Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom V/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XI.
O dwóch ważnych w tej historyi osobach, które czytelnik dawno z oczu stracił.

Jest jedna z osób w tem opowiadaniu, dwie nawet, podobne do siebie z głosu i ruchów, o które czytelnik ma prawo nas zapytać.
Z pokorą zwykłą w przemowach autorów starożytnych, uprzedzamy te pytania, czując całą ich ważność.
Mowa tu o ogromnym mnichu, ze strzępiastemi brwiami, z czerwonemi ustami, rękami szerokiemi, rozrosłemi ramionami, którego szyja o tyle codzień ze swojej długości straci, o ile się rozszerzają piersi i policzki.
Mowa tu następnie o wielkim ośle, którego boki zaokrąglają się z gracyą.
Mnich codzień robi się podobniejszym do beczki, osieł do kolebki dziecięcia wspierającej się na czterech nogach.
Mnich zamieszkuje celę u świętej Genowefy, gdzie go co dzień łaska Boża nawiedza.
Osioł stoi w stajni klasztornej, przy żłobie zawsze pełnym.
Jeden odpowiada na imię Gorenflot.
Drugi na imię Panurgus.
Obadwa używają szczęścia, o jakiem może i nie marzyli.
Dominikanie z uszanowaniem spoglądają na swojego brata a jak z bożyszczem trzeciego rzędu, orłem Jowisza, pawiem Junony, albo gołębiami Wenery, obchodzą się z osłem.
Kuchnia opactwa dymi ustawicznie; najlepsze wino burgundzkie płynie obficie w szerokie szklanki.
Ilekroć przybywa podróżny misyonarz z dalekich krajów, ilekroć przyjedzie legat papiezki z rozgrzeszeniami Jego Swiętobliwości, pokazują im brata Gorenflota, wzór pokory chrześciańskiej i wymowy żarliwej, podwójny filar kościoła, który słowem, jak święty Łukasz, a mieczem jak święty Paweł włada; pokazują im Gorenflota w całej sławie, to jest: w czasie biesiady; sadzają go przy ogromnym słole i cieszą się, że za sześciu najtęższych mnichów zjada.
A kiedy gość podziwia cuda? jeden z zakonników mówi:
— Niepojęta natura! brat Gorenflot lubi stół dobry i bawi się sztukami, patrzcie jak je... A! gdybyście słyszeli mowę, jaką, miał pewnej nocy! mowę, w której sam siebie zaparł się dla religii. Te usta prawią jak usta świętego Chryzostoma a połykają jak Gargantua.
Mimo tego wszystkiego, niekiedy chmura przesunie po czole Gorenflota: drób skrzydlaty daremnie pod nosem mu pachnie; ostrygi flamandzkie daremnie nadstawiają mu się przed oczy; butelki chociaż odetkane, zostają nietknięte; Gorenflot smutny, Gorenflotowi jeść się nie chce, Gorenflot marzy.
Wtedy wieść się rozchodzi, że zacny mnich jest w zachwyceniu.
— Psyt! wołają wszyscy, nie przerywajmy bratu Gorenflotowi.
I wszyscy z uszanowaniem wychodzą.
Sam tylko przeor oczekuje rychło brat Gorenflot da znak życia; wtedy zbliża się do niego, bierze za ręce i mówi z uszanowaniem.
Gorenflot wznosi głowę i patrzy na przeora głupowatemi oczyma.
Zdaje się z innego świata powracać.
— Co robiłeś, zacny bracie?... — zapytuje przeor.
— Ja?... — odpowiada Gorenflot.
— Tak, ty; wszak coś robiłeś?
— Tak, mój ojcze, układałem mowę.
— W tym samym guście, jaką miałeś w nocy, w czasie zgromadzenia Ligi?
Ilekroć wspomną o mowie, Gorenflot skarży się na jaką słabość.
— Tak — mówi — wydając westchnienie, w tym samym guście. A! jakie nieszczęście, że jej nie napisałem.
— Człowiek tobie podobny pisać nie potrzebuj p. Otwiera tylko usta, a słowa natchnienia same płyną.
— Czy tak?... — mówi Gorenflot.
— Szczęśliwy kto sobie nie ufa — odpowiada przeor.
W rzeczy samej, Gorenflot pojmując swoje położenie, często rozmyśla nad mową.
Na bok Marek Tullius, Cezar, święty Grzegorz i święty Hieronim i Tertulian!... wymowa ma zaczynać się od Gorenflota. „Rerum novus ordo naścitur.”
Niekiedy przy końcu biesiady, w chwili zapału, Gorenflot wstaje i jakby pchnięty niewidzialną ręką, idzie prosto do stajni.
Przybywszy tam, spogląda na Panurga ryczącego z radość, i głaszcze go...
Wtedy dla osła jest nadmiar szczęścia i aż kładzie się z ukontentowania.
Bracia idą za Gorenflotem i pieszczą także Panurga.
Jeden podaje mu ciastka, inni podają makaroniki i pierniki.
Panurgus niczem nie gardzi, ma on charakter łagodny.
Panurgus nie myśli o mowie, nie pragnie otrzymać sławy, chyba sławę lenistwa i uporu; nic nie pragnie i jest najszczęśliwszym ze wszystkich osłów na świecie.
Przeor czule na niego spogląda.
— Prostota i łagodność, mówi, to cnoty mężnych.
Gorenflot nauczył go wymawiać po łacinie „ita”, co on ze szczególniejszą dokładnością powtarza.
Niekiedy Gorenflot odpowiada Józefowi Foulon, jak Chicot Henrykowi:
— Kto to wie?
— Może nasze obiady za ciężkie?
Gorenflot odpowiada westchnieniem.
W rzeczy samej, wspomnienie przygód często się w jego duszy odzywa.
Gorenflot z początku troszczy się o życie, po za klasztorem mnóstwo wynalazł przyjemności.
Wśród spokojności, często go coś w serce ukole.
Wolność i uczty z Chicotem zasmakowały mu i lubi trefnisia, może dlatego, że go tenże bijał niekiedy.
— Niestety!... — mówił bojaźliwie pewnego razu jeden mnich do przeora — myślę, że pobyt w klasztorze nudzi naszego szanownego ojca.
— Nie ze wszystkiem — odpowiedział Gorenflot — ale czuje, że jestem stworzony do walki.
Przy tych wyrazach, oczy Gorenflota zapalają się; myśli o omletach Chicota, o winie Klaudyusza Bonhommet i traktyerni pod „Rogiem obfitości”.
Od wieczora Ligi, jeszcze mu nie pozwolono wyjść z klasztoru; od chwili, jak król ogłosił się naczelnikiem Ligi, wielce podwojono ostrożność.
Gorenflot jest tak skromny, że nie chce użyć swojego znaczenia, aby mu otworzono furtę.
Powiedziano mu, „nie wolno wychodzić” i nie wyszedł.
Nikt nie wątpi, że ogień wewnętrzny czyni mu ciężkim spokój klasztorny.
Widząc, że jego smutek powiększa się codziennie — przeor rzekł mu pewnego poranka:
— Kochany bracie, nikt nie powinien walczyć przeciwko swojemu powołaniu; twojem zaś jest służyć Chrystusowi. Idź, wypełniaj twoje posłannictwo, czuwaj nad twojem życiem, tylko wcześnie powracaj.
— Cały dzień?... — zapytał Gorenflot radosny.
— Cały dzień Bożego Ciała.
— „Ita”!... — rzekł mnich z wyrazem wielkiego uznania — ale dodał: abym ludzi nie raził jałmużną, dajcie mi cokolwiek pieniędzy.
Przeor porządną sakiewką przysłużył się mnichowi.
Gorenflot szeroką zapuścił w nią rękę.
— Zobaczycie co do klasztoru przyniosę — mówił kładąc sakiewkę w kieszeń habitu.
— Czy masz tekst?... — zapytał Józef Foulon.
— Zapewne, że mam.
— Powierz mi go.
— Chętnie, ale tobie samemu tylko...
Przeor uważnie nadstawił ucha.
— Słuchaj.
— Słucham.
— Cepy bijąc zboże, same się zbijają — rzekł Gorenflot.
— Cudowny! cudowny!... — zawołał przeor.
Obecni, podzielając zapal Józefa Faulon powtarzali: cudowny! cudowny!
— A teraz mój ojcze, czy mogę wyjść?... — zapytał Gorenflot.
— Idź, idź mój synu — zawołał wielebny opat, a chodź drogami pana.
Gorenflot kazał osiodłać Panurga, wsiadł na niego z pomocą mnichów i wyjechał z klasztoru, około siódmej wieczorem.
Było to tego samego dnia, kiedy Saint-Luc powrócił z Meridor.
Wiadomości przywiezione z Anjou poruszały Paryżem.
Gorenflot przebywszy ulicę świętego Stefana, chciał się udać na prawo przez ulicę świętego Jakóba, gdy nagie Panurgus wzdrygnął się, silna dłoń przytrzymała go.
— Kto tam?... — zawołał strwożony Gorenfiot.
— Przyjaciel — odparł głos, który zdawał się znanym Gorenflotowi.
Gorenflot miał chęć powracać; lecz jak marynarze, którzy po wylądowaniu muszą się odzwyczajać od ruchu morza, tak on chcąc usiedzieć na ośle, musiał się uczyć utrzymania środka ciężkości.
— Czego chcesz?... — zapytał.
— Chciałbym, zacny bracie dowiedzieć się o drodze pod „Róg obfitości“.
— A! przez Boga! to pan Chicot.
— Ja sam — odparł gaskończyK — miałem iść do klasztoru po ciebie, zacny bracie, ale widząc cię wyjeżdżającym, szedłem za tobą, lękając się kompromitować zaczepiając. Teraz, gdy jesteśmy sami... Jak się masz? widzę schudłeś.
— A ty utyłeś, panie Chicot.
— Jak uważam, pochlebiamy sobie obadwa.
— Co to masz, panie Chicot?... — zapytał mnich.
— Jest to ćwiartka sarny, którą królowi ukradłem; wyborne będzie pieczyste.
— Panie Chicot, a co masz pod pachą?
— Wino cypryjskie, niedawno przysłane królowi przez jakiegoś panującego.
— Skosztujmy — rzekł Gorenflot.
— To moje wino, które bardzo lubię — odpowiedział Chicot — a ty?
— O! i ja — odrzekł mnich tak radośnie, że o mało Panurgus pod nim się nie przewrócił.
Uszczęśliwiony, wzniósłszy ręce do góry zaśpiewał, aż szyby w oknach domów zadrżały, a Panurgus towarzyszył mu ryczeniem:

Muzyka ma dźwięki swoje,

Ale tylko syci słuch;
Kwiaty mają woni zdroje,
Lecz wonią nie syty duch;
Piękne niebo jest dla oka
Ale któż je ujął w dłoń?
Piwnica zimna, głęboka,
Ma dźwięk, smak i woń.
Gdy piję,
Czuję, że żyję;
Zatem nad niebo i kwiaty

Wolę mieć gąsior bogaty.

Pierwszy raz od miesiąca, Gorenflot zaśpiewał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.