Róża i Blanka/Część trzecia/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po chwili milczenia ksiądz zapytał.
— No, ale jako krewny, mam prawo być członkiem rady familijnej?
— Naturalnie, lecz nie radzę księdzu korzystać z niego.
— Dlaczego?
— Gdyż mając większość przeciwko sobie, nic ksiądz nie zrobi. Niech ksiądz czuwa zdala nad panna Blanką i nie miesza się do konszachtów jej ojca.
— Henryka wpadła w obłąkanie tylko z jego winy.
— A to jakim sposobem?
— Umyślnie wywołał scenę gwałtowną z żoną, wiedząc, że mocniejsze wzruszenie może doprowadzić ją do utraty zmysłów. Widoczne jest działanie z planem... Ach co za nikczemnik! Zabił hrabiego d‘Areynes, pozbawił rozumu Henrykę! Popełnia zbrodnię za zbrodnią i drwi sobie z prawa! Ale Bóg powstrzyma go kiedyś!...
Ksiądz był wzburzony, gniew tryskał z jego oczu.
— Niech ksiądz uspokoi się — mitygował notarynsz.
— Jak mam się uspokoić widząc, że Marya Blanka pozostaje pod władzą tego człowieka, który chce poświęcić ją dla własnego interesu. Powiedz mi pan, co ja mam robić? Poruszę wszystkie stosuki moje, użyję całego wpływu mego.
— Ani wpływy pańskie, ani stosunki nic nie pomogą przeciwko prawu... Gilbert Rollin jest ojcem i opiekunem prawnym i dopóki sądownie nie będzie uznany za niegodnego, dopóty prawa jego będą miały moc niewzruszoną.
— I to jest prawo! To niesprawiedliwość!
— Często tak bywa! Dura lex, sed lex! Należy czekać i czuwać.
— A przedewszystkiem prosić o pomoc Boga, skoro ludzie są bezsilnymi wobec takiej niegodziwości!
Opuszczamy kancelaryę notaryusza i prosimy czytelników udać się z nami do pałacu przy ulicy Vaugirard.
Punkt o godzinie czwartej, gdy już zapadał zmrok na dziedziniec pałacowy wjechała kareta, z której wysiedli dr Germain i Lucyan.
Lekarze udali się do pokoju Henryki, którą zastali nieruchomie siedzącą w fotelu, jak gdyby zahypnotyzowąną światłem stojącej obok niej lampy.
— Skorzystajmy z tego stanu odrętwienia — rzekł stary praktyk. — Paroksyzm utrudniłby nam wyjazd. Czy może pan zmami jechać? dodał, zwracając się do Gilberta.
— Służę panom.
— Czy panna Blanka wie, że matka jej ma opuścić ten dom?
— Nie mówiłem jej o tem, bałem się, by pożegnanie nie wywołało w chorej paroksyzmu.
— Może to i lepiej — szepnął doktór.
Poczem ująwszy ręce Henryki, rzekł głosem życzliwym:
— Niech pani idzie z nami, zawieziemy ją do domu przyjacielskiego, w którym znajdzie pani spokój i codziennie będzie mogła uścisnąć swą córkę.
Gdy doktór wymawiał te słowa, Blanka weszła do pokoju.
Dziewczyna usłyszawszy turkot powozu w dziedzińcu i zobaczywszy z niej wysiadających lekarzy, domyśliła się celu ich przybycia i przestraszona pobiegła do pokoju matki.
— Więc panowie uprowadzacie moją matkę! — zawołała.
Wejście jej zmieszało lekarzy, zaś Gilbert rozgniewał się.
— Moje dziecko — rzekł stary lekarz — spełniamy obowiązek dla nas samych smutny, więc nie przeszkadzaj nam swemi łzami... Wiesz dobrze, że jestem waszym szczerym przyjacielem, więc nie powinnaś wątpić, że działamy w interesie twej biednej matki.
— Dokąd panowie chcecie ją zawieść? — zapytała tłumiąc łkanie.
— Do domu zdrowia.
— Więc i ja pójdę... nie opuszczę mej matki...
— To rzecz niemożliwa — odrzekł lekarz.
— Dlaczego?
— Gdyż dyrektor domu zdrowia nie przyjmie cię.
— Ja nie opuszczę jej — mówiła Blanka, biorąc ręce matki i przyciskając je do serca. — Mamo, mamo droga, słuchaj mnie... zrozumiej mnie... Powiedz im, że ja prędzej wyleczę ciebie, powrócę ci pamięć.
Henryka jak martwa patrzała przed siebie.
— Blanko droga — rzekł Lucyan pocichu, — niepotrzebnie dręczysz się. Pozwól nam działać i miej ufność w Bogu.
Głos Lucjana dodał Blance odwagi.
— Masz pan słuszność, należy poddać się...
Doktór Germain pomógł Henryce powstać z fotela, Blanka ucałowała jej ręce i głowę i w kilka minut opuściła Henryka pałac.
∗ ∗
∗ |
Gilbert po odwiezieniu swej żony do domu zdrowia w Auteil, udał się do Granceya, by zdać mu sprawę z wypadków zaszłych w ciągu dnia.
— Doskonale idzie — odrzekł były dependent, wysłuchawszy opowiadania. — Teraz masz ręce rozwiązane. Skoro zbierze się rada familijna, oświadczysz jej, że pragnąc prędzej spłacić wierzycieli, zamierzasz wydać zamąż swą córkę. Rzecz prosta, że zgodzą się na to najchętniej, wtedy rozmówisz się z panną Blanką.
— A jeżeli ona nie zgodzi się? — zapytał Gilbert.
— Nie przypuszczam. Nie jestem tak zarozumiałym, bym sądził, że córka pańska szaleje za mną, lecz wierzę, że podobałem się jej. Zresztą panna w tym wieku, to miękki wosk, dający urabiać się według woli. W razie oporu zmusisz ją do posłuszeństwa powagą ojcowską.
Rozmowę wspólników przerwało nagłe wejście Duplata.
— Co słychać? zapytał Gilbert.
— To, że przebywająca u Janiny Rivat dziewczyna jest jej córką.
Poczem Duplat zdał sprawę z swojej wycieczki do Blois.
— Widzicie więc zakonkludował, że klecha jest naszym nieprzyjacielem, ale jeżeli Janina i Róża zostaną uprzątnięte, to nie potrafi nam szkodzić. Pragnęliście mieć pewność, macie ją teraz... Skończmy więc z temi babami, a będziemy mogli spać spokojnie.
— Cierpliwości! — odrzekł Grancey, — skończmy pierwej interes ważniejszy. Zgadzam się na uprzątnięcie stojących nam na zawadzie osób, ale pamiętajcie, że kto dwa zające ściga, może nie uchwycić żadnego.
— A cóż mamy pilniejszego? — zapytał Duplat.
Grancey powiadomił go o wypadku z panią Rollin.
— Tak! — zawołał łotr zachwycony. — Jesteśmy na pięknej drodze! W takim razie oczekuję waszych rozkazów i... pieniędzy.
— Dziś mamy bardzo mało, tyle tylko, że ledwie wystarczy nam na uskutecznienie naszych projektów.
— Dobrze, jestem człowiekiem zgodnym. Będę czekał...
Koło jedenastej Gilbert powrócił na ulicę Vaugirard i poszedł wprost do pokoju żony, gdzie dokonał rewizyi wszystkich szufladek i znalazłszy niewielką paczkę biletów bankowych i parę rulonów złota, jedyne z kilku lat oszczędności Henryki, przeznaczone dla Blanki, zabrał wszystko i zadowolony z poszukiwań, udał się na spoczynek.
Nazajutrz wstał wcześnie, zapłacił i odprawił pokojową swej żony, przywiązaną do swej pani starą i wierną służącą, która ze łzami w oczach opuściła pałac, pożegnawszy się z Blanką, oburzoną tak nagłem i nieuzasadnionem wydaleniem jej ze służby.
Dziewczyna przewidywała wielkie cierpienia, ale powiedziała sobie, iż ostatecznie nikt jej nie zabroni płakać, myśleć o Lucyanie i odwiedzać matkę.
O pierwszej po południu ubrała się i zadzwoniła na swą pokojową.
— Anusiu — rzekła — ubierz się, pójdziemy do kościoła.
— Panienka nie może wychodzić — odrzekła służąca zmieszana.
— Jakto nie mogę wychodzić! Dlaczego?
— Odźwierny otrzymał rozkaz niewypuszczania panienki z domu, gdyż w przeciwnym razie utraci służbę.
Blanka zbladła.
— Więc zostałam aresztowaną, jak winowajczyni!
Rozpłakała się i z niecierpliwością wyczekiwała godziny obiadowej, spodziewając się, iż ojciec wyjawi jej powód takiego postępowania z nią.
O siódmej udała się do pokoju stołowego, gdzie zastała oczekującego już na nią Gilberta.
— Czy widział dziś ojciec moją matkę? — zapytała.
— Nie, moje dziecko — odrzekł tonem serdecznym. — Przez kilka dni nikomu niewolno odwiedzać jej, nawet mnie.
— A skoro będzie wolno, pozwoli mi ojciec odwiedzić matkę?
— Chętnie.
— Dziękuję. A teraz mam o coś zapytać. Czy to prawda, że ojciec zabronił odźwiernemu wypuszczać mnie z domu?
— Prawda.
— Więc jestem uwięzioną?
— Tak... jeżeli pałac ten może być uważany za więzienie.
— Z jakiego powodu spotkało mnie to upokorzenie?
— Nie widzę potrzeby tłomaczenia się... Tak mi się podobało...
Dziewczyna oburzona taką niesprawiedliwością odrzekła:
— Tak ojcu podobało się! Jestem zawsze gotowa pokorą poddać się woli ojca, ale gdy wola ta upokarza mnie, lub jest karą za nieznane mi winy, to mam prawo zapytać się o powód.
— Nie popełniłaś nic złego, moje dziecko, a chociaż nie jestem obowiązany tłómaczyć się przed tobą, powiem ci wszakże, iż uważam za niewłaściwe, by panna w twym wieku biegała po ulicach ze służącą.
— Panna w mym wieku umie nakazać szacunek dla siebie.
— Być może, ale niechcę udzielać ci sposobności dla przekonania o tem. Dla tego też aż do nowego postanowienia musisz poddać się mej woli, chociaż wydaje ci się to niesprawiedliwością.
Gilbert wypowiedział te słowa tonem tak surowym, iż spodziewał się ze strony Blanki płaczu lub spazmów, ale zawiódł się.
Blanka zapanowała nad oburzeniem, zbladła tylko, lecz ani jeden muskuł nie drgnął na jej twarzy.
Gilbert obserwując ją z pod oka, zaczynał wątpić, czy uda mu się upokorzyć jej dumę i energię, których dotychczas w niej nie dostrzegał.
Reszta obiadu upłynęła w milczeniu.
Następnego dnia Blanka oświadczyła przez pokojową, że jest cierpiącą i nie wychodziła ze swego pokoju.
Napisała list do księdza d‘Areynes i kazała służącej odnieść go na pocztę.
Z okien widziała, jak ta pobiegła do odźwiernego, wręczyła mu list i powróciła do garderoby.
— Więc nie odniosłaś listu? — zapytała jej.
— Odźwierny powiedział, że sam odniesie.
Blanka spodziewała się odpowiedzi tegoż dnia jeszcze, lecz czekała napróżno.
List nie był wcale oddany na pocztę.
Gilbert zajęty ułatwianiem formalności w sprawie zwołania rady familijnej, nie pokazał się w domu, śniadał i obiadował na mieście.
Przy zielonym stoliku uśmiechnęło mu się szczęcie, gdyż dzięki sumie zabranej z pokoju Henryki, przeciągu trzech nocy wygrał około dwustu tysięcy franków.
Również i członkowie rady familijnej okazali się bardzo posłusznymi, wydali mu jak najszersze pełnomocnictwo i pochwalili jego zamiar jaknajśpieszniejszego przeniesienia na Maryę Blankę użytkowania, przysługującego dotychczas Henryce.
Ale, ażeby uskutecznić to, należało wydać ją zamąż.
W kwestyi tej rada familijna oświadczyła, że z góry zgadza się na wybór Gilberta, który, jako ojciec musiał przecież dla swego dziecka pragnąć człowieka porządnego.
Tak przygotowawszy grunt, postanowił stanowczo rozmówić się z Blanką i czwartego dnia po wywiezieniu Henryki do domu zdrowia, wezwał córkę do swego gabinetu.
— Moje drogie dziecko — odezwał się tonem serdecznym — pragnę przedewszystkiem usprawiedliwić się przed tobą z kilkodniowej nieobecności mojej. Bardzo ważne interesu zmusiły mnie do wyjazdu z Paryża, a wypadły tak nagle, że nie miałem czasu powiadomić cię o tem.
— Czy widział ojciec moją matkę? — zapytała Blanka, myśląca o niej bezustannie.
— Miałem wiadomość, że stan jej nie uległ żadnej zmianie i wymaga, byśmy powstrzymali się od widywania się z nią.
— I długo ten zakaz potrwa?
— Lekarz nie powiedział mi wyraźnie.
— Czy wezwał mnie ojciec, by powiadomić o tym zakazie?
— Nie. Pragnę pomówić z tobą o kilku innych kwestyach, dotyczących naszych interesów i o twojej przyszłości.
— Mojej przyszłości? — powtórzyła Blanka zdziwiona.
— Siadaj przy mnie i słuchaj. Podczas nieobecności mojej pisałaś do księdza d‘Areynes.
— I ojciec przejął ten list — odrzekła Blanka oburzona.
— Przejąłem.
— Dlaczego?
— Wiesz dobrze moje dziecko, że pomiędzy mną a księdzem d‘Areynes, panuje pewne nieporozumienie z tego powodu i ty niepowinnaś utrzymywać z nim stosunków, dowodziłoby to bowiem, że niesłusznie zabroniłem mu wstępu do tego domu. Chyba rozumiesz to.<r>
— Rozumiem, że wszystko mi zabronione. Uwięził ojciec moją osobę i nakłada więzy na moje myśli, ze służby uczynił dozorców więziennych i otoczył szpiegami, śledzącymi każdy mój postępek! W taki sposób postępuje się tylko z przestępcami! Nie chciałabym uchybiać ojcu, ale nie mogę powstrzymać się od oświadczenia, że podobne postępowanie jest haniebne, że ojciec nie ma prawa torturować mnie!
— Mam prawo postępować z tobą jak mi się podoba i zachowam je aż do pełnoletności twej.
— Ach! jak odległa ona jeszcze! — odrzekła Blanka z płaczem. — Kiedyż nareszcie będę mogła rządzić sobą!
— Po co te wielkie słowa z powodu rzeczy tak bagatelnej? — odrzekł Gilbert z uśmiechem szyderczym. — Rozciągnąłem nad tobą nadzór z obawy, byś nie popełniła jakiego głupstwa. To rzecz tak naturalna że każdy ojciec pochwaliłby mnie za to. Ale, jeżeli pragniesz uwolnić się jak najprędzej z pod mojej władzy, którą uważasz za tyrańską, a która jest tylko troskliwością ojcowską, to możesz uczynić to bardzo łatwo... Wezwałem cię właśnie dla pomówienia o tem.
Blanka podniosła głowę i spojrzała ojcu w oczy.
— Nie rozumiem... proszę o wyjaśnienie.
— Jesteś zbyt młodą, byś mogła zrozumieć niektóre kwestye prawne. Mimo to postaram się obeznać cię w krótkości z naszą sytuacyą. Matka twoja, będąc obłąkaną, nie może otrzymywać dochodów z majątku, który ma należeć do ciebie po dojściu do pełnoletności.
— Cóż mnie obchodzi majątek? Co mnie obchodzą pieniądze? Niczego nie chcę... pragnę tylko powrotu do zdrowia mej matki.
— Zapewne, ale prawo ma pewne wymagania, którym musimy się poddać. Nie możemy pozostawać w sytuacyi obecnej... Prawo nakazuje nam zażądać od trybunału mianowania kuratora i administratora majątku do czasu twej pełnoletności.
— Trybunał... kurator... — odrzekła Blanka z przestrachem. — Po co to wszystko? Po co wtajemniczać publiczność w nasze sprawy familijne.
— Jesteś małoletnią i interesa twoje powinny być zabezpieczone.
— Wszak ojciec jest moim opiekunem naturalnym! Czyż to nie dosyć?
— Nie, a dowód masz w tem, że musiałem zebrać radę familijną, której zadaniem jest kontrola moich czynności jako opiekuna i która, w razie potrzeby, może narzucić mi swoją wolę. Niema w tem dla mnie nic ubliżającego... Rada ta, pozostająca pod przewodnictwem sędziego pokoju, składa się z ludzi bardzo szanownych, którzy przez życzliwość dla nas wzięli na siebie to niewdzięczne zadanie.
— To dobrze... ale mówił ojciec o jakimś środku uwolnienia się z dzisiejszego przykrego i upokarzającego mnie położenia. Jakiż to środek?
— Zbliżam się do tej kwestyi, lecz uprzedzam cię, że środek ten prosty zaprojektowany został nie przezemnie, lecz przez radę familijną. Jest nim małżeństwo.