Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.
Cóż to, wszyscy tak strojni, strojni uroczyście,
Narodowe to święto jest dziś oczywiście.
Walter Scott.

Rozrywka strzelania do indyka w dzień Bożego Narodzenia należy do małej liczby tych, których nigdy nie zaniedbują osadnicy w każdej nowej osadzie. Przypada ona do zwyczajów ludzi, co wprzódy używając siekiery dla zaopatrzenia się w materyały potrzebne do budowli i opału, biorą się później do strzelby, by znaleźć pokarm i odzienie.
Zwyczajną godzinę zabawy z indykiem tym razem nieco przyśpieszono, aby się zakończyć mogła przed czasem, w którym pan Grant miał się udać do sali za kościół służącej, co nie mniejszym było bodźcem powszechnej ciekawości.
Właścicielem indyków był wolny murzyn, który sprowadził ich znaczną liczbę rozlicznej wielkości i rozmaitych przymiotów. Już do niektórych poczęto strzelać, ku większemu dochodowi Afrykanina, lecz najlepsi strzelcy czekali na najpiękniejszego z nich, a że się już godzina poczynała zbliżać, czyniono podówczas potrzebne przygotowania dla wystawienia go na ich strzały. Przywiązano go u spodu gałęzi wielkiej sosny, którą z przodu ocięto siekierą, by dla oczu wystawić jakby cel, który oznaczałby przynajmniej talent każdego ze strzelających. Odległość od tego drzewa do miejsca gdzie miał stawać strzelec, wynosiła sto yardów[1] dobrze odmierzonych, albowiem stopa mniej lub więcej, byłaby uważana za nadwerężenie praw którejkolwiek z obu stron. Murzyn postawił opłatę od każdego wystrzału i warunki jakie wypełnić należało, dla pozyskania ptaka. Lecz zasady ścisłej sprawiedliwości upowszechnione w kraju sprawiały, iż skoro je raz kto postanowił, nie mógł się już od nich uchylić i obowiązany był przypuszczać wszystkich kandydatów.
Zgromadzenie składało się ze dwudziestu do trzydziestu młodzieńców i wszystkich dzieci z miasteczka. Ostatnie okryte odzieżą ciepłą chociaż grubą, otaczały strzelców do koła, z rękami schowanemi w kamizelkach lub kieszeniach i słuchały z uwagą dziejów ich przeszłych bohaterskich czynów, pałając żądzą, by czemprędzej dojść wieku, w którym z kolei i same mogłyby podobnie się odznaczyć.
Celniejszym mówcą zgromadzenia był ów Billy Kirby, o którym Natty kilku chwilami wprzódy nadmienił. Był to młodzieniec urodziwy, z profesyi drwal, którego fizyognomia i charakter pewny, śmiały, popędliwy, burda; lecz czoło jego otwarte, dobry humor jaśniejący w oczach i wyraz szczerości, stanowiły sprzeczność z jego tonem opryskliwym i przekornym. Kiedy miał kilka groszy, przepędzał czas w szynkowni i nie raz wolał próżnować, niż o jeden szeląg zmniejszyć zapłatę, jakiej się domagał.
Ale skoro zawarł umowę, wziąwszy swój topór i strzelbę, natychmiast brał się do roboty z dzielnością i siłą Herkulesa. Pierwszą jego czynnością było rozpoznać część lasu, który miał wytrzebić i zakreślić granice, naznaczając cięciem drzewa stanowiące obwód. Stanąwszy potem we środku swej dziedziny, zrzucał z siebie część odzieży i brał się do roboty z takim zapałem i szybkością, iż łoskot sosen padających pod jego toporem, daleko się rozlegał, jak huk wystrzałów z broni ręcznej.
Był to bohater w pasowaniu się i gonitwach, i zawsze prawie wychodził zwycięzcą. Uchodził także za najlepszego strzelca w okręgu i mimo doświadczenia Nattego, młodość Billego Kirby, tęgość jego nerwów i oko celne, kazały go powszechnie uważać, jako mogącego pod tym względem stanąć na równi z Nattym. Ztąd wynikł pewien rodzaj spółubiegania się między nim a strzelcem, które się ograniczało dotąd wzajemnemi przechwałkami, lub porównaniami dokonanych przez nich czynów, i pierwszy to raz dopiero] mieli oni wprost iść z sobą w zawody.
Przed przybyciem Nattego i jego towarzyszów, Billy Kirby i murzyn już dosyć żwawo się spierali o cenę i warunki, na jakie uprzednio zgodzić się wypadało, wszystko było już bliskiem ostatecznego postanowienia, w chwili, kiedy się ci ukazali. Za każdy wystrzał postanowiono płacić szyling, co było najwyższą opłatą jakiej kiedykolwiek się domagano. Już indyka zawieszono na gałęzi sosny, wał ze śniegu zasłaniał go tak, iż tylko widzieć można było głowę jego czerwoną i szyję czarną. Jeśliby ugodzony był kulą w inną część ciała, nie przestałby należeć do swego pana, ale stawał się własnością tego, kto by wystrzałem dotknął szyi jego lub głowy, chociażby tylko kilka piór wyrwał.
Warunki te ogłosił murzyn podniosłym głosem i potem odszedłszy, stanął w przyzwoitej od ptaka odległości. Tymczasem niespodziewane przybycie Elżbiety, sprawiło, iż po wykrzykach radośnych, które się przedtem słyszeć dawały, nastąpiła chwila milczenia. Lecz kiedy ujrzano, iż ona zatrzymawszy się, z uśmiechem zabierała się do odegrania roli widza, wesołość napowrót odzyskała swe panowanie, jakkolwiek była miarkowaną należnem dla niej uszanowaniem.
— Uszykujcie się dzieci — zawołał Billy Kirby, stanąwszy na miejscu zkąd strzelać należało — uszykujcie się powiadam wam. Zaraz mam strzelać i o tem ostrzegam. Ty zaś Brom możesz się pożegnać ze swym indykiem.
— O chwilę proszę — zawołał młody strzelec — ja także chcę próbować szczęścia. Masz Bromie, oto mój szyling, raz chcę wystrzelić.
— Możesz tego chcieć — rzekł drwal — lecz jeżeli choć jedno piórko zbiję z ptaka, do czego podówczas będziesz strzelał? Musisz mieć wiele pieniędzy w swej kieszeni ze skóry danielowej, kiedy naprzód zakupujesz możność strzelania, której podobno mieć nigdy nie będziesz?
— Co ci do tego, czy mam pieniądze w kieszeni? — odparł dumnie zapytany. Weź ten szyling Bromie, ja chcę strzelać drugi z porządku.
— Nie tak gorączkowo — rzekł Kirby, spokojnie narządzając skałkę przy swej fuzyi. Mówią, iż dziurę masz w ramieniu, tak, iż mniemam, że Brom mógłby dozwolić ci strzelać za połowę opłaty. Winienem nadto powiedzieć, iż nie tak to łatwo dotknąć głowy lub szyi ptaka w tak wielkiej odległości, o czem się przekonasz, jeśli po mnie strzelać będziesz, co wszakże jak mniemam nie nastąpi.
— Nie przechwalaj się, Billy Kirby — rzekł Natty opierając kolbę swej fuzyi o śnieg — wystrzeliwszy raz tylko do ptaka, albowiem jeśli młodzieniec nie trafi, a w tem nic dziwnego, że chybić, może, bo ma rękę zdrętwiałą od rany w ramieniu, ja po nim strzelam. Może podobna do prawdy, że i ja nie mam już ręki tak pewnej,, jak kiedyś, lecz sto yardów niczem jest dla tak długiej fuzyi.
— Co, stary Natty i ciebie tu widzę! — zawołał jego przeciwnik — wyśmienicie, obaczymy komu się uda. Lecz ja cię wyprzedzam stary mój towarzyszu, a wszystko każe wnosić, iż ja zjem twój obiad.
To mówiąc podniósł strzelbę, aby wziąć na cel ptaka, kiedy murzyn krzyczał ze wszystkich sił.
— Za daleko się posuwasz Billy Kirby! Wineneś cofnąć się o krok, szczerze poczynaj z biednym murzynem. Dalej więc, indyku, dalej, głupi, ruszaj głową, nie widzisz, że do ciebie strzela?
Krzyki te za główny cel miały oderwać uwagę strzelca, lecz do niczego nie posłużyły w tej okoliczności. Nic nie mogło zmięszać silnego i nieporuszonego drwala. Strzelba jego wypaliła, nastąpiła chwila milczenia, widziano jak ptak ruszył głową w chwili wystrzału, lecz poznano natychmiast, iż nie został ranionym.
— Dobry ptak z ciebie! — wrzasnął murzyn tarzając się z radości po śniegu i obejmując swego indyka. Dobrze, usłuchałeś przestróg swego pana. Jeszcze jeden szyling Billy i strzelaj raz drugi.
— O nie, nie przerwał młodzieniec — ja ci wprzódy zapłaciłem i teraz winienem strzelać. Do porządku! niech ujrzę czyli szczęśliwszym będę.
— To są pieniądze w wodę rzucone — rzekł Natty — nie łatwo dotknąć głowy lub szyi indyka o sto kroków odległości, kiedy ramię zranione. Lepiej zrobiłbyś, gdybyś mi pozwolił strzelać, a jeśli wygram ptaka, łatwo będziemy mogli ułożyć się z panną Templ.
— Ja sam chcę strzelać — rzekł Edward — ustąp, niech zmierzę do celu.
Wszyscy zajmowali się naówczas świeżym wystrzałem Billy Kirby, którego miłość własna zaledwo się pocieszyć mogła jednogłośnem zeznaniem, iż jeśliby ptak nie ruszył głową, niechybnieby go zabił. Mało przeto zwracano uwagi na młodego Strzelca, który się zabierał do strzelania i dobrze się przyłożywszy już chciał pociągnąć za kurek, kiedy Natty go wstrzymał.
— Ręka twoja trzęsie się — rzekł, co jest skutkiem twej rany. Widzę, iż nie wystrzelisz dzisiaj tak dobrze jak zazwyczaj. Jeśli chcesz strzelać, strzelajże prędzej, jak tylko się przyłożysz, aby wystrzał nastąpił, drżenie ręki go popsuje.
— Bez zdrady! — zawołał Brom — bez zdrady z biednym murzynem! Co za prawo ma Natty Bumpo przestrzegać i doradzać strzelcom? Każdy winien strzelać podług swej woli. Bez zdrady! bez zdrady!
Edward strzelił, lecz ptak nie zmienił położenia i poznano, iż kula nawet nie tknęła gałęzi, u której był zawieszony.
Elżbieta widziała, że się twarz jego zmieniła i nie mogła się nie zadziwić, jak młodzieńca, co się zdawał być tyle wyższym nad swych towarzyszów, mogła obchodzić utrata fraszki. Lecz Natty gotował się do wejścia w zawód.
Wesołość Broma, która się podwoiła, gdy ujrzał, iż i drugi spółzawodnik upadł w przedsięwzięciu, nagle zniknęła skoro postrzegł zbliżającego się z kolei Nattego dla wystrzelenia. Chociaż siedział na śniegu, pot mu spływał z czoła; na skórze jego ukazały się wielkie ciemne plamy szpecące połysk naturalny koloru hebanowego jego ciała; grube jego wargi zwarły się około dwóch rzędów zębów białych, jak kość słoniowa, które się wydawały, jak perły osadzone w gagacie; szerokie jego nozdrza jeszcze się bardziej rozwarły, a ręce niepomne na przyrodzony wstręt od zimna, gniotły śnieg naokoło leżący. Nie miał już więcej siły do krzyczenia: bez zdrady z biednym murzynem.
Kiedy czarny właściciel indyka okazywał te znaki bojaźni, ten co jej był przyczyną z miną spokojną, lecz z wielką bacznością oglądał wszystkie części swej strzelby z tak zimną krwią, jak gdyby ani jednego nie było widza.
— Przed ostatnią wojną — rzekł Natty — całkiem tem zajęty — byłem w osadach hollenderskich nad Skohari, pewnego dnia, kiedy tam także w strzelaniu ubiegano się o nagrodę. Należałem do walki i wygrałem rożek na proch, trzy kawałki ołowiu i funt najlepszego prochu, jaki kiedykolwiek się zapalał na panewce. Jakże naówczas moi Holendrowie wytrzeszczyli swe wielkie oczy! Jak wyklinali po niemiecku! Jeden z nich przysięgał się, że odbierze mi życie, nim się od jezior oddalę; lecz jeśliby tylko położył strzelbę na ramieniu ze złym zamiarem, Bóg ukarałby jego, a jeśliby Bóg nie skarał, znam jednego, któryby nie chybił.
Natty przekonawszy się, że broń jego w dobrym stanie, posunął w tył prawą nogę, lewą rękę wyciągnął pod rurę swej fuzyi i skierował ją na ptaka. Wnet oczy wszystkich w tym samym zwróciły się kierunku, wszystkich uszy oczekiwały huku wystrzału, lecz usłyszano tylko uderzenie skałki i fuzya nie wypaliła.
— Bez zdrady! bez zdrady z biednym murzynem — wykrzyknął Brom — podskakując z radości i stawając przed swym indykiem — Natty Bumpo chybił celu!
— Natty Bumpo nie chybi murzyna, jeśli ty nie odejdziesz — odparł stary strzelec z gniewem. — Jestżeś przy zmysłach, gdy mówisz, żem chybił celu, kiedy wystrzał nie nastąpił? Odejdź powiadam ci i niech nauczę Billy Kirby, jak pozyskać indyka w dzień Bożego Narodzenia.
— Bez zdrady! — powtórzył murzyn — nie zapłaciwszy nie możesz strzelać. Niech pan Jones rozsądzi, niech młoda pani sądzi, niech wszyscy rozsądzą.
— Taki zwyczaj w kraju, Natty — rzekł drwal. — Zapał spalony, jedno co dany wystrzał. Jeśli raz jeszcze chcesz strzelać, trzeba drugi szyling zapłacić. Nim to nastąpi, ja jeszcze raz spróbuję. Masz Bromie, oto moje pieniądze.
— Gdyby to było prawdą — odparł Natty — zapał nie był spalony, bo nie zajął się ogniem. Lecz ja lepiej od was znam zwyczaje kraju; ty przybyłeś z osadnikami, ja zaś na trzydzieści lat wprzód tu zamieszkałem; utrzymuje iż mam prawo strzelać.
— Pan Jones osądzi! — krzyczał murzyn — pan Jones osądzi! on wie wszystko.
To odwołanie się do wiadomości Ryszarda, zbyt było dla niego pochlebnem, by go nie przyjął. Postąpił więc na przód z powagą ministeryalną i nakazał milczenie wszystkim stronom, skinieniem ręki.
— Zdaje się — rzekł — iż zachodzi wątpliwość względem pytania, czy Natty Bumpo w stanie w jakim są rzeczy, ma prawo strzelać do indyka Broma Friborna nie zapłaciwszy mu drugiego szylinga. Do mnie należy go rozwiązać, albowiem jako szeryf powiatu, winienem czuwać nad utrzymaniem powszechnej spokojności i nie dozwalać ludziom mającym w rękach broń zabójczą, być sędziami w zachodzących pomiędzy nimi sporach. Zdaje się, iż nie było umowy ani słownej ani pisanej pomiędzy stronami, względem spornego punktu; możemy więc tylko rozumować przez analogią, toj est przez porównanie jednej rzeczy z drugą. Ponieważ więc w tym kraju, kiedy rzecz się toczy o pojedynek, ten, którego broń nie wypaliła, nie ma prawa drugi raz strzelać do swego przeciwnika, trzymać się więc nam należy tejże zasady i w obecnem zdarzeniu, śmieszną albowiem byłoby rzeczą utrzymywać, iż przez dzień cały możnaby strzelać do indyka dlatego, że za każdym razem proch się nie zapalił na panewce. Powiadam więc, iż Natty Bumpo nie ma prawa drugi raz strzelać, tylko za opłatą drugiego szylinga.
Wyrok ten pochodził ze zbyt szanownego trybunału, aby można coś jeszcze było liczyć na odwołanie się. Widzowie, którzy się już poczynali dzielić na stronnictwa za i przeciw, poddali się mu bez szemrania. Natty jeden tylko śmiał okazać niechęć.
— Chciałbym wiedzieć, co o tem myśli panna Templ — rzekł on — ja okupiłem prawo rzucenia kuli ołowianej do tego ptaka, nie zaś zadzwonienia tym przeklętym krzemieniem o stal. Jeśli ona wyrzecze, żem upadł w prawie, to co innego.
— Dobrze więc, ja ci powiem, żeś stracił prawo Natty rzekła Elżbieta — lecz płacę szyling Bromowi, byś drugi raz mógł strzelić, jeśli on nie będzie chciał przedać mi swego indyka za dollara, by położyć koniec tak nieludzkiej igraszce.
To przełożenie nie podobało się żadnemu ze słuchających, sam nawet murzyn nie rad go był przyjąć, zwłaszcza, iż pochlebiał sobie, iż jego indyk więcej mu przyczyni, a nawet może się i przy nim zostanie.
Tymczasem Billy Kirby nabijał swą fuzyę, kiedy Natty wyjmował skałkę ze swojej, aby inną osadzić mówiąc niewyraźnie:
— Nie można nabyć dobrej skałki w okolicach jeziora, od czasu jak biali tym się handlem zajęli. Chcąc zaś znać u stóp góry, gdzie ich niegdyś na każdym kroku pełno było, śmiało można stawić dwadzieścia przeciw jednemu, iż pług ich przykrył ziemią. Zdaje się, iż im bardziej zwierzyna staje się rzadszą, tem bardziej zmniejsza się liczba sposobów jej dostaniu. A wszystkiego tego przyczyną są te przeklęte trzebieże. Oto jednak skałka zdająca się być dobrą. Wystrzelę drugi raz, bowiem Billy Kirby nie jest w stanie trafić z tak dalekiej mety.
Drwal z swojej strony zdawał się czuć, iż sława jego po większej części zależy od trafnego wystrzału, do którego się zabierał. Podniósł swą fuzyę, długo celował, nie pierwej wystrzelił aż się sądził pewnym skutku, i nie więcej zrobił, jak po raz pierwszy. Dotknięty tem nieudaniem się i radosnemi wrzaski murzyna, które się rozlegały w lasku, jak gdyby były wydawane przez całe pokolenie Indyan, przybył do ptaka i obejrzał szyję i głowę z pilną uwagą lecz widząc, iż ani jedno pióro nie spadło, obrócił się do murzyna i rzekł z gniewem:
— Zamknij swój piec, podły kruku. Gdzież się znajdzie człowiek co trafi w głowę indyka o sto yardów odległości? Głupim, że próbowałem. Nie warto dla tego było wszczynać huku, jak od sosny padającej pod siekierą. Pokaż mi tego, kto lepiej to może wykonać.
— Patrzaj tutaj Billy Kirby — rzekł Bumpo — i ujrzysz człowieka, co lepiej to wykonywa, nie tylko strzelając do indyków, lecz kiedy nań z bliska nacierają dzicy lub drapieżne zwierzęta. Oddal się od celu, na mnie przychodzi kolej.
— Chwila, mój Natty — rzekła Elżbieta — jeszcze ktoś co ma prawo strzelać drugi raz przed nami, jeśli się mu podoba.
— Jeżeli to o mnie mówicie miss Templ — rzekł Edward — nie chcę już więcej próbować szczęścia. Czuję, że ramię moje tego mi nie dozwala.
Wymówił te słowa z pewnem przymuszeniem, które nie uszło baczności Elżbiety. Zdawało się jej nawet, iż dostrzegła na twarzy jego lekki rumieniec, wyrażający przykre uczucie, jakie mu przyczyniało jego ubóstwo. Ona nic mu na to nie odpowiedziała, zostawiając swemu strzelcowi wszelką swobodę pokazania swej umiejętności.
Prawdą to było, iż Natty Bumpo, jak niedawno powiadał, strzelał więcej niż sto razy szczęśliwie w okolicznościach daleko ważniejszych, lecz nigdy nie pałał taką chęcią otrzymania pożądanego skutku, aby tym stanowczym wystrzałem raz na zawsze utwierdzić swą wyraźną wyższość nad Billy Kirby. Trzykroć podnosił swą fuzyę i celował do ptaka nie strzelając; raz, by porachować odległość, drugi raz, aby dobrze się przyłożyć; trzeci, że indyk poruszył głową, za czwartym nakoniec razem wypalił. Dym nie dozwolił części widzów przekonać się natychmiast o skutku wystrzału, lecz Elżbieta widząc, iż Bumpo oparł kolbę swej fuzyi o śnieg i śmiejąc się, roztworzył gębę bez najmniejszego odgłosu, podług swego zwyczaju, wniosła z tego, iż zapewne trafił.
Domysły jej nie były płonne, bowiem w chwilę potem dzieci przybiegłszy do indyka znalazły zabitego i wznosząc go w górę za nogi ukazały, iż kula zniosła mu prawie całą głowę.
— Przynieście go dzieci — zawołał Natty — przynieście i złóżcie u nóg tej młodej pani. Dla niej to strzelałem i ptak do niej należy.
— I byłeś tak dobrym zastępcą — rzekła Elżbieta uśmiechając się — iż obowiążę krewnego mego Ryszarda, aby nie zapomniał o tobie. Obracając się potem do Edwarda rzekła z wdziękiem powabnym, samej tylko kobiecie właściwym: Nie co innego było mym celem, jak tylko iż chciałam widzieć próbę talentów Nattego, którego tak często słyszałam pyszniącego się, ponieważ zaś tego dostąpiłam, nie zechcesz-li panie przyjąć tego ptaka za słabe wynagrodzenie rany, która ci nie dozwoliła odnieść nagrody zręczności?
Niepodobna było opisać wyrazu z jakim młody strzelec przyjął ten podarek. Zdawał się równocześnie być uniesionym radością i poruszonym jakąś wewnętrzną niechęcią; zdawał się ustępować zwodliwemu powabowi, któremu się oprzeć było niepodobnem, chociaż wewnętrzne uczucie skłaniało go do oporu. Ukłonił się Elżbiecie z uszanowaniem i w milczeniu podniósł ofiarę.
Elżbieta dała murzynowi sztukę srebrną dla wynagrodzenia straty jaką poniósł, co pozbawiło go posępności i twarzy jego wróciło wyrażenie radości zwyczajne. Obracając się natenczas do Ryszarda, zapytała go, czyliby nie chciał wrócić do domu.
— Chwilę tylko, kuzyno, nie więcej nad chwilę — odpowiedział Ryszard — zdaje się, iż względem przepisów tej zabawy panuje niepewność, którą należałoby abym usunął. Mości panowie, jeślibyście chcieli naznaczyć komitet, raczcie do mnie udać się rano po nabożeństwie, przygotuję prawidła... W tem się odwrócił, aby zobaczyć kto był do tyle zuchwałym, co poufale uderzył po ramieniu wielkiego szeryfa.
— Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, Ryszardzie — zawołał sędzia Templ, przybywszy niepostrzeżenie. Potrzeba będzie bym pilne zwracał oko na moją córkę, jeżeli lubisz podobne jej robić grzeczności. Lecz dziwię się gustowi jakiś okazał przyprowadzając kobietę na takie widowisko.
— Jej własny upór tu ją sprowadził, braciszku Marmauku — zawołał nowy szeryf, nie kontent, iż go pan Templ uprzedził z życzeniami dnia tego — skoro tylko posłyszała strzał z fuzyi, wnet pędem pobiegła przez śnieg, jak gdyby wychowaną była w obozie nie zaś na pensyi z młodemi pannami. Towarzyszyłem jej tylko dla pokazania ulepszeń. Mniemam sędzio, iż nie źle byłoby wyjednać prawo dla zakazania tych niebezpiecznych zabaw. Nie wiem nawet czyli w zbiorze obowiązujących praw, nie znajduje się jakie rozporządzenie w tej rzeczy.
— Jak do szeryfa kuzynie — rzekł Marmaduk uśmiechając się — do ciebie należy rozejrzeć to pytanie, albowiem widzę, że moja córka wypełniła swe polecenie i spodziewam się, iż dobrze było przyjętem.
Ryszard spojrzał na papier, który trzymał w ręku i nieukontentowanie jakiego przyczyną było doznane uchybienie, wnet znikło.
— Braciszku Marmaduku — rzekł do sędziego — mam ci parę słów powiedzieć na stronie, mój drogi i kochany. Marmaduk odszedł z nim o kilka kroków. Naprzód winienem ci podziękować, żeś użył dla mnie swojego wpływu w radzie, wiem bowiem, iż bez protekcyi nie zawsze zasługa ściąga na siebie uwagę. Lecz my jesteśmy dziećmi dwóch sióstr, i nigdy nie będziesz tego żałował, coś dla mnie uczynił. Możesz mię odtąd uważać za jednego ze swych koni, poniosę cię lub powiozę, jak się tobie spodoba; słowem jestem całkiem tobie oddany. Lecz nawiasem muszę ci powiedzieć, dodał wskazując palcem Edwarda — iż ten młody towarzysz strzelca starego potrzebuje czujnego dozoru. Ma on wyraźną skłonność do indyków i Bóg tylko wie, do czego to może go doprowadzić.
— Zostaw mnie o tem staranie — odpowiedział Marmaduk — jest to skłonność, która przeminie, gdy się jej zadosyć stanie. Lecz chciałbym kilka słów powiedzieć do tego młodzieńca, zbliżmy się więc do strzelców.





  1. Yard ma trzy stopy angielskie, to jest: około dwóch stóp i dziesięciu cali francuzkich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.