<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Spowiedź królowej
Podtytuł Królowie na wygnaniu
Wydawca "Rój"
Data wyd. 1928
Druk „Grafika“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Rois en exil
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Scena małżeńska.

Cały czar tej nocy czerwcowej wnikał przez oszklone drzwi do dużego hallu, gdzie jeden zapalony świecznik nie przeszkadzał poświacie księżycowej błądzić po ścianach, niby promieniom drogi mlecznej. Na stole, wpoprzek masy zakurzonych papierów leżał srebrny, poczerniały Krucyfiks, a obok niego duża i ciężka karta pergaminu, zapełniona dużem pismem, nieco drżącem. Był to akt skonu królestwa, całkowicie przygotowany. Brakowało tylko podpisu, jednego pociągnięcia pióra, ale czynu połączonego z gwałtowną stanowczością woli. I dlatego to słaby Chrystjan II zwlekał, oparłszy się łokciem o stół, nieruchomy w blasku świec.
Obok trwał niespokojnie, ukradkiem, niby sfinks nocą albo nietoperz kamerdyner Lebeau, podniecając go bez słów w owej chwili stanowczej, wyczekiwanej od sześciu miesięcy przez całą zgrają. A mimo magnetyzmu tego osaczającego pragnienia Chrystjan nie podpisywał, choć trzymał w ręku pióro. Zagłębiony w fotelu, spoglądał na pergamin i myślał. Nie zależało mu zgoła na koronie, której nigdy nie pragnął, jako dziecko jeszcze odczuwał ciężar, a potem druzgoczącą odpowiedzialność. Pozbycie się jej, zapomnienie o niej — była to sprawa przesądzona, lecz przerażała go konieczność natychmiastowej decyzji. A przecie nie miał innego sposobu zdobycia pieniędzy niezbędnych do nowej egzystencji, w obiegu były jego zobowiązania na sumę trzech miljonów — wkrótce płatne, a lichwiarz, niejaki — Pichery, handlarz obrazów, nie chciał prolongować. Czy mógł pozwolić na licytację Saint-Mandé? Cóżby się stało potem z królową, z synem? A skoro miała już nastąpić scena — bowiem przewidywał straszliwe echo swej nikczemności, — czyż nie lepiej było znieść odrazu wybuch gniewu i rekryminacje? A wreszcie nie to wszystko było decydującym powodem.
Przyrzekł hrabinie, że podpisze rezygnację, i wówczas Sefora zgodziła się, aby mąż pojechał sam do Londynu, i przyjęła pałac na avenue de Messine, tytuł i nazwisko, odkładając inne łaski i względy do chwili, kiedy król przyniesie jej osobiście podpisany przez siebie akt. Skłaniały ją do tego racje zakochanej kobiety: być może król zapragnie potem wrócić do Ilirji, porzucić ją dla tronu i władzy; nie byłaby pierwszą, którą racja stanu pogrąży w smutku i łzach. A gdy wracał do klubu, z oczyma podkrążonemi i zgorączkowany, nie domyślał się ani Axel, ani Wattelet, ani inni, że na avenue de Messine spędził wieczór na otomanie, że wciąż odpychany, wił się u stóp tej niewzruszonej woli i przemyślnego oporu, co odpowiadał na jego szalone uściski lodem dwóch rączek Paryżanki. „Kiedy już nie będziesz królem... oddam ci się cała, cała!..“ — mówiły niezmiennie jej usta.
... — Więc, powiadasz mój poczciwy Lefceau, ż ów Pichery nic nie chce uczynić...
— Nic, Najjaśniejszy Panie... Jeżeli się nie zapłaci, weksle pójdą do komornika.
Trzeba było słyszeć ten jęk okrutny, towarzyszący ostatniemu słowu dla podkreślenia związanych z niem ponurych formalności. Ale Chrystjan nie widział nic. On przybywał o północy, drżący i niespokojny tam, na avenue de Messine, wchodził do pokoju, gdzie płonęła tajemniczo lampka. „Skończone... nie jestem już królem... Moja cała... cała...“
— Ha, rzekł, otrząsając się, gdy wizja pierzchła.
I podpisał.
Otworzyły się drzwi, ukazała się królowa. Obecność jej u Chrystjana o tej porze było tak niespodziewana i niezwykła, że ani król podpisujący akt swej hańby, ani pilnujący go Lebeau nie odwrócili się na lekki szmer. — Myśleli, że to wraca Boskowicz. Jak cień lekka, była już blisko stołu, gdy Lebeau ją spostrzegł. Dała mu znak, by zachował milczenie, i szła dalej, chcąc pochwycić króla na gorącym uczynku i uniknąć zbędnych wykrętów, udawania. Lecz kamerdyner pogwałcił zakaz alarmującym krzykiem: „Królowa, Najjaśniejszy Panie!..“ Oburzona Fryderyka wymierzyła mocny cios w twarz złośliwej bestji, i czekała aż pójdzie sobie precz, aby zwrócić się do króla.
— Cóż to się stało, droga Fryderyko, i czemu winien jestem?.. Powstawszy i napół zasłaniając sobą stół, uśmiechał się pobładłemi nieco usty, ale głos miał spokojny i ten — wdzięk uprzejmości, który go nigdy nie opuszczał w obecności żony.
— O, tylko bez frazesów... bez grymasów... Wiem, co tu pisałeś!.. Nie próbuj kłamać!..
I zbliżywszy się, dumna i wyniosła, ciągnęła dalej:
— Słuchaj, Chrystjanie... I ta niezwykła w jej ustach poufałość napełniała słowa uroczystą powagą... Słuchaj... Od czasu gdy jestem twoją żoną sprawiłeś mi wiele cierpień... Nie mówiłam ci nic, dopiero po raz pierwszy wówczas, pamiętasz... A przecie widziałam wszystko, znałam twoje zdrady i szaleństwa. Bo trzeba być doprawdy szalonym tak, jak twój ojciec, który się zmarnował dla Loli, jak twój dziad Jan... To ta sama spalona krew, ta sama lawa piekielna, co i ciebie pożera. Nie czyniłam ci zgoła wyrzutów w Raguzie... A gdy zabrakło króla na szańcach, czuwałam, by jego miejsce nie pozostało puste... Ale w Paryżu... w Paryżu...
Dotychczas mówiła powoli, zimno, z intonacją matki, strofującej i pełnej litości. Ale nazwa tego miasta próżnego wiary, drwiącego i przeklętego, wyprowadziła ją z równowagi. Czemuż to wszyscy upadli królowie chronili się do tej Sodomy? Jej to zatrute powietrze dobijało wielkie rody, ona sprawiła, że Chrystjan zaprzepaścił to, co uszanowali najszaleńsi z jego przodków: cześć dla herbu. Pierwszego już dnia, widząc jak jest wesoły i podniecony, podczas gdy wszyscy płakali ukradkiem, przeczuła poniżenie i hańbę, jaką miała przenieść... Jednym tchem wyrzuciła słowa chłoszczące, niby uderzenia szpicruty, od których blada twarz króla pokrywała się purpurowem piętnem:
— Zdradzałeś mnie w moich oczach, w moim domu... cudzołóstwo dotykało kraju mej sukni... Kiedy ci się znudziła ta ufryzowana lalka, która nawet nie kryła przede mną swoich łez, stoczyłeś się do rynsztoku, do błota ulicy... Czegoś nie czynił, Święta Matko Anielska!.. Czegoś nie czynił... Kupczyłeś pieczęcią królewską, sprzedawałeś krzyże, tytuły... I zniżając głos, jak gdyby w obawie, że nocna cisza może ją usłyszeć: — I kradłeś... kradłeś!.. Te wydarte brylanty i klejnoty... twoja to sprawa. Ale moją troską jedyną, niezmienną było znieść wszystko byle utrzymać dostojeństwo króla nietknięte... Hasłem mojem, krzepiącem siły w chwilach próby stało się: Dla korony!.. A teraz chcesz ją sprzedać, przefrymarczyć na złoto dla tej martwej maski Żydówki, którą ośmieliłeś się bezwstydnie umieścić dziś nawprost mnie...
Słuchał w milczeniu, zgarbiony. Ale obelga rzucona kobiecie, którą kochał, dodała mu sił. I patrząc badawczo na królowę rzekł grzecznie, lecz stanowczo:
— A więc mylisz się!... Tamta kobieta nie ma nic wspólnego z decyzją, jaką powziąłem... To co czynię dotyczy nas, naszego spokoju... Czy myślisz, że ja nie wiem co się tu dzieje, że nie cierpię, widząc, jak ta sfora dostawców i wierzycieli depcze ci po piętach... Wszystkim jesteśmy dłużni. Połowa służby nie otrzymuje pensji...
Stopniowo, ulegając swej drwiącej naturze i nawyczkom otoczenia, zmieniał wstrzemięźliwy ton początkowy.
— Zarzucasz mi, moja droga, że używam frazesów, ale to ty sama oszałamiasz się słowami. Czem że jest wreszcie owa korona iliryjska, o której mi wciąż mówisz?.. Musisz wreszcie zrozumieć, Fryderyko, że król jest królem tylko gdy ma tron i władzę; straciwszy je, jest mniej niż niczem, — szmatą... Napróżno czepiamy się konwulsyjnie etykiety, tytułów, umieszczając tę królewskość wszędzie na drzwiczkach powozów, na spinkach do mankietów. Wszystko to jest hipokryzją — z naszej strony, a grzecznością i litością ze strony tych, co nas otaczają...
Zatrzymał się bez tchu... Przeciągłe trele słowicze przerywały nocną ciszę. Ogromna ćma, opaliwszy sobie skrzydła, miotała się rozpaczliwie. Słychać było stłumione łkanie królowej, która umiała sławić czoło wybuchom gniewu i gwałtowności, lecz czuła się bezbronna wobec szyderstwa, podchodzącego jej szczerą naturę. Widząc Fryderykę słabą, Chrystjan zdecydował, że jest zwyciężona; i by ją dobić, dodał ostatni rys do groteskowego obrazu monarchji, jaki nakreślił. Jakże żałośnie wyglądali ci wszyscy królowie in parlibus, figuranci tronu, udrapowani w szmaty protagonistów, deklamując wciąż wobec pustych krzeseł, nie dających ani centyma dochodu. Czyż nie lepiej pędzić żywot cichy, pospolity?.. „Powiadam ci, moja droga, królowie z operetki. I właśnie aby się uwolnić od tej śmiesznej sytuacji, aby zabezpieczyć nam wszystkim spokojną i godną egzystencję, postanowiłem podpisać ten oto papier...“
I nagle, zdradzając wychowańca jezuitów, dodał:
— Zresztą, ten podpis to zabawka... Zwracają nam dobra, i ostatecznie nie uważam się wcale za związanego... Kto wie? Może te miljony pozwolą nam odzyskać tron.
Królowa podniosła gwałtownie głowę, i spojrzała nań badawczo wzruszywszy ramionami:
— Nie udawaj bardziej nędznego, niż jesteś w rzeczywistości... Wiesz dobrze, że z chwilą podpisania... Ale nie! Prawdą jest, że ci brak sił, że opuszczasz placówkę królewską w chwili najniebezpieczniejszej, gdy nowe społeczeństwo, co nie chce ani Boga, ani pana, zionie nienawiścią do przedstawicieli prawa boskiego, paląc im grunt pod nogami. Sztylet, kula, bomba — wszystko jest im dobre... Zdradzają i mordują... I oto w takiej właśnie chwili dezerterujesz z pola walki...
— Ach, gdybyż tylko chodziło o walkę, rzekł żywo Chrysjan II.. Lecz walczyć, jak to my czynimy, ze śmiesznością, z nędzą i brudem życiowym, i coraz bardziej w nim się pogrążać...
Błysk nadziei zapalił się w jej oczach.
— Biłbyś się?.. Doprawdy?.. A więc, posłuchaj...
Drżąc, opowiedziała mu w kilku słowach o wyprawie, jaką wraz z Elizeuszem przygotowywała od kilku miesięcy, śląc listy, depesze, przemówienia za pośrednictwem O. Alfeusza, będącego w ciągłych rozjazdach po wioskach i górach. Tym razem bowiem zwracali się nie do szlachty, lecz do pospolitego ludu: mulników i tragarzy z Raguzy, zieleniarzy z Breno i Brazzy, mieszkańców wysp, ludności pierwotnej, gotowej powstać i umrzeć za króla pod warunkiem, że go ujrzą na czele wyprawy... Tworzyły się oddziały, krążyły hasła, oczekiwano jeno na znak... Z bolesnem uczuciem widziała królowa, jak Chrystjan potrząsał głową, bardziej obojętny, niż wątpiący. Może w głębi żywił urazę, że czyniono wszystko bez niego; lecz nie uważał tego projektu za wykonalny.
— Nie, moja droga przyjaciółko, zaślepia cię fanatyzm kapelana i ten paliwoda gaskoński... I ja również mam raporty, i to pewniejsze od waszych... Prawdą jest, że w Dalmacji, jak i gdzieindziej, monarchja się przeżyła... Mają jej dosyć, ot co!. Nie chcą więcej!..
— Tak, znam ja tchórza, który jej nie chce.... rzekła królowa.
Poczem wyszła pośpiesznie, a Chrystjan bardzo zdziwiony, że skończyło się w ten sposób, schował szybko akt do kieszeni, kierując się ku wyjściu. Nagle Fryderyka powróciła, prowadząc tym razem małego księcia.
Zbudzony ze snu, szybko ubrany, Zara otwierał szeroko oczy wobec tych podnieconych postaci, ale o nic nie pytał, mając w pamięci podobne przebudzenia przed gwałtowną ucieczką, pośród pobladłych twarzy i niespokojnych wykrzykników.
Ujrzał króla, ale nie ojca bestroskiego i dobrego, co to nieraz przychodził doń, gdy był w łóżku, lecz o wyrazie twarzy surowym i znudzonym. Fryderyka, bez słowa, pociągnęła dziecko aż ku stopom Chrystiana II, i ukląkłszy ruchem nagłym, złożyła ręce księcia, jak do modlitwy:
— Król nie chce mnie słuchać, może wysłucha ciebie, Zaro... Powtarzaj za mną: „Mój ojcze...“
Nieśmiały głos powtórzył.
„Mój ojcze...“
— Mój ojcze, mój królu, zaklinam się... nie pozbawiaj swego dziecka korony, którą ma kiedyś nosić... Pomyśl, że nie jest ona twoją tylko własnością, lecz że przybyła zdaleka, z wysoka, że sam Bóg umieścił ją przed sześciuset łaty w rodzie iliryjskim... Bóg chce, abym był królem, mój ojcze... To moje dziedzictwo, moje mienie i nie wolno mi go odebrać.
Mały książę łączył błagalne spojrzenia z tym gorącym szeptem rozmodlenia. Lecz Chrystjan odwracał głowę, wzruszał ramionami, i hamując wściekłość, mruczał przez zęby: „Egzaltacja... nie właściwość... przewracać dziecku w głowie“... Poczem skierował się ku wyjściu. Jednym skokiem królowa zerwała się na nogi i zobaczywszy, że stół jest pusty, zrozumiała, że akt podpisany tkwił już w kieszeni i z piersi jej wydarł się niemal ryk:
— Chrystjanie!..
Król był przy drzwiach, Fryderyka uczyniła krok, jak gdyby chcąc za nim podążyć, potem nagle rzekła:
— A więc, niech się stanie!,..
Obejrzawszy się, ujrzał ją w otwarłem oknie: jedną ręką pociągała syna ku śmierci, drugą groziła tchórzowi, co uciekał. Blask nocy oświetlał z zewnątrz tę wspaniałą grupę.
— Jeżeli król z operetki, to królowa z tragedji! rzekła z straszliwą powagą... O ile nie spalisz natychmiast tego, coś podpisał i nie przysięgniesz na Krucyfiks, że to się nie powtórzy... twój ród skończy się, zginie... tam, na kamieniach!...
A w słowach jej, w całej pięknej postaci, przechylonej ku próżni tyle było mocy, że król przerażony pośpieszył, by ją powstrzymać:
— Fryderyko!..
Słysząc krzyk ojca, drżenie ramienia, które go trzymało, Zara zrozumiał, że to nadszedł koniec. Nie wydał jednego słowa skargi, skoro był z matką. Tylko jego rączki zacisnęły się dokoła szyi matki, a piękne cezy przymknęły.
Chrystjan nie opierał się dłużej... Serce pękało mu w piersiach. Rzucił na stół zmięty akt, który ręka jego szarpała przez dobrą już chwilę, i łkając padł na fotel. Fryderyka, wciąż nieufna, przeczytała pergamin od początku do końca, zbliżyła go do świecy i spaliwszy doszczętnie, rozsypała na stole spopielałe, czarne resztki...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.