Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień dwudziesty siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 27. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ DWUDZIESTY SIÓDMY.

Następnego dnia, jeszcze zostaliśmy na miejscu. Cygan miał czas wolny; Rebeka korzystała z pierwszej sposobności i przypomniała mu dalszą część przygód; naczelnik chętnie skłonił się do jej żądań i zaczął w te słowa:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Podczas gdy mnie unoszono, wydarłem mały otwór w pokrywającem mnie suknie. Spostrzegłem że dama wsiadła do lektyki czarno pokrytej, koniuszy jechał obok niej konno, służący zaś przemieniali się dla tem prędszego zdążania.
Wyszliśmy z Burgos, niepamiętam przez którą bramę i postępowaliśmy około godziny, po której zatrzymaliśmy się u wejścia do ogrodu. Zaniesiono mnie do pawilonu i złożono pośród wielkiej komnaty wybitej czarnym kirem i słabo oświeconej kilkoma lampami.
«Don Diego — rzekła dama do swego koniuszego — zostaw mnie samą, pragnę sama płakać nad temi ukochanemi szczątkami z któremi boleść moja wkrótce mnie połączy.»
Gdy koniuszy odszedł, dama usiadła przedemną i rzekła: «A tyranie, tu cię więc nareszcie twoja nieubłagana wściekłość doprowadziła! Potępiłeś nas bez wysłuchania — jakże teraz odpowiesz przed straszliwym trybunałem wieczności?»
W tej chwili, wpadła druga kobieta nakształt furyi, z rozpuszczonym włosem i sztyletem w ręku: «Gdzie są, zawołała, zwłoki tego potworu pod ludzką postacią? Dowiem się czy miał wnętrzności, rozerwę je, dobędę to nielitościwe serce, rozszarpię je własnemi rękami — ha! — nadeszła chwila zemsty!»
Osądziłem że nadszedł czas oznajmienia tym paniom z kim miały do czynienia. Wydobyłem się z pod sukna i padając do nóg drugiej damy, zawołałem: «Pani, miej litość nad biednym studentem, który przed rózgami skrył się pod to sukno!»
«Nieszczęśliwy chłopcze — rzekła dama — cóż się stało z ciałem księcia Sidonji?.»
«Tej nocy, — odpowiedziałem — przed kilkoma godzinami porwali go uczniowie doktora Sangro Moreno.»
«Sprawiedliwe nieba! — przerwała dama — musiał poznać że książe został otrutym, zginęłam!..»
«Nie lękaj się pani, — odpowiedziałem — doktor nigdy nie ośmieli się wyznać że porywa trupy z cmentarza kapucynów, ci zaś ostatni przypisując djabłu te sprawki, nie zechcą przyznać się że szatan nabrał takiej mocy w ich świętem schronieniu.»
Wtedy dama ze sztyletem, spojrzawszy na mnie surowo, rzekła: «Ale ty chłopcze, kto nam zaręczy że potrafisz milczeć?»
«Ja — odpowiedziałem — miałem być dziś sądzonym przez juntę Teatynów pod przewodnictwem jednego członka inkwizycyi. Bezwątpienia byłbym skazany na tysiąc rózg. Racz więc pani ukrywając mnie przed światem, zapewnić się że dochowam tajemnicy.»
Dama ze sztyletem, zamiast odpowiedzi, podniosła jedną deskę w kącie komnaty, i dała mi znak abym zszedł do podziemia. Posłuchałem jej rozkazu i podłoga zamknęła się za mną.
Schodziłem zupełnie ciemnemi schodami prowadzącemi do równie ciemnego podziemia. Zawadziłem o słup, poczułem łańcuchy pod ręką, nogami zaś namacałem kamień grobowy z krzyżem. Wprawdzie smutne te przedmioty bynajmniej nie zapraszały do snu, ale byłem w owym szczęśliwym wieku gdzie znużenie przezwycięża wszelkie inne względy. Rozciągnąłem się więc na tym grobowym marmurze i niebawem głęboko usnąłem.
Nazajutrz, obudziwszy się, spostrzegłem że moje więzienie oświecała lampa, zawieszona w pobocznem podziemiu oddzielonem od mego żelazną kratą. Wkrótce dama ze sztyletem pokazała się u kraty i złożyła koszyk nakryty serwetą. Chciała coś mówić, ale łzy tamowały jej głos. Oddaliła się więc, dając mi znakami do zrozumienia że miejsce to budziło w niej straszliwe pamiątki. Znalazłem w koszu obfite zapasy i kilka książek. Rózgi przestały mnie niepokoić, byłem pewny że nie spotkam się z żadnym Teatynem, dwie te zatem uwagi sprawiły że dzień upłynął mi dość przyjemnie.
Następnego dnia, młoda wdowa przyniosła mi posiłek, ta również chciała mówić ale zabrakło jej siły, odeszła więc nie mogąc wyrzec ani słowa.
Nazajutrz znowu powróciła, w jednej ręce trzymała koszyk, w drugiej zaś krucyfix. Podała mi koszyk przez kratę, poczem oparła krucyfix o ścianę, uklękła i w te słowa zaczęła się modlić: «Wielki Boże! pod tym głazem spoczywają zwłoki, zamordowanej drogiej mi istoty. Dziś jest ona już zapewne między aniołami których była obrazem na ziemi i błaga Twego miłosierdzia dla okrutnego zabójcy, dla tej która zemściła się za jej śmierć i dla nieszczęśliwej którą los przeznaczył na mimowolną spółwinowajczynię i ofiarę tylu okropności.» Po tych słowach, dama cichym głosem ale z wielką żarliwością modliła się dalej. Wreszcie powstała, zbliżyła się do kraty i uspokojona nieco, rzekła do mnie: «Młody mój przyjacielu, powiedz czy ci czego nie brakuje i w czem możem ci usłużyć?»
«Pani — odpowiedziałem — mam ciotkę, nazwiskiem Dalanosa, która mieszka obok Teatynów. Radbym aby jej doniesiono że znajduję się w bezpiecznem miejscu.»
«Podobne zlecenie — rzekła dama — mogłoby nas narazić, przyrzekam ci jednak, że pomyślę nad sposobem zaspokojenia twojej ciotki.»
«Jesteś pani aniołem dobroci — mówiłem — i mąż który uczynił cię nieszczęśliwą, musiał być potworem.»
«Mylisz się mój przyjacielu» — odrzekła dama. «Książę Medina Sidonia był najlepszym i najłagodniejszym z ludzi.»
Nazajutrz, druga dama przyniosła mi posiłek. Tym razem wydała mi się mniej znękaną lub też więcej panią samej siebie.
«Moje dziecko — rzekła — byłam osobiście u pani Dalanosy; widać że ta kobieta kocha cię jak własnego syna. Czy nie masz już rodziców?»
Odpowiedziałem, że w istocie w pierwszych dniach życia utraciłem matkę i że nieszczęśliwym trafem wpadłszy w kałamarz mego ojca, zostałem na wieki wygnany z jego domu. Dama żądała abym jej wytłumaczył te słowa. Opowiedziałem jej moje przygody które wywołały uśmiech na jej usta.
«Zdaje mi się — rzekła — żem się roześmiała, co od dawna już mi się nie przytrafiło. I ja miałam syna który spoczywa pod tym grobowcem. Radabym w tobie go odzyskać. Byłam mamką księżny Sidonia, jestem bowiem z wiejskiego pochodzenia, ale mam serce które umie kochać i nienawidzić; wierzaj mi zatem że osoby mego charakteru zawsze są coś warte.»
Podziękowałem damie, zapewniając jej że do grobu zachowam dla niej uczucia syna.
Tym sposobem upłynęło kilka tygodni i obie damy coraz bardziej do mnie się przyzwyczaiły. Mamka postępowała ze mną jak z synem, księżna zaś była dla mnie prawdziwą siostrą. Ta ostatnia często kilka godzin przepędzała w podziemiu.
Pewnego dnia gdy wydała mi się mniej smutną jak zwykle, ośmieliłem się prosić ją aby mi opowiedziała swoje nieszczęścia. Długo opierała się, wreszcie uległa moim naleganiom i zaczęła w te słowa:

HISTORYA KSIĘŻNY MEDINA SIDONIA.

«Jestem córką jedynaczką Don Emmanuela de Val-Florida, pierwszego sekretarza stanu, przed niedawnemi czasy zmarłego, i zaszczyconego względami nietylko swego władcy, ale jak mi mówiono, kilku królów sprzymierzonych z naszym potężnym monarchą. Dopiero w ostatnich latach jego życia poznałam tego zacnego człowieka.
Przepędziłam młodość w Asturyi przy matce mojej, która rozłączywszy się z mężem po kilku latach małżeńskiego pożycia, mieszkała u swego ojca margrabiego Astorgas, którego była jedyną dziedziczką.
Niewiem jakim sposobem matka moja straciła miłość swego małżonka, pamiętam tylko że długie cierpienia jej życia wystarczały na odpokutowanie za najstraszliwsze przewinienia. Smutek ogarnął całą jej istotę. Łzy błyszczały w każdem jej spojrzeniu, boleść w każdym uśmiechu, snu nawet nie miała spokojnego. Łkania i westchnienia ciągle go przerywały.
Wszelako rozłączenie nie było zupełnem. Moja matka często odbierała listy od swego męża i natychmiast przesyłała mu odpowiedzi. Dwa razy odwiedzała go w Madrycie, ale serce małżonka było dla niej zamkniętem na zawsze. Margrabina miała duszę tkliwą i potrzebującą kochania, całe więc przywiązanie zwróciła na ojca i uczucie to podniesione aż do exaltacyi, osłodziło nieco gorycz długich jej zmartwień. Co do mnie, nie umiem oznaczyć uczucia jakie moja matka mi okazywała. Kochała mnie bez wątpienia, ale można było rzec że lękała się mieszać do mego przeznaczenia. Nie tylko że nie udzielała mi żadnych nauk ale nie śmiała w niczem mi radzić. Być może że doświadczając jakichś wyrzutów sumienia, nie czuła się godną do prowadzenia córki. Opuszczenie w jakiem od pierwszych lat życia zostawałam, byłoby zapewne pozbawiło mnie korzyści dobrego wychowania, gdybym nie była miała przy sobie Giraldy, naprzód mamki, następnie mojej ochmistrzyni. Znasz ją, wiesz że posiada duszę silną i umysł nader wykształcony. Niczego nie zaniedbała aby tylko zapewnić mi szczęście na przyszłość, ale los nieubłagany zawiódł jej nadzieje. Mąż Giraldy znany był jako człowiek charakteru dzielnego ale dwuznacznego. Zmuszony porzucić Hiszpanią, popłynął do Ameryki i nie dawał o sobie żadnych wieści. Giralda miała z nim tylko jednego syna który był moim mlecznym bratem. Dziecię to było nadzwyczajnej piękności, co spowodowało że nazwano go Hermositem. Nieszczęśliwy nie długo cieszył się życiem i tem nazwiskiem. Jedne piersi nas karmiły i często spoczywaliśmy w tej samej kołysce. Zażyłość wzrastała między nami aż do siódmego roku naszego życia. Wtedy Giralda osądziła że nadszedł czas uwiadomienia syna o różnicy naszych stanów, i o rozdziele jaki los położył między nim a młodą jego przyjaciołką.
Pewnego dnia, gdyśmy zapuścili się w jakąś sprzeczkę dziecinną, Giralda przywołała swego syna i rzekła mu surowo: «Proszę cię abyś nie zapominał że panna de Val-Florida jest twoją i moją panią, i że oboje jesteśmy tylko pierwszymi służącymi jej domu.» Hermosito posłuchał tych słów; odtąd ślepo wypełniał wszelkie moje żądania, starał się nawet odgadywać je i uprzedzać. To nieograniczone posłuszeństwo, zdawało się mieć dla niego niewypowiedziany urok, ja zaś cieszyłam się widząc go tak dla siebie powolnym. Naówczas Giralda spostrzegła, że nowy ten sposób wzajemnego obejścia, narażał nas na inne niebezpieczeństwa, postanowiła więc rozłączyć nas jak tylko skończymy po trzynaście lat. Sądząc że tym środkiem położy granice powstającemu uczuciu, przestała o nas myślić i ku czemu innemu zwróciła uwagę.
Giralda, jak wiesz, kobieta z wykształconym umysłem, zawczasu oznajomiła nas z dziełami kilku znakomitych autorów hiszpańskich i udzieliła nam pierwszych pojęć o historyi; chcąc także wykształcić w nas rozsądek, kazała nam tłumaczyć się z tego co czytaliśmy i pokazywała jakim sposobem należy zastanawiać się nad wypadkami.
Zwykle dzieci czytając historyę, z namiętnością przywiązują się do osób odgrywających najświetniejsze role. W takich razach, mój bohater, natychmiast stawał się bohaterem mego towarzysza, gdy zaś zmieniałam przedmiot mego uwielbienia, Hermosito z tymże samym zapałem podzielał moje zdanie.
Przyzwyczaiłam się tak dalece do uległości Hermosita, że najmniejszy opór z jego strony byłby niesłychanie mnie zadziwił; ale nie było się czego lękać, ja sama musiałam ograniczyć moją władzę, albo też przezornie jej używać.
Pewnego dnia zachciało mi się pięknej muszli którą spostrzegłam na dnie czystej ale głębokiej wody. Hermosito rzucił się i zaledwie nie utonął. Drugiego razu złamała się pod nim gałęź gdy chciał wybrać gniazdo którego żądałam. Upadł na ziemię i mocno się potłukł. Odtąd z większą przezornością oświadczałam moje życzenia, ale zarazem znajdowałam że pięknie było mieć taką władzę a jednak jej nie nadużywać. Był to, jeżeli sobie dobrze przypominam, pierwszy pojaw mojej miłości własnej, odtąd zdaje mi się że nieraz byłabym mogła czynić podobne spostrzeżenia.
Tak nam upłynął trzynasty rok życia. W dniu w którym Hermosito go ukończył, matka rzekła mu: «Synu mój, dziś obchodziliśmy trzynastą rocznicę twego urodzenia. Nie jesteś już dzieckiem i niemożesz tak poufale zbliżać się do twojej pani. Pożegnaj się z nią, jutro bowiem odjedziesz do Nawarry, do twego dziadka.»
Giralda jeszcze nie była dokończyła tych słów, gdy Hermosito wpadł w gwałtowną rozpacz. Rozpłakał się, zemdlał, odzyskał zmysły aby znowu zalewać się łzami. Co do mnie, bardziej zajmowałam się kojeniem jego żalu aniżeli podzielaniem zmartwienia. Uważałam go jako istotę zupełnie zależącą odemnie, nie dziwiłam się więc jego rozpaczy, ale bynajmniej nie okazałam mu wzajemności. Wreszcie byłam jeszcze zbyt młodą i przyzwyczajoną do niego aby jego nadzwyczajna piękność mogła była sprawić na mnie jakiekolwiek wrażenie.
Giralda nie należała do tych osób które można było wzruszyć łzami, niezważała więc na żal Hermosita i gotowała wszystko do jutrzejszej podróży, gdy wtem po dwóch dniach mulnik któremu powierzyła była syna, przyszedł zafrassowany z oznajmieniem, że przechodząc przez las odstąpił mułów na pięć minut, i wróciwszy nie znalazł więcej już syna, że wołał go i szukał napróżno i że bezwątpienia wilcy go pożarli. Giralda była więcej zdziwioną niż zmartwioną. «Zobaczycie — rzekła — że mały łotr wkrótce do nas powróci.» W istocie nie omyliła się. Niebawem ujrzeliśmy naszego zbiega. Hermosito rzucił się matce do nóg mówiąc: «Urodziłem się ażeby służyć pannie de Val-Florida i umrę jeżeli mnie od niej oddalą.»
W kilka dni potem, Giralda otrzymała list od męża, o którym dotąd niemiała żadnych wiadomości. Pisał do niej że w Vera-Cruz zebrał znaczny majątek, dodając że radby mieć syna przy sobie, jeżeli ten dotąd zostawał przy życiu. Giralda pragnąc przedewszystkiem oddalić syna, nieomieszkała korzystać z tej sposobności. Hermosito, od chwili swego powrotu, nie mieszkał już w zamku ale w małej wiosce którą posiadaliśmy nad brzegiem morza. Pewnego poranku, matka przyszła do niego i zmusiła go że wsiadł do rybackiej łódki której sternik zobowiązał się odwieźć go do stojącego w pobliżu amerykańskiego okrętu. Hermosito wsiadł na okręt, ale podczas nocy rzucił się w morze i wpław przypłynął do brzegu. Giralda gwałtem zmusiła go do powrotu. Były to poświęcenia jakie czyniła własnemu obowiązkowi i łatwo było widzieć ile ją kosztowały.
Wszystkie te wypadki które ci opowiadam, bardzo blizko po sobie następowały, poczem nastały inne daleko smutniejsze. Mój dziad rozchorował się; matka moja oddawna trawiona powolną gorączką zaledwie miała dość siły do pielęgnowania ostatnich jego chwil i oddała duszę wraz z duchem margrabiego Astorgas.
Co dnia oczekiwano przybycia mego ojca do Asturyi, ale król żadną miarą nie chciał go puścić od siebie i powiadają że stan spraw państwa, sprzeciwiał się jego oddaleniu. Margrabia de Val-Florida, w pochlebnych wyrazach napisał list do Giraldy, polecając jej aby mnie jak najśpieszniej przywiozła do Madrytu. Mój ojciec przyjął w swoją służbę wszystkich domowników margrabiego Astorgas, którego byłam jedyną dziedziczką. Urządziwszy mi więc świetny orszak, wybrali się ze mną w drogę. Z resztą, córka sekretarza stanu może być w całej Hiszpanji pewną jak najlepszego przyjęcia, honory zaś jakie mi wszędzie po drodze oddawano, zrodziły w moim umyśle widoki dumy, które później postanowiły o całym moim losie.
Zbliżając się do Madrytu, inny rodzaj miłości własnej przygłuszył nieco to pierwsze uczucie. Uważałam że margrabina de Val-Florida, kochała swego ojca do szaleństwa, szanowała go aż do uwielbienia, zdawała się żyć tylko dla niego podczas gdy zemną obchodziła się z pewną obojętnością. Teraz, miałam także pozyskać dla siebie mego własnego ojca, przyrzekłam że go będę kochała z całej duszy, chciałam nawet stać się koniecznym warunkiem do jego szczęścia. Nadzieja ta wbijała mnie w dumę, zapominałam o moich czternastu latach, sądziłam że byłam już dorosłą chociaż liczyłam dopiero czternasty rok życia.
Jeszcze byłam zajętą temi rozkosznemi myślami, gdy powóz wjechał w bramę naszego pałacu. Ojciec mój przyjął mnie przy pierwszym wchodzie i okrył tysiącznemi pieszczotami. Niebawem rozkaz królewski wezwał go do dworu, odeszłam do moich pokojów, byłam jednak mocną wzruszoną i przez całą noc nie zmrużyłam oka.
Nazajutrz z rana mój ojciec kazał mnie przywołać do siebie, właśnie pił czekuladę i chciał abym z nim śniadała. Po chwili rzekł mi: «Kochana Eleonoro, tryb mego życia jest nie wesoły i charakter mój od pewnego czasu nader zesmutniał, ponieważ jednak niebo ciebie mi powróciło, spodziewam się że odtąd pogodniejsze dni zajaśnieją. Drzwi mego gabinetu stoją zawsze dla ciebie otworem, przychodź tu kiedy zechcesz z jaką niewieścią robotą. Mam drugi oddzielny gabinet do narad i tajemnych prac. W przerwach między zatrudnieniami będę mógł z tobą rozmawiać i mam nadzieję, że słodycz tego nowego pożycia przypomni mi niektóre obrazy od tak dawna straconego domowego szczęścia.»
To powiedziawszy margrabia zadzwonił. Wszedł jego sekretarz z dwoma koszykami z których jeden zawierał listy tego dnia nadeszłe, drugi zaś listy zadawnione które czekały jeszcze odpowiedzi.
Przez godzinę, zostawałam w gabinecie, po czem wróciłam w chwili obiadu. Zastałam kilku poufałych przyjaciół mego ojca, zatrudnionych równie jak on sprawami największej wagi. Nie lękali się otwarcie o wszystkiem przedemną mówić, prostoduszne zaś uwagi jakie mieszałam do ich rozmów, często widocznie ich bawiły. Spostrzegłam że zajmowały one mego ojca i mocno byłam z tego zadowoloną. Nazajutrz, jak tylko dowiedziałam się że był w swoim gabinecie, natychmiast poszłam do niego. Pił czekuladę i rzekł mi z twarzą rozpromienioną: «Dzisiaj mamy piątek, nadejdą listy z Lizbony;» po czem zadzwonił na sekretarza który przyniósł oba koszyki. Mój ojciec z niecierpliwością dobył papiery z pierwszego i wyjął list zawierający dwa arkusze: jeden ostęplowany który oddał sekretarzowi, drugi zaś zwyczajny który sam zaczął czytać z pośpiechem i zadowoleniem.
Podczas gdy zajmował się czytaniem, podjęłam kopertę i jęłam przypatrywać się pieczęci. Rozpoznałam złote runo zawieszone na książęcym płaszczu. Niestety ten szumny herb miał kiedyś zostać moim. Nazajutrz przyszła poczta z Francyi i tak dalej przez dni następne, ale żadna nie zajmowała tak żywo mego ojca jak portugalska.
Gdy tydzień upłynął i nadszedł piątek, rzekłam wesoło do mego ojca który siedział przy śniadaniu: «Dzisiaj piątek, będziemy znowu mieli listy z Lizbony.» Następnie prosiłam aby mi pozwolił zadzwonić i gdy sekretarz wszedł, pobiegłam do koszyka, dobyłam upragniony list i podałam go memu ojcu, który w nagrodę czule mnie uściskał.
Tym sposobem postępowałam przez kilka piątków. Nareszcie pewnego dnia ośmieliłam się zapytać mego ojca, co to był za list którego zawsze oczekiwał z taką niecierpliwością?
«Ten list — odpowiedział — jest od naszego posła w Lizbonie, księcia Medina Sidonia, mego przyjaciela a nawet więcej jak dobroczyńcy, gdyż przekonany jestem że jego los ściśle łączy się z moim.»
«W takim razie — rzekłam — ten zacny książe ma także prawo i do mego szacunku. Radabym go poznać. Nie pytam się co pisze do ciebie, tajemniczemi znakami, ale zaklinam cię drogi ojcze, przeczytaj mi ten drugi list.» Na te słowa mój ojciec mocno się rozgniewał. Nazwał mnie zepsutem, samowolnem i pełnem przywidzeń dzieckiem. Dodał jeszcze wiele przykrych wyrazów. Następnie ułagodził się i nie tylko przeczytał ale darował mi list księcia Medina Sidonia. Mam go dotąd u siebie na górze i przyniosę, pierwszy raz co przyjdę cię odwiedzić. —
Gdy cygan doszedł tego miejsca, dano mu znać że sprawy hordy wymagały jego obecności, oddalił się więc i już tego dnia go nie widzieliśmy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.