Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VI/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tristan zastał panią Van-Dick w pokoju sypialnym. Korzystając z tego że była u siebie, kazała pozasuwać firanki, i już nie była tak czerwoną. Fortepian był zamknięty. Kwiaty na kominku, na stole i wszędzie gdzie stały jakie naczynia wabiły swym zapachem. Promienie słoneczne, pomimo zasłoniętych firanek przebijały się i chciwie szukały kwiatów które kochają. Czasami jakaś chmurka przesuwająca się po niebie zasłaniała te promienie i pozostawiała bukiety w cieniu, tak jak niespodziane myśli smutne, zakrywają i zaciemniają serce, w którem przed chwilą odbijała się radość.
Słońce, lato, kwiaty i ptaki, których śpiewy przemijają, oddalają się i znowu wracają, prędko tworzą ramy obrazu poetycznego. Na to więc, jak na ostatnią pomoc, liczyła pani Van-Dick.
Kobieta nie przebaczy nigdy temu kto ją obraził, zwłaszcza, kiedy jak Eufrozyna, sama mu się zwierzyła z swéj miłości.
Tak więc Tristan znając trochę z doświadczenia kobiety, mógł się spodziewać nadmiaru kokieteryi ze strony Eufrozyny, i posiłków świeżego wojska.
Wczoraj zwyciężył na otwarłem polu, a dziś będzie musiał przebyć, straszne Termopyle.
Eufrozyna niebyła bardzo rozumną, ale jakeśmy już to poprzednio powiedzieli, Eufrozyna była kobietą, to jest: namiętność serca mogła na chwilę ją obłąkać i stawić w położeniu fałszywém, ale skoro cisza nastąpiła i rozwaga powróciła, pani Van-Dick, nie zdolną była pozostać w takiém samém położeniu.
„Tak więc kiedy starałem się kreśląc, jéj portret, ukazać ją taką, jaką była w istocie, to jest bardzo przystępną pokusom ją otaczającym i wrażeniom fizycznym, nie będziemy się dziwić, widząc ją w téj ostatniéj walce jaką wydała nie dozwalającemu się ranić Tristanowi, używającą przeciw niemu téj saméj broni, jaką on ją zwyciężył.
Dzień był gorący podobnie jak wieczór wczorajszy, chociaż czasami powiewający wietrzyk mógł ochłodzić pałającą głowę i. uspokoić pierś gwałtownie bijącą; jakkolwiek więc pani Van-Dick była odosobniona w ogrodzie, każdy mógł ją zejść jak tego dowodem Athenais która jéj przerwała tak miłe marzenia, dotąd nie zamienione w rzeczywistość, potrafiła zatém dziś wyłączyć dwojga przyjaciół, to jest świeżość powietrza i świadków. Była u siebie, gdzie nikt nie miał prawa jéj przeszkodzić, kazała pozamykać okna i zasłonić firankami, i napełniła pokój wonnościami dla dokompletowania żądzy.
Sama zaś była ubrana biało, bardzo wygorsowana, i ramiona odkryte. Można znaleźć rysy delikatniejsze, więcéj odznaczające się i ruch bardziéj arystokratyczny, ale trudno jest zobaczyć cery świeższéj i żywszéj, jak Eufrozyny. Poeta osiemnastego wieku, porównałby panią Van-Dick do Najady; My zaś będąc więcéj prozaiczni i starając się wykazać prawdziwą kobietę z charakterem jaki jéj nadaliśmy, powiemy prosto, że wyglądała jak zalotnica z dawnych wieków, z rumieńcem na policzkach, który od przybycia Tristana, jeszcze bardziéj się powiększył, co sprawiało wielką boleść téj biednéj kobiecie.
Miéj jeśli chcesz kochankę chudą, to ona najbardziéj cierpiéć będzie wtenczas, kiedy idąc na bal musi się wygorsować, ale w codziennym pożyciu, za pomocą sukien podwójnie watowanych, fałdów, futer i kaszmirów, potrafi ukryć zewnętrznie tę wadę natury, którą u innych kobiét uważamy za piękność; miéj kochankę kokietkę, złośliwą, niewierną, matkę dzieciom, zresztą jaką chcesz, to już gdy raz ucieszy się kokieteryą, gdy raz złośliwość swoją wykaże, niewierność spełni, i dzieci odda na niamki lub na pensyą, stanie się kochanką znośną, a ty będziesz spokojnym; miéj nakoniec kochankę któraby miała wszystkie wady moralne lub fizyczne, byleby je ukryć można, ale nie miéj nigdy za kochankę kobiety, która ma twarz czerwoną.
Nikt nie potrafi odgadnąć, co kobieta dotknięta taką ułomnością natury cierpi, a tém samém i ten, który się w niéj pokocha, cierpiéć musi. Nie można liczyć ani na jéj przyjaźń, ani na miłość. Wszelkie uniesienia są jéj zabronione, ruchu jéj się odmawia, każde wzruszenie zakazane. U niej dzień jest dopiero wieczorem, i jeszcze siada bardzo daleko od światła. Kiedy opuszczasz tę kobietę, u któréj firanki u łóżka pozapuszczane, zaluzye pozasuwane, i cień panujący w całym pokoju sypialnym, nie może zmienić koloru jéj twarzy, masz więc nadzieję, że za powrotem znajdziesz tę samą kobietę, jaką pozostawiłeś z rana. Wracasz ufny, wesoły, uprzedzający: posłałeś jéj kwiaty lub klejnoty, żądasz przynajmniéj jednego uśmiechu, a zastajesz kobietę zupełnie dla ciebie zmienioną, nieruchomą, obracającą się tyłem do światła, nerwową, opierającą się wszystkiemu czego żądasz, oskarżającą cię o niewierność, złorzeczącą całemu światu i płaczącą. Niepokoisz się co jéj jest, usiłujesz wynaleźć powód jéj smutku i złego humoru, a nie znalazłszy, kładziesz tę zmianę na karb nudów; proponujesz jéj, aby z tobą wyszła na spacer, poszła na bał lub na teatr, pojechała na wieś, Ona odmawia. Suszysz sobie głowę, myślisz, cierpisz, jesteś nieszczęśliwy, a ona każę ci iść precz: chcesz że wiedzieć tego wszystkiego przyczynę? oto że jest czerwona.
Po twoim odejściu, zadzwoniła na garderobianę, kazała poodsuwać żaluzye i firanki, wpuściła słońce, które jak jaki zdobywca rozpościera się wszędzie, przychodzi igrać na jéj miękkie loże i podwójnie odbija się w zwierciadłach; następnie kazała sobie podać lustro, przejrzała się, i z wielkim biciem serca spostrzegła, że czy to bezsenność, czy sen, czy marzenia lub coś innego, co ją zajmowało w nocy, uczyniło ją czerwoną. Naówczas wstała, łaje garderobianę za wszystko, weszła do pokoju w którym się ma ubierać; tam znajduje, że jest za gorąco, jeżeli to latem, bo okna pootwierano: jeżeli zimą, bo okna trzymano zamknięte. Zostawszy samą w pokoju, przypatruje się sobie baczniéj, i wszystko co sztuka perfumiarska wynalazła dla upiększenia ciała, to jest: maści, olejki, wody migdałowe, było w użyciu. Włosy ułożyła w loki spadające na twarz i zakrywające część takowéj. Fryzyer miał wielką biédę z uczesaniem pani, bo światła bardzo mało dochodziło do gabinetu, gdyż nie chciała się pokazać czerwoną, nawet przed fryzyerem.
Gdy tualetę ukończyła, wzięła książkę, i czasami wstawała patrzeć, jaki skutek sprawiły olejki, różanny lub migdałowy, ale skóra uporczywa, wszystko przezwyciężyła, a tarcie powiększyło jeszcze rozdrażnienie skóry. Nakoniec przychodzą cię meldować, na twe imię, jedno jeszcze spojrzenie w lustro, mające zadecydować o twym losie.
Wiesz jaki skutek tego spojrzenia.
Nie mówię ci tu jak tylko o usiłowaniach zewnętrznych, aby ułagodzić tę obrazę, ale poradź się lekarzy. Powiedzą ci, że będąc zajęci ważniejszemi rzeczami co do utrzymania siły żywotnéj, nie dochodzili przyczyn tak małych słabości, i że pomocy jakiéj od nich wymagamy przeciw temu upartemu napływowi krwi, udzielić nam nie są w stanie. Powiedzą ci, że to pochodzi z wielu słabości żołądkowych, na które używają kwiatu siarczonego, który działa na krew, i ztąd sprawia taką czerwoność cery u kobiet.
Nie myślimy tu tylko skreślić strony moralnéj kobiety, ale jak sumienny anatomista, szukamy przyczyn fizycznych, a jest ich wiele, które na moralne wpływają. Prosimy czytelnika o przebaczenie za te ciągłe zboczenia i ustępy. A potém czy romans, czy to jest brózda, którą nam pług nakreśla? czy linia prosta geometry? Nie prawdaż? że romans o wypadkach i zdarzeniach serca, jest to ogromny labirynt, w którym trzymając się jedną ręką nici, aby się nie zgubić, drugą zbiera się po drodze kwiaty, wszelkie wrażenia jakie na nas działają i wypadki jakie się przytrafiają. Czyż, ten co wydał książkę o ideach, będzie z nimi ciągle postępowali bez ustanku jedno powtarzał, jak ten nieuk służący, którego gdy gdzie poszlą, powtarza sobie przez całą drogę imię osoby, ulicę i numer, z obawy, aby nie zapomniał stanąć w miejscu naznaczonym. Książki w takim rodzaju, są podobne do przyjaciół, których zawsze zastajemy w domu, i z którymi przepędzamy czas mile na rozmowie, bez najmniejszego znużenia umysłu, którym zwierzamy się się z naszych myśli i nawzajem, wymagamy podobnych zwierzeń, a których tém więcéj kochamy, że, znajdujemy ich sposób myślenia odpowiedni naszemu. Gdybym dumny powodzeniem ojcowskim, przedstawił wam bohatera podobnego jak d’Artagnan lub Dantes, mielibyście słuszną urazę do mnie, za te ciągle zboczenia i za ścieszki, na które bym was wprowadził, zamiast postępować drogą wytkniętą, ale z umysłu książce którą macie przed sobą, dałem tytuł, który nie pozostawia wam najmniejszéj wątpliwości w tym względzie, i jeżeli choć trochę znacie Biblią, nie będziecie się dziwić, z jakimi wzorami pożądliwości i czystości, porównałem mego bohatera i bohaterkę w rozdziale niniejszym. Jeden z naszych poetów, prześlicznie wierszem powiedział to, co ja będę się starał oddać lichą prozą, odczytajcie Namouna, a wybaczycie mi.
Powiedzieliśmy więc, że bądź to z natury, bądź téż dla przytłumienia czerwoności policzków, pani Van-Dick była ubrana biało. Dawniéj kiedy kochała się w Willemie, nie robiła sobie tyle trudności i starania. bo Willem był jakby odbiciem téj czerwoności ale od chwili w której myśl miłosnéj żądzy opanowała jednostajne życie Eufrozyny; i spoczęła na tym odznaczającym się i bladym z natury Tristanie, pojmujemy, że odtąd Eufrozyna uważała te kolory na swéj twarzy za jakąś ułomność, a bardziéj za śmieszność.
Łatwo zatém wytłumaczyć jéj gniew ranny, kiedy potém wszystkim co zaszło poprzednio, Van-Dick zrobił uwagę, że jego żona ma zbytnie kolory.
Eufrozyna odeszła do swego pokoju, i zaczęa płałkać ze złości, ale spostrzegłszy, że z płaczu oczy i twarz jeszcze bardziéj się czerwienią, wstrzymała łzy bezużyteczne i niebezpieczne, zamknęła się w swoim gabinecie, odsłoniła przed lustrem wszystkie bogactwa ciała, a zlewając go różnemi pachnidłami, potem uśmiechając się na woń roskoszną w około niéj roztoczoną, uwięziła w najcieńszy batyst to pogardzone ciało, bo było nieznane. A gdy zobaczyła Van-Dicka wychodzącego, zadzwoniła i ufna w broń jaką pokładała w firankach, które dopiéro co pokasowała, kazała prosić swego nieprzyjaciela.
Tristan spodziewał się jakiéj sceny, wyrzutów, lub zemsty.
Zaledwie wszedł, Eufrozyna powiedziała swym milutkim głosem.
— A jak to dobrze.
— Tylko co miałem prosić o zaszczyt widzęnia się z panią.
— A zatém siadaj pan i mówmy.
Tristan wziął krzesło i usiadł w pewnym oddaleniu od Eufrozyny.
— Czy się pan mnie lękasz? zapytała, proszę zbliż się.
Tristan przysunął się.
— Otóż! mówiła pani Van-Dick, biorąc za rękę professora, tak przychodzisz na schadzkę którąś sam naznaczył.
— Którą ja naznaczył?... zapytał Tristan.
— Tak, którąś naznaczył, albo raczéj którą ci naznaczono, a wówczas to jeszcze gorzéj, żeś nie dotrzymał słowa. Obawiałam się czyś nie zasłabł, byłam bardzo niespokojną.
— Pani....
— Czy mnie pan zrozumiałeś?
— Doskonałe.
— A zatém dla czego to milczenie z twojéj strony? Odpowiedz pan, czy ci mam jeszcze raz powiedziéć, że cię kocham?
Jak widzimy w tym ostatnim napadzie Eufrozyna tak silny cios wymierzyła, że uchylenie się od niego było nadzwyczaj trudném.
Tristan już miał odpowiedziéć, ale Eufrozyna go ubiegła, mówiąc:
— Wiem że mi pan odpowiesz jakąś niegodną wymówką; obawa żeby nie być dostrzeżonym lub nie zostać kochanym. Tacy to wy mężczyźni jesteście... Kobieta która was kocha musi się wyzuć z całego wstydu, i nim dojdzie do waszego serca, musi uledz waszéj próżności. Otóż Tristanie, ciągnęła daléj pani Van-Dick biorąc go za rękę, czyżem ciniepowiedziała wszystkiego, co kobieta powiedziéć może? Wiele cierpiałam z téj przyczyny, złorzeczyłam ci, obiecywałam sobie nie mówić wcale z tobą, nie widziéć cię więcéj. Zrana nie mogłam wstrzymać się od płaczu, a jednak gdym cię znowu ujrzała, wszystko przebaczyłam.
Położenie Tristana było nader krytyczne.
— Ależ pani, mówił on, obok miłości, jaką się czuje dla kobiety, jest często drugie uczucie, które powinno przezwyciężyć tę miłość niepewną.
— Jakież?
— Wdzięczność...
— Co pan chcesz przez to rozumieć?
Chcę powiedzieć, że jestem tu gościem pana Van-Dick, i że bardzo źle wywdzięczyłbym się za doznaną gościnność, ośmieliwszy się pokochać jego żonę.
— Co to szkodzi? a zresztą czy on się o tém dowie?
— Ale ja będę wiedział o tém.
— I cóż.
— Oto choć nie pan Van-Dick, to sumienie będzie mi to wyrzucać.
— I to dla tak błachéj rzeczy odpychasz kobietę, która cię kocha? zresztą już zapóźno.
— Zapóźno, odparł Tristan, prawie podskoczywszy na krześle.
— Z pewnością, bo wczoraj, gdyby nie zjawienie się Athenais, zostałbyś tym gościem występnym, dodała Eufrozyna uśmiechając się.
— Być może, pani.
— Od téj chwili, nie zastanawiałeś się.
— Odtąd ciągle o tém myślę.
— Aha! i rezultat twego zastanawiania się jest taki, że ci nie dozwolił przyjść wczoraj do mnie wieczorem? dodała Eufrozyna tonem uszczypliwym.
— Tak jest, pani.
— A zatém, mój panie, musiałeś sobie żartować ze mnie téj nocy.
— Możesz że pani tak sądzić?
— A ponieważ jesteś tyle delikatny, powinieneś był odpowiedzieć Van-Dickowi, kiedy cię wołał, i połączyć się z nim kiedy krzyczał, iżbym zaprzestała dawać znaku, tobie tylko samemu wiadomego.
— Wierz mi, pani, że uczucie honoru, jest jedyną przyczyną mego milczenia.
— Ależ w tém co mi pan mówisz, niepodobna żeby było jakie uczucie honoru. W pańskim wieku i mając cokolwiek doświadczenia, takie powody nie mogą wstrzymać człowieka. Powinieneś był zaraz dać mi poznać swe uczucia, a nie robić sobie igraszki, a może i tryumfu z miłości biednéj kobiety, która słuchając głosu swego serca, wyznała ci swą miłość, a która, dziś musi się rumienić za to wyznanie. Zresztą zapomnę com wycierpiała, i poniżenie jakie zniosłam, ale pod warunkiem, że mi wyznasz, że inna jest przyczyna téj pogardy, jak ta coś mi dopiero wymienił.
Złość zaczynała się przebijać w działaniach wojennych pani Van-Dick, i łatwo można było poznać, że chciała wykonać fałszywy manewr.
Zresztą nie tak łatwo było, nawet dla kobiety rozumnéj, wyjść zwycięzko z podoonéj awantury.
— A zatém, odparł Tristan myśląc, że to co ma powiedzieć złagodzi przez pewne grzeczności! pozwolisz pani mówić otwarcie?
— Słucham.
— Tak jest, kocham panią. Wczoraj już byłem bliski złamania przysięgi, jaką wykonałem widząc cię tak piękną, nie byłem panem ani mego serca, ani danego słowa. Szczęściem, daruj pani to słowo. Athenais wołając cię, przywołała mnie do życia rzeczywistego.
— Można zawsze powiedziéć kobiecie że się ją kocha, kiedy znajdzie się tyle powodów, dla których kochać jéj nie można, odpowiedziała pani Van-Dick.
— A zatém pozwól pani, niechaj zamilczę.
— Mów pan daléj.
— Przypominasz pani sobie czas, w którym miałem to szczęścił1 malować jéj portret?
— Pamiętam.
— Była to chwila, w któréj namiętność mnie opanowała, a jednak nigdym ci jéj nie wyznał.
— Co pan mówisz?
— Szczerą prawdę.
— Jeżeli nie chciałeś wyznać téj miłości, mogłeś przynajmniej dać ją poznać.
— Żadnym sposobem.
— Kłamiesz bezwstydnie, mój panie, zawołała pani Van-Dick, która znowu uniosła się gniewem.
Tristan wstał.
— Zostań pan, chcę tego; gdy mnie zapytywałeś dla kogo był ten portret, cóżem ci odpowiedziała?
— Nie chciałaś mi pani tego powiedziéć.
— Ale mogłeś to łatwo odgadnąć.
— Tak jest, odgadłem.
— Kiedy został ukończony, i kiedy po tysiącznych drobnostkach, mogłeś poznać szaloną moją miłość dla ciebie, pytałam się, czyś pan oddał ten portret temu dla którego był przeznaczony, cóżeś mi na to odpowiedział?
— Że go oddałem.
— A zatém, mój panie, oddaj mi ten portret i idź sobie.
— Ależ pani, ja nie posiadam portretu, odparł Tristan, tracąc cierpliwość.
— A któż go ma? zapylała pani Van-Dick podnosząc się.
— Czy nie powiedziałaś mi pani, że ten portret jest przeznaczony dla osoby którą kochasz?
— I cóż?
— Doręczyłem go kochankowi pani.
— Memu kochankowi?
— Panu Willem.
— A któż panu powiedział, że Willem był moim kochankiem?
— On sam.
— Skłamał, jeżeli to powiedział, a pan jesteś impertynent, kiedy mu to powtarzasz. Oszukana i poniżona przez niego, szemrała pani Van-Dick.
— O! zemszczę się za to wszystko.
— Wybacz, pani, przerwał Tristan łonem łagodnym, ale sądzę, że gniew zmusza cię zapomnieć o prawdzie. Chciałem pozostać wiernym przysiędze przezemnie wykonanéj, a pani zamiast mi dziękować, że chcę ją uwolnić od wyrzutów sumienia, traktujesz mnie jak służącego.
— Jakąż więc przysięgę pan wykonałeś?
— Przysiągłem, być zawsze dla pani tylko przyjacielem.
— Ale komu?
— Willemowi.
— Jakimże prawem Willem wymógł na panu podobną przysięgę?
— Powiedział mi: że panią kocha; że jesteś jego kochanką od dawna i wyznał, że jest o mnie zazdrosny. Naówczas, przyrzekłem mu, że pani będziesz dla mnie siostrą, a téj obietnicy tém trudniéj było mi dotrzymać, że pani jesteś piękną, i że jak dopiero co powiedziałem, kocham panią.
— Któż więc pana zmusił do téj przysięgi? pytała pani Van-Dick, widząc, iż nie ma sposobu ukrywać związków jakie miała z Willemem.
— Jakaś nadzwyczajna skłonność jaką powziąłem dla niego, szacunek jaki mam dla uczuć szczerych, i postanowienie powzięte przeżeranie, poświęcenie się dla szczęścia tego, którego kocham.
— Nierozsądny! rzekła po cichu Eufrozyna.
— A teraz, pani, po tém wszystkiém co zaszło, rozumiem, że mi tylko pozostaje opuścić dom, w który mimowolnie wniosłem niepokój i z którego wyjdę, zachowując, jeżeli nie przyjaźń dla pani, która mi była bardzo drogą, to szacunek, którego mi pani odmówić nie możesz.
Poczém, Tristan skłonił się, i otworzywszy drzwi wyszedł, nim pani Van-Dick zdołała wyrzec słowo, lub dać znak aby pozostał.
Gdy już był w sieni, zatrzymał się, mówiąc do siebie:
Otóż teraz mi dobrze; poczém dodał:
Tém gorzéj, postąpiłem sobie jakem był powinien.
— Niegodziwy! wołała Eufrozyna, jak zażartował ze mnie! ale nie na tém koniec panie Tristan, drogo mi przypłacisz ten mały żarcik.
I otarłszy łzy, któremi z gniewu oczy jéj zaszły, pani Van-Dick, otworzyła biórko, wyjęła papier, kałamarz, pióra i usiadła do pisania.
saméj chwili, Tristan powróciwszy do swego pokoju, trochę rozważony, otworzył szufladę od stolika, wyjął pióra i papier, usiadł i oparł się na łokciu, jak ten co ma list pisać.