Pani Bovary/Część druga/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani Bovary |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1878 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Ludwika Kaczyńska |
Tytuł orygin. | Madame Bovary |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wyczytał był ostatniemi czasy pochwałę nowej metody leczenia zboczeń stopowych, a ponieważ był stronnikiem postępu, powziął myśl patryotyczną; że Yonville, aby nie zostać w tyle, powinno było mieć u siebie operacye strephopodyczne.
— Albowiem, mówił do Emmy, cóż się ryzykuje? Zważ pani tylko (tu wyliczał na palcach wszystkie korzyści przedsięwzięcia); powodzenie prawie niezawodne, ulga fizyczna i moralna dla chorego, sława prędko nabyta dla operatora. Dla czegoby mąż pani, naprzykład, nie podjął się zoperowania tego biednego Hipolita z pod Złotego Lwa? Zważ pani, że nie omieszkałby opowiadać o swem uleczeniu wszystkim podróżnym, a zresztą (tu Homais głos zniżał i oglądał się naokoło), któżby mi zabronił posłać do dziennika mały artykulik exre tego? Mój Boże! dziennik przechodzi z ręki do ręki... artykuł nadesłany się czyta... mówią o nim... kula śniegowa rośnie! I kto wie? kto wie?...
W samej rzeczy, mogło się powieść Bovaremu; nic nie dowodziło Emmie, żeby nie miał być zręcznym chirurgiem, a jakaż radość dla niej gdyby go skłoniła do kroku od którego zależeć mogła sława jego i majątek? Pragnęła usilnie oprzeć się na czemś trwalszem od miłości.
Karol naglony przez nią i przez aptekarza, dał się nakoniec przekonać. Sprowadził sobie z Rouen książkę doktora Duvala i co wieczór zatapiał się w niej, oparłszy łokcie na stole a głowę ująwszy w dłonie.
Podczas gdy pan Bovary studyował equiny varusy i valgusy to jest strephocadopię, strephendopodię i strephexopodię — czyli mówiąc innemi słowy, rozmaite zboczenia stopy, na dół, na zewnątrz lub na wewnątrz — oraz strephypopodię i strephanopodię — inaczej, wykręcenie na wewnątrz i sprostowanie do góry — pan Homais używał wszelkich środków wymowy dla skłonienia posługacza, żeby się poddał operacyi.
— Zaledwie może tylko lekki ból uczujesz, dowodził mu, będzie to proste ukłucie jak przy puszczenie krwi, mniej niż przy wyrzynaniu niektórych nagniotków.
Hipolit otwierał szeroko swoje głupowate oczy.
— Zresztą, dodawał aptekarz, mnie to nie obchodzi, mówię to dla ciebie! przez ludzkość! Chciałbym cię widzieć, mój chłopcze, uwolnionym od twego szkaradnego kalectwa, z tem kołysaniem lędźwi, które bądź co bądź, musi ci bardzo przeszkadzać przy spełnianiu twych obowiązków.
I Homais przedstawiał mu o ile czułby się następnie żwawszym i bardziej rzeźkim, dawał mu nawet do zrozumienia, że miałby więcej szansy podobania się kobietom, a chłopak uśmiechał się dobrodusznie. Wreszcie Homais uderzał w jego próżność:
— Nie jesteśże mężczyzną, u kaduka! Cóżby to było, gdybyś musiał służyć wojskowo, walczyć pod sztandarami?... O! Hipolicie, Hipolicie!
I Homais oddalał się, oświadczając że nie pojmował tego uporu, tego zaślepienia, żeby odrzucać dobrodziejstwa nauki.
Nieszczęśliwy ustąpił wreszcie, gdyż formalne sprzysiężenie utworzono przeciwko niemu. Binet, który się nigdy do spraw cudzych nie mieszał, pani Lefrançois, Artemiza, sąsiedzi, sam nawet mer, pan Tuvache, wszyscy go namawiali, przekonywali, wstydzili, to go jednak ostatecznie zdecydowało, że nic nie zapłaci! Bovary zobowiązywał się nawet dostarczyć przyrządu potrzebnego do operacyi, Emma powzięła myśl tej hojności; Karol przystał na to, mówiąc sobie w duchu, iż żona jego była aniołem.
Za radą aptekarza i po trzykroć zaczynając, kazał sporządzić u stolarza, któremu dopomógł ślusarz, rodzaj pudełka ważącego około ośmiu funtów, gdzie oprócz drzewa, nie brakowało żelaza, blachy, skóry, szrubek i zawias.
Jednakże aby wiedzieć, które ścięgno przeciąć Hipolitowi, potrzeba było najpierwej rozpoznać jakiego rodzaju było zboczenie nogi jego.
Miał stopę tworzącą linię prawie prostą z piszczelem, a pomimo tego wykręconą wewnątrz co tworzyło przez pół equin przez pół varus. Ale z tym equinem, szerokim jak końskie kopyto, o twardych ścięgnach, chropawej skórze, grubych palcach, których czarne paznokcie podobne były do gwoździ podkowy, strephopod biegał jak jeleń od rana do późnej nocy. Widziano go ustawicznie na rynku, jak podskakując wokoło wozów, wysuwał naprzód swoją niekształtną podporę. Zdawało się nawet jakoby tę nogę silniejszą miał od zdrowej. Przez używanie, nabyła przymiotów energii i cierpliwości i jeżeli miał jaką ciężką pracę, wołał się na niej opierać.
Owóż, kiedy to był equin, trzeba było najpierwej przeciąć ścięgno Achilesa, a potem dopiero przystąpić do tylnego piszczelowego muskułu, żeby się pozbyć varusa; gdyż lekarz nie śmiał za jednym razem odważyć się na dwie operacye; już nawet drżał z obawy, żeby nie urazić jakiej ważnej sfery, którejby nie znał.
Ani Ambroży Paré, zastosowując po raz pierwszy od czasów Celsyusza, po piętnastu wiekach przerwy, natychmiastowe podwiązanie arteryi; ani Dupuytren przystępując do otworzenia wrzodu przez gruby pokład encefalów; ani Gensoul, kiedy poraz pierwszy odejmował górną szczękę, nie doznawali takiego bicia serca, nie drżała im tak ręka, nie mieli umysłu tak wytężonego jak pan Bovary, kiedy przystąpił do Hipolita ze swym tenotomem w palcach. A na stole przy łóżku widziano, jak w szpitalach, stos szarpi, woskowane nici i mnóstwo bandaży — wszystkie bandaże, jakie się tylko znalazły w domu aptekarza. To pan Homais od samego rana poczynił te wszystkie przygotowania, tak dla olśnienia tłumu, jak dla własnego złudzenia. Karol zakłuł skórę; usłyszano suche chrupnięcie. Ścięgno zostało przecięte, operacya była skończona. Hipolit wyjść nie mógł z podziwienia; chwytał ręce Bovarego i okrywał je pocałunkami.
— Uspokójno się, mówił mu aptekarz; później będziesz miał czas okazać wdzięczność dobroczyńcy twojemu!
I poszedł opowiadać o skutku operacyi kilku ciekawym, którzy stali na ulicy, wyobrażając sobie, że ujrzą zaraz Hipolita prosto chodzącego. Karol zaś, pozapinawszy swego pacyenta w mechaniczny przyrząd, powrócił do siebie, gdzie Emma w największej niespokojności na niego czekała. Rzuciła mu się na szyję; usiedli do stołu. Karol jadł z apetytem, zażądał nawet przy wetach filiżanki kawy, którego to zbytku pozwalał sobie tylko w niedzielę, przy gościach.
Wieczór zeszedł im przyjemnie, na rozmowie i wspólnych marzeniach. Mówili o przyszłem powodzeniu, o ulepszeniach, jakie zaprowadzą w domu; Karol widział już jak wzrastało jego znaczenie, dobrobyt się podnosił, żona kochała go ciągle; Emma ze swej strony czuła się szczęśliwą, że mogła się odświeżyć uczuciem nowem; zdrowszem, lepszem, że mogła wreszcie doznać trochę czułości dla tego biedaka, który ją uwielbiał. Przypomniała sobie na chwilę Rudolfa; lecz spojrzała na Karola: zauważyła nawet z podziwieniem, że miał wcale niebrzydkie zęby.
Byli już w łóżku kiedy pan Homais, pomimo oporu służącej, wpadł nagle do ich pokoju, trzymając w ręku kartkę świeżo zapisanego papieru. Była to reklama, którą przeznaczał do gazety Fanal de Rouen. Przyniósł ją aby pierwej przeczytali.
— Przeczytaj pan sam, rzekł Bovary.
Pan Homais czytał co następuje:
„Pomimo przesądów, które, jak siecią pokrywają jeszcze znaczną część powierzchni Europy, światło jednak przenikać już zaczyna do wiosek naszych. I tak, we wtorek, małe nasze miasteczko Yonville było widownią chirurgicznej operacyi będącej zarazem czynem wysokiej filantropii. Pan Bovary, jeden z najznakomitszych naszych lekarzy...“
— O! to za nadto! za nadto! mówił Karol, którego wzruszenie dławiło.
— Ależ bynajmniej! jakto!... „dopełnił operacyi na skrzywionej od urodzenia stopie”... nie użyłem tu wyrażenia naukowego, ponieważ, wiadomo panu w dzienniku... nie każdyby może zrozumiał; potrzeba aby ogół publiczności...
— Rozumiem, rzekł Bovary. Czytaj pan dalej.
... „Pan Bovary, jeden z naszych najznakomitszych lekarzy, uskutecznił operacyę na skrzywionej od urodzenia stopie Hipolita Tautain, posługacza stajennego od lat dwudziestu pięciu w zajeździe pod Złotym Lwem, trzymanym przez panią Lefrançois, wdowę, na placu Broni. Nowość tej próby i ogólne współczucie dla operowanego, sprowadziły taki napływ ludności, że tłoczono się u wejścia do zajazdu. Operacya, zresztą, powiodła się nadspodziewanie, zaledwie kilka kropel krwi wystąpiło na wierzch, jak gdyby dla zaświadczenia, że oporne ścięgno musiało wreszcie uledz pod naciskiem sztuki. Pacyent — rzecz szczególna (a patrzyliśmy na to własnemi oczami) wcale na ból się nie uskarżał. Stan jego, aż dotąd nic do życzenia nie pozostawia. Wszystko każę przypuszczać, że wyzdrowienie szybko postępować będzie, i kto wie nawet, czy na pierwszej wiejskiej uroczystości, nie zobaczymy poczciwego naszego Hipolita biorącego udział w skocznych tańcach, pośród grona wesołych towarzyszy i dającego przez swe raźne hołupce, świadectwo zupełnego swego uleczenia. Cześć więc szlachetnym ludziom nauki! cześć tym niestrudzonym umysłom, które bezsenne noce poświęcają na prace, mające na celu przyniesienie ulgi bliźnim swoim! Cześć, potrzykroć cześć! Nie jestże to właściwa pora powiedzieć, że ślepi widzieć będą, głusi słyszeć, a chromi chodzić! Tylko że to co niegdyś fanatyzm przyrzekał swoim wybranym, to dziś nauka dopełnia dla wszystkich!.. Nie omieszkamy czytelników naszych powiadamiać o kolejnym przebiegu tej tak zajmującej kuracyi.”
Niemniej przeto wpięć dni później, pani Lafrançois przybiegła cała przerażona wołając:
— Ratunku! ratunku! on umiera!... Głowę tracę!
Karol pośpieszył pod Złotego Lwa, a pan Homais spostrzegłszy go biegnącego przez rynek bez kapelusza, za nim podążył. Przybył sam, zadyszany, czerwony, niespokojny, zapytując każdego kogo spotkał na wschodach:
— Co się stało naszemu zajmującemu strephopodowi?
Zajmujący strephopod wił się w srogich boleściach, tak że przyrząd mechaniczny, w którym ściśnięta była jego noga, uderzał w ścianę, jak gdyby chciał ją rozwalić.
Z wielką ostrożnością przeto, aby nie zepsuć położenia chorego członka, odjęto pudełko i ujrzano straszny widok. Kształty stopy znikały pod taką puchliną, że skóra zdawała się blizką pęknięcia, nadto, występowały na niej sine plamy spowodowane przez sławny przyrząd. Hipolit poprzednio już narzekał na ból dotkliwy, lecz na to nie zważano, wreszcie trzeba było przyznać, że niezupełnie się mylił i zostawiono go przez kilka godzin w spokoju. Zaledwie jednak wydęcie trochę się zmniejszyło, dwaj uczeni osądzili za stosowne włożyć napowrót nogę w przyrząd, mocniej go jeszcze zaciskając, dla przyśpieszenia skutku. Nakoniec, gdy po upływie trzech dni jeszcze, Hipolit nie mógł już wytrzymać, zdjęli znowu mechanikę, dziwiąc się bardzo skutkom, jakie im się przedstawiły. Sina nabrzękłość pokrywała całą nogę, a z mnogich pryszczy sączył się miejscami czarniawy płyn. Rzeczy przybierały postać niepokojącą. Hipolit zaczynał się nudzić i pani Lefrançois umieściła go w małej salce przy kuchni, żeby przynajmniej miał trochę rozrywki.
Lecz poborca, który tam jadał obiad, gorzko wyrzekał na takie sąsiedztwo. Przeniesiono więc Hipolita do sali bilardowej.
Tu leżał, jęcząc pod grubemi kołdrami, blady, z zarośniętą brodą, zapadłemi oczyma i od czasu do czasu przewracał głowę na brudnej poduszce, którą muchy obsiadały. Pani Bovary przychodziła go odwiedzać. Przynosiła mu starą bieliznę na kataplazmy, pocieszała go i zachęcała do cierpliwości. Zresztą, nie zbywało mu na towarzystwie, szczególnie w dnie targowe, kiedy wieśniacy wokoło niego grali w bilard, fechtowali się na kije, palili fajki, pili, śpiewali, hałasowali.
Jakże się masz? mówili uderzając go po ramieniu. A! nietęgo, jak się zdaje! ale sameś sobie winien. Trzeba było to, lub to, zrobić.
I opowiadali mu historye o ludziach uleczonych innemi zgoła lekarstwami; potem na pociechę dodawali:
— Bo też za nadto się pieścisz! spróbuj wstać! dogadzasz sobie jak jaki król! Ale wiesz co, stary figlarzu? ty wcale nie pachniesz!
W samej rzeczy, gangrena posuwała się coraz wyżej. Bovary sam już był chory. Przychodził co godzina, co kwadrans. Hipolit patrzył na niego wystraszonemi oczyma i łkając zapytywał:
— Kiedy ja wyzdrowieję?.. O! ratuj mnie pan!.. O! ja nieszczęśliwy! O! ja nieszczęśliwy!
I lekarz odchodził, zalecając mu zawsze dyetę.
— Nie słuchaj go, mój chłopcze, mówiła pani Lefrançois; dosyć cię już namęczyli. Dyeta cię jeszcze osłabi. Masz, posil się.
I przynosiła mu talerz dobrego bulionu, kawałek pieczonej baraniny, chleba ze słoniną, a czasem kieliszeczek wódki, którego jednak nie miał odwagi do ust ponieść.
Ksiądz Bournisien, dowiedziawszy się że był gorzej, przyszedł go odwiedzić. Zaczął od ubolewania nad jego cierpieniem, dodając jednak, że należało się z tego cieszyć, ponieważ taka była wola Pana, i korzystać ze sposobności pojednania się z Bogiem.
— Albowiem, mówił duchowny z wyrazem ojcowskiego napomnienia, zaniedbywałeś trochę twoich obowiązków, mój chłopcze; od ilu to już lat nie przystępowałeś do Stołu Pańskiego? Pojmuję, że zajęcia twoje, światowy zamęt, mogły cię odwracać od starań o zbawienie duszy. Teraz za to, masz czas pomyśleć o tem. Nie rozpaczaj jednak, znałem wielkich przestępców, którzy mając stanąć przed sądem boskim (nie jesteś jeszcze w tej ostateczności, wiem o tem), udali się do Jego miłosierdzia i w najlepszem usposobieniu życia dokonali. Miejmy nadzieję, że podobnie jak oni, zbudujesz nas dobrym przykładem! A tymczasem, cóżby ci szkodziło odmówić co rano i co wieczór jedno „Zdrowaś Marya, łaskiś pełna” i jedno „Ojcze nasz, któryś jest w Niebie”? Uczyń to! dla mnie, dla zrobienia mi przyjemności. Co to kosztuje?.. Czy mi to przyrzekasz?
Biedak przyrzekł. Proboszcz powrócił następnych dni, rozmawiał z oberżystką i opowiadał nawet anegdoty przeplatane żarcikami i dwójznacznikami, których Hipolit nie rozumiał. Potem, jak tylko okoliczność na to pozwalała, zwracał się na tor materyj religijnych, przybierając stosowną powagę.
Gorliwość jego zdawała się pomyślny skutek odnosić, gdyż niebawem strephopod oświadczył chęć odbycia pielgrzymki do Najświętszej Panny Łaskawej, jeżeli wyzdrowieje: na co ksiądz Bournisien odpowiedział, że niema nic przeciwko temu, dwie ostrożności lepsze zawsze niż jedna. Nie miał nic do stracenia.
Aptekarz oburzał się na to co nazywał machinacyami klerykalnemi; utrzymywał, że one opóźniały wyzdrowienie Hipolita i powtarzał pani Lafrançois:
— Dajcież mu pokój! Dajcież mu pokój! Nabawiacie go gorączki waszym mistycyzmem!
Lecz sama kobieta słuchać już nie chciała. On tego wszystkiego narobił. Na złość jemu nawet zawiesiła nad łóżkiem chorego kropielnicę z wodą święconą i gałązką bukszpanu.
Jednakże religia nie więcej od chirurgii zdawała się pomagać biedakowi, i nieubłagane gnicie posuwało się od kończyn ku żołądkowi. Napróżno urozmaicano mikstury i odmieniano kataplazmy, muskuły obnażały się coraz bardziej, aż nakoniec pan Bovary odpowiedział potwierdzającem skinieniem głowy, na zapytanie pani Lefrançois zrozpaczonej, czyby nie należało sprowadzić z Neufszatelu pana Caniveta, słynącego na cały departament.
Doktór medycyny i chirurgii, człowiek lat około pięćdziesięciu, pewny siebie i swego stanowiska, kolega nie myślał ukrywać pogardliwego oburzenia, gdy zobaczył tę nogę zgangrenowaną aż do kolana, a oświadczywszy bez ogródki że trzeba ją amputować, poszedł prosto do apteki wymyślać na osłów, którzy mogli nieszczęśliwego człowieka do takiego doprowadzić stanu. Trzymając pana Homais za guzik surduta, wykrzykiwał na cały głos:
— Wszystko to są paryzkie wynalazki! Oto pomysły panów stołecznych doktorów! to nakształt chloroformu, prostowania zezowatych oczu i kruszenia kamienia w pęcherzu... same cudactwa, które rząd powinienby zakazać! Ale zachciewa się uchodzić za mądrego i pakuje się leki nie troszcząc się o ich skutki. My prostacy nie porywamy się na takie rzeczy, nie jesteśmy mędrkami, fanfaronami, szarlatanami; jesteśmy sobie po prostu praktykami, lekarzami i nie przyszłoby nam do głowy operować zdrowiuteńkiego człowieka! Prostować skrzywione stopy! czy to jest możliwem? tak samo, jak gdyby kto chciał wyprostować garbatego!
Homais słuchając tej mowy męki cierpiał, a cierpienie swoje pokrywał dworackim uśmiechem, zmuszony oszczędzać pana Caniveta, którego recepty przychodziły czasem aż do Yonville; to też nie stanął w obronie Bovarego, nie pozwolił sobie nawet żadnej zrobić uwagi, i odstępując od swych zasad, poświęcił własną godność ważniejszym sprawom handlowym i finansowym.
Amputacya nogi przez doktora Caniveta była ważnym dla całej miejscowości wypadkiem! Wszyscy mieszkańcy Yonville wstali dnia tego wcześniej niż zwykle, a główna ulica, chociaż pełna ludzi, wyglądała tak ponuro jak gdyby chodziło o stracenie zbrodniarza. W winiarni rozprawiano o chorobie Hipolita; w żadnym sklepie nic nie sprzedawano, a pani Tuvache, żona mera, nie ruszała się od okna, ciekawa zobaczyć operatora.
Przyjechał w kabryolecie, którym sam powoził. Ale ponieważ resor z prawej strony przez długie używanie ugiął się nieco pod ciężarem dobrej tuszy doktora, powozik pochylał się trochę na bok i można było widzieć na drugiej poduszce siedzenia spore pudełko, czerwonym juchtem pokryte, którego trzy mosiężne klamry fachowo błyszczały.
Wpadłszy jak uragan pod bramę Złotego Lwa, doktór donośnym głosem rozkazał wyprządz swego konia, potem poszedł do stajni zobaczyć czy dobrze jadł obrok, bo pan Canivet przyjeżdżając do chorych zajmował się najpierwej swoją klaczą i swoim kabrioletem. Mówiono nawet z tego powodu: „A! pan Canivet! to znany oryginał”. I ceniono go więcej jeszcze za tę niezachwianą pewność siebie. Świat cały mógł wyginąć do ostatniego człowieka, a on dla tego nie zaniechałby najdrobniejszego ze swych przyzwyczajeń.
Homais się ukazał.
— Liczę na pańską pomoc, rzekł mu doktór. Czy wszystko gotowe? Chodźmy!
Lecz aptekarz rumieniąc się wyznał, że zbytnia czułość nie dozwalała mu być świadkiem podobnej operacyi.
— Kiedy się jest prostym widzem, rzekł, wyobraźnia, wiadomo panu, silnie działa. Prócz tego, mam system nerwowy tak...
— Ba! przerwał Canivet, pan mi się zdajesz przeciwnie, skłonnym do apopleksyi. Zresztą, nie dziwi mnie to; wy, panowie aptekarze, ciągle siedzicie w waszej łacińskiej kuchni, co w końcu musi wpłynąć na wasz temperament. Patrz pan oto na mnie: codzień wstaję o czwartej godzinie, myję się zimną wodą — mnie nigdy nie zimno — nie noszę żadnej flaneli, nie dostaję nigdy kataru, zawiasy dobrze się trzymają! Jadam raz tak, raz owak, filozoficznie, jak się trafi. Dla tego też nie jestem taki wydelikacony jak pan i zupełnie mi wszystko jedno co krajać, czy podobnego sobie chrześcianina, czy pierwsze lepsze kurczę. Powiesz pan, przyzwyczajenie... wszystko przyzwyczajenie!..
Bez żadnego względu na Hipolita, który pocił się ze strachu pod kołdrą, dwaj ci panowie zagaili rozmowę, w której aptekarz porównywał krew zimną chirurga z walecznością generała na polu bitwy; to zestawienie pochlebiło Canivetowi, który się rozwodził o wymaganiach swojej sztuki. Uważał ją za kapłaństwo, chociaż ją konowały hańbili. Nakoniec powracając do chorego, obejrzał bandaże przyniesione przez pana Homais, te same, które figurowały przy pierwszej operacyi i zażądał kogo do trzymania skazanego na odcięcie członka. Posłano po zakrystyana Lestiboudois i pan Canivet, zawinąwszy rękawy przeszedł do sali bilardowej, podczas gdy aptekarz pozostał z oberżystką i Artemizą, które bledsze od swych fartuszków drżały słuchając podedrzwiami.
Bovary przez ten czas, nieśmiał ruszyć się z domu. Siedział w salce na dole, przy wystygłym kominku, z głową na piersi spuszczoną, rękoma złożonemi, oczyma błędnie w jedno miejsce wlepionemi. Co za nieszczęście! myślał w duchu, jaki straszny zawód! A przecież, żadnej nie zaniedbał ostrożności! Jakaś fatalność się przyplątała. Jakkolwiekbądź, jeżeliby Hipolit umarł, on byłby jego zabójcą. Nadto, cóż powie, gdy go inni pacyenci zapytywać będą? A może się w czemkolwiek pomylił? Szukał, lecz znaleźć nie mógł. Jednakże, najsławniejsi chirurgowie mylili się czasem. Ale temu nikt nie uwierzy! przeciwnie, wszyscy wyśmiewać go będą, szkalować! To się rozniesie aż do Forges! aż do Neufszatelu! aż do Rouen! wszędzie! Kto wie nawet, czy koledzy pisać przeciwko niemu nie będą? Wywiązałaby się z tego polemika, trzebaby odpowiadać w dziennikach. Sam nawet Hipolit mógłby mu proces wytoczyć. Widział się już shańbionym, zgubionym! A wyobraźnia jego, pełna najrozmaitszych przypuszczeń, kołowała pośród nich jak próżna beczka morskiemi falami miotana.
Emma, siedząc naprzeciwko męża i patrząc na niego, nie podzielała jego upokorzenia, bo innego doznawała: że mogła sobie wyobrazić, iż taki człowiek wart był cokolwiek, jak gdyby już wielokrotnie nie była się dostatecznie przekonała o jego mierności.
Karol zaczął się przechadzać wzdłuż i w szerz pokoju. Buty jego skrzypiały po podłodze.
— Usiądźże! powiedziała, drażnisz mnie!
Usiadł.
Jak mogła (ona, tak inteligentna) raz jeszcze mu zaufać? Zresztą, jakieś opłakane zaślepienie skłoniło ją do zaprzepaszczenia całego życia swego w nieustannych poświęceniach? Przypominała sobie wszystkie swoje ambitne dążenia, wszystkie doznane niedostatki, prozę małżeństwa, domowego gospodarstwa, marzenia w błoto strącone jak jaskółki z przestrzelonemi skrzydełkami, wszystko czego pragnęła, wszystko czego sobie odmówiła, wszystko co mogła była mieć a czego się pozbawiła? i dla czego? dla kogo?
W tem pośród ciszy zalegającej miasteczko, rozległ się krzyk przeraźliwy. Bovary zbladł jak ściana. Emma ściągnęła brwi nerwowym ruchem i nieprzerywała ciągu swych myśli. Dla niego to przecie, dla tego marnego stworzenia, dla tego człowieka, który nic nie rozumiał, nic nie czuł! bo on siedział tu spokojnie, wcale się nawet nie domyślając że śmieszność, jaką się okrył i ją także zbrudzi! A ona chciała przemódz na sobie, żeby go pokochać i wyrzucała sobie, że się innemu oddała!
— Bo to może był valgus! wykrzyknął nagle Bovary, którego myśl ciągle pracowała.
Na ten niespodziany wykrzyknik, który uderzył w nią jak ołowiana kulka w srebrny półmisek, Emma drgnęła i podniosła głowę, aby odgadnąć co on chciał powiedzieć i spojrzeli na siebie wzajemnie, niemal zdumieni że się widzą, tak myślami daleko odbiegli byli od siebie. Karol patrzył na nią błędnym wzrokiem pijanego, przysłuchując się nieruchomie ostatnim jękom amputowanego, których przeciągłe tony przerywane były chwilami ostrym krzykiem, nakształt oddalonego wycia zarzynanego zwierza. Emma przygryzała blade wargi i zwijając w palcach złamany liść kaktusa, zwracała na Karola ponurym ogniem płonące źrenice, jak dwie strzały wypaść gotowe. Wszystko w nim teraz drażniło ją niewypowiedzianie, jego twarz, jego ubiór, to co mówił i to czego nie mówił, cała osoba jego wreszcie. Wyrzucała sobie jak zbrodnię, dawną cnotę swoją i szczątki jej rozsypywały się pod szalonymi ciosami jej zranionej pychy. Lubowała się we wszystkich fałszywych rozkoszach tryumfującego cudzołóstwa. Wspomnienie kochanka pociągało ją z odurzającym urokiem; rzucała weń swą duszę z nowym zapałem niesioną ku temu obrazowi; a Karol wydawał się tak obcym jej życiu, tak niepodobnym i unicestwionym, jak gdyby miał umrzeć i skonał w jej oczach.
Na chodniku dały się słyszeć kroki. Karol wyjrzał i przez spuszczone zazdrostki spostrzegł doktora Caniveta, który fularem ocierał sobie spocone czoło. Homais, idąc za nim, niósł w ręku duże czerwone pudło; obadwa szli w stronę apteki.
Wtenczas Karol w przystępie czułości i zniechęcenia obrócił się do żony, mówiąc do niej:
— Uściskajże mnie choć ty!
— Dajże mi pokój! ofuknęła z gniewem.
— Co to jest? Co ci się stało? powtarzał osłupiały. Uspokój się! przyjdź do siebie! Wiesz przecie że cię kocham!.. pójdź!
— Dosyć tego! krzyknęła zaczerwieniona ze złości i oburzenia, poczem wybiegła z sali i tak silnie drzwi za sobą zatrzasnęła, że barometr spadł ze ściany i rozbił się na drobne kawałki.
Karol osunął się na fotel, zdziwiony, strapiony, łamiąc sobie głowę coby jej się stać mogło, wyobrażając sobie jakąś chorobę nerwową, płacząc i przeczuwając niewyraźnie jakieś nieszczęście.
Gdy Rudolf wieczorem przyszedł do ogrodu, zastał kochankę oczekującą go na pierwszym stopniu ganku. Uścisnęli się i cała ich uraza stopniała jak śnieg pod żarem tego pocałunku.