Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Zieliński
Tytuł Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939
Pochodzenie Prace Instytutu Zachodniego nr 12
Wydawca Instytut Zachodni
Data wyd. 1949
Druk Państw. Pozn. Zakł. Graf. Okręg Północ
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ V.
STOSUNKI RELIGIJNO-KOŚCIELNE
(Księża polscy w pow. złotowskim — polskie placówki duszpasterskie w powiecie w ramach organizacji kościelnej — stosunek duchowieństwa niemieckiego do Polaków — wypieranie języka polskiego z kościoła).

Niezwykle doniosłą rolę w utrzymaniu polskiego charakteru Ziemi Złotowskiej wyznaczyło katolicyzmowi głębokie doń przywiązanie u wszystkich bez wyjątków warstw społeczeństwa polskiego oraz patriotyczna postawa czynnych wśród niego polskich duchownych.
W pow. złotowskim było ich czterech: ks. dr Bol. Domański w Zakrzewie, ks. Maksymilian Grochowski w Głubczynie, ks. Wład. Paszki w Sławianowie i ks. Alfons Sobierajczyk w W. Buczku. Niektórzy z nich, jak ks. Grochowski i zwłaszcza ks. Domański, byli działaczami dobrze znanymi nie tylko na terenie pow. złotowskiego czy Pogranicza, ale — np. ks. Domański, prezes Zw. Pol. w N. — we wszystkich środowiskach polskich Rzeszy. Ks. Grochowski był m. in. prezesem Polsko­‑Kat. Tow. Szkolnego w Złotowie i kandydatem z listy polskiej w wyborach do sejmu pruskiego. Patriotyzm swój przypłacił śmiercią w obozie koncentracyjnym w czasie wojny.
Gruntowniej jeszcze znienawidzili Niemcy nazwisko ks. Domańskiego. Publikacje niemieckie, traktujące m. in. o mniejszości polskiej w Niemczech i na Pograniczu są tego wymownym dowodem.[1]. W sprawozdaniu regencji pilskiej z 28 maja 1938 czytamy: „Znowu wyraźnie się okazało[2], jak olbrzymim znaczeniem i wielkim poważaniem cieszy się w kołach swoich zwolenników prob. dr. Domański jako przywódca Zw. Polaków. Osoba jego personifikuje w ich oczach jedność z Kościołem Katolickim i wielką rolę, jaką odgrywa Kościół w walce narodowej“[3]. Siedzibę zakrzewską ks. Domańskiego zwali Niemcy zwyczajnie „twierdzą polskości“ („Hochburg des Polentums“).
Źródłem tych i wielu innych podobnych wypowiedzi była wieloletnia i wytężona działalność ks. Domańskiego, rozciągająca się nie tylko na Zw. Pol. w N., lecz także na Zw. Pol. Tow. Szkolnych czy Zw. Pol. Spółdz. Zarobkowych, których był patronem. Niezależnie od tego na mniejszym odcinku, tj. w Ziemi Złotowskiej, także objawiał wielką aktywność. Piastował tu m. in. godność prezesa Rady Nadzorczej banków polskich w Złotowie i Zakrzewie a ponadto „Rolnika“ w Złotowie, reprezentował wraz z kilku innymi Polakami społeczeństwo polskie w sejmiku powiatowym itd.
Wszelka akcja narodowa spotykała się z dużymi ułatwieniami we wsiach, należących do parafij, prowadzonych przez księży o takim nastawieniu. Parafij polskich było w pow. złotowskim cztery: Zakrzewo, Głubczyn, W. Buczek i Sławianowo. Obejmowały one 40 wsi[4]. Najliczniejsza z nich i największa to parafia Zakrzewska (17 wsi). Kościołowi parafialnemu w Zakrzewie podlegały 2 kościoły filialne w Pol. Wiśniewce i Głomsku. Sam kościół parafialny, rozbudowany i upiększony przez ks. Domańskiego, swą wielkością i urządzeniem odbiegający od typu przeciętnych skromnych kościółków wiejskich, nosił charakter na wskroś polski. Nie było w nim ani jednego napisu niemieckiego: wszechwładnie panował tu język polski, ewentualnie łaciński. W specjalnie dobudowanej przez ks. Domańskiego kaplicy polskiej można było znaleźć herby wszystkich świętych polskich.
Również kościół w W. Buczku, któremu podlegał kościół filialny w Dobrznie (pow. człuchowski) miał na sobie wyraźne piętno polskości. W podziemiach jego spoczywały zwłoki członków rodziny Goetzendorf­‑Grabowskich, dawnych właścicieli Buczka. Na starych, często dużej wartości artystycznej obrazach widniały twarze wybitnych Polaków. I tu — do II wojny — ślady polskości pozostały niezatarte.
Niedaleko W. Buczka władze kościelne w Pile zakupiły i urządziły w r. 1927 w dawnej siedzibie Grabowskich katolicką szkołę ludową, nazwaną „Marienbuchen“. Ściągano tam także młodzież polską i — kontynuując politykę Centrum — próbowano z niej stworzyć ognisko germanizacji religijnej w przeważnie polskiej okolicy.
Trzecia z polskich parafij, Sławianowo, należała do najbardziej polskich w powiecie, obejmując m. in. wsie o tak dużym odsetku elementu polskiego jak — poza samym Sławianowem — Szkic i Rudna.
Dużo silniejszy pokost germanizacji widać w parafii głubczyńskiej, najmniejszej. Germanizacja ta była dość pozorna, jako osiągnięta drogą administracyjną. Do kościoła głubczyńskiego ciążyła mianowicie prawie czysto polska wieś Podróżna, odcięta granicą państwową od swego dawnego kościoła parafialnego. Mimo że mieszkańcy wsi swe praktyki religijne spełniali z reguły w Głubczynie, najbliższej wsi kościelnej, kompetentne władze kościelne nie przydzieliły Podróżnej do parafii głubczyńskiej. Z punktu widzenia duszpasterskiego było to połączone z oczywistą szkodą dla wiernych w Podróżnej, zarazem jednak stanowiło poważne utrudnienie dla działalności polskiego proboszcza w Głubczynie, ks. Grochowskiego[5].
Prócz czterech parafii polskich istniały w pow. złotowskim trzy parafie z proboszczami niemieckimi (Złotów, Krajenka, Radawnica). Wymienionych siedem parafij tworzyło dekanat złotowski, na którego czele stał dziekan, prałat Schönke. Jego z kolei władzą była tzw. Praelatura nullius, czyli Administratura Apostolska, podporządkowana Rzymowi. Stworzona ona została 1 maja 1923 na bazie poprzednio istniejącej delegatury arcybiskupiej (założonej 1 grudnia 1920) z siedzibą w Tucznie. Delegatura, do czasu jej przeistoczenia w administraturę, zależna była od arcybiskupa gnieźnieńsko­‑poznańskiego”[6]. Od momentu zerwania tej zależności polityka kościelna niemieckich władz duchownych coraz wyraźniej zlewać się poczęła z tendencjami germanizatorskimi, nurtującymi w polityce władz świeckich we wszystkich innych dziedzinach życia publicznego.
Początek tej zgoła niechrześcijańskiej polityce kościelnej dał prałat Kaller, administrator apostolski w Pile od r. 1926 do 1931. O człowieku tym czytamy w jednej z gazet polskich[7] w Niemczech: „...Mamy wiele innych przykładów, świadczących o wrogim nastawieniu księży niemieckich do nas, Polaków. Pamiętamy jeszcze ciężkie czasy, kiedy to ks. biskup[8] Kaller na Pograniczu zakazał nosić kolory biało­‑czerwone[9], w obawie że przypominają one Polakom ich polskość. Zaznaczamy, jednakowoż, że chodziło tylko o zestawienie (przypadkowe — uw. aut.) kolorów białego i czerwonego, a nie o barwy narodowe. Zdarzały się takie wypadki, że ...ministranci nosili podczas wielkich uroczystości na rozkaz księdza komże koloru białego i czarnego jedynie dlatego, by uniknąć zestawienia kolorów białego i czerwonego“. Powyższy niewiarogodny opis potwierdza inne źródło; znawca dziejów Ziemi Złotowskiej, A. Krajna­‑Wielatowski pisze: „Zapisał się on (sc. ks. Kaller) bardzo smutnie w historii Administratury Apostolskiej walką o ujarzmienie dusz polskich. Ks. prałat Kaller nakazał usunięcie z kościołów wszystkich sztandarów bractw i towarzystw kościelnych, które miały tła białe i czerwone. Tego rodzaju zarządzenia jak kasowanie nabożeństw z kazaniem polskim, zaprowadzanie w czysto polskich parafiach nabożeństw w języku niemieckim, zabranianie śpiewania polskich pieśni kościelnych, zakaz kolportażu książek polskich treści religijnej na terenie kościelnym, polecanie wiernym czasopism niemieckich o charakterze szowinistycznym... były za jego czasów rządów w Pile dosłownie na porządku dziennym. Szczególnie surowemu rygorowi poddał księży­‑duszpasterzy Polaków...[10] W r. 1930 zabronił księżom Polakom zajmowania się w ogóle akcją wyborczą. Księżom Niemcom wolno był w tym czasie z niebywałym nakładem sił i pieniędzy agitować za listą centrum...“[11].
Kiedy ks. Kaller nominowany został biskupem warmijskim, miejsce jego w Pile zajął ks. prałat dr Hartz. Okres jego kierownictwa administraturą apostolską to dalszy, zwłaszcza od r. 1933 intensywny, etap wypierania z kościoła języka polskiego i paraliżowania działalności 4 księży Polaków. Trzeba tu bowiem nadmienić, że polityka kościelna ks. Hartza, omawiana wielokrotnie na wspólnych z przedstawicielami władz politycznych i policyjnych (!) konferencjach w Pile, za jego rządów niejako okrzepła i nabrała cech świadomej i konsekwentnej walki w dwóch kierunkach: ograniczenia wpływu księży polskich przez przydzielanie im „do pomocy“ wikarych niemieckich, zażartych szowinistów, i rugowanie nabożeństw polskich z kościołów. Korespondencja ks. Hartza z regencją w Pile, w sprawach polskich z reguły oznaczana przez prałata jako „poufna“ („vertraulich“), oraz protokoły posiedzeń z udziałem jego i władz świeckich są tego niedwuznacznym dowodem[12].
Jeśli chodzi o zagadnienie neutralizowania działalności polskich duchownych, to na pierwszy plan wysunęła się oczywiście kwestia najgroźniejszego z nich, ks. Domańskiego. Zgodna współpraca czynnika kościelnego i państwowego w tej dziedzinie pozwoliła narzucić mu człowieka, który wystawił najsmutniejsze świadectwo moralności niemieckiego kleru katolickiego w ogóle, a władz duchownych w Pile w szczególności. Był nim ks. Mehrsmann; aby umożliwić mu w pełni akcję i ustabilizowanie się w terenie jego przyszłej działalności, władze państwowe zbudowały mu kosztem ok. 13000 mk dom koło kościoła Zakrzewskiego. Wkład ten szybko się zamortyzował. W korespondencji ks. Mehrsmanna zwano „reprezentantem interesów niemieckich“ (Vertretender der deutschen Interessen[13]).
Ograniczając się do najwymowniejszych tylko przykładów jego postępowania godzi się wspomnieć przede wszystkim o wypadku, jaki się zdarzył w kościele zakrzewskim w r. 1939. Po jednym z nabożeństw odprawianych pod nieobecność ks. Domańskiego przez ks. Mehrsmanna — zapoczątkował on, mimo że nabożeństwo było polskie i sam znał język polski — odmawianie modlitw po niemiecku. Zgromadzeni w kościele wierni odpowiadali jednak po polsku, co wywołało wymianę zdań między nimi a księdzem w kościele. Nie mogąc przełamać oporu obecnych Polaków, ks. Mehrsmann oddał sprawę w ręce policji i prokuratora. W wyniku wytoczonego na tej podstawie procesu sąd w Pile skazał Marcina Łangowskiego na 6 tygodni a podeszłą w latach Polkę Zdrenkową na 4 tygodnie więzienia. Karę tę oboje odbyli[14].
Innym wyczynem tego samego księdza było kazanie, wygłoszone przezeń 19 kwietnia 1936 r., które na podstawie protokołu podpisanego przez 6 słuchaczy[15] stało się przedmiotem protestu i interwencji ze strony polskiej u władz kościelnych w Pile i w nuncjaturze apostolskiej w Berlinie, interwencji zresztą bezskutecznej. W kazaniu tym ks. Mehrsmann zaatakował m. in. bez obsłonek miejscową szkołę polską, zagroził ściganiem sądowym osób ją propagujących(!), posunął się do postawienia zarzutu, że „przywódca Polaków (tj. ks. Domański, uw. aut.) werbuje dzieci do polskiej szkoły mniejszościowej, a gdy rodzice nie chcą swych dzieci posłać do szkoły polskiej — zostawia w domu pieniądze“. Ks. Mehrsmann zaprotestował dalej przeciwko wprowadzeniu „polskiej mody“ do praktyk religijnych, radząc tym, którzy to czynią, „jechać do Polski“ itd. itd.
Przejawy tego rodzaju działalności duszpasterskiej nie odstraszyły władz kościelnych od kontynuowania antypolskiego kursu w innych polskich wsiach. Z pisma prezydenta regencji pilskiej z 25 lutego 1937[16] dowiadujemy się, że ze względu na postawę proboszcza ze Sławianowa, ks. Paszki, przewodniczącego wielu stowarzyszeń polskich, i ks. Grochowskiego „...uważa prałat obsadzenie Sławianowa i Głubczyna niemieckimi wikarymi za naglące“ („vordringlich“). I rzeczywiście: w kilka tygodni później w piśmie datowanym 7 kwietnia 1937[17] a zaadresowanym do regencji w Pile (oczywiście „poufnie“) donosi ks. Hartz, że zgadza się na przydzielenie ks. Paszkiemu wikarego Niemca, choć „liczba dusz nie usprawiedliwia osadzania wikarego“ („die Seelenzahl die Anstellung eines Vikars nicht rechtfertigt“) i choć wiadomo nam z innych dokumentów, jak bardzo uskarżał się ks. Hartz na brak księży. Przy tym nastawieniu administratora apostolskiego łatwo sobie wyjaśnić wzmiankowany już wyżej zakaz dla podległego mu duchowieństwa działalności w instytucjach gospodarczych.
O wiele bardziej skomplikowanym problemem było rugowanie z kościoła nabożeństw polskich. W tej bowiem dziedzinie wszelkie zarządzenia godziły bezpośrednio nie w jednostki (polskich księży), lecz szerokie masy wiernych i drogą czysto administracyjną, bez wysłuchania choćby dla pozoru ich zdania, ze względów politycznych nawet, trudno było je przeprowadzić. Istniał przecież konkordat, istniało państwo polskie, mogące stosować represje za oczywistą dyskryminację języka. Toteż sprawa wymagała gruntownego namysłu i przedyskutowania. Rozpoczęła się tedy wymiana listów, seria konferencji i narad, w których obok siebie zgodnie zasiadali prałat Hartz, przedstawiciele regencji, szef pilskiego Gestapo dr Hasselberg i dyr. policji Fistler.
Początkowo władze świeckie poza usunięciem wcześniej czy później nabożeństw polskich w ogóle miały zamiar równolegle przeprowadzać skromniejszy plan pomocniczy, polegający na usunięciu elementów polskich z nabożeństw niemieckich (np. odczytywania ogłoszeń i ewangelii z ambony także po polsku) a rozszerzaniu elementów niemieckich w nabożeństwach polskich. Poinformowany został o tym prałat Hartz podczas rozmowy z prezydentem regencji w dniu 24 marca 1936 r. „W następnej wspólnej rozmowie mają być z kolei powzięte szczegółowe odpowiednie decyzje“ — czytamy w protokole rozmowy[18]. Z późniejszego pisma regencji z 15 maja 1936 do landratów wynika, że regencja stanęła zdecydowanie na stanowisku planu powyżej naszkicowanego. Wydawało się zarówno regencji jak i prałatowi, że w ten sposób można będzie wymusić deklarację narodowości na tzw. warstwie pośredniej, narodowościowo niezdecydowanej. Daje tej nadziei wyraz dr Schmid­‑Carlshausen, z ramienia regencji raportujący do Berlina o poczynionych krokach. Z raportu tego zachował się brulion, w którym m. in. czytamy, że „tutaj polski język ojczysty i polska świadomość narodowa („w przeciwieństwie do G. Śląska“ — w brulionie skreślone) są rzeczą jednoznaczną“. Dzięki temu można będzie stwierdzić, kto z niezdecydowanych przyzna się ostatecznie do niemczyzny a kto do polskości. „Musi ona wtedy też (sc. warstwa pośrednia) wziąć na siebie związane z tym szkody („Nachteile“), zmierzające do gospodarczej i kulturalnej izolacji“ (całe to ostatnie zdanie skreślone w brudnopisie)[19].
Jeszcze jednak w tym samym roku cała koncepcja planu pomocniczego została obalona przez dziekana złotowskiego prałata Schönke z Krajenki. Wykazał on, że przeprowadzenie zamierzonej linii podziału niezdecydowanych może się jak najgorzej skrupić na niemczyźnie. Donosząc o tym regencji, prałat Hartz pisze: „Jego (sc. prał. Schönke) zdanie jest dla mnie pierwszorzędnej wagi, gdyż działa on w Krajence 40 lat, stosunki zna najlepiej, posiada bardzo rozważny sąd, nadzwyczaj cenne usługi oddał niemczyźnie, np. doprowadził do upadku („zum Sterben brachte“) otwartą już szkołę mniejszościową. Również wszyscy dotychczasowi landraci bez wyjątku cenią w prałacie Schönke... zasłużonego dla niemczyzny człowieka“[20].
Zdanie prałata Schönke przekonało także władze regencyjne w Pile, które poniechały na razie realizowania swych planów „oczyszczania“ nabożeństw z języka polskiego.
Z tym większą zaciętością prowadzono dalej akcję rugowania nabożeństw polskich w ogóle, zapoczątkowaną już tak skutecznie przez prałata Kallera. Ale i ta sprawa nie była prosta. Tutaj nie było co prawda wątpliwości co do samej zasady (jak w planie poprzednim), ale sposób jej przeprowadzenia budził rozbieżne poglądy. Można bowiem było załatwić się z problemem krótką drogą zarządzeń odgórnych lub inaczej; można było wypędzić język polski z kościoła od razu lub zrobić to stopniowo.
Przeciwko metodzie zarządzeń odgórnych wystąpił landrat złotowski Ackmann. W odpowiedzi[21] na wzmiankowane już pismo regencji do landratów z 15. V. 1936 r. zauważa on, że przy tego rodzaju metodzie „może łatwo powstać wielka szkoda“ („leicht grosser Schaden entstehen“), wobec czego ofiaruje się z pomocą, która by ułatwiła realizację trudnego zamierzenia. Będzie mianowicie próbował przez zaufanych Niemców­‑katolików wymóc na prałaturze zmianę stanu rzeczy w wyniku petycji wiernych. Propozycja ta została dobrze przyjęta przez regencję. W piśmie[22] skierowanym przez regencję do Berlina dnia 10. VI. 1936, czytamy m. in., że władze regencyjne zwróciły się do Bund Deutscher Osten z żądaniem „wystarania się o życzenia i zażalenia przeciwko nabożeństwom polskim z kół ludności“ („Wünsche und Beschwerde zu beschaffen“).
Pozostawało jeszcze zdecydować się, czy likwidować nabożeństwa polskie od razu, czy stopniowo. W cytowanym już liście­‑brulionie do władz centralnych w Berlinie regencja zajęła w tym względzie stanowisko stopniowości postępowania: „...aby właściwy cel ukryć możliwie najdłużej... nie wydaje się celowe we wszystkich miejscowościach, gdzie się dąży do ograniczenia nabożeństw polskich, odpowiednie kroki czynić równocześnie — trzeba zacząć na razie od czterech miejscowości (Krajenka, Radawnica, Wiśniewka i Kargowa)“. Tak więc wszystkie wątpliwości co do planu działania zostały wyjaśnione.
Z tą chwilą należało zacząć go realizować, co mogła zrobić tylko Administratura Apostolska. Prałat Hartz był w tym względzie najposłuszniejszym narzędziem, czego dowód złożył już dawniej przez swą rozmowę z prezydentem regencji dnia 24 marca 1936[23]. Miał przecież pewne skrupuły co do zamierzeń regencji i dał im wyraz w swym liście[24] do prezydenta regencji z 6 lipca 1936, pisząc: „(ludzie, przyp. aut.) mają prawo do swego języka ojczystego i nabożeństwa w swym języku. O zasadę tę walczymy dla wszystkich Niemców we wszystkich krajach, nie możemy odmawiać tego prawa mniejszości w Niemczech, jeśli nie chcemy popaść w bardzo przykre trudności“. To dość niespodziewane wynurzenie człowieka, skądinąd jak najprzychylniejszego akcji antypolskiej, nie oznaczało wszakże zajęcia przezeń nowego, odmiennego stanowiska. Już wkrótce bowiem, w cztery dni później, widzimy księdza Hartza na konferencji z wiceprezydentem regencji pilskiej Cornbergiem, kierownikiem pilskiego Gestapo drem Hasselbergiem i dyrektorem policji kryminalnej Fistlerem, omawiającego z nimi sprawę nabożeństw polskich.
Owoce wspólnej i zgodnej akcji nie kazały długo na siebie czekać. Ilość polskich nabożeństw ograniczona już dawniej, uległa obecnie dalszemu skurczeniu. Szczególnie dotkliwie dało się to odczuć polskim mieszkańcom Złotowa, Krajenki, Głubczyna i Radawnicy. Zmiany przeprowadzano nawet w miejscowościach, w których — jak w Wiśniewce — ludność wyraźnie temu się sprzeciwiła, nie składając swych podpisów na petycji o zwiększenie ilości nabożeństw niemieckich. Na 876 katolików we wsi domagało się ich zaledwie 226[25].
Prócz zakrojonej na szeroką skalę akcji likwidowania polskich nabożeństw władze kościelne i świeckie nie pomijały innych także okazji do wystąpień przeciwko potrzebom religijnym społeczeństwa polskiego. Tak np. w r. 1934 za radą proboszcza złotowskiego, ks. Gollnicka, burmistrz Złotowa zakazał odbycia tradycyjnej polskiej procesji Bożego Ciała, która się odbywała dotąd corocznie od dwustu blisko lat. Po szeregu interwencji minister spraw wewnętrznych zniósł zakaz burmistrza pismem wysłanym z Berlina w przeddzień procesji. W jej miejsce odbyła się natomiast procesja niemiecka, po raz pierwszy w tym roku zorganizowana[26].
Równie jaskrawą szykaną był zakaz śpiewania polskich pieśni religijnych podczas pogrzebu ks. Domańskiego w kwietniu 1939 roku. Pogrzeb przywódcy ludu polskiego w Niemczech, w którym uczestniczyły tysiączne tłumy Polaków z całych Niemiec, odbyłby się bez polskiej pieśni, gdyby nie samorzutne przełamanie zakazu przez zgromadzonych.
Przytoczone wyżej przykłady rzucają dodatkowy cień na ciemne i bez tego stosunki religijne w Ziemi Złotowskiej. Stosunki to tym smutniejsze, że jednocześnie w Polsce katolicy niemieccy cieszyli się pełną swobodą religijną. Musiała być ona daleko posunięta, skoro niemiecki konsulat generalny w Poznaniu w raporcie z 15 marca 1937 tak ją charakteryzował: „Według naszych wiadomości gminy niemiecko­‑katolickie natrafiają jednak na stosunkowo mało utrudnień. Gminy posiadają niemieckie chóry kościelne, również nie słyszeliśmy tu o kwestionowaniu („Beanstandungen“) liczby nabożeństw w języku niemieckim“[27].





  1. Np. F. W. Oertzen: „Polen an der Arbeit“, Fritz v. Rathenau: „Das ist Polen“, R. Schatton: „Die Finanzpolitik der polnischen Minderheit in Deutschland“ i i.
  2. Mowa tu o uroczystościach, związanych z XV‑leciem Zw. Pol. w N.
  3. Arch. w Pile.
  4. Co do liczb mieszkańców poszczególnych miejscowości kościelnych — por. tabelki na początku rozdz. II.
  5. Dane dotyczące polskich parafij pochodzą w głównej mierze z „Ziemi Złotowskiej“ A. Krajny — Wielatowskiego, str. 97 do 132.
  6. Tenże, „Miejscowości Pogranicza“, str. 29.
  7. „Nowiny Codzienne“, nr 52 z 4. III. 1934.
  8. Został on w r. 1930 biskupem, i to warmijskim, gdzie miał okazję znowu spotkać się z Polakami.
  9. Przypomina to żywo inny wyczyn szowinistów niemieckich świeckich, mianowicie dwa wnioski posłów w sejmie pruskim, domagających się usunięcia barw biało­‑czerwonych ze szlabanów kolejowych, ponieważ Polakom i Duńczykom kojarzą się one z ich barwami narodowymi. Obydwa wnioski zostały przez sejm uchwalone.
  10. Mowa tu o czterech księżach Polakach z pow. złotowskiego, gdyż poza nim nie było na całym Pograniczu ani jednego księdza Polaka (A. Krajna — Wielatowski: „Miejscowości Pogranicza“, str. 30).
  11. Tamże, str. 29—30.
  12. Arch. w Pile.
  13. Pismo regencji w Pile do landrata złotowskiego z 15. V. 1936. Arch. w Pile.
  14. P. w N. nr 9/37 r., str. 20.
  15. Kw. 1936, str. 1492—93.
  16. Arch. w Pile.
  17. Tamże.
  18. Arch. w Pile.
  19. Tamże. Brulion listu z 12 listopada 1936 dr. Schmid­‑Carlshausena do Berlina.
  20. Arch. w Pile.
  21. Tamże.
  22. Tamże.
  23. Por. wyżej.
  24. Arch. w Pile.
  25. Tamże. Pismo regencji w Pile z 25. II. 1937.
  26. Kw. 1934, str. 297 i nast.
  27. Arch. w Pile.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.