Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXI.
Dalej z tąd przyjacielu! Dla pieszczochów losu

Nie opuścim tych, którym on względu odmawia.
Uciechę, jaką im pomyślność sprawia
Zostawmy dumnym wpośród uniesień odgłosu;
Lecz z nami w tej skromnej łodzi

Wierna nam Muza uchodzi.
Sir Walter Scott.

Wypadki opisane w rozdziale poprzedzającym zaszły w lipcu. Przebiegłszy rok cały prawie, zakończymy naszą powieść w przyjemnym miesiącu październiku. Lecz w czasie tej przerwy, wiele wydarzeń miało miejsce, z których zdać sprawę należy.
Dwoma celniejszemi były, małżeństwo Oliwiera z Elżbietą i śmierć majora Effinghama. Oba te wypadki zaszły na początku września, a małżeństwo ledwo tylko kilką dniami śmierć poprzedziło. Starzec zgasł jak lampa dla braku oliwy. Strata przewidywana bolała jego przyjaciół, lecz zważając na stan, do jakiego był on przywiedziony, czuć łatwo, iż boleść ich nie długo trwała.
Najpierwszem staraniem Marmaduka było godzić to, co był sobie winien jako urzędnik z uczuciami, których doznawał jako ojciec i jako człowiek. Nazajutrz po owym dniu, w którym się odbył attak na pieczarę, Natty i Beniamin znowu osadzeni, byli w więzieniu, a sędzia miał staranie, aby im na niczem nie zbywało aż do powrotu umyślnego, wysłanego do Albany, który przyniósł przebaczenie dla starego strzelca. Wpływ jego na Hirama Doolitla łatwo wymógł na nim zaniechanie oskarżenia przeciwko Nattemu i Beniaminowi. Obaj wkrótce wypuszczeni byli na wolność. Benjamin wrócił do swych obowiązków w wielkim domu, a Bumpo do lasów.
Hiram Doolitle postrzegł, iż wiadomości jego w architekturze i w prawoznawstwie nie szły na równi z postępami, jakie każdodziennie czyniła osada Templtońska; przedsięwziął więc posunąć się ku zachodowi, gdzie zakładano nowe osady i dzisiaj jeszcze w wielu domach porządku składanego można widzieć ślady umiejętności tego sławnego człowieka.
Jotham Riddel, który urojeń swych życiem przypłacił, zeznał przed śmiercią, iż przekonanie jego o bytności kruszców w tem miejscu, gdzie ziemię rozkopał, było przyczyną zaręczenia pewnej wróżki, przypisującej sobie dar odkrywania ich za pomocą zwierciadła czarnoksięzkiego. Takie zabobony nie są rzadkie w nowych osadach i owa mina będąca przed kilką dniami przedmiotem wszystkich rozmów, poszła wkrótce w zupełną niepamięć. Lecz w tymże samym czasie, kiedy to zeznanie wytępiło w umyśle Ryszarda Jonesa niektóre powątpiewania w nim jeszcze pozostałe względem zatrudnień trzech strzelców, było i upokarzającą dlań nauką, a przyjazną spokojności Marmaduka: od tej bowiem epoki, skoro mu Szeryf podawał nowe jakie projekta z chwilowych wylęgłe urojeń, jeden wyraz mina wyrzeczony przez p. Templa, był talizmanem dostatecznym do ich ziszczenia.
P. Le Quoi znalazł wyspę Martynikę i swą fabrykę cukru w posiadaniu Anglików, lecz odzyskał w swej ojczyźnie ojca, matkę, przyjaciół i wszystkie środki utrzymania się, p. Templ z rozkoszą odbierał regularnie dwa razy do roku list, w którym Francuz malował szczęście doznawane w miłej swej Francyi i wdzięczność dla przyjaciół, którzy go tak dobrze w Ameryce przyjmowali.
Po tych szczegółach nieodbicie potrzebnych, wracamy znowu do ciągu dziejów naszych. Niech nasi czytelnicy amerykańscy wyobrażą sobie jeden z owych prześlicznych ranków w październiku, kiedy słońce lśni się jak srebrzysta kula ognia, kiedy się czuje, iż sprężyste powietrze którem oddychamy rozlew7a życie i krzepkość po całem ciele; kiedy ani zbyt gorąca, ani zbyt zimna temperatura, sprawia, iż krew żywiej krąży, nie przyczyniając znużenia, jakiego się zwykle doświadcza na wiosnę.
O takim to poranku, w połowie tego miesiąca, Oliwier wszedł do salonu, gdzie Elżbieta jak zwykle wydawała dzienne rozporządzenia i podał jej myśl przechadzki ponad brzegami jeziora. Wyraz łagodnej melancholii na obliczu męża, ściągnął uwagę Elżbiety, zarzuciwszy na ramiona szal z lekkiego muślinu i okrywszy krucze swe włosy kapeluszem słomianym, podała mu rękę niezadając najmniejszego pytania.
Szli oni w milczeniu aż nad brzeg jeziora, jakby szanując wzajem swe rozmyślania, którym całkowicie byli oddani. Nakoniec Effingham rzekł do swej małżonki:
— Domyślasz się bez wątpienia dokąd cię prowadzę, kochana Elżusiu, znasz moje plany, cóż o nich myślisz?
— Potrzeba naprzód, abym widziała jak one zostały wykonane, Oliwierze, lecz ja mam także i swoje, i czas już abym ci o nich coś powiedziała.
— Doprawdy! gotów jestem założyć się, iż to projekt jakiś na korzyść starego mojego przyjaciela Nattego.
— Zapewne, nie zapomnę i o nim, lecz mamy innych jeszcze przyjaciół, którym usłużyć winniśmy; zapominaszże o Ludwice i jej ojcu?
— Bynajmniej, czyliż nie dałem zacnemu kapłanowi najlepszego folwarku w okolicy? Co się zaś tyczy Ludwiki, sądzę, iż ona nie ma innych chęci jak tylko zawsze być przy tobie.
— Tak więc sądzisz? — rzekła Elżbieta zlekka ściskając usta. — Lecz biedna Ludwika może mieć inne widoki. Może za moim przykładem chciałaby wyjść za mąż.
— Wątpię o tem; nadto, nie widzę tam nikogo, coby był jej godnym.
— Lecz nie w jednym Templtonie znaleźć męża, Oliwierze; są jeszcze inne kościoły prócz naszego Świętego Pawła.
— Inne kościoły! nie chciałabyś jednak usunąć od nas zacnego p. Granta?
— A dla czegóż nie, jeśli tego własny jego interes wymaga? Powinniśmy kochać przyjaciół naszych dla nich samych.
— Lecz zapominasz o folwarku.
— Mógłby go puścić w dzierżawę, jak to czynią inni.
— W końcu jakiż jest twój plan?
— Oto następny: ojciec mój na moją prośbę wyjednał wezwanie p. Granta na plebana do jednego miasta nad Hudsonem. Będzie tam żył przyjemniej niż w naszych górach, gdzie obowiązany jest ciągłe przedsiębrać wycieczki z jednej do drugiej osady; tam spokojniej przepędzi zimę swojego życia, a towarzystwo, w jakiem się znajdzie, poda mu środki do przyzwoitego postanowienia o losie córki swojej.
— Zaprawdę, dziwisz mię Elżbieto. Nigdym nie podejrzewał w tobie widoków tak głębokich.
— Mogą one być głębsze niżeli wyobrażasz sobie, — odpowiedziała z uśmiechem, — lecz taka jest moja wola Effinghamie, i potrzeba, abyś się jej poddał. Czyliż mój ojciec ciebie nie uprzedził, iż rządzić będą tobą, jakem nim rządziła?
Oliwier ściśnieniem jej ręki na to odpowiedział, a ponieważ przybyli w tej chwili do kresu przechadzki, pasmo innych myśli położyło koniec tej rozmowie?
Dodamy tylko w tem miejscu, iż Elżbieta bez wielkiego trudu odkryła tajną skłonność przyjaciółki swojej ku Oliwierowi, a chociaż nie miała ona ni zazdrości, ni złej myśli, mniemała jednak, iż szczęście Ludwiki wymagało tego rozdzielenia. Nastąpiło to w kilka dni po tej rozmowie. Jak mistress Effingham przewidziała, tak się ziściło. Nieobecność zatarła powoli rysy Effingbama w pamięci Ludwiki i w ośmnaście miesięcy po wyjeździe z Templtonu, oddała ona serce i rękę małżonkowi, który ją uczynił szczęśliwą, jak na to zasługiwała.
Przybyli podówczas na ziemię, gdzie była przed kilką miesiącami chata Nattego; oczyszczono ją z belek na pół spalonych, zrównano, przyodziano darniną, której deszcze jesienne nadały wiosenną świeżość; nakoniec otoczono dokoła wałem z kamieni, a drzwi opatrzone prostą zasuwką, otwierały wejście do tego miejsca. Gdy się zbliżyli, postrzegli strzelbę Nattego o mur opartą, a Hektor i Slut leżący na boku, zdawały się być strażą czuwającą nad własnością pana swego. Stary strzelec leżał wewnątrz rozciągnięty na ziemi przed grobowym kamieniem, u spodu pomnika z marmuru białego, wyrywał zielsko, które już poczynało okrywać napis i ozdoby. Młodzi małżonkowie postępowali bez szelestu i stanęli za nim. Po kilku chwilach podniósł się, ręce na krzyż założył, mając oczy ciągle na tenże sam przedmiot zwrócone.
— Dobrze więc — rzekł do siebie samego — mogę powiedzieć, iż to wszystko nie źle jest zrobione. Jest tu cos podobnego do pisma, czego nie mogę wydecyfrowac; lecz dalej, łuk, strzały, fajka, łatwo się dają poznać, tomahawk nawet dosyć dobry dla tego, który go może nigdy nie widział. Tak więc, oto wszystko obok siebie w ziemi. I któż mnie w niej złoży, mnie, gdy godzina moja wybije?
— Kiedy ta nieszczęśliwa godzina nadejdzie, Natty, — rzekł Effingham, — znajdą się przyjaciele dla oddania ci tych ostatnich powinności.
Stary strzelec odwrócił się, lecz nie okazawszy najmniejszego zadziwienia, zwyczaj ten bowiem przejął Indyan, rzekł:
— Przyszliście więc zobaczyć groby? dobrze, dobrze! jest to widok zbawienny, równie dla młodych, jak dla starych.
— Spodziewam się, iż to ci się podoba, Natty; nikt nie ma większego prawa od ciebie, by się go radzono w tej mierze?
— Nie znam się na tem, p. Oliwierze, lecz wszystko to mnie się zdaje dosyć dobrem. Pamiętałeśże o tem, by głowę majora obrócić w stronę zachodu, a Mohegana ku wschodowi?
— Jak tego żądałeś.
— I lepiej tak, ponieważ Mohegan statecznie wierzył, iż oni nie powinni podróżować w jedne strony. Co do mnie ja wyobrażam sobie, iż jest istota wyższa nad wszystkie inne, która powoła wszystkich ludzi dobrych, gdy chwila woli jej nadejdzie; istota, która uczyni białą skórę z czarnej i postawi ja na równi z książęty.
— Nie powinieneś o tem wątpić, Natty, — rzekła Elżbieta; — pochlebiam, iż kiedyś się połączymy, i że wszyscy razem będziemy szczęśliwi.
— Tak mniemacie. A więc dobrze, wielką pociechę, myśl ta zawiera w sobie. Lecz nim się ztąd oddalę, chciałbym wiedzieć, co tu mówicie wszystkim do tych krajów przybywającym jak gołębie chmurami na wiosnę, o starym naczelniku delawarskim i o jednym z najdzielniejszych białym, jakiego kiedykolwiek na tych górach widziano.
Effingham obrócił się ku pomnikowi i czytał co następuje:

Pamięci
OLIWIERA EFFINGHAMA
Majora 60 pułku piechoty Króla lmści Angielskiego.
Godzien chwały
Dla swej waleczności jako żołnierz,
Dla swej prawości jako poddany,
Dla swych cnót jako człowiek,
Dla swej wiary jako chrześcianin,
Przebył poranek dni swych
W zaszczytach, bogactwie i znaczeniu;
Wieczór ich mrokiem zasępiły
Zapomnienie, cierpienia i ubóztwo;
Lecz te przeciwności osłodziło
Poświęcenie się
Starego sługi, wiernego przyjaciela,
Nattego Bumpo, przezwanego Kosmaty Kamasz.
Wnuk jego wystawił ten pomnik
Pamięci pana i sługi.

Natty zadrżał usłyszawszy swe nazwisko i uśmiech zadowolenia ożywił jego fizyognomią.
— Co mówisz p. Oliwierze? Kazałeśże wyrżnąć na marmurze imię starego sługi obok imienia starego jego pana! Niech Bóg ci nagrodzi! Jest to myśl dobra! myśl szlachetna! Pokażcie więc mi miejsce, gdzieście kazali wypisać moje nazwisko?
Z wielkim interesem ścigał on oczyma za palcem Effinghama wskazującym linią, gdzie się znajdowało jego nazwisko.
— Jest to zbytek dobroci — rzekł nakoniec — dla biednego człowieka, nie zostawującego nikogo ze swej krwi, ani swojego imienia w kraju, w którym tak długo mieszkał. Lecz cóżeście powiedzieli o skórze czerwonej.
— Zaraz usłyszysz.

Pamięci
Wodza Delawarskipgo, znanego pod nazwiskami
JOHNA, MOHEGANA, SZYNGASZGUKA.

— Gasz — zawołał Natty — Szyngaszguk jedno znaczy co Wielki Wąż. Nie należy się mylić co do nazwisk indyjskich, p. Oliwierze, zawsze one bowiem coś oznaczają.
— Każę to zmienić — rzekł Effingham, i dalej czytał napis:

On był ostatnim z narodu
Co kraj ten zamieszkiwał.
Jeżeli miał jakie przywary
One były wadami Indyanina;
Cnoty zaś jego
Były cnotami człowieka.

— Nic prawdziwszego, p. Oliwierze. Ach! gdybyście go znali, jak ja! jeślibyście widzieli młodego w tej bitwie, po której mąż dzielny, którego zwłoki obok spoczywają, zbawił mu życie, kiedy te łotry Irokezanie już go przywiązali byli do słupa! Własną ręką przeciąłem jego więzy i dałem mu mój tomahawk i mój nóż, ponieważ fuzya zawsze była ulubioną moją bronią. I jakże on ich użył, kiedyśmy ścigali tych łotrów! Wieczorem miał jedenaście czupryn. Zaiste, kiedy spoglądam na te góry, gdzie widziałem niekiedy aż do dwudziestu ognisk Delawarów, smutno pomyśleć, iż ani jedna skóra czerwona nie została, oprócz tylko jakiego pijaka tułającego się z Onejdy, lub tych pól Indyanów z nad brzegu morza, jacy zdaniem mojem nie są stworzeniem Bożem, ponieważ nie są ani biali, ani czerwoni. Nakoniec chwila już nastąpiła, potrzeba abym się oddalił.
— Byś się oddalił! — zawołał Effingham; — i gdzież się chcesz udać?
— Ręczę, iż chce iść polować w dalekie strony — zawołała Elżbieta, widząc go podnoszącego z ziemi tłómok na kształt tornistru, który leżał za pomnikiem, i wkładającego na barki. — Nie należy przedsiębrać tak dalekich wypraw w lasy Natty, w twoim wieku to jest rzecz nierozsądna.
— Słusznie Elżbieta mówi, Natty, — dodał Effingham, — jeżeli chcesz polować, niech to będzie na sąsiednich górach, lecz co za potrzeba skazywać siebie na życie tak ciężkie?
— Na życie tak ciężkie, p. Oliwierze — odpowiedział Natty, — jest to jedyna rozkosz, jaka mi na tym pozostała świecie! A wiedziałem jednak, że to rozłączenie się tak przykrem będzie, wiedziałem i dla tego to przyszedłem pożegnać te groby, by oddalić się, was nie zobaczywszy. Lecz nie bierzcie tego za skutek małej przyjaźni; w jakiemkolwiekbądź miejscu będzie ciało starego Natty, serce jego zawsze będzie z wami.
— Co więc przez to chcesz powiedzieć Natty? — zawołał Effingham — gdzie masz zamiar udać się?
— Dobrze więc p. Oliwierze — rzekł Natty przybliżając się, jak gdyby to co miał rzec, zbijało wszelkie zarzuty — mam zamiar udać się w okolice wielkich jezior, powiadają, że tam polowanie pomyślne, że nie ma tam człowieka, białego, oprócz może takiego, jak ja strzelca. Znudziło mię życie w miejscu, gdzie od ranka do wieczora obija się tylko o uszy huk topora i młota; i pomimo mego ku wam obojgu przywiązania, czuję potrzebę żyć w lasach, czuję to.
— W lasach! — powtórzyła Elżbieta drżąca — nie nazywasz więc lasami rozległych gajów w około nas otaczających?
— Ach! mistress Effingbam, czemże to jest dla człowieka do pustyń przywykłego! Nie miałem prawie innej żądzy w tym świecie, odkąd ojciec wasz przybył do tego kantonu. A jednak nigdybym się ztąd nie oddalił, póki niebo utrzymywało przy życiu dwa ciała tu się znajdujące. Lecz oto Szyngaszguk wyruszył, major udał się za nim; wy jesteście młodzi i szczęśliwi, nie mogę wam być do niczego przydatnym; czas już abym myślał o sobie i abym się starał przepędzić podług mych chęci i skłonności nie wiele dni zostających mi do życia. Lasy! nie, nie, nie daję nazwania lasów miejscu, gdzie tracę wszystkie dni mojego życia w gajach wytrzebionych.
— Lecz jeżeli nie dostaje czegokolwiek do zupełnego twego zaspokojenia, Natty — rzekł Oliwier — powiedz nam, a postaramy się o to, jeżeli to tylko dla nas nie będzie niepodobnem.
— Zamiary wasze są dobre, p. Oliwierze, lecz gusta nasze nie są też same, nie chodzimy jednemi drogami. Jest to tak jak z majorem i Szyngaszgukiem; oni się skierowali jeden na wschód, drugi na zachód, dla dojścia do nieba, i w końcu się spotkają z sobą. Toż samo będzie i z nami. Tak jest, znajdziemy się obok siebie w krainie sprawiedliwych, mam nadzieję, polegam na tem.
— Lecz to jest tak nowe, tak niespodziewane! — zawołała Elżbieta. — Jam sądziła Natty, że masz zamiar żyć i umrzeć z nami.
— Usiłowania nasze są bezskuteczne — rzekł Effingham do swej małżonki w pół głosem — dobrodziejstwa kilku dni, nie mogą przełamać nałogów czterdziestoletnich. Dobrze więc Natty, ponieważ się chcesz oddalić z Templtonu, nie zapuszczaj się przynajmniej tak daleko jak zamierzasz: pozwól mi wystawić dla ciebie chatę w miejscu jakie sam obierzesz, o dwadzieścia lub trzydzieści ztąd mil, abyśmy cię mogli w pewnych czasach widzieć, mieć wiadomości od ciebie, i być pewnymi iż ci niczego nie braknie.
— Nie obawiajcie się niczego względem mnie, Bóg mieć będzie pieczą o mych potrzebach. Powiadam wam, iż zamiary wasze są dobre, lecz drogi nasze nie są te same. Widok ludzi wam jedna rozkosz, ja lubię tylko osobność. Jem gdy głód czuję, piję gdy mnie pali pragnienie, dla was zaś potrzeba aby dzwon znak do tego dawał. Przez zbytek dobroci tuczycie nawet psy wasze, kiedy potrzeba aby one były nieco chude, do dobrego polowania. Nic Bóg bez celu nie stworzył, nawet ostatniego żyjątka, a mnie stworzył do pustyni. Jeśli więc macie przyjaźń ku mnie, dozwólcie mi żyć w sposób, jaki dla mnie jest jedynie przyjemnym.
Niepodobna było dłużej nastawać. Elżbieta odwróciła się płacząc, Effingham zaś wydobywszy pugilares z kieszeni, wyjął wszystkie bilety bankowe jakie się tam znajdowały i podał je staremu strzelcowi.
— Weźmij to przynajmniej — rzecze — może kiedykolwiek będziesz w potrzebie.
Natty obejrzał bilety bankowe z wyrazem ciekawości, lecz nie dotykając się, odpowiedział.
— Jest to bez wątpienia moneta owa papierowa? Nigdy jej nie widziałem. I cóż chcecie abym z nią zrobił? To tylko dobre jest dla uczonych. Nie mógłbym nawet użyć tego do zrobienia kłaku, ponieważ skóry na to używam. Nie, nie, zachowajcie to; na niczem mi nie zbywa, ponieważ przed wyjazdem Francuza podarowaliście mi wszystek proch dobry, pozostały w jego sklepie, a powiadają, iż się znajduje ołów w kraju do którego zmierzam. Mistress Effingham dozwól starcowi ucałować waszą rękę i niech wszystkie błogosławieństwa niebios staną się waszym udziałem.
— Błagam cię raz jeszcze Natty — zawołała Elżbieta — nie opuszczaj nas! Nie zostawiaj mię w okropnej niespokojności o człowieka, który mi dwakroć życie ratował. Sny straszliwe przedstawiać mnie będą ciebie umierającego z potrzeby, ze starości i nędzy, w pośród dzikich zwierząt, od jakich mię ocaliłeś i od których obronić się może już więcej nie będziesz miał siły. Pozostań z nami, zaklinam ciebie, zrób to przynajmniej dla nas, jeżeli nie dla siebie samego!
— Takie myśli i takie sny nie długo was dręczyć będą — rzekł stary strzelec tonem uroczystym — dobroć Boga nie dopuści tego. Połóżcie w nim nadzieję, a jeśli przypominasz kiedykolwiek panterę, niech to będzie powodem do złożenia dziękczynień nie mnie, lecz temu, który skierował me kroki dla wybawienia was od niej. Proszę Boga by miał pieczę o was, tego Boga który czuwa równie nad wytrzebionemi miejscami, jak i nad lasami; niech on was błogosławi jak to wszystko co do was należy, aż do owego wielkiego dnia, w którym nastanie sąd tak na skóry białe jak na czerwone, w którym prawem będzie sprawiedliwość nie zaś potęga.
Elżbieta podniosła głowę i zbliżyła do niego lice blade 1 łzami zroszone. On zdjął czapkę i dotknął się jej twarzy z poszanowaniem usty swemi. Effingham ścisnął mu rękę z konwulsyjnem poruszeniem, nie mogąc ani słowa przemówić. Stary strzelec natenczas poprawił swój pas i rzemyki przywiązujące tłomok do ramion, przygotował się do oddalenia, lecz z jakąś opieszałością pokazującą ile to rozłączenie się go kosztowało. Raz lub dwakroć jeszcze própróbował przemówić, lecz niè zdołał tego uczynić. Nakoniec uzbroiwszy się ostatecznem postanowieniem, położył strzelbę na ramie, zawołał głosem nadto mocnym, by można było postrzedz wzruszenie nim miotające:
— Dalej Hektor! w drogę Slut. Macie do przebycia drogę nim dójdziecie do końca podróży.
Dwa psy ruszyły się na głos jego i poszły za swym panem, oddalającym się wielkiemi kroki. Oliwier i żona jego byli podówczas oparci o pomnik swego dziada, z głową skłonioną na ręce, a gdy się odwrócili, by nań znowu nalegać, już on daleko odszedł. Wstąpiwszy na pagórek zatrzymał się chwilę, obrócił się ku nim, poruszył ręką w powietrzu jak na znak pożegnania, położył ją na oczach i zapuścił się w las.
Ostatni to raz widzieli oni Nattego. Napróżno go p. Templ kazał szukać wszędzie; nigdy nie otrzymano o nim wiadomości. Udał się on na zachód słońca, pierwszy z tej gromady osadników, zwanych pospolicie pionierami, którzy przez ląd rozległy, otwierają Amerykanom drogę ku drugiemu morzu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.