Pisma krytyczne/Karol Baudelaire
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pisma krytyczne |
Podtytuł | Karol Baudelaire |
Wydawca | Polskie Towarzystwo Nakładowe |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Ludwik Bruner |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nad miarę surowo obszedł się niedawno z Baudelairem krytyk, mający niewątpliwy autorytet, oparty na uczciwości literackiej. Brunetiére dostrzegł w autorze »Kwiatów grzechu« dziwaka tylko i szaleńca, i wypowiedział to właściwą sobie szczerością. Tak czyniąc, znieważył muzy, bo Baudelaire jest poetą. Ma on, — przyznaję, — narowy szkaradne; w złych chwilach wykrzywia się jak stara małpa. Lubił się popisywać czemś w rodzaju satanicznego dandyzmu, co nam dzisiaj tylko śmiesznem się wydaje. Nie podobać się — było dlań radością, a próżność swą kładł w tem by wydawać się nienawistnym. Są to rzeczy godne politowania; a legendy o nim, urobione przez wielbicieli i przyjaciół nie świadczą o dobrym smaku.
— Czyś jadł pan mózg małego dziecka? — spytał kiedyś Baudelaire pewnego poczciwego urzędnika. — Spróbuj pan, przypomina to świeże orzechy włoskie i jest znakomite.
Innym razem w sali restauracyjnej, uczęszczanej przez gości z prowincyi, zaczął głośno opowiadać w te słowa:
— Zamordowawszy mego biednego ojca...
Muszę nadmienić, że te historyjki, choć zapewne w rzeczy samej nieprawdziwe, są jednak zupełnie w guście Baudelaire’a i są dla jego osoby znamienne: ton w nich panujący rzeczywiście działa na nerwy. Wszystko to prawda, — mimo to trzeba przyznać, że Baudelaire jest poetą.
Dodam, że jest to poeta bardzo religijny. Opinię jego obciążano niemało: odkryto w jego poezyach nowe zbrodnie przeciw moralności i niezwykłe zwyrodnienie. Jest w tem pochlebstwo i dla niego i dla jego epoki. W zakresie zepsucia, od czasu mamutów i jaskiniowców wszystko było wynalezione: ówczesne zwierzę ludzkie nie obdarzone siłą myśli, wszystko tu jednak już wtedy wymyśliło. Gdy rozpatrzeć rzecz bliżej, Baudelaire nie jest poetą zepsucia, lecz — grzechu; a niemała to różnica. Etyka jego niewiele się różni od etyki teologów. Najlepsze jego poezye są jakby natchnione przez dawną prozę kościelną i litanie brewiarza.
Mary jego snów przykuwają go do siebie i przerażają, jak mnicha. Jak mnich woła każdego rana:
Cedant tenebra lumini
Et nox diurno sideri,
Ut culpa quam nox intulit
Lucis labescat munere.[1]
Baudelaire jest do głębi przejęty myślą o nieczystości ciała; ośmieliłbym się powiedzieć, że pomysł grzechu pierworodnego znalazł w »Kwiatach grzechu« ostatni swój poetycki wyraz. Baudelaire rozważa pożądania zmysłowe z drobiazgową surowością kazuisty i z powagą uczonego. Doniosłe są to dlań sprawy: są to grzechy, a w najmniejszym nawet grzechu jest coś olbrzymiego. Najnędzniejsza prostytutka, spotkana nocą w zaułku przybiera w jego wyobraźni tragiczną wielkość: szatanów siedmiu gości w niej, a całe mistyczne niebo spogląda na grzesznicę i walczy o jej duszę. Baudelairowi się zdaje, że te pocałunki najmarniejsze brzmieć będą całą wieczność; do rozpusty chwilowej wprowadza on ośmnaście wieków historyj dyabelskich.
Słuszność więc mam, mówiąc że Baudelaire jest chrześcianinem; dodajmy odrazu, że jest on tak, jak i Barbey d’ Aurevilly, bardzo złym chrześcianinem. Kocha swój grzech i lubieżnie odczuwa rozkosz niezmierną w zatracie swej duszy. Wie, że będzie potępiony — tem przekonaniem składa należny hołd Mądrości Najwyższej — i policzonem mu to będzie. Ale potępienie wieczne ciągnie go jak przepaść; jego popęd do kobiet nie wykracza po nadto, co jest ściśle niezbędne do stanowczego potępienia. Kochankiem nie jest, również nie byłby też rozpustnikiem, gdyby rozpusta nie była tak specyalnie bezbożna. Do rozpusty nie pchają go zmysły, ale duch, któremu się zdaje, że jest w niej coś szatańskiego. Dałby on święty spokój kobietom, gdyby się nie spodziewał, że w tem co czyni obraża Boga i smuci aniołów.
Są to niewątpliwie uczucia przewrotne: odróżniają one Baudelaire’a od dawnych mnichów, którzy szczerze lękali się namiętnych wizyj nocnych. Przewrotność Baudelaire’a jest wynikiem pychy: w swej dumie pragnąłby, by wszystkie jego postępki, nawet najdrobniejsze rozpustki, miały swą doniosłość. Rad jest, że wszystko to może uważać za grzech i interesować tem niebo i piekło. W istocie posiadał on zawsze tylko pół-wiary. Jedynie myśl jego jest zupełnie chrześciańska; serce i uczucie były chrześciaństwu obce. Opowiadają, że raz jeden z jego przyjaciół, oficer marynarki, pokazał mu fetysza, przywiezionego z Afryki — była to potworna główka, wyrznięta z kawałka drzewa — dzieło jakiegoś nędznego murzyna.
— Porządnie to brzydkie — powiada ów oficer i odrzucił ją z pogardą.
— Co robisz! rzecze Baudelaire z niepokojem. A gdyby to właśnie był Bóg prawdziwy?
Są to najgłębsze słowa, jakie kiedykolwiek w życiu wypowiedział. Wierzył w nieznane bóstwa — po to wprawdzie, by tem przyjemniej bluźnić.
Szczerze mówiąc nie sądzę, by Baudelaire miał kiedy jasne poczucie tego stanu duszy, który tu usiłowałem nakreślić. Mimo to w utworach jego, obok nieprawdopodobnego żakostwa i śmiesznej przesady odnaleźć można szczere dowody takiego właśnie stanu duchowego.
Jednym z przejawów tego, że tak powiem, chrześciańskiego nastroju myśli Baudelaireowskiej, jest u niego ciągłe kojarzenie miłości i śmierci.
Ale i w tem jeszcze jest on złym chrześcianinem. Obrazy zepsucia, które kreśli kaznodzieja by wzbudzić w nas obrzydzenie do cielesności, stają się dlatego upiora podniecającą przyprawą i ponętą; napawa się on trupią zgnilizną, jakby afrodyzyjską wonią. Najgorsza zaś, że wówczas to właśnie jest poetą i to wielkim poetą. W jednej z najdziwaczniejszych bajek »Tysiąca i jednej nocy« występuje kobieta promiennie piękna, która ma szczególny sposób spożywania ryżu: bierze do ust po jednem ziarnku tylko. Ogień jej spojrzeń i świeżość ust darzą niewypowiedzianą rozkoszą; ale nocą biegnie ona na cmentarze i pożera trupy. To wizerunek poezyi Baudelaire’a. Można żałować, że ta poezya jest piękna — ale prawdy żal nie zmieni.
Skreślmy to wszystko, co wywołane jest manią zadziwiania, pogonią za niezwykłością i dziwacznością, odrzućmy ziarna ryżu spożywane po jednem..., a zostanie postać niepokojąca i piękna, jak ta kobieta z »Tysiąca i jednej nocy«.
Czy jest coś piękniejszego w całej poezyi współczesnej nad tę strofkę, będącą skończonym obrazem wyczerpania miłosnego?
W oczach przygasłych ciche łzy leniwe,
Twarz jej znużona, obłędna rozkoszą,
Ręce opadłe, niby broń zbyteczna —
Wszystko stroiło jej piękność...
Czy jest coś wspanialszego, nawet u Alfreda de Vigny, od tego pełnego litości przekleństwa, które poeta rzuca na »Kobiety potępione«?
Zstępujcie, hej! zstępujcie żałosne ofiary,
zstępujcie wiecznych piekieł drogą bez nadzieje,
padajcie w głąb otchłani, gdzie wszech zbrodni mary,
biczowane tym wichrem, co nie z niebios wieje.
Przewalają się, kłębią, jako burz nawały,
Cienie szalone! gońcie cel swej żądzy! raźniej! —
Nie nasycą się nigdy waszych pragnień szały:
bo w rozkoszach jest waszych źródło waszej kaźni!
Zdala od żywych ludów, błędne, potępione,
jak wilczyce ścigane, pędźcie przez pustacie:
niechaj pełni się los wasz, dusze rozstrojone, —
uchodźcie przed wiecznością, którą w sobie macie![2]
Doprawdy nie usiłowałem pokazać poety w lepszem niż jest świetle: wskazałem zda się, że dość w nim przewrotności i chorobliwości. Sprawiedliwość nakazuje jeszcze dodać, że nie cała jego twórczość jest jednakowo temi wadami zakażona.
We wczesnej młodości Baudelaire podróżował po oceanie Indyjskim, zwiedził wyspę Św. Maurycego, Madagaskar i kwitnącą wyspę Bourbon, gdzie Parny widział jedynie Eleonorę i gdzie Leon Dierx tworzył swe tak piękne opisy przyrody. I w poezyach Baudelaire’a są wspomnienia pełne uroku tych krain słonecznych, których cudny blask olśnił młodzieńczą duszę poety.
Oto na przykład, cudny wiersz, zwrócony do »Dziewczyny malabarskiej«.
W błękitów, w słońca kraju, kędy cię Twój Bóg stworzył,
Twój los — zapalać fajkę, którą Pan w usta włożył,
Dostarczać świeżej wody, wonności lać do czary,
Rój natrętnych komarów wypłaszać z pod kotary.
A gdy pod tchnieniem ranka westchną jaworów lasy
Zakupywać na rynku banany, ananasy.
Dokąd chcesz, bosą nóżką, błąkasz się dzień calutki
Nucąc z cicha nieznanych, starych piosenek zwrótki
A gdy wieczór nadejdzie w purpury swej szkarłacie
Na spoczynek Twe ciało złożysz na miękkiej macie,
I zaroją się żywo w snach Twych kolibry liczne —
W snach, co jak ty kwitnące i jak ty będą śliczne[3]
Czy nie czuć tu już przed Lotim dziwnego uroku egzotycznych piękności?
To jeszcze nie wszystko. Umiłowanie sztuk plastycznych i kult wielkich malarzy odbiły się u Baudelaire’a w utworach wspaniałych i czystych. Wreszcie nawet w dość podejrzanej i nierównej części jego twórczości zrywa się potężny głos na cześć pracy i nędzy. Baudelaire odczuwa duszę pracującego Paryża, odczuwa poezyę przedmieść, rozumie wielkość nędzarzy i umie wskazać, ile jest wzniosłości nawet w pijanym gałganiarzu:
Często w wieczór przy błysku, co miga czerwono,
Gdy wiatr dmie i potrząsa latarnią oszkloną,
Gdzieś na przedmieściu starem w ulic sieci krętej
Kędy kipią ludzkości burzliwe fermenty,
Zobaczysz gałganiarza — Idzie zadumany,
Jak poeta łbem trzęsie, zawadza o ściany,
Lekceważy policyę, niby swe poddane,
I w wielkie plany serce wylewa wezbrane.
Składa przysięgi, wzniosłe dyktuje ustawy,
Podłych w proch strąca, ofiar podtrzymuje sprawy,
I pod niebem zwieszonem jak baldachim jasny
Upaja się wielkością cnoty swojej własnej.
Tak ci ludzie dręczeni swą nędzą domową
Strawieni pracą, z wiekiem ubieloną głową,
Pod więzią różnych szczątków chylący kark zgięty,
Te wielkiego Paryża wyrzuty i męty,
Wracają przesiąknięci zapachem gałganów
W towarzystwie zsiwiałych w boju weteranów,
Których wąs zwisa, niby szmat chorągwi starej.
— Łuki tryumfu, kwiaty, zwycięzkie sztandary
Stoją przed ich oczyma — o potężny czarze —
I w promienistej orgii, w słońcu, przy trąb gwarze
Oni niosą wśród krzyków tłumu, bębnów wrzawy
Pijanemu miłością ludowi — laur sławy.[4]