Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Pycha/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


IV.

Osoby, mające najbliższy udział w tej całej sprawie, zbliżyły się teraz do stołu, na którym leżały papiery, czekające już tylko ich podpisu i panna de Beaumesnil rzekła do Herminji głosem cichym i lękliwym:
— Ah! moja przyjaciółko, moja droga siostro, już się zbliża chwila stanowcza, teraz wszystko zostanie wykryte, co pan Oliwier pomyśli, co uczyni? Gdybym popełniła największy błąd, i gdyby błąd ten miał teraz zostać odkrytym, zdaje mi się, że nie doznawałabym większego niepokoju.
— Odwagi, Ernestyno — odpowiedziała Herminja — zaufaj tylko w zupełności panu de Maillefort.
Jeżeli Ernestyna czuła pewnie niepokój z powodu delikatności Herminji, to i garbaty tegoż samego doświadczał uczucia, myśląc o drażliwej dumie Herminji, która nie wiedziała jeszcze, że w kontrakcie zamieszczoną była, jako córka przybrana margrabiego de Maillefort, księcia de Haut-Martel.
Z obawą zatem w sercu zbliżył się garbaty do dziewicy i powiedział:
— A więc, podpisz pierwsza, moje dziecię.
Notarjusz podał jej pióro, młoda artystka uchwyciła je skwapliwie i drżącą ręką z powodu silnego uczucia radości i szczęścia podpisała:
Herminja...
— Dalej, moja — córko — rzekł pan de Maillefort widząc, że skończyła swój podpis i już chciała oddać pióro notarjuszowi — dalczego nie piszesz reszty? — I kiedy dziewica ze zdziwieniem na niego spojrzała, garbaty dodał: — dalej, moje dziecię, dalej... podpisz: Herminja de Maillefort.
— Ah! teraz dopiero pojmuję wszystko — zawołał Gerald głęboko wzruszony do swej matki — pan de Maillefort to najlepszy, to najszlachetniejszy człowiek w świecie.
Henminja wpatrując się ciągle z nadzwyczajnem zdziwieniem w margrabiego, rzekła nareszcie:
— Ale, panie... ja przecież nie mogę położyć takiego podpisu. Herminja de Maillefort... skądże to nazwisko...
— Moje dziecię — odpowiedział garbaty głosem wzruszonym — ile to razy dałaś mi to zapewnienie, że jesteś do mnie jak do ojca twego przywiązaną?
— Prawda, panie...
— Czyliż nie mówiłaś mi, że nie możesz inaczej dowieść wdzięczności swojej, jak tylko kochając mnie uczuciem dziecięcej miłości?
— O! tak panie, ja też kocham pana jak najtkliwszego ojca — zawołała dziewica głosem wzruszonym i szczerym.
— A więc — rzekł margrabia z uśmiechem serdecznej radości — cóż ci to szkodzi, że moje nosić będziesz nazwisko? Wszakże przyrzekłaś mi już, że jeżeli będziesz miała syna, to i tak nadasz mu moje nazwisko?... Zresztą, czyliż sercem twojem, przywiązaniem twojem dla mnie, przywiązaniem mojem dla ciebie, nie jesteś mojem przybraniem dziecięciem? Dlaczegóż zatem nie miałabyś tego aktu podpisać jako moja adoptowana córka?
— Ja, panie? — rzekła Herminja, nie mogąc jeszcze dać wiary słowom margrabiego — ja... miałabym zostać pana przybraną córką?
— Tak jest, tak... moje dziecię... będzie to największą moją dumą, największą moją chlubą... dlatego też w tym kontrakcie nazwaną już jesteś moją córką.
— Co pan mówi?
— Posłuchaj mnie — dodał margrabia ze łzami w oczach i głosem tkliwego wzruszenia — czy sądzisz, żem sobie jeszcze nie zasłużył na szczęście pochlubienia się przed światem: oto moja córka?... i czy będziesz się jeszcze wzbraniała uczcić swojem przyjęciem to nazwisko, które zawsze i wszędzie było szanowane?
— Ah! panie — zawołała Herminja, nie mogąc już dłużej powściągnąć swoich łez — tyle dobroci...
— Podpisz więc, podpisz, niedobre dziecię — dodał margrabia, uśmiechając się ze łzami w oczach — bo inaczej będziemy myśleli, że taka piękna, jak ty panienka, wstydzi się przyjąć za ojca biednego, małego garbusa.
— Ah! podobna myśl! rzekła Herminja z oburzeniem.
— A więc podpisz już, podpisz, moja córko — wołał margrabia z naleganiem.
I spiesznie uchwycił jej rękę, jakgdyby ją chciał poprowadzić na papierze; przyczem tak blisko stanął Herminji, że nie będąc od nikogo słyszanym, szepnął jej nieznacznie:
— Czyliż ta, której stratę opłakujemy, nie powiedziała do mnie z zaufaniem: bądź ojcem dla mojej córki!
Zadrżawszy na to wspomnienie swej matki, odurzona, ulegając nareszcie pod silnym wpływem wzruszenia, zdziwienia i wdzięczności dla margrabiego, dziewica podpisała drżącą i niepewną ręką: Herminja de Maillefort.
Młoda artystka nie wiedziała, że podpisem tem przyjęła zarazem w całej rozciągłości prawa wspaniałą darowiznę garbatego, darowiznę, której wielkości wcale się nie domyślała.
Komendant Bernard sceną tą tak był wzruszony, że, zbliżywszy się szybko do garbatego, zawołał:
— Panie margrabio, jestem dawnym oficerem marynarki i wujem Oliwiera. Nie mam zaszczytu znać pana inaczej, jak tylko z tego, co pan Gerald opowiadał mi o panu, i z tej pomocy, jakiej mu pan udzielił w wyjednaniu dla Oliwiera nominacji na oficera... Ale to, co pan uczynił dla panny Herminji, okazuje serce tak wspaniałomyślne, że mi pan musi pozwolić uścisnąć swą szlachetną dłoń.
— Z całego serca, panie komendancie — odpowiedział margrabia, ściskając serdecznie rękę weterana — i ja nie miałem zaszczytu znać pana inaczej, jak tylko z tego, co mój zacny Gerald, zaufany przyjaciel Oliwiera, o panu mi opowiadał; tym sposobem dowiedziałem się, jak mądrej i świadczącej rzadkiej delikatności uczucia rady udzieliłeś panu Geraldowi, kiedy szło o połączenie się jego z panną de Beaumesnil; a ponieważ rzadko spotkać można człowieka z takiem sercem, przeto poczytuję sobie za wielkie szczęście, że mogę zaznajomić się z panem. Wprawdzie szczęście to nie powinno mnie było ominąć — dodał margrabia, uśmiechając się wesoło — gdyż pan kocha Ernestynę i Oliwiera, jak ja kocham Herminję i Geralda; pomyśl pan teraz, jakie miłe życie prowadzić będziemy z temi dwiema młodemi parami!
— Dalipan! moje szczęście staje się coraz większem — zawołał weteran — w takim razie mam nadzieję, że pana często będę widywać, gdyż zamiarem jest moim nie rozłączać się nigdy z Oliwierem i jego żoną.
— I ja mam również zamiar nie c puścić nigdy moich dzieci, Geralda i Herminji; a ponieważ nasze córki kochają się, jak dwie siostry...
— Więc i one się nie rozłączą — dodał komendant — wtedy więc...
— Wtedy wszyscy jednę tworzyć będziemy rodzinę — dodał garbaty.
— Wie pan — zawołał weteran — gdybym był nabożnisiem, niech mnie djabli wezmą! jeżeli bym nie myślał, że Pan Bóg przeznaczył mi rajskie szczęście na moje stare lata.
— Wierzaj mi pan, kochany komendancie, że wszyscy uczciwi ludzie mają jednę i tęż samą religję, to jest religję serca i honoru, ona jedna jest prawdziwą, ona jest dobrą. Ale śpieszmy się, te biedne dzieci umierają już z niecierpliwości, i oniby już chcieli swój kontrakt podpisać.
— To prawda — rzekł komendant, i zwróciwszy się do Ernestyny stary marynarz zawołał wesoło — dalej, panno Ernestyno, podpisz prędzej na tym papierze swoje nazwisko, ażebym już miał prawo, nazywać cię moją córką, chociaż to ja winien ci jestem me życie, gdyż pomiędzy nami wszystko dzieje się na odwrót; u nas córki obdarzają życiem swych ojców.
Ernestyna wzięła pióro z rąk notarjusza z trudną do opisania obawą, którą większą część obecnych, oprócz Oliwiera i komendanta Bernarda, z wielu powodów podzielała. I położyła na kontrakcie swoje nazwisko:
„Ernestyna Vertpuis de Beaumesnil“.
Poczem drżącą ręką podała pióro Oliwierowi. Ten skwapliwie i z rozkoszą zabrał się do podpisu.
Ale zaledwie napisał swoje imię Oliwier, kiedy pióro wypadło mu z ręki i stanął jak martwy i niemy pochylony nad stołem, wpatrując się w Ernestynę, i nie mogąc uwierzyć własnym oczom, gdy nad swojem nazwiskiem, które dopiero co zaczął pisać, przeczytał ów podpis:
„Ernestyna Vertpuis de Beaumesnil“.
Większa część obecnych osób tak była przygotowana do zdziwienia Oliwiera, że przez kilka minut panowało w pokoju głębokie milczenie.
Wreszcie komendant Bernard pierwszy podniósł głos, mówiąc do siostrzeńca:
— Cóż u djabła, Oliwierze, co ci jest? czy już swojego nazwiska napisać nie potrafisz?
Jeszcze bardziej zdziwiony milczeniem reszty towarzystwa, stary marynarz obejrzał się ciekawie dokoła; lecz na wszystkich twarzach, a mianowicie na obliczu Ernestyny i Herminji spostrzegł wyraz nieznanej sobie obawy i niepokoju. Nakoniec, przeczuwając jakiś nadzwyczajny wypadek, rzekł do swego siostrzeńca:
— Oliwierze, synu mój, co ci jest? czemu nie podpisujesz?
— Przeczytaj to nazwisko, mój wuju — odpowiedział młodzieniec, pokazując drżącą ręką podpis Ernestyny.
Ernestyna... Vertpuis... de Beaumesnil — zawołał starzec, zbliżając kontrakt do oczów, jak gdyby nie chciał dać wiary temu co widział; następnie zwracając się do Ernestyny:
— Jakto?... pani... pani jesteś... panną de Beaumesnil?
— Tak, mój panie — rzekł baron de La Rochaigue uroczystym głosem — jako opiekun panny de Beaumesnil, oznajmiam, zatwierdzam, zapewniam, że osoba ta rzeczywiście jest panną de Beaumesnil, i dlatego to obecność moja jest tutaj niezbędną.
— Pani — powiedział Oliwier niepewnym głosem do Ernestyny, z twarzą nadzwyczajnie bladą — przebacz mi pani moje zmieszanie. Wszystkie obecne tutaj osoby pojmują je zapewne... Pani... pani jesteś panną de Beaumesnil!... Pani, którą uważałem za biedną i opuszczoną, dlatego żeś mi to mówiła... Ale jakiż był cel takiego udawania?
Kiedy Ernestyna ujrzała żałosny wyraz twarzy Oliwiera, sądziła, że jej serce pęknie, łzy płynęły strumieniem z jej pięknych oczu, i złożywszy ręce w błagającej postawie, ledwie zdołała wymówić te kilka wyrazów:
— Przebacz... przebacz... Oliwierze!
W tych kilku słowach biednej dziewicy, usprawiedliwiającej się, że była najbogatszą dziedziczką we Francji, tyle było wzruszającej niewinności, że wszyscy, nawet baron i pani de Senneterre uczuli głębokie rozrzewnienie; sam Oliwier czuł wyraźnie, że łzy cisnęły mu się do oczu. Pan de Maillefort uznał także, że już nadszedł czas przedstawienia rzeczywistego stanu rzeczy i pokonania wszystkich wątpliwości Oliwiera, przekonywał się bowiem, że młody oficer jak najsłuszniej zdumiony tą dziwną tajemnicą, jaką panna de Beaumesnil aż dotąd otaczała się w jego oczach, boleśnie cierpiał w tej walce, jaką miłość jego i nadzwyczajnie drażliwa delikatność uczucia musiały z sobą staczać.
— Bądź pan łaskaw, panie Oliwierze, i pan także, mój komendancie, przynajmniej kilka minut wysłuchać mnie cierpliwie — rzekł do nich margrabia — a otrzymacie rozwiązanie tej zagadki, która was musi dziwić i niepokoić. Jako sierota, posiadająca ogromny majątek, panna de Beaumesnil w niewinności swojej nie znała w początkach chciwych namiętności, otaczających ją ze wszech stron i zawierzyła tysiącznym pochwałom i oznakom przywiązania, któremi ją obsypywano. Wtedy to znalazł się pewien przyjaciel jej matki, który, nie mogąc nic więcej uczynić, przynajmniej jednem skinieniem dał poznać pannie de Beaumesnil, że wszystko wkoło niej było kłamstwem, pochlebstwem, chciwością i podłością, oraz że, pomimo, iż jej osoba w każdej chwili była przedmiotem najsłodszych oznak przyjaźni, to przecież tylko majątek był jedynym ich celem. Odkrycie to było okropnem dla panny de Beaumesnil, od tej bowiem chwili wstąpiła w nią obawa, że nigdy inaczej, jak tylko dla pieniędzy kochaną będzie; nieufność ta ku wszystkim i ku sobie samej stała się wkrótce nieznośną dla niej. Z tego to powodu, panna de Beaumesnil, pozbawiona troskliwej opieki, rady, powzięła śmiały zamiar poznania osobistej swojej wartości. Wiadomość ta posłużyć jej miała za miarę szczerości wszystkich pochlebstw, któremi ją dotąd otaczano. Ale jakimże sposobem dowiedzieć się o tej prawdzie? Jedyny tylko pozostał środek: oto trzeba było zrzucić z siebie wszystko, coby mogło zdradzić bogatą dziedziczkę i udać się w takie towarzystwo, gdzie niepoznana przez nikogo, uważanąby mogła być za biedną, z pracy rąk własnych żyjącą sierotę, i...
— O! dosyć, panie, dosyć — zawołał Oliwier, głosem najszczerszego uwielbienia — teraz odgaduję wszystko. Co to za odwaga!
— Ona to uczyniła! — zawołał komendant Bernard, składając ręce z prawdziwą pobożnością. — Toć ona posiada wszystkie najświetniejsze przymioty, śmiałość, odwagę! Narazić się na tak przykrą próbę! rzucić się pod koła ciężkiego wozu, ażeby mnie zasłonić od niebezpieczeństwa widocznej śmierci pod jego ciężarem...
— Czy pan słyszy wuja, panie Oliwierze — rzekł margrabia. — Jakiekolwiek teraz być może położenie panny de Beaumesnil, wszakże w każdym razie winieneś jej pan okazać swoją wdzięczność?
— Ah! panie margrabio — zawołał Oliwier — ten święty dług najszczerszej miłości spodziewałem się odpłacić, ofiarując pannie de Beaumesnil los, który zdawał mi się być mniej smutnym od jej samotnego położenia, uważałem ją bowiem za ubogą i opuszczoną. Ale teraz... ja...
— Jeszcze jedno słówko, panie Oliwierze — wtrącił margrabia, przerywając młodzieńcowi — panna de Beaumesnil i ja znaliśmy i ceniliśmy pańską drażliwą delikatność; dlatego też, ażeby panu odjąć najmniejszą przyczynę jakiegobądź zarzutu, umówiliśmy się z panem de La Rochaigue, który tu jest obecny, postawić pana w takiem położeniu, że musiałeś albo złamać święte przyrzeczenie, dane, jak pan mniemałeś, młodej i nieszczęśliwej panience, albo też odrzucić rękę panny de Beaumesnil... Tę dla każdego innego tak niebezpieczną próbę odbył pan chlubnie, szlachetnie, poświęcił pan niesłychanie bogaty związek dla miłości ubogiej hafciarki. Możnaż było dać większy dowód swej bezinteresowności?
— Niepodobna — rzekł stary marynarz. — Więcej dbam o honor Oliwiera, niż ktokolwiek inny, dlatego powinienem mu powiedzieć, że, jeżeli jest hańbą żenić się z kobietą jedynie dla jej pieniędzy, nie należy się przecież wzbraniać, mianowicie, kiedy kto najlepszą w świecie panienkę kocha szczerze, dotrzymać danego słowa i uiścić się z świętego niemal długu, kiedy się zdarza, że taż sama czcigodna dziewczyna posiada znaczny majątek. Do licha! pomyśl zresztą, Oliwierze, że panna Ernestyna, która wczoraj jeszcze była ubogą, dzisiaj odziedziczyła ogromny spadek po jakim wujaszku w Monomotapa, i na tem basta! Cóż u djabła! jeszczeby też, żeby te nędzne miljony miały zniweczyć naszą dzisiejszą radość!
— O! dziękuję, panie Bernard — zawołała Ernestyna, rzucając się w uczuciu najszczerszej miłości staremu marynarzowi na szyję — dziękuję panu, za te przyjazne słowa, na które pan Oliwier pewnie już żadnej nie znajdzie odpowiedzi.
— I sądzę, że na tem już musi poprzestać — rzekł Gerald, biorąc ze wzruszeniem swego przyjaciela za rękę. — Koniec końcem, mój dobry Oliwierze, przypominam sobie, co sam przed kilku miesiącami powiedziałeś do mnie, kiedy była mowa o mojem połączeniu z panną de Beaumesnil.
— A potem — dodała Herminja — nie jestże to taż sama Ernestyna, taż sama biedna hafciarka, którąśmy oboje tak szczerze ukochali?
— Wierzaj mi pan — mówiła pani de Senneterre — bezinteresowność, jaką pan okazałeś odrzucając propozycję pana de La Rochaigue, tak dalece mnie zadziwia, iż jestem przekonana, że jako mąż panny de Beaumesnil zawsze pozostaniesz pan tym samym człowiekiem, który nie przyjął ręki najbogatszej dziedziczki we Francji dlatego jedynie, ażeby poślubić panienkę bez imienia i bez majątku.
Oblężony, że tak powiemy, temi, tak rozmaitemi, ale tak szczeremi dowodami szacunku i współczucia, Oliwier doznawał jednak pewnego skrytego upokorzenia, że przy swojem ubóstwie podzielać miał ogromny majątek panny de Beaumesnil; dlatego też odpowiedział:
— Wiem, że nie mam najmniejszego prawa okazywać się drażliwszym od zebranego tutaj towarzystwa, co się tyczy delikatności i honoru, czuję także, że to, czego się dowiedziałem o pannie de Beaumesnil, powiększa jeszcze mój szacunek i przywiązanie do niej, a przecież...
Tu margrabia przerwał Oliwierowi; odgadując bowiem jego myśl, powiedział:
— Pozwól mi pan jeszcze powiedzieć ostatnie słowo, panie Oliwierze; pan czuje pewne upokorzenie, myśląc, że masz zostać współwłaścicielem majątku panny de Beaumesnil; pojmowałbym ja to upokorzenie, gdybyś pan w ogromnym majątku, jaki Ernestyna mu przynosi, widział tylko środek oddania się zbytkownemu i bezpożytecznemu próżniactwu, oddania się przy pomocy majątku swej żony, życiu szalonych rozkoszy i czczego przepychu. O! wtedy, tak jest, wtedy... hańba i upodlenie dla tych, którzy zawierają podobne związki!... Ale nie taką ma być twoja przyszłość, panie Oliwierze, i nie taką ma być twoja przyszłość, Geraldzie, gdyż nie wiesz jeszcze, również jak i Herminja, moja córka, moja droga córka, że nie mogąc jej zapewnić majątku, któryby mógł być choć w części porównanym z bogactwem Ernestyny, zapisuję jej przecież przez ciąg mojego życia około pięćdziesięciu tysięcy talarów rocznego dochodu, które odziedziczyłem w Niemczech.
— Mnie, panie, mnie taki majątek! — zawołała Herminja. — O! nigdy, nigdy, zaklinam pana...
— Posłuchaj, moje dziecię — rzekł garbaty, przerywając jej dalszą mowę — i pan mnie posłuchaj, panie Oliwierze. W pewnem piśmie, które pan z czasem odczytasz, a które Ernestyna, poświęciła pamięci swej matki, w anielskiej niewinności duszy swojej umieściła ona następujące wyrazy, których nigdy nie zapomnę:
„Posiadam trzy miljony dochodu! Tyle pieniędzy dla mnie jednej? na co? Dlaczego wszystko dla mnie? nic dla innych? Takie dziedzictwo jest wielką niesprawiedliwością! Czemże ja zarobiłam na taki majątek? Niestety! zyskałam go tylko przez śmierć twoją, o mój ojcze. Zresztą, ażeby zostać tak bogatą, musiałam utracić dwie istoty, które mi były najdroższe w święcie. Ażebym była tak bogatą, może tysiące młodych dziewcząt, jak Herminja, w ciągłej zostaje trwodze, że pomimo pracowitego i przykładnego życia, jutro czeka je nędza i rozpacz“.
— O! — dodał margrabia z wzruszającym zapałem, w tym okrzyku boleści prawego serca, w tych słowach, równie szczerych jak prawda, wydobywających się z ust dziecięcia, jest wielka myśl, wielkie objawienie. — Tak jest, prawdę mówisz Ernestyno, dziedzictwo jest wielką niesprawiedliwością, jeżeli ma ułatwiać występki i zbrodnie próżniackiego i zbytkownego życia, tak dziedzictwo jest plagą boską, jeżeli budzi i podnieca haniebne namiętności, których ty, moje dziecię, o mało nie padłaś ofiarą! tak, dziedzictwo jest zbrodnią, jeżeli w samolubnych rękach gromadzi niezmierne bogactwa, któreby tysiącom rodzin mogły zapewnić utrzymanie i zatrudnienie; ale dziedzictwo może także niekiedy doprowadzić do celów najzbawienniejszych, kiedy spadkobierca gorliwie spełnia wzniosłe obowiązki, których nakazać mu nie można, a które tylko miłość bliźniego wkłada na bogacza względem ubogiego; tak jest, dziedzictwo staje się świętem powołaniem, kiedy ten, co posiada w swojem ręku tak niezliczone środki działania, cale swoje życie poświęca zadaniu użycia tych środków, celem poprawienia moralnego i fizycznego bytu tych wszystkich, których ktoś kosztem innych upośledził; a teraz — dodał garbaty wzruszonym głosem, biorąc Herminję i Oliwiera za rękę — teraz powiedzcie, dzieci moje, czy widzicie w tem jakieś poniżenie i hańbę, że wy, wczoraj jeszcze ubodzy, dziś macie majątek, którego przy zasadach miłości bliźniego tak korzystnie możecie użyć? Czy się cofniecie przed tym świętym obowiązkiem, który codziennie wykonywać trzeba z najszczerszem poświęceniem, jeżeli chcemy uzyskać przebaczenie za tę ogromną nierówność, którą Ernestyna w swojej szlachetnej niewinności temi oznaczyła słowy: „Dlaczego wszystko dla mnie, nic dla innych?”
— Ah! panie — zawołał Oliwier z zapałem — czemuż majątek panny de Beaumesnil nie jest jeszcze większy?
I uchwyciwszy pióro ręką drżącą, z powodu silnego uczucia rozkoszy i szczęścia, młodzieniec skwapliwie podpisał pod kontraktem:

Oliwier Rajmond.

— Nareszcie! — zawołały Ernestyna i Herminja, ściskając się i całując serdecznie.




Kiedy pan de Maillefort miał wsiadać do powozu, z Herminją, którą zabierał ze sobą, ponieważ odtąd miała już mieszkać u swego przybranego ojca, ujrzał niespodziewanie pana Bouffarda, który dręczony był dotkliwą ciekawością.
— Ah! wszakże to nasz zacny pan Bouffard — zawołał margrabia do dawnego kramarza — cieszy mnie bardzo, że pana tu widzę; słusznie ludzie utrzymują, mówiąc:
Opatrzność używa czasem najdziwaczniejszych środków dla dopięcia swoich celów, i pan właśnie jesteś jednym z tych dziwnych środków, kochany panie Bouffard.
— Pan margrabia zbyt wiele czyni mi zaszczytu — odpowiedział reprezentant ładu i porządku, spoglądając ze zdziwieniem i nie rozumiejąc wcale.słów margrabiego.
— Wiesz pan co, kochany panie Bouffard? Gdyby nie pańska nielitościwa chciwość, jako właściciela domu, panna Herminja, moja przybrana córka, nie byłaby może dzisiaj księżną de Senneterre.
— Co? panna... Jakto? moja pianistka... córka margrabiego i księżna de Senneterre? — jąkał pan Bouffard zmieszany, gdy tymczasem garbaty i młoda dziewica wsiadali do wspaniałego pojazdu, który ich szybko uniósł z oczu gospodarza.




Wkrótce po podpisaniu kontraktów, wielki świat, jak go zwykle nazywają, otrzymał dwa bilety z następującemi doniesieniami:
„Baron de La Rochaigue ma zaszczyt uwiadomić o ślubie panny Ernestyny de Beaumesnil, swojej pupilki, z panem Oliwierem Rajmond“.
„Margrabia de Maillefort, książę de Haut-Martel, ma zaszczyt uwiadomić o ślubie panny Herminji de Maillefort swej przybranej córki z księciem Geraldem de Senneterre“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.