<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Sewerka
Wydawca Redakcja Wieczorów Rodzinnych
Data wyd. 1904
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




I.
Kopanie kartofli.

Mamo! gdzie ta dziewczynka idzie? Taki deszcz pada — pytała Sewerka swojej mamy.
Siedziały obiedwie na werandzie przed domem w ciepły dzień wrześniowy, a przez dziedziniec biegła Jagusia, córka dworskiego parobka. Miała fartuch wełniany zarzucony na głowie, który chronił ją od deszczu a w ręku dźwigała opałkę niemal większą od siebie.
Mama podniosła oczy od książki, którą czytała.
— Idzie pewno do jakiej roboty.
— A do jakiej?
— Zawołam ją, to nam powie.
Pani Sławska wiedziała dobrze, jaką robotę mogła wykonać w tej porze trzynastoletnia dziewczynka i do jakiego użytku służyła opałka, ale chciała ażeby Sewerka ją samą o to zapytała. Znała przytem Jagusię jak wszystkie dzieci swoich służących, zawołała więc:
— Jagusiu, Jagusiu! chodź tutaj!
Dziewczynka postawiła na ziemi opałkę i przybiegła. Była to szczupła, ale czerstwa blondynka. Kosmyki włosów lnianego koloru spadały na opalone czoło, brwi rysowały się na niem dwoma jasnemi łukami, a pod niemi błyszczały sprytne, piwne oczy. Zarumieniona, stanęła przy stopniach werandy, nie śmiejąc wejść dalej zabłoconemi nogami i patrzała na Sewerkę.
Sewerka miała także jasne włosy, spadające na plecy w dwóch ładnych warkoczach, związanych niebieską wstążką. Miała na sobie niebieską sukienkę z białym czyściutkim fartuszkiem.
Obie dziewczynki przypatrywały się sobie z pod oka.
— Chodź tu bliżej, Jagusiu — powiedziała pani Sławska.
Jagusia spojrzała na swoje nogi.
— Nic nie szkodzi — uśmiechnęła się pani Sławska.
Dziewczyna nie dała sobie tego dwa razy powtórzyć, zbliżyła się, pocałowała panią Sławską w rękę.
— Gdzież to idziesz? — spytała.
— Matula posłali mnie ukopać kartofli na obiad.
— I ty to potrafisz? — zawołała Sewerka.
Jagusia rozśmiała się.
— Albo to co wielkiego? — zawołała raźnie — przeszłej jesieni przecie kopałam już na dworskiem, i uzbierałam sobie pięć złotych, matula coś dołożyli i kupili mi trzewiki na zimę.
Sewerka przypatrywała jej się zdziwiona.
— To musi być bardzo ciężko tak kopać?
Jagusia spuściła główkę, spojrzała na swoje spalone ręce i odparła z pewną dumą:
— Czasem, panienko, jak ziemia się zeschnie, ale po deszczu to tak jak masło.
Porównanie ziemi do masła rozśmieszyło Sewerkę. Niema przecież żadnego podobieństwa pomiędzy czarną rolą a tem ślicznem, żółtem masłem, którem jej chleb smarowano.
— Mamo — zawołała — ja bym chciała zobaczyć! Cóż, kiedy deszcz pada.
— O, już ustał, panieneczko — zawołała Jagusia.
— No, to idź włóż kalosze, pójdziemy z Jagusią.
— A ty, mamo?
— Ja mam grube buty i nie boję się błota.
Sewerka wróciła niebawem ubrana do spaceru na czas dżdżysty i poszły. Deszcz rzeczywiście już nie padał. Jagusia wzięła swoją opałkę i motykę.
— Czy to ciężkie? — spytała Sewerka.
Zamiast odpowiedzi dziewczyna podrzuciła opałką.
— Z kartoflami to dopiero będzie ciężka, przecie muszę ugotować dla tatula, matuli, Zośki, Jantka i dla mnie też.
— A któż to Zośka i Jantek?
Jagusia zaczęła się śmiać, chociaż nie miała z czego, Sewerka nie mogła wiedzieć, że Jantek był jej starszym bratem a Zośka młodszą siostrą, ale Jagusia miała taką naturę, że śmiała się z byle czego, a przytem myślała, że są rzeczy, które wszyscy w około wiedzieć muszą.
— Któż to Zośka i Jantek? — Sewerka powtórzyła pytanie.
— A któżby? Jantek dużo starszy ode mnie, pasa źrebaki, a Zośka to ta ma dopiero trzeci rok, ale zje tyle co ja i jeszcze jej mało. To też taka paśna, że ledwo chodzi.
Sewerka nie dobrze rozumiała wyrażenia Jagusi. Wsi prawie nie znała, chowała się długo u babuni w Krakowie, bo matka jej lat kilka przebywała w ciepłych krajach z mężem, chorym na piersi, któremu doktorzy kazali oddychać włoskiem powietrzem.
Nic to nie pomogło, ojciec Sewerki umarł, a pani Sławska długo po tej stracie przyjść do siebie nie mogła. Dopiero tego lata postanowiła osiąść na wsi i wyłącznie zająć się wychowaniem Sewerki.
Sewerka miała lat jedenaście, była to dobra i sprytna dziewczynka, trochę tylko rozpieszczona. Babunia kochała ją nad wszystko i strzegła od wiatru, chłodu, słońca, zmęczenia, tak, iż Sewerka miała ręce i nogi jakby nieużyteczne. Gdy chciała gdzie iść, wożono ją, gdy czego zapragnęła, bona albo służące przynosiły jej to, czego żądała i wszystko zawsze za nią zrobiły.
Sewerka więc zdziwiła się, gdy pomimo słoty mama wzięła ją w pole i patrzała zdumiona na Jagusię, która boso brnęła śmiało po błocie i wodzie.
— Czemuż nie włożysz trzewików? — spytała jej.
Teraz już Jagusia śmiała się na całe gardło.
— Albo to trzewików nie szkoda! — wyrzekła wreszcie, zgorszona samą myślą niszczenia ich w ten sposób.
— Ale możesz się zaziębić — odparła Sewerka, przypominając sobie, że ją ciągle w ten sposób przestrzegano.
Jagusia nie odpowiedziała. Niebardzo rozumiała znaczenie tego słowa przeziębić. Przecież było ciepło a bose jej nogi tonęły w piasku, błocie, śniegu nawet przez większą część roku.
Pani Sławska tłómaczyła córce, że zamaczanie nóg i stąd powstające przeziębienie szkodzi tylko tym, co nie są do tego przyzwyczajeni. Opowiadała przytem, że dziś leczą ludzi zbyt rozdelikaconych chodzeniem bosemi nogami po rosie i że tę kuracyę wynalazł jeden bardzo dobry i miłosierny proboszcz Kneip w Bawaryi, do którego zjeżdża się mnóstwo chorych ludzi.
Jagusia nie uważała na to, co mówiła pani Sławska, bo choć mówiła tym samym co ona językiem, były to rzeczy, o których nie słyszała nigdy i nie rozumiała. Podrzucała więc swoją opałką, idąc z boku, ale gdyby rozumiała, dziwiłaby się pewnie bardzo, że państwo jadą daleko, ażeby chodzić boso, kiedy biedacy chodzą tak od dzieciństwa.
Przyszli tymczasem na miejsce, gdzie Jagusia miała ukopać kartofli. Wynalazła zagony rodziców, postawiła na ziemi opałkę i raźno zabrała się do roboty. Motyka poruszała ziemię pod zczerniałemi już łodygami i wydobywała większe i mniejsze kartofle, przyczepione do nich cienkiemi korzeniami.
Słońce właśnie wyjrzało z za chmur i tak przypiekać zaczęło, że twarz Jagusi pokryła się kroplami potu. Wyprostowała się i obtarła go rękawem koszuli.
— Mogłabyś jej pomódz — odezwała się pani Sławska.
— Ja? — zawołała Sewerka cała zapłoniona.
— Czy ci to na myśl nie przyszło?
— Nie mamo. Skądżeby?
— Wiesz przecież, iż należy bliźniemu pomagać.
— Tak mamo! Jak spotkam ubogiego, zawsze mu daję jałmużnę. Gdy nie mam sama trzech groszy, to proszę babci albo mamy, ażeby mu dali.
— To dobrze, ale nie samą jałmużną można drugiemu pomagać. Jagusia zmęczyła się bardzo. Widzisz, ukopała już blisko pół opałki a ty stoisz i patrzysz.
— Ja się nie zmęczyłam — zawołała dziewczyna, zabierając się znów do roboty. — Oho! po deszczu kopać łatwo.
— Mamo! czy jabym potrafiła? — spytała Sewerka, spoglądając niespokojnie na matkę.
Zdawało jej się to rzeczą niepodobną, ażeby ona wzięła w rękę tę dużą motykę i dotykała czarnej ziemi, wygrzebując z niej kartofle.
— Jakto! nie potrafiłabyś? — wyrzekła pani Sławska. — Cóż to trudnego. Jagusia nie wiele starsza od ciebie a już przeszłego roku na zarobek chodziła. Wstydź się być taką niedołęgą.
Sewerka nic nie odpowiedziała, ale miała łzy w oczach. Nikt nie nazwał jej nigdy niedołęgą. Zbliżyła się do Jagusi, która z całych sił uderzała w zagon motyką.
— Daj mi to — szepnęła.
— Eee! co tam panience! Ja sama ukopię.
— Daj mi, proszę — powtórzyła Sewerka.
— Daj jej — powtórzyła pani Sławska — niech sprobuje.
— Panienka nie potrafi.
— Otóż potrafię — zawołała już teraz rezolutnie Sewerka. — Nie chcę być niedołęgą.
Wzięła motykę. Była ciężka, ale tego pokazać nie chciała. Dotąd nigdy jej nie przeszło przez głowę porównywać siebie z bosą, wiejską dziewczyną, teraz nie chciała jej się dać w czemkolwiek prześcignąć. Podniosła w górę motykę z wysiłkiem, obydwoma rękami i zapuściła ją w kartoflaną grzędę. Rzeczywiście, zagłębiła się w ziemi jak nóż w maśle. I przypomniała sobie zaraz porównanie Jagusi.
Chciała wygrzebać kartofle, ale nie wiedziała, jak się do tego wziąć w rękawiczkach. Jagusia zrozumiała trudność i zaczęła wybierać kartofle leżące na wierzchu. Potem wyrwała krzak, otrząsnęła go z ziemi i nasypała kartofli do opałki. Podzieliły się w ten sposób robotą; Sewerka motyką poruszała ziemię, Jagusia wygrzebywała kartofle, może nie szło to sporzej niż dotąd, przecież opałka się napełniła. Teraz trzeba ją było zanieść do domu. Jagusia wzięła się do tego odważnie, ale zatrzymywała się co parę kroków, stawiała swój ciężar i znów go podejmowała.
— Poczekaj, ja ci pomogę — zawołała Sewerka już sama z siebie, nie czekając upomnienia mamy.
We dwie uchwyciły za opałkę, ale nie wiele sobie pomogły. Dopiero pani Sławska poradziła im, ażeby wzięły kij porzucony na drodze, przeciągnęły go przez pałąk opałki i niosły razem. Teraz szło im raźniej, tylko Jagusia wołała:
— Panienka się zmęczy. Ja sobie sama poradzę.
Ale Sewerka ustąpić nie chciała chociaż ręce jej trochę mdlały.
Pani Sławska patrzała na to z uśmiechem i to jej dodawało odwagi.
— Cóż, bardzoś się zmęczyła? — spytała córkę gdy wracała z nią na werandę.
Sewerka przyznać się nie chciała, tylko nieznacznie rozcierała ręce. A pani Sławska mówiła:
— Dzielna dziewczyna z tej Jagusi, lubię ją bardzo, da sobie radę na świecie i dziś już jest rodzicom pomocą.
Sewerka milczała czas jakiś, aż wreszcie zapytała z rodzajem wymówki.
— Mamo, czy ty chciałabyś, żebym ja była do Jagusi podobna? Bo tak mówisz, jakbyś mi ją za wzór stawiała.
— Naturalnie, chciałabym, żebyś miała jej przymioty.
Sewerka zaczerwieniła się.
— Mamo, to nie moja wina, że nie umiem kopać kartofli!
— Ja też nie dla tego chwalę Jagusię, że je potrafi ukopać.
Oczy Sewerki spoczęły na matce. Pani Sławska uśmiechała się i mówiła:
— Chwalę ją za to, że jest dzielna, pracowita, sprytna, wesoła, że choć mała jeszcze, do niczego się nie leni, gdyby nawet sama została na świecie, dałaby już sobie radę.
— Jakżeby sobie radę dać mogła? — spytała zaciekawiona Sewerka.
— Taką jak ona dziewczynę, chętnie każdy weźmie do służby. Wszak słyszałaś, że rok temu własną pracą zarobiła sobie 75 kop. Tybyś tego nie potrafiła.
— Ja przecież umiem wiele więcej, niż Jagusia, czytam, piszę, rachuję, gram, znam język francuski, a mama tak mówi, jakby ona więcej była warta ode mnie.
Sewerka wyrzekła to z żalem, aż matka uśmiechnęła się, i całując ją, mówiła dalej:
— Moje dziecko, jeśli umiesz więcej od biednej, wiejskiej dziewczyny, nie masz w tem żadnej zasługi. Jesteś tylko o wiele szczęśliwsza, bo cię uczą, bo masz czas, swobodę, środki do nabycia wiadomości, a wszyscy wkoło dbają o twoje wykształcenie. Ale wiesz dobrze, iż wartość człowieka nie zależy na tem, co on umie, ale na tem, jaki użytek zrobi ze swej wiedzy. Ja nie porównywam cię z Jagusią, tylko zwracam na nią twoją uwagę, bo może ci ona pod wielu względami służyć za przykład.
— Dla tego, że potrafi zarobić?
— W części i dla tego.
— Alboż to tak wielka rzecz?
— Jak ci się zdaje?
Sewerka nie bardzo rozumiała pytania mamy, więc pani Sławska wyrzekła.
— Pomyśl, cobyś zrobiła, gdybyś się znalazła zupełnie sama na świecie?
— Jakto sama? Ja przecież mam ciebie, mamo. Mam babcię...
— No, ale gdyby ani mnie, ani babci, ani nikogo z twoich bliskich nie było?
Oczy Sewerki zaszły łzami.
— Nie mów tak, mamo — zawołała. — Ja nie mogę o takich rzeczach myśleć.
Rzuciła się na matkę i zaczęła ją całować.
— No, to pomyśl, że to byłaby jakaś dziewczynka w twoim wieku i w twojem położeniu. Ot np. Anielka Wirecka, pamiętasz ją, przecież bawiłyście się nieraz razem.
— Ach! mamo, co się stało z Anielką, przychodziła często do babci ze swoją mamą, a potem gdzieś wyjechała.
— Anielka miała ojca, który zajmował wysoki urząd i zarabiał dużo pieniędzy, żonie jego i córce na niczem nie zbywało. W czasie cholery ojciec jej umarł nagle i pani Wirecka musiała przyjąć miejsce nauczycielki, ale płacą jej nie wiele, bo ma przy sobie córkę, a teraz pisze mi, że zachorowała ciężko.
— Wiem, wiem — zawołała Sewerka — pamiętam, jak babcia mówiła, że Anielka została sierotą, tak jak i ja.
— Tak jest, moje dziecko, spotkało was jednakie nieszczęście — odparła ze łzami w oczach pani Sławska — tylko, ze śmiercią pana Wireckiego rodzina jego straciła także środki utrzymania, a nam został majątek, który pozwala żyć bez troski.
— Widzisz mamo, że ja nie potrzebuję zarabiać.
Sewerka wyrzekła to z pewną dumą. Rzeczywiście rodzice jej i babka posiadali znaczny majątek, bona francuska, którą dziewczynka miała w Krakowie, i nierozsądne otoczenie powtarzało jej niebacznie, iż jest bogatą, powinna mieć wszystko czego zapragnie, nie potrzebuje się w niczem krępować, trudzić, a nawet nie potrzebuje się uczyć.
Pani Sławska popatrzała na córkę uważnie.
— Nie potrzebujesz dzisiaj. Ale kto może przyszłość przewidzieć?
— Jakto mamo. Przecież Pobórz do nas należy i Zalesie i Jedlinek i Wólka także.
Sewerka wyrecytowała to wszystko jednym tchem. Dobrze widać znała swe przyszłe posiadłości.
— A czy nie słyszałaś o takich, co majątek stracili?
— Ee! my przecież nie stracimy.
— A jak ci się zdaje, na co ludzie tracą majątki?...
Sewerka się zastanowiła. Zwyczajem wielu dzieci powtarzała nieraz to, co usłyszała, nie rozumiejąc tego dobrze.
— Ja myślę — wyrzekła po chwili, — że ludzie tracą majątek, jak go sprzedają...
— To nie żadna racya. Nasza sąsiadka pani Lacka sprzedała majątek, bo trudno jej było nim zarządzać, ale za majątek dostała pieniądze, które przedstawiają taką samą wartość.
— Pieniądze się rozchodzą — odparła sentencyonalnie dziewczynka, bo także to zdanie zapamiętała.
— Czy myślisz, że ziemia rozejść się nie może?
— Jakżeby?
— W bardzo łatwy sposób. Jeżeli np. Poborz, Zalesie, Jedlinek i Wólka — wyliczała przedrzeźniając Sewerkę pani Sławska — przyniesie rocznie dajmy na to dziesięć tysięcy.
— Tylko!
— A wydamy więcej — ciągnęła dalej matka nie zważając na przerwę — to trzeba będzie zaciągnąć dług na ziemię, czyli w rzeczywistości kawałek Poborza czy Zalesia czy Jedlinka przestanie do nas należeć.
— To nie trzeba więcej wydawać.
— Nie zawsze można to uczynić. Naprzykład zdarzają się różne klęski, spalą się zabudowania, zboże w śpichrzu i w stodole, może wypaść pomór na bydło lub owce. Budynki trzeba napowrót postawić, inwentarz kupić, bo bez tego nie możnaby gospodarować. Są także potrzeby konieczniejsze niż wszystko inne. Kiedy ktoś jest chory, choroba wymaga innego powietrza, albo bardzo dobrych doktorów, długiej i kosztownej kuracyi, to nie myśli się o stratach pieniężnych i robi wszystko, co tylko można, by drogą osobę uratować. A wówczas jeśli dochody nie wystarczają, rozchodzi się ziemia. Są też rozmaite wypadki, które mogą najbogatszych od razu pozbawić majątku.
Na ten temat pani Sławska zaczęła opowiadać, jak to Ludwik Filip Orleański, który potem zasiadał na tronie francuskim, był zmuszony w czasie rewolucji dawać lekcye w Genewie, ażeby mieć z czego żyć. Jak wielkie panie zakładały magazyny strojów w obcych stolicach, w których niegdyś królowały w salonach i czuły się bardzo szczęśliwe, jeśli udało im się wyżywić dzieci.
Sewerka słuchała jej uważnie. Matka mówiła o rzeczach, o których nie słyszała nigdy.
— Widzisz więc — kończyła pani Sławska, — że każdy człowiek powinien starać się o to, żeby mógł sam dać sobie radę w razie potrzeby, bo przyszłości nikt przewidzieć nie może. Rodzice pani Wireckiej byli niegdyś bardzo bogaci, lecz później, jak się to nieraz zdarza, utracili majątek. Dali jednak córce staranne wychowanie, ona też uczyła się pilnie i dzięki temu, gdy znalazła się sama na świecie z Anielką, może zapracować na siebie i na nią.
— A mnie mówiono zawsze — zawołała Sewerka, — że nie potrzebuję się uczyć, bo będę bogatą.
— Któż ci to mówił? z pewnością nie babcia ani nauczycielka, która przychodziła codzień dawać ci lekcye, ani też osoby które u babci bywały.
Dziewczynka przyznała, że jej to mówiła bona i służące.
— Służące same nie mając wykształcenia, nie rozumieją jego potrzeby, a bony cudzoziemki są najczęściej także proste dziewczęta, które trzymamy z powodu, że za ich pomocą, dzieci najłatwiej nauczą się obcego języka. Słyszy się wiele rzeczy niedorzecznych, ale trzeba je puszczać mimo uszu. Przedewszystkiem uważać należy, kto mówi.
Pani Sławskiej było przykro, że Sewerka powtarzała tak niemądre zdania. Nie chciała przecież jej tego pokazać, ażeby na przyszłość nie lękała się wypowiadać jej wszystkich swoich myśli, zrozumiała przecież ze smutkiem, że w wychowaniu dziewczynki było wiele złych naleciałości, które należało ostrożnie wyplenić.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.