Rady główne i życzenia na nowy rok

>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rady główne i życzenia na nowy rok
Pochodzenie „Juliusza Wildta Kalendarz Powszechny na rok 1868“
Wydawca Juliusz Wildt
Data wyd. 1868
Druk Drukarnia „Czasu“ W. Kirchmayera
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


RADY GŁÓWNE
i
ŻYCZENIA NA NOWY ROK
J. I. Kraszewskiego.





Ludzkość i narody przez ciężkie przechodzą próby.
Pracujemy na roli przyszłości, uprawiając ją krwią i łzami, plon chyba dzieci zbierać będą.
W smutku, często w zwątpieniu, wleczemy pług po ziemi czarnej wachając się czy iść dalej?
Wielu z nas siada znużonych na zagonie, ale nieubłagana konieczność żelaznym biczem popędza, dalej a dalej.
Ludzkość nie może stać, iść musi, a czy droga jej kamieniami zasłana, czy potrząśniona różami, naprzód potrzeba!
Mniejsza o tych co padają trupem ciała, którym niestanie tchu i siły, gorzéj z tymi co upadną na duchu, tracąc wiarę i nadzieję.
Albowiem nie godzi się zwątpić a przyszłości; byłoby to nie wierzyć w Boga, przypuścić że nie ma prawa, i ślepy zwierzęcy fatalizm poślubić. Po za nami są dzieje przeszłe straszniejsze od naszej epoki zamętu, z których jednak ludzkość wyszła zwycięzko, są ciemniejsze ciemności, są rozpaczliwsze rozpacze, są przepaścistsze przepaście, które przecież czy trupami czy ruinami zawaliły wieki i spółeczność przeszła przez nie dążąc dalej, po najstraszniejszych przesileniach, zawsze ku lepszemu.
W chwilach krwawego potu i znoju, gdy usta odwracają się od tego kielicha goryczy, potrzeba wstąpić na wyżynę i odważnie spojrzeć w głąb na otchłanie, aby nabrać siły i rzec sobie:
Musimy iść dalej, mamy przed sobą przyszłość, powinniśmy tylko wiedzieć dokąd iść i jaką drogą?
To co nam wydaje się nowem, nie jest ani bezprzykładnem ani tak bezdennie czarnem, jak my olśnieni sądzimy; wyjść musimy z tych przepaści, są to ciemne wschody, po których wspinamy się ku górze światłości.
W starych baśniach naszego ludu, bohaterowie dążą ku szklannemu wierzchołkowi góry, do źródła wody żywiącej i odmładzającej. Myt ten oznacza wybornie zadanie ludzkości, ciągle spinającej się ku najwyższemu dobru i światłu, które są życiem.
Ale tak w bajce jak w dziejach, do źródeł życia niema drogi innej, tylko gościniec znoju, walki i trudu.
W tym strasznym pochodzie są ciężkie godziny zwątpienia; na ówczas zapytuje siebie człowiek:
Dlaczego ludzkość pozornie się cofa i zawracać zdaje? Czemu prawda przestaje świecić i być prawdą? Dlaczego między nią a fałszem niema widocznej granicy? Czemu wracamy tam, gdzie tylekroć byliśmy i skąd tylko cośmy wyszli?
Wszystkie te pytania dyktuje zwątpienie i omdlałość nasza; nie wiemy dokąd iść, stajemy niepewni, ale opatrzność dziejowa wytknęła drogę, należy jej szukać i dalej zmierzać do celu.
Cel ten — dobra ogólnego — jest nam znany, nie wiemy tylko jak go najspieszniej osiągnąć, aby z prawego gościńca nie zboczyć na manowce.
Nie wszystkie drogi do niego wiodą; są, co od niego odwodzą.
Chwila obecna nie dla Polski tylko, ale dla całego świata jest wielką próbą ducha.
Jestli jedna niezaprzeczona zasada, nieobalona prawda, nieuwieńczony fałsz, nieobryzgana cnota, niespotwarzone poświęcenie?
Począwszy od Chrystusa i jego nauki, którą obrzucają błotem i usiłują uczynić małą a niewystarczającą — chociaż części nawet prawd ewangielii w czyn nie wprowadzono — aż do szatana, którego apoteozę głosi rozpaczliwe szaleństwo, wszystko z kolei obłocono i oplwano, aby ostatecznie skończyć na zupełnem zwątpieniu i chaosie. Niema już, czegoby się słowem i czynem nie zaparto.
Kupa gruzów została z przeszłości, na przyszłość ani planu gmachu, żadnej idei jasnej, żadnego trwalszego systemu. Nawet wybujałym utopiom pościnano głowy. Natomiast panuje zwątpienie, apatya, przestrach i bezwładność.
Najpotężniejsze umysły z trwogą poglądają w te głębie, cofają się od nich przerażone i czekają promienia z góry, usypiając w występnym fatalizmie.
Ale duch i światłość nie zstępuje na serca trwogą zamknięte.
Na tych rozdrożach nie my tylko jedni stoimy — nam nagim i odartym przyszło wyczekiwać na słocie; drudzy w lepszej wprawdzie odzieży, ale jak my nie wiedzą dokąd pójdą, z czem i za kim? Świat cały czeka i ręce łamie.
Dlaczegóż byśmy nie mieli odważnie spojrzeć na rany i szukać na nie lekarstwa.
Drobne półśrodki nie uleczą nas, fatalizm byłby dobrowolnem wyrzeczeniem się samych siebie, potrzeba mężnie złe obnażyć, dotknąć go i szukać na nie lekarstwa.
Zwątpienie o ludzkości, powtarzamy, byłoby ateizmem, niewiara w przyszłość, krótkowidzeniem niedołężnem.
Nie pierwszy raz ukrzyżowano człowieczego ducha, ale on zawsze zmartwychwstał nieśmiertelny.
Sursum corda.




Epoka nasza to czas jakiegoś nierozporządkowanego zamętu, zewsząd nas nieład otacza, mimo niesłychanych starań o materyalne uregulowanie społeczności; stąpamy po zwaliskach, wśród których chwast i zielska rozpościerają się z pychą prawych właścicieli.
We wszystkich sferach czuć niezmierną boleść, wycieńczenie długą chorobą, to konwulsye, to odrętwienie sprowadzającą. Mieniają się na scenie zbytki siły bezrządnej i bezsilności martwej, następują po sobie nieodgadnione symptomy, nielogiczne rzucania się jak w przededniu chrześciaństwa, zachcianki rzeczy niemożliwych, zwątpienie o prawie i przeznaczeniu ludzkiem.
Żyjemy jakiemś wyczekiwaniem prawdy bez jasnego jej pojęcia, negacyą tego co istnieje, niedobrze wiedząc dlaczego jest nam tak źle; nadziejami dziecinnemi, nieokreślonemi, niespodzianek przyszłości, trawi nas gorączka powolna, czujemy jakby przedśmiertną godzinę.
Lecz jest to tylko przedwstępna odrodzenia chwila. Guizot w swem dziele o spółeczeństwie chrześciańskiem odmalował dobrze ten stan chorobliwy; lecz dając trafną dyagnozę choroby, nie wskazał na nią lekarstwa, odbolał tylko niedolę ludzkości.
Zresztą na innych lekarzach nam nie zbywa; jedni chcą szukać zbawienia w powrocie i zacofaniu do przeszłości, która z daleka wydaje się ideałem; drudzy zaparłszy ducha, siłę liczebną całą przypisują materyalnym życia warunkom; inni radziby wywrócić wszystko, aby potem z nowego człowieka niemożliwe stworzyć społeczeństwo; nie brak ani teoryi, ani empirycznych recept, ale chory cierpi coraz boleśniej. Społeczność w istocie jest w chwili niebezpiecznego przesilenia, i gdyby nie nadzieja, gdyby nie pewność ratunku w mocnem przeświadczeniu i wierze w wyższe cele ludzkości, w prawo postępu niezłomne, możnaby sądzić, że kresu dobiega, że ma skończyć jak niegdyś zaczynała, odmętem.
Dosyć spojrzeć na Europę, by dostrzedz że słabość ta napada nietylko jednostki wycieńczone, ale umysły wybranych, że ogarnia całe narody, owłada niemal wszem światem. Odbija się to w życiu codziennem, publicznem, w teoryach społecznych i ekonomicznych, w polityce, literaturze, obyczajach.
A przyszliśmy do tego jakoś nieznacznie i powoli. Zrazu ogarnęła była świat namiętność utopij niemożliwych, szał Tukajowski przerabiania się na młodszy, na lepszy, na inny zapomocą filtrów a choćby i nożów; chciano pokrajać ludzkość, przegotować ją w doktrynach i zlepić potem nową. Próby się nie udały, przyszło zwątpienie, zwrot pod dach rzeczywistości powszednich, które już tylko na pułap patrzą, nie w niebo, opasują się najciaśniejszą granicą i nie śmieją jej przestąpić, aby się na zawody nowe nie narażać.




Dla dokładniejszego odmalowania tego smutnego obrazu, potrzebaby przebiedz wszystkie objawy życia, a naostatek zdać sobie sprawę ze stanu politycznego Europy i zmian w pojęciach, jakim od lat kilku ulega. Potrzebaby rozważyć międzynarodowe państw stosunki, przypatrzyć się kruchości budowy téj, której upadku lękają się wszyscy, nie wiedząc co na jej miejscu postawią.
Czemże jest dzisiaj Anglia, głośno zapierająca się wszelkiego innego posłannictwa nad przekarmienie swych głodnych dzieci i zabezpieczenie swego olbrzymiego handlu, wyśmiewająca wyższe cele, zrzekająca się chrześciańskiej solidarności narodów, zamykająca w trwożliwem samolubstwie, wróżącem jej zgrzybiałość i upadek. Czem Francya, którą umiejętna dłoń przerabia powoli na równie praktyczną istotę zbiorową, bez innej misyi nad zabezpieczenie własnego bytu, oduczając od pragnień sięgających po za najbliższe interesa dobrobytu i pokoju? Czem są Niemcy, marzące o jedności choćby kosztem swobody, bijące się tu o prawdę, która z drugiej strony wydaje się im fałszem, inną miarą mierzące swoje potrzeby i potrzeby świata? Czem Włochy, tak cudownie przychodzące do życia marzonego przez długie wieki, a w łonie swem równą ilość pierwiastków wzrostu i śmierci przechowujące? Czem Rosya usiłująca dobić się jednolitości siłą, narzędziem nie naszego wieku i szczepiąca sobie rewolucyą, z którą tak długo walczyła? Przemilczym o innych....
Po nad tem wszystkiem wre walka zasad narodowości z prawem posiadania i przedawnienia, jaśniej mówiąc, walka prawa i siły, prawa i bezprawia empirycznie chwytającego ladajakich systemików strupieszałych — grzmią groźby nieustanne rewolucyi społecznych i zamachów ku odbudowaniu niemożliwej średniowiecznej, feudalnej przeszłości, trwa bój władzy duchownej ze świecką, podpierając się najdziwaczniejszemi teoryami. Słowem cały to chaos bezkształtny, z którego żaden mąż stanu ani rycerz ducha nie śmie pokusić się stworzyć nowego świata, a mali tylko spekulatorowie polityczni, łowią ryby w mętnej wodzie.
Ale polityka z całą swą nielogicznością, z brakiem zasad, z poświęceniem ich dla interesu, z całem swem zaślepieniem starej rutynistki, odkładając wyznanie prawdy na jutro, byle dziś przeżyć spokojnie, nie zamyka w sobie jeszcze pełnego obrazu nędz epoki naszej. Ona jest tylko cząstkowym objawem zewnętrznym tego, co choruje w głębi ciała społecznego, braku zasad, wiary, przekonań i bojaźliwości z nich pochodzącej.
W innych sferach czynu panuje ten sam rozstrój, nieład, niepewność, narody pojedyncze rzucają się w konwulsyach, niepewne co począć aby przyjść do samoistnego życia; jedne szukają go na drodze gwałtownych wysileń, drugie w skrytej walce i biernym oporze. Rozpacz rodzi wybuchy, knuje spiski, rozżarza milczące nienawiści klas społecznych, stanów, narodów, rządów i rządzonych.
Obok braterskich porywów ku miłości i zgodzie, poczwarne walki przedwiekowych uraz i niechęci, roznamiętnione waśni całych ludów, w górze dyktatorski system absolutyzmu, w dole wrzący rewolucyjny kipiątek, w pośrodku obojga ofiary.
Im gwałtowniej ciśnie z góry siła, tem mocniej z dołu ku górze rwie się chaos, nikt nie chce ustąpić; tymczasem wyczerpują się lata, życie, potęga, a doktryny fałszywe, a półśrodki maluczkie przedłużają chorobę z dnia na dzień, stan pogorszają co chwila.




Nie zaprzeczy nikt, że jakkolwiek czarny przedstawiamy obraz epoki, nie jest on przesadzony wcale, tkwi wewnątrz społeczności choroba, pragnienie niewysłowione pali nam wargi, wijemy się w boleściach, oczekując codzień lepszego jutra — od przypadku.
Jutro przynosi nam tylko nowe cierpienia.
W innej epoce bytu instynkt poprowadziłby może narody na drogę mogącą wywieść z tego odmętu; dziś ludzkość jak człowiek pojedynczy, straciła instynkt, musi więc oprzeć się na rozumowaniu, na zasadach, i sama wytknąć sobie gościniec.
Otóż czego nam właśnie brakuje: wiedzy co czynić, wiary w obmyślane środki, stałej nakreślonej drogi.
Nie mamy zasad żadnych, łatamy się z dnia na dzień wyżebraną jałmużną maluczkich środków dodniowych.
Uderzmy w główną winę, prawda chrześciańska w zastosowaniu swem do społeczności, wyznawających ją pozornie, jest czczem słowem; moralność pojedynczych ludzi i całych narodów, polityka ich całkiem się z nią rozchodzi.
W życiu prywatnem przyjmujemy ją wrzekomo, zwalniając surowe przepisy jej gwoli potrzebom chwilowym; w życiu publicznem nic nas już nieprowadzi nad interes chwili, rządzimy się w niem często najdrapieżniejszym instynktem zachowawczym, zawsze tylko tem, co się znajdzie pod ręką. Z tego naturalnie wypływać musi, że i stosunek rządzących do rządzonych i międzynarodowe, któremi żadne stałe nie kieruje prawo — najstraszniejszy chaos rodzą, najzajadlejsze walki wywołują. W sprawach najdroższych człowiekowi, bo w sprawach jego ducha, siła rozporządza nie bacząc prawa; jak tylko idzie o rzecz publiczną, i rządzący i rządzeni wyłamują się z pod niego. W ten sposób z obu stron znaczenie prawa się zaciemnia, jego świętość uszczupla, kończy się na nieuznawaniu żadnego.
Pierwszą więc potrzebą jest poprzestać szukać ratunku w półśrodkach, a starać się o odbudowanie stósunków społecznych na stałych niewzruszonych zasadach. To co jest prawdą dla pojedynczych ludzi, musi być prawdą dla spółeczeństw, narodów, i ludzkości.
Prawda jest jedną, inaczej nie byłaby prawdą; uznanie jej ciągnie za sobą wykonanie we wszystkiem. Wciągu wieków widzimy tę prawdę ciągle jedną, odsłaniającą się nam tylko coraz wyraźniej i jaśniej. Prawda chrześciańska jest wszakże tą samą, którą głosili Sokrates i Plato, którą przeczuwały ludy, którą czynem i krwią swą do niewzruszonego prawa podniósł Chrystus.
Odrodziła ona ludzkość, choć niecałkowicie przyjęta, choć cząstkowo tylko spełnioną została.
Nie potrzebujemy dowodzić, że tylko ta prawda może być lekarstwem na chorobę wieku, że wszystko złe pochodzi z zaparcia jej i lekceważenia.
Z braku miłości chrześciańskiéj w najszerszem jej zastosowaniu rodzą się wszystkie te walki, które szarpią światem; bój klas, spółeczeństw między sobą, władzy z rządzonymi, narodów z narodami; z zaparcia spólności braterskiej całej ludzkości i odosobnienia interesów każdej grupy, rodzi się chaos, w którym toniemy. Daje się to sprowadzić jak najściślej do tego jednego pewnika: brak nam zasad szerokich, niewzruszonych, żyjemy wyjątkami, każdy sobie, aby dalej. Z tego wszystko złe wynika. Grzechu tego początki są bardzo stare, choć skutki dziś dopiero najjawniejsze. Nigdyśmy nie wierzyli silnie, a wiary naszej w czyn nie zmienili.




Całe dzieje ludzkości ledwieby się nie dały ująć w ramy jednej historyi walki prawa i siły — ducha i materyi. Rzadkie są epoki szczęśliwej zgody obojga, gdy siła staje się prawu posłuszną i idzie pod jego rozkazy. Naturą zwierzęcej potęgi jest, że jak wilk więcej dusi owiec niżeli pożreć ich może, opanowywa ją szał jakiś, choćby w końcu sama się zniszczyć miała; najczęściej posługują się nią fantazye pojedynczych ludzi i narodów, ich duma, interesa chwilowe, namiętność i mrzonki; a choć ostatecznie niezwalczona siła postępu nawet z nadużyć i gwałtów umie wydobyć korzyść jakąś dla świata, spółeczność cierpi i opóźnia się na drodze swoich przeznaczeń, przez wszelkiego rodzaju nadużycia zwierzęcej siły.
Nigdy wyraźniejszem to nie było jak od czasów rewolucyi francuskiej w dziejach Europy.
Z obu stron, ze strony ludów i rządów, odwoływanie się do siły zwierzęcej, przechyla szalę z kolei na korzyść absolutyzmu rewolucyjnego lub rewolucyj despotycznych. Dziś nawet na drodze teoryj bałamutnych przyszliśmy do bezwstydnego uznania siły, do uniewinnienia wszelkiego gwałtu, do przyklęknięcia bałwochwalczego przed potęgą, nie wchodząc w jej naturę i czynności. Dla ocalenia państwa... wszystko wolno, powiada pan Katkow, nikt nas zwycięzców nie nazwie krwią obluzganymi zbrodniarzami. Dla ocalenia narodu rewolucya łamie wszelkie prawa, odpowiadają inni... a zatem z obu stron byle zwyciężyć, w środkach się nie przebiera.
Wszystkie wszakże zajścia, które w ten sposób chcą rozstrzygać przemocą, nigdy siła nie rozwiązuje i nie rozwiąże; są one tej natury, że samo ich użycie rozognia ranę, przedłuża boleść, pogarsza chorobę, nie leczy. W najszczęśliwszym razie gwałt odracza do jutra kwestye, których rozwiązać nie jest w stanie, zamyka usta, ale nie zabija idei. W tych walkach o prawa rządzących i rządzonych, o prawa narodowości, o swobody ludów, których zdobywanie wciąż pięściowym bojem się przedsiębierze i dokonywać ma, obie strony chwilową zyskują przewagę, ale żadna stałych korzyści; leje się krew na placu boju i rusztowaniach, a padają gorzej niż ludzie, bo prawdy same, ofiarą zaciętości obustronnej; sprawa o krok ku rozwiązaniu się nie posuwa, bo siła zwierzęca niszczy ale nie buduje, a użycie jéj upaja i osłabia na duchu. Winą jest zapaśników stron obu, że środkami niewłaściwemi chcą ten twardy węzeł rozplątać, walka zabija wiele, nie rodzi nic, prócz z stron obu mścicieli.
Z koła błędnego absolutyzmu wywołującego rewolucye, i rewolucyj kończących się dyktaturami a nowym absolutyzmem, dotąd nie wyszliśmy jeszcze.
Znużone konwulsyami narody, zwątpiwszy nareszcie aby cel walki osiągnąć kiedy mogły, zrzekają się czasowo nawet słusznych praw swoich, zwracają do leczenia ran które wojna zadała; ale zaledwie wypocząwszy, znowu temi samemi środkami idą do zdobyczy niemożliwych. Chwilami spoczynki i pozorny pokój, nie są wszakże rzeczywistem uspokojeniem. Sprawa odroczona powraca, tem gwałtowniej dopominając się rozwiązania, im się ono dłużej odwlekło. Przekonawszy się o bezużyteczności rewolucyj pięściowych i knowań rewolucyjnych, narody całem swem życiem dowodzą, że to o co się dobijały, osiągniętem nie zostało; ociężałość, niesmak żywota, niepokój wewnętrzny, odrętwiałość apatyczna, zdradzają nieuleczoną chorobę, która się prędzej czy późniéj znowu ma odezwać.
Możnaby sądzić, że nić Aryadny, która dotąd wiodła przez labirynty przeznaczeń, zerwaną została, że omackiem nie wiemy już dokąd iść dalej. Nie zbywa nam wszakże na zdrowych teoryach, ale te są najmniej upowszechnione, a miejsce ich zastępują chorobliwe mrzonki i najfałszywsze systemaciki. Dlatego pozwolimy tu sobie kilka bardzo oklepanych, starych prawd wywlec z tej graciarni, do której je zepchnięto.




Historya władzy i rządów w starożytnych i nowszych spółeczeństwach, jest tą historyą walki o której wspomnieliśmy wyżej, nieustannem równoważeniem się i przesilaniem krańcowych pojęć, zwycięztwami oznamionowanej. Pomijamy czasy przedchrześciańskie, patryarchalne, teokratyczne, rzeczypospolite i dyktatury, cezaryzmy i imperalizmy wojskowe, chociaż w tem wszystkiem jest już niemal toż samo, co się dzisiaj powtarza ze zmianami w formach wiekowi właściwych. W średnich wiekach przy kształtowaniu się spółeczności chrześciańskiej do właściwego jej organizmu, idea rządu jako instytucyi boskiej ściśle związanej z bytem kościoła i od niego zależnej, wyrabiała się coraz dobitniej. Ten sojusz nie był rzeczą całkiem nową, w starożytności najwyżsi władzcy byli razem arcykapłanami, tron się wszędzie o ołtarz opierał, religia podtrzymywała władzę, władza broniła wiary. Chrześciaństwo wyżej jeszcze stawiając kapłana bożego nad panującego, namaściło także króla, uczyniło go nietykalnym, poświęconym, odpowiedzialnym nie przed ludem ale przed kościołem i głową jego. Kościół stawał ponad panującemi i narody, jako trybunał najwyższy kontrolujący stosunki władzy i ludów, rozsądzający ich sprawy, wyrzekający po czyjej stronie była prawda. Papieże rozdawali królestwa, dzierżyli w dłoni sąd najwyższy, a dekreta ich były jakby głosem bożym, przeciw którym ani szemrać ani od nich apelować nie było wolno.
Był to dziecięcy wiek spółeczności chrześciańskiej, a władza kościoła strzegła w istocie, lubo ostrożnie i bojaźliwie, aby się ludziom zbytnia krzywda nie działa, rozwiązywała poddanych z przysięgi, rzucała klątwy na ludy i panujących. Lecz wkrótce, nad czem już ciężko boleje Dante, interesa posiadłości ziemskich stolicy apostolskiej związały ją wspólnemi z innemi panującemi względy, stawiając ich nie ponad nimi, ale na równi z nimi, w pośrodku ich, w tem samem położeniu co oni. Papieże dla zapewnienia swej niezawisłości, sięgnęli po ziemską koronę, ale w istocie osłabili przez to czysto duchowną swą władzę i narazili ją na wszystkie losy, jakim inni panujący i rządy ulegają.
Zresztą i czasy też zmieniły się powoli, a z niemi pojęcia i potrzeby, kształciła się i dojrzewała ludzkość, rozpowszechniała oświata, a w miarę jak ludzie poczuwali się do prawa i możności rządzenia samemi sobą lub uczestniczenia w zarządzie kraju, przestraszona o zagrożony byt swój władza, nawykała do nietykalności, do nieodpowiadania za nic, ścieśniać poczęła węzeł, usiłowała się bronić, nie chcąc nawet słusznym wymaganiom ustąpić, aby na sile nie szwankować.
Odjęto więc stopniowo narodom i ten nawet mały udział, jaki dawniej miały w zarządzie kraju, zgromadzeniom, stowarzyszeniom, korporacyom wszelkim władzę jaką już posiadały, skupiono wszystko w jednych rękach, lub jeśli dłoń ta była słabą, dzieliła z uprzywilejowanemi siłę, którą się posługiwać nie umiała. Toż samo powtarzało się w kościele, gdzie instytucye demokratyczne pierwszych wieków, prawa zgromadzeń i kapituł, soborów wreszcie, coraz to obcinane, musiały ustąpić nieograniczonej władzy biskupów i papieża. Same wybory zwierzchników duchownych od ludu przeszły do zgromadzeń kapłanów, a od nich w ręce władzy świeckiej. Kościół stając się przez to zależnym i podległym, nie mógł już stawać w obronie ludów i z trybunału najwyższego zszedł prawie tylko do cienia jakiejś władzy uszczuplonej, fikcyjnej. Zyskali przez to panujący na przyroście siły i znaczeniu. Papieżom wprawdzie zostawiono nieomylność w rzeczach wiary, znikły sobory tak jak sejmy, ale nieochybność ową stolicy apostolskiej pod rozmaitemi pozory władze świeckie mogły albo uznawać, lub się od niemiłych jej skutków uchylić. Dziwną anomalią, która starcie dwóch sił wywołać miała między rządzącymi a rządzonymi, było właśnie coraz większe ogniskowanie się władzy w jednych rękach; w miarę jak ludy kształciły się i dojrzewały jeśli nie do samorządu, to do jakiegoś w rządach udziału, który im sprawiedliwie należał, rządy stawały się coraz absolutniejszemi, i za ślepym idąc instynktem konserwacyjnym, niespokojnie stanowiska swego broniły. Tymczasem dawne pojęcie posłannictwa monarchicznego, namaszczenia władzy i odpowiedzialność jej tylko samemu Bogu, ustępowały przed świeższemi teoryami najwyższego urzędu, paktu między narodem a panującym.
Mimo utrudniających postęp zapor stawionych oświacie, pomimo skąpego wymiaru nauki mającej nieść z sobą tylko zachowawcze idee, duch ludzki szedł naprzód, rozwijał się, rosnął, czuł coraz mocniej krępujące go więzy, dopominał się też praw, do których uznawał się dojrzałym. Naostatek nacisk gwałtowny mający zapobieżeć przeczuwanemu niebezpieczeństwu, upadek moralny przedstawicieli władzy, potem niewczesne ustępstwa, przyspieszyły wybuch straszliwy. Cała epoka jedna kończy się tą rewolucyą francuską, która — można powiedzieć — trwa po dziśdzień niedokończoną. Dramat odegrał się we Francyi, ale ma europejskie, ma potężne dla ludzkości znaczenie.




W ostatnich chwilach poprzedzających rewolucyą francuską, idee praw przynależnych człowiekowi i narodom były w zupełnej sprzeczności z istniejącym porządkiem, rozbierano i obnażano filozoficznie nature i pochodzenie wszelkiej władzy, a że się te igrzyska myśli odbywały na polu teoryj i rozumowań bez żywego ich zastosowania, odrobina prawdy jaka w nich być mogła, zamalgamowała się z ogromem mrzonek, utopij i przesadzonych pojęć o niebywałych wiekach złotych, do których chciano powrócić.
Idea postępu wcale jeszcze nie istniała; szło o zwrot ludzkości na drogi naturalne, do stanu natury, który poeci i filozofowie wymarzyli sobie jako raj ziemski.... Niecierpliwość rodziła szały, pragnące się usprawiedliwić źle pojętą historyą człowieka i ludzkości.
Przy takim stanie umysłów chcieć utrzymać dawny rzeczy porządek, było jawnem niepodobieństwem; sypane za późno groble zwiększały tylko siłę potoku. Idee i utopie nie poszedłszy w zapasy z rzeczywistością i trudnościami wykonania coby je pohamować mogły, stawały się coraz więcej wymagającemi i poczwarniejszemi. W tem wszystkiem tkwiła prawda, ale raczej przeczuwana niżeli jasno pojęta — rewolucya szła na oślep, rządy tylko siłą się jej opierały, można było przewidzieć wybuch, ale nikt nie domyślał się, nawet sprawcy jego, jak daleko on ich pociągnie.
Dawniej gdy garstka mężnych, gdy kilku duchownych wyżej nad masy wykształconych, pojmowało najjaśniej potrzeby spółeczeństwa, przypuszczenie ich do rady i działania było wystarczającem, reszta narodu nie domagała się nic więcej, nad pieczę o swym dobrym bycie. A że warunki jego nie były nawet dlań zbyt jasne, chętnie obmyślenie ich zdawano na światlejszych. Powoli jednak krąg oświaty roztaczał się coraz szerzej, filozofowie moraliści, wielka część ogółu badała, zastanawiała się, oceniała, rozumowała, studyowała naturę i pochodzenie władzy, skłonniejszą będąc do zaprzeczenia jej posłannictwa, niż do przyznania prawowitości.
Odpychanie od czynu i udziału rodziło utopie i opozycyą namiętną, popierały ją źle pojęte dzieje i przykłady wieków, których stosunki spółeczne były cale odmienne. W obec tej krytyki zajadłej, żywej, nieustannej, objawiającej się zarówno negacyą i twierdzeniem, sarkazmem i teoryami, rząd ze swym absolutyzmem utrzymać się nie mógł. Podkopanie religijnych dogmatów i powagi kościoła oddziaływało na monarchiczny system, który się na nich opierał. Z kapłanów panujący stali się w oczach tłumu tylko pierwszemi urzędnikami, uosobieniem porządku, stróżami prawa, nie wyrocznią która tworzyć je była powołaną i zmieniać upoważnioną. Czynności ich, jak ogółu ludzi, podlegały uznaniu, sądowi, naostatek moralnej za nie odpowiedzialności.
Nie bez przyczyny przypisywano to rozpasanie idei zbytniemu, jak nazywano, rozszerzeniu oświaty; rosnące pragnienia usiłowano pohamować wstrzymując jej rozpowszechnienie, dając nauce ścisłe religijne podstawy, utylitarne kierunki; ale pohamowanie to rozwoju ducha ludzkiego, okazało się niemożliwem. Na tej drodze prześladowań i zakazów, logicznie dojść było można aż do zakazania samej ewangielii, w której nasiona praw nowych człowieka spoczywały. W części też to spełniono ograniczając wykłady słowa bożego tradycyą, niedopuszczając rozumowi wnioskowania samoistnego; ale kościół posługując się ludźmi, zapobiedz niemógł, by z katedry jakiej nie powstał niespodzianie Abellard, nie ocknął się gdzie jaki Wiklef, nie przemówił z ciszy klasztornej Savonarola, nie targnął się na jego powagę jaki Hus lub Luter. Walka z postępem, który jest niezłomnem prawem ludzkości, codzień widomiej stawała się niepodobieństwem; rozumne tylko ustępstwa w porę duchowi wieku czynione ratować mogły, a na te zdobyć się nie umiano.... Któraż władza jest tak pewną siebie, by dobrowolnie abdykować chciała choć cząstkę siły na korzyść tych, których za małoletnich uważa? Pakt między rządem wymagał odnawiania na coraz nowych zasadach, aby mógł być trwałym, a tego właśnie uczynić nie umiano; zamiast stopniowo rozszerzać swobodę, ścieśniano ją i domaganiom bezmiernym dawano przez to szerokie pole. Gdy później nieustanne już przyszło czynić ustępstwa, ciasne, niewystarczające, pozorne, na nic się one nie zdały; idee domagały się nie podziału ale całkowitego podboju... Rozdrażnienie, wymagania, rosły, aż massy naostatek odwołały się do siły zwierzęcej i sięgnęły po odbiór władzy, obalając w szale zwycięstwa razem z budową państwową, podwaliny społecznej budowy.
Wspomnieliśmy już o rewolucyi francuskiej i jej charakterze, o zgubnych jej skutkach, które obok osiągnionych prawd, podziśdzień jeszcze czuć się dają. Rozumowanie i doświadczenie przekonywa dziś jasno, jak to co naówczas za prawo przyszłe ludzkości poczytywano, fałszywie było pojętem. Cząsteczka prawdy tonęła w chaosie utopij krańcowych. Nie wahano się kosztem krwi, ofiar, wywrotu społecznego, próbować urzeczywistnienia mrzonek niemożliwych owego stanu natury, równości itp. Jeśli z rewolucyjnego tygla wyszły naostatek prawdy wielkie i zbawienne, ona temu z pewnością nie była winną. Stało się to tak jak z alchemikami, którzy szukając złota i kamienia filozoficznego, trafiali na lekarstwa i amalgamy użyteczne.
Najgłówniejszą winą rewolucyi, mijając niejasność jej założeń, było uznanie siły zwierzęcej, uświęcenie jej, i potwierdzenie użycia przemocy, wszelkich gwałtów dokonywanych przed nią, i po niej wykonywać się mających. W naturze tych środków było, że kłam zadawały nawet onym wielkim prawdom, które w życie wprowadzić chciały. Prawda nie potrzebuje posługiwać się teroryzmem i krwią, bo sama przez się jest niezłomnie zwycięską.
Gwałt zadany społeczeństwu pod pozorem zreformowania go, uniósł z sobą najnietykalniejsze zasady żywotne jego bytu, wolność sumienia, bezpieczeństwo osób i własności, ideę rodziny, świętość jej węzłów, wszystko aż do tego braterstwa, które zapisane wielkiemi głoskami na chorągwi, istotnie tylko istniało pod gilotyną.
Rewolucya ostrzyła i przygotowywała broń dla przyszłych despotyzmów wszelkiego rodzaju, ustalała ten zgubny axiomat dziś jeszcze na gruzach jej podejmowany, że w obronie państwa dla idei i mrzonek politycznych wszystko jest dozwoloném, że teroryzm jest środkiem koniecznym i prawowitym, że wolno zawiesić wszelkie prawo i wszystkie prawdy pogwałcić dla ladajakiej utopii lub wymarzonego systemu. Cała rewolucya jest apologią tego teroryzmu, apoteozą siły zwierzęcej mass, a gdyby nawet owoce jakie z niej zebrała ludzkość, były dla niej najkorzystniejsze z innych względów, przykład jaki dała, drogi, które otworzyła, jeszczeby ją potępiały. Widzimy zresztą dziś najlepiej, że z zasadami rewolucyi, z jej środkami despotyzm jak najłatwiej przejednywa się i godzi, że w imie demokracyi i równości najbezwzględniejszej, wybornie robi swe interesa, a dogadza mu wielce, iż bronią rewolucyi i jej urokiem posługiwać się może.
Łacno dostrzedz, że wśród tego zamętu anarchicznego i ludy i rządy zbiły się całkiem z drogi właściwej społeczeństwu chrześciańskiemu, negując wszelkie prawdy, które chrześciaństwo postawiło jako zasadnicze i nienaruszalne. Rewolucya też zaparła tradycyą chrześciańską i powróciła do stanu, w którym zwierzęca siła rozstrzygała wszystko; nadużycia fanatyzmu religijnego służyły jej za oręż przeciwko samej wierze, w chwili, gdy ona sama naśladowała to, co chciała obalić. Potępiano tak inkwizycyą świętą bardzo słusznie, ale czemże trybunały rewolucyjne różniły się od sądów inkwizycyi, czem gilotyny od stosów, teroryzm mnichów od teroryzmu sankilotów ślepo idących za oszalałymi doktrynerami?
Spytajcie więc, jakiemi drogami ludzkość miała się dobijać praw sobie należnych, których jej uparcie odmawiano? Jedną i jedyną tylko drogą pracy powolnej i mężnego wyznawania prawdy, tą właśnie, którą w pierwotnych wiekach szło do zwycięstwa chrześciaństwo. Charakterem tej pierwszej epoki najświetniejszej, w której nauka nowa dokonała najtrudniejszego zadania, obalając starą społeczność, był nie orężny bój ale ofiara, nie krew nieprzyjaciół ale poświęcona własna, nie spisek tajny, ale jawne głoszenie przekonań, nie przemoc ale pokora, cierpliwość wiary głębokiej, pewnej swojego zwycięstwa, a przedewszystkiem: praca nad udoskonaleniem jednostek, z których się składa społeczność. Oddawano Cezarowi poganinowi dań mu należną, grosz czynszowy, ale nie oddawano przekonań, dla których męczennicy szli na stos i rusztowanie; nieporywano się do oręża, bo oręż był narzędziem pogańskiem; głoszono prawdę i cierpiano dla niej.
Cale odrębnym był charakter rewolucji namiętnej XVIII wieku, która dla następnych stała się normą, przykładem, doktryną, i wyrodziła fałszywą teoryą opierającą się na sile pięści, tak dobrze jak wszelki inny despotyzm.
W sprawie najświętszej przyobleczono zbroje i wzięto oręż nieprzyjaciela zbluzgany krwią, ohydzony zbrodnią; szał zapomnieć kazał, że w szatach braterską krwią zbroczonych, nie idzie się do ołtarza. Wszystko przecie co zarzucano despotyzmowi jednego, przemocy klas uprzywilejowanych, przywłaszczano tłumom; nie zmieniło się postępowanie, odmieniły tylko role; władza przeszła w inne ręce ze wszystkiemi nadużyciami swojemi, trybun w imie mass szukający, okrutniejszym był często od ukoronowanego despoty.
Naruszenie prawdy w sferze polityki odbiło się w samém życiu społecznem, w jego stosunkach; jad wszedł w krew naszą, przeżarł więzy, które spajały rodzinę i społeczność, strawił rdzą najdroższe skarby nasze.
Ostatni akt krwawego dramatu rewolucyi najwymowniej świadczy o jej fałszywej drodze. Znużona, niedokonawszy popsutego dzieła, zamknęła się dyktaturą i despotyzmem jednego, tem właśnie, przeciwko czemu w zasadzie walczyła. Pomimo tego koniecznego skutku drogi błędnej, ludzie nie zostali uleczonemi ze ślepoty; system rewolucyjny, rewolucyjne zasady wszczepione w pokolenia, wyssane z mlekiem, pozostały w łonie społeczeństwa, jak następstwa dziedzicznej choroby.
Idea prawa i granic, których w żadnym razie człowiek ani społeczność przestąpić nie powinna, zatartą została ... Rządy, pour cause d’utilité publique, wywłaszczają swych poddanych nawet z praw przyrodzonych; rewolucye też lekceważą wszystko i nieprzebierają w środkach, idąc do celu. A nim owe ideały samorządów, jednolitych państw zlepionych moździerzową siłą, republik, monarchij konstytucyjnych i t. p. osiągnięte zostaną — najjaśniejszym zyskiem roboty jest, że dziś nie ma nic świętego, niema rodziny, człowieka, swobody sumienia i przekonań, równie zagrożonych przez despotyzm i rewolucye, że społeczność gnije i rozpada się, że wszystko wolno jest silnym, bo żadne prawo nie istnieje.
W mniemanym interesie niezdrowej polityki, rewolucya idzie drogami fałszu i spisku, rządy dopuszczają się tak samo poczwarnych okrucieństw nad tysiącami, uspakajając się, że to czynią dla tem większego szczęścia przyszłych pokoleń — ofiary liczą się na krocie, krew się leje, a co najsmutniej, sama idea prawa i jego świętości, przez tych co się jego obrońcami mienią, zostaje obaloną. Tej szkody żadna budowa państwa dla ludzkości nie wynagrodzi.
Dodajmy też, iż wszystko to jest bezskuteczne, bo siła i przemoc dopóki idzie o burzenie i niszczenie, są wybornem narzędziem, ale nigdy nie ręczą zato, co budować i wznosić pragną; nie mają one w sobie organizacyjnej potęgi, i z czynów ich wyrasta najczęściej wprost przeciwny zamiarom skutek.




Wśród społecznego zamętu i gorączkowego rzucania się, zapomnieliśmy w końcu, można powiedzieć, że są przecież zasady niezłomne, nienaruszalne, wiekuiste, wspólne nawet chrześciaństwu z poganami, których nigdy i nikomu, ani rządom, ani ludziom zapierać się nie godzi, czynami lekceważenia ich dowodząc. Gorzej nadto, polityka dziś tak dalece usprawiedliwia wszystko, że dla niej wyrobiła się nawet oddzielna wyjątkowa moralność, w zupełnem będąca przeciwieństwie z tą, którą jako przewodniczkę w życiu powszedniem przyjmujemy.
Prawdy zasadnicze tej moralności, od której odstępstwo tylko w wiekach i krajach barbarzyńskich wytłumaczonem być może, są spuścizną ludzkości odwieczną i najczystszą; strata ich jest największą ze strat, gdyż sprowadza z drogi postępu. Nawet starożytne wieki wiele z tych prawd przeczuwały, a umysły potężniejsze głosiły je wprzódy, nim Chrystus jako prawo w czyn je wprowadził. Boski Plato w swej Rzeczypospolitej dochodzi naprzykład do uznania, że sprawiedliwy nawet nieprzyjacielowi swemu krzywdy czynić nie powinien; my dziś z lekkomyślnością niepojętą wyrządzamy ją przyjaciołom, byleśmy ich na zawadzie w politycznej naszej robocie spotkali. Gdy idzie o państwo, rządy nie wahają się posługiwać takiemi środkami, które posady wszelkiego społeczeństwa podkopują.
Nie jestli nakazywaną denuncyacya w rodzinie, karane przemilczenie pomiędzy najbliższymi sobie, przyjmowane zeznania dzieci przeciw rodzicom? gdzie się podziewa miłość chrześciaństwa w obejściu z obwinionymi o przestępstwa polityczne, którzy przecież z prawidła ogólnego ludzkości służącego, wyjęci być nie mogą?
Tak samo rewolucye nie przebierają w środkach, ale któż im dał i daje pierwszy przykład nieposzanowania prawa, zawieszenia i tamowania go?
Wielkie prawdy społeczne bez których ludzkość byłaby zbiorowiskiem barbarzyńskiém, nigdy bezkarnie negowanemi być nie mogą; są to owe latarnie morskie świecące u brzegów skalistych, które gdy zagasną a burza zerwie się na morzu — wszystko co po niém żegluje, ginie. Gasimy je broniąc się wrzekomo od nieprzyjacielskiej napaści, ale i naszym własnym statkom potem ich braknie.
Dziś bardziej niż kiedykolwiek przypominać należy, że prawdy te ponad wszelkiemi wypadki górować powinny i wszystkim im panować. Jeżeli one nie będą miarą najwyższą wszelkich czynności ludzkich, jeżeli od ogólnych prawideł moralności wiekuistej będzie się godziło ustąpić dla jakichś doraźnych potrzeb gwałtownych i niby wyższych celów, jeżeli polityka ma rozgrzeszać nawet ze zbrodni (obie zarówno strony), nie wiem już gdzie się zatrzymamy i dokąd tą drogą zajdziemy?
Prawo nie cierpi żadnych wyjątków; jeżeli jest prawem, musi być niezłomném; jeśli zawieszoném być może, tedy prawem być przestaje. Nikt nad nie i w żadnym razie wyższym nie jest. Takie tylko pojęcie jego zbawić nas może.
Jeden z ojców kościoła (św. Augustyn) powiedział, że gdyby kłamstwem można świat zbawić, niegodziłoby się kłamać; powiemy za nim, że gdyby zbrodnią można naród lub świat oswobodzić, niegodziłoby się jej popełnić. Najwznioślejszy pozornie cel, nie usprawiedliwia użycia moralności przeciwnych środków. Rousseau w chwili zdrowego natchnienia wyrzekł, że zdobycie największych swobód niewarte jest może jednej przelanej kropli krwi ludzkiej; cóż dopiero gdy nie o tę kroplę idzie, ale o czystość zasad, o świętość prawd, które się chwilowej namiętności poświęca, lub o interes osobisty, któremu się rozmyślnie daje na ofiarę prawo? Czy można wywalczyć swobodę spodleniem, lub ludzi zjednoczyć gwałtem?




Polityka dzisiejsza tak ludów jak rządów, nie przyjmuje już praw moralności bezwyjątkowych, a co za tem idzie, neguje wszelkie prawo, nieuznając go bezwzględnie; pewnik ten, że dla zbawienia kraju (naturalnie pojętego w najrozmaitszy sposób) wszystko wolne, nie od dziś wszakże zyskał prawo obywatelstwa.
Pewien rodzaj wyższości i potęgi nawykliśmy przyznawać mężom, którzy w teoryi i praktyce połamali wszelkie idee zasadnicze, dla dopięcia tego co się zowie wyższym celem; znamionuje to dla nas prawie gieniusz gdy się kto ze wzgardą dla prawd, bojaźliwsze umysły krępujących, oświadcza. Jednym z pierwszych, którzy tej przewrotnej zasadzie nadali powagę, był Machiavelli w swoim Il principe. Od jego czasów podziś dzień nic się nie zmieniło, śmielsi tylko może jesteśmy jeszcze w użyciu środków niegodziwych, gdy cel widzi się nam godziwym a potrzebnym. Zbyteczném byłoby przypominać, że Machiavelli był sługą despotyzmu i żądzy panowania; zgubna więc ta zasada nie zrodziła się w łonie miłujących swobodę i szanujących godność człowieka, wydały ją potrzeby dynastyczne i ambicya, rewolucye przyjęły od chciwych władzy zdobywców. Na obu krańcach despotyzmu i rewolucyi, spiskowi i dyplomaci uznają się wyższymi nad wszelkie prawo i moralność; dość od obojga przecierpiała ludzkość, aby naostatek w imie odwiecznej prawdy zaprotestowała. Tylko w poszanowaniu niezłomnem prawa znajdziemy na dzisiejsze cierpienia lekarstwo, a jeśli to, co ma przedstawiać uosobienie porządku, przykładu dać nie zechce, słuszném jest, by ludzie pojedynczy i narody miłujące istotną swobodę, dla niepokalanej czci jej wyrzekli się zdobywania środkami, które moralność ogólna odrzuca.
Idea swobody, należnej człowiekowi i narodom, płynie wprost z chrześciańskiej zasady; nie znał jej świat pogański i znać nie mógł; u niego swoboda jednej klasy okupywała się zawsze niewolą drugich. Chrystus zrównał wszystkich ludzi, zowiąc ich bez różnicy dziećmi bożemi, uczynił ich odpowiedzialnymi za czyny przed Bogiem samym, uczynił zatem wolnymi, bo kto nie jest wolnym, możeż być odpowiedzialnym? Zamiast niewoli przyszłe poświęcenie dobrowolne ... ofiara jednych dla drugich.
Cała moralność ewangieliczna opiera się na swobodzie i na miłości, która swobodę obwarowuje i ogranicza a poświęcenie rodzi — bez tych dwojga nie ma chrześciaństwa. Chrystus nie zerwał żadnego z tych węzłów, które wszelką łączą społeczność, siłę tylko zastąpił miłością i w obliczu prawa wszystkich uczynił równymi.
Pękają, więzy niewoli, ale prawo miłości braterskiej staje, aby ograniczyć swobodę, wskazując, że swoboda brata powinna być kresem naszej, że one obie godzić się z sobą muszą i dla siebie poświęcać. W ten sposób mamy najprościej sformułowane prawo swobód nietylko ludzi ale narodów, bo wielkie prawdy noszą na sobie cechę tę najogólniejszego zastosowania. Tam gdzie swoboda moja staje na przeszkodzie swobodzie bliźniego, oba zarówno ustąpić coś z niej musimy: harmonia swobód daje ich miarę.
Gdyby świat składał się z ludzi wybranych, dosyćby było tych wyrazów na wypisanie im całego kodexu prawa. Na nieszczęście większość jest słabą, często ciemną, a miłość własna zaślepia; życie więc dopiero uczy nas tysiąca stosunków i miary, w jakiej wzajemne sobie czynić powinniśmy ustępstwa. Całość tych form stanowi prawo społecznego bytu. W stosunku człowieka do człowieka, do narodu, narodów do siebie, rozpromienienie tej prawdy rozrastającej się jak ziarno gorczyczne, daje nam wszystkie prawa z jednej prawdy płynące.
Najwyższem prawem jest miłość bliźniego, lecz miłość rozumna; ta nas uczy, iż rzeczy szkodliwych ludziom natury ich nieświadomym, wzbraniać i chronić od nich musimy.
Ztąd płynie, że chociaż wszyscy równi jesteśmy w obliczu Boga i prawa, nie wszyscy przed zupełnem poznaniem prawdy sami sobą rządzić możemy. Światło w nas będące, dojrzałość nasza, jest miarą swobody, której używać mamy prawo. Nie wszyscy więc o jednaki swobody udział domagać się możemy; wartością człowieka, usposobieniem do jej użycia a nie nadużywania, mierzy się prawo jakie on ma do niej. Dziecięciu przez miłość dlań nie daje się noża, ani nieumiejącemu obejść się z nią, niebezpiecznej trucizny, która w rękach lekarza może być zbawczem lekarstwem, a w ręku nieuka narzędziem zbrodni.
Zakres więc swobód należnych człowiekowi i narodom, oznacza ich wykształcenie moralne. Dla ludzi doskonałych nie potrzebaby praw żadnych, możnaby im dać swobodę nieograniczoną, boby jej nie nadużywali. Dajmyż ją ludziom zepsutym, a natychmiast obrócą na złe.
Naród niedorosły, jak dziecię trucizną, zabić można swobodą przedwczesną, ale też dojrzały wstrzymując w więzach które do pieluch porównać się dają, paraliżujemy go na wieki. Życie potrzebuje rozwijać się wedle własnej siły swej wewnętrznej, czuwać nad niém potrzeba, kierować niem niepodobna, nie krzywiąc. Właściwem też posłannictwem władzy jest dozór i czuwanie, kształcenie narodów, prowadzenie ich do postępu, a w końcu pełnoletnich dopuszczenie do pełnej woli. Niezawsze się tak jednak dzieje, władza przerasta w wiekuiste nauczycielstwo nad dorosłymi, a gdy gieniusz wychowańca prześciga pedagoga, staje się nieznośną i szkodliwą. Rosną ztąd walki i spory, w których z obu stron godziwe i niegodziwe używają się środki, lecz właśnie dobór ich daje doskonałą miarę dojrzałości zarówno ludów jak rządów. Porównanie jakiegośmy użyli, dobrze wyjaśnia stosunek obojga do siebie. Z natury swej narody są niecierpliwe i często zarychło domagają się emancypacyi; rządy zaś zbyt zachowawcze, nie ze swych praw ustępować nie chcą. Konflikt jest prawie koniecznością, lecz zamiast zmierzać i kończyć się porywem do pięści, niepowinienżeby rozstrzygać się walką powolną, w którejby z obu stron prawdy wyższe nad interesa chwilowe poszanowane były?
Na pobojowisku tém nietylko trupy ludzi, ale zabite idee, zasady i prawdy opłakiwać należy.




Z tego, cośmy powyżej z bardzo starych a oklepanych pewników powtórzyli, okazuje się, że niema absolutnie doskonałej, jedynej formy rządu na wszystkie wieki i kraje, ani jednej recepty na uszczęśliwienie wszystkich narodów; każdy z nich jest wynikłością potrzeb miejscowych, i czasowych, a koniec końcem można do pewnego stopnia przyznać, że narody mają to na co zasługują. Najułomniejsza forma rządu jest jeszcze koniecznym skutkiem jakichś wypadków, a gdy poszanowanie prawa i dobra wiara dają jej namaszczenie, może ona spełnić swe posłannictwo, do danej chwili być dobrą tam, gdzie jest i właściwą. Ale ne quid nimis, pierwszym warunkiem trwania nie jest nieruchomość i zastanie, owszem zastosowywanie się do potrzeb, ich wyprzedzenie. Rząd przedewszystkiem winien być stróżem prawa, i nie przecząc sam sobie, wyłamywać się z pod niego nie może. Stan społeczności oznacza sam formę rządu jemu właściwą, dozę swobody do jakiej użycia dorosnął. Są wieki i kraje, w których absolutna władza jednego była koniecznością; są niebezpieczeństwa, wśród których rzeczypospolite stanowią i poddają się dyktatorom; były epoki, w których nawet niewola była pracownią przyszłości — ale przedewszystkiem rząd jak człowiek, dla siebie, istnieć nie może. Przypuścić można wszelką formę, ale przejętą tym duchem istnienia dla ludzi nie sobie; tam gdzie miłość własna i interes własny dźwigają i kierują rządem, gdzie się on sądzi sam przez się niezależnym i nieodpowiedzialnym, ma już zaród upadku w sobie. Gdy bezmyślny konserwatyzm i teorya, którąby nazwać można de l’art pour l’art, wstrzymują wszelki postęp i bronią ustępstw, gdzie naostatek przychodzi zła wiara i niemoralne środki użyte są dla utrzymania się przy bycie, tam wywrót nieuchronny. Przychodzi on w bardzo różny sposób, ale następuje zawsze, bo rząd traci poszanowanie i siłę.
Są naprzykład środki zachowawcze na pozór liberalne, pozornie sprawiedliwe, a w istocie dążące tylko do zaspokojenia interesów chwilowych, do utrwalenia status quo, które moralność odrzuca jako komedyą polityczną, zdającą się szanować ducha, a w rzeczy przyznającą tylko — siłę zwierzęcą.
Dajemy z wielu jeden przykład tylko. Rewolucye wszystkie odwoływały i odwołują się do nieoświeconych mass w imię równości ludzi, chociaż równość ta co do praw politycznych nigdy istnieć nie może. Ale potrzebowano mass, więc podchlebiano massom — cóż?... Oto wzorem tych demagogicznych teoryj obrachowały także despotyzmy, że tych samych mass niewykształconych, w imie tej samej zasady — nieszkodliwej dla absolutyzmu — użyć potrafią z łatwością na korzyść swoją. Ulitowano się więc nagle nad ogółem, wzięto go w szczególną opiekę i nadano mu prawa polityczne, do których nie dorósłszy, nierozumiejąc ich, nieczując potrzeby, tłum prowadzić się daje łatwo, wpływem rządu idzie za nim posłuszny. Despotyzm od niejakiego czasu z wielką dla siebie korzyścią stał się obrońcą ludu, przyjacielem równości, wrogiem przywileju i zajadłym demokratą.
Dopóki szlachta się nie sprzeniewierzyła tronom i zasadzie monarchicznej, brzydzono się demagogią; dziś gdy i panowie herbowni i inteligencya nadto chcą swobód, lud ukochano, który się bez nich obejść potrafi i używać nie myśli.
Zawsze to lepsze niż odmawianie swobody, bo nadanie jej powoli kształci ludy; ale tu nie szło wcale o kształcenie mass, ani o swobodę żadną, chodziło o interesa despotyzmu.
Gdy idzie o najprostszą czynność administracyjną, o urząd w gminie, wybierają zdolnych do spełnienia go, i takich którzy uzdolnienia swego dali jakieś dowody — a do najważniejszych czynności politycznych, do wyrokowania o formie rządu i dynastyi mającej mu przewodniczyć, powołano nagle ogół — zasadą głosowania powszechnego! Oparto się na ten raz na zasadzie demokratycznej: vox populi vox Dei, poszanowując instynkt narodu upojonego nadanem mu prawem, a często i czem innem jeszcze ... Ta równość pozorna w głosowaniu, wydająca się zdala czemś nader liberalnem i uroczem, w istocie jest krzyczącą niesprawiedliwością, negacyą inteligencyi a odwołaniem do siły materyalnej. Jestże słuszném, aby głos męża stanu, człowieka, który życie strawił na badaniu potrzeb kraju, na sumiennej dlań pracy, równoważył się z głosami żadnego znaczenia mieć nie mogącymi, ludzi, którzy nie wiedzą co czynią, posłusznych rządowi, łatwo intymidacyą, pochlebstwem lub fałszywém rozumowaniem dających się uwieść.
Środek ten zachowawczy, podniesiony do wysokości zasady, jest niemoralnym i nacechowanym złą wiarą, może on posługiwać w danej chwili interesowi; ale czyni ujmę tym, którzy go używają. Niepodobna bowiem przypuścić, aby ci, co głosowanie powszechne za narzędzie biorą, nie czuli i niewidzieli, że sile zwierzęcej dają przez to wziąść górę nad światłem i inteligencyą; jednem słowem, by nie wiedzieli, że głosząc zasadę, prawią fałsz.
Bezwzględnie biorąc niema wątpliwości, że wszyscy głosować mają prawo, ale prawo to musi być obwarowane pewną kwalifikacyą, choćby najprostszą, umiejętnością czytania i pisania, inaczej oznacza tylko rewolucyjne powołanie mass, na których ciemnotę się rachuje.
Z małemi wyjątkami nie ma dziś w Europie kraju, niema narodu, w którymby głosowanie powszechne sumiennie zastosowanem być mogło. We Francyi znaczniejsza część ludności czytać ani pisać nie umie; głosuje za tym, przy kim jest siła, niewiele się troszcząc o to co czyni; a szczerość wotów, uzyskanych z pomocą żandarmów, merów i prefektów, nikogo nie łudzi. Każdy też rząd despotyczny z ochotą przystanie na głosowanie powszechne, zawsze mogąc być pewien, że ono na jego korzyść wypadnie. Ale kogóż się tu oszukuje? Pragnie się tylko, opierając na sile, nadać jej jakąś sankcyą, jakąś prawowitość pozorną. Niestety! historya jest nieubłaganą. ...
Jak z głosowaniem, tak z innemi swobodami człowieka; wrota do nich otwarte być powinny dla wszystkich bez wyjątku, ale wnijść może przez nie tylko ten, kto złożył dowody wykształcenia.
Wszyscy mamy równe prawa, ale nie wszyscyśmy do wszystkiego zdolni, a nic dla społeczeństwa zgubniejszem być nie może nad to, gdy każdy w niem sądzi się zdolnym do wszystkiego i porywa do rzeczy, których nie rozumie. Zachcianki te drogo się zwykło opłacać.
Wprawdzie przypuszczenie nawet wcześniejsze nieco do swobód politycznych, kształci ludzi i wyrabia — czego dowody mamy w Ameryce, i lepszem jest ostatecznie, niżeli powstrzymywanie życia zbyt surowemi ograniczonego szrankami; ale społeczność uspokojona tem, że jej prawa są uznawane, spieszyć się z używaniem ich dla płochego tylko zadowolnienia miłości własnej, niepowinna. Niepotrzeba dowodzić, że polityka i nauki społeczne są nauką, że instynkt zapewne często ją zastąpić może, ale bezpieczniej jest, gdy nań rachować niepotrzeba. Nikt dziś za żadnym przywilejem stanu przemawiać nie może, gdyż w społeczeństwie nowem kasty i podziały nie istnieją, wszyscy mają prawo do wszystkiego, ale to prawo usprawiedliwić powinni wykształceniem.




Wyboczyliśmy nieco od przedmiotu głównego, nastręcza się bowiem tyle zadań namiętnie i fałszywie pojmowanych, iż przypomnienie bardzo zwyczajnych prawd, zdaje się nam koniecznem, — wracamy jeszcze do głównej kwestyi zamętu dzisiejszego i chorobliwego stanu społeczeństw, napróżno szukających sobie lekarstwa. Rodzi go bezsprzecznie ta chwiejność zasad, i nieposzanowanie praw i prawa, o których już mówiliśmy. Wielkie prawdy ewangieliczne stoją wprawdzie nieporuszone i pozornie szanowane, ale w chwili istotnego czy mniemanego niebezpieczeństwa, każdy się od ich spełnienia uwalnia i z pod ich rygoru wyjętym być sądzi; księga praw nieustannie się zmienia, a w istocie idea prawa słabnie; narody w interesie swobód, rządy w sprawie konserwacyi własnej zawieszają prawo, i uciekają się do bezbrzeżnej samowoli; obie strony niewiele na tém zyskują, ale ludzkość ogromnie na tém traci.
Henryk IV odezwał się tak niegdyś, że Paryż wart był mszy; inni po nim za każdą pilniejszą potrzebą polityczną ośmielali się do czegoś nieprawniejszego; przyśliśmy do tego, że dla jedności politycznej widzimy publicznie zadawane gwałty sumieniu człowieka, grabienie własności, prześladowanie języka, wiary, obyczaju; łamane traktaty i zobowiązania międzynarodowe, prawo narodów i prawa człowieka. Młodzi publicyści czynią sobie chlubę z tego, że gardzą tem co wieki i cała ludzkość szanowała.
Ilekroć despotyzm widzi się w niebezpieczeństwie, nie waha się uciekać do podobnych środków, w których nie czyni żadnego wyboru; cóż potem dziwnego, gdy uciśnione narodowości, którym wydarto wszystko i zaprzeczono istnienia, które skrępowano nieznośnemi więzy, powiadają sobie, zapożyczając logiki od swych ciemięzców, że i im też w sprawie oswobodzenia która jest zadaniem bytu, wszystko wolno. Przykład dano im z góry.
Ten rodowód rewolucyjnych teoryj od despotyzmu, nie jest wcale dowolnym wymysłem, jest niezbitym i jasnym faktem. Ojcem rewolucyi jest bezbrzeżna samowola despotyzmów; matką szaleństw socyalnych zgniła polityka bezprawiów.
Szukano źródła anarchicznych doktryn nurtujących świat, w jakiémś chorobliwem rozpasaniu umysłu ludzkiego, lecz z czegóż ono powstało?
Z ucisku zbytecznego i samowoli, z nieposzanowania praw, z gwałtu zadanego ludzkości. Na gnojowisku nadużyć wyrasta naturalnie ten grzyb anarchii; rząd chwytający się środków niemoralnych, choćby chwilowo zwyciężył, traci szacunek, ściera z siebie cechę swojego posłannictwa.
Te doktryny fałszywe, nad których powstawaniem bolejemy, są chorobami koniecznemi, płynącemi z zaniedbanej, powstrzymywanej oświaty, ze wstecznictwa w wychowaniu. Gdzie ucisk myśli przywodzi do szału, a represya myśli zmusza ją do milczącego nurtowania w podziemiach, rodzą się teorye szalone, gorączkowe, tak nieochybnie, jak z trucizny rodzi się śmierć.
Skutki te zawsze jednym, tym a nie innym przyczynom przypisać potrzeba.
Naostatek knowania i wybuchy rewolucyjne wszystkie są dziełem pokrzywdzenia swobód; nie są to twory fantazyi i przypadku; źródła ich zawsze szukać potrzeba w jakiemś pognębieniu człowieka, w jakimś nadewszystko moralnym ucisku i niesprawiedliwości.
Sam brak swobody dla myśli wyradza choroby, którym tylko zupełna jawność i wolny rozrost, niebezpieczny wpływ odjąć może. Palono dosyć ksiąg na stosach często nawet z autorami ich, — cenzura kościelna zabraniała czytania, niszczyła je tysiącami; i cóż to pomogło?... Ogień tych stosów rozlał się daleko, myśl niepowstrzymana szła dalej odziana nowym męczeństwa urokiem, silniejsza, spotęgowana chłostą, święta bo ukrzyżowana, i wzniesiono jej piedestał, sądząc, że przygotowują rusztowanie.
Jeżeli w tej walce szalona myśl rwała się często zadaleko, cóż winna?.... pchano ją i pędzono smagając i cisnąc. Na choroby myśli nie ma innego lekarstwa nad swobodę zupełną roztrząsań i pozostawienia kuracyi własnym siłom natury. Jak dyament poleruje się tylko pyłem dyamentu, tak myśl myślą tylko zwyciężoną być może, nigdy siłą pięści, która zamyka usta, ale niepowstrzymuje idei. Ucisk rodzi chwilową ciszę śmierci, ale z mogił na pobojowisku wstają duchy i walka Hunnów z Rzymiany owymi przenosi się w powietrze.




Zarodem wszystkiego złego, powtarzamy to jeszcze, powtórzym nieraz, są nadużycia siły zwierzęcej i odwoływanie się do niej bezustanne, jak gdyby ona cośkolwiek trwale rozwiązać mogła. Namnożyło się axiomatów fałszywych, przeciw którym dziś nawet protestować niewolno; do nich należy owo godło Salus populi lex suprema, które posługuje z kolei stronom walczącym i uświęcać ma wszelkie nadużycia. Ta idea czegoś nad prawo wyższego, nadweręża znaczenie i powagę prawa samego, cóż gdy niebaczność rządów targa się nie na kodexa pisane, ale na zasadnicze i wielkie prawdy, które wiążą i trzymają społeczność. Same one w ten sposób upoważniają narody do użycia w walce wszelkiego godziwego i niegodziwego oręża. Widzimy to najlepiej w historyi mnogich rewolucyj społecznych, które tam są najgwałtowniejsze, najrozpasańsze, gdzie nieposzanowanie, prawa ze strony przeciwnej najbezwzględniejszém było. Tą wysoko postawioną ideą prawa, czczonego aż do bałwochwalstwa, broni się Anglia od wszelakiego wybuchu, który przy największem rozpasaniu namiętności politycznych, jest niemożliwym; tam gdzie coups d’état następują jedne po drugich, gdzie siła wojskowa powoływaną jest nieustannie do rozwiązywania rosnących trudności bagnetami, tam rewolucyjne wybuchy są najstraszliwsze i nie szanują nic, bo ich tej gwałtowności nauczono, przykład jéj dając z góry.
Przez ciężkie przechodząc doświadczeń koleje, szczególnie w ostatnich stulatach, ludzkość się wreszcie przekonywać zaczyna o bezużyteczności walki orężnej i spiskowań, zdaje się ona wchodzić na tor nowy, na drogę udoskonalenia wewnętrznego i pracy powolnej, która sprawie swobód i narodów da pewniejsze zwycięztwo. Rzuci ona to koło błędne, które z despotyzmu wiodło do rewolucyj krwawych, do anarchicznych szałów, do koniecznej dyktatury, i tak dalej bez końca. Wreszcie dostojność prawdy nie dozwoli jej dłużej posługiwać się fałszem, kryć z sobą, spiskować pokątnie, wystąpi ona z odkrytą twarzą i piersią, ze spokojem głębokiego przekonania, pewna swej siły i zwycięztwa, gardząc siłą materyalną, którą ostatecznie zwyciężyć musi. Tę erę nowej pracy społecznej wszystko się zdaje zwiastować: znużenie walczących, bezużyteczność walki, uznanie prawdy, przekonanie o niebezpieczeństwie bezprawia i gwałtu, który nic nie tworząc, burzy co mamy najdroższego.
Użycie siły w sprawie ducha pozostawić potrzeba tym, którzy do poczucia potęgi jego niedorośli; jakkolwiek publicznie odzywają się głosy uświęcające ją i odwołujące się do niej, panowanie jej widocznie zbliża się do końca. Narody pierwsze zrzekną się walki pięściowej, spisków tajemnych, dróg fałszu milczących i skrytych, a prawda wyznawana jawnie przez wszystkich, zwycięży.




. . . . . . . . . . .

Czyńmy cośmy powinni — niech się stanie co zechce.....
My cośmy ucierpieli najwięcej z obu stron, i od rewolucyi, która wypotrzebowała na swe szały najświętsze uczucie miłości ojczyzny, — i od despotyzmu, który zachowawczym się czyniąc, nękał nas uciskiem bezprzykładnym, nieludzkim; my pierwsi stańmy murem przy prawach człowieka i narodu.
Będziemy cierpieli, cierpmy z godnością, z powagą, nie zapierajmy się prawdy, dając jej świadectwo wszelakie, choćby krwią pisane ... odepchnijmy fałsze, spiski, rachuby przemądre Machiawelów bezwąsych i Tajlerandów łysych; idźmy drogą prostą, jawną, mężnie i uczciwie. Niech żaden z nas w obec tortury nie ulęknie się powiedzieć kim jest, czego broni, niech dotrwa do końca niezłomnie. Dajmy świadectwo prawdzie.
Ojczyzny nie zbawimy inaczej, jak odbudowując ją po jednym człowieku, każdy zaczynając od siebie ... Umoralizowanie jednostek jest najpierwszą, największą potrzebą i obowiązkiem chwili ... Umiejmy cierpieć i wytrwać...
Przykładów nam nie zabraknie.
Tylko cnotą olbrzymią dzieła olbrzymiego dokonać potrafimy. Niczem będzie wszystko, czem nam grozi i co wykonywa mściwa zemsta jednych, przemądrzała rachuba innych, jeśli ściśle spełniamy wszyscy obowiązki nasze. Nic nas nie dotknie, gdy się nad ziemię i świat podniesiemy potęgą prawości, czystości — cnoty.
Niestety powtarzam jedno, brak wyrazów nowych, na powracającą ciągle myśl tęż samą, którą zdaje mi się, żem zawsze jeszcze za słabo i niejasno wypowiedział.
Zrozumie mnie kto zechce...
To com tu napisał, wyda się wielu rzeczą oklepaną, ogólnikiem nic nie znaczącym może ... cnota, obowiązek, prawo, prawda, oddawna służą na tak rozliczne użytki wszystkim, iż monet tych piętna się starły ... Ale łatwo człowiekowi dobrej wiary z łupin tych prawdziwą myśl wydobyć....
Wróćmy do zasad odwiecznych, stałych, w rzeczach publicznych starając się być tak prawymi i czystymi, jakeśmy być powinni w życiu prywatném. Niech jedna moralność, jedna miara służy obojgu; niech słabość i obawa nie zamykają nam ni ust, ni serc, ni dłoni ... głośmy prawdę czynem.
Zwyciężmy despotyzm cnotą, a rewolucyę cnotą naszą; niech ani groźba jednego ani drugiej, nie wymoże na nas odstępstw od prawdy, choćby pierwszy zastraszał nas śmiercią, a druga łudziła do występku ratunkiem ojczyzny ... Tym sposobem staniemy się niezwyciężeni, spełnimy myśl i wiekuiste posłannictwo narodowe Polski.
Bądźmy pewni, ze interes chwilowy narodowości naszej, wymagający poświęcenia zasad i przekonań, jest tylko źle zrozumianym interesem, w gruncie szkodliwą dla sprawy naszej rzeczą, jeśli nieuczciwą.
Idąc tą drogą, może przedłużymy pozornie pracę odrodzenia, może się ona często wydać nam zgubną po ludzku, ale po bosku będzie zbawienną. Machiawelstwa nas nie uratują, bo czyści tylko sprawie czystej służyć możemy, a kalając siebie w sobie, kalamy i zabijamy tę ojczyznę, której ocalenia pragniemy. Święćmy jej wszystko, oprócz sumienia i uczciwości.
Przestańmy wierzyć w siłę i w pięść.
Niech się do nich uciekają ci, co innych środków dla osiągnienia nieprawego, świętokradzkiego celu, nie mają. Duch cierpliwym jest, ale zwycięża w końcu, bo jest siłą bożą, nadludzką, nieprzełamaną; nim walczmy — przemożemy i miliony spiknięte na nas i sofizmata i uciski i męczarnie i obojętność świata.
Ale niech z nas każdy pomni, że w sobie cząstkę tego ducha wspólnego ojczyzny piastuje, że aby on się wzmógł cały, pojedynczo podnosić go w sobie musimy.
Otóż życzenia na rok nowy, nie wiem już który rok męczeństwa i boleści.
Prawda a praca, zapisał jeden z dziadów na szczycie domu, na herbu szczycie, na księdze swej, na sercu swem; niech to godło świéci nam w dalszym pochodzie...
Prawda i praca zwycięża!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.