Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XI.

Pan de Maillefort czekał w sali na powrót pani Dupont, która go miała wprowadzić do hrabiny.
Rysy garbatego nie miały już w sobie tego wyrazu szyderstwa, jak zwykle; w obliczu jego malował się głęboki żal, połączony z obawą i zdziwieniem.
Stojąc oparty o komin, z głową opartą na ręku, margrabia zdawał się być zupełnie pogrążonym w swojem dumaniu, właśnie jakgdyby rozmyślał nad rozwiązaniem jakiej trudnej zagadki; potem, budząc się nagle ze swego marzenia, spojrzał smutno i uważnie dokoła, łzy błyszczały w jego czarnych oczach; nareszcie przetarł ręką czoło, jakgdyby chciał odpędzić bolesne wspomnienia i szybko zaczął się po sali przechadzać
W chwilę potem powróciła pani Dupont- i rzekła do margrabiego:
— Czy pan margrabia raczy pójść za mną, pani hrabina może już przyjąć pana.
Pani Dupont poprzedziła margrabiego, otworzyła drzwi prowadzące do sypialni pani de Beaumesnil i zameldowała:
— Pan margrabia de Maillefort!
Hrabina ubrała się na prędce jak osoba chora ubrać się może; jej jasne włosy, które chwilę przedtem smutkiem tkliwych pieszczot, jakiemi obsypywała swą córkę, znajdowały się w pewnym nieładzie, były znowu gładko przyczesane; świeży koronkowy czepeczek otaczał jej bladą twarz, z której prawie zupełnie już zeszedł ów gorączkowy rumieniec; jej oczy, niedawno jeszcze jaśniejące macierzyńską miłością zdawały się gasnąć, a ręce, które przed chwilą, kiedy Herminję ściskały, tak były gorące, teraz zaczynały już stygnąć.
Na widok śmiertelnie zmienionych rysów hrabiny, które dawniej widział jaśniejące młodością i urodą, margrabia zadrżał, i mimowolnie zatrzymał się chwilkę.
Twarz garbatego zdradziła jego bolesne zdumienie, gdyż pani Beaumesnil, pozostawszy z nim sama w pokoju, starała się uśmiechnąć nieco, i rzekła:
— Znajdujesz mnie pan bardzo zmienioną, nieprawdaż, panie de Maillefort?
Garbaty nic nie odpowiedział, tylko pochylił głowę; a kiedy ją po chwili milczenia podniósł, był bardzo blady.
Pani de Beaumesnil wskazała mu stojące w bliskości swego łóżka krzesło i rzekła miłym, lecz uroczystym głosem:
— Boję się, panie margrabio, czy chwile mego życia nie są już ostatecznie policzone, dlatego starać się będę nie być rozwlekłą w naszej rozmowie.
Margrabia usiadł w milczeniu przy łóżku hrabiny, która dodała.
— Mój list zadziwił pana zapewne?
— Prawda, pani.
— Lecz pan, zawsze dobry, zawsze szlachetny, pośpieszyłeś do mnie natychmiast.
Margrabia ukłonił się.
Pani de Beaumesnil mówiła dalej wzruszonym głosem.
— Panie de Maillefort, pan kochałeś mnie szczerze...
Garbaty uczynił nagłe poruszenie i spojrzał na hrabinę wzrokiem zmieszanym i zdziwionym.
— Niechaj to pana nie dziwi, że wiem o tajemnicy, którą ja sama odkryłam — rzekła hrabina — gdyż prawdziwa, szczera miłość zdradzi się zawsze, kiedy się człowiek znajdzie przy osobach, które kocha.
— A więc, pani — rzekł nieśmiało garbaty, nie mogąc wyjść z podziwienia, — pani to powiedziała...
— Wiedziałam o wszystkiem — rzekła hrabina, podając panu de Maillefort swoją prawie już ostygłą rękę.
Margrabia uścisnął rękę pani de Beaumesnil ze czcią i gorzkie łzy, których powściągnąć nie był w stanie, zrosiły jego lica.
— Odgadłam wszystko — mówiła dalej hrabina — pana wzniosłą i tajemną rezygnację, pana cierpienia, które znosiłeś z bohaterskiem męstwem.
— Pani to wszystko wiedziała — rzekł pan de Maillefort zcicha i wahając się — pani to wszystko wiedziała? a jednak w tych rzadkich chwilach, które mnie sprowadzały do boku pani, byłem zawsze przyjmowany tak słodko, — tak łaskawie... Pani wiedziała o wszystkiem, a ja nigdy na twoich ustach nie dostrzegłem uśmiechu szyderstwa, ani w twoich oczach spojrzenia urągającego politowania!
— Panie de Maillefort — odpowiedziała hrabina z wzruszającą godnością — w imię miłości, którą dla mnie czułeś, w imię tego słodkiego szacunku, jaki charakter pana we mnie budził, powierzę panu w tej chwili, może ostatniej w życiu mojem, to, co posiadam najdroższego.
— Przebacz, przebacz pani, że nawet jednę chwilę byłem w mniemaniu, ażeby takie jak pani serce mogło szydzić lub pogardzać uczuciem skrytem, ale pełnem czci i poszanowania. Mów, pani, zdaje mi się, że jestem godzien twego zaufania.
— Panie de Maillefort, dzisiejszej nocy wybije dla mnie ostatnia godzina.
— Pani...
— O! ja się nie mylę. Tylko z największym wysiłkiem i przy użyciu sztucznych środków walczę od kilku godzin z ostatniemi ciosami mojej choroby, posłuchaj mnie pan zatem, gdyż powtarzam, moje chwile są policzone...
Garbaty otarł łzy i słuchał.
— Zna pan okropny wypadek, którego ofiarą został pan de Beaumesnil. Skutkiem śmierci jego i mojej, pozostanie moja córka, moja córka Ernestyna, sierotą, w obcym kraju, powierzona troskliwości obcej guwernantki. To jeszcze nie wszystko, Ernestyna jest aniołem niewinności i dobroci; jej nieśmiałość jest nadzwyczajna. Wychowana w pieszczotach miłości ojca i mojej, nigdy nas nie opuszczała, nie zna więc świata i życia; zresztą cóż mogłoby o nich wiedzieć szesnastoletnie dziecię, które oddawna z upodobania przekładało samotność i prostotę nad zgiełk i zabawy? Wprawdzie powinnabym umierać spokojna o jej przyszłość, gdyż jest najbogatszą dziedziczką we Francji. Lecz nie mogę się wstrzymać od pewnej obawy, skoro pomyślę o osobach, które z konieczności będą mnie zastępować przy mojej córce; gdyż zostanie zapewne powierzoną państwu de la Rochaigue, jej najbliższym krewnym. Oddawna już zerwałam wszelkie stosunki z tą rodziną i pan znasz ją dostatecznie, ażeby zrozumieć mą obawę...
— Rzeczywiście, byłoby zbawiennem, gdyby córka pani mogła być poruczoną troskliwości lepiej wybranych opiekunów; ale panna de Beaumesnil ma lat szesnaście, więc opieka nad nią nie będzie trwać długo; zresztą osoby, o których pani hrabina wspomniałaś, są więcej śmieszne, niż złe; nie należałoby się zatem niczego z ich strony obawiać.
— Wiem o tem; lecz ręka Ernestyny będzie poszukiwaną przez osoby łaknące jej majątku, (już ja sama miałam sposobność przekonać się o tem) — dodała pani de Beaumesnil, przypominając sobie nalegania swego spowiednika na korzyść pana de Macreuse — biedne dziecię, będzie miało tylu natrętnych kandydatów do swej ręki, że wtedybym tylko mogła być spokojną, gdybym wiedziała, że jej pozostawię jakiego wiernego przyjaciela, któryby przewagą swego rozumu i wzniosłością charakteru, mógł pokierować jej wyborem. Bądź pan dla Ernestyny takim ojcowskim przyjacielem; proszę pana gorąco o to, panie de Maillefort, a wtedy spokojnie umrę z tem nieomylnem przekonaniem, że los mej córki będzie równie szczęśliwy jak świetny.
— Starać się będę zostać przyjacielem córki pani. Co tylko ode mnie zależy, spełnionem będzie jak najświęciej.
— Ah, oddycham nareszcie, teraz niczego się już nie lękam dla Ernestyny. Wiem, co znaczy przyrzeczenie przez pana uczynione, panie de Maillefort — zawołała hrabina, której lica zabłysły na chwilę radością i nadzieją.
Lecz wkrótce zwiększyła się jej słabość, i pojawiły się takie symptomaty, że się już sądziła bliską śmierci; jej rysy, które się rozjaśniły skutkiem obietnicy danej przez pana de Maillefort, przybrały na nowo wyraz obawy i dodała głosem błagającym:
— To jeszcze nie koniec, panie de Maillefort, zamierzam udać się do wspaniałomyślności twojej z prośbą o jeszcze większą może usługę.
Margrabia spojrzał ze zdumieniem na panią de Beaumesnil.
— Oświecona i wsparta radą pana — rzekła dalej hrabina — córka moja, Ernestyna, będzie równie szczęśliwą jak bogatą. Nie widzę zatem piękniejszej, pewniejszej przyszłości, jak ta, która ją oczekuje, ale nie taka jest przyszłość pewnej biednej, szlachetnej istoty... a... ja... pragnęłabym... ażebyś pan...
Pani de Beaumesnil nie śmiała dalej mówić, nie mogła.
Z początku powzięła ona zamiar powierzenia panu de Maillefort tajemnicy urodzenia Herminji, aby jej na zawsze zapewnić opiekę tego szlachetnego człowieka, lecz wstyd podobnego wyznania, któreby także zgwałciło złożoną przysięgę, wstrzymał ją od tego.
Gdy margrabia widział, że pani de Beaumesnil wahała się, zawołał:
— Co pani jest? Błagam panią usilnie, oznajmij mi, jaką drugą usługę mogę pani wyświadczyć. Czyliż pani nie wie, że może mną rozporządzać, jak jednym ze swoich najlepszych przyjaciół.
— Wiem o tem, o! wiem — odpowiedziała pani de Beaumesnil z trwogą — a jednak nie śmiem, obawiam się... I dalsze słowa skonały powtórnie na ustach pani de Beaumesnil.
Wzruszony tą obawą, margrabia chciał jej przyjść w pomoc i powiedział:
— Zdaje mi się, żeś pani mówiła o przyszłości jakiejś biednej, szlachetnej istoty... Któż ona jest? jakim sposobem mogę jej być pomocnym?
Owładnięta bólem i wzmagającą się słabością, pani de Beaumesnil zakryła twarz rękoma i zalała się łzami; lecz po niejakiem milczeniu, utkwiła łzami błyszczące spojrzenie w obliczu margrabiego, i rzekła głosem przerywanym, starając się zarazem okazać spokojniejszą.
— Tak, mógłbyś pan być bardzo użytecznym... pewnej... biednej, młodej panience, która ze wszech miar godną jest szacunku i współczucia... bo trzeba panu wiedzieć... ona jest bardzo nieszczęśliwa... jest sierota... bez żadnej podpory... bez najmniejszego majątku... ale ma serce dumne i szlachetne; przysięgam panu... niemasz doskonalszej... pracowitszej istoty na świecie.. słowem, to prawdziwy anioł — dodała hrabina z ujmującą żarliwością.
— Tak jest — dodała pani de Beaumesnil ze łzami w oczach — jest to anioł odwagi, — cnoty; i dla tego to anioła błagam pana ze złożonemi rękoma o ojcowskie współczucie, równie jakem pana o to prosiła dla mej córki. O, panie de Maillefort, zaklinam pana, błagam jak najgoręcej, nie odmawiaj mi pan tej łaski.
Wzruszenie, z jakiem pani de Beaumesnil o tej sierocie mówiła, jej widoczne pomieszanie, jej prośba, ażeby swe przywiązanie pomiędzy jej córką, a tą obcą panienką podzielał, wszystko to powiększało coraz więcej zdumienie margrabiego.
Przez chwilę pozostał mimowolnie w milczeniu, następnie atoli zadrżał nagle; bolesna myśl powstała w jego głowie, przypomniał sobie bowiem owe krzywdzące i fałszywe wieści (przynajmniej dotąd uważał je za takie), których przedmiotem była niegdyś pani Beaumesnil, i dla których właśnie tegoż samego jeszcze poranku wyzwał pana de Mormand pod pozorem błahego uchybienia.
Czy wieści te miały zasadę? Czy ta sierota, dla której pani de Beaumesnil tak wiele okazywała zajęcia, była dla niej drogą z tytułu jakiego tajemniczego przywiązania? Czy nie była owocem jej błędu?
Wkrótce atoli, pełen ufności w cnotę pani de Beaumesnil, margrabia odepchnął tę obrażającą ją myśl i czynił sobie nawet wyrzuty, że na chwilę pozwolił jej się owładnąć.
Przerażona milczeniem garbatego, pani de Beaumesnil rzekła niepewnym głosem:
— Proszę mi przebaczyć, panie de Maillefort, widzę, żem nadużywała pana szlachetności; niedosyć mi było uzyskać od pana zapewnienie jego ojcowskiej opieki dla mojej córki Ernestyny, chciałam jeszcze wyjednać pana współczucie... dla biednej... obcej dla niego osoby... O! przebacz mi pan... proszę... proszę pana o to.
Głos, jakim pani de Beaumesnil wymówiła te słowa, miał w sobie coś tak bolesnego, tak rozpaczającego, że w umyśle pana de Maillefort nowa powstała wątpliwość, która boleśnie dotknęła jego; widział on jednę ze swoich najszlachetniejszych, najdroższych illuzyj niknącą; pani de Beaumesnil nie była już dla niego tą idealną istotą, którą oddawna poważał z religijną czcią.
Ale pan de Maillefort ulitował się nad nieszczęśliwą matką; zrozumiał, ile ona musiała wycierpieć, ile łez wylać, dlatego odpowiedział głosem wzruszonym:
— Uspokój się, pani, dotrzymam mojej obietnicy. Sierota, którą mi pani polecasz, będzie dla mnie równie drogą, jak panna de Beaumesnil; zamiast jednej, będę miał dwie córki.
I z uprzejmością podał rękę hrabinie, jak gdyby chciał przez to uświęcić swoją obietnicę.
— Teraz mogę umierać spokojnie — zawołała hrabina.
I zanim margrabia oprzeć jej się zdołał, przycisnęła podaną sobie rękę do ust już zlodowaciałych.
Na taki dowód niewypowiedzianej wdzięczności, nie wątpił już pan de Maillefort, że hrabina miała córkę naturalną.
Czy to, że tyle wzruszeń wyczerpało siły hrabiny, czy też, że postęp choroby, która się na chwilę ukryła pod zwodniczem polepszeniem, teraz dosięgnął najwyższego stopnia, pani de Beaumesnil uczyniła gwałtowne poruszenie, i boleśnie krzyknęła.
— Wielki Boże! — zawołał margrabia przerażony nagłą zmianą rysów hrabiny — co pani jest?
— Nic to — odpowiedziała z męstwem — nic... lekka boleść... ale weź pan ten klucz... proszę pana... I hrabina podała panu de Maillefort kluczyk, który wyjęła z poduszki. — Otwórz pan to... biórko...
Margrabia wykonał polecenie.
— W środkowej szufladzie... jest... pugilares... masz go pan?
— Oto jest.
— Zatrzymaj go pan u siebie, proszę pana, znajduje się w nim suma, którą mogę rozporządzić, albo raczej, którą miałam w schowaniu, mówiła hrabina — suma ta zasłoni panienkę, którą panu poleciłam, na zawsze od niedostatku... Tylko, — dodała biedna matka głosem słabnącym coraz więcej — przyrzeknij mi pan... sierocie tej... nigdy... mojego nazwiska nie wymienić... nie odkryć jej nigdy... kto był osobą... która panu zleciła... oddać jej ten mały mająteczek... Ale powiedz pan... o! powiedz pan... temu nieszczęśliwemu dziecięciu... że było ciągle kochanem... do samego końca... i że...
Margrabia nie mógł zrozumieć ostatnich słów hrabiny, której siły zupełnie już znikły.
— Ale, pani hrabino, komuż mam ten pugilares doręczyć? gdzież ja znajdę tę dziewczynę? jak się ona nazywa? — wołał pan de Maillefort, którego nagle zmienione rysy pani de Beaumesnil i jej ciężki oddech do najwyższego stopnia niepokoiły.
Zamiast odpowiedzieć na pytanie margrabiego, pani de Beaumesnil upadła nawznak, wydała przerażający krzyk i złożyła ręce na piersi.
— Pani hrabino, powiedz mi pani — wołał margrabia, pochylając się do pani de Beaumesnil, oraz zdjęty żalem i trwogą — powiedz mi pani, gdzie znajdę tę panienkę, i jak się nazywa?
— Ah! umieram — mówiła z trudnością pani de Beaumesnil, wznosząc oczy do nieba. A przy ostatecznem wysileniu zdołała jeszcze wyjąkać następujące słowa: Nie zapomnij pan... przysięga... moja córka... ta sierota...
W kilka chwil potem, hrabina już nie żyła.
Głębokim i gorzkim żalem przejęty, nie wątpił już bynajmniej pan de Maillefort, że sierota, której nazwiska nie wiedział, ani mógł się domyślić, gdzie jej należało szukać, była naturalną córką hrabiny.




Pogrzeb pani de Beaumesni'l był wspaniały. Baron de La Rochaigue, jako najbliższy krewny rodziny, znajdował się na czele żałobnego orszaku. Pan de Maillefort, zaproszony piśmiennie na pogrzeb, równie jak i inni znajomi zostający w stosunkach z hrabiną, przyłączył się do orszaku odprowadzającego jej ciało.

W ciemnym zakątku kościoła, klęczała na kamiennej posadzce młoda dziewica, jakby przytłoczona ciężarem swojej rozpaczy, nie zauważona przez nikogo i modląca się z gwałtownem łkaniem.
Była to Herminja.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.