Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pionierowie nad źródłami Suskehanny |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt |
Data wyd. | 1885 |
Druk | K. Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od wieczora do poranku,
Tu za przyjacielskim stołem
Towarzystwo, które teraz weszło do oberży pod Śmiałym Dragonem, składało się z sędziego Templa, majora Hartmana, pana Le Quoi i Ryszarda Jonesa. Przybycie tych znamienitych osób, sprawiło na chwilę powszechne wzruszenie, z którego korzystając adwokat Lippet, zemknął. Wielu z liczby bawiących w sali zbliżyło się do Marmaduka dla przyjęcia podawanej przezeń ręki, oświadczając, iż tuszyli sobie, że się sędzia ma dobrze.
Major tymczasem zasiadł spokojnie na ławce z poręczeni, którą doktor i adwokat tylko co opuścili. Zdjąwszy kapelusz i perukę, włożył natomiast szlafmycę wełnianą ciepłą, nasunął ją na uszy, wydobył z kieszeni puszkę z tytoniem, kazał gospodarzowi podać fajkę nową, nałożył, zapalił, i puściwszy kłąb dymu, wyjął ją na chwilę z ust, i obracając głowę ku gospodyni, zawołał:
— Betty — toddy zapewne musi już być gotów?
Sędzia odebrawszy pozdrowienie od całego zgromadzenia, sadowił się obok majora, kiedy Ryszard skwapliwie po całej sali szukał oczyma miejsca, któreby dlań było najdogodniejszem. Pan Le Quoi wziął krzesło i usiadł blisko komina, starając się tak się umieścić, aby ani jeden promień ciepła odwróconym przez to od kogokolwiek nie został. John Mohegan, który w tej prawie wszedł chwili, zajął miejsce, ani słowa do nikogo nie mówiąc, na końcu ławy przypierającej do kantoru.
Skoro wszyscy usiedli, sędzia przemówił do gospodyni żartobliwym tonem:
— Cóż więc Betty, widzę, iż pozostałaś przy swej zawołanej wziętości, pomimo przeciwieństw, na przekorę rywalom, pośród wszystkich religij. Jakże ci się wydało kazanie?
— Kazanie? — powtórzyła — nie mogę bezwątpienia powiedzieć, by ono nie było do rzeczy, lecz co się tycze modlitwy, to cale co innego. Niemała to rzecz, jak łatwo miarkować możesz sędzio, mając rok pięćdziesiąty dziewiąty, być zmuszoną ciągle się ruszać w kościele, wstawać i siadać, nie wiedzieć wiele razy w przeciągu godziny. Zresztą pan Grant wydaje się być człowiekiem zacnym i niezawodnie nic mu nie mam do zarzucenia. Weź Johnie, oto szklanica jabłeczniku z imbirem, łndyanin i bez pragnienia pić może.
— Zgadzam się na to — wtrącił Hiram, tonem zastanowienia się — iż kazanie dobrze było powiedziane i mniemam, iż w powszechności sprawiło zadowolenie. Mimo to jednak były w niem rzeczy, które wyrzucie należało, albo czem innem zapełnić, co wszakże nie łatwo się uskutecznić mogło, gdyż kazanie było pisane[1].
— I w tem to cała trudność, sędzio — zawołała gospodyni. Jakże minister każąc może być natchnionym, kiedy jest ścieśniony i skrępowany tem, co wprzódy napisał, ni mniej, ni więcej, jak żołnierz na pikiecie?
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze — rzecze Marmaduk, czyniąc znak ręką, jakby obudwu chcąc nakazać milczenie — lecz dosyć już tego. Pan Grant mówił nam dzisiejszego wieczoru o różnicy mniemań w tym przedmiocie i mojem zdaniem mówił arcyrozsądnie.
Chwila milczenia po tem nastąpiła, lecz Hiram Doolittle nie chcąc, by pomyślano iż się nie chciał odezwać, począł na nowo rozmowę, mówiąc o innej rzeczy.
— I jakież nowiny przynosicie nam z kongresu sędzio — zapytał. Podobno kongres w ostatniej sesyi nie wielkich rzeczy dokonał? Co się też to dzieje we Francyi?
— Od czasu jak Francuzi ścięli króla swojego — odpowiedział Marmaduk — nic więcej nie robią tylko się biją. Zdaje się, iż charakter tego narodu zupełnie się odmienił.
— Ah! mój nieszczęśliwy król! — żałośnie powtórzył pan Le Quoi.
— Znałem wielu Francuzów podczas wojny, którąśmy wiedli za naszą niepodległość — dalej mówił pan Templ — i wszyscy wydawali się być ludźmi pełnymi dobroci i wybornego serca, lecz ci jakobini krwi pragną, jak prawdziwe pijawki.
— Był z nami w York-Town — rzekła gospodyni — pewien Francuz nazwany Roszambo; bez wątpienia dzielny chłopiec, równie jak koń jego. Tam to właśnie mój biedny sierżant, attakując baterye angielskie został uderzony podkową w nogę, przez co ochromał.
— Co się kongresu tycze — rzekł Marmaduk — wiele on praw postanowił, których kraj mocno potrzebował. Między innemi, jedno z nich zabrania łowić ryby niewodem w niektórych rzekach i małych jeziorach, w nieprzyzwoitym czasie; drugie nie dozwala zabijać sarn podczas ich parzenia się. Spodziewam się, iż przyjdzie czas, kiedy wzbronione będzie i drzewa walić bez potrzeby.
Natty słuchał z natężoną uwagą, dozwalającą mu zaledwie odetchnąć, a gdy pan Templ przestał mówić, śmiać się począł swoim sposobem, jakby na wyszydzenie tego co słyszał.
— Uchwalajcie prawa, sędzio, wydawajcie ustawy — rzekł nakoniec — lecz gdzie znajdziecie dosyć ludzi na strzeżenie gór podczas długich dni lata, lub jezior podczas nocy? Zwierzyna zwierzyną, i ten co ją znajduje, ma prawo zabijać. Taka była ustawa na tych górach, jak daleko pamięcią sięgać mogę w przeciągu lat czterdziestu i sądzę, że stara ustawa stanie za dwie nowe. Kiedy więcej nie potrzeba nad parę obuwia, potrzeba być głupcem, aby zabijać sarnę kotną, każdy wie dobrze, iż mięso jej wówczas chude i twarde. Wystrzał z fuzyi nie raz wzdłuż jeziora pomiędzy skały, rozlega się, jak gdyby wystrzelono razy pięćdziesiąt i któż wówczas może zgadnąć, gdzie stał człowiek, który wystrzelił?
— Roztropny urzędnik, zbrojny powagą prawa, panie Bumpo — rzekł sędzia tonem poważnym — może zapobiedz wielu nadużyciom, które aż dotąd miały miejsce i sprawiły, iż zwierzyna już rzadszą stawać się poczęła. Mam nadzieję żyć tak długo, iż się doczekam czasów, kiedy w takiem poszanowaniu będą prawa właściciela na zwierzynę, jak na grunta dzierżawą trzymane.
— Wasze prawa i dzierżawy jednej są daty — zawołał Natty — wszystko to poczęło się od wczoraj. Lecz prawa powinny być bezstronne i nie sprzyjać jednemu z pokrzywdzeniem drugiego. We środę, dwa tygodnie temu, strzeliłem do sarny, raniłem ją i za drugim wystrzałem spodziewałem się ją położyć, albowiem nie było przykładu, bym kiedykolwiek trzykroć do jednej strzelał. Tymczasem zupełnie inaczej się stało, sarna skoczyła za przeklęty parkan, kiedym nabijał strzelbę, który tak był gęsty i cierniem najeżony, iż nie można go było przebyć dla jej dopędzenia. Któż mi tedy wynagrodzi stratę tej sarny, jednej z najpiękniejszych o tej porze? Dalej, dalej sędzio, dzierżawcy to, nie zaś strzelcy są przyczyną, iż zwierzyna rzadszą się staje.
— Sarny nie tak liczne obecnie, jak podczas dawnej wojny — rzekł major, otoczony obłokiem dymu — lecz ziemia stworzona nie dla sarn, lecz dla chrześcian.
— Sądzę, iż jesteście przyjacielem sprawiedliwości majorze — odpowiedział Natty, jakkolwiek dosyć często odwiedzacie wielki dom; powiedzcie mi więc, nie jestże to przykro dla człowieka widzieć się pozbawionym przez podobne prawa uczciwych środków utrzymania się, kiedy przeciwnie, gdyby się słuszności pilnowano, mógłby on łowić rybę i polować we wszystkie dni tygodnia nawet, jeźli ma po temu ochotę.
— Dobrze was rozumiem panie Bumpo — rzekł major zwracając na niego duże, czarne oczy z wyrazem szczególnie dobitnym — lecz nie zawsze byłeś tak roztropnym, by pamiętać o tem, co i jak będzie w przyszłości.
— Może nie miałem do tego takich przyczyn — odparł Natty z miną posępną. I wsparłszy głowę na rękach, zdawał się postanowić nie mówić więcej.
— Sędzia począł był przed chwilą rozpowiadać nam coś o Francuzach — rzekł Hiram po chwili powszechnego milczenia.
— Tak jest panowie — rzekł Marmaduk — powiedziałem wam, iż Jakobini postanowili żadnego nie kłaść hamulca wyuzdanemu ich szaleństwu. Nie przestają dopuszczać się morderstw, nazwanych sądowemi egzekucyami. Wiecie bez wątpienia, iż zabójstwo królowej przydali do długiej listy swych zbrodni?
Les monstres — zamruczał powtórnie pan Le Quoi, obracając się na krześle z konwulsyjnem drżeniem.
— Wojska Rzeczypospolitej spustoszyły Wandeę — dalej mówił pan Templ — i mieszkańców secinami skazują na rozstrzelanie jedynie dla tego, iż są rojalistami. Wandea jest to prowincya południowo-zachodnia Francyi, która się okazuje tak przywiązaną do Burbonów. Lecz pan Le Quoi zna bezwątpienia tę część kraju i będzie mógł nam udzielić szczegółów o niej.
— Non, non, non, mon cher ami! — zawołał pan Le Quoi, zasłaniając ręką oczy — nie pytajcie mnie o te wszystkie okropności, pozwólcie mi zapomnieć o nich.
— Ci zapaleni republikanie w krótkim przeciągu czasu stoczyli wiele bitew — dodał sędzia — aż nadto często byli zwycięzcami. Nie mogę jednak powiedzieć, bym się gniewał, iż odebrali Tulon, albowiem port ten naturalnie należy do Francyi.
— Co i odebrali Tulon! — zawołał pan Le Quoi, żwawo powstawszy i wyskakując z radości — to mię zachwyca, unosi! ah! ah! panowie Anglicy! lecz ta biedna królował ta niepoliczona liczba ofiar! Francuzi zawsze są dzielni, oni odebrali Tulon! chciałbym ażeby Londyn zdobyli.
Przez kilka chwil przechadzał się, miotany gwałtownem wzruszeniem, już to pocierając ręce z radości, już uderzając się w czoło ze smutku. Nakoniec nie mogąc się oprzeć wzruszeniu, którego przyczyną były uczucia walczące w jego sercu, miłość ojczyzny i wstręt do morderstw, jakich się w niej dopuszczano, nagle wybiegł z sali napowrót do swego sklepu.
Odejście jego nie zdawało się zadziwiać gości nawykłych do sposobu jego obejścia się, lecz major Hartmann parsknął ze śmiechu, co mu się rzadko trafiało i zawołał:
— Ten Francuz zwarjował, nie potrzebuje on pić, już się upoił radością, chociaż zapłakał ze smutku.
— Francuzi są dobrzy żołnierze — rzekł Hollister — pomogli nam do wygranej pod York-Town i jakkolwiek jestem zupełnie w tem nie świadom, co się tyczy wielkich obrotów wojska, mniemam jednak, iż bez nich wódz naczelny nie mógłby ruszyć naprzeciw Kornwallisa.
— Prawdę mówisz sierżancie — zawołała jego małżonka — chciałabym, abyś zawsze był takim samym. Tak jest, tak, Francuzi są dobrymi żołnierzami, a nadewszystko są to piękne chłopcy. Przypominam sobie, iż kiedym moim wózkiem jechała jak markietanka, gdy ty naprzód się posuwałeś z milicyą, napotkałam wówczas pułk francuzki, zmierzający do połączenia się z wojskiem i nie miałam potrzeby ruszać dalej dla sprzedania mego towaru. A czy zapłacili, pewnie się mnie zapytacie? Bez wątpienia, zapłacili i to jeszcze pięknemi pieniędzmi francuzkiemi; niech djabeł porwie, jeśli oni mieli te świstki amerykańskich papierów. Niech mi Bóg odpuści te przekleństwa, lecz to istna prawda, iż zapłacili pięknem i dobrem srebrem. I z nimi na sześć szklanek, zawsze jedne zyskać można, gdyż oddając je, zawsze coś na dnie zostawią. A w takim razie handel dobrze idzie, sędzio, kiedy pijący płacą dobrze i nie patrzą zbliska.
— A to ci na dobre wyszło, mistress Hollister — rzekł Marmaduk. Lecz gdzież jest Ryszard? Zaledwo usiadł, wnet ujrzałem jak się zabrał do wyjścia i już go oddawna nie ma tu, tak, iż się obawiam, aby gdzie nie zmarzł.
— Nie lękajcie się braciszku Marmaduku, nie lękajcie się! — zawołał pan Jones, wszedłszy w tejże chwili. Czynności rozgrzewają nawet w najchłodniejszą noc. Betty, mąż twój wychodząc z kościoła, mówił mi, iż się obawiał, aby wieprze jego nie sparszywiały. Poszedłem zobaczyć i przekonałem się, iż rzeczywiście tego się trzeba było lękać.
Udałem się więc do was, doktorze i dostałem od ucznia twojego potrzebne ingredyencye, które zmieszawszy z pomyjami, wlałem do koryta. Teraz za wszystko odpowiadam i stawię daniela przeciw wiewiórce, iż nim się tydzień skończy, wieprze będą się miały dobrze. No dalej pani Hollister, teraz czekam na kubek flipu.
— Już gotów zupełnie panie Jones — odpowiedziała gospodyni — wiedziałam dobrze, iż go wam będzie potrzeba. Kochany mój sierżancie, podajże panu Jones kubek, który stoi przy ogniu. Eh nie! ot ten największy, dobrze; skosztuj panie, a śmiem rzec, iż będziesz zadowolony.
— Doskonały, Betty — odpowiedział Ryszard — nikt lepiej przyrządzać od ciebie nie umie flipu. Oto masz Johnie, napij się. Pij, pij, ja ty i doktor dzisiejszego wieczora piękną zrobiliśmy operacyą. A jakże się ma nasz pacyent? Ale, ale, braciszku Marmaduku, pod twą niebytność pewnego dnia kiedym nic nie miał do roboty, co się bardzo rzadko trafia, ułożyłem śpiew. Wnet ci go zaśpiewam.
Których pełne nasze życie,
Wnet przyjaciele ujrzycie
ak siwizny doczekamy.
Lecz chcąc trosce stawić czoło,
Wziąć rozbrat z czarnym humorem,
Trzeba rano i wieczorem Pić,
śpiewać i żyć wesoło.
Pijmyź, w piosnkach strójmy śmiechy,
Te są chłopców dobrych wczasy,
Żyj pustoto i uciechy,
Smutki niech idą na lasy.
Tłum kłopotów życie skraca,
Ha! braciszku Marmaduku jakże sądzisz o tem? Ułożyłem także i drugą zwrotkę, lecz braknie mi ostatniego wiersza, gdyż nie dobrałem jeszcze rymu. Prawdziwie urodziłem się poetą. A ty stary Johnie, jakże ci się wydaje ta muzyka? czyli może się ona porównać z waszemi wojennemi śpiewy?
— Dobra jest — odpowie Indyanin, który pił ze wszystkimi sąsiadami, nie licząc tego co mu dała gospodyni i którego głowa poczęła już doznawać wpływu trunków.
— Brawo! Brawo! Ryszardzie — wykrzyknął major, którego oczy także świadczyły o działaniu, jakie trzeci kubek toddy wywarł na jego głowę — brawissimo! to wyborna piosnka; lecz Natty Bumpo umie lepszą. Dalej, mój stary chłopcze, zaśpiewaj nam swoją piosnkę o zwierzynie.
— Nie, majorze, nie — odpowiedział Natty wstrząsając głową ze smutną miną — dożyłem by widzieć, czego spodziewałem się, iż nigdy oczy moje nie ujrzą w tych górach, i nie mam już serca do śpiewania. Kiedy ten co winien być panem tutaj, musi pić wodę śniegową dla ugaszenia swego pragnienia, nie przystoi tym, co żyli z jego łaski cieszyć się, jak gdyby wszędzie było słońce i wiosna.
To rzekłszy, skłonił głowę na kolana i zakrywając twarz rękami, wrócił do dawnej swej postawy.
Zmiana temperatury, jakiej doświadczył Ryszard Jones przechodząc ze zbytecznego zimna do najwyższego ciepła i szybkość z jaką wychylił jednym prawie ciągiem kilka kubków flipu, które przyrządzić zaledwo wyśpieszyć mogła mistress Hollister, już postawiły go na równi z innymi składającymi towarzystwo. Wziąwszy w rękę kubek ulubionego napoju podniósł się i zbliżył do starego strzelca.
— Słońce i wiosna — zawołał — ślepy jesteś mój Natty, należało powiedzieć księżyc i zima. Napij się abyś wzrok przeczyścił.
Pić, śpiewać i żyć wesoło.
Lecz słuchajcie, oto stary John zaczyna śpiewać. Co za wilcza muzyka ta indyjska, majorze! pewien jestem, iż ani jednej nie znają nuty.
Kiedy Ryszard śpiewał i gadał, stary Mohegan wydawał dźwięki przeciągłe i jednotonne, znacząc miarę ruszaniem głowy i ciała, mało do tego słów przydawał, a że wymawiał je w ojczystym języku, Natty tylko mógł je rozumieć. Nie dając baczenia na to co Ryszard mówił, nie przestawał śpiewać jakiejś dzikiej i melancholijnej pieśni, raz podnoszącą do hnjwyższych tonów i znowu spadającą do nizkich i drżących dźwięków, które rzekłbyś, iż stanowią charakter tej muzyki.
Uwaga naówczas całego zgromadzenia widocznie była rozdzieloną. Poukładały się rozmaite gruppy rozprawiając o rozmaitych przedmiotach, z których główniejszemi były, leczenie wieprzów od oparszywienia i kazanie miane przez pana Granta. Tymczasem doktor Todd starał się wyłożyć Marmadukowi, naturę rany odebranej przez młodego Strzelca.
Stary Mohegan nie przestawał śpiewać, wzrok jego coraz błędniejszy się stawał i fizyognomia powoli przybierała wyraz nieludzkiej dzikości. Śpiew jego stopniami się wznosił i nakoniec dotknął najwyższej oktawy, co przerwało powszechną rozmowę. Natenczas Natty podniósłszy głowę, przemówił doń żwawo w ojczystym języku, co przez wzgląd na czytelników przełożymy na mowę zrozumialszą dla nich.
— Do czego się przyda opiewać sławne twe czyny Szyngaszguku i wspominać o wojownikach, których własną zabiłeś ręką, kiedy największy nieprzyjaciel jest blisko ciebie i przywłaszcza prawa Młodego Orła? I jam walczył w bitwach więcej niżli którykolwiek z wojowników twego narodu, lecz nie chciałbym się z tego wynosić w czasie, jak teraźniejszy.
Indyanin chciał się podnieść, lecz nie mogąc się utrzymać na nogach, całym ciężarem upadł na swą ławkę.
— Sokole oko — rzekł on — jestem wielki wąż Delawarów; ja mogę tropić Mingów, jak gadzina co unosi jaja ptasie i jak grzechotnik jednym ich obalić ciosem. Człowiek biały dobrze mówił dzisiejszego wieczoru; chciał on tomahawkowi Szyngaszguka nadać białość wód Otsego, lecz nie oschła jeszcze na nim krew Makwów.
— I dla czegóż pozbawiłeś życia tych biednych Mingów? Czyliż nie dla tego, aby zapewnić dzieciom twych ojców posiadanie tych lasów i jezior, które oddane były na uroczystej radzie spożywaczowi ognia? A tymczasem krew bohatera czyliż nie płynie w żyłach młodego naczelnika, który powinienby podnieść swój glos wysoko w miejscach, gdzie głos jego nie może się dać słyszeć?
Rozmowa ta, której wszyscy słuchali nie rozumiejąc, zdawała się na chwilę wracać staremu Indyaninowi możność użycia przyrodzonych jego zdolności. Potrząsł głową w groźnem poruszeniu, znowu powstał z widocznem usiłowaniem utrzymania się na nogach i utkwiwszy w Marmaduka oczy pałające dzikim gniewem, ściągnął rękę do tomahawku wiszącego u pasa.
— Nie przelewaj krwi! — zawołał Nafty postrzegłszy, że stary wódz przybierał charakter srogiej dzikości jemu wrodzony.
Lecz Ryszard postawił przed Moheganem naczynie napełnione flipem; starzec dziki porwał je oburącz i duszkiem wychylił. W tejże chwili oczy się jego zbłąkały, wzrok się zaćmił, rysy jego wyrażały tylko osłupiałość, naczynie z rąk mu się wymknęło i opadł na ławkę, wsparłszy głowę o stół przed nim stojący.
— Otóż są dzicy rzecze Natty — daj im pić a będziesz miał z nich albo psów wściekłych, albo wieprzów. Lecz cierpliwości, cierpliwości, nadejdzie może dzień sprawiedliwości.
Powiedział jeszcze do niego kilka słów w ojczystym języku, lecz John nie mógł już więcej nie słyszeć.
— Na co się przyda do niego mówić — zawołał Ryszard — nie widziszże, iż on głuchy, ślepy i niemy? Dalej, kapitanie Hollister, daj mu izbę sypialną w twej stodole, a ja ci zapłacę za niego. Jestem tego wieczora bogaty, dwadzieścia razy bogatszy od ciebie bracie Marmaduku z twemi lasami, gruntami, jeziorami, z twemi procentami i gotówką.
Wziąć rozbrat z czarnym humorem,
Trzeba rano i wieczorem Pić,
śpiewać i żyć wesoło.
Pijmyż, w piosnkach strójmy śmiechy,
Smutki niech idą na lasy.
Tłum kłopotów życie skraca,
Dalej, królu Hiramie, dalej książę Doolittle rób jak ja, pij, pij, powiadam ci. Dzisiaj wigilia Bożego Narodzenia, a ten dzień jedyny w roku.
— Eh! Eh! eh! Pan Jones całkiem jest dzisiaj muzykalnego humoru — rzekł Hiram, którego język nieco już także skołowaciał. Cóż więc mości Jonesie, ja mniemam, iż wszystko ukończywszy zrobimy z naszego pomnika kościół.
— Kościół, Doolittlu — zawołał Ryszard — my zrobim katedrę, będziemy mieli biskupa, kanoników, księży, dyakonów, chłopiąt chórowych, zakrystyanów, kustoszów, organistę i kantora. Na lorda Henryka, jak mówi Beniamin, zbudujemy dzwonnicę na drugim końcu, i tak zrobimy dwa kościoły. Co na to mówisz braciszku Marmaduku, przyjmieszże na siebie i te koszta. Tak jest, tak, zapewne wszystko opłacisz.
— Tak wrzeszczysz Ryszardku — rzekł sędzia — iż mi niepodobna słyszeć co mówi doktor. Nie powiedziałeśże mi doktorze Todd, iż obawiać się należy, aby się rana nie rozjątrzyła, z przyczyny ostrości zimna?
— Owszem przeciwnie mówiłem wam panie sędzio — odpowiedział doktor — iż chociażby największe było zimno, nie można się lękać rozjątrzenia rany, którą tak starannie przewiązałem, z której wydobyłem kulę dotąd jeszcze będącą w mojej kieszeni. Ponieważ zaś, jak się zdaje, macie zamiar wziąć tego młodzieńca do siebie panie Templ, mniemam przeto, iż lepiej będzie, kiedy jeden tylko podam rachunek za operacyą i dalsze starania.
— Tak jest, i mojem zdaniem dosyć będzie jednego rachunku — odpowiedział Marmaduk, czyniąc jeden z tych dwuznacznych uśmiechów jemu właściwych, o których nie można było wiedzieć, czyli je przypisać należało ironii, lub dobremu humorowi.
Tymczasem Hollister z pomocą kilku swych gości wyniósł starego Indyanina do stodoły i położył go na słomie, gdzie John Mohegan spokojnie przespał się aż do jutra.
Przez ten czas major tyle wychylił kubków toddy, ile wypalił fajek tytuniu i także począł być szumnie wesołym. Już się noc daleko pomknęła, albo raczej ustąpiła miejsca porankowi, kiedy major pokazał chęć wrócenia do tego, co mieszkańcy osady nazywali wielkim domem. Już naówczas sala była prawie próżną, lecz Marmaduk znał dobrze skłonności i zwyczaje swego starego przyjaciela, aby chciał wcześniej nieco namienić o oddaleniu się. Przy pierwszej okoliczności, jaką mu nastręczył weteran niemiecki, powstał i wyszedł z nim i Ryszardem. Pani Hollistrowa towarzyszyła im aż do progu i polecając, aby szli ostrożnie, rzekła:
— Trzymaj się ramienia pana Jonesa, majorze; on młodszy i służyć wam za podporę powinien. Jest to rozkosz widzieć was wszystkich pod Śmiałym Dragonem, i niezawodnie nie ma nic złego przepędzić wesoło wigilią Bożego Narodzenia, kto wie co się z nami stanie nim drugiej doczekamy? Dobra noc sędzio, życzę wam wszystkim świąt szczęśliwych.
Wychodzący z oberży udali się wszyscy środkiem ulicy, kędy śnieg dobrze był udeptany; Marmaduk w straży przedniej szedł poprzód krokiem dosyć pewnym, dwaj jego towarzysze tuż za nim postępowali z razu jakkolwiek. Lecz gdy zeszli z ulicy na grunta należące do sędziego, ponieważ nie mieli więcej oznaczonej drogi dla wskazywania kierunku, a niepodobną dla nich było rzeczą zmierzać w prostej linii, znacznie się przeto oddalili i kiedy pan Templ stanął przed domem, postrzegł, iż był sam jeden. Wrócił przeto nazad i trzymając się śladów swych dwóch przyjaciół, znalazł ich leżących aż po szyję w śniegu. Nie bez wielkiego trudu postawiwszy ich na nogi, wziął każdego pod rękę i mówiąc słowami Beniamina, potrafił ich wprowadzić do portu bez nowego szwanku, kiedy Ryszard śpiewał pieśń tryumfu:
Pić, śpiewać i żyć wesoło.
- ↑ Ministrowie anglikańskiego kościoła zawsze czytają kazania; niektóre sekty, jak metodystów, słuchają improwizowanych nauk.