Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


X.

W czasie chwilowego milczenia pani de Beaumesnil, namyślając się w jaki sposób mogłaby najzręczniej zagadnąć Herminję o udzielenie jej niektórych wiadomości o jej dawniejszem życiu, młoda panienka przewracała swoje nuty, czekając rychło ją hrabina wezwie, ażeby zasiadła do fortepianu.
— Poczytasz mnie pani za bardzo kapryśną — rzekła hrabina — gdyż jeżeliby to pani nie zrobiło różnicy, wołałabym słyszeć jej muzykę dopiero około godziny dziesiątej, jest to zwykle moja godzina krytyczna, może uniknę jej dzisiaj, jeżeli stan mój się nie pogorszy. W przeciwnym bowiem razie, przykroby mi było, żem środka, który moje boleści tak często uśmierzał, zbyt wcześnie użyła. Lecz to jeszcze nie wszystko, kiedy już mam uchodzić za tak kapryśną, jednakże obawiam się, ażeby mnie pani nie posądziła o ciekawość, a może nawet o niedelikatność.
— Dlaczego, pani hrabno?
— Usiądź pani tu, przy mnie — odpowiedziała hrabina słodkim głosem — i powiedz mi, jak się to dzieje, że tak jeszcze młoda, gdyż nie możesz pani mieć więcej jak lat siedemnaście lub osiemnaście?
— Mam siedemnaście i pół.
— Otóż, jak się to dzieje, że w twoim wieku jesteś już pani tak znakomitą artystką.
— Pani hrabina zbyt łaskawie o mnie sądzi, miałam zawsze wielkie zamiłowanie do muzyki, a to niewiele, czegom się nauczyła, z wielką przyszło mi łatwością.
— A któż był nauczycielem pani, gdzie się uczyłaś?
— Na pensji, na kórej zostawałam, pani hrabino.
— W Paryżu?
— Nieciągle, pani, w Paryżu byłam na pensji.
— A gdzie pani była pierwej?
— W Beauvais, gdzie zostawałam aż do dziesiątego roku.
— A potem?
— Potem przybyłam do Paryża na pensję.
— I długo tam pani była?
— Do roku szesnastego i pół, życia mojego.
— A następnie?
— Następnie opuściłam pensję i zaczęłam dawać lekcje śpiewu i muzyki...
— I tym sposobem... Lecz nie dokończywszy co zaczęła mówić, pani de Beaumesnil dodała tylko z pewnym pomieszaniem. — Ale doprawdy, wstydzę się z mojej niedelikatności, której nic innego usprawiedliwić nie zdoła, tylko to zajęcie, które pani we mnie budzi.
— Pytania, które mi pani hrabina raczyła zadać, są tak życzliwe, tak łaskawe, że czuję się szczęśliwą odpowiadać na nie z zupełną szczerością.
— Cieszy mnie to niewypowiedzianie; więc kiedy pani opuściła pensję, do kogóż udałaś się wtedy?
— Nie znałam nikogo, do kogobym mogła się udać.
— Nikogo! — zawołała pani de Beaumesnil z heroiczną odwagą i spokojem. — Ale — dodała jeszcze — pani rodzice?... pani... familja...
— Nie mam rodziców, pani hrabino — odpowiedziała Herminja, z taką samą odwagą, jaką jej matka okazała — nie mam familji. — I pomyślała w duszy: Teraz nie mogę już wątpić, ona nie wie, że jestem jej córką. W przeciwnym bowiem razie, miałażby odwagę i siły zadawać mi podobne pytanie.
— Teraz zaś — pytała dalej pani de Beaumesnil — u kogóż pani mieszka?
— Mieszkam... sama, pani hrabino.
— Zupełnie sama?
— Tak jest, pani.
— I przebacz mi pani jeszcze to zapytanie, gdyż w takim wieku wydaje mi się podobne położenie nadzwyczaj nie zajmującem, i pani zawsze sama dawałaś lekcje?
— Tak, pani hrabino — odpowiedziała biedna Herminja odważnie.
— Jeszcze raz wracam do tego; więc pani, tak młoda, żyjesz zupełnie sama!
— Cóż mam począć, pani hrabino, człowiek nie może kierować swoim losem, musi mu się tylko poddać, i odwagą, niezmordowaną pracą, jeżeli nie świetne, to przynajmniej szczęśliwe życie sobie zapewnić.
— Szczęśliwe życie! — zawołała pani de Beaumesnil z uczuciem żywej radości — więc pani jesteś szczęśliwą!...
Gdy wymawiała te słowa, wyraz jej twarzy i dźwięk jej głosu tak wielką zwiastowały radość, że nowa wątpliwość powstała w duszy Herminji i pomyślała sobie:
— Może ona wie, że jestem jej córką; bo dlaczegóżby jej tak na tem zależało, czy jestem szczęśliwa czy nie! Zresztą, dla mnie wszystko to jedno! jeżeli wie, że jest moją matką, powinnam ją uspokoić, ażeby jej oszczędzić zgryzoty, wyrzutów sumienia. Jeżeli zaś jestem dla niej obcą, to również należy ją uspokoić, bo mogłaby myśleć, że pragnę obudzić jej litość dla siebie... a na taką myśl oburza się moja duma.
Ponieważ pani de Beaumesnil, dla jej macierzyńskiego serca zapewnienie to tak drogie jeszcze raz chciała słyszeć, przeto powtórzyła:
— Więc pani jesteś szczęśliwa? prawdziwie szczęśliwa?
— Jestem, pani — odpowiedziała Herminja głosem niemal radosnym — jestem bardzo szczęśliwa.
Hrabina widząc piękne oblicze swej córki promieniejące młodością i szczęściem, używała wszystkich, jakie tylko w jej mocy były, środków, ażeby się nie zdradzić i rzekła, starając się naśladować wesołość Herminji:
— Nie śmiej się pani, z mojego pytania, ale dla nas, którzy jesteśmy przyzwyczajeni do wszystkich zbytków bogactwa, są rzeczy, których pojąć wcale nie możemy. Tak naprzykład, kiedyś pani wyszła z pensji, jakżeś sobie poradziła, ażeby sobie urządzić, chociaż tylko małe, gospodarstwo?
— O! pani hrabino — rzekła Herminja z uśmiechem — wtedy byłam bogata.
— Jakto?
— W dwa lata po oddaniu mnie na pensję w Paryżu, przestano płacić za mnie; miałam wtedy lat dwanaście, nasza przełożona polubiła mnie bardzo. „Moje dziecię, powiedziała ona do mnie, nie płacą już za ciebie, ale to nic nie szkodzi, pozostaniesz tutaj, ja ciebie nie opuszczę“.
— Zacna kobieta!
— Ah! najlepsza w świecie, pani hrabino; na nieszczęście już dzisiaj nie żyje — dodała Herminja smutno. Lecz ponieważ nie chciała zostawić hrabiny pod wpływem smutnego uczucia, dodała z uśmiechem. — Ta zacna kobieta uważała tylko na własną godność, a nie pomyślała o mojej najgłówniejszej wadzie. Gdyż, jeżeli pani hrabina życzy sobie, ażebym wszystko szczerze powiedziała, to muszę wyznać, że mam jednę bardzo wielką, bardzo brzydką wadę.
— Co za urojenie! I jakaż ta jest ta wada?
— Ah! pani hrabino!... Jest to duma.
— Duma?
— Niestety! tak jest. Otóż, kiedy nasza przełożona uczyniła mi propozycję, zatrzymania mnie z litości na pensji, oburzyła się na to moja duma, i oznajmiłam przełożonej, że pod tym jedynie warunkiem przyjmę jej ofiarę, jeżeli wszystko, co mi dawać chciała za darmo, pracą moją odrabiać jej będę.
— W dwunastym roku życia? Widziałże kto tak dumne dziecię! I jakże pani sobie poczęłaś, ażeby wynagrodzić swą przełożoną?
— Odbywałam repetycje z innemi dziećmi, które grały mniej wprawnie ode mnie: gdyż na mój wiek, grałam już dosyć biegle, zwłaszcza, że zawsze miałam wielkie upodobanie w muzyce...
— I przełożona przyjęła podobny warunek?
— Z radością, pani hrabino. Moje postanowienie wzruszyło ją.
— Wierzę temu chętnie.
— Od tej chwili miałam z jej łaski dosyć znaczną liczbę uczennic, z których kilka było daleko starszych ode mnie. (Zawsze to jest duma, pani hrabino). Cóż mam pani więcej powiedzieć: co z początku, że tak powiem, było dziecinną igraszką, stało się później mojem powołaniem i źródłem znacznego zysku. W czternastym roku byłam drugą nauczycielką muzyki pensjonatu, z pensją tysiąca dwustu franków; wystawi pani sobie teraz sumy, jaką sobie tym sposobem do szesnastego roku zarobiłam, gdyż na pensji nie miałam żadnych innych wydatków, prócz mego utrzymania.
— Biedne dziecię... tak młode... tak pracowite... tak szlachetnie dumne, i już zdolne zarobić na swoje utrzymanie — zawołała hrabina, nie będąc w stanie powściągnąć łez. Poczem dodała. — Czemuż pani porzuciła pensję?
— Kiedyśmy utraciły naszą czcigodną ochmistrzynię, nastąpiła po niej inna przełożona, ale niestety! nie była ona pod żadnym względem podobna do mojej protektorki. Pomimo tego jednak, uczyniła mi propozycję pozostania pod temż samemi warunkami na pensji. Przyjęłam ją, lecz w dwa miesiące moja nieszczęśliwa wada i upór, doprowadziły mnie do rozpaczliwego kroku.
— Z jakiegoż to powodu?
— O ile obchodziła się ze miną łagodnie i łaskawie poprzednia nasza przełożona, o tyle jej następczyni była dla mnie surowa i przykra. Pewnego dnia... — I twarz Herminji na to wspomnienie oblała się żywym rumieńcem — pewnego dnia — mówiła dalej — uczyniła mi ta kobieta jeden z takich zarzutów, po których rana nigdy w sercu się nie zagoi, powiedziała mi bowiem...
— Cóż powiedziała pani ta niegodziwa kobieta? — zapytała spiesznie pani de Beaumesnil, gdyż Herminja nagle przerwała swą mowę, ażeby nie zasmucić hrabiny; tym więcej, że nawet nie śmiała powtórzyć tych przykrych i upokarzających wyrazów, jakich względem niej użyto:
„Jesteś panna zbyt dumną na podrzutka, który z litości został wychowany w tym domu“.
— Co pani odpowiedziała? — zapytała powtórnie pani de Beaumesnil.
— Niech mnie pani hrabina uwolni — odpowiedziała Herminja — od powtarzania tych oburzających słów; jeżelim o nich nie zapomniała, to przynajmniej przebaczyłam je już. Nazajutrz jednak opuściłam pensję z moim małym skarbem, owocem moich lekcyj i oszczędności — dodała dziewica z uśmiechem — przy pomocy tego skarbu, pokryłam koszta mojego gospodarstwa, jak je pani raczyła nazwać, i odtąd żyję sama jedna w mojem mieszkaniu.
Herminja wymówiła ten wyraz, w mojem mieszkaniu, z twarzą tak dumną, wesołą i zadowoloną, że pani de Beaumesnil, ujęta wdziękiem takiej otwartości, ze łzami w oczach i uśmiechem schwyciła rękę siedzącej przy niej panienki.
— Jestem przekonana — rzekła — dumne dziecię, że mieszkanie twoje musi być prześliczne.
— O! pod tym względem, pani hrabino, niemasz w niem nic coby było dla mnie zbyt wyszukanem, zbyt świetnem.
— Doprawdy? i z iluż pokoi składa się pani mieszkanie?
— Z jednego tylko, z przedpokoikiem, ale jest na dole i z widokiem na ogród; jest ono maleńkie, dlatego też pozwoliłam sobie na kupienie dywanu, obicia, i bawełnianych firanek, mam tylko jeden fotel, ale aksamitny, który sama wyhaftowałam; słowem, niewiele posiadam, ale i to, jak mi się zdaje, jest gustowne. Lecz to nie wszystko, miałam jeszcze jedno dumne życzenie, które niedługo będzie spełnione.
— A tem dumnem życzeniem jest?
— Ażeby mieć małą dziewczynkę do usług, dziewczynkę trzynasto lub czternastoletnią, którąbym wydobyła z przykrego położenia i któraby szczęśliwie żyła ze mną. Właśnie znalazłam stworzenie zupełnie odpowiednie dla mnie. Przedstawiono mi małą dwunastoletnią sierotę, która, jak mówią, ma mieć najlepsze serce. Niech pani teraz pomyśli, jak będę zadowolona przyjąwszy ją do siebie, tem więcej, że to przecież nie jest zbyt wielki wydatek. Tym sposobem nie będę potrzebowała wychodzić sama na lekcje, co właśnie jest dla mnie rzeczą najprzykrzejszą, bo pani hrabina to pojmuje, kobieta sama jedna...
Herminja nie skończyła swoich słów, a nawet dwie łzy stoczyły się po jej licach, kiedy pomyślała o bezczelnej napaści pana de Ravil. Niestety! biedna dziewica była już kilka razy wystawiona na podobne bolesne zajścia, pomimo swojego zawsze skromnego i pełnego godności postępowania.
— Rozumiem cię, biedne dziecię, i usprawiedliwiam takie postępowanie — rzekła pani de Beaumesnil, której wzruszenie wzrastało z każdą chwilą — ale któż się stara o lekcje dla pani? i czy je też zawsze miewasz?
— Prawie zawsze, pani hrabino, a jeżeli niektóre z moich uczenie wyjeżdżają latem na wieś, wtedy chwytam się innych środków: haftuję, komponuję, a przy tem pozostałam także w stosunkach przyjaźni z kilku mojemi towarzyszkami z pensji. Jednej z nich winna jestem, że zostałam polecona żonie doktora pani hrabiny, właśnie kiedy szukał jakiej młodej osoby nieźle grającej na fortepianie, któraby mogła być gotową do usług pani.
Herminja, która z początku swego opowiadania siedziała w fotelu przy głowach łóżka hrabiny, teraz znajdowała się już na jej łóżku i niemal w objęciach swej matki.
Obie nieznacznie, prawie mimo swej wiedzy, uległy niezwalczonemu pociągowi dziecinnej i macierzyńskiej miłości, albowiem kiedy pani de Beaumesnil wezwała Herminję, ażeby przy niej usiadła, nieuważna matka odważyła się w ciągu tego prostego i rozczulającego opowiadania jednę jej rękę zatrzymać w swych dłoniach.
Potem nastąpiło to, co zwykle się dzieje, kiedy nierozważny śmiałek, zbliży się do niebezpiecznej maszyny, będącej w zupełnym biegu, która go w swe koła pochwyci niczem niepokonaną siłą; podobnież i tu: podczas kiedy Herminja opowiadała matce swe przeszłe życie, czuła ona, jak pani de Beaumesnil naprzód ściskała jej rękę, potem, jak nieznacznie przyciągała ją do siebie, tak, że nareszcie znalazła się na łóżku matki, która zawiesiła swe osłabione ręce na jej szyi.
Wtedy to pani de Beaumesnil uległa, że tak powiem, pod wpływem jakiegoś szału macierzyńskiego przywiązania; zamiast dalszej rozmowy, ujęła piękną głowę Herminji obu rękoma, i nie mówiąc ani słowa, okryła ją łzami i gorącemi pocałunkami.
Matka i córka w milczeniu ściskały się serdecznie.
Tym razem byłyby niewątpliwie zdradziły swą tajemnicę, którą aż dotąd z taką trudnością ukrywały, i którą już lada chwila miały sobie objawić, kiedy niespodzianie obie przywrócone zostały do przytomności, usłyszawszy nagle, że ktoś zapukał do drzwi sypialni.
Przerażona krzywoprzysięstwem, które już miała popełnić, pani de Beaumesnil na szczęście odzyskała znowu rozsądek; zmieszana, zawstydzona, nie wiedząc jak usprawiedliwić przed swą córką ten wybuch szalonej tkliwości, rzekła głosem przerywanym, usuwając zwolna swe ręce od Herminji:
— Przebacz mi pani, przebacz. Ale jestem matką, moja córka jest tak daleko, jej to oddalenie jest powodem mojej boleści; biedna moja głowa jest bardzo osłabiona, i w szaleństwie myślałam przez chwilę, doprawdy, nie wiem, jak się to stało, lecz zdawało mi się, że to mą córkę przyciskam do zbolałych piersi. Przebacz pani temu macierzyńskiemu obłąkaniu, widzi pani, trzeba mieć litość nad biedną matką, która się czuje bliską śmierci, a nie może swego dziecięcia po raz ostatni uścisnąć.
— Pani — umrzeć! — zawołała dziewica, podnosząc łzami zalane oblicze, i przypatrując się z trwogą swej matce. Lecz kiedy powtórnie zapukano, śpiesznie otarła łzy, i tyle odzyskała mocy nad sobą, że się mogła wydawać prawie spokojną. — Już drugi raz ktoś puka — rzekła do hrabiny.
— Niech wejdzie — odpowiedziała pani de Beaumesnil, zmieszana jeszcze i zasmucona tą sceną.
Jakoż weszła zaufana służąca hrabiny mówiąc:
— Czekałam na pana de Maillefort, jak pani rozkazała.
— I cóż? — zapytała pani de Beaumesnil z pośpiechem — czy przyjdzie?
— Pan margrabia znajduje się w sali, i czeka, rychło go pani hrabina przyjmie.
— Ah! dzięki Bogu — powiedziała pani de Beaumesnil zcicha, przypatrując się swej córce — niebo wynagradza mnie za to, żem miała siłę dochować mej przysięgi. Poczem odwróciła się do służącej: Wprowadź pana de Maillefort.
Herminja, znękana wpływem tylu uczuć, czując, że jej obecność byłaby zbyteczną, wzięła swą mantylę i kapelusz, zamierzając się oddalić.
Hrabina ciągle śledziła ją wzrokiem.
Stało się...
Może ona już po raz ostatni widziała swą córkę; gdyż nieszczęśliwa matka czuła, że siły, jakie czerpała w sztucznem podsycaniu, gasły coraz bardziej.
Lecz miała jeszcze tyle odwagi, że niemal silnym głosem powiedziała córce:
— Zostawmy tedy na jutro naszą muzykę z Oberona, ale pani będzie łaskawa przyjść wcześniej, nieprawdaż?
— Dobrze, pani hrabino — odpowiedziała Herminja.
— Pani Dupont, wyprowadź pannę Herminję — rzekła hrabina do swej pokojowej — a potem wprowadzisz pana de Maillefort.
Pani de Beaumesnil, patrząc jeszcze ciągle za oddalającą się córką, nie mogła się powstrzymać od powiedzenia do niej jeszcze raz:
— Bądź pani zdrowa.
— Żegnam panią hrabinę — odpowiedziała Herminja. I w tych, przez zimną ceremonjalność dyktowanych, słowach wyraziły te dwie biedne, boleścią znękane istoty swoją rozpacz, w owej ważnej chwili, kiedy się ostatni raz widziały ze sobą.
Pani Dupont wyprowadziła Herminję, ale jednak nie przez salę, w której pan de Maillefort czekał.
W chwili kiedy dziewica wychodziła z pałacu, pani Dupont rzekła do niej z pewnem współczuciem:
— Zapomina pani swego parasola, a może się przydać, bo czas jest okropny; deszcz leje jak z cebra.
— Dziękuję pani — rzekła Herminja, biegnąc szybko po parasol, który zostawiła w pierwszej sali.
Rzeczywiście, deszcz padał ulewny, ale Herminja, dotknięta okropnym bólem, nie zważała prawie, że noc była ciemna i burzliwa, a wyszedłszy z hotelu nie wahała się sama jedna w tej odległej części miasta wracać do swego mieszkania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.