Pamiętniki jasnowidzącej/Część II/Moje przebudzenie duchowe w życiu obecnem

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Pamiętniki jasnowidzącej
Podtytuł z wędrówki życiowej poprzez wieki
Wydawca Wydawnictwo „Hejnał”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Pawła Mitręgi
Miejsce wyd. Wisła
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Moje przebudzenie duchowe w życiu obecnem.
Kilka uwag wstępnych o moich zdolnościach jasnowidzenia. Widzenia duchów i widzenia na odległość w latach dzieciństwa. Letarg. Moja wędrówka z opiekunem duchowym w czasie letargu. Przesunięcie się przed memi oczyma całej mej przeszłości. Tęsknota za lepszym światem po zbudzeniu się z letargu. Wejście w grono spirytystów i nawiązanie świadomego kontaktu z duchem opiekuńczym. Moja miłość do niego. Boska chwila spłynięcia dwojga duchów w ekstazie miłości, w dziękczynnem uwielbieniu dla Boga. Atak niskich duchów na moje ciało w czasie, gdy ja w odłączeniu przebywałam z moim opiekunem w górnych krainach. Tylko miłością należy walczyć ze złem.

Ze zdolnościami jasnowidzenia, jakie posiadam, przyszłam już na ten świat. Aby widzieć, nie potrzebuję wpadać bynajmniej w trans, czy sen magnetyczny, nie potrzebuję się posługiwać żadnemi środkami pomocniczemi, jak kulą, kryształową, zwierciadłem lub t. p. Nie zamykając nawet oczu fizycznych, zachowując świadomość ziemską, mogę często równocześnie patrzeć wzrokiem ducha, rozmawiać z duchami i t. d. Ważne nieraz zagadnienia rozpatruję wśród zwyczajnych zajęć gospodarskich, co nawet czasami było mi z Górnych sfer zalecane, bo usypiało poniekąd czujność niskich Mocy, rzucających mi ustawicznie kamienie pod nogi w mojej pracy i przeszkadzających mi na wszelkie sposoby, gdy mam jakąś ważniejszą misję do spełnienia. Nasyłają mi wówczas na planie fizycznym ludzi, żeby mi przeszkadzali, działają na moje otoczenie (zwłaszcza dzieci), na ludzi czy zwierzęta w pobliżu mnie, by wszczęły hałas i t. p., a w gwałtowniejszy jeszcze sposób usiłują mi przeszkadzać w astralu, atakując mnie i wymyślając okropnie. Im większy atak z niskich sfer, tem więcej dobrych duchów zjawia się przy mnie i rozprasza zło. Gdy niskie duchy widzą mnie wśród zajęć codziennych, domowych, czujność ich słabnie i mogę wtedy w większym spokoju pracować nad jakiemiś ważnemi zagadnieniami, a dobre duchy mają mniej pracy z odpędzaniem nieszczęsnych istot.
Więcej niż niepokój na planie fizycznym przeszkadza mi niepokój duchowy w mojem otoczeniu. Nieodpowiednią aurę osób, znajdujących się w pobliżu mnie, lub będących ze mną w ściślejszej łączności, bez względu na to, gdzie się w danej chwili znajdują, ich smutek, gniew, brak ufności w Boga, przyziemne myśli i t. p. wyczuwam jako mniejszy lub większy ciężar, przytłaczający mnie i przeszkadzający w wolnem poruszaniu się w świecie ducha.
Oczywiście łatwiej mi pracować duchowo, gdy mam ciszę i spokój także i na planie fizycznym. Dla łatwiejszego wejścia w kontakt z osobą, sprawą lub t. p., na którą mam spojrzeć wzrokiem ducha, kładę najczęściej dłoń na oczy. Przyzwyczajenie to pomaga mi poniekąd w izolowaniu się od otoczenia i w skoncentrowaniu uwagi na tem, o co mi w danej chwili chodzi. Przysłaniam oczy także i z tego względu, że razi mnie wówczas wszelki blask światła, czy to dziennego, czy sztucznego. Gdy ktoś prosi mię, bym spojrzała na jakąś osobę, czy to żyjącą na ziemi, czy przebywającą w zaświecie, dobrze jest, gdy znam jej imię; wymówienie tego imienia, czy to na głos, czy tylko w myślach, ułatwia mi „odszukanie“ tej osoby i zjawienie się jej przed mym wzrokiem ducha. Gdy mam przejrzeć czyjeś ciało i jego stan zdrowia, określić rodzaj choroby i t. p., pomaga mi w tym wypadku ujęcie za rękę tej osoby, przez co łatwiej łącząc się z nią magnetycznie, przezieram nawskroś jej ciało fizyczne i astralne; dolegliwości jej odczuwam wówczas w odpowiednich organach własnego ciała, choć nie z taką siłą oczywiście, jak ona. Osobiste zjawienie się u mnie tej osoby, choć pożądane, nie jest jednak konieczne, wystarczy mi wziąć do ręki fotografję jej, list, lub t. p. przedmiot, będący z nią w łączności, a nawet tylko wymówić jej imię.
Gdy patrzę na jakieś wypadki, czy to obecnie się gdzieś rozgrywające, czy w przeszłości, wrażenia towarzyszące im udzielają mi się tak, że n. p. przykrość sprawia mi rozpatrywanie jakiegoś trzęsienia ziemi, rozbicia okrętu, czy innej katastrofy, a już przedewszystkiem jakiejś zbrodni.
Trudnoby mi było w paru słowach ująć, na czem polega moje jasnowidzenie, w jaki sposób widzę, jak się porozumiewam ze światem ducha, kiedy i jak się te zdolności u mnie ujawniły i jak się rozwijały. Na dalszych kartach tej książki znajdzie czytelnik powoli odpowiedź na wszystko, opartą na wielu przykładach. Pamiętnik mój nie rości sobie bynajmniej pretensji do oddania wszystkich ważniejszych momentów mego życia. Podaję tylko najcharakterystyczniejsze rzeczy, mogące mieć wartość dla tych, którzy się interesują sprawą jasnowidzenia, a służyć też dla ostrzeżenia niejednemu, który się mylnie na te sprawy zapatruje.

∗             ∗

Już w latach dziecięcych przesuwało się przed wzrokiem mym wiele dziwnych obrazów: całe krainy, domy, różne zwierzęta, często bardzo dziwaczne i straszne, ludzie, których nigdy przedtem w tem życiu nie widziałam i t. p. Nieraz kładąc się spać czułam, jak ogromny elemental położył na mnie łapę. O, jakże się bałam, jak pragnęłam, by tego nie widzieć! „Nie bój się“, uspokajała mnie matka, widząc, iż drżę w łóżku. „Nie bój się — nie bój się — nie bój się...“ dźwięczało mi łagodnie w uszach, kojąc mój strach i kołysząc do snu. Zdawało mi się, że to jeszcze jakby echo słów matki, a to dobre duchy podtrzymywały w dalszym ciągu tę myśl: „Nie bój się...“, uciszając moją trwogę dziecięcą.
Widząc obrazy nieraz dalekich przestrzeni, które się zjawiały przed memi oczyma, dziwiłam się niezmiernie, jak się to wszystko może pomieścić w czterech ścianach małego pokoju. Nie wiedziałam jeszcze wówczas (gdyż świadomość z poprzednich bytowań była jeszcze w czasach dzieciństwa u mnie uśpiona), że dla oka duchowego ściany materjalne nie przedstawiają żadnej przeszkody w patrzeniu. A kiedy uprzytomniłam sobie, że ja właściwie tych murów w takich momentach wcale nie widzę, pobiegłam szybko kilka kroków przed siebie, gdzie powinna się znajdować ściana, wyciągnęłam rękę i rzeczywiście pod ręką ściana zaczęła się zarysowywać; równocześnie jednakże widziane poprzednio obrazy traciły na wyrazistości i powoli znikały. Gdy obrazy poczęły się przesuwać ponownie — podobnie jak w kinie, tylko że więcej żywe i że mogłam je oglądać ze wszystkich stron zaciekawiona poprzednią obserwacją, zachowując już oczy cielesne otwarte, patrzyłam usilnie w ścianę, doznając przy znikaniu jej dziwnego wrażenia.
— Przecież ona znika bez szelestu, ani słychać, jak się gdzieś rozsypuje. A więc ściana nie jest twardą, mocną, że tak łatwo znika? — myślałam.
Znikały również i otaczające mnie meble, to też, chcąc zbadać namacalnie znikanie materji w mej dłoni, chwyciłam ręką w tym celu znikające mi właśnie z przed oczu krzesło, zaledwie go jednakże dotknęłam, błyskawicznie znów stało się całem i twardem.
Zwierzyłam się rodzeństwu, co widziałam — i wyśmiano mię, nazywając mnie głupią. Nie pozostało mi więc nic innego, jak zamknąć się w sobie i więcej już nikomu o tem nie wspominać. Pozostałam sama ze swoim światem ducha. I często tak stałam wpatrzona nawet podczas zimy w prześliczne zielone łąki, gaje i lasy, wsłuchana w śpiew ptasząt — nie słysząc nieraz, jak rodzeństwo głośno mię woła. Dopiero gdy ktoś podszedł do mnie i głośno tuż przy mnie krzyknął, ocknęłam się. Nie mogłam jednak zaraz zorjentować się, czego właściwie ode mnie chciano i co mam zrobić, choć mi nieraz dwa i trzy razy powtarzano polecenie matki, czy kogoś innego. Nic dziwnego, że rodzeństwo się na mnie oburzało i nie lubiło mnie coraz więcej; nazywało mnie głupią, krzyczało na mnie i obdarzało mnie coraz większą niechęcią — a mnie było smutno.
Niedaleko naszego domu stał krzyż, do którego wykradałam się zwykle wieczorem, gdyż tutaj nikt mnie nie wyśmiewał i nikt mi nie przeszkadzał. Tutaj miałam najlepsze widzenia. Często przychodziły mi bardzo bolesne myśli, że żydzi ukrzyżowali Chrystusa; miałam żal do nich, wprost obawiałam się ich. Często widziałam także obrazy treści religijnej, widziałam białe istoty duchowe, słyszałam ich pieśni i ich rozmowę.
Do domu biegłam zwykle trochę zaniepokojona, czy nie zauważono mojej może zbyt długiej nieobecności.
Wszystkie te moje widzenia z lat dziecięcych uważałam za coś w rodzaju snu, sądziłam, że to samo przeżywają inni, tylko mi nie opowiadają, podobnie jak i ja nie opowiadam nikomu o swoich wizjach. To też później, słysząc o rozmowie duchów z ludźmi, o widzeniu świata astralnego i t. p., nie mogłam się zorjentować, że tamto właśnie było już owem widzeniem duchów z zaświata i widzeniem na odległość.

∗             ∗

W młodych latach chodziłam też chętnie do pobliskiego klasztoru z myślą, że później tam już zupełnie zostanę i tam będę miała możność prawdziwie pożytecznej pracy dla bliźnich. Wyobrażałam sobie, że zakonnice i księża to anioły, a sam klasztor to raj dla duszy, bo tam niema zepsucia, niema błahych spraw ziemskich, tam tylko czyste, piękne życie. Lecz zobaczyłam coś wręcz przeciwnego. Przed niewinnemi oczami dziecka stanęła naga ohyda życia. Wstrząsnęło to mną tak gwałtownie, że zapragnęłam nie żyć. W tem zniechęceniu do życia wpadłam w omdlenie, które przeciągnęło się w stan, podobny do letargu.

∗             ∗

Straciłam na krótką chwilę świadomość. W niespełna 5 minut ocknęłam się, lecz jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłam w mieszkaniu popłoch, bieganie i cucenie zimną wodą jakiejś dziewczyny, leżącej na łóżku; ku memu zdumieniu rozpoznałam w niej siebie samą. Widziałam wyraźnie to leżące z zamkniętemi powiekami moje ciało, a równocześnie dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że nie śnię, lecz stoję w pewnem oddaleniu od łóżka, stopami wcale nie dotykając podłogi, a głową sięgając nieomal sufitu. Dziwił mnie ten stan, w jakim się znajdowałam, a szczególnie to zaniepokojenie rodzeństwa.
Nie czułam najmniejszego ciężaru ciała. Stan mój zaczął mi się wydawać normalnym, zdziwienie zupełnie ustępowało. Nie wiem, czy moja własna myśl, żeby oddalić się z tego miejsca, pociągnęła mnie w stronę drzwi — dość, że niebawem zupełnie lekko przesunęłam się przez ścianę i posuwałam się ponad ogrodem w stronę pól. Było mi bardzo dobrze, swobodnie i spokój zaczął mnie otaczać; straciłam z przed oczu obraz swojego ciała, leżącego w pokoju, a całą uwagę moją pochłonęła obserwacja mego dziwnego, spokojnego unoszenia się. Płynęłam właśnie w stronę niewielkiej wierzbiny, przyciągana widocznie jej siłą magnetyczną. Płynąc tak nad nią zauważyłam, że na wierzchołku niemal każdego z drzew, nad któremi przepłynęłam, zostały jakieś małe, mleczno białe, okrągławe strzępki. Miałam wrażenie, jakby jakaś szata na mnie się rwała. Zaledwie jednakże minęłam wierzbinę, zauważyłam, że wszystkie owe strzępki odłączyły się lekko od drzew, skupiając się znów naokoło mnie. Czułam, że jestem znów całą. Była to widocznie magnetyczna teleplazma mego fluidarnego ciała.
Po chwili zauważyłam koło siebie prześliczną postać o rysach człowieka; ujrzałam ją z profilu, płynęła tuż obok mnie. Cała postać była jakby zawoalowana białym, lekko przeźroczystym tiulem. Zanim się spostrzegłam, biały ten, pogodny duch przytulił mnie prawą ręką lekko do siebie, czyniąc to widocznie dlatego, bym mogła z nim płynąć bez jakiejkolwiek obawy, że natknę się znów jeszcze na jaką przeszkodę.
Płynęliśmy w górę. Świat ten, powoli znikał mi całkiem z oczu, a tymczasem ten dobry duch zaczął mi mówić o wiecznem życiu, o miłości Boga, o Jego nieskończonej dobroci. W związku z przyczyną, która wywołała moje omdlenie, pocieszał mię, iż Bóg jest wszędzie i że mogę się do Niego modlić na każdem miejscu, a najlepiej właśnie na łonie cichej przyrody; pouczał mnie, jak mam żyć na ziemi i objaśniał, że na drodze mego ziemskiego życia jest rozsianych jeszcze wiele cierni, a to rozsianych nie tyle z mojej własnej winy, ile przez złe siły, prześladujące mnie z własnej swej złej woli za moją wiarę i objawianie otoczeniu, iż niema śmierci, bo ona jest tylko przejściem z życia do życia i za wiele jeszcze innych spraw — za głoszenie prawd, niezgodnych czy to z dogmatami religji, czy też teorjami, lub twierdzeniami wiedzy oficjalnej. Mówił, że będę jeszcze musiała przejść wielkie prześladowania i niezrozumienie przez tych, wśród których wypadnie mi przebywać.
Wiele z tego, co mi wówczas powiedział, sprawdziło się co do joty, a reszta się pewnie sprawdzi w dalszem mem życiu. Powiedział mi także, że mnie nie opuści nigdy. I istotnie, minęło od tego czasu już przeszło 20 lat, a ja zawsze mogłam i mogę go widzieć i rozmawiać z nim, kiedy tylko tego zapragnę; zawsze też pociesza mię i udziela mi potrzebnych wskazówek i rad, które mnie jeszcze nigdy w ciągu już przeszło 20 lat nie zawiodły.
Podczas tej wędrówki w zaświecie między innemi opłynęłam z nim także cały nasz glob ziemski. Ku swemu zdumieniu zauważyłam, że ciągną się za mną ledwo dostrzegalne, magnetyczne nitki, ożywione magnetyzmem moim i przyrody, a kiedy trochę zaciekawiona zaczęłam obserwować te tajemnicze nici, powiedział mi mój Opiekun:
— Łączę ciebie ze wszystkiemi krajami, nad któremi płyniemy, gdyż łączność ta będzie ci potrzebną w przyszłości. Po tych niciach magnetycznych będziesz się mogła dowolnie przenosić do tych krajów i obserwować nietylko to, co w danej chwili będzie się tam działo, ale przedewszystkiem będzie ci się odsłaniała przeszłość, w której czytać będziesz mogła dzieje i losy ludzkości w danych miejscowościach.
Między innemi płynęliśmy i ponad Syberją. Widziałam śniegi i jakieś lodowce i pomyślałam, że tam widocznie musi też być zimno, lecz nie czułam żadnego chłodu; w atmosferze tylko unosił się dziwny smutek, czy martwota.
Tymczasem opiekun mój zniżył się ze mną ku ziemi, trzymając nade mną dłonie. Odniosłam wrażenie, jakby nogi me aż do kolan ugrzęzły w śniegu i — o dziwo — uczułam lekki chłód, a równocześnie zaczęła mnie ogarniać jakaś tęsknota i przygnębienie. Lecz wówczas opiekun mój przytulił mię do siebie prawą ręką, by po króciuchnej chwili znów zostawić mnie samej sobie. Postawił mnie na jakiejś urwistej ścianie lodowej, a sam się trochę oddalił. Usłyszałam wyraźnie wycie jakichś zwierząt, po którem zawsze jakieś dziwne, chłodne, fale przeszły przeze mnie.
Niebawem zobaczyłam w pobliżu siebie białego niedźwiedzia. Jeszcze dziś na samo wspomnienie odczuwam znów to chłodne jego spojrzenie. Niedźwiedź stał nieruchomo i patrzył na mnie. Zwróciłam się myślą do mego opiekuna, lecz ten nie zbliżał się, powiedział tylko:
— Podejdź do tego zwierzęcia, połóż mu rękę na czoło i pogłaskaj je.
Lecz ja ani nie drgnęłam; jakieś niesamowite uczucie, jakiś lęk nie pozwolił mi wykonać polecenia.
— Nie bój się, idź, nie stanie ci się nic złego — powtórzył.
Po tych słowach zbliżyłam się do tego białego zwierzęcia, przyczem zauważyłam, że w miarę, jak się zbliżałam, oczy niedźwiedzia zaczęły się zmieniać, stając się jakieś zmęczone; gdy stanęłam przy nim, przymknął je zupełnie. Zaledwo położyłam rękę na jego czole, usłyszałam smutne, przeraźliwe tony, wydobywające się jakby gdzieś z jego wnętrza. Gdy go głaskałam po głowie, muzyka stawała się łagodniejsza, aż wkońcu przypominała żałosne skomlenie psa. Skomlenie to pochodziło z wnętrza jego zwierzęcej duszy; wydobywało się może dlatego, że ja myślałam wówczas o jego duszy, ujarzmionej wśród tych lodowców. Moje współczucie dusza zwierzęcia odczuła i faliste dźwięki pomruku zamieniły się w żałosne skomlenie. Wyczułam także, że ta dusza zwierzęca pragnie się do mnie jakby przytulić w żałosnej skardze...
Tymczasem opiekun mój poszybował już ze mną w inne strony. Dłuższą chwilę unosiliśmy się nad Japonją i Chinami, gdzie wskazywał mi między innemi na owe podziemne żyły i szczeliny, które powodują wstrząsy skorupy ziemskiej. Wskazywał mi na wiele innych jeszcze miejsc, gdzie są napozór już wygasłe, lecz ponownie do wybuchu gotujące się wulkany.

∗             ∗

Wiele jeszcze przeżyłam, ujrzałam i usłyszałam w ciągu tej wędrówki w zaświecie podczas owego letargu, trwającego niespełna dwie doby. Przeżycia te były niejako przygotowaniem do dalszej, właściwej już pracy mej w zupełnej świadomości duchowej. Niepodobieństwem jest opisywać tu, choćby tylko pokrótce, dzieje owej wędrówki. Wrócę do tego jeszcze w ciągu książki. Podkreślę tylko jeden moment:
Im dłużej trwało omdlenie mego ciała na ziemi, tem bardziej oddalałam się z opiekuńczym swym duchem od ziemi tak, że na chwilę straciłam ją z ócz zupełnie, a nawet i myśl, że żyję na niej. Przeszłość, długa przeszłość, miljony lat trwająca, błyskawicznie zaczęła się przede mną przesuwać tak, że niepodobna było mi zrozumieć tego wszystkiego dokładnie. A jednak w duchu czułam, że obrazy te nie są mi nieznane, że są związane ze mną i z wielu innymi ludźmi, o których w owej chwili czułam, że są mi jakoś bliskimi, lub przynajmniej że mają ze mną jakąś styczność. Nie mogłam sobie tak błyskawicznie przypomnieć wszystkich okoliczności i wszystkich osób, żyjących już podówczas na ziemi, lub mających się dopiero zrodzić, a które miałam spotkać dopiero w przyszłości.
Widziałam też kolejno wiele obrazów z życia Chrystusa na ziemi, widziałam uczniów i apostołów, widziałam cuda, czynione przez Chrystusa. Potem przesunęły się jeszcze obrazy żywotów mych późniejszych, po tych smutnych chwilach ukrzyżowania Pana.
Po przebudzeniu się z letargu zaczęły mi się obrazy zacierać, a że nie miałam nikogo na ziemi, z kimbym mogła porozmawiać o tem tajemniczem przeżyciu w czasie omdlenia, zaczęło mi się to powoli przedstawiać, jako żywy sen.
W późniejszem życiu mojem jednak spotykałam i spotykam jeszcze osoby, które ongiś ujrzałam w owych obrazach w czasie letargu. To, co wówczas w mgnieniu oka przesunęło się przed mym wzrokiem, jak w kalejdoskopie, zaczęło ożywać przede mną powtórnie i dochodzić już do mej zwyczajnej świadomości ziemskiej. Nie stało się to odrazu. W ciągu 20 kilku lat, które mię dzielą od owej chwili, w miarę spotykania danych osób, kolejno, budziły się we mnie wspomnienia z dalekiej przeszłości, mianowicie chwil, które mię z owemi osobami łączyły. Fale z przeszłości przypływały ponownie, tym razem z wielką siłą dawnych uczuć. Co ciekawsze wszystkie te sceny powtórzyły się w tem życiu jeszcze raz niejako „w skróceniu“, niejednokrotnie powtórzyły się niemal te same sytuacje. Uczucia i wzruszenia, które ongiś im towarzyszyły, jeszcze raz wstrząsnęły duszą, jako ostatnie echo z przeszłości, ostatnia rozgrywka karmiczna; były nieraz bardzo bolesne, to znów nabierałam z nich nowych sił do życia. W niektórych wypadkach powtórzenie się tych scen z przeszłości miało na celu utrwalenie danych osób i innych, którzy na to patrzyli, lub o tem później słyszeli, we wierze w wielką Moc i Miłość Ojca.

∗             ∗

Choć po obudzeniu się z letargu zatarły mi się powoli wspomnienia z wędrówki mej w zaświecie, jednakowoż trudno było zapomnieć o tej ogromnej lekkości ducha i o tej dziwnej wolności i poczuciu szerokiej przestrzeni we wszechświecie i tego brakowało mi bardzo na ziemi. Skrystalizował się w duszy jakiś żal, że muszę tu być człowiekiem; to też chętnie szłam w pola i szukałam miejsc takich, gdzieby nie przychodzili ludzie, abym choć na chwilę mogła się oderwać myślą od ziemi, wpatrzeć się w obłoczki i choć trochę płynąć w myślach razem z niemi w błękitną dał. Gdy myślałam o życiu człowieka na świecie, z głębi duszy wydobywał się wstyd, że i ja nim jestem. „Żaden człowiek nie jest bez wady — rozumowałam. Umiera, odchodzi ze świata, a jeszcze w ostatniej chwili może kogoś ukrzywdzić słowem lub myślą“. Gdy pogrążona w takiej zadumie, usłyszałam nagle zbliżające się kroki, uczuwałam wówczas gwałtowne szarpnięcie w duchu i wcale się nawet nie oglądałam, myśląc: „Człowiek, człowiek idzie, człowiek z wadami, jak wszyscy, duch wlokący się po ziemi!“ I jakbym chciała uciec sama przed sobą, przed swojem człowieczeństwem, biegłam, przyśpieszałam kroku, szybciej biegłam naprzód, byle tam, gdzie niema ludzi, byle móc bodaj na chwilę zatonąć w myślach, a zapomnieć, że jestem człowiekiem!
Lecz chwile wolne, w których mogłam choć na krótko wymknąć się trochę w pola, były bardzo rzadkie od czasu, gdy matka moja wyszła powtórnie zamąż. To też szybko zapadały w niepamięć błogie wspomnienia przeżyć, doznanych w zaświecie, gdyż od wczesnego ranka do nocy nieraz byłam w ruchu, zaprzątnięta materjalnemi sprawami i pracami.
Lecz świat przyciągał mnie jeszcze mniej, niż przedtem.
Doszło do mych uszu w tym czasie, że niedaleko nas schodzą się rozmaici ludzie na pogawędki z duchami. Dziwną i niejasną wydała mi się cała ta sprawa, chwilami wprost niewiarygodną. Mimowoli zaczęłam być rzucaną na te fale myśli ludzkich, w których to w szyderczy sposób drwiono sobie na temat rozmowy duchów z ludźmi, mówiąc niestworzone, nieprawdopodobne rzeczy — że to wszystko jest udawaniem i oszukiwaniem łatwowiernych. Niektórych z tych spirytystów znałam, spotykając ich tu i ówdzie; trudno mi też było uwierzyć, żeby ci ludzie mieli istotnie oszukiwać bliźnich.
Tęsknota za czemś nieznanem, zmieszana z ciekawością, sprowadziła mnie w ich progi. Weszłam z zamiarem wypożyczenia sobie książki, którą mi przedtem obiecano za wyrządzoną jednemu z nich małą przysługę. Zastałam ich siedzących naokoło stołu, wpatrzonych przed siebie z dziwną powagą.
I wówczas to nawiązałam już bardziej świadomy kontakt ze światem ducha. Już na pierwszem posiedzeniu w gronie spirytystów zaczęły ożywać wspomnienia z letargu. Nie zwierzałam się nikomu z tych moich przeżyć duchowych, będąc przeświadczona, że i oni mieli niejedno takie przeżycie, że moje jest pewnie mało znaczące, a może niejasne, i opowiadać o tem wyglądałoby na jakieś przechwalanie się. Myślałam, że widzieć duchy to jeszcze co innego, niż ja widziałam — że one się tak zjawią, by je każdy zobaczył, a wszelkie inne zjawianie się trzeba jeszcze zaliczyć do kategorji snów czy marzeń.
Pewnego razu zauważyłam tylko, że ze zdumieniem spojrzał na mnie jeden ze spirytystów, bardzo miły, pogodny brat, młody jeszcze, o długiej brodzie, kiedy mu powiedziałam, że podczas posiedzenia, gdy już zmrok zaczął zapadać, z jego palców i długiej ciemnoblond brody i wąsów sypały się iskry. Patrzył na mnie ze zdumieniem, a wzrok jego pytał: „Naprawdę, widziałaś te iskry?“
Ujrzałam je raz jeszcze, znów o zmroku, tak że z ciekawości podsunęłam dłoń ku końcom jego palców, chcąc zbadać, czy te iskry grzeją. Lecz nie odniosłam wrażenia, jakiego się spodziewałam: zamiast ciepła uczułam łagodny chłód, niby lekki wiaterek, wiejący z jego palców.
Słyszałam też kiedyś po posiedzeniu, że duchy malują, piszą i w różny sposób dają znaki o sobie. Nie śmiałam się jakoś wypytywać, jaką drogą to czynią. Kiedy wkrótce potem znalazłam się sama w domu, pomyślałam, czyby mój duch opiekuńczy nie mógł mi coś napisać. Nie wiedziałam o tem, że dla łatwiejszego skomunikowania się z nim drogą pisma medjalnego trzeba wziąć ołówek do ręki i lekko przytrzymywać go na papierze, by mógł owładnąć mą ręką i przesyłać na nią myśli po fali magnetycznej z mózgu. Zamiast ołówka wzięłam pióro, a nie mogąc doczekać się listu od opiekuna, zaczęłam, jak mi się zdawało, sama od siebie kreślić na papierze jakieś znaki, a potem swoje imię. Ręka zaczęła mi przytem coraz bardziej drżeć, ja zaś drugą ręką zaczęłam badać puls w drżącej dłoni i wmyślać się w ten dziwny stan lekkości, chwiania głową i drżenia ręki. Tłumaczyłam sobie, że swojem usilnem myśleniem o duchach rozstrajam sobie nerwy, stąd owo drżenie i chwianie ręki i głowy, które już zaczynają nie słuchać rozkazów woli.
Lecz w tejże chwili ręka moja zaczęła pisać. Myśli snuły się tak szybko, że pióro z trudem chwytało je na papier. Wiedziałam zawsze naprzód, jakie są dwie, trzy pierwsze myśli, które mają być napisane; lecz kiedy już zostały napisane, a płynęły nowe, zatracałam zupełnie pamięć poprzednich. Pisałam tak długo, aż pióro samo zostało odłożone, nieomal wypadło z ręki.
Chwileczkę byłam jakby napół przytomna, lecz wnet przyszłam do siebie i już w zupełnej świadomości mogłam przeczytać, co było napisane. Były to piękne, łagodne, myśli, nawołujące do ufności i wiary w Boga.
Mimo to za chwilę zaczął mnie ogarniać niepokój. Nasuwały mi się myśli: „Źle robisz, źle. Nie dasz spokoju duchom, wołasz je do siebie i teraz zawsze już będą naokoło ciebie.“ A za niemi przyszły inne niedorzeczne myśli: „Duchy będą odtąd przy tobie wszędzie; kiedy się będziesz rozbierać do kąpieli, kiedy będziesz w nocy spać w koszuli, one będą na ciebie patrzyły!“ Za temi myślami zaczął mnie ogarniać wstyd i obawa, że tak się stanie istotnie, bo dla duchów niemasz ściany i nic nie pomoże zamknięcie drzwi.
Zrozpaczona wyszłam szybko z domu z zamiarem pójścia do krewnych, aby w rozmowie z nimi o zwykłych sprawach zapomnieć o tem, co uczyniłam. Niebawem jednak zawróciłam, nie mając ochoty do jakiejkolwiek rozmowy. I znów przyszła mi nieprzeparta chętka wziąć papier i pisać dalej. Pomyślałam sobie: „Wezmę ołówek, bo jakby mi ręka tak bardzo drżała, to mogłabym jeszcze porobić na obrusie plamy z atramentu.“
Ręka z ołówkiem posuwała się znacznie szybciej po papierze, niż poprzednio z piórem. Ten drugi przejaw rozprószył moje obawy, bo duch ten, jakby wiedział, jakie myśli zostały mi nasunięte, napisał, że przyjdzie wówczas, kiedy go zawołam; gdy będę przechodziła jakieś ważniejsze chwile w życiu, lub gdy mi będzie smutno, wtedy przyjdzie mnie pocieszyć.
I tak został nawiązany trwały kontakt mój z Opiekunem, którego coraz lepiej zaczęłam widzieć, a nawet wyczuwać, kiedy się zbliża i kiedy już jest przy mnie.
Były to dla mnie zawsze najpiękniejsze chwile w życiu, bo zawsze dużo dobrego powiedział mi lub napisał i często zabierał mnie na krótką wędrówkę w zaświaty. Przylgnęłam ku niemu ogromnie, tak, że kilka razy zwrócił mi uwagę:
— Nie, nie patrz na mnie z takiem uwielbieniem i nie myśl tylko o mnie, gdy myślisz o świecie ducha, bobyś powoli zapominała o dobrym Jezusie i Bogu. Im należy się największa miłość, Im należy się uwielbienie. Wiedz, że sprawisz mi tem radość wielką, jeżeli więcej będziesz myślała o Nich.
Pewnego razu zjawił mi się w myślach na króciuchną chwilę, mówiąc:
— Przyjdę po ciebie o 11-tej godzinie w nocy. Idź spokojnie spać, nie jest to bynajmniej potrzebne, byś czuwała, aż przyjdę.
Zasypiając, cieszyłam się już w myślach na miłą wędrówkę w zaświecie. I znów z rzewnem uczuciem myślałam o Opiekunie, zapominając się pomodlić, pomyśleć całą siłą duszy o Nim, o Jezusie. „Opiekun, opiekun...“ — wspomnienie o nim napełniało mnie błogiem drżeniem w duchu — „Opiekun przyjdzie po mnie!“
Zasnęłam. I przyszedł. Wyciągnął ręce, jak to czynił zwykle, jakby tym ruchem wołał mnie do siebie, a myślami odłączał od ciała. Miły, dobry, patrzył na mnie z odcieniem smutku. Było to dla mnie wielką zagadką, dlaczego tak patrzy. Szybko odłączyłam się od ciała i już myślałam, że popłyniemy. Lecz on odezwał się:
— Dlaczego nie pomodliłaś się? Dlaczego bodaj w myślach nie poprosiłaś dobrego Ojca, by wolno mi było przyjść po ciebie? Chciałbym, by zawsze Jego wola się działa i byś ty też według Jego woli żyła. Chodź — powiedział, tuląc mnie ku sobie — poprosimy naszego Ojca wspólnie, by pozwolił nam na tę wędrówkę w naszej ojczyźnie.
Wiedziałam, że tu głównie chodzi o mnie, bo przecież dobry mój duch opiekuńczy ma możność poruszania się wolnego wszędzie.
I tak często, pomimo że zdawało mi się, iż dostatecznie miłuję Boga, przypominał mi, że jeszcze większą miłością do Niego ma duch mój zapałać. Wtedy zacznę lepiej rozumieć życie duchowe, wtedy będę mogła zasilać się dostatecznie w zaświecie do różnych walk z niskiemi mocami i znajdę wówczas dość siły, by móc już świadomie pomagać razem z nimi wielu duchom w zaświecie, odłączywszy się od ciała.
Pewnego razu, a było to już znacznie później, kiedy żyłam już w pierwszem małżeństwie, znów oznajmił mi dobry mój duch opiekuńczy, że po mnie przyjdzie. A wówczas to często, bardzo często przebywałam z nim. Ni stąd, ni zowąd przyszła mi przed zaśnięciem myśl, że dobrze byłoby, gdybym przy odłączeniu nie straciła zupełnie świadomości takiej trochę ludzkiej. Pragnęłam jednak zarazem ukryć te myśli przed opiekunem, żeby do niego nie doleciały. Nie zaznawszy na ziemi prawdziwej miłości, tego wielkiego przywiązania dwojga dusz, myślałam, że tę dziwną, romantyczną miłość tylko w książkach można spotkać i że ja takiej nigdy już nie poznam. Ogarnęła mnie jakaś tęsknota, by własnemi rękami dotknąć twarzy opiekuna, pogłaskać jego ramiona i ucałować go, bym przytem jednak nie utraciła świadomości ludzkiej, aby mi pozostało potem to rozkoszne, miłe uczucie kochania obok tego uwielbienia duchowego, jakie mam dla niego.
I stało się. Przy odłączaniu od ciała szły za mną jakby wszystkie uczucia ludzkie, a te mi tylko przykrość sprawiały. Ciało moje nie znikało mi z przed ócz przy odłączaniu, jak zwykle się działo. Odczułam szarpnięcie wstydu, skrępowania i zmieszania. Jakże stanę rozebrana przy opiekunie? Tłumaczyłam sobie jednak, że przecież to ducha dotyczyć nie może i już trochę przemocą odrywać się zaczęłam od ciała, wstydząc się za niezręczność, gdyż zawisłam astralnem ciałem u nóg cielesnych i musiałam aż cztery razy zrobić niem krąg koło nich, by się od nich uwolnić.
Księżyc świecił pełnym blaskiem. Opiekun był za oknem w oświetleniu księżyca. Wyraźnie ujrzałam szyby w oknie — i znów nowa troska: jakże się przez te szyby przedostanę? Niemiłe uczucie, że muszę przechodzić przez nie, jakby przez jakieś ostrze, wstrzymywało mnie. W dodatku zauważyłam, że niejako ta sama bielizna, jaką miałam na ciele, zawisła na mnie i że ja jestem jakaś dziwnie inna, niż kiedyindziej po odłączeniu się. Uczyniłam niecierpliwy ruch, by zesunąć koszulę ku stopom, gdyż tak samo, jak na ciele fizycznem, gdzie we śnie zgarnęła się aż na biodro, tak samo podgiętą była i na ciele astralnem. Już nie wiem, czy udało mi się zesunąć ją i zakryć obnażone ciało.
Lecz w tejże chwili opiekun wyciągnął obie ręce w moją stronę i czułam, jak pod wpływem siły, płynącej z tych rąk, obróciłam się tyłem do okna i nawet nie zauważyłam, jak zaczęłam się przesuwać przez szyby okienne. W czasie przesuwania się przez to szkło odniosłam jakieś ostre, nieprzyjemne wrażenie, lecz bólu nie odczuwałam żadnego. I już znalazłam się znów obrócona twarzą do opiekuna, tuż przy nim. Myśli, wysnute przeze mnie w dziwnej tajemnicy tuż przed zaśnięciem, zniewalały mnie jakoś, by wyciągnąć ręce ku opiekunowi i uczynić to, o czem byłam marzyła. Zauważyłam, że opiekun o tych wszystkich myślach wie i że sam niejako pomagał mi celowo do spełnienia mojego życzenia, bym nie utraciła w zupełności ludzkiego czucia. Stał przede mną dziwnie poważny, patrząc na mnie z miłością i ogromnym spokojem. Nieśmiało wyciągnęłam dłoń do niego. W oczach jego wyczytałam wyraźnie myśl: „Uczyń to, czego sobie życzyłaś“.
Dotknęłam jego czoła i zdumienie moje nie miało granic — odniosłam zupełnie takie samo wrażenie, jakbym dotykała czoła ludzkiego. Zdjęta ciekawością położyłam obie ręce na jego ramiona, potem posunęłam je w stronę serca, chcąc wyczuć tegoż drgnienia pod swoją dłonią. I to odczułam, tylko że to serce jakoś inaczej biło, niż u człowieka, cichy dźwięk jego zataczał szerokie kręgi; miałam wrażenie, że ten ruch serca, to drżenie dźwięku odczuję, usłyszę także i poza obrębem ciała opiekuna, gdy zacznę rękami szukać naokoło niego.
Potem przyszła myśl o ucałowaniu opiekuna. Jakiś niewymowny niepokój, dziwnie jednak miły, zadrżał w całem mojem jestestwie i ogarnęło mnie onieśmielenie; nie mogłam podnieść oczu na niego. Podobnie jak człowiek na ziemi zawstydzony spuszcza oczy, tak i ja czułam, że nie mogę podnieść głowy i spojrzeć na te wyraźnie zarysowane usta. Patrzyłam na jego śliczne, długie, białe palce, otoczone jasną, smugą światła — i nagle błyskawicznie przylgnęłam ustami do jego ręki.
Lecz w tym momencie on chwycił w obie dłonie moją głowę i tkliwie spojrzał na mnie, potem usta jego dotknęły mego czoła. Wyraźnie odczułam to pocałowanie. Powiedział przytem:
— Bóg z tobą po wieczne czasy...
I już zaczęło się zmieniać drżenie w mej duszy, zaczął znikać ludzki sposób odczuwania. Opiekun przytulił mnie do swego boku i popłynął ze mną wolno w przestworza. Jakoś nie wymienialiśmy ze sobą żadnych myśli, zapanowała naokoło nas poważna, głęboka cisza. W tej ciszy wyczuwałam jednak wyraźnie tem większe zbliżenie się jego do mnie i tem większe zrozumienie się nasze wzajemne.
Wreszcie stanęliśmy w przestworzach. W jego duchu zadźwięczała subtelna myśl:
— Módlmy się.
Popłynęły myśli modlitwy, a popłynęły tak, jak jeszcze nigdy dotychczas, gdy nieraz modlił się ze mną przy ziemi. Obecnie przepełniało mnie uczucie jeszcze subtelniejsze, jeszcze rzewniejsze, niż dawniej. Czułam w duchu radość, czułam jedną falę dziękczynienia i ogromnej miłości ku Bogu. Była to modlitwa już nie wyjawiana myślami, ale jakiś poryw ogromny, jakaś olbrzymia pełnia uczuć radosnych, boskich i oddania się Bogu, takiego zupełnego zdania się na wolę Ojca. Olbrzymie, prześliczne światy, płynące majestatycznie bez jakiegokolwiek szelestu ni zgrzytu, obrażającego majestat wielkiej twórczości boskiej, podnosiły jeszcze powagę chwili.
Spojrzałam na swego dobrego opiekuna. Trudno mi było odgadnąć, czy modli się jeszcze, czy już tylko patrzy przed siebie w radosnem uniesieniu. Nabożne drżenie kołysało jego ducha. Patrzyłam chwilkę na niego, jak śliczny, promienny był w tej modlitwie, w tej rozmowie z Bogiem. Wyczuwałam, że niemal cały jest pochłonięty myślą o mnie, że za mnie się modli. I ja również, choć zgoła i tę przytomność ducha traciłam, jaką duch jeszcze w tych sferach posiada i jakoś rozpływać się zaczęłam w modlitwie, to jednak zawisłam całą swą uwagą na tej wielką jasnością otoczonej jego postaci, o ile to postacią jeszcze można nazwać.
A on był w tej boskiej ekstazie prześliczny, odczuwałam ogromną rozkosz i radość, patrząc na niego. Czerpałam niejako z niego siłę, choć nie chciałam mu jej zabierać. Wyczuwałam ten ogrom wielkiej miłości, w którym zaczęłam zlewać się z nim razem. Słałam mu w myślach na tę miłą twarz ucałowania, mówiąc sobie w duszy:
— Przez niego Ciebie, Boże, całuję, Ciebie miłuję i Tobie się oddaję.
Byłam dziwnie szczęśliwą, bo i ja miałam na sobie tak, jakby świąteczne, czyste ubranie astralne. Jednak opiekun mój był daleko piękniejszy ode mnie i otoczony żywszą, pogodną, świetlistą aurą. I ta niejako pociągała mnie bliżej i bliżej ku niemu. Zatonąć w tym blasku dobrego ducha!
A opiekun już wyciągał do mnie dłonie. Jego światło samo przyciągało mnie ku sobie. I zatracać zaczęłam lekkie jeszcze podobieństwo do ciała ludzkiego. Zauważyłam, że tak jak w modlitwie nieraz myśli jego i moje zlewały się razem, wymawiane jakby jednemi ustami, tak teraz ciała nasze zaczęły się zlewać razem ze sobą. Zaczęłam się bacznie przyglądać, co się to ze mną dzieje. Zdumiona zauważyłam, że na chwilę znika moje ciało, rozlewając się niejako w jego ciele astralnem. Doznałam przytem wrażenia ogromnego spokoju i pewności, że u niego, czy w nim ani włos z głowy spaść mi nie może. Ogarnęło mnie uczucie niezmiernej błogości, jakiejś niewypowiedzianej pełni szczęścia i całkowitego zadowolenia. Czułam, że tworzę niemal jedno z opiekunem — jedynie jeszcze głowa niezupełnie złączyła się z jego ciałem.
Nagle wśród tego dziwnie słodkiego ukojenia odezwała się w duszy mej z wielką siłą jakaś ogromna tęsknota. Tęsknota ta zaczęła mnie odłączać po części od fluidarnego ciała mego opiekuna. Z głębi mego ducha popłynęło w przestworza tęskne wołanie:
— Jezu, mój najdroższy, kochany Jezu, Synu Boga, do Ciebie jedynie należy duch mój w całości, ku Tobie chcę iść, na Twojem świętem łonie spocząć!
Duch mój drżał niezmiernem uniesieniem miłości i uwielbienia dla Chrystusa, które z całą potęgą odezwało się w chwili radosnego zlania się z dobrym mym opiekunem. Tonąc w nim, spływając z nim w jedno w uczuciu wielkiej, czystej miłości, zapragnęłam z tem większą siłą utonąć w Tym, który jest źródłem wszelkiej Miłości.
I opiekun przechodził ogrom wzruszenia. Zadźwięczała myśl olbrzymia: „Ku Niemu, z Nim i w Nim razem po wszystkie czasy!“ To myśl opiekuna mego, która echem odbijać się zaczęła o wszystkie planety, a te dźwiękami swojemi starały się jakby powtarzać ją jeszcze głośniej, niż ona wyszła z jego ducha. Zatonęliśmy na chwilę w tych dźwiękach, śląc prośby ku Bogu, by wysłuchał nasze wołanie, powtarzane echem planet.
Jeszcze chwilę rozglądaliśmy się w olbrzymiem przestworzu, lecz wnet zaczęliśmy się zniżać powoli ku ziemi. Pomimo, iż tak posiloną zostałam w krainie ducha, zabrakło mi jednak sił do powrotu do życia ziemskiego — i tak, jak rozpieszczone dziecko czepia się sukni matki, nie chcąc jej na chwilę puścić od siebie, tak i ja nagle tuż przy swojem ciele chwyciłam się swego ducha ochronnego, chcąc jeszcze bodaj chwileczkę pozostać w jego bliskości, poza ciałem.
Wtem zauważyłam, że dobry opiekun drgnął, patrząc w stronę mego ciała. Ujrzałam, iż jest w niem jakiś obcy duch i porusza mojemi palcami rąk i nóg, próbując niemi zawładnąć zupełnie. Niskie moce podczas mojej nieobecności przyłączyły do mojego ciała ducha, który długi czas w zaświecie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest duchem, ale myślał stale, że jest jeszcze człowiekiem. Gdy zaczęli się z niego wyśmiewać, że wciąż pracuje i zdaje mu się, iż żyje jeszcze na ziemi, przywiodło go to do opamiętania, ale ubolewał ogromnie nad tem, że ciało jego zostało pogrzebanem i tęsknił za niem, lamentując w jednym ciągu beznadziejnie. Temu to powiedzieli, że mu przynoszą radosną nowinę, iż znów otrzyma ciało, a ciało to jest już gotowem — i przyłączyli go do mego ciała.
Nie zauważyłam go natychmiast, będąc jeszcze pochłoniętą swemi przeżyciami w świecie ducha, tylko coś mnie od tego ciała odepchnęło — to aura ducha, goszczącego w niem. Pozatem naokoło nie było widać nikogo. Tamten pomrukiwał sobie przez moje usta i dotykał rękami nosa, uszu, jakby się chciał przekonać, czy już rzeczywiście ma ciało na sobie. Uczułam niepokój i troskę, coś w rodzaju poczucia odpowiedzialności za to ciało; zapragnęłam czem prędzej oddalić zeń owego ducha i samej wrócić do niego, lecz nie wiedziałam, jak to zrobić.
Tymczasem opiekun zniżył się już do mego ciała i położył ręce nad żołądkiem i sercem. Ujrzałam wyraźnie, jak swoim magnetyzmem wstrzymuje prąd magnetyczny ducha, goszczącego w niem, by nie przesączył się aż do serca i żołądka. Gdy zrobił tam ze swego magnetyzmu ognisko płonące, odczułam i ja to swoje serce, a w niem oznaki życia — jego bicie. Nikł niepokój, radość zaczęła mnie ogarniać, że już wyczuwam coraz dokładniej tętno serca. Trudno było mi w zupełności zawładnąć głową. Tamten duch w mem ciele, bezradny, sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Odciągany magnetycznie przez opiekuna, był ogromnie ociężały. Zwładnęłam ciałem, lecz głowę było mi ciężko podnieść, a niemniej ciężkie były i nogi; w głowie tłoczyły się zmieszane myśli przemocą na język i usta. Uczepione były na magnetycznym języku, podającym je na język i usta. Wstrzymywanie ich zaczęło mi sprawiać nieznośny ból głowy. Z każdą chwilą ból się stopniował. Opiekun w pierwszej chwili próbował odmagnetyzować je z mej głowy, widząc, jak się przed niemi bronię i wstydzę ich; lecz potem zaczął mnie zachęcać wzrokiem, bym je przepuściła przez usta, że w ten sposób głowa się od nich uwolni, a przez moją magnetyczną siłę dźwięku zostaną pozbawione swej brutalnej szorstkości i groźnego dźwięku, otaczającego je. Czułam, że gdybym je miała przepuścić przez usta z taką siłą, z jaką szły, to byłoby to chyba straszliwe wycie.
Mąż mój, jak zawsze, choć to już było dawno po północy, bawił się jeszcze w wesołem towarzystwie. Spojrzałam na śpiące dzieci, zatkałam chusteczką usta i przepuściłam przez nie ten ogromny ciężar. Sama przedtem nie znałam właściwego brzmienia tych myśli, wyczuwałam tylko ich szorstkość i zgrozę. Trudno mi powtórzyć, jakie one były; siłą woli wstrzymywałam je, by nie były zbyt głośne. A kiedy przepłynęły, czułam się bardzo nieszczęśliwa i zmęczona i zdawało mi się, że dostaję prawdziwego zawrotu głowy, czyli zawrotu własnych myśli. Moje usta i całe ciało wydało mi się tak zbrukane, jakbym je miała oplwane. Trudno było mi zrozumieć, jak się to mogło stać, kiedy duch mój przeżywał takie wzniosłe chwile. Zaczęła mnie ogarniać dziwna słabość; niepewne uczucia, domysły, co też to oni mogli robić z tem mojem ciałem, zaczęło mnie napełniać taką goryczą do świata niskich duchów, że sama się nie spostrzegłam, jak pod wpływem tego przykrego uczucia, jakie mi pozostało w ustach po wymówieniu tamtych myśli, oraz na wspomnienie, że może wyprawiali z mojem ciałem obrzydliwe rzeczy, plunęłam z rozgoryczeniem przed siebie, zapominając w tej chwili, że opiekun jest jeszcze przy mnie i na mnie patrzy i nie myśląc, jakim smutkiem go mój postępek napełni.
Ledwo plunęłam, zaroiło się naokoło mnie od ciemnych duchów, jakby z pod ziemi wyrosły, a wszystkie, ile ich było, plunęły w moją stronę, chcąc mnie tem niejako wyzwać do walki.
Tymczasem opiekun rozglądał się dookoła, jakby czegoś wzrokiem szukał i myślą wołał w przestworza. W tej chwili zjawiło się niemal tyle dobrych duchów, ile złych było koło mnie. I nagle u wszystkich ujrzałam jedno i to samo: smutek nad tem, żem się zapomniała i plunęła w myślach, w stronę niskich duchów. Zaczęłam mieć strach przed groźnie otaczającemi mnie niskiemi duchami i uczułam żal do samej siebie, że pozbawiłam dobre duchy zapewne miłych chwil przebywania w czystej, pięknej ojczyźnie, ściągając je do nizin duchowych dla mojej obrony. Bo czułam, że teraz nie mogę się bronić przed tamtemi tak, jak nieraz obroniłam się sama przed niemi, o ile już zaczęły walczyć otwarcie, dając mi znać, że są przy mnie. Podnosiłam wówczas dłonie w ich stronę, mówiąc: „W imię Boże, oddalcie się!“ — a mówiłam to zawsze bez wszelkiego cienia nienawiści. Wszelako teraz nie mogłam użyć tych myśli, gdyż miałam wrażenie, jakoby to gniewne plunięcie w ich stronę znieświęciło moje usta, i znieświęciło ten piękny kontakt z czystym światem duchów.
Zaczęłam nucić pieśń do Boga. Nieszczęsne ciemne siły rozprószyły się. Wówczas jeden z tych przybyłych dobrych duchów zawładnął mojem ciałem i zaczął głośno śpiewać przez moje usta pieśń, jaką właśnie inni jego towarzysze śpiewali. Trwało to małą chwilkę, a kiedy odszedł, odczułam wielką lekkość w całem ciele i zdało mi się, że jestem jakby oczyszczona tym śpiewem.
Potem już ujrzałam jasno, co zamierzały niskie duchy zrobić z mojem ciałem w czasie mej wędrówki w zaświecie i ile z tego zdołały wykonać. Pomimo najpotworniejszych zamiarów wampiryzacji nie mogły przystąpić ku memu ciału, udało im się tylko częściowo przyłączyć do niego innego ducha i nie on to bynajmniej stworzył te straszne myśli w mej głowie, lecz one przyczepiły je tam wprzód, nim przyłączyły tego ducha do ciała. Liczyły na to, że jeśli jeszcze prędko nie powrócę, to on niem dobrze zawładnie, a one mu te myśli podsuną, by zaryczał przez moje usta, wtedy zaś już łatwiej któryś z nich przyłączy się do tego ciała, odpychając poprzednika i nie puści mnie tam, póki nie narobi w niem spustoszenia, nie podrapie go własnemi memi rękami i nie porani.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.