Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część pierwsza/Księga trzecia/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Pamięć wieśniaka warta umiejętności wodza.

Zapasy żywności, będące w łódce, okazały się użyteczne.
Dwaj tułacze, zmuszeni do dalekich zbaczań i okrążeń, dostali się do brzegu dopiero po trzydziestu sześciu godzinach. Spędzili noc na morzu; ale noc była piękna, choć jak dla uciekających zbyt księżycowa.
Musieli z początku oddalić się od Francyi i wydostać na pełne morze w kierunku Jersey.
Słyszeli ostatni wystrzał korwety zdruzgotanej, niby ostatni ryk lwa, którego myśliwi zabijają w lesie. Potem nastała cisza na morzu.
Korweta „Claymore“ zginęła w taki sam sposób, jak Mściciel;[1] lecz sława zapomniała o niej. Nie jest bohaterem, kto walczy przeciw swemu krajowi.
Halmalo był godnym podziwienia żeglarzem. Dokazywał cudów zręczności i rozumu; improwizowane to przemykanie się pośród skał, bałwanów i czat nieprzyjacielskich było arcydziełem. Wiatr zmniejszył się i można było kierować łódką.
Wieczorem drugiego dnia, na godzinę blizko przed zachodem słońca, pozostawił za sobą górę Ś-go Michała i przybił do brzegu płaskiego, żwirowatego, który zawsze bywa pustym, bo jest niebezpiecznym; można tam osiąść na mieliźnie.
Na szczęście, morze było wysokie.
Halmalo dotarł jak można najbliżej brzegu, pomacał piasek, a widząc, że jest stały, wparł na niego łódkę i wyskoczył na ląd.
Za nim wyszedł na brzeg starzec i rozejrzał się po widnokręgu.
— Panie — rzekł Halmalo — jesteśmy tu przy ujściu Couesnon. Oto po prawej stronie Beauvoir, a Huisnes po lewej. Ta dzwonnica przed nami, to Ardevon.
Starzec schylił się do łódki, wziął suchar, włożył w kieszeń i rzekł do majtka:
— Zabierz resztę.
Halmalo włożył do worka resztę mięsa i sucharów, zarzucił go sobie na plecy i zapytał:
— Czy mam prowadzić Waszą jasność, czy iść za nią?
— Ani jedno, ani drugie.
Halmalo spojrzał na starca zdziwiony.
Starzec mówił dalej:
— Halmalo, rozstaniemy się. Być we dwóch nie warto. Trzeba być albo w tysiąc, albo samemu.
Zatrzymał się i wydobył węzeł z zielonego jedwabiu, dosyć podobny do kokardy, w środku którego wyhaftowaną była złota lilia.
— Umiesz czytać?
— Nie.
— Dobrze. Człowiek umiejący czytać zawadza. Masz dobrą pamięć?
— Mam.
— Dobrze. Słuchaj, Halmalo. Weźmiesz się na prawo, a ja na lewo. Pójdę w stronę Fougères, a ty w stronę Bazouges. Zatrzymaj swój worek, który nadaje ci pozór wieśniaka. Ukryj swą broń. Utnij sobie kij w żywopłocie. Pełzaj w wysokiem życie. Przemykaj się koło zagród. Przesadzaj płoty, aby iść polem. Nie zbliżaj się do przechodniów. Unikaj dróg i mostów. Nie wstępuj do Pontorson. Ach! będziesz musiał przebyć Couesnon. Jakże się przez nią dostaniesz?
— Wpław.
— Dobrze. Zresztą jest tam bród. Wiesz gdzie?
— Pomiędzy Ancey a Vieux-Viel.
— Dobrze. Znać, żeś tutejszy.
— Ale już się zciemnia. Gdzie Wasza jasność przenocujesz?
— Poradzę sobie. A ty gdzie będziesz spał?
— Są mchy. Zanim zostałem majtkiem, byłem wieśniakiem.
— Rzuć swój kapelusz marynarski, aby cię nie zdradził. Znajdziesz przecie gdziekolwiek jaką inną kapelusinę.
— Oh! o to nietrudno. Pierwszy lepszy rybak sprzeda mi swój tapabor[2].
— Dobrze. Teraz słuchaj. Znasz lasy?
— Wszystkie.
— W całej okolicy?
— Od Noirmoutier aż do Laval.
— Znasz także nazwy miejscowe?
— Znam lasy, znam nazwy, znam wszystko.
— Nie zapomnisz niczego?
— Niczego.
— Dobrze. Teraz uważaj. Ile mil możesz zrobić na dzień?
— Dziesięć, piętnaście, ośmnaście, dwadzieścia, jeśli potrzeba.
— Będzie potrzeba. Nie straćże ani słowa z tego, co ci powiem. Pójdziesz do lasu Saint-Aubin.
— Niedaleko Lamballe.
— Tak. Na skraju wąwozu między Saint-Rieul i Pledeliac stoi wielki kasztan. Zatrzymasz się przy nim. Nie ujrzysz tam nikogo.
— A przecież tam ktoś być może. Rozumiem.
— Zahukasz. Czy umiesz hukać?
Halmalo wydął policzki, obrócił się ku morzu i rozległo się hukanie sowy.
Rzekłbyś, że głos ten dobywał się z nocnych ciemności; tak podobny był i złowrogi.
— Dobrze — rzekł starzec, umiesz.
Podał majtkowi węzeł z zielonego jedwabiu.
— Oto moja kokarda dowódcy. Weź ją. Wiele na tem zależy, aby nikt jeszcze nie znał mego nazwiska. Ale ten węzeł wystarczy. Lilię w nim wyhaftowała siostra króla w więzieniu Temple.
Halmalo przykląkł. Wziął ze drżeniem węzeł z kwiatem liliowym i zbliżył do niego usta; nagle zatrzymał się jakby przerażony, pytając:
— Czy mogę?
— Możesz, wszakże całujesz krzyż.
Halmalo pocałował lilię.
— Powstań! — rzekł starzec.
Halmalo powstał i złożył węzeł na piersiach.
— Słuchaj uważnie, co powiem. Oto hasło: „Powstańcie.“ „Bez pardonu.“ Owoż na skraju lasu Saint-Aubin zahukasz; zahukasz trzy razy. Za trzeciem huknięciem wyjdzie z pod ziemi człowiek.
— Z jamy pod drzewami. Rozumiem.
— Człowiekiem tym jest Planchenault, którego zwą także Serce-Króla. Pokażesz mu ten węzeł. Zrozumie. Pójdziesz następnie drogami, które sobie wyszukasz, do lasu d’Astille; znajdziesz tam człowieka z krzywemi nogami, przezwanego Karabinkiem, który nikomu nie przepuszcza. Powiesz mu, że go kocham, i niechaj wzburzy swoje parafie. Pójdziesz potem do lasu Couesbon, leżącego o mile od Ploërmel, który należał do tak zwanej Konstytuanty[3], lecz stał po dobrej stronie. Powiesz mu, aby uzbroił zamek Cuesbon, własność margrabiego de Guer, który wyemigrował. Parowy, laski, wzgórza, dobre to miejsce. P. Thuault człowiek prawy i rozumny. Pójdziesz dalej do Saint-Ouen-les-Toits, i mówić będziesz z Janem Chouan[4], który według mnie prawdziwym jest wodzem. Następnie pójdziesz do lasu Ville Anglose, zobaczysz się z Guitter’em, którego zowią Ś-tym Marcinem, powiesz mu, niech ma na oku pewnego Courmesnil, który jest zięciem starego Goupila de Prételn i przywodzi jakobinom[5] z Argentan Zatrzymaj wszystko dobrze w pamięci. Nie piszę nic, bo nie należy nic pisać; La Rouarie napisał listę; to wszystko zgubiło. Potem pójdziesz do lasu Rougefeu, gdzie jest Miéllete, który przeskakuje parowy, wsparłszy się na długiej żerdzi.
— To się nazywa odsadzka.
— Umiesz jej używać?
— Nie byłbym chyba Bretończykiem i nie byłbym wieśniakiem. Odsadzka to nasza przyjaciółka. Zwiększa nam ręce i wydłuża nogi.
— To jest robi nieprzyjaciela mniejszym i skraca drogę. Dobre narzędzie.
— Jednego razu obroniłem się moją odsadzką trzem akcyznikom z pałaszami.
— Kiedyż to?
— Przed dziesięciu laty.
— Za króla?
— A tak.
— Biłeś się więc pod królem?
— A tak.
— Przeciw komu?
— Doprawdy, nie wiem. Przemycałem sól.
— Dobrze.
— Nazywało się to wojować z akcyzą. Czy akcyza i król to wszystko jedno?
— Tak. Nie. Ale nie potrzebujesz tego rozumieć.
— Wybacz mi, Wasza jasność, żem się poważył ją pytać.
— Idźmy dalej. Znasz la Tourgue?
— Jakże nie mam znać! przecież jestem ztamtąd.
— Ztamtąd?
— Tak jest, bo pochodzę z Parigne.
— Wistocie, la Tourgue leży w blizkości Parigné.
— Czy znam la Tourgue! Wielki okrągły zamek, który jest rodzinnym zamkiem mych panów. Są tam grube żelazne drzwi, oddzielające nowy budynek od starego; nie rozbiłby ich i z armaty. W tym nowym budynku jest sławna książka o świętym Bartłomieju, którą przychodzono oglądać przez ciekawość. Są żaby w trawie. Będąc dzieckiem, bawiłem się z niemi. I przejście podziemne! — znam je także. Może już teraz znam je tylko sam jeden.
— Jakie przejście? Nie wiem, o czem chcesz mówić.
— Zrobiono je niegdyś wczasach, gdy la Tourgue była obleganą. Ludzie mogli wydostawać się na zewnątrz przez podziemne przejście, które wychodzi do lasu.
— Takie przejścia podziemne są rzeczywiście w zamku Jupellière, i w zamku Hunaudaye, i w wieży Champeon; lecz niema nic podobnego w la Tourgue.
— Jest, panie. Nie znam tamtych przejść, o których pan mówisz. Znam tylko przejście w la Tourgue, bo jestem tamtejszy. A przytem, ja jeden tylko je znam. Nikt o niem nie mówił. Było to zabronione, bo przejście to służyło za czasów wojen pana de Rohan. Mój ojciec wiedział o tajemnicy i powierzył mi ją. Znam sposób wejścia i wyjścia. Mogę z lasu dostać się do wieży, a z wieży wyjść do lasu, nie będąc przez nikogo widzianym. Gdy nieprzyjaciel wchodzi, niema tam już nikogo. Takim jest la Tourge. Ah! znam go dobrze.
Starzec przez chwilę milczał.
— Oczywiście, mylisz się. Gdyby tam było takie przejście, wiedziałbym o niem.
— Panie, jestem pewien tego, co mówię. Jest tam kamień, który się obraca.
— Dobryś! Wy, wieśniacy, wierzycie w kamienie obracające się, w kamienie śpiewające, w kamienie chodzące w nocy pić wodę z blizkiego strumienia. Pełno baśni.
— Ale kiedy ja sam obracałem ten kamień...
— Jak inni słyszeli go, jak śpiewał. Mój kochany, la Tourgue jest twierdzą bezpieczną i silną, łatwą do obrony; lecz ktoby liczył na przejście podziemne, aby się z niej wydostać, byłby bardzo naiwny.
— Ależ panie...
Starzec wzruszył ramionami.
— Nie traćmy czasu, mówmy o naszych sprawach.
Ten ton stanowczy przeciął odrazu upór wieśniaka.
— Idźmy dalej — mówił starzec. — Słuchaj. Z Rougefeu pójdziesz do lasu Montchevrier, gdzie przebywa Benedicite, który jest dowódcą dwunastu. I to zuch. Odmawia swoje Benedicite, strzelając do ludzi W wojnie niema czułostek. Z Montchevrier pójdziesz...
Tu przerwał.
— Zapomniałem o pieniądzach.
Wyjął z kieszeni i podał Halmalowi woreczek i pugilares.
— W tym pugilaresie jest trzydzieści tysięcy flanków asygnatami, to niby coś jak trzy liwry i dziesięć susów. Należy dodać, że asygnaty są fałszywe, ale i prawdziwe tyleż zupełnie warte. W woreczku zaś, uważaj, sto ludwików w zlocie. Daję ci wszystko, co mam. Niczego tu już nie potrzebuję. Zresztą lepiej, aby nie znaleziono przy mnie pieniędzy. Wracam do rzeczy. Z Montchevrier pójdziesz do Antrain, gdzie zobaczysz się z panem de Frotté, z Antrain do Jupelliére, gdzie zobaczysz się z panem de Rochecotte: z Jupelliére do Noirieux, gdzie zobaczysz się z księdzem Baudoin. Spamiętasz wszystko?
— Jak pacierz.
— Zobaczysz się z panem Dubois-Guy w Saint-Brice en-Cogles, z panem de Turpin w Morannes, oszańcowanej wiosce, i z księciem de Talmont w Chateau-Gonthier.
— Czy książę będzie ze mną — gadać?
— Przecież ja z tobą mówię.
Halmalo zdjął kapelusz.
— Wszyscy przyjmą cię dobrze, gdy pokażesz lilię wyhaftowaną ręką królewskiej siostry. Nie zapominaj, że musisz być w miejscach, w których napotkasz górali i wałkoniów. Przebierzesz się. To łatwo. Ci republikanie są tacy głupi, że myślą, iż w kapocie niebieskiej, w kapeluszu trójkątnym i z kokardą trójkolorową można przejść wszędzie[6]. Niema już pułków, niema mundurów, oddziały nie mają numerów; każdy przywdziewa łachman, jaki mu się podoba. Pójdziesz do Saint-Mhervé, zobaczysz się tam z Gaulierem, co go nazywają Duży Piotr. Pójdziesz do obozowiska w Parné, gdzie są ludzie z twarzami poczernionemi. Nabijają broń żwirem, a dla większego huku dają podwójny nabój prochu. Dobrze robią, lecz przedewszystkiem powiedz im, niech zabijają, zabijają i jeszcze zabijają. Pójdziesz do obozu Czarna-Krowa na wzgórzu w lecie Charnie, potem do obozu Owsianego, potem do Zielonego, potem do Mrówek. Pójdziesz do Grand Bordage, zwanego także Pagórek-Łąkowy, gdzie mieszka wdowa, której córkę zaślubił Treton, przezwany Anglikiem. Grand Bordage leży w parafii Quelaines. Pójdziesz do Epineux-le-Chevreuil, Sille-le-Guillaume, Parannes i zobaczysz się z wszystkimi ludźmi, przebywającymi w jakimkolwiek lesie. Znajdziesz przyjaciół i poślesz ich na skraj Górnej i Dolnej Mayenny; zobaczysz się z Janem Treton w parafii Vaisges; w Bignon znajdziesz tego, co się nazywa Bez frasunku; Chamborda w Bonchamps, braci Corbin w Maissoncelles i Małego Zucha w Saint-Jean-sur-Erve. To ten sam, który nazywa się Boirdoiseau. Po spełnieniu tego wszystkiego i rozdaniu wszędzie hasła: „Powstańcie,“ „Bez pardonu,“ udasz się do wielkiej armii, armii katolickiej i królewskiej, gdziekolwiek ona będzie. Zobaczysz się z panami d’Elbeé, de Lescure, de Laroche-jacquelein i z dowódcami, którzy będą jeszcze żyli. Pokażesz im moją kokardę wodza. Wiedzą, co to znaczy. Jesteś tylko majtkiem, lecz Cathelineu jest tylko furmanem[7]. Powiesz im odemnie: Czas prowadzić razem dwie wojny: wielką i małą. Wielka sprawia więcej hałasu, mała więcej skutku. Wandea jest dobra, szuanerya gorsza; a w wojnie domowej najgorsza jest najlepszą. Dobroć wojny ocenia się według ilości złego, które wyrządza.
Zamilkł na chwilę.
— Halmalo, dużo ci powiedziałem. Nie rozumiesz wyrazów, ale pojmujesz rzeczy. Powziąłem ku tobie zaufanie, widząc, jak kierowałeś łodzią; nie znasz geometryi, a wykonywasz na morzu obroty zadziwiające; kto potrafi kierować łódką, może być sternikiem powstania; z tego, jak się sprawiłeś na morzu, śmiało wnoszę, że wywiążesz się dobrze ze wszystkich mych zleceń. Uważaj. Powiesz tedy dowódzcom, nie dosłownie, ale jak będziesz umiał, już będzie dobrze. Wolę wojnę w lasach, niż wojnę w polu; nie idzie mi o wystawienie w szeregach stu tysięcy wieśniaków na kule niebieskich żołnierzy i artyleryi pana Carnota[8], chcę mieć nim miesiąc upłynie pięćkroć sto tysięcy zabijaczy, zaczajonych po lasach. Armia rzeczypospolitej to moja zwierzyna. Polować skrycie jest to wojować. Jestem strategiem zarośli. Znów słówko, którego nie zrozumiesz, mniejsza o to, ale to zrozumiesz: Bez pardonu! a wszędzie zasadzki! Chcę bardziej rozwinąć szuaneryę niż wandeizm. Dodasz, że Anglicy są z nami. Bierzemy rzeczpospolitą we dwa ognie. Europa nam pomaga. Trzeba raz skończyć z tą rewolucyą. Królowie wiodą z nią wojnę królestw, my wydajmy jej wojnę parafii. Oto co powiesz. Zrozumiałeś?
— Zrozumiałem. Wszędzie zabijać i palić.
— Właśnie.
— Nie dawać pardonu.
— Nikomu. Właśnie.
— Pójdę wszędzie.
— A strzeż się. W tym kraju łatwo śmierć połknąć.
— Śmierć, nie zważam na to. Człowiek ledwie krok się ruszy, a to może już na ostatnich nogach.
— Jesteś dzielny chłopiec.
— A jeżeli zapytają mnie o nazwisko Waszej jasności.
— Nie powinno być jeszcze nikomu wiadome. Powiesz, że go nie znasz, będzie to prawda.
— Gdzie się znów z Waszą jasnością zobaczę?
— Tam, gdzie będę.
— Jakże się o tem dowiem?
— Wszyscy to będą wiedzieli. Tydzień nie minie, a będę głośny. Dam z siebie przykład, mszcząc króla i religię, i poznasz łatwo, że to o mnie będzie mowa.
— Rozumiem.
— Nie zapomnijże czego.
— Niech Wasza jasność będzie spokojna.
— Idź teraz. Niech cię Bóg prowadzi. Idź.
— Zrobię wszystko, co mi wasza jasność kazała. Pójdę. Będę mówił. Będę słuchał. Będę rozkazywał.
— Dobrze.
— A jeśli mi się uda...
— Zrobię cię kawalerem Ś-go Ludwika.
— Jak mego brata; a jeśli się nie powiedzie, każesz mnie wasza jasność rozstrzelać.
— Jak twego brata.
— Zgoda.
Starzec pochylił głowę i zdawał się pogrążać w poważnem zamyśleniu. Gdy podniósł oczy, był sam. Halmalo wyglądał już jak czarny punkt, niknący na widnokręgu.
Słońce już zaszło.
Mewy i mewki wracały; morze, to obczyzna.
Czuć było w przestworzu ów rodzaj niepokoju, który poprzedza noc; żabki drzewne skrzeczały; krzyki, gwiżdżąc, ulatywały z bagien; mewki, gawrony, ostrygojady, kawki, szerzyły wieczorne swe wrzaski; nawoływały się ptaki nadbrzeżne; ale nie zabrzmiał ani jeden głos ludzki. Samotność była zupełną. Ani jednego żagla w zatoce, ani jednego w polu wieśniaka. Jak okiem sięgnąć, przestrzeń bezludna. Wysokie osty drżały na piaskach. Białe niebo zmierzchu rzucało na żwirowate wybrzeże szeroką, siną jasność. W dali leżące wśród posępnej równiny stawy, wyglądały jakby rozłożone na gruncie cynowe płyty. Wiatr dął od morza.





  1. „Le Vengeur“ okręt wojenny francuski. W bitwie morskiej pod Brest przeciw Anglikom w 1794, okręt ten, straciwszy trzy maszty, zalany na spodzie wodą, gdy trzecia część załogi poległa lub stała się niezdolną po boju, wola! się pogrążyć w morzu razem z 356 marynarzami, niż się poddać, i znikł pod falami, przy okrzyku „Niech żyje rzeczpospolita!“
  2. Kapelusz wieśniaczy, którego brzegi na dół spadają dla osłonięcia twarzy i szyi. Zwano go w miastach „Buckingham.“
  3. Nazwę tę przybrało w 1789 francuskie Zgromadzenie Narodowe.
  4. Był to przydomek, zepsucie wyrażenia chat-chuant (sowa rdzawa), bo odgłos tego ptaka naśladowali, ostrzegając się wzajem o blizkości straży, czterej bracia Cotteraux, trudniący się przemycaniem soli. Bracia ci z poduszczenia panów uorganizowali powstanie wieśniacze, szuaneryę, royjalizmu i katolicyzmu broniące, a okolica, w której się trzymali, zwana była małą Wandeą.
  5. Odcień republikanów, burzliwy.
  6. Był to uniform wojsk republikańskich, które też dlatego zwano: niebieskimi.
  7. Jeden ze sławniejszych podrzędnych przywódców w powstaniu wandejskiem. Byt właściwie tkaczem z rzemiosła. Zginął w 1793 pod Nantes
  8. Łazarz Mikołaj Małgorzata Carnot, znakomity inżynier wojskowy, zwany organizatorem zwycięztw w rzeczypospolitej, minister wojny pod Napoleonem I i t. d. Po drugiej restauracyi we Francy i uszedł z kraju i przebywał czas jakiś w Warszawie. Umarł w Magdeburga w 1823.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.