Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXVII.

Kiedy pan de Maillefort usłyszał głos Herminji, wzywający go, ażeby pozostał, odwrócił się do niej i powiedział smutnie, niemal surowo:
— Czego pani sobie życzy?
— Czego sobie życzę — zawołała z zapłonioną twarzą i iskrzącym wzrokiem, w którym błyszczały łzy gniewu i obrażonej dumy — czego sobie życzę? Ja chcę wobec pana powiedzieć temu człowiekowi, że skłamał.
— Ja — rzekł pan Bouffard — tego już zanadto, alboż to nie mam tych żółtych ptaszków w kieszeni?
— Powtarzam panu, żeś skłamał — zawołała dziewica przystępując do niego wyniośle i dumnie — nikt nie ma prawa płacić panu za mnie i obrażać mnie tak nikczemnie.
Pomimo swojej grubej prostoty i małego rozsądku, pan Bouffard uczuł się wzruszonym, widząc tak szczere i dumne spojrzenie Herminji, dlatego też cofnąwszy się o parę kroków, właściciel wyjąkał następujące usprawiedliwienie:
— Przysięgam pannie na świętość mojego honoru, że właśnie kiedy szedłem na górę, młody przystojny brunet zatrzymał mnie na schodach, i oddał mi te pieniądze, na zapłacenie za pannę komornego, mówię pannie szczerą prawdę, jak się nazywam Bouffard.
— O mój Boże! upokorzona... obrażona w taki sposób! — zawołała dziewica, której łzy tak długo powściągane, teraz strumieniem trysnęły z oczu. — Potem zwróciła swe piękne, łzami zalane oblicze do garbatego, który był niemym świadkiem tej sceny i rzekła do niego głosem błagającym: — O! błagam pana usilnie, panie margrabio, nie wierz pan, ażebym zasłużyła na taką obelgę!
— Margrabia! — powtórzył Bouffard zcicha i natychmiast.zdjął kapelusz, który dotąd zatrzymał na głowie.
Pan de Maillefort zbliżył się do Herminji z pociechą w duszy, jakgdyby zdjęła mu z serca przykry ciężar, uprzejmie wziął obie jej ręce, i odpowiedział głosem ojcowskiego przywiązania:
— Wierzę ci, wierzę! moje kochane i szlachetne dziecię; nie zniżaj się do żadnych usprawiedliwień. Twoje łzy, szczerość twojego głosu, twoje szlachetne oburzenie, wszystko przekonywa mnie, że mówisz prawdę, że mimo twej wiedzy, wyświadczono ci tę upokarzającą przysługę.
— Rzeczywiście, ja, który przecież codziennie przychodzę do mojego domu — rzekł pan Bouffard prawie wzruszony — nigdy jednak nie spotkałem w nim tego przystojnego jegomości — ale cóż panna chce, kochana panienko, komorne już teraz zapłacone, trzeba się pocieszyć. Alboż to mało jest takich, którzy by chętnie w ten sposób chcieli być upokorzeni. He, he, he! — dodał Bouffard śmiejąc się głupkowato.
— Pan nie możesz zatrzymać tych pieniędzy! — zawołała Herminja — proszę pana bardzo, sprzedaj pan sobie mój fortepian, moje łóżko, wszystko, co posiadam; ale na miłość boską zwróć pan te pieniądze temu, kto ci je dał... Jeżeli je pan zatrzymasz, wtedy na mnie spadnie cała hańba!
— Ależ posłuchaj panna chwilkę. Do licha! jakaż to panna porywcza — powiedział pan Bouffard — ja nie czuję się wcale obrażonym, że mi zapłacono komorne; lepsze jest: mam, niż: będę miał, a potem, gdzież ja znajdę tego jegomości, ażeby mu zwrócić jego pieniądze? Jest przecież środek zaradzenia wszystkiemu. Skoro panna zobaczysz tego panicza, powiedz mu, że ja mimo jej woli zatrzymałem jego pieniądze; że jestem ostatni sknera, najgorszy z właścicieli, gadaj panna na mnie, co ci się spodoba! Bij, lżyj, ja mam twardą skórę, wtedy ów przystojny jegomość zobaczy, że panna jesteś niewinna w tej całej sprawie! — I zachwycony swoją myślą, pan Bouffard szepnął do garbatego: — Cieszy mnie to, że jej mogę wyświadczyć jakąś usługę; nie mogłem biednej dziewczyny zostawić w takim kłopocie, gdyż nie wiem, jak się to dzieje, ale, słowem, chociaż ona winna mi była komorne, przecież dziwnie mi się jakoś zrobiło na sercu, doprawdy, panie margrabio, to głupio, ale przecież uczciwie.
— Słuchaj pani — rzekł pan de Maillefort do Herminji, która zakrywszy twarz rękoma, boleśnie płakała — czy nie chciałabyś pani pójść za moją radą?
— Ach! panie, co mam czynić? — odpowiedziała Herminja obcierając swoje łzy.
— Przyjmij pani ode mnie, który jestem dosyć stary, ażeby ojcem być twoim, ode mnie, co byłem przyjacielem osoby, dla której czułaś równy szacunek jak miłość, przyjmij pani, mówię, ode mnie pożyczkę na zapłacenie tego pana. Co miesiąc zwracać mi będziesz jakąś cząstkę. Co się zaś tyczy pieniędzy, które ten pan zatrzymał, dołoży on wszelkiego starania, ażeby nieznanego człowieka, który mu je doręczył, wynaleźć; w przeciwnym zaś razie, niechaj sumę tę złoży w zakładzie dobroczynnym swego cyrkułu.
Herminja z żywem uczuciem wdzięczności i nie spuszczając oka z niego, słuchała słów margrabiego, nareszcie powiedziała:
— O! dziękuję, panie margrabio, dziękuję z całego serca. Przyjmuję tę ofiarę i dumną jestem z tego, że będę pańską dłużniczką.
— A ja — zawołał nielitościwy pan Bouffard, w którym zbudziło się nakoniec pewne politowanie — ja nie przyjmuję tego, jak jestem uczciwym człowiekiem!
— Jakto, mój panie? — zapytał margrabia.
— Nie, do pioruna, nie! ja nie przyjmuję tego, żeby nie powiedziano, iż... boć ja nie jestem dosyć... wcale nie... koniec końcem, niech będzie jak chce, ja wiem, co chcę powiedzieć: niech pan margrabia swoje pieniądze zatrzyma, już się będę starał wynaleźć tego panicza, a jeżeli nie, to jego luidory złożę do puszki ubogich... panny fortepianu nie sprzedam, moja panienko, a jednak będę zapłacony. Ah! ah! cóż państwo na to powiecie?
— Dobrze jest, dobrze, ale wytłumaczże się, mój panie kochany — powiedział margrabia niecierpliwie.
— Rzecz tak się ma — odparł pan Bouffard — moja córka Kornelja ma nauczyciela muzyki, człowieka nadzwyczajnie wziętego, pana Tonnerriiuskoff.
— Z takiem nazwiskiem — przerwał garbaty — można zjednać sobie wielką sławę w świecie.
— A cóż to dopiero, kiedy on zagra na fortepianie, panie margrabio! mężczyzna sześć stóp wysoki, z brodą czarną jak saper, a ręce panie, ręce, szerokie na pół łokcia, ale ten sławny nauczyciel kosztuje mię zanadto; piętnaście franków za godzinę, nie licząc jeszcze reperacji fortepianu, bo łomoce po nim, jakgdyby był głuchy; on jest taki silny! Jeżeliby panna życzyła sobie dawać lekcje Kornelji, po pięć franków za godzinę; nie — po cztery franki, to okrągłejsza liczba, trzy lekcje tygodniowo, uczyniłoby to dwanaście franków; tym sposobem spłaciłaby powoli swój dług, a uwolniwszy się od niego zupełnie, będzie mogła w przyszłości wypłacać komorne lekcjami.
— Doskonale, panie Bouffard! — zawołał margrabia.
— I cóż tedy? jakże panna myśli? — zapytał właściciel.
— Przyjmuję, mój panie, przyjmuję z wielką wdzięcznością, dziękując, że mnie pan stawiasz w możności uiszczenia tego długu mą pracą! zapewniam pana, że dołożę wszelkiego starania, ażeby córka jego była zadowolona z moich lekcyj.
— A więc zgoda! rzekł pan Bouffard — rzecz już skończona; trzy godziny na tydzień, zaczynając od pojutrza; uczyni to dwanaście franków tygodniowo. Bah! lepiej będzie dziesięć franków, czterdzieści miesięcznie, czyli osiemset soldów, to okrągła liczba.
— Jakiekolwiek będą warunki pana, powtarzam, że je z wdzięcznością przyjmuję.
— Jakże, mój kochany panie — powiedział margrabia do pana Bouffard — czy nie jesteś teraz bardziej zadowolony z siebie, jak pierwej, kiedyś tę zacną i dobrą panienkę nastraszał swojemi groźbami?
— Zapewne, panie margrabio, zapewne! gdyż ta dobra panienka była w końcu pewna... ona zasługiwała... a potem, widzisz pan, tym sposobem pozbędę się tego olbrzyma metra z jego ogromną czarną brodą i piętnastu frankami za godzinę, nie licząc jeszcze, że jego grube ręce zawsze spoczywały na rękach mojej Kornelji, pod pozorem pokazywania jej jak się układa palce do fortepianu.
— Mój kochany panie Bouffard — rzekł margrabia pocichu do właściciela, odprowadzając go nieco na bok — pozwól, ażebym ci udzielił jednej rady.
— Słucham, panie margrabio.
— Co się tyczy nauki sztuki jakiej, nie dawaj pan nigdy młodej panience, lub młodej żonie za nauczyciela mężczyzny, ponieważ często, uczennica ze swoim metrem zmieniają właściwe sobie role.
— Zmieniają swoje role? jakto, panie margrabio?
— Tak jest, uczennica zostaje kochanką, rozumie pan, kochanką nauczyciela.
— Kochanką nauczyciela!... ah! bardzo dobrze! ah! rozumiem teraz... To jest bardzo komiczne, he, he, he! — Atoli pan Bouffard zamyślił się nieco, poczem rzekł poważnie: — ale, przychodzi mi na myśl; aha, ej do licha, gdyby ten Herkules Tonnerriliuskoff; gdyby Kornelja...
— Cnota panny Bouffard musi być wyższą nad wszelką obawę, kochany panie; ale dla większej pewności...
— Ten łotr mi się już nie pokaże w moim domu ze swoją saperską brodą i piętnastu frankami za bilet! — zawołał Bouffard — dziękuję panu margrabiemu za dobrą radę. — Następnie pan Bouffard zwrócił się do Herminji i dodał: — a więc, kochana panienko, zaczniemy pojutrze o godzinie drugiej, wtedy właśnie przypada lekcja Kornelji.
— O godzinie drugiej, mój panie; będę punktualną, przyrzekam to panu.
— I dziesięć franków tygodniowo.
— Tak, a nawet jeszcze mniej, jeżeli pan sobie życzysz.
— Czyżbyś panna chciała przychodzić za osiem franków?
— Dobrze, panie — odpowiedziała Herminja, uśmiechając się mimowolnie.
— A więc, dobrze, zgoda; osiem franków, liczba okrągła — dodał były kupiec korzenny.
— Co pan robisz, panie Bouffard, taki bogaty właściciel, jak pan, powinien więcej dbać o swoją godność — rzekł margrabia — jakto! zapewne jesteś pan wyborcą, może nawet oficerem gwardji narodowej, bo zdajesz mi się pan być zdolnym do takiego stopnia.
Pan Bouffard z dumą podniósł głowę, wystawił naprzód swój ogromny brzuch i rzekł z przyciskiem, salutując po wojskowemu:
— Jestem podporucznikiem trzeciej kompanji drugiego bataljonu pierwszej dywizji.
— Tem większy powód, kochany panie Bouffard — odpowiedział garbaty — idzie tu o zachowanie godności twojego stopnia.
— Prawda jest, panie margrabio; powiedziałem już dziesięć franków, a zatem, niech zostanie dziesięć franków; nigdy jeszcze nie uchybiłem własnemu słowu. Postaram się także wynaleźć tego dobroczynnego panicza: może on się jeszcze gdzie kręci koło mojego domu, ażeby tu powrócić; ale ja podam raczej matce Moufflon, mojej odźwiernej, jego rysopis; wtedy bądźcie państwo spokojni, ma ona dobre oko, a język także na właściwem miejscu; najniższy sługa, panie margrabio; a więc pojutrze, o drugiej godzinie, moja kochana panno. — Lecz pan Bouffard wrócił się jeszcze raz i powiedział do Herminji:
— Moja panno, przyszła mi pewna myśl, ażeby dowieść panu margrabiemu, że Bouffardowie nie są źli ludzie, kiedy tylko zechcą.
— Dobrze, słuchamy tej myśli — rzekł garbaty.
— Czy pan margrabia widzi ten piękny ogród?
— Widzę.
— Należy on do parterowego hotelu, otóż, użytkowanie tego ogrodu oddaję pannie, dopóki mieszkanie nie będzie wynajęte.
— Doprawdy, panie? — zawołała Henminja radośnie. — O dziękuję panu, jakże to doskonale, że się będę mogła w tym ogrodzie przechadzać.
— Pod warunkiem, ma się rozumieć, że go panna będziesz utrzymywała w porządku — dodał pan Bouffard, i oddalił się z zadowoleniem jakgdyby chciał w skromności swojej uniknąć podziękowań, które projekt jego mógł wywołać.
— Trudno sobie wyobrazić, ile tacy ludzie zyskują na tem, kiedy chcą zobowiązać kogo, lub wykonać coś szlachetnego, rzekł garbaty z uśmiechem, kiedy pan Bouffard oddalił się. Następnie odwrócił się poważnie do Herminji mówiąc: — Moje kochane dziecię, wszystko, com słyszał daje mi tak wysokie wyobrażenie o szlachetności twego serca i mocy twego charakteru, że przekonywam się, jak bezużyteczną byłoby rzeczą nalegać na ciebie powtórnie w przedmiocie, który mnie tu sprowadził. Jeżelim się omylił, jeżeli nie jesteś córką hrabiny de Beaumesnil, w takim razie nie możesz odstąpić od swego systemu zaprzeczania; jeżeli zaś przeciwnie, domyśliłem się prawdy, to i wtedy trzymać się będziesz z uporem zdania swojego, powodowana zapewne jakąś tajemną lecz sprawiedliwą przyczyną. Nie będę więc dłużej nalegał. Lecz proszę mnie jeszcze chwilkę posłuchać; głęboko byłem wzruszony tem uczuciem, które panią skłoniło do bronienia pamięci pani de Beaumesnil przeciw wszelkiemu podejrzeniu, a mnie właśnie to podejrzenie mogło było wprowadzić w błąd. Gdybyś pani nie była tak dumną i tak zacną kobietą, tobym ci powiedział, że twoja bezinteresowność jest tem piękniejszą, im niepewniejszem, im trudniejszem jest twoje położenie; a ponieważ pan Bouffard pozbawił mnie przyjemności wyświadczenia pani tym razem tak małej przysługi, przeto przyrzeknij mi pani, nieprawdaż, pani mi przyrzekasz, że na przyszłość, w każdym razie nie omieszkasz udać się do mnie?
— Do kogóż mogłabym się udać, bez upokorzenia, jeżeli nie do pana, panie margrabio?
— Dziękuję, dziękuję moje kochane dziecię; ale proszę zarazem, nie nazywać mnie już „panem margrabią“. Właśnie podczas pierwszej naszej rozmowy nie miałem dosyć czasu, ażeby się oprzeć temu ceremonjalnemu tytułowaniu, lecz teraz, kiedy już jesteśmy zaufanymi przyjaciółmi, precz z „margrabią“, bardzo o to proszę; będzie wtedy więcej szczerości, więcej serdeczności pomiędzy nami. Więc to już rzecz ułożona, nieprawdaż? — rzekł garbaty, podając Herminji swą rękę, którą ona serdecznie uścisnęła, mówiąc:
— Ah! panie, tyle dobroci, tyle szlachetnego zaufania, pociesza mnie w tem upokorzeniu, jakie mnie w obecności pana spotkało.
— Nie myśl już o tem, moje dziecię kochane; obelga ta dowodzi tylko, że ów nieznajomy jest równie szalony, jak niedelikatny; zresztą, zbyt wiele czyniłabyś mu zaszczytu, gdybyś o jego obeldze dłuższe zachowała wspomnienie.
— Ma pan słuszność — odpowiedziała Herminja, lubo na samą myśl o tem zarumieniła się z gniewu i dumy — podobna obraza zasługuje tylko na wzgardę, na największą wzgardę.
— Bezwątpienia; ale na nieszczęście, może też to, moje kochane dzicię, twoja samotność przyczyniła się niemało do ściągnienia na ciebie takiej obelgi. I ponieważ pozwalasz mi mówić, z tobą otwarcie, powiedz mi, czy ci nigdy nie przyszła myśl, mieszkać raczej z jaką podeszłą i czcigodną kobietą, aniżeli tak zupełnie samotnie?
— O! panie, nieraz myślałam już o tem; ale to tak trudno znaleźć podobne mieszkanie, zwłaszcza — dodała młoda artystka z uśmiechem — zwłaszcza, kiedy kto jest tak wybrednym jak ja.
— Doprawdy? — odpowiedział garbaty uśmiechając się także, — pani jesteś bardzo wybredną?
— Cóż pan chcesz? mogłabym tylko u takiej osoby mieszkać, której położenie byłoby równie skromne jak moje; a potem ja jestem mimowolnie nadzwyczajnie drażliwa na niektóre wady wychowania, z obawą zatem myślę, że w niektórych okolicznościach zbyt wiele znosićbym musiała. Jest to dzieciństwo, śmieszność z mojej strony wiem o tem, gdyż niektóre wady w pożyciu i zachowaniu nie zmniejszają bynajmniej uczciwości i dobroci większej części osób z klasy ludu, nad które moje wychowanie wywyższyło mnie chwilowo; ale są rzeczy, które we mnie budzą niepokonany wstręt, wolę zatem żyć sama jedna, pomimo wielu nieprzyjemności, wynikających z takiego osamotnienia; zresztą zaciągnęłabym dług pewnej wdzięczności względem osoby, któraby mnie przyjęła do siebie, obawiam się zaś, ażeby nie dawała mi tego uczuć zbyt dotkliwie.
— Rzeczywiście, moje kochane dziecię, wszystko to jest bardzo logiczne — odpowiedział garbaty po chwili namysłu — uważam, że ty nie możesz inaczej myśleć przy twojej wrodzonej dumie, a właśnie ta duma, która mi się szczególnie w tobie podoba, była oddawna i pewnie na zawsze pozostanie dla ciebie twoją najbezpieczniejszą tarczą; nie wstrzyma mnie to jednak, ma się rozumieć, ażebym tu nie przyszedł od czasu do czasu dowiedzieć się, czy moja pomoc nie przyda ci się na co.
— Czy pan możesz powątpiewać o przyjemności, jaką mi zawsze sprawią odwiedziny pańskie?
— Obrażałbym cię, moje lube dziecię, gdybym powątpiewał, jestem o tem zupełnie przekonany.
Widząc, że pan Maillefort podniósł się z krzesła, ażeby się pożegnać, Herminja miała już zamiar zasiągnienia od niego wiadomości co do Ernestyny de Beaumesnil, którą zapewne już musiał widzieć; ale obawiała się, ażeby nie zdradziła uczuć swoich, mówiąc o swej siostrze, i ażeby tym sposobem nie obudziła na nowo podejrzenia pana de Maillefort.
— A więc — rzekł margrabia, wstając — żegnam cię, moje kochane, szlachetne dziecię; przyszedłem tu w nadziei znalezienia osoby, którąbym mógł jak ojciec kochać i opiekować się nią; oddalam się przynajmniej z niepróżnem sercem. Jeszcze raz tedy, żegnam cię! do zobaczenia!
— Do prędkiego zobaczenia, spodziewam się, panie margrabio! — odpowiedziała Herminja z uszanowaniem.
— Jak? mościa panno! — zawołał garbaty z uśmiechem — niema tu żadnego margrabiego, tylko stary, poczciwy człowiek, który cię z całego serca kocha; nie zapominaj o tem.
— O! panie, nigdy tego nie zapomnę.
— Więc zgoda, ta obietnica uwalnia cię od dalszej odpowiedzialności; do prędkiego zobaczenia, moje kochane dziecię!
I pan de Maillefort oddalił się pełen wątpliwości, czy Herminja nie była córką hrabiny, i w większej niepewności, w jaki sposób wypełni ostatnią wolę pani de Beaumesnil.
Zostawszy sama, młoda artystka pogrążona w głębokiem dumaniu, rozmyślała nad rozmaitemi wypadkami tego dnia, który był dla niej prawie szczęśliwym, gdyż odmówiwszy przyjęcia podarunku, będącego jawnym dowodem czułej troskliwości jej matki, pozyskała tak szacowną przyjaźń pana de Maillefort. Ale co nadzwyczaj boleśnie dotknęło dumę Herminji, to owa zaplata, złożona panu Bouffard, przez nieznanego jej wcale człowieka.
Jeżeli się zastanowimy nad charakterem księżnej z łatwością pojmiemy, że pomimo swojego postanowienia zapomnienia o tym niegodnym postępku, musiała więcej jak ktokolwiek cierpieć z powodu takiej obelgi, tem więcej, że pod żadnym względem na nią nie zasłużyła.
— Ten, który się odważył obrazić mnie w taki sposób, musiał mnie uważać za istotę godną największej pogardy! — myślała sobie w duchu dumna dziewczyna, kiedy nagle usłyszała że powtórnie zadzwoniono do jej drzwi.
Herminja otworzyła z pośpiechem.
Był to znowu pan Bouffard w towarzystwie jakiegoś nieznajomego.
Tym nieznajomym był Gerald de Senneterre.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.