Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 7. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ SIÓDMY.

Nazajutrz z rana obudziłem się wcześniej i poszedłem odwiedzić moje kuzynki. Emina czytała koran, Zibelda zaś przymierzała perły i szale. Przerwałem te ważne zatrundnienia słodkiemi pieszczotami w których równie miłość jak przyjaźń się odzywały. Po obiedzie Zoto w te słowa zaczął rozpowiadać dalsze przygody:

DALSZY CIĄG HISTORYI ZOTA.

Przyrzekłem mówić o Testa-Lundze i dotrzymam wam słowa. Przyjaciel mój był spokojnym mieszkańcem Val-Castera, małego miasteczka położonego u stóp Etny. Miał żonę zachwycającej piękności. Młody książe Val-Castera, zwiedzając pewnego razu swoje majątki, ujrzał tę kobietę która przyszła powitać go wraz z innemi żonami znaczniejszych mieszczan. Zarozumiały młodzieniec zamiast wdzięcznego przyjęcia hołdu jaki mu składali jego poddani ustami piękności, zajął się tylko wdziękami pani Testa-Lunga. Bez żadnych ogródek, wyjawił jej wrażenie jakie sprawiała na jego zmysłach, zuchwałą ręką objął jej kibić i pocałował w twarz. W tej samej chwili mąż, który stał za żoną, dobył noża z kieszeni i utopił go w sercu młodego księcia. Zdaje mi się że na jego miejscu każdy uczciwy człowiek byłby sobie tak samo postąpił.
Testa-Lunga, dokonawszy tego uczynku, schronił się do kościoła i zostawał tam aż do nocy. Sądząc jednakże że wypadało mu pewniejsze środki przedsięwziąść, postanowił złączyć się z kilkoma rozbójnikami którzy od niejakiego czasu ukrywali się na wierzchołkach Etny. Poszedł więc do nich i ci ogłosili go dowódzcą.
Etna na ów czas wybuchała niesłychaną ilością lawy; pośród ognistych jej potoków, Testa-Lunga umocnił swoją bandę w kryjówkach które jemu samemu były tylko znane. Gdy się już tak ze wszech stron dostatecznie zabezpieczył, dzielny ten wódz udał się do vice-króla żądając ułaskawienia siebie i towarzyszów. Rząd odmówił, jak sądzę z obawy nadwerężenia powagi władzy. Natenczas Testa-Lunga wszedł w układy z głównymi dzierżawcami okolicznych majątków. «Kradnijmy do współki, rzekł do nich, gdy przybędę do was, dacie mi co sami zechcecie, nawzajem ja będę was bronił przeciw waszym panom.» Wprawdzie była to zawsze kradzież, ale Testa-Lunga sumiennie rozdzielał wszystko między towarzyszów, zachowując dla siebie tyle ile najmniej biorący dostawał. Skoro zaś przeciągał przez jaką wioskę, kazał za wszystko płacić podwójnie, tak że w krótkim czasie stał się bożyszczem ludu obojga Sycylji.
Mówiłem wam już że niektórzy rozbójnicy z bandy mojego ojca, złączyli się z Testa-Lungą, który przez kilka lat przebywał na południu Etny, czyniąc nieustannie wycieczki na Val di Noto i Val di Mazara. Ale w czasie o którym wam mówię, to jest gdy skończyłem piętnasty rok życia, banda wróciła do Val-Demoni i pewnego dnia ujrzeliśmy ją przybywającą do wioski Augustynów.
Cokolwiek moglibyście wyobrazić sobie świetnego i okazałego, wszystko to da wam słabe zaledwie pojęcie o towarzyszach Testa-Lungi. Ubiory z gwardyi muszkieterów, konie pokryte jedwabnemi siatkami, pasy najeżone pistoletami i sztyletami, długie szpady i strzelby tego samego rozmiaru, oto były przedmioty składające uzbrojenie wojenne bandy.
Przez trzy dni rozbójnicy zjadali nasze kury i wypijali wino, czwartego doniesiono im że oddział dragonów z Syrakuzy, zbliżał się w zamiarze ich otoczenia. Na tę wieść zaczęli śmiać się z całego serca; zaczaili się w wąwozach, uderzyli na oddział i rozbili go do szczętu. Wprawdzie siła nieprzyjaciela dziesięć razy przewyższała ich zastęp, ale z drugiej strony, każdy rozbójnik miał przy sobie dziesięć wystrzałów z których żaden nie chybiał.
Po zwycięztwie, banda wróciła do wioski, ja zaś zapatrując się z dala na całą bitwę, tak byłem zachwycony że padłem do nóg dowódzcy i zaklinałem go aby raczył mnie przyjąć na towarzysza. Testa-Lunga zapytał co byłem za jeden? «Syn rozbójnika Zoto,» odpowiedziałem. Na to szanowne nazwisko, wszyscy ci którzy służyli pod moim ojcem wydali okrzyk radości. Następnie, jeden z nich porwał mnie w swoje objęcia, postawił na stole i rzekł: «Towarzysze, w ostatniej walce zabito nam porucznika Testa-Lungi; sprzeczaliśmy się kto go ma zastąpić, niech więc mały Zoto będzie naszym porucznikiem. Widzimy nieraz że powierzają dowództwa pułków synom książąt lub hrabiów, dla czegoż niemielibyśmy tego uczynić dla syna dzielnego Zota. Ja zaręczam za niego że stanie się godnym tego zaszczytu.» Na te słowa, okryto mówcę rzęsistemi oklaskami i jednomyślnie obrano mnie porucznikiem.
Stopień mój z początku zdał się dla nich być żartem i każdy rozbójnik kładł się od śmiechu nazywając mnie: Signor tenente, wkrótce jednak musieli zmienić dotychczasowe mniemanie. Nietylko zawsze pierwszym byłem w napadzie i ostatnim w odwrocie, ale żaden z nich nie umiał lepiej odemnie wyśledzić obrotów nieprzyjacielskich lub zapewnić bandzie spokojność. Raz wdrapywałem się na szczyty skał aby szerzej objąć wzrokiem okolicę, to znowu całe dnie przepędzałem śród nieprzyjaciół skacząc z jednego drzewa na drugie. Często nawet zdarzało mi się przez całe noce nie złazić z najwyższych kasztanów Etny i gdy niemogłem już oprzeć się znużeniu, zasypiałem przywiązawszy się wprzódy pasem do gałęzi. Wszystko to niebyło zbyt trudnem dla tego kto znał dokładnie rzemiosło kominiarza i chłopca okrętowego.
Tak ciągle postępując, zyskałem powszechne zaufanie i powierzono mi bezpieczeństwo całej bandy. Testa-Lunga kochał mnie jak własnego syna, nadto śmiem wyznać że niebawem nabyłem sławy, która przewyższała wziętość dowódzcy i wkrótce w całej Sycylji o niczem innem nie mówiono jak tylko o świetnych czynach małego Zota. Tyle sławy nie uczyniło mnie nieczułym na rozrywki właściwe memu wiekowi. Już wam powiedziałem że rozbójnicy u nas są bohaterami ludu, sami więc łatwo osądzicie czy najpiękniejsze pasterki Etny, byłyby wahały się oddać mi serce; byłem jednak przeznaczony uledz bardziej wykwintnym wdziękom i miłość przygotowywała mi pochlebniejszą zdobycz.
Już od dwóch lat byłem porucznikiem i miałem siedmnaście lat skończonych, gdy nowy wybuch wulkanu, zniszczył dotychczasowe nasze kryjówki i zmusił bandę szukać schronienia w stronie więcej południowej. Po czterech dniach pochodu, przybyliśmy do zamku nazwanego Rocca-Fiorita, siedliska i głównej posiadłości mego wroga Principina.
Oddawna zapomniałem już o krzywdach jakiem od niego doświadczył, gdy usłyszane nazwisko na nowo rozbudziło we mnie całą zemstę. Nie powinno was to bynajmniej zadziwiać, w naszym klimacie serca są nieubłagane. Gdyby Principino był naówczas znajdował się w swoim zamku, mniemam że byłbym mieczem i ogniem przeklęte gniazdo spustoszył. Tym razem jednak poprzestałem na zrządzeniu o ile możności jak największej szkody, do czego towarzysze, którym nie tajne były moje powody, dzielnie mi dopomogli. Służba zamkowa, która z początku chciała stawiać nam opór, uległa obfitym strumieniom pańskiego wina, które wytoczyliśmy z piwnicy, i niebawem przeszła na naszą stronę. Jednem słowem zamieniliśmy zamek Rocca-Fiorita w prawdziwą wyspę obfitości.
Hulanka trwała przez pięć dni. Szóstego, szpiegi uprzedzili mnie że wyprawiono przeciw nam cały pułk z Syrakuzy i że Principino wkrótce z matką i licznem towarzystwem kobiet, ma przybyć z Messyny. Cofnąłem bandę, sam jednak chciałem koniecznie pozostać, usadowiłem się więc na szczycie rozłożystego dębu w końcu ogrodu. Dla ułatwienia ucieczki w razie potrzeby, wybiłem otwór w murze ogrodowym.
Nareszcie ujrzałem nadchodzący pułk, który roztasował się przed bramą zamkową i dokoła porozstawiał straże. Tuż za nim ciągnął szereg lektyk w których siedziały damy, w ostatniej zaś sam Principino rozkładał się na stosie poduszek. Z trudnością wysiadł podtrzymywany przez dwóch koniuszych, wysłał naprzód oddział wojska i gdy zaręczono mu że żadnego z nas nie było już w zamku, dopiero wszedł z kobietami i kilku panami należącymi do jego orszaku.
Pod moim dębem wytryskało źródło świeżej wody, tuż zaś obok niego stał marmurowy stół otoczony ławkami. Była to najozdobniejsza część ogrodu; nie wątpiłem że całe towarzystwo tu przybędzie i postanowiłem nie złazić aby bliżej mu się przypatrzyć. W istocie po pół godziny ujrzałem nadchodzącą młodą osobę prawie w moim wieku. Aniołowie nie mogą być piękniejszemi, spostrzegłszy ją doznałem tak nagłego i silnego wzruszenia, że byłbym może spadł z wierzchołka dębu gdybym nie był, przez zwykłą ostrożność, mocno przywiązał się pasem do jego gałęzi.
Młoda dziewczyna szła ze spuszczonemi oczyma i z wyrazem głębokiego smutku na twarzy. Usiadła na ławce, wsparła się na marmurowym stole i zaczęła gorzko płakać. Nie wiedząc sam co czynię, zsunąłem się z drzewa i stanąłem tak że mogłem ją widzieć nie będąc sam spostrzeżonym. Natenczas ujrzałem Principina zbliżającego się z kwiatami w ręku. Od trzech lat jak go straciłem z oczu, znacznie wyrósł, twarz miał piękną ale bez żadnego wyrazu.
Młoda dziewczyna spostrzegłszy go, rzuciła nań wzrok pełen wzgardy, za który mocno jej byłem wdzięcznym. Pomimo to, Principino, zadowolniony z samego siebie, przystąpił do niej wesoło i rzekł: «Kochana narzeczono, oto są kwiaty przeznaczone dla ciebie jeżeli mi przyrzekniesz niewspominać o tym niegodziwym hultaju.»
«Mości książe, — odpowiedziała moja sąsiadka — sądzę że niesłusznie kładziesz warunki twoim łaskom, wreszcie chociażbym ja nigdy nie wymówiła przed tobą nazwiska Zota, cały dom wiecznie ci o nim będzie wspominał. Wszakże sama twoja mamka zaręczyła w twojej obecności, że nigdy w życiu nie widziała piękniejszego chłopca.»
«Panno Sylwio!.. — przerwał Principino dotknięty do żywego — racz pamiętać że jesteś moją narzeczoną.» Sylwia nic nie odrzekła tylko zalała się łzami.
Wtedy Principino w największej wściekłości zawołał: «Nikczemna, ponieważ kochasz się w rozbójniku, oto masz na co zasługujesz!» To mówiąc uderzył ją w twarz.
«Zoto!. Zoto!.. — krzyknęła biedna dziewczyna — czemuż cię tu nie ma aby ukarać tego nędznika!» Jeszcze nie dokończyła tych słów gdy nagle wyszedłem z mojej kryjówki i rzekłem do księcia:
«Poznajesz mnie?.. jestem rozbójnikiem i mógłbym cię zamordować; ale zbyt poważam pannę, która raczyła przyzwać mnie na pomoc i ofiaruję ci walkę jaka dla was panów przystoi.» Miałem na sobie dwa puginały i cztery pistolety; rozdzieliłem broń moją na dwoje, położyłem jedną część o dziesięć kroków od drugiej i zostawiłem mu wybór. Ale nieszczęśliwy Principino padł zemdlony na ławkę.
Sylwia natenczas, temi słowy odezwała się do mnie: «Jestem szlachetnego urodzenia ale biedną, jutro mam zaślubić księcia lub być na całe życie zamkniętą w klasztorze. Zamiast jednego lub drugiego, wolę być twoją na wieki!» To mówiąc padła w moje objęcia.
Możecie domyślić się że niedałem się długo prosić. Jednakowoż należało zapobiedz abyśmy ze strony księcia nie doznali przeszkody w ucieczce. Wziąłem sztylet i w braku młotka, kamieniem przybiłem mu rękę do ławki na której leżał. Krzyknął boleśnie i powtórnie omdlał. Wysunęliśmy się przez otwór w murze ogrodowym i uciekliśmy w góry.
Każdy z moich towarzyszów oddawna miał już kochankę, z radością więc powitali moją i kobiety ich przysięgły Sylwji nieograniczone posłuszeństwo.
Już upływał czwarty miesiąc mojego pożycia z Sylwią, gdy zostałem zmuszony opuścić ją aby obejrzeć zmiany jakie ostatni wybuch wulkanu poczynił w stronie północnej. Podczas podróży odkryłem w naturze nowe wdzięki, na które odtąd wcale nie uważałem. Co chwila spotykałem rozkoszne trawniki, jaskinie, gaje w miejscach, które wprzódy wydały mi się tylko dobremi do obrony lub zasadzek. Sylwia ułagodziła moje rozbójnicze serce które jednak wkrótce miało odzyskać dawną srogość.
Wróciłem z mojej podróży na północ góry. Wyrażam się tym sposobem dla tego, że Sycylianie wspominając o Etnie zowią ją zawsze il monte, czyli najpierwszą górą w świecie. Zwróciłem się naprzód ku wierzchołkowi który nazywamy wieżą filozofa, ale nie mogłem wdrapać się na szczyt. Podczas ostatniego wybuchu, wulkan zionąc potok lawy, objął wieżę dwoma ognistemi ramiony i następnie łącząc się o milę dalej, opasał ją nieprzebytemi rozpadlinami i utworzył rodzaj wyspy całkiem niedostępnej.
Poznałem natychmiast ważność tego położenia, nadto na samej wieży, mieliśmy znaczny skład kasztanów, który pragnąłem koniecznie zachować. Dzięki przezorności moich poszukiwań, wynalazłem podziemne przejście, którem dawniej często przechodziłem i które mnie wyprowadziło prosto na samą wieżę. Natychmiast postanowiłem umieścić na tej wyspie całą naszą ludność kobiecą. Kazałem zbudować szałasy z liści i najpiękniejszy przeznaczyłem dla Sylwji. Następnie wróciłem na południe i sprowadziłem całą osadę która była uszczęśliwioną z tego nowego schronienia.
Dziś kiedy przenoszę się pamięcią w szczęśliwe chwile jakie spędziłem na tej wyspie, znajduję je zupełnie oderwane od okropnych wzruszeń które miotały całem mojem życiem. Ogniste potoki dzieliły nas od reszty ludzi, miłość dni uprzyjemniała. Wszystko słuchało moich rozkazów i wszystko ulegało najmniejszym życzeniom kochanej Sylwji. Wreszcie na domiar mego szczęścia dwaj moi bracia przybyli do mnie. Oba doznali nadzwyczajnych przygód i upewniam was że jeżeli zechcecie kiedy posłuchać ich opowiadań, bezporównania więcej was zabawią odemnie.
Mało ludzi policzy szczęśliwe dnie w życiu, ale niewiem czy jest kto coby mógł szczęście rachować na lata. Moje przynajmniej nie trwało jednego roku. Towarzysze bandy zachowywali się uczciwie względem siebie samych, żaden nie byłby się ośmielił rzucić wzrok na cudzą kochankę, tem mniej zaś na moją. Zazdrość przeto była nieznaną lub raczej najakiś czas wygnaną z naszej wyspy, gdyż szalona ta namiętność zbyt łatwo zawsze znajdzie wstęp do miejsc w których miłość przebywa.
Młody rozbójnik, nazwiskiem Antonino, tak szalenie zakochał się w Sylwji że niebył nawet w stanie ukryć swojej namiętności. Sam to uważałem, ale widząc go smutnym i pognębionym, mniemałem że kochanka moja niebyła mu wzajemną i byłem spokojny. Radbym był tylko wyleczyć Antonina, kochałem go bowiem dla jego odwagi. Nawzajem znajdował się w bandzie drugi rozbójnik nazwiskiem Moro, którego dla nikczemności sposobu myślenia z całych sił nienawidziłem, i gdyby Testa-Lunga chciał był mi wierzyć, oddawna byłby go już wypędził.
Moro, potrafił wkraść się w zaufanie Antonina i przyrzekł mu dopomódz w miłości; pozyskał również ufność u Sylwji i przekonał ją że miałem kochankę w sąsiedniej wiosce. Sylwia lękała się wyznać przedemną powziętych podejrzeń, ale postępowanie jej zaczęło być coraz bardziej wymuszonem, domyślałem się więc że stygnął w niej zapał dawnej miłości. Z swojej strony Antonino, uwiadomiony o wszystkiem przez Mora, podwoił zalecania przy Sylwji i przybrał postać zadowolnioną, która dała mi do zrozumienia że był szczęśliwym.
Nie byłem wcale wprawnym w odkrywanie podstępów podobnego rodzaju. Zamordowałem Sylwią i Antonina. Ostatni na chwilę przed śmiercią wyznał mi zdradę Mora. Z zakrwawionym sztyletem, pobiegłem do zdrajcy; Moro przeląkł się, padł na kolana i wyjąkał, że książe Rocca-Fiorita zapłacił mu aby mnie i Sylwię zgładził ze świata, i że jedynie w celu uskutecznienia tego zamiaru przyłączył się do naszej bandy. Utopiłem mu sztylet w piersiach. Następnie wybrałem się do Messyny, wemknąłem się przebrany do pałacu księcia i wysłałem go za jego powiernikiem i dwoma mojemi ofiarami. Taki był koniec mego szczęścia i zarazem mojej sławy. Moja odwaga zmieniła się w zupełną obojętność dla życia, a ponieważ okazywałem równą obojętność dla bezpieczeństwa moich towarzyszów, wkrótce zatem całkiem postradałem ich zaufanie. Nakoniec mogę was zapewnić, że odtąd stałem się jednym z najpospolitszych rozbójników.
Wkrótce potem Testa-Lunga umarł na zgniłą gorączkę i banda jego się rozproszyła. Moi bracia znając dobrze Hiszpanię namówili, mnie aby tam się udać. Stanąłem na czele dwunastu ludzi, przybyłem do zatoki Taormińskiej i ukrywałem się w niej przez trzy dni. Czwartego dnia porwaliśmy mały statek rybacki, puściliśmy się na morze i wylądowali na brzegach Andaluzyi.
Chociaż w Hiszpanji nie zbywa na górach, które zapewniają bezpieczne schronienie, jednak przedewszystkiemi wybrałem pasmo Sierra-Moreny i niemiałem powodu żalić się na mój wybór. Schwytałem dwa transporty piastrów i uczyniłem później kilka nie mniej korzystnych wycieczek.
Odgłos naszych powodzeń doszedł aż do Madrytu. Wielkorządca Kadyxu, otrzymał rozkaz dostawienia nas martwych lub żywych i wyprawił przeciw nam kilka pułków. Z drugiej strony wielki Szeik Gomelezów ofiarował mi służbę u siebie i bezpieczne schronienie w tej oto jaskini. Bez namysłu przystałem na jego żądania. Wielkorządztwo Grenady, niechcąc pokazać swojej niedołężności, niemogąc jednak nas znaleźć, rozkazało schwytać dwóch pasterzów z doliny i powiesić ich pod nazwiskiem dwóch braci Zoto. Znałem tych dwóch ludzi i wiem że popełnili kilka morderstw. Utrzymują jednak, że gniewa ich to powieszenie na naszem miejscu i że w nocy odwiązują się z szubienic i wyprawiają tysiączne niedorzeczności. Nie przekonałem się o tem na własne oczy, niemogę więc nic wam o tem powiedzieć. Przecież nie raz przechodząc w nocy obok szubienicy, zwłaszcza gdy księżyc świecił, dokładnie widziałem że niebyło żadnego wisielca, nad rankiem zaś znowu wracali na szubienicę.
Oto jest historya mego życia którą pragnęliście słyszeć. Sądzę że moi bracia, których życie spokojniej upłynęło, mogli by wam bardziej zajmujące rzeczy opowiedzieć, ale niebędą mieli do tego czasu, gdyż okręt jest już przygotowany i odebrałem wyraźne rozkazy aby jutro puścić go na morze. —
Gdy Zoto odszedł, piękna Emina rzekła z wyrazem głębokiego smutku: «Ten człowiek ma słuszność, chwile szczęścia zbyt krótkie są w życiu człowieka. Przepędziłyśmy tu trzy dni które może już nigdy w życiu nam się nie powtórzą.» Wieczerza wcale nie była wesoła, pośpieszyłem więc z życzeniami dobrej nocy moim kuzynkom. Spodziewałem się że ujrzę je w moim pokoju i wtedy łatwiej zdołam rozproszyć ich tęsknotę. W istocie przyszły wcześniej jak zazwyczaj i na domiar mego szczęścia spostrzegłem że niemiały na sobie ozdób które pierwszego dnia zaraz tak mi się nie podobały. Zrozumiałem wybornie uprzejmość zachwycających dziewcząt, ale Emina nieufając mojej domyślności rzekła: «Kochany Alfonsie, poświęcenie twoje dla nas było bez granic, pragnę abyś równie sądził o naszej wdzięczności. Być może że się już więcej nie ujrzymy. Może dla waszych kobiet łatwiejszem jest zapomnienie, ale my chcemy wiecznie żyć w twojej pamięci i jeżeli kobiety madryckie przewyższają nas w wykształceniu i obejściu, żadna jednak nie będzie w stanie więcej cię kochać od nas. Jednakże drogi Alfonsie musisz jeszcze raz ponowić przysięgę że nam dochowasz tajemnicy i nie dasz wiary gdyby ci co złego o nas mówiono.» Uśmiechnąłem się lekko na ten ostatni warunek, ale zgodziłem się na wszystko i otrzymałem nagrodę w najczulszych pieszczotach.
Po chwili, Emina rzekła: «Kochany Alfonsie, te relikwije które nosisz na szyi, ciągle rażą wzrok Muzułmanek, czy nie możesz ich zrzucić?» Dałem odmowną odpowiedź, ale Zibelda objęła mnie za szyję i nożyczkami które trzymała w ręku, przecięła wstążkę. Emina natychmiast porwała relikwije i rzuciła je w rozpadlinę skały. «Jutro włożysz ją napowrót, — rzekła — tymczasem zawieś na szyi tę plecionkę z naszych włosów wraz z przywiązanym do niej talizmanem, który uchroni cię może od niestałości jeżeli w świecie zdoła uchronić od tego kochanków.» Chciałem poskoczyć za relikwijami, ale dziewczęta opasały mnie pierścieniem z ich śnieżnych ramion i tak ponętnie zaczęły się uśmiechać, że niebawem ogarnęły cały mój umysł i nie miałem czasu o niczem innem myśleć. Czułem jak krew biła we mnie z nadzwyczajną gwałtownością. Mówiąc o krwi dodam, że chociaż zwykle zbrodnią jest niewinną krew przelewać, są jednak wypadki w których człowiek z łatwością może sobie dozwolić zagłuszyć głos sumienia. Całe dalsze postępowanie z mojemi kuzynkami dowodziło mi że marzenia moje w Venta Quemada były tylko czczem urojeniem. Zmysły nasze ukołysały się, byliśmy już zupełnie spokojni gdy nagle zabrzmiał smutny jęk dzwonu. Zegar bił północ. Na ten odgłos, niemogłem wstrzymać się od wzruszenia i rzekłem do dziewcząt, że obawiam się aby nam nie zagrażał jaki smutny wypadek. — «I ja również lękam się, — odparła Emina — nawet niebezpieczeństwo jest blizkiem, ale posłuchaj tego co ci mówię: nie dawaj wiary żadnemu złemu jakieby ci o nas mówiono, niewierz nawet własnym oczom.»
W tej chwili drzwi otwarły się z łoskotem i ujrzałem wchodzącego człowieka wspaniałej postawy, ubranego po maurytańsku. W jednem ręku trzymał alkoran, w drugiem zaś miecz obnarzony; kuzynki moje rzuciły mu się do nóg, mówiąc: «Potężny Szeiku Gomelezów, przebacz nam!» Na co Szeik odpowiedział strasznym głosem: Adonde estan las fahhas? Snać pytał je o te właśnie ozdoby których tego dnia na nich niewidziałem. Później, zwracając się do mnie, rzekł: «Nieszczęsny Nazarejczyku! jak śmiesz razem znajdować się z niewiastami z krwi Gomelezów?.. Musisz przejść na wiarę Proroka lub umrzeć.»
W tej chwili usłyszałem straszliwe wycie i spostrzegłem opętanego Paszeko który dawał mi znaki zgłębi komnaty; moje kuzynki także go spostrzegły, porwały się więc rozgniewane, schwyciły go i wyprowadziły do drugiej izby.
«Nieszczęsny Nazarejczyku, — powtórzył znowu Szeik Gomelezów — wypij duszkiem napój zawarty w tej czarze, lub zginiesz haniebną śmiercią a ciało twoje zawieszone między trupami braci Zota, stanie się pastwą sępów i igraszką duchów ciemności które będą go używać do swoich piekielnych przemian.» Zdało mi się że w podobnej okoliczności, honor nakazywał mi samobójstwo. Zawołałem więc z boleścią: «Ach mój ojcze, na mojem miejscu tak samo byś sobie postąpił.» Po tych słowach wziąłem czarę i wychyliłem do dna. Uczułem nieznośne mdłości i padłem bez zmysłów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.