Przygody czyżyków/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czyżyków |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | M. Lewiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Jan Wasilewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jedziemy na wieś! na wieś! rozbrzmiewało teraz ciągle po całym domu. Tym wyjazdem bardzo cieszyła się Kocia, a jeszcze bardziej stara niańka, gdyż, jak mówiła, są to jej „kochane strony.“
— Ach, paniczkowie moi, zwierzała się chłopcom — wielkie miasto ma różne cuda, o jakich nie śniło się ludziom prostym, ale zawdy ziemia rodzona jest najmilsza, powietrzem wioskowem odetchnąć najsłodziej. I umrzeć tam błogo; — człowiek zostanie na wieczność pomiędzy swoimi.
— Ale nie umierajcie, nianiu! prosiła Kocia — któżby z nami do Warszawy wrócił, ktoby w każdej chwili o nasi pamiętał!
Józefowa ucałowała dziewczynkę, rada widać prośbie.
— Robaczku mój, odparła — nie martw się, nie martw — z wielkiej uciechy głupstwa plotę. Siła już lat dźwigam, ale może Bóg miłosierny jeszcze pofolguje.
— Pofolguje! pofolguje! zapewniał Tadzio. Uspokój się, Kociu, Józefowa wróci z nami i zawsze z nami będzie, a gdy dorośniemy, zabierzemy ją od rodziców i damy kącik spokojny na stare lata.
— Ja to zrobię! dawno już postanowiłem, rzekł uroczyście Romek.
— Bardzo przepraszam! zawołał Tadzio — Józefowa nie była twoją, tylko moją nianią.
— I moją! i moją! pamiętam doskonale, powtarzała Kocia. Wszystko, co chcecie, wam ustąpię, Józefowej nigdy; — ona musi być przy mnie, musi ze mną razem mieszkać.
— A gdzież panienka od mamy się wyprowadza? pytała Józefowa żartobliwie. Może za daleko dla mnie starej?
Kocia stuknęła się palcem w czoło.
— Prawda, macie słuszność, kochana nianiu. Nigdzie się nie wyprowadzam — to chłopcy tak mi głowę zaplątali. Jestem u mamusi i tatunia, a Józefowa przy nas.
— Dzieciątko moje, rzekła Józefowa, głaszcząc jasną główkę Koci — na kraj świata poszłabym z tobą.
— Tymczasem wszyscy jedziemy do Mościc! zawołał Tadzio — Wiwat! niech żyją Mościce!
— Niech żyją! i ja to powiem. Drugich takich ze świecą szukać, tylko ptasiego mleka brakuje tam ludziom: — są pszczółki i ryby i grzyby, ziarna dostatek, a dla inwentarza łąki i pastwiska.
— Co to inwentarz, nianiu?
— Koniki, bydełko, gadzina kartoflami żyjąca...
— Gadzina?.. tego nie znam.
— Toż świnka, prosiątko — najmilsze stworzenia, jakie są na świecie.
— Najmilsze?.. nianiu, nianiu, coście powiedzieli! Cóż miłego jest w świnkach?
— Sto razy wolę konie, rzekł Romek.
— Ja psy, dorzucił Tadzio.
— A ja ptaszki, moje czyżyki drogie! zawołała Kocia.
— Et! ptaszek nie wielka obrada: — płochliwe to, fru! i już go niema!... Świnka zaś, na czterech nogach, obsadna i pewna, a jaka przypochlebna, mówię panience!..
— Może być, nianiu, lecz wolę ptaszki.
Lilli zaświergotała, ja też zacząłem śpiewać, lecz przerwał mi piosnkę lament dziewczynki.
— Oh, nianiu droga, co ja też zrobiłam!
— Co, panienko? co, aniołku? pytała wystraszona Józefowa.
— Wszyscy jedziemy na wieś, Julkę mamusia oddala, Józefowa z nami...
— Bogu tylko wiadomo, jak się cieszę!
— A moje ptaszki? co z niemi będzie? zostaną tutaj same, zupełnie same. Jak mogłam zapomnieć!.. dopiero teraz na myśl mi przyszły, kiedy jutro wyjeżdżamy. Wstyd mi i żal, nianiusiu, żem ja taka niedobra, a one biedne.
— Nie martw się, robaczku.
— Aha! robaczku, — śliczny robaczek! Nianiusia dobrze mi radzi: niech ptaszyny cierpią, abym ja tylko była spokojna. Martwić się będę dotąd, aż wynajdziemy jaki sposób.
— Nasza pani pewno go już wynalazła; wiem ci wiem, ma ona czas na wszystko i wszystko w swojej porze obmyśli naprzód.
— Tak mówicie? pójdę do mamy.
Wybiegła z pokoju, ale wróciła zaraz, bo mamy nie było; wyszła z Józiem i Antosiem po sprawunki, które załatwiała teraz ciągle. Biedna Kocia błąkała się po pokojach sama jedna, gdyż chłopcy, zamknięci u siebie, „kuli” ostatni egzamin. Wzdychała ciężko, powtarzając:
— Gdzie was, drogie ptaszęta, podzieję? co z wami zrobię?
Strach mnie ogarnął, gdy to mówiła. Nie dość, że będzie tęskno i smutno, co zrobimy, gdy zapasy jedzenia się wyczerpią? A woda? a świeża sałatka? od czasu do czasu trochę owoców? Mieszkanie zamkną, kto pomyśli o nas?.. dziwne, że ludziom dobrym i rozumnym przypominać trzeba!
— Dlaczego jesteś taki smutny? pytała Lilli.
— Zmartwiony, moja droga — tu idzie o życie.
— Uspokój się, jeszcze nie wyjeżdżają.
— Ach, Lilli, co za lekkomyślność! dawniej byłaś inna.
— Taka sama; nie lubię próżno się martwić. Panienka ma nas w opiece i zaradzi wszystkiemu.
— No, no!
— Gdybyśmy się zamartwili, nic nie pomożemy, ona zaś pomoże, bo nie wyjedzie, dopóki z nami ładu nie zrobi. Oto lepiej, zabaw ją, zaśpiewaj — widzisz, płakała biedaczka!
Gdzie mi tam było do śpiewania!.. widziałem przed sobą dni ciężkie: samotność, głód, brak wody, a na to rady żadnej. Lilli świergotała, skacząc jedną nóżką, zdawała się wesoła i wolna od troski.
— Śpiewaj — ćwierkała — piosnki śliczne o wiośnie, o słońcu, albo tę smutną o ptaszku zabitym — niech panienka się nacieszy twojemi piosnkami. Ach, czemuż nie umiem śpiewać! rozweselałabym ją w każdej chwili; ty złośniku, widzisz że jest zmartwiona, sam się nachmurzyłeś i o niej nie myślisz.
— Ja też się martwię.
— Służ tylko tej dobrej, tej poczciwej, — wszak nad nami płacze i o nas się troszczy.
Lilli uspokoiła mnie trochę, lecz śpiewać nie mogłem; wkrótce też wieczór nadszedł; było cicho, nawet światła nie zapalili — usnąłem. Nazajutrz Kocia zrobiła naradę z chłopcami.
— Masz rację, mówił Antoś — nie wiadomo, czy taka opieka będzie dostateczną, czy stróżowa ich dopilnuje codzień. Może zapomnieć, zachorować, albo jej wypadnie większa robota u lokatorów.
— Straciłam zupełnie chęć do wyjazdu.
— To pięknie! zawołał Józio — najmniejsza przeszkoda zniechęca cię zaraz. Tyle słyszałem o twojej cierpliwości i rozsądku, a tymczasem widzę...
Kocia miała ochotę płakać.
— Siostrzyczko, zawołał chłopczyk — zrobiłem ci przykrość! Daruj, nie chciałem; naprawdę — to mimowolnie, daruj, Kociuniu.
Uściskali się serdecznie na zgodę.
— Tylko nie mów, że nie masz chęci do nas jechać — można przecież pogodzić jedno z drugiem.
— Jakto, Józiu?
— Zabierzemy ptaszki do Mościc.
— Tak daleko?
— Daleko! śmiał się Antoś — wielka mi rzecz! sześć godzin koleją i trzy końmi — podróż niesłychana.
— Cały dzień jazdy.
— Zimą cały, teraz połowa — przeleci, jak z bicza strzelił.
— Można ptaszki przewieść?
— Kto broni?.. Weźmiemy je z klatką do wagonu, zawiesimy klatkę w oknie; — szanownym państwu Czyżykowskim będzie się zdawało, że są w mieszkaniu na Chmielnej.
— A jakże im pić damy? woda się wyleje...
— Czy się wyleje, nie wiem. A zresztą, możemy ich poić i karmić na każdym przystanku; — pomiędzy przystankami odległość nieduża — nic im się nie stanie, jeśli zaczekają.
— Kochany Józiu, to byłoby ślicznie — twoja rada podoba mi się bardzo; trzeba jednak zapytać mamy, czy pozwoli.
— Powiedz mamie, że ja biorę na siebie cały kłopot. Znam konduktorów, wiem, gdzie pociąg przystaje dłużej, a to najważniejsza.
— Józieczku, wiedziałam, żeś dobry, ale tak bardzo chcesz się dla mnie trudzić...
— Co ty myślisz? — W wagonie towarowym pojadę z cielętami, gdy trzeba będzie. Masz cielęta? dawaj, przekonam cię, że ich dopilnuję.
— Nie mam cieląt, odparła z uśmiechem dziewczynka. Mam tylko ptaszki.
— I oddajesz mi ten skarb pod opiekę?
— Oddaję, drogi Józieczku. Mamo, zawołała biegnąc do pani, która ukazała się we drzwiach pokoju stołowego, kochana mamo, pozwól wziąć z sobą ptaszki do Mościc.
— Czy dobrze się zastanowiłaś, Kuciu? odparła mama. Kłopot w drodze...
— Józio przyrzeka pamiętać o nich.
— Tak, ciociu, potwierdził chłopczyk — zrobię to z przyjemnością.
— W Mościcach drugi kłopot, jeszcze gorszy, bo ciągły.
— U nas ciociu nikomu przeszkadzać nie będą.
— Ale pewno tam macie całą kopę psów i kotów?
— Na folwarku jest ich dosyć — we dworze tylko dwa wyżły i jeden kociak. Za nich ręczę, że ptaszkom krzywdy nie zrobią.
— Ręczyć za kota! co mówisz, moje dziecko?
— Wszyscy będziemy pilnowali.
— Trudny obowiązek, bardzo trudny — przyjmować go nie radzę.
Spostrzegłszy jednak strapioną minkę Koci, mama dodała wahająco:
— Nie radzę, ale też nie bronię, kiedy sami chcecie. Jeśli córeczka moja ma na tem cierpieć, martwić się i tęsknić, niech czyżyki z nami jadą; tylko — pamiętajcie, że ostrzegałam.
— Nie zapomnimy, upewniał Antoś — niech tylko jadą koniecznie.
— Owszem.
Kocia była uszczęśliwiona — Lilli żartowała ze mnie.
— Aha! widzisz — mówiłam, że tak będzie — przeczułam odrazu.
— Domyśliłaś się, że nas zabiorą?.. Oj mądra, mądra.
— Nie wierzysz? jednakże tak było naprawdę.
— Ty wszystko wiesz naprzód!.. Chcesz, bym temu wierzył.
— Jak ci się podoba, mój kochany.