Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Rozpruwacze
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.

Praca, najruchliwsze przedmieście Warszawy, hodowała wówczas w swoim łonie niemniej melin i podejrzanych typów, niż sama Warszawa.
Świat podziemny stolicy nie zadawalał się ulubionymi wtedy kącikami, jak Smocza Wola, Mar mont, Czerniakowska, Mokotów i Starówka. Mniejsze złodziejaszki szukały schronienia wzdłuż niezamieszkałvch brzegów Wisły. Tam było im najwygodniej obserwować „niespodzianki“. Czuwali zawsze i ostrzegali jeden drugiego przed obławą, którą od czasu do czasu przeprowadzała policja.
Wielkie piaszczyste obszary uważali oni za najwygodniejsze miejsce do zagrzebania łupu. Nie mniej tchnienia do hulanek i zabaw pod gołym niebem. Rżnięto w karty, ogrywając się w stosa nawzajem. Opróżnione butelki po alkoholu nieraz rozbijano na własnych głowach. Wisła była często świadkiem wyuzdanych orgii i „dintojrów“. Nie skąpiła też nigdy wody do obmycia ran zadanych nożami więcej dla wprawy, niż potrzeby.
Nie brakło tam restauracyjek i podrzędnych melin, gdzie można było się schronić, gdy policja deptała po piętach.
Warszawa nie powstydzi się Paryża ze swoimi apaszami i kawiarenkami. Typy świata podziemnego Warszawy są bardziej interesujące od apaszy paryskich z ich specyficznymi strojami. W wielu wypadkach przewyższają ich nawet sprytem, odwagą i miłostkami romantycznymi.
Apasze wyróżniają się tym, że żyją z hańby żon, kochanek i przyjaciółek. Rycerskość ich polega na tym, że walczą ze sobą o byle spódniczkę, od której mają zagarnąć zyski... Świat podziemny Warszawy żyje wyłącznie z pracy właśnie ich „dziesięciu palców“. Gardzą każdym, kto ciągnie zyski z hańby swych ofiar: alfonsa uważają za wyrzutka społeczeństwa...
Olbrzymie miasto Warszawa, może być dumne ze swoich ludzi nocy. Mają swoją etykę, moralność i nigdy nie wychodzą po za ramy zawodu.
Na jednej z mniejszych ulic Pragi znajdowała się lepsza melina, która była zwiedzana wyłącznie przez „arystokrację“. Właścicielem tej „Oazy“ był sam Bajgełe, znany pod tym przezwiskiem , niemal wygodnie było tam wygrzewać się na słońcu w piękne dni lata. Przecudna panorama Wisły dodawała na na całym świecie złodziejskim. Był to swego rodzaju oryginał...
Wybiła godzina szósta. Na dźwięk zegara, obecni w melinie zerwali się z miejsca, jak na komendę.
— Widzicie!? — zawołał ktoś, wskazując palcem na zegar ścienny.
— Tak, tak... — potrząsali głowami inni. — Co to ma znaczyć?
Właściciel meliny powstał z miejsca, przeciągnął się leniwie, po czym zwrócił się do jednego z gości:
— No i co, Antek? — zaśmiał się głośno — gdzie twój „Klawy Janek“?
— Niech was o to głowa nie boli! — odezwał się Antek. — Skoro Janek przyrzekł, że przyjdzie, dotrzyma słowa.
— Już szósta godzina — zauważył Felek — pewnie zajęty jest swoją...
Nie dokończył. Antek mu przerwał, podsuwając pięść pod sam nos...
— Czekaj i milcz! Jest tylko człowiekiem, musiało mu się coś przydarzyć...
Na słowo „wydarzyć“ wszystkich przeszły dreszcze. Zrozumieli, co Antek ma na myśli...
Właściciel spelunki zapalił grube cygaro i leniwie przemierzał pokój tam i z powrotem, mrucząc coś pod nosem.
— Nie mógł do mnie przyjść z tą walutą!... Czyż bym mu źle zapłacił?!...
— Z jaką walutą? — zapytał Antek.
— No, z waluta hrabiny — odparł z uśmiechem.
— Już ci powiedziałem, co mu się przydarzyło podczas tej ucieczki. Nie ma ani grosza z tej roboty...
Gospodarz meliny utkwił w nim małe chytre oczki przypierając go do ściany grubym brzuchem...
— Widzę, że jesteś prawdziwym frajerem.
— Obrażasz mnie — uniósł się Antek.
— Jesteś jeszcze czymś więcej od frajera. Babce możesz opowiadać takie bujdy ale nie mnie, „Klawy Janek zgubiłby taki majątek, ha — ha — ha!!
— Widzisz, — mówiłem ci odrazu — triumfował Felek, a tyś się na mnie jeszcze zamierzał.
— Wara wam — krzyknął Antek. — Nikt z was nie zna tak „Klawego Janka“, jak ja, to co mówi jest prawdą.
— Osioł! — zawołał gospodarz meliny rozpierając się wygodnie w fotelu.
— A widzisz, że nie przyszedł, — rozpoczął Felek na nowo. — Już nic nie rozumiem. Cała sprawa wydaje mi się tajemniczą. On uciekał niby ścigany przez policjanta. W końcu policjant nie żyje, i żaden z nich nie posiada pieniędzy...
— Może uciekł wraz ze swą narzeczoną zagranicę? — dodał Felek.
— Stuł pysk! — powiadam ci — zawołał Antek gniewnie. Nie tobie mówić o jego narzeczonej. Jest zbyt czysta, byś ją plugawił językiem.
— Patrzcie, jak ich broni — zawołał właściciel knajpy, — Pocoście przyszli do mnie? — Kłócić się? Poszukajcie sobie innego miejsca. Nie chcę tego słyszeć.
— Czekamy na „Klawego Janka“ — odparł Flek.
— Daremne wasze czekanie — zauważył — gospodarz meliny. — Byłby większym frajerem od was, gdyby tu przyszedł... Kto zapłaci za potrawy i trunki, które przygotowałem dla was?
— Myślisz tylko o jednym — wtrącił się inny, który dotąd nie odezwał się ani słowem. — Ty stary lisie! Przy każdej okazji szukasz tylko zarobku. Nie szczęście naszego brata nie wzrusza cię wcale.
— Mnie wzrusza tylko to — odparł meliniarz klepiąc się po brzuchu i pakując do ust dalszą porcję czekoladek. — Cały świat z jego mieszkańcami, — to dla mnie ja i mój brzuch — roześmiał się cynicznie na głos.
— I jaki będzie koniec? — odparł Antek. Zdechniesz i robactwo będzie miało prawdziwą przyjemność z twego brzucha….
— No, Józek, idziesz z nami?
— Mogę iść — odparł zapytany, który w święcie podziemnym znany był pod przezwiskiem Józek „Zalewacz”.
— Już mogę iść, ten stary lis i mnie dziś ocyganił.
— A kogóż ja nie ocyganię? — przekomarzał się gospodarz meliny. — Kiedy byłem młodszy, musiałem kraść dla paserów, teraz musicie kraść dla mnie.
Trójka „hultajska” skierowała się do wyjścia. Gospodarz chcąc zatrzeć przykre wrażenie; jakie wywołał swoimi urąganiami odezwał się:
— Żartowałem. Znacie mnie przecież nie od dziś. Wiem, że jesteście spryciarzami. Kiedy się znów zobaczymy?
— Na Pawiaku — roześmiał się Józek „Zalewacz”.
— Tę przyjemność pozostawiam wam. Zaczekajcie. czemu się śpieszycie? Przyszła mi świetna myśl do głowy...
Wszyscy trzej obejrzeli się na rozmówcę.
— Czemu mi się tak przyglądacie? Siadajcie. Mam wam coś ważnego do zakomunikowania.
— Mów prędzej — odezwał się Józek „Zalewacz”.
— Jak widzę, chcesz nas znowu nabrać.
— Nie, tym razem nie — odparł gospodarz: — Przeciwnie, stawiam wszystko, co przygotowałem na dintojrę z „Klawym Jankiem” i nie żądam zapłaty ani grosza.
— Koń by się uśmiał — roześmiał się Józek „Zalewacz“. — Trzeba to zapisać na kominie, że stary Bajgełe postanowił dać jeść i pić bez pieniędzy. Przyznaj się szczerze, jaką aferą zalatuje twój pomysł. Antek przerwał rozmowę.
— Każ się wypchać z twoimi potrawami. Nie mam głowy do jedzenia. A ty, Felek?
— Nie ma mowy. Tyle pieniędzy! Gdybyśmy nawet żyli jeszcze z tysiąc lat, taka robótka, jak u hrabiny nie nadarzyłaby się nam po raz drugi.
— Jeżeli chcesz, zostań! — zwrócili się obaj do Józka „Zalewacza“. Musimy najprzód ustalić, co się stało z „Klawym Jankiem“. Sprawa nie jest gładka.
Bajgełe postawił dobra butelkę koniaku z zagrychą, usiłując tym zdobyć Józka, który miał ochotę zostać. Antek i Felek stali już we drzwiach.
— Dokąd was diabli niosą? — zawołał Bajgełe: mówiliście wszak, żeście się umówili ze Staśkiem „Lipą“ u mnie.
— Właśnie! — zapomnieliśmy! — zawołali obaj spoglądając jeden na drugiego.
— Teraz jestem już w stu procentach pewny, że musiało się coś „Klawemu Jankowi“ przydarzyć — zawołał Antek. — „Lipa“ byłby punktualny. Wyłaził ze skóry z oburzenia, kiedy opowiedzieliśmy mu że „Klawy Janek“ uprowadził Anielę.
Przysiągł, że dziś jeszcze położy go trupem.
— Radze wam, byście pozostali u mnie. Niebawem zejdzie się nasza gromada i dowiemy się co słychać na mieście — rzekł Bajgełe.
— Ma racie — przyznał Józek „Zalewacz“ — Zaczynam wierzyć, że coś zaszło. Po „robocie“ u hrabiny niebezpiecznie jest nos wysunąć na ulicę. Co dzień urządza się obławy, jedną po drugiej. Kto wie, czym się to skończy.
— Najgorzej, gdy się przy pracy popełnia morderstwo — zauważył Bajgełe — a wszak zastrzelony został policjant, „ich“ człowiek. Nie uspokoją się, aż nie pochwycą sprawcy. Znam ich dobrze, Ktoś padnie ofiarą, najpewniej człowiek niewinny.
— Któż to mógł naprawdę zamordować policjanta? — rzucił Józek „Zalewacz“.
— Bóg raczy wiedzieć — odparł Antek. — Co prawda Jankowi swędzi ręka na widok „męty“, ale co się tyczy zabójstwa policjanta jestem pewien, że to nie jego robota.
— Zdejmijcie płaszcze i siadajcie. Mówiłem już, że mam wam coś ważnego do zakomunikowania, skoro się coś stało, to przepadło, na to nie ma rady. Nie nie poradzicie.
Felek i Antek pozostali. Od owej historycznej nocy nie zaznali spokoju. Wydawało im się ciągle, że są tropieni przez wywiadowców. Tym chętniej pozostali u Bajgełe, by uniknąć przebywania na mieście.
Bajgełe napełnił kieliszki koniakiem i wznosząc toast, zawołał:
— Pijemy za zdrowie złodziei, którzy gniją w więzieniach.
Wszyscy wypróżnili kieliszki, rzucili je na ziemię i zdruzgotali obcasami.
Bajgełe ciągnął dalej:
— Nie sądźcie, że jestem takim leserem, że kocham tylko siebie. Chętnie pomagam naszym braciom w potrzebie.
— Wiemy, wiemy — poklepał go „Zalewacz“ po ramieniu. — Z powodu twego grosza nikt nie wyciągnie kopyt.
— Rozumiecie — ciągnął dalej Bajgełe popijając z butelki — w interesie trzeba być twardym; trzeba zarobić. Ale pomóc naszemu człowiekowi jestem zawsze gotów.
— Taki rok na ciebie — roześmiał się Józek „Zalewacz“.
Bajgełe udał, że nie słyszy tej uwagi i ciągnął dalej:
— Teraz, przyjaciele, wyjawię wam moją propozycję:
Jeszcze tej nocy trzeba dokonać „szlomu“ (kradzieży podczas snu). Nawinęła się klawa robota...
— To nie nasza specjalność. — zawołali wszyscy trzej prawie jednocześnie: — Szukaj sobie lepszych frajerów, głupszych od nas.
— Mówiłem wam, — odezwał się Józek „Zalewacz“ — że on nas zalewa. Bajgełe to kombinator nielada. Nie mrugnie nawet okiem, by na tym nie zarobić. Odrazu domyśliłem się, że chce przy butelce koniaku ubić interes.
— Nie ma nic gorszego, niż kręcić się bezczynnie — odparł Bajgełe nie zważając na słowa Józka... — Pozostańcie u mnie do północy, a po tym wskażę wam adres roboty.
— Spal się z twoim pomysłem! — zerwał się „Zalewacz“ z miejsca.
— Nie chcę z tobą mieć nic wspólnego. Dziś po raz ostatni musiałem się uciec do ciebie, byś opylił moje papiery wartościowe, ale odtąd nie będziesz więcej moim paserem.
— Namyślisz się — odparł Bajgełe flegmatycznie. — Przecież komisariat policji nie opyli twoich towarów. Będziesz musiał przyjść do mnie. Jak się wam tedy spodobała moja propozycja? — zwrócił się do Felka i Antka.
— Bardzo dobra — odparł Antek, ale nie dla nas. „Pudło“ (kasa ogniotrwała), to co innego. Co tam można znaleźć pod twoim adresem?
— O to właśnie chodzi — odparł Bajgełe z tajemniczym uśmiechem.
— Mów szczerze, co to za robota — zainteresował się Józek.
— Mówię wam cudo, a nie „robótka“. Taki rok na wszystkich złodziei. Jest to robota, że nawet „dolator“ nie będzie mógł zameldować o tym policji.
— Wiesz, co ci powiem, żeś mnie naprawdę zainteresował. No, mów prędzej! — wtrącił się Józek.
Bajgełe mrugnął chytrze okiem. Przysunął się bliżej kompanów i rzekł niemal szeptem:
— Sprzedałem wczoraj pewnemu spekulantowi zagraniczne papiery wartościowe na sumę dziesięciu tysięcy dolarów. Byłem u niego w domu i wiem, gdzie przechowuje pakiet obligacyj. Można to łatwo „zrobić“. Płacę za to dwa tysiące dolarów gotówką — zakończył triumfującym tonem.
Wszyscy trzej zamienili się spojrzeniami.
— Nie zła robótka — zawołał Józek „Zalewacz“ zachwycony... ale nie dla mnie. Kraść dla ciebie nie mam zamiaru.
— Kto cię o to prosi — odciął się Bajgełe pogardliwie. — Potrafisz tylko zalewać, ale nie kraść. Propozycję uczyniłem Antkowi i Felkowi, a nie tobie.
Józek urażony w swej ambicji zawołał:
— Jeśli chodzi o zalewacza, jesteś większym ode mnie. Ale daremna twoja fatyga. Felek i Antek też nie dadzą się nabrać.
Antek i Felek pogrążeni byli w myślach. Obaj byli goli. Chętnieby przyjęli propozycję Bajgełe, gdyby Józek „Zalewacz“ nie był przy tym obecny. Znali go dobrze, że więcej gada niż robi i dlatego też ochrzczono go mianem „Zalewacza“, aczkolwiek „Kapusiem“ (donosicielem) nigdy nie był.
Felek uszczypnął nieznacznie „Bajgełe“ w nogę, na znak, że interes jest zrobiony.
„Bajgełe“ zadowolony, postawił butelkę dobrego wina.
Teraz wypijemy za zdrowie „nygusów“, którzy dają się okradać...
Wszyscy parsknęli śmiechem. Podniecenie ogarnęło obecnych. Antek, zadowolony, że czeka go niezły zarobek, jadł i pił, pragnąc zapomnieć o „Klawym Janku“. Tylko Felek siedział smutny. Nie cieszyło go to, że jako wspólnik Antka weźmie udział w wyprawie.
Zegar wybił godzinę S. Józek „Zalewacz“ pożegnał wszystkich i wyniósł się. Felek i Antek, znużeni wydarzeniami ostatnich dni zamierzali wejść do sąsiedniego pokoju i położyć się, by odpocząć nieco przed „robotą“.
Bajgełe“ nie wypuszczał ich z domu, zapewniając, że u niego będą się czuli najbezpieczniej.
Nagle rozwarły się drzwi i do izby wpadł Stasiek „Lipa“. Blady, jak ściana, osunął się na krzesło...
Felek i Antek podbiegli doń.
— Mów, co się stało?...
Stasiek „Lipa“ rozejrzał się błędnym wzrokiem dokoła, jakgdyby lękał się kogoś. Po chwili wybuchnął spazmatycznym szlochem.
— Dziecko moje!.. — Aniela!... Aniela...! — wołał rozpaczliwie tłukąc głową o ścianę.
Izbę zaległa śmiertelna cisza. Nikt nie ważył się odezwać słowem. Wszyscy czekali z zapartym tchem, aż się „Lipa“ nieco uspokoi.
— Powiedz nam, wreszcie, co się stało? — odezwał się Antek błagalnym głosem.
Stasiek „Lipa“ zerwał się nagle z miejsca i zawołał"
— Precz ode mnie! Zastrzelę was wszystkich, jak psy!...
W ręku jego błysnęła stal rewolweru. W mgnieniu oka Felek i Antek rzucili się nań, trzymając go z całych sił.
„Lipa“ miotał się w ataku furii, aż piana wystąpiła mu na ustach. W końcu szał minął i starzec zaczął spazmować.
Gdy odzyskał jako tako przytomność umysłu, przebywał już w łóżku obłożony zimnymi kompresami. Felek i Antek czuwali przy nim, z opuszczonymi głowami, pogrążeni w zadumie. Cały świat podziemny Warszawy był już powiadomiony o nieszczęściu, jakie spotkało „Lipę“. „Nygus“ z papierami wartościowymi szczęśliwie nie został okradziony...