Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXIII.
.

Dwa dni upłynęło od rozmowy z Herminją i Ernestyną, w ciągu których pan de Maillefort miał dwie długie rozprawy z Genaldem, zalecając mu, ażeby nie mówił ze swą matką o Herminji. Margrabia napisał do księżnej de Senneterre z prośbą o przyjęcie go, w tymże samym dniu jeszcze; jakoż, o naznaczonej godzinie, udał się do niej.
Uprzedzony przez Geralda, nie zastanowił się bynajmniej, spostrzegłszy w rysach pani de Senneterre pewien wyraz gniewu, boleści i smutku; bo tegoż samego poranku pani de Da Rochaigue zawiadomiła ją, że panna de Beaumesnil, mimo szacunku swego dla pana de Senneterre, na który on rzeczywiście zasługuje, nie chce oddać mu swej ręki.
Spostrzegłszy garbatego, księżna tem większym uniesiona gniewem, rzekła do niego, z goryczą:
— Przyznaj pan, margrabio, że jestem bardzo wspaniałomyślna. Nie dałamże panu sposobności natrząsania się ze smutku, jaki mi pan sprawiłeś?
— O jakimto smutku pani mówi?
— O jakim smutku! — zawołała księżna z uniesieniem — nie jestże to pana winą, że połączenie mego syna z panną de Beaumesnil spełzło na niczem?
— Więc to ma być moja wina?
— O! pan mnie nie oszuka, i jedynie dlatego, aby pana o tem przekonać, zezwoliłam na widzenie się, którego ośmieliłeś się żądać ode mnie. Nie chciałam tej sposobności pominąć, aby panu w oczy powiedzieć, jaką czuję dla niego odrazę.
— Dobrze, pani; i to jest temat do rozmowy, jak każdy inny.
— Pan de Maillefort uczyni mi wielką przysługę, jeżeli swoją bezwstydną ironję zachowa na lepszą sposobność — rzekła pani de Senneterre z gniewną pogardą i jeżeli raczy nie zapominać, że ma zaszczyt mówić z księżną de Senneterre.
— Księżna de Senneterre nie odmówi mi również łaski postępowania ze mną z należnym mi szacunkiem — odrzekł garbaty głosem uroczystym — inaczej wyrazy moje najskrupulatniej będę stosować do wyrazów pani de Senneterre.
— Groźba, mości panie!
— Tylko nauka, pani.
— Nauka... mnie!
— I dlaczegóżby nie? Jakto! mnie, najdawniejszego przyjaciela męża pani, który kocham Geralda, jak własnego syna, mnie, który mam prawo żądać od każdego zwykłych względów i szacunku, chciej mnie pani zrozumieć, mówię szacunku; mnie, którego urodzenie jest conajmniej równem urodzeniu pani, powinienem to pani przypomnieć, skoro do takich drobiazgów tak wielką przywiązujesz cenę; pani mnie przyjmuje z ubliżeniem, z gniewem, i ja nie miałbym pani przypomnieć, co mnie, co sobie samej winna jesteś? Jak wszystkich ludzi próżnych i dumnych, nienawykłych do oporu, tak i panią de Senneterre odpowiedź ta w początku musiała zdziwić i rozdrażnić; ale później uczuła nad sobą przewagę tak rozsądnej i silnej mowy, dlatego też, zamieniając gniew swój w bolesne uczucie, rzekła:
— O! panie margrabio, przynajmniej nie naruszaj praw rozpaczy, jaką czuje każda matka, widząc przyszłość syna swego na zawsze zniweczoną.
— Jakto, zniweczoną?
— Nie inaczej, mój panie; a do tego, pan się tylko przyczynił.
— Zechce pani być tak dobrą, przekonać mnie o tem?
— Ah mój Boże! wiem teraz, jaki wpływ pan wywiera na pannę de Beaumesnil, a syn mój takie w panu pokłada zaufanie, którego, mnie odmawia, że gdybyś pan był chciał związek ten, który w początku był na dobrej drodze, nie byłby tak nagle runął, niewiadomo dlaczego. Tak, jest w tem jakaś tajemnica, która panu tylko jest wiadoma. I kiedy pomyślę, że Gerald, przy swem znakomitem imieniu, mógł być także najbogatszym człowiekiem we Francji, i że teraz wszystko już stracone, wtedy, jestem... tak, jestem najnieszczęśliwszą z kobiet i matek, i pan widzi, panie margrabio, że płaczę z żalu i zmartwienia, a cóż, czy pan jest zadowolony? — I rzeczywiście księżna de Senneterre zalała się łzami.
Gdyby pan de Maillefort nie był miał serdecznego udziału w sprawie Geralda i Herminji, nie byłby się zapewne wzruszył śmiesznemi łzami tej dumnej i chciwej kobiety; byłby się odwrócił od księżnej, która naiwnie odgrywała rolę najprzywiązańszej i najnieszczęśliwszej matki, pragnącej wszelkiemi sposobami zapewnić synowi swemu niezmierny majątek, a której plany tak na niczem spełzły; jednakże jedynem życzeniem margrabiego było szczęśliwie przeprowadzić to trudne przedsięwzięcie, którego się podjął; dozwolił przeto spokojnie, i bez wzruszenia przeminąć pierwszemu wybuchowi żalu, a następnie odpowiedział:
— Ta tajemnica jest bardzo prosta: Gerald i panna de Beaumesnil czują dla siebie zupełny szacunek; ale... nie kochają się... oto jest wszystko.
— Ah! mój panie, cóż może miłość mieć wspólnego z interesem? przecież takie małżeństwa, podobnie jak w rodzinach królewskich, nigdy się z miłości nie kojarzą.
— Pani pojmuje zapewne, że nie prosiłem o tę ważną rozmowę dla tego, ażeby rozprawiać o zastarzałem przysłowiu: które małżeństwo jest lepsze, czy z interesu, czy z miłości, bo nigdy się pod tym względem nie zgodzimy: zresztą, wszystko to dotyczy rzeczy już rozstrzygniętej, już przeszłej. Związek Geralda z panną de Beaumesnil jest obecnie niemożliwy, wierzaj mi, pani, miljony tej dziedziczki nie są przeznaczone dla syna pani, tak zacnego młodzieńca, który zresztą nie pragnie ich wcale.
— Tak, i skutkiem tej nierozsądnej bezinteresowności, czyli raczej niegodnej obojętności na świetność swego imienia — odpowiedziała, z goryczą pani de Senneterre — popadają reprezentanci najznakomitszych rodzin w haniebne ubóstwo. Podobnie mój ojciec i mój mąż opuścili sposobność odzyskania majątku, który nam wydarła nieszczęśliwa rewolucja i pozostawili mego syna i córki w nędzy; w czasach dzisiejszych, jakże mogę, proszę pana, jak mogę moje córki, wydać za mąż! kiedy tymczasem, gdyby Gerald pozyskał majątek ten i siostrom swoim w pomoc przybył, mogłyby zawrzeć przyzwoite związki, i pan chce, abym była zadowolona z upadku moich planów; ja, która przez chwilę marzyłam dla mego syna o majątku, odpowiednim jego urodzeniu.
— Niech i tak będzie, pani kocha Geralda po swojemu; nie jest to jednak miłość szlachetna; ale zresztą... pani go zawsze kocha.
— O, tak kocham go — zawołała pani de Senneterre — kocham go tak, jak kochać powinnam.
— Zaraz to zobaczymy.
— Co pan chce przez to powiedzieć?
— Naprzód, muszę pani objaśnić, że Gerald jest szalenie zakochanym i że...
Pani de Senneterre nagle powstała z krzesła, zaczerwieniła się z gniewu i przerywając garbatemu, zawołała w uniesieniu:
— To jest niegodziwe, ale spodziewałam się tego, teraz już wiem wszystko; więc to syn mój jest przyczyną tego zerwania; bo ta mała de Beaumesnil zupełnie w nim była zaślepiona! Widziałam to na balu, a pan podałeś rękę tej niegodziwej intrydze! — Gniew pani de Senneterre najwyższego dosięgnął szczebla i w uniesieniu zawołała: Nigdy już nie chcę widzieć mego syna; nie ma on ani serca, ani głowy!
Margrabia spodziewał się tego wybuchu; dozwolił mu jednak przeminąć i rzekł po chwili:
— Pani przerwała mi, ja jednakże ciągnę dalej, z tą atoli uwagą, że panna de Beaumesnil daleka jest zakochania się śmiertelnie w Geraldzie, czuje tylko ku niemu szlachetną i godną siebie przychylność.
— Ta bezwstydna! — zawołała księżna, z takim gniewem, że garbaty, mimo poważnego zamyślenia, w którem był zatopiony, nie mógł się oprzeć lekkiemu uśmiechowi i rzekł:
— Mówiłem więc pani, że Gerald czuje, niezwyciężoną miłość ku pewnej młodej panience, która pod każdym względem jest godną tej miłości.
— Proszę pana, margrabio, żebyś mi w tej sprawie ani słowa więcej nie mówił — odpowiedziała pani de Senneterre, udając spokój, między synem moim i mną, wszystko na zawsze skończone. Może kochać kogo chce, żenić się, z kim chce, jeżeli tylko przyzwoicie dopełni wszelkich formalności, gdyż ma już wiek przypisany, w którym może się obejść bez mego zezwolenia; niech splami imię swoje, jeżeli mu się podoba. Od dzisiaj, przybiorę napowrót nazwisko mojej rodziny; wszędzie i głośno będę mówić, dlaczego wstydzę się nosić imię znieważone, zhańbione, przynajmniej w córkach moich, znajdę niejaką pociechę.
Na te słowa, również gwałtowne jak nierozsądne, margrabia odpowiedział z powagą:
— Syn pani inne ma wyobrażenie o swoich dla pani obowiązkach, jak pani dla niego; on nietylko że w zupełności zadość uczyni formalnościom względem pani; ale nadto, będzie panią poważał, szanował jak dotąd i ożeni się jedynie za pani zezwoleniem.
— Doprawdy! — zawołała pani de Senneterre, wybuchając sardonicznym śmiechem — on mi okazuje jeszcze tyle szacunku?
— Wbrew najczulszej miłości, jaką dziewica jego wyboru tchnie dla niego, chce ona pod jednym tylko warunkiem połączyć się z Geraldem, to jest, ażebyś pani do niej przyszła i powiedziała jej, że zezwalasz na to połączenie.
— Panie de Maillefot, to jest bezwątpienia zakład jakiś, żart?
— Idzie tu o życie lub śmierć syna pani.
Głos margrabiego, rysy jego, przybrały wyraz tak groźnej godności, że pani de Senneterre, przestraszona zawołała:
— Co pan mówisz, margrabio?
— Mówię pani, że jesteś matką bez serca, kiedyś dotąd niedostrzegła bladości, smutku twego syna, który go trawi. Czyliż w czasie owego balu, na którym nieszczęśliwy syn pani jak cień jaki błąkał się po salonach, lekarz nie powiedział pani w mojej obecności, że bez użycia silnych środków, do których się udał, byłaś w niebezpieczeństwie utracenia go na zapalenie mózgu?
Pani de Senneterre, uspokoiwszy się zwolna i żałując chwilowo wzruszenia, odpowiedziała z pogardliwym uśmiechem:
— Co tam! zapalenie mózgu leczy się puszczeniem krwi; ludzie w romansach tylko umierają z miłości, i to w nędznych romansach.
— Pani robi sobie z tego zabawny macierzyński żarcik, na który, ażeby odpowiedzieć, również żartobliwie oznajmię pani: że jeżeli pani po zasiągnieniu potrzebnych wiadomości o panience, o której mówię, w kilka dni, nie zrobi do niej kroku, którego od pani oczekuje...
— Wtedy, mój panie?
— Wtedy, pani, syn jej odbierze sobie życie.
— Tak, tak, — odrzekła pani de Senneterre z podwójną ironją — tak właśnie, jak, nie pamiętam w którym melodramacie.
— Ja zaś pani mówię, nieszczęśliwa, obłąkana matko, że syn twój życie sobie odbierze — zawołał margrabia głosem okropnej pewności, mówię pani, że ostatni książę de Senneterre zakończy samobójstwem, tak jak ostatni książę Bretigny.
To zastosowanie niedawno wydarzonego tragicznego wypadku, opowiadanego u pani de Mirecourt, wzruszyło panią de Senneterre. Znała ona tę szczególną energję charakteru Geralda; wiedziała, jak go dręczy przed nią ukrywany smutek; przejęta wreszcie mimowolnie szacunkiem dla charakteru pana de Maillefort, wiedziała bowiem, że nie był zdolny mówić o możności samobójstwa Geralda, gdyby nie był o niej przekonanym! nieszczęśliwa ta kobieta zawołała z przestrachem:
— Ach panie! to, co pan mówi jest okropne! rodzina de Senneterre miałaby wygasnąć przez samobójstwo.
W tym wykrzykniku głośniej przemawiała ślepa pycha arystokracji, niż miłość macierzyńska; ta nierozsądnie dumna kobieta drżała przedewszystkiem na myśl, że imię de Senneterre, tak znakomitej i szlachetnej rodziny, wygasnąć może, a wygasnąć czynem, który otaczający ją świat poczyta za zbrodnię.
Margrabia odgadł uczucia, miotające panią de Senneterre, dlatego odpowiedział:
— Tak, jeżeli pani jest zaślepioną, tak nielitościwa, wtedy to chlubne, nieraz sławne, a zawsze szanowane imię de Senneterre nazawsze zaginie we łzach i krwi.
— Panie de Maillefort, myśl ta jest straszna. Wiem, że nieszczęśliwy syn mój na wszystko jest gotów. O! nie! nie! nie mogę o tem myśleć, pan mnie przestrasza. I skoro pomyślę o żalu, o rozpaczy, o hańbie tej rodziny, której głowa tak straszną zbrodnią byt swój zakończyła, o wierzaj pan, dosyć... dosyć... mogłabym dostać pomieszania! I ocierając z czoła zimne krople potu, pani de Senneterre mówiła dalej: Tak, mówię panu, margrabio, że nawet o tem myśleć nie powinnam. Ale przecież, któż jest ta osoba? Jakkolwiek jestem w śmiertelnej trwodze co do wyboru Geralda, uspokaja mnie przecież niejako jedna okoliczność, że osoba ta wymaga mego do niej przybycia, aby jej powiedzieć, że zezwalam na związek z moim synem. Skoro się odważa żądać ode mnie takiego kroku, zajmuje zapewne takie stanowisko w świecie, że nie mam potrzeby lękać się ze strony syna mego jakiej niegodnej miłości.
— Pani! miłość Geralda jest godną jego osoby, miałem już zaszczyt zapewnić panią o tem — odpowiedział margrabia z powagą — a zwykle, ludzie wierzą moim słowom.
— Prawda; zapewnienie pańskie tem więcej mnie uspakaja. Prawda, że nie będę już miała sposobności mieć tych pięknych marzeń, jakie dla syna mego roiłam, ale, jeżeli panienka, o której pan mówi, jest dobrego pochodzenia, posiada majątek, i...
Garbaty przerwał pani de Senneterre, mówiąc:
— Panienka, o której mówię, jest sierotą, nauczycielką muzyki i utrzymuje się z lekcyj.
Niemożliwością jest opisać wyraz twarzy pani de Senneterre, na te słowa margrabiego; gdyby ją iskra elektryczna dotknęła, poruszenie jej, z którem zerwała się z krzesła, nie byłaby tak nagłe i gwałtowne.
— Awanturnica! prosta dziewczyna! i ten nędznik tak głęboko upadł! — wołała — jakaż hańba dla mego imienia i moich córek! I, gdy pan de Maillefort powstał nie z mniejszą życzliwością, aby jej odpowiedzieć, przeszkodziła mu, dodając: I takie stworzenie ośmiela się... żądać, ażebym ja... ja, poniżyła się tak dalece i do niej przyszła... ażebym...
Pani de Senneterre nie dokończyła; zdawało jej się, że splami usta, jeżeli powtórzy to zuchwałe... to niesłychane żądanie; wybuchnęła tylko sardonicznym, prawie konwulsyjnym śmiechem.
Zimny spokój nastąpił po tem wstrząśnieniu; pani de Senneterre drżącą ręką ujęła rękę pana de Maillefort, mówiąc:
— Panie margrabio, chciej mnie pan wysłuchać, gdyby nawet mój niegodny syn osobiście tu stanął, rozumie pan osobiście, tu, przede mną, i mówił mi: zabiję się w oczach twoich matko, jeżeli mi odmówisz swego zezwolenia; odpowiedziałabym mu: zabij się! wolę cię widzieć nieżywym, niż hańbionym. Wolę widzieć twe imię gasnącem w zbrodni samobójstwa, jak żeby hańba twoja i sióstr twoich dalej krzewić się miała. — I gdy margrabia miał swoją niechęć z głośnem oburzeniem objawić, dodała — panie de Maillefort; nie wpadam ja w uniesienie, jestem zupełnie spokojna, mówiąc panu, cobym niezawodnie uczyniła; bo po tak haniebnych zamiarach mego syna i jego współuczestniczki, nie jest już miłością macierzyńską to co dla niego czuję; nie jest to już nawet obojętnością; ale pogarda, nienawiść, czy pan rozumie? tak, nienawiść. Powiedz mu to pan; całą moję miłość, jaką dla tego nędznika oddychałam, przeleję na córki moje.
— Ta kobieta postąpiłaby tak, jak mówi, pomyślał margrabia z przestrachem — wszelkie uwagi byłyby daremne; rozsądek na próżnoby walczył przeciw upartemu zaślepieniu. I garbaty, nie mylił się. Ta kobieta, jak sama mówiła, byłaby obojętnem okiem spoglądała na śmierć syna swego, u nóg jej konającego; otóż to jest duma arystokracji, pycha, posunięta do bezrozumnej, zwierzęcej dzikości. Biedny Gerald! biedna Herminja!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.