Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Upłynął miesiąc prawie od wypadków, które powyżej opisaliśmy, i od pierwszego zejścia się Geralda z Herminją, o którego skutkach później się dowiemy.
Uderzyła godzina jedenasta wieczór.
Panna de Beaumesnil, pozostawszy sama w pokoju, była głęboko pogrążona w myślach, bolesny uśmiech igrał na jej wargach, a jej wzrok zdradzał mocne postanowienie, co dziwnie uderzało przy jej dziecinnych rysach.
Naraz powstała, przybliżyła się do kominka i chwyciła za taśmę od dzwonka, następnie z drżeniem i obawą chwilę pozostała w niepewności, nakoniec, nabrawszy odwagi, zadzwoniła.
Wkrótce ukazała się pani Lainé, jej ochmistrzyni, z przyjazną i usłużną miną.
— Pani żąda czego?
— Usiądź, kochana pani Lainé.
— Pani jesteś za łaskawa.
— Usiądź pani, proszę, chcę z panią trochę pomówić.
— Pragnę być pani posłuszną — rzekła ochmistrzyni, zdziwiona bardzo poufałością swej pani, która się z nią dotąd zawsze z największem dla siebie uszanowaniem obchodziła.
— Moja kochana Lainé — powiedziała panna de Beaumesnil uprzejmie — pani często mówiła mi, że mogę liczyć na pani wierność i przywiązanie dla mnie?
— Bezwarunkowo, moja pani.
— Na pani ofiarność?
— Oddam chętnie moje życie dla pani.
— Na pani milczenie?
— Proszę — odpowiedziała ochmistrzyni, coraz więcej uradowana — chciej mnie pani wystawić na próbę, aby się przekonać.
— Będę korzystała z tego.
— Jakież to szczęście! Tym sposobem będę miała powód zyskać pani zaufanie.
— Tak, będziesz pani miała sposobność zyskać moje zaufanie i spodziewam się, że pani na to zasłuży.
— Przysięgam, że...
— Już dobrze, wierzę pani — przerwała Ernestyna zapewnienia ochmistrzyni. — Przed niespełna ośmiu dniami, prosiłaś mnie pani o uwolnienie, celem udania się na wieczorek, jakie każdej niedzieli urządza jedna z pani przyjaciółek... jakżeż ona się nazywa?
— Nazywa się pani Herbaut, ma ona dwie córki i każdej niedzieli zaprasza kilkoro młodych osób. Wszakże, prosząc o pozwolenie wyjścia, mówiłam pani o tem.
— Kto są ci ludzie?
— Młode dziewczęta — odpowiedziała ochmistrzyni, która nie mogła odgadnąć do czego zmierza Ernestyna — które odwiedzają dom pani Herbaut, są wogóle z klasy nauczycielek muzyki, rysunków, buchalterki i tem podobne; zaś mężczyźni są to kupczyki, pisarze u notarjuszów, rozmaici artyści, wszyscy dzielni i uczciwi młodzi ludzie, gdyż pani Herbaut jest surową w doborze towarzystwa pań i panów, gdyż, między nami mówiąc, ma ona dorosłe córki, przeto daje te wieczory dlatego jedynie, ażeby wynaleźć dobrych mężów dla swoich córek.
— Moja kochana Lainé — rzekła Ernestyna, jakgdyby to szło o rzecz najprostszą w święcie — jabym chciała być na jednym z takich wieczorów u pani Herbaut.
— Pani! — zawołała ochmistrzyni, sądząc, że się zapewne przesłyszała — co pani mówisz?
— Chciałabym być na jednym wieczorze u parni Herbaut, naprzykład jutro.
— Ah! mój Boże — odpowiedziała ochmistrzyni zdziwiona — czy pani to mówi na serjo?
— Mówię jak najszczerzej.
— Jakto? pani, pani? U prostych mieszczan? Przecież to rzecz niemożliwa, zastanów się pani.
— Niemożliwa! Dlaczego?
— Ale pan baron i pani baronowa nigdy na to nie pozwolą!
— Ja też wcale nie mam zamiaru prosić ich o to.
Ochmistrzyni, nie rozumiejąc jeszcze zupełnie, dodała:
— Doprawdy! Pani poszłaby do pani Herbaut, nie rozmówiwszy się w tej mierze z panem baronem?
— Nieinaczej.
— Ale jakże to pani wykona?
— Moja kochana Lainé, wszakże mi pani dopiero co powiedziała, że mogę na tobie polegać.
— I powtarzam pani toż samo.
— Cóż zatem więcej potrzeba? Jutro wieczorem musisz mnie przedstawić towarzystwu pani Herbaut.
— Ja, pani? rzeczywiście, nie wiem, czy jestem na jawie, czy we śnie.
— Wcale nie we śnie; a więc jutro wieczorem przedstawisz mnie pani Herbaut jako swoją krewną... jako sierotę...
— Jako mą krewną! Ah; mój Boże! nie odważę się nigdy... a potem...
— Pozwól mi pani dokończyć; powtarzam tedy, że mnie przedstawisz jako swą krewną, która niedawno przybyła z prowincji, i która trudni się haftem. Ale zastanów się, pani, że jeżeli się z czemkolwiek wygadasz, albo popełnisz najmniejszą niedorzeczność, z powodu której mogłaby powstać jaka wątpliwość, że nie jestem tem, czem się być mienię, to jest sierotą, żyjącą ze swej pracy, wtedy ani godziny dłużej nie zostaniesz u mnie; gdy tymczasem, wykonawszy ściśle moje zlecenia, będziesz się mogła wszystkiego ode mnie spodziewać.
— Prawdziwie, pani, nie mogę przyjść do siebie z podziwu. Lecz poco mam panią przedstawiać pani Herbaut jako moją krewną, jako sierotę? czemu nie po...
— Moja kochana Lainé, dosyć już tych pytań; czy mogę na panią liczyć, tak lub nie?
— O, pani moja, aż do grobu; lecz...
— Żadnych lecz, żadnych ale! Jeszcze tylko jedno słowo, wiesz pani — dodała dziewica z szczególnie gorzkim uśmiechem — że jestem najbogatszą dziedziczką we Francji?
— Niezawodnie, pani! Cały świat wie o tem. Niema większego majątku, jak majątek pani.
— Otóż, jeżeli pani uczynisz to, czego od ciebie żądam, to jest, jeżeli zachowasz milczenie, ale to najgłębsze milczenie, rozumiesz pani? gdyż najwięcej mi na tem zależy, ażeby mnie u pani Herbaut nie wzięto za co innego, jak za biedną sierotę, utrzymującą się z własnej pracy, słowem, jeżeli przy pomocy twojej przezorności i milczenia, wszystko tak się powiedzie, jak tego pragnę, wtedy przekonasz się pani, jak najbogatsza dziedziczka we Francji potrafi uiszczać się z długu wdzięczności.
— Ah! — rzekła ochmistrzyni z doskonale udaną bezinteresownością — słowa pani martwią mnie bardzo. Czyliż to pani może myśleć, ażebym za moje poświęcenie żądała jakich nagród?
— Nie, ale mnie na tem zależy, mnie, ażebym nałożyła pewną cenę na moją wdzięczność.
— O, mój Boże! wszakże pani o tem jest przekonana, że gdybyś jutro była równie biedną jak ja, niemniej jednak byłabym do niej przywiązana.
— Nie wątpię o tem bynajmniej; tymczasem jednak wykonaj pani, czego od ciebie żądam. Wprowadź mnie jutro do domu pani Herbaut.
— Pozwól pani, ażebyśmy jeszcze przedmiot ten roztrząsneły nieco, a przekonasz się pani, jak jest niepodobnem wykonanie tego zamiaru.
— Niepodobnem!
— Najprzód, jak pani poczniesz, ażeby rozporządzić jutro całym swoim wieczorem? Pan baron, pani baronowa, panna Helena nie odstępują pani wcale.
— Nic łatwiejszego. Powiem jutro rano, żem jak najgorzej przepędziła noc, że czuję się znużoną i zostanę cały dzień w moim pokoju; około godziny szóstej powiesz pani, że spoczywam i chcę pozostać zupełnie samą. Mój opiekun i jego rodzina wykonywają najmniejsze moje życzenia z taką uległością — dodała panna de Beaumesnil z wyrazem, w którym przebijał się smutek, a zarazem pewne lekceważenie — że nikt nie odważy się przerwać mojego spoczynku.
— O! co do tego, ma pani zupełną słuszność. Nikt się nie odważy sprzeciwić pani, nawet w najmniejszej drobnostce. Gdybyś pani powiedziała panu baronowi, ażeby na głowie chodził, a pani baronowej albo pannie Helenie, ażeby się w poście w maski przebierały, uczyniliby to bez namysłu.
— O! tak, są to wyborni krewni, pełni przywiązania i godności — odpowiedziała Ernestyna ze szczególnym uśmiechem. — A więc, widzisz kochana Lainé, że jutrzejszym moim wieczorem mogę rozporządzić, jak mi się podoba.
— Dobrze pani, ale jakimże sposobem wyjdziemy z domu?
— Jakim sposobem?
— Tak jest, jak pani potrafi wyjść, ażeby cię kto nie spotkał na schodach, ażeby cię nie zobaczył szwajcar?
— To już będzie twoją rzeczą; poszukaj jakiego środka.
— Łatwo to pani powiedzieć: poszukaj środka... środka...
— Zastanawiałam się już nad tą trudnością, alem także i pomyślała, że moja kochana Laine jest zbyt mądrą, ażeby mi nie miała przyjść z pomocą.
— Bogu wiadomo, jak chętniebym to uczyniła! nie widzę przecież nie...
— Pomyśl tylko pani szczerze. Przechodziłam zawsze głównemi schodami do mojego mieszkania, czy tu niema żadnych innych schodów, prowadzących do moich pokojów?
— Bezwątpienia, jest jeszcze dwoje schodów bocznych; lecz naraziłabyś się pani na niebezpieczeństwo spotkania naszych domowników. Chyba musiałabyś pani — dodała ochmistrzyni po chwili namysłu — chyba musiałabyś pani wybrać chwilę, kiedy cała służba będzie u stołu, to jest około godziny ósmej.
— Wybornie! myśl pani jest doskonała.
— Nie ciesz się pani przedwcześnie.
— Dlaczego?
— Wszakże pani będzie musiała przechodzić obok loży odźwiernego.
— To prawda; musisz zatem obmyślić inny środek.
— Mój Boże, ja myślę i myślę, ale to tak trudno.
— Tak, ale nie jest niepodobnem, o ile mi się zdaje.
— Ah! doprawdy — zawołała ochmistrzyni po chwili milczenia i namysłu — przychodzi mi myśl.
— Cóż takiego, mów pani! Jakaż to myśl?
— Daruj pani, ale nie ręczę jeszcze za nic. Udałoby się to może. Wyjdę tylko na chwilkę, ale natychmiast powrócę.
— Dobrze, idź, czekam niecierpliwie twego powrotu.
Ochmistrzyni oddaliła się, sierota pozostała sama.
— Nie omyliłam się — rzekła z wyrazem niechęci i smutku; — ta kobieta ma duszę nikczemną, jak tyle innych; ale przynajmniej ta jej nikczemność a mianowicie chciwość, jest dla mnie rękojmią jej uległości i milczenia.
W kilka minut potem ochmistrzyni powróciła z twarzą jaśniejącą radością.
— Pani, zwycięstwo przy nas!
— Wytłumacz się jaśniej.
— Wiadomo pani, że z jej buduaru jest wejście do mojego pokoju.
— Cóż stąd?
— Obok mojego pokoju jest obszerna izba, w której stoją szafy z pani sukniami.
— Cóż dalej?
— Z tej izby wychodzą drzwi, — prowadzące na małe schodki, to jest trzecie oprócz tych dwóch pobocznych, o których pani już wspomniałam, a na które dotąd nie zwróciłam mojej uwagi.
— Gdzież te schodki wychodzą?
— Prowadzą one do małych zamkniętych drzwi, które jak mi się zdaje, wychodzą z boku pałacu prosto na ulicę.
— Więc temi drzwiami — rzekła panna de Beaumesnil z żywością — wyjdziemy prosto na ulicę?
— Tak, pani, i nie powinno to pani wcale dziwić, gdyż prawie wszystkie pałace tej części miasta opatrzone są podobnemi tajemnemu drzwiami, prowadzącemu do pokojów sypialnych, ponieważ dawniej damy dworskie...
— Damy dworskie? — zapytała Ernestyna ochmistrzynię z taką szczerością, że ta, spuściwszy oczy przed niewinnym wzrokiem dziewicy, a obawiając się, ażeby nie zaszła zbyt daleko, i nie wywarła szkodliwego wpływu na zaufanie Ernestyny, dodała tylko:
— Nie będę już pani nudzić podobnemi plotkami.
— Ma pani słuszność. Ale jeżeli te drzwi wychodzące na ulicę są zamknięte, jakże je otworzymy?
— Zdawało mi się, że one wewnątrz są zaryglowane i zamknięte. Lecz uspokój się pani, mam całą noc przed sobą, a jutro rano spodziewam się, że przyniosę pani pomyślną wiadomość.
— A więc do jutra, moja kochana Lainé. Jeżeli pani uważasz za potrzebne uprzedzić panią Herbaut, że jej zamierzasz przedstawić jednę ze swoich krewnych, nie zaniedbajże tego uczynić.
— Zrobię tak, chociaż to nie jest koniecznie potrzebnem. Gdyż na moją rekomendację zostanie pani przyjętą, jak ja sama; ludzie niższego stanu nie robią z sobą takich ceremonij.
— Dobrze, zatem rzecz skończona. Ale powtarzam pani jeszcze raz, że wymagam największego milczenia; przyszłość twoja od tego jedynie zależy.
— Możesz mnie pani porzucić, wyrzec się mnie, jako kobiety niegodnej, jeżeli nie dotrzymam mego słowa.
— Bardzo mnie to ucieszy, jeżeli panią będę mogła wynagrodzić. Zajmij się zatem temi drzwiami... i... do zobaczenia.
— Ah mój Boże! pani, jakżeż to wszystko jest dziwne!
— Co pani przez to rozumie?
— Mówię właśnie o pani żądaniu wprowadzenia jej do domu mojej przyjaciółki. Nigdy nie byłabym myślała, ażeby pani mogła przyjść podobna myśl. Zresztą jestem spokojna — dodała ochmistrzyni głosem poważnym i z pewnym namysłem — znam panią dostatecznie i wiem dobrze, że nie chciałabyś kobiety biednej, jaką ja jestem, namówić do nieprzyjemnego lub szkodliwego kroku; i gdybym nie śmiała zadać pani pytania, tobym się nie mogła nigdy dowiedzieć, właśnie dlatego, że nie mam nikomu ani słowa wspomnieć, dlaczego pani...
— Dobranoc, moja kochana Lainé — rzekła panna de Beaumesnil, podnosząc się z krzesła i przerywając ochmistrzyni — jutro rano powiesz mi, jakie odkrycie zrobisz dzisiejszej nocy.
Uszczęśliwiona, że nareszcie pomiędzy jej młodą panią a nią istnieć będzie jakaś tajemnica, mająca być zakładem jej zaufania, które jej miało zapewnić przyszłość, ochmistrzyni oddaliła się z radością w sercu.
Panna de Beaumesnil pozostała sama w pokoju. Zamyśliwszy się kilka chwil, otworzyła następnie album w którym zapisywała swój dziennik prowadzony na cześć pamięci swej matki, i umieściła w nim co następuje.