Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom IV/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani de Monsoreau |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892-1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame de Monsoreau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bussy wśród ciemnej nocy powrócił do siebie pieszo; lecz zamiast, jak się spodziewał, zastać u siebie pana de Saint-Luc, zastał list od niego, zapowiadający mu bytność przyjaciela nazajutrz.
W rzeczy samej, około szóstej rano, Saint-Luc, w towarzystwie jednego sługi, opuścił Meridor i skierował się ku Angers.
Przybył pod wały miasta w chwili otwierania bram i nie zważając na poruszenie ludu, dostał się do domu Bussego.
Dwaj przyjaciele uścisnęli się serdecznie.
— Racz mój drogi Saint-Luc — mówił Bussy — przyjąć gościnność w mojej nędznej chacie. Stoję obozem w Angers.
— Tak — rzekł Saint-Luc, jako zwycięzca, to jest, na polu bitwy.
— Co to ma znaczyć, przyjacielu?
— Moja żona nie ma dla mnie tajemnic, jak ja dla niej, mój Bussy; wszystko mi opowiedziała. Życzę ci powodzenia mój drogi, lecz pozwól udzielić sobie rady...
— Chętnie.
— Pozbądź się tego nienawistnego Monsoreau, dotąd, nikt nie wie o twoim związku z jego żona, a tu stosowna pora, z której trzeba umieć korzystać. Później, gdy wdowę zaślubisz, nikt nie powie, żeś ty ją wdową uczynił.
— Ważna jest ku temu przeszkoda.
— Jaka?
— Przysięgłem Dyanie szanować życie jej męża.
— Źle uczyniłeś.
— Bardzo złe.
— Dlaczego?
— Któż widział takie czynić przysięgi Co u dyabła! Jeżeli ty się nie pospieszysz to ja ci powiadam, że on wszystko odkryje i zabije ciebie.
— Stanie się, jak Bóg zechce — odpowiedział Bussy — ale przynajmniej nie złamię uczynionej przysięgi, i nie zabiję jej męża.
— Jej męża! wiesz, że on nim nie jest.
— Tak, ale nosi ten tytuł, prócz tego, gdybym złamał przysięgę, światby mię ukamienował, a on, dzisiaj potwora, stałby się prawie świętym.
— Ja ci nie radzę, abyś go sam zabijał.
— Przez zbójców!... A! Saint-Luc, jakąż mi dajesz radę.
— Któż ci mówi o zbójcach?
— A o kim mówisz?
— Przyszła mi myśl, ale nie zupełnie dojrzała i dla tego niechcę ci jej komunikować.
Chociaż nie mam takich jak ty powodów, nienawidzę tego Monsoreau; mówmy raczej o żonie, jak o mężu.
Bussy uśmiechnął się.
— Saint-Luc — rzekł Bussy — ty jesteś dobrym przyjacielem i można liczyć na ciebie, wiesz zaś, że moja przyjaźń trzema się opłaca rzeczami: kieską, szpadą i życiem.
— Dziękuję ci, chciałbym się wzajem odpłacić.
— Teraz, co masz mi powiedzieć o Dyanie?
— Chciałem się spytać, czy nie myślisz być w Meridor?
— Mój drogi, wiesz przyczynę...
— Wiem, w Meridor możesz spotkać pana de Monsoreau; musiałbyś mu uścisnąć rękę, a to ciężko, gdy się kogo nienawidzi. Prócz tego, możebyś ujrzał, jak on całuje Dyanę, a i to okropna rzecz...
— A! jak ty wszystko dobrze rozumiesz. Teraz, drogi przyjacielu...
— Zegnasz się ze mną?... — zapytał Saint-Luc nie pojmując myśl? Bussego.
— Przeciwnie; proszę cię, abyś został, bo o wiele rzeczy mam cię zapytać.
— Pytaj.
— Czy dzisiejszej nocy nie słyszałeś dzwonów i wystrzałów?
— Słyszałem i dziwiło mię, to...
— A rano, w mieście, nic nie uważałeś?
— Jakieś poruszenie, chciałem się pytać, co to znaczy?
— To znaczy, że książę Andegaweński wczoraj przybył.
Saint-Luc podskoczył na krześle, jakby mu kto o dyable wspomniał.
— Książę w Angers! wszak mówione, że w Luwrze uwięziony.
— Tak jedno, jak drugie, prawda. Uciekł oknem i tutaj się schronił.
— I cóż?... — zapytał Saint-Luc.
— Otóż — rzekł Bussy — pora pomszczenia się za twoje prześladowanie. Książę ma swoich stronników, będzie miał wojsko i można zapalić wojnę domową.
— O! o!
— Sądziłem, że razem coś zrobimy.
— Przeciw królowi?
— Ja nie mówię przeciw królowi, ale przeciwko tym, którzy broń, na nas podniosą.
— Mój Bussy — odpowiedział Saint-Luc — przybyłem do Anjou odetchnąć świeżem powietrzem, a nie wojować.
— Lecz pozwól się księciu przedstawić.
— Nie, mój Bussy, nie lubię Angers i chciałbym je, jak najprędzej opuścić; jest to nudne i czarne miasto. Kamienie tutaj są miękkie jak ser, a ser twardy, jak kamienie.
— Mój drogi, wielką mi zrobisz przysługę, gdy uczynisz, co żądam; książę mnie pytał, po co przybyłem, a nie mogąc mu prawdy powiedzieć i pamiętając, że on kochał Dyanę, powiedziałem, że starałem się zebrać mu stronników, nawet dodałem, że z jednym z nich mam schadzkę.
— Powiedz mu, że go widziałeś i że za sześć miesięcy odpowie stanowczo.
— Przyznam się, że twoja dyplomacya nie bardzo zręczna.
— Słuchaj; ja na świecie nic nie mam droższego nad żonę; ty zapewne nic nad swoję kochankę; zróbmy układ pomiędzy sobą, że wrazie potrzeby, ty będziesz bronił mojej żony, ja zaś twojej Dyany. Na taki układ zgoda, ale nie na polityczny. Tak, możemy się porozumieć.
— Muszę ci ustąpić, bo widzę, żeś w tej chwili silniejszy. Ja ciebie potrzebuję, a ty możesz się obejść bezemnie.
— Przeciwnie, ja twojej potrzebuję pomocy.
— Jakto?
— Przypuśćmy, że wasi mieszkańcy zechcą napaść na Meridor.
— Masz słuszność; lękasz się zwycięzców?
Dwaj przyjaciele śmiać się zaczęli, że zaś słychać było strzały armatnie i służący doniósł, że książę przywołuje Bussego, uścisnęli się i rozsiali.
Bussy pobiegł do książęcego zamku, gdzie już szlachta ze wszystkich stron się zjeżdżała; przybycie księcia Andegaweńskiego stało się głosnem na ośm mil w około, a miasta i wsie podawały sobie tę wiadomość.
Bussy przygotował urzędowe przyjęcia, ucztę i mowy; myśląc, że kiedy książę będzie przyjmował, mówił i jadł, on znajdzie czas zobaczenia Dyany, chociaż na chwilę.
Powrócił więc do domu, dosiadł konia i galopem ruszył do Meridor.
Książę pozostawiony sam sobie, miał bardzo piękną mowę i sprawił nią cudowny skutek; mówił o Lidze, o związku z Gwizyuszem i o prześladowaniu, jakiego doznał, w skutek przychylności ludu paryzkiego.
Po mowie, przejrzał szlachtę, uważając bacznie kogo brakuje.
Gdy Bussy powrócił była czwarta po południu; zeskoczył z konia i przedstawił się księciu, okryty pyłem i potem.
— A! mój Bussy — mówił książę — jak uważam, pracujesz.
— Jak widzisz, Mości książę.
— Gorąco ci?
— Biegłem prędko.
— Bądź ostrożnym, abyś nie zachorował.
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
— Zkąd przybywasz?
— Z prowincyi. Czy Wasza książęca mość jesteś zadowolony z licznego zgromadzenia.
— Tak; ale tutaj kogoś brakuje.
— Kogo takiego? — Twojego protegowanego.
— Mojego protegowanego? — Tak, barona do Meridor.
— A!... — rzekł Bussy mieniąc się nagle.
— Jednak o nim zapominać nie trzeba, chociaż on mnie zapomina; jego wpływ jest przemożny.
— Czy tak książę sądzi?
— Jestem przekonany. On był korespondentem Ligi w Angers, on był obranym przez Gwizyusza, a Gwizyusze nie lada kogo użyją. Bussy, koniecznie go tu potrzeba.
— Ja sądzę, że nie przybędzie.
— Ja sam udam się do niego.
— Do Meridor?
— Dla czegóż nie?
Bussy nie mógł powściągnąć radości błyszczącej w oczach.
— Prawda; jesteś księciem i wszystko ci wolno.
— Czy sądzisz, że mi niechętny?
— Ja się z nim nie widziałem.
— Nie widziałeś?
— Wie.
— Działając tutaj, powinieneś był o nim pamiętać.
— Gdyby był nigdy się do mnie nie udawał, gdybym go był nie zawiódł...
— A tak...
— A tak, nie miałem śmiałości przedstawić się...
— Alboż nie ma, co żądał?
— Jakto?
— Chciał, aby jego córka była hrabiną i jest nią.
— Nie mówmy o tem, Mości książę.
I odwrócił się.
W tej chwili nowi przybyli geście i książę udał się do nich.
Bussy sam pozostał.
Wyrazy księcia dużo mu dały do myślenia.
Co rzeczywiście myśli książę o baronie de Meridor?
Czy istotnie to co mówi?... Czy w nim upatruje podporę sprawy swojej.
Czy pozoru nie używa, dla zbliżenia się do Dyany?...
Bussy rozważał położenie; widział go poróżnionym z bratem, wygnanym z Luwru i stojącym na czele powstania.
Porównał interesy materyalne i uczucia miłosne.
Ostatnie były lżejsze.
Bussy gotów był wszystko księciu przebaczyć, byle nie miał tej myśli.
Przepędził noc z Jego książęcą mością, bankietując ze szlachtą andegaweńską i damami andegaweńskiemi, które, gdy się odezwała muzyka, uczył najnowszych tańców.
Nie trzeba mówić, że był podziwem kobiet a postrachem mężów.
Pomuskiwał często wąsa i grzecznych panów zapytywał, czyby nie chcieli użyć przechadzki przy świetle księżyca.
Że zaś do Angers sława go uprzedziła, odmowną dostawał odpowiedź.