Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXVIII.

Herminja, ujrzawszy przed sobą księcia de Senneterre, zarumieniła się ze zdziwienia, i zmieszana rzekła do pana Bouffard:
— Nie spodziewałam się przyjemności zobaczenia tu pana tak prędko.
— I ja nie, moja panno, i ja nie. Ale ten pan zniewolił mnie do tego.
— Lecz — dodała Herminja z większem jeszcze zdziwieniem — ja nie znam tego pana.
— Rzeczywiście, pani — wtrącił Gerald, którego piękne rysy zwiastowały widoczną obawę — nie mam zaszczytu być znanym pani, a jednak przychodzę prosić o jednę łaskę; błagam panią usilnie, nie odmawiaj mi jej pani.
Piękne i szlachetne oblicze Geralda było otwarte, jego ruchy tak szczere, głos tak przenikający, zachowanie tak pełne szacunku, powierzchowność tak pociągająca, że Herminji ani nawet przez myśl nie przeszło, że Gerald mógł właśnie być tym nieznajomym, do którego miała tyle żalu; zresztą, uspokojona obecnością pana Bouffard, księżna, nie domyślając się bynajmniej, o jaką łaskę nieznajomy mógłby ją upraszać, rzekła do właściciela z pewną obawą:
— Niech panowie raczą wejść.
I dziewica wprowadziła Geralda i pana Bouffarda do swego pokoju.
Książę de Senneterre nie widział jeszcze nigdy kobiety, któraby w piękności swojej porównaną być mogła z Herminją, a piękność tę podwyższała jeszcze jej powabna kibić, skromność i powaga, malująca się w całej postawie.
Ale, kiedy Gerald wszedł do pokoju artystki, i kiedy we wszystkich sprzętach spostrzegł jawne dowody wykwintności i wybornego gustu tej, która w nim mieszkała, niepokój jego wzrastał z każdą chwilą. W pomieszaniu swojem, z początku nie był w stanie wymówić słowa.
Zdziwiona milczeniem nieznajomego, Herminja spojrzała pytającym wzrokiem na pana Bouffarda, który, chcąc zapewne przyjść w pomoc Geraldowi, powiedział do niej:
— Widzi panna, oto... nie... trzeba zacząć od samego początku... Ja pannie powiem, dlaczego ten pan...
— Pozwól pan — przerwał właścicielowi Gerald. Następnie zwrócił się otwarcie i z uszanowaniem do Herminji — Powinienem pani wyznać szczerze, że nie przychodzę prosić panią o łaskę, ale raczej o przebaczenie.
— Mnie, panie, a to z jakiego powodu? — zapytała zdziwiona Herminja.
— Kochana panienko — rzekł pan Bouffard, dając jej rozmaite znaki porozumienia — panna już wiesz o tem... to jest ten pan, który zapłacił; ja go właśnie spotkałem i...
— Jakto, to pan byłeś! — zawołała Herminja z dumą i niechęcią. I, śmiało wpatrując się w oczy Geraldowi, powtórzyła: — to pan byłeś?
— Tak, pani, ale proszę bardzo, wysłuchaj mnie pani...
— Dosyć, mój panie — rzekła Herminja — dosyć; takiej zuchwałości nie spodziewałam się wcale. Widać, że pan wyrządziwszy obelgę, nie tracisz jeszcze odwagi, dodała z dumną pogardą.
— Pani, błagam usilnie — zawołał Gerald — nie myśl pani, ażebym...
— Mój panie — odpowiedziała Herminja, przerywając mu powtórnie, ale tym razem już głosem niepewnym, gdyż czuła, że łzy upokorzenia i żalu cisnęły się do jej oczu — mogę tylko prosić pana, ażebyś natychmiast moje mieszkanie opuścił; jestem kobietą, jestem sama.
Gdy wymawiała te wyrazy: „Jestem sama“, dźwięk głosu Herminji był tak bolesny, że Gerald uczuł się mimowolnie aż do łez wzruszonym; a kiedy dziewica napowrót podniosła głowę, starając się przyjść nieco do siebie, ujrzała dwie łzy, błyszczące w oczach nieznajomego, który zmieszany, ukłoniwszy się z uszanowaniem Herminji, zwrócił się do drzwi, zamierzając wyjść z pokoju. Ale pan Bouffard wstrzymał Geralda za rękę i zawołał:
— Jeszcze chwilkę. Pan nie możesz tak odejść.
Powinniśmy tu nadmienić, że pan Bouffard dodał jeszcze w duchu — a mój lokal na trzeciem piętrze?
Znaczenie tych słów wkrótce będzie wyjaśnione; wprawdzie szlachetny postępek człowieka utracił tym sposobem cokolwiek na swojej wartości, ale za to przezorność właściciela odniosła zwycięstwo.
— Panie! — rzekła Herminja, widząc że pan Bouffard zatrzymał Geralda — proszę pana bardzo...
— O, moja kochana panienko — odpowiedział Bouffard — to wszystko nic nie pomoże, przynajmniej musisz się panna dowiedzieć, dlaczego przyprowadziłem tutaj tego młodzieńca. Nie chcę wcale, ażebyś panna myślała, że stało się to w zamiarze sprawienia ci jakiego zmartwienia. Rzeczy tak się mają: przypadkiem spotkałem tego pana około rogatek. O! o! mój panie — rzekłem do niego — wyborny sobie waćpan jesteś ze swojemi żółtemi luidorami; oto oddaję panu jego ptaszki napowrót, i przestrzegam zarazem, ażeby ci drugi raz coś podobnego do głowy nie przyszło. A potem opowiedziałem mu, jakeś panna przyjęła wyświadczoną sobie ulgę, jakeś się nad nią spłakała. Wtedy jegomość zmieszał się okropnie tem wszystkiem, com mu powiedział, to bladł, to czerwieniał, to zieleniał: Ah! mój panie, zapewne obraziłem mimowolnie jakąś młodą panienkę, która przez swoją samotność tem godniejszą jest szacunku; muszę ją prosić o przebaczenie, muszę się przed nią usprawiedliwić. Takie zadość uczynienie powinno się odbyć w obecności pana, który także, pomimo twej wiedzy, byłeś w części przynajmniej przyczyną tej obelgi. Pójdź pan, pójdź. Na uczciwość, moja panno, ten zacny młodzieniec powiedział mi to w taki sposób, doprawdy, w taki sposób, że byłem zupełnie wzruszony jego mową; gdyż ja nie wiem co się dzisiaj ze mną dzieje; jestem tkliwy jak słaba niewiasta. Uważałem tedy, że miał słuszność, chcąc pannę prosić o przebaczenie, i przyprowadziłem go tutaj, albo raczej on mnie przyprowadził; ponieważ uchwycił mnie za rękę i pędził z taką siłą, tak nagle, że dalibóg myślałem, iż to będzie jakie ćwiczenie gimnastyczne.
W słowach pana Bouffard przebijało tak szczere przekonanie, że Herminja nie mogła się omylić; jakoż idąc za popędem wrodzonej sobie sprawiedliwości, i wzruszona łzami, które widziała błyszczące w oczach Geralda, rzekła do niego głosem, w którym malowało się zarazem życzenie, ażeby tej tak nieprzyjemnej dla niej scenie jak najprędzej koniec położyć:
— Uznaję, panie, że obelga, na którą mam prawo użalać się, była mimowolną i że pan nie dlatego przyszedłeś tu, ażeby mnie jeszcze więcej obrazić. Wierzę temu wszystkiemu, i spodziewam się, że pan poprzestaniesz na takiem mojem oznajmieniu.
— Jeżeli pani żąda — odpowiedział Gerald smutnie i z uległością — oddalę się natychmiast i nie dodam już ani jednego słowa na moje uniewinnienie.
— Jakże, kochana panienko — rzekł pan Bouffard — miejże panna choć troszeczkę litości; mnie pozwoliłaś mówić, wysłuchaj że też i tego pana.
Książę de Senneterre uważając milczenie Herminji za przyzwolenie, powiedział:
— O tak, posłuchaj pani, jak się to rzeczywiście stało: Szedłem właśnie tą ulicą, w zamiarze wynajęcia jakiego małego lokalu, i zatrzymałem się przed pani domem, na którym wywieszono kilka ogłoszeń.
— Tak, tak, już ty najmiesz mój lokalik na trzeciem piętrze! ręczę za to — pomyślał sobie Bouffard, który, jak widzimy, miał jeszcze drugi, nader ważny powód, do sprowadzenia Geralda napowrót.
Młody książę mówił dalej:
— Życzyłem sobie mieszkanie to obejrzeć, i idąc przed odźwierną, która, jak mówiła, zaraz za mną miała nadejść, wszedłem na schody... na pierwszym zaraz skręcie, jakiś głos lękliwy i błagający zwrócił na siebie mą uwagę. Prośby te pochodziły z ust pani, a zwracałaś je do tego pana. Wtedy, wyznaję szczerze, zatrzymałem się chwilkę; nie uczyniłem tego jednak wskutek nikczemnej ciekawości, przysięgam pani, ale tak, jak człowiek mimowolnie zatrzymuje się, kiedy usłyszy jaką wzruszającą skargę. Wtedy — mówił dalej Gerald, z wyraźnem wzruszeniem, odbijającem się w jego głosie — wtedy podsłuchałem wszystko, i pierwszą moją myślą było, że to kobieta znajduje się w tak opłakanem położeniu, z którego będę ją mógł wydobyć bez narażenia się na odkrycie jej kiedykolwiek mojego nazwiska. Kiedym następnie spostrzegł tego pana wychodzącego z pani pokoju i idącego na górę, przemówiłem do niego.
— Tak jest — wtrącił pan Bouffard — mówiąc do mnie po grubiańsku; oto jest złoto, zapłać pan sobie, i nie dręcz na przyszłość osoby, która i tak bezwątpienia godna jest największego politowania. Jeżelim pannie tego pierwej nie powiedział, to dlatego jedynie, żem sobie z początku chciał tylko zażartować, a potem bardzo byłem zmieszany, widząc pannę tak zasmuconą.
— Otóż, widzisz pani — rzekł Gerald — w tem jest całe moje przewinienie; poszedłem bez zastanowienia się za popędem szlachetnego może uczucia, nie zważając na nieprzyjemne wyniknąć stąd mogące skutki; na nieszczęście, zapomniałem w owej chwili, że tylko doświadczeni przyjaciele mają święte prawo wyświadczania sobie pewnych usług; zapomniałem, że litość, chociażby była najnaturalniejszą, bezinteresowniejszą, może jednak zamienić się w bolesną obrazę. Gdy zaś następnie ten pan opowiedział mi sprawiedliwe oburzenie pani, poznałem błąd, jaki mimowolnie popełniłem; a będąc człowiekiem uczciwym, uważałem za mój obowiązek, ażeby prosić panią o przebaczenie, i powiedzieć jej w prostych słowach najszczerszą prawdę. Nigdy nie miałem zaszczytu widzieć pani; nie znam pani nazwiska; może nawet nigdy pani nie zobaczę; ale pragnę, ażeby słowa moje mogły cię przekonać, że nie chciałem pani obrazić, gdyż czuję, jak wielkie popełniłem uchybienie.
Gerald mówił prawdę, ponieważ z konieczności nie mógł wyjawiać, w jakim celu najmował ów mały lokal, który miał mu służyć za przytułek, jak się w tej mierze zwierzył Oliwierowi.
Gerald zatem mówił prawdę, a jego szczerość, jego wzruszenie, delikatność jego zachowania się i przyzwoitość jego postępku przekonały zupełnie Herminję.
Nadto, obok takiej otwartości, zastanowiła dziewicę jedna szczególniej okoliczność, pozornie wprawdzie dziecinna, ale w jej oczach wielkie mająca znaczenie: nieznajomy szukał małego lokalu, przeto nie był bogatym, przeto poniósł znakomitą ofiarę, kiedy na swe nieszczęście okazał się dla niej tak szlachetnym, przeto wyświadczając jej, nieznajomej, podobną usługę, uważał ją tylko jako równą sobie osobę.
Te spostrzeżenia, które może, dlaczegożby nie? jeszcze większej nabrały mocy pod tym wpływem, jaki piękne, otwarte i pełne wyrazu rysy zwykle wywierają, te, mówię, spostrzeżenia złagodziły oburzenie Herminji, która na początku tej rozmowy, tak dumna, tak śmiała, teraz czuła się niespokojną i zmieszaną, nie wiedząc, jakim sposobem zdoła ją zakończyć; kiedy, nie czując już żadnej urazy do Geralda, wzruszona była tem jego szlachetnem natchnieniem, któremu uległ, i o którem mówił z taką szczerością. Zbyt otwarta, ażeby miała ukrywać swoją myśl, rzekła do Geralda z ujmującą szczerością:
— Prawdziwie, panie, w bardzo przykrem znajduję się położeniu, gdyż czynię sobie nader słuszne wyrzuty, że postępek, którego całą wartość teraz oceniam, tak źle sobie wytłumaczyłam. Zatem udaję się do pana z prośbą, ażebyś raczył zapomnieć pierwszą moją żywość.
— Przeciwnie, pozwól mi pani zapewnić cię, że nigdy jej nie zapomnę — odpowiedział Gerald — ponieważ zawsze przypominać mi będzie, że z kobietą przedewszystkiem trzeba mieć na uwadze jej godność.
Gerald ukłonił się uprzejmie Herminji i zamierzał się już oddalić.
Pan Bouffard słuchał z otwartemi uszami ostatniej części tej rozmowy, która była dla niego tak niezrozumiałą, jakgdyby oboje rozmawiali po turecku; dawny kupiec korzenny zatrzymał nareszcie Geralda, który już postąpił ku drzwiom i powiedział do niego, w przekonaniu, że uczyni coś najlepszego.
— Chwilkę jeszcze, mój zacny panie, chwilkę tylko. Ponieważ ta panna się już nie gniewa, nie widzę przeto żadnego powodu, dla którego byś pan nie miał nająć mojego ładnego lokalu na trzeciem piętrze; składa się on, jakem już panu powiedział, z przedpokoju, dwóch pokojów, z których jeden służyć może jako salon i małej ładnej kuchenki; słowem, jest to bardzo miłe mieszkanie kawalerskie.
Na takie słowa Bouffarda Herminja zmieszała się nadzwyczajnie, ponieważ niebardzoby jej było przyjemnie, gdyby Gerald miał mieszkać w tymże samym domu. Ale młody książę odpowiedział panu Bouffard.
— Jużem panu oznajmił, kochany panie, że lokal ten nie odpowiada moim życzeniom.
— Ej! dlatego, że się ta panna gniewała na pana i że to nie jest miło żyć w niezgodzie ze swoimi sąsiadami! ale kiedy już ta dobra panienka przebaczyła, to spodziewam się, że pan będziesz umiał ocenić ten ładny lokalik na trzeciem piętrze, i że go najmiesz?
— Teraz mniej jeszcze jak kiedykolwiek — odpowiedział Gerald, nie śmiejąc prawie spojrzeć na Herminję.
Dziewica nie miała również odwagi podnieść oczu, ale zarumieniła się nieco, wdzięczną będąc Geraldowi za ten dowód jego delikatności.
— Jakto! — zawołał pan Bouffard zdziwiony bardzo — teraz, kiedyście się państwo już pogodzili, to pan tem mniej możesz u mnie mieszkać. Nie rozumiem pana wcale. Więc pan, musisz mieć jakieś uprzedzenie do mojego domu? Może panu odźwierna mylnie powiedziała.
— Nie mam żadnego uprzedzenia, któreby mnie mogło pozbawiać przyjemności mieszkania w pańskim domu, — rzekł Gerald — lecz...
— Zresztą, oddaję panu to mieszkanie za dwieście pięćdziesiąt franków, okrągła liczba, a więc rzecz skończona; w dodatku dostaniesz pan jeszcze małą piwniczkę!
— Niepodobna, mój kochany panie, niepodobna!
— Dwieście czterdzieści franków! i nie mówmy już o tem.
— Powinienem zwrócić uwagę pana — rzekł Gerald półgłosem — że nie w pani pokoju należałoby nam umawiać się o cenę pańskiego mieszkania, co zresztą jest rzeczą zupełnie bezużyteczną. — Następnie, zwróciwszy się do Herminji, młody książę dodał z ukłonem: Bądź pani przekonaną, że zachowam na zawsze drogie wspomnienie o tem pierwszem i ostatniem naszem spotkaniu.
Dziewica odpowiedziała uprzejmym ukłonem, ale nie podniosła oczu.
Gerald opuścił pokój Herminji, uporczywie ścigany przez pana Bouffard, który postanowił ofiary swojej nie opuścić za żadną cenę. Lecz pomimo najkorzystniejszych propozycyj właściciela, Gerald nie dał się ubłagać, Pan Bouffard stawał się coraz natarczywszym; dlatego, ażeby się pozbyć natrętnika, a może też żeby z większą swobodą zastanowić się nad tem dziwnem zdarzeniem, które go sprowadziło do Herminji, młody książę przyspieszył kroku i oznajmił przywiedzionemu niemal do ostateczności właścicielowi, że musi udać się aż pod same wały.
Jakoż książę de Senneterre udał się rzeczywiście drogą idącą w tym kierunku, zostawiwszy za sobą Bouffarda, który był w rozpaczy, że tak piękna nadzieja wypuszczenia małego lokalu na trzeciem piętrze spełzła na niczem.
Przybywszy na wały, w miejscu, gdzie przerzynają płaszczyznę Monceau, Gerald, pogrążony w głębokiem dumaniu, zaczął się spokojnie przechadzać.
Myśl o rzadkiej piękności Herminji i jej szlachetnym charakterze, zwiększały coraz bardziej zdziwienie młodego księcia; a im dłużej zastanawiał się, że tę zachwycającą istotę widział po raz pierwszy i ostatni, tem więcej go myśl ta smuciła i oburzała.
Nareszcie, roztrząsnąwszy szczegółowo tak nagłe swoje uczucie dla Herminji, porównawszy je, że tak powiemy, z wszystkiemi dawniejszemi uczuciami, i nie znalazłszy w przeszłości swojej niczego podobnego, Gerald zapytał samego siebie z pewnym niepokojem:
— Jakto! miałżebym tym razem być na serjo zakochanym?
W chwili właśnie, kiedy sobie uczynił powyższe pytanie, spotkał młodego oficera z korpusu inżynierów, w surducie mundurowym, ale bez szlif i w obszernym słomianym kapeluszu.
— Patrzaj! — zawołał oficer, zbliżywszy się do Geralda — wszakże to Senneterre!
Młody książę spojrzał na wojskowego i poznał w nim jednego ze swoich dawnych afrykańskich towarzyszy, kapitana Comtois, któremu podał rękę z uprzejmością.
— Dzień dobry, kochany Comtois! nie spodziewałem się wcale spotkać cię w tej stronie, chociaż, prawdę powiedziawszy, jesteś tu niemal jak w domu — dodał Gerald, wskazując na wały.
— Rzeczywiście, tak jest, mój kochany, pracujemy gorliwie i robota posuwa się żwawo. Jestem naczelnym wodzem tych poczciwych wyrobników i mularzy, których tam widzisz na dole. W Afryce wysadziliśmy mury w powietrze, tu przeciwnie, budujemy nowe... Może przyszedłeś oglądać nasze prace?
— Tak jest, mój drogi, przyszedłem z ciekawości, jak każdy próżniak paryski.
— Dobrze, dobrze, jeżeli sobie życzysz, mogę cię wszędzie oprowadzić.
— Dziękuję ci, kochany Comptois. Za kilka dni przyjdę przypomnieć ci tę obietnicę.
— Wybornie! tylko pamiętaj dotrzymać słowa. Przyjdź do mnie bez żadnych ceremonij, zjemy sobie śniadanie razem w tym oto namiocie, gdyż mój obóz jest tam na dole, przypomni ci to nasze dawne biwaki; a przytem, znajdziesz także w obozie kilka beduinek. Ah! mój Boże! właśnie przychodzi mi na myśl, czy przypominasz sobie owego Clarvill’a, który był porucznikiem Spahów, a potem niespodzianie podał się do dymisji, ażeby w rok później pojedynkować się z pułkownikiem Duval, którego tak niemiłosiernie porąbał? — Clarville? waleczny chłopak, pamiętam go bardzo dobrze.
— Właśnie ten sam! kiedy wziął dymisję, posiadał tylko maleńką rentę, której go jeszcze pozbawił jakiś bankrut, i gdybym go nie był spotkał przypadkiem, byłby umarł z głodu. Na szczęście, zrobiłem go dozorcą budowli, i teraz ma się przynajmniej z czego utrzymać.
— Biedny chłopiec, jakże to dobrze.
— Niezawodnie, tem więcej, że się ożenił; małżeństwo ze skłonności, to jest bez żadnego majątku; a do tego jeszcze dwoje małych dzieci. Możesz sobie zatem wyobrazić jego położenie; ma on wprawdzie pewne utrzymanie; ale ileż trudów musi ponosić! Odwiedziłem go, mieszka w jednej wąskiej uliczce na samym końcu Monceau.
— Na końcu ulicy Monceau? — powtórzył Gerald — doprawdy, muszę go także odwiedzić, tego poczciwego Clarvilla.
— Rzeczywiście! wielką mu przez to zrobisz przyjemność, kochany Senneterre; bo nieszczęśliwego rzadko kto odwiedzi.
— Powiedzże mi numer jego mieszkania.
— Na całej uliczce niema innego domu, przekonasz się sam, jaka to niedola; cała rodzina mieszka w dwóch nędznych izdebkach. Ah! do djabła! otóż znowu bębnią — rzekł kapitan Comtois — muszę cię, kochany Senneterre, opuścić, ażeby zrobić apel moich ludzi. A więc, do zobaczenia, pamiętaj o twojem przyrzeczeniu.
— Spuść się na moje słowo.
— Więc mogę powiedzieć temu poczciwemu Clarville, że go odwiedzisz?
— Pójdę do niego, może nawet zaraz jutro.
— Tem lepiej, uradujesz go bardzo. Bądź zdrów, Senneterre.
— Bądź zdrów, mój kochany, do prędkiego zobaczenia.
— Do prędkiego zobaczenia. A nie zapomnij adresu naszego Clarvilla.
— Nie zapomnę, bądź tego pewien — pomyślał Gerald — uliczka, gdzie się znajduje jego mieszkanie, powinna przytykać do tego samego domu, w którym widziałem przed chwilą tę śliczną dziewczynę.
Podczas kiedy kapitan podwoił kroku, zdążając do miejsca, na którem stało kilkanaście drewnianych szop, Gerald długo jeszcze przechadzał się samotny i w pewnem gorączkowem wzruszeniu.
Słońce zbliżyło się już ku zachodowi, kiedy się nareszcie zbudził ze swego marzenia.
— Nie wiem, co to z tego wszystkiego będzie — powiedział do siebie — lecz tym razem, a jest to po raz pierwszy w życiu mojem, czuję wyraźnie, że jestem prawdziwie, tak, prawdziwie zakochany!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.