<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Sewerka
Wydawca Redakcja Wieczorów Rodzinnych
Data wyd. 1904
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




II.
Dzień dżdżysty.

Nazajutrz Sewerka obudziła się w złym humorze. Przez długi czas pieszczono ją bardzo, dogadzano wszystkim zachciankom, gdy się tylko skrzywiła, pytano jej, czy nie chora, więc choć było to dobre dziecko, rozkaprysiła się, przywykła uważać siebie za najważniejszą osobę na świecie.
Deszcz padał, po niebie ciągnęły czarne chmury, więc od rana gdy służąca Małgosia przyszła dopomódz jej do ubierania, Sewerka zawołała:
— Po co ja mam wstawać, tak brzydko na dworze.
— Pani już pije herbatę — zauważyła Małgosia, kładąc jej przy łóżeczku wytrzepane pończochy i wyczyszczone trzewiczki.
Sewerka zaczęła się ubierać, ale czyniła to leniwie, skarżyła się, że woda zimna, potem szarpała się jak małe dziecko, kiedy Małgosia czesała ją i zaplatała warkocze, skarżąc się, że ją ciągnie. Suknia była dziś za ciasna, trzewiczki za luźne.
Małgosia z filozoficznym spokojem znosiła dąsy panienki, przyzwyczajona do nich, bo była już przy niej w Krakowie.
Gdy jednak ubieranie trwało bardzo długo, pani Sławska przyszła do pokoju.
— Sewerka jeszcze nie gotowa? — spytała.
Sewerka zaczerwieniła się i spuściła oczy, bo mama za kaprysy strofowała ją nieraz. Małgosia uśmiechnęła się tylko, bo Sewerka od wejścia mamy stała spokojnie i w chwilę też czesanie, zajmujące zwykle najwięcej czasu, skończone zostało.
Sewerka poszła do pokoju jadalnego, był pusty, bo mama miała jakieś zajęcie, a przytem nie lubiła tracić czasu, zarząd znacznym majątkiem dużo go zabierał. Oczekiwała też niecierpliwie nauczycielki, która miała jej pomagać w kształceniu Sewerki, ale ta miała dopiero przyjechać za parę tygodni.
Sewerka więc musiała sama wypić śniadanie, a do tego nie była przyzwyczajona. Małgosia nalała jej herbaty, ale ta jej nie smakowała. Miała znowu ochotę wywrzeć na niej swój zły humor, lecz mama z drugiego pokoju zawołała Małgosi. Dziewczynka więc, nie dopiwszy herbaty, poszła do salonu i przyglądała się bezmyślnie drzewom i kwiatom ogrodu, z których wiatr otrząsał krople deszczu.
Tak ją zastała matka.
— Nic nie robisz, Sewerko? — zapytała zdziwiona.
— Cóż mam robić — odparła ze smutną minką.
— Co! ależ pełno rzeczy. Możesz grać, zapomnisz zupełnie tego, coś umiała.
— Mamo, przecież to jeszcze wakacye.
— Wakacye powinny być odpoczynkiem po pracy, nie próżnowaniem i nudą, a ty przecież nie pracowałaś jeszcze nigdy naprawdę.
— Proszę mamy, ja grać bez nauczycielki nie potrafię.
— Potrafiłabyś, gdybyś miała ochotę. Ale jeśli nie chcesz grać, możesz wziąć jaką robotę. Zaczęłam ci właśnie szydełkiem włóczkowy kaftanik dla siostrzyczki Małgosi.
Sewerka skrzywiła się.
— Kiedy to takie nudne...
— Czy przyjemniej patrzeć na strumienie deszczu — zaśmiała się pani Sławska. — No, to weź książkę, Atlantę, której się tak ucieszyłaś, leży na stole, nie przeczytałaś jej jeszcze. Wieczory Rodzinne także nie rozcięte.
Sewerka wzięła niedbale Atlantę i zaczęła czytać, ale co chwila podnosiła główkę, ziewała ukradkiem, zaglądała do dalszych kart, przypatrywała się obrazkom, jak to się czynić zwykło, kiedy się nie chce czytać.
Pani Sławska tymczasem napisała jakiś list, a skończywszy go, spojrzała na córkę.
— Nie podoba ci się Atlanta? a tak jej pragnęłaś.
— Bo kuzynki Lucia i Zosia, tak się nią zachwycały.
— Lucia jest w jednym z tobą wieku, Zosia o rok młodsza.
— Ja nie wiem, dla czego tak im się podobała?
— Zapewne dla tego, że twoje kuzynki lepiej korzystały z nauk, które im udzielano i są więcej rozwinięte od ciebie.
— Jakto mamo, jakto! — zawołała, czerwieniąc się Sewerka.
— Uważałam to dobrze — mówiła dalej pani Sławska. — Stefek jako starszy daje im dobry przykład, Lucia i Zosia nietylko uczą się bardzo dobrze, ale mają do nauki zamiłowanie, czytają dużo i zdają sobie sprawę z tego, co przeczytały. Zapewne nikt im nie mówił, że ponieważ są bogate, nie potrzebują się uczyć, a może też same mają tyle rozumu, że nie uwierzyłyby, choćby coś podobnego usłyszały.
— Przecież mama wytłomaczyła mi wczoraj, że każdemu nauka może być potrzebną.
— A czy myślisz, że uczymy się jedynie z tego powodu?
Sewerka nie umiała na to odpowiedzieć! Spoglądała przez chwilę na matkę a potem bąknęła:
— Wszyscy się uczą.
— Nie koniecznie — uśmiechnęła się pani Sławska, — Małgosia umie zaledwie czytać i pisać a Jagusia pewno i tego nie potrafi.
— Przecież ja o nich nie myślałam.
— Skoro wszyscy, to Małgosia i Jagusia nie stanowią wyjątku.
— Proszę mamy, to są przecież wiejskie dziewczyny.
— Widzisz więc, że nie wszyscy się uczą. Chciałaś mówić zapewne o wyższych klasach społecznych, czyli tak zwanej dziś inteligencyi. Otóż nauka wymaga nakładu czasu i pieniędzy, dla tego nie jest na nieszczęście dla wszystkich dostępną. Ale czy sądzisz, że uczymy się tylko dla tego, że nauka może dać zarobek albo też dla zwyczaju?
Znowu Sewerka zaczęła się namyślać, aż wreszcie przyznała się, że nie wie.
— Widzę dobrze — odparła pani Sławska, — że nie masz wyobrażenia, co to jest wykształcenie. Znaczy to rozwinięcie wszystkich naszych władz.
Ale po oczach córki widziała, że tłomaczenie to nie wiele ją objaśniało, zaprowadziła więc Sewerkę do pokoju, skąd otwierał się widok na pole i na pracujących robotników. Pole było dość oddalone, ludzie wydawali się bardzo maleńcy i nie można było ich dobrze rozróżnić.
— Porachuj, ilu jest pracujących?
Sewerka uczyniła to z trudnością z powodu oddalenia.
— Co oni robią? — pytała dalej pani Sławska.
— Nie wiem, nie dojrzę.
— Ilu jest mężczyzn, ile kobiet?
— I tego nie zobaczę.
Pani Sławska przyniosła jej perspektywę i kazała przez nią spojrzeć.
— Ach! mamo! — zawołała dziewczynka — teraz widzę doskonale, ludzie są tak wyraźni. Prawie same kobiety i wyrostki. Ach! kopią kartofle, kobiety mają na głowie obwiązane fartuchy, jak wczoraj Jagusia, mają takie same opałki, jak ona miała. Aha, jest i Jagusia. Tak, to ona obróciła się teraz w tę stronę! Pozwól mamo, że jeszcze popatrzę.
Nacieszyć się perspektywą nie mogła, biegała od okna do okna, krzyczała za każdym dostrzeżonym dalekim przedmiotem. Kiedy ją wreszcie odniosła, matka spytała:
— Patrzałaś przez okno i nudziłaś się. Dla czego cię teraz zajmują te same rzeczy, które widziałaś poprzednio?
— Bo teraz widzę je daleko wyraźniej i lepiej.
— Otóż moje dziecko, czem to szkło jest dla oczów, tem wykształcenie dla umysłu, pozwala nam ono lepiej i dokładniej każdą rzecz rozeznać, rozumieć. Daje nam więc tym sposobem źródła przyjemności, niedostępne dla tych, którzy go nie posiadają. Nauka otwiera nam świat przeszły, uczy poznawać dalekie kraje, narody, ich obyczaje, dostarcza przedmiotu do porównań, a tem samem sąd nasz wyrabia. Czy mnie rozumiesz?
— Rozumiem, mamo.
Pani Sławska miała coś dalej mówić, ale przerwał jej wykrzyknik Sewerki.
— Ach, jaka śliczna tęcza!
Rzeczywiście, wyjrzało słońce przez chmury, a na ich ołowianem tle wystąpiła wspaniała tęcza. Dziewczynka przypatrywała jej się długo, wreszcie gdy zjawisko zbladło i zaledwie już było widzialnem, zapytała:
— Mamo, dla czego jest tęcza?
— Trudno ci to wytłómaczyć, Sewerko, bo ażeby zrozumieć, musiałabyś mieć wyobrażenie o niektórych naukach.
— O jakich?
— Naprzód o fizyce. Jest to nauka bardzo ciekawa, bo tłomaczy otaczające nas zjawiska.
Sewerka patrzała na matkę zdziwiona, bo wyrazy te nie miały dla niej jasnego znaczenia. W tej chwili wzrok jej padł na biurko pani Sławskiej i na arkusz białego papieru, który nagle zabarwił się żywemi kolorami.
— Tęcza! — zawołała zdumiona — tęcza na mamy stoliku.
Matka zdjęła z biurka szklany przycisk, którego pryzmat rozkładał promień słoneczny i tęcza znikła, postawiła go na dawnem miejscu i tęcza ukazała się znowu.
— Co to jest, mamo! powiedz mi co to jest — wołała dziewczynka.
— Czy może być, ażebyś nigdy nie widziała takiej tęczy, sprawionej przejściem promienia światła przez szkło ścięte kańciasto?
— Nigdy, mamo!
— To dowód, żeś nieuważnie patrzała. Pytałaś się tylko co, skąd pochodzi tęcza, oto masz na to przykład.
— Kiedy ja nie rozumiem.
— Mówiłam ci, że zrozumiesz, gdy się będziesz uczyła fizyki.
— Ale tymczasem niech mi mama powie, to ja może choć troszeczkę zrozumiem.
— Słuchaj więc, promień światła, który nam się białym wydaje, ma w sobie siedm kolorów, składających tęczę.
— Aż siedm!
— Porachuj je.
— Naprzód jest czerwony. Czy wszystkie mam rachować?
— Naturalnie.
— Potem pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski...
— A jeszcze.
— Ciemno-niebieski — to jest szafirowy i fioletowy.
— To mamy siedm. Promień załamuje się w ten sposób w szkle ostro ściętem, że pokazują się jego kolory.
— Tak jest na mamy biurku, ale w obłokach? W obłokach przecież niema szklanego przycisku.
Pani Sławska pokazała jej przez okno kroplę deszczu zawieszoną na końcu bzowego listka, która w tej chwili migotała w słońcu.
— Widzisz, ile to tęczowych kropel, cały ogród jest niemi osypany. Woda jest równie jak szkło przezroczysta i może tak samo rozłożyć promienie światła. Obłoki składają się z miliardów drobinek wodnych, które mają te same własności co krople i one to tworzą tęczę. Pewno mnie dobrze nie rozumiesz, ale jak przyjedzie panna Julia i zaczniesz się uczyć porządnie, to ci się w głowie rozjaśni. Panna Julia jest bardzo wykształcona.
— Teraz rozumiem, że to szczęście być wykształconą, bo się wszystko rozumie. Czego się śmiejesz, mamo? Wszak nie powiedziałam nic niedorzecznego?
— Niema tak uczonego człowieka na świecie, któryby wszystko rozumiał. Ale rozumie się wiele a nawet coraz więcej, bo ludzie uczeni ciągle nad tem pracują.
Przy tej rozmowie zły humor Sewerki minął zupełnie. Ponieważ pani Sławska zasiadła do haftu, którym chciała przyozdobić kościół, znajdujący się w Poborzu i Sewerka przyniosła swój kaftanik i szydełko. Czas jakiś milczała, bo rzeczywiście główka jej pracowała nad tem wszystkiem, co mówiła jej matka.
— Wie mama co ja myślę — odezwała się wreszcie — chciałabym to powiedzieć, ale mama śmiać się nie będzie?
— To zależy. Jakbyś powiedziała coś bez sensu.
— Bo ja sama nie wiem, czy to nie ma sensu.
— Z zapytania śmiać się nie mogę, śmieję się tylko, gdy powtarzasz niedorzeczność słyszaną przypadkiem, jak mała papużka.
— Myślę, że jestem szczęśliwsza od wielu innych dzieci.
— Jest to wielka prawda, Sewerko. Bóg ci dał zdrowie, pojęcie, dostatek, środki wykształcenia. Powinnaś Mu za to dziękować z całego serca.
— Ja też dziękuję i coraz lepiej to rozumiem. Jagusia ma także zdrowie i pojęcie, ale cóż, ona musi chodzić boso, kopać kartofle, po deszczu biegać, nosić takie grube ubranie, mieszkać w brzydkiej chacie.
— Czy uważałaś, że Jagusia jest smutna?
— Wcale nie, wiecznie się śmieje i śpiewa.
— Jagusia ma rodziców, którzy dbają o jej potrzeby. Chodzić boso, mieć grube ubranie, mieszkać w brzydkiej chacie, wcale jej nie sprawia przykrości, bo do tego przywykła i nie marzyła nigdy o niczem innem, a że pracuje wedle sił, to także nie jest nieszczęściem. Jestem pewna, że Jagusia nigdy się nie nudzi i nie wie, co z czasem zrobić, jak pewna panienka.
— Doprawdy, mamo — zawołała, spuszczając oczy Sewerka — tak mi jakoś było smutno, tak nie wiedziałam co robić, że... że...
— Widzisz, kto musi pracować, nigdy podobnego uczucia nie doznaje, bo myśli o tem, co ma do zrobienia, więc niema czasu się nudzić. I pod tym względem ludzie zmuszeni zarabiać na życie są nieraz szczęśliwsi i od tych, co tego nie potrzebują, a nie umieją się niczem zająć.
— Więc mama uważa, że Jagusia jest ode mnie szczęśliwsza? — spytała Sewerka.
Tkwiła w niej jakaś dziwna uraza z powodu, że ta biedna, bosa dziewczyna parę razy już była jej za wzór stawiana.
— Jagusia jest w dużo gorszem położeniu od ciebie — odparła pani Sławska — ale jeżeli z tem położeniem się godzi, może być od ciebie szczęśliwszą. Szczęście w wielkiej części zależy od nas samych i niepodobna wydać sądu, kto od kogo szczęśliwszym się czuje.
— Mamo! Jagusia nawet czytać nie umie. Pytałam jej się o to wczoraj.
Pani Sławska spojrzała na Sewerkę, jak gdyby spodziewała się, że coś do tego doda, ale dziewczynka powiedziała to bez żadnej myśli.
— Jagusia jest inteligentna i uważna, zapewne nauka przyszłaby jej z łatwością — wyrzekła pani Sławska. — Czy nie przyszło ci do głowy, że ty byś ją uczyć mogła?
— Ja! zkądżebym ja?
Zdawała się bardzo zdziwiona tą samą myślą.
— Umiesz przecież czytać, na początek mogłabyś Jagusię tego nauczyć.
— A wie mama — zawołała po chwili — to byłoby doskonale.
— Odwzajemniłabyś się, wszak wczoraj pokazała ci, jak się kopią kartofle, a ręczę, że mogłaby cię jeszcze wielu pożytecznych rzeczy nauczyć.
Myśl uczenia prawdziwej dziewczynki zamiast lalki, której niekiedy z nudów powtarzała lekcye, bardzo się podobała Sewerce. Chciała zaraz zacząć. Matka tłomaczyła jej, że Jagusia teraz jest w polu i nie może swojej roboty porzucić.
— Więc widzi mama — zawołała, — że Jagusia bardzo biedna, skoro nie ma czasu się uczyć. Jakżeż to zrobić?
— Teraz nadchodzą krótkie dnie — pocieszała ją pani Sławska — wieczorami, gdy skończy kopanie kartofli, Jagusia będzie mogła przychodzić na naukę.
Sewerka nie była z tego zadowolona. Miała usposobienie rozpieszczonej jedynaczki; kiedy jej się czego zachciało, musiała to mieć zaraz, nadąsała się więc i rzuciła zaczętą robotę.
Pani Sławska udała, że tego nie zauważyła, ale zmartwiła się znowu, bo patrzyła na córkę bez zaślepienia i widziała w niej wiele braków.
Zaledwie Sewerka doczekała wieczora, prosiła by posłać po Jagusię. Ta przybiegła po chwili umyta i uczesana porządnie.
— Jagusiu — spytała ją pani Sławska — czy chciałabyś się uczyć czytać?
Jagusia nie wiedziała, co odpowiedzieć, skubała swój fartuszek, wreszcie bąknęła.
— Czy ja wiem?
— Nauczyłaś Sewerkę kopać kartofle, nauczysz ją zapewne jeszcze nie jednej roboty, o której nie ma wyobrażenia, ona także chciałaby ciebie czego nauczyć.
Jagusia nic nie odpowiedziała, przypatrując się z pod oka sprzętom w pokoju, froterowanej posadzce, obrazom, zwierciadłom. I to wszystko uwagę jej zajęło zupełnie. Rozumiała jednak, że pani coś do niej mówiła i że należało za to podziękować, pokłoniła jej się więc i uważała to za rzecz dostateczną.
— No cóż, czy chcesz się uczyć? — powtórzyła zapytanie pani Sławska.
Dziewczyna nie miała widać wielkiej chęci, bo odparła, spuszczając oczy:
— Jak ta pani każe.
— Ależ ja ci wcale nie rozkazuję, pytam się o twoją wolę.
Jagusia jednak uparcie powtarzała: „Jak ta pani każe” i nie można z niej było innej odpowiedzi wydobyć. Śmiała na polu jakby na swojem gruncie, tutaj zupełnie straciła pewność siebie i oglądała się niespokojnie na wszystkie strony.
— A widziałaś kiedy książkę? — spytała ją Sewerka.
— Są we wsi ludzie, co się modlą na książce — odparła.
— Przecież nie wszystkie książki służą do modlitwy — zawołała Sewerka. — Ty może nie wiesz co to książka.
Jagusia podniosła oczy, powiodła niemi po pokoju i zatrzymała na książkach, których pełno było na etażerkach i stołach.
— Co nie mam wiedzieć — bąknęła, wskazując je wyraźnie.
— Książka książce nie równa, poczekaj, pokażę ci jedną z obrazkami.
Sewerka przyniosła Historyę Świętą z pięknemi rycinami, przedstawiającemi arcydzieła znakomitych malarzy, ale te nie kolorowane nie zrobiły wrażenia żadnego na Jagusi. Przyzwyczaiła się widzieć jaskrawe obrazy Najświętszej Panny i Świętych, a piękności kompozycyi i czystości linii nie była w stanie ocenić.
— Pokaż jej chromolitografie — doradziła córce pani Sławska.
Ale Robinson Cruzoe, ulubiona książka Sewerki, z kolorowanemi rycinami, nie wiele większe zrobiła wrażenie. Jagusia nie była w stanie zdać sobie sprawy z różnicy barwy Robinsona i Piętaszka, ani z kształtów drzew odmiennych od tych, jakie znała, kaiman zdawał jej się jaszczurką, czarny wąż pijawką, i książka w ogóle nie budziła w niej zajęcia. Sewerka posadziła ją obok siebie przy stole, na którym paliła się lampa i próbowała tłómaczyć jej ryciny.
— Widzisz — mówiła — to historya żeglarza — który się dostał na bezludną wyspę.
Ale chociaż wyrazy były polskie, Jagusia patrzała tylko na panienkę swemi żywemi oczami, nie odpowiadając.
Sewerka mówiła jej o przygodach Robinsona w taki sposób, jak o nich wspominała książka, mówiła, że wyspa, na której się znalazł, leżała pod zwrotnikiem, że rosły na niej obficie palmy, aloesy i t. p., że zabijał na pożywienie antylopy, czerwonaki.
— Wszak mnie rozumiesz? — zapytała nagle, widząc, że Jagusia wodziła w około oczami.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. W gruncie rzeczy nie rozumiała ani słowa, jakby Sewerka mówiła do niej po chińsku.
Zniechęcona rzuciła książkę i spojrzała na matkę.
Pani Sławska dała Jagusi duży kawałek ciasta i zapowiedziała, że co do nauki, rozmówi się z jej rodzicami. To już Jagusia rozumiała doskonale, oczy jej odzyskały odrazu zwykłą wesołość, pocałowała panią Sławską w rękę i poszła uszczęśliwiona.
— Moja mamo — zawołała Sewerka, gdy się drzwi za nią zamknęły — ona jest strasznie głupia! Nic nie pojmuje.
— Przeciwnie, Jagusia jest inteligentna, tylko nie można od niej wymagać, ażeby pojmowała wyrazy, których nigdy nie słyszała, ani zdawała sobie sprawę z wypadków i zdarzeń, do których wchodzą te wyrazy. Przypomnij sobie, że Jagusia śmiała się, że nie wiesz, kto jest Jantek i Zośka.
— Przecież w Robinsonie niema nic nadzwyczajnego.
— Dla ciebie, bo oddawna w rozmowach, opowiadaniach, przy nauce tłomaczono ci rzeczy, których nigdy nie widziałaś.
— Ja nie wiem doprawdy, jak ja mam do niej mówić.
— Wczoraj rano gdyśmy razem szły w pole, gdyście kopały kartofle, rozmawiałyście z sobą i rozumiałyście się doskonale. Dziś uważałam pilnie, gdyś jej opowiadała o Robinsonie i notowałam wyrazy, których wiejska dziewczyna nawet najbystrzejsza pojąć nie może. Zaczęłaś od tego: Robinson, jest to historya żeglarza na bezludnej wyspie. Pomijam nazwisko Robinsona, obce dla ucha Jagusi, bo łatwoby jej wytłómaczyć, że to imię, ale wyraz historya, ma z pewnością dla niej niejasne znaczenie, a już, żeglarz i bezludna wyspa, to rzeczy o których nigdy nie słyszała.
— Prawda mamo, pamiętam dobrze, że kiedy zaczęłaś uczyć mnie geografii, wycinałaś z korka wyspy, przesmyki i rzucałaś w wodę, a ja potem krusząc chleb do mleka przypominałam to sobie i mówiłam, że to wyspy i archipelagi. Mamo! ja mogłabym wytłómaczyć to w ten sam sposób Jagusi.
— Przytem — zaczęła znowu pani Sławska — w Robinsonie jest ciągle mowa o zwierzętach i roślinach innych stref, a wiejska dziewczyna nie wyobraża sobie, by prócz tych, które zna z widzenia, jakie inne istniały na świecie. Pojęcia jej są ograniczone tem, co widzi, bo jest otoczona ludźmi równie mało wykształconemu. Więc się nie dziw, że słuchała tego, coś jej mówiła obojętnie; były to dla niej próżne dźwięki, które jej zająć nie mogły.
Sewerkę zastanowiły bardzo słowa matki. Nigdy nie pomyślała o podobnych rzeczach.
— Moja mamo — odezwała się po chwili — jakbyś mi dopomogła, tobym wiele rzeczy wytłómaczyła Jagusi. Cóż, kiedy mi się zdaje, że ona tego wszystkiego wcale ciekawą nie jest.
— Moje dziecko, trudno być ciekawą tego, o czem się nie wie, że istnieje, Jagusia zastanawia się nad tem, co ją otacza, trzeba naprzód wzbudzić w niej zajęcie do rzeczy obcych, nauczyć ją, że te rzeczy istnieją.
— A jakżeż to zrobić?
— To wcale nie łatwo. Trzeba przedewszystkiem poznać ją lepiej i szukać odpowiedniej sposobności. Czekajmy, zobaczysz, że ona się zdarzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.