótce pożegnaliśmy się, gdyż oni mieszkali w innej stronie, niż ja. Pożegnali się chłodnem podaniem ręki. Szłam sama, dziwnie smutna, a co chwilę słyszałam wyraźnie śmiech duchów. Był ciepły, lecz mało jasny wieczór. Znużona długą drogą z domu matki do domku spirytystów, odbytą bezpośrednio po półdniowej podróży koleją, usiadłam na skropionej rosą trawie, chcąc rozejrzeć się wzrokiem ducha naokoło siebie. Zobaczyłam, jak złe duchy cieszą się, tańcząc i podskakując niedaleko mnie i wykrzykują:
— Wspaniale, bardzo dobrze nam się udało, więcej nam narazie nie trzeba!
Nie wiedziałam, jakie mają dalsze zamiary. Lecz wkrótce potem obiegła szersze warstwy braci i sióstr spirytystów brzydka plotka, że chciałam skusić dwóch braci, by pozostali ze mną przez noc w owym domku, gdzie odbywają się główne posiedzenia, lecz że dostałam należytą odprawę.
To wszystko bardzo boleśnie na mnie podziałało. Wiedziałam, że przy sprycie niskich duchów znów trudno mi myśleć o obronie, zwłaszcza że nikt właściwie nie wiedział, jaka jest głębsza przyczyna mojego rozejścia się z mężem, tak jak też nikt nie wiedział o moim stałym kontakcie z dobrym opiekunem. Kiedy życzliwi ludzie doradzali mi, żebym położyła kres tym oszczerstwom, oddając do sądu tych, co te plotki puszczali w świat, powiedział opiekun:
— Nie, te sprawy pójdą na sąd wyższy, bo oni nie działają tu w pełni świadomości, są tylko narzędziami niskich mocy. Przyjdzie czas, kiedy oni ockną się i zobaczą, czy to na ziemi, czy w zaświecie, co czynili, a to, co kto tworzy w złej woli, nie ominie go przy spłacaniu Karmy, która przyjdzie i bez wymierzania sprawiedliwości przez sąd ziemski.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.