Stracone zachody miłości/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stracone zachody miłości |
Rozdział | Akt pierwszy |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | Love's Labour's Lost |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Król. Sława, za którą żyjąc, wszyscy gonią,
Na grobach naszych niech żyje wyryta
I mówi o nas wśród milczenia śmierci.
Chociaż kormoran czas wszystko pożera,
Pracą krótkiego żywota kupimy
Honor od jego potężniejszy kosy,
I wieczność całą weźmiemy w dziedzictwo.
A więc wytrwałość, waleczni zdobywcy!
Bo śmiało zwać was mogę zdobywcami,
Gdy z wielką armią własnych namiętności
I pokus chcecie toczyć świętą wojnę.
Prawem jest dla nas edykt mój ostatni:
Nawarra świata zostanie podziwem,
Dwór nasz ogrodem będzie Akadema,
Cichem siedliskiem rozmyślań i sztuki.
Wy trzej: Bironie, Dumain, Longavillu,
Daliście słowo trzy lat żyć tu ze mną,
Ćwiczyć się ze mną, i wiernie zachować
Wszystkie przepisy w akcie tym spisane.
Daliście słowo, podpiszcie je teraz;
Kto choć literę ustawy pogwałci.
Własną prawicą honor swój zabije.
Kto przysięgając powiedział już: zgoda!
Niech do przysięgi podpis teraz doda.
Longav. Jestem gotowy: będzie post trzyletni;
Niech duch ucztuje, gdy się martwi ciało;
Gdzie brzuch nadziany, pusta zwykle głowa;
Kwitnie tam ciało, gdzie kuchnia jest suta,
Ale wychodzi dowcip na bankruta.
Dumain. Dumain, mój królu, już jest umartwiony,
Wszystkie rozkosze nizkie tego świata
Zostawia nizkim świata niewolnikom,
Dla pychy, bogactw, miłości umiera,
Bo w filozofii wszystko to odszpera.
Biron. Nie mogę tylko słowa ich powtórzyć;
Na co przysiągłem, to wiernie dotrzymam.
Całe trzy lata poświęcę nauce.
Są jednak inne surowe przykazy:
Jak, czas ten cały nie widzieć kobiety;
Sądzę, że tego w akta nie wciągniono;
Że mamy suszyć dzień jeden na tydzień,
Na jednem daniu w inne dnie poprzestać;
Sądzę, że tego w akta nie wciągniono;
Ze w nocy tylko spać będziem trzy godzin,
A we dnie nigdy oka nie zmrużymy,
Gdym ja miał zwyczaj spać w nocy jak dziecko,
A dnia połowę na noc zmieniać ciemną;
Sądzę, że tego w akta nie wciągniono,
Bo żadna księga śmiertelnym nie stanie
Za dobrą ucztę, kobietę i spanie.
Król. Przysięga jednak wszystkiego ci wzbrania.
Biron. Nie, królu, tego nie podzielam zdania.
Jam tylko przysiągł trzy lat tu przesiedzieć
I w starych księgach starą mądrość śledzić.
Longav. Przysiągłeś; nie bądź daremnie upartym.
Biron. Jeżelim przysiągł, to przysiągłem żartem,
Powiedz mi, proszę, co nauka znaczy?
Król. Poznać to, czego nie znałbyś inaczej.
Biron. Rzeczy zwyczajnym zmysłem niepojęte?
Król. Tak, to nauki owoce są święte.
Biron. Zgoda, przysięgam, że uczyć się będę,
Jak zakazaną naukę posiędę:
Gdzie szukać dobrej uczty i szklanicy,
Których mi prawo najwyraźniej broni;
Gdzie odkryć dziewkę o jasnej źrenicy,
Za którą próżno zwyczajny zmysł goni;
Jak, gdy przysięga nad sity surowa,
Złamać przysięgę, a dotrzymać słowa;
Jeśli nauka naukę tę daje,
Nieznane rzeczy w ten sposob poznaje,
To zgoda, chętnie w kole waszem staję.
Król. Takie nauki, to nieprzyjaciele,
To puste pustych dowcipów wesele.
Biron. Z wszystkich rozkoszy najniższą jest w cenie
Ta, co cierpieniem kupuje cierpienie;
Jak: szukać światła w starych ksiąg ciemności,
Kiedy zdradliwie prawda łudzi oczy;
Oko albowiem zbyt chciwe światłości
Samo się tylko zbytnim blaskiem mroczy,
I zanim mędrek, gdzie światło jest, zbada,
Na zgasłych oczach noc ciemna osiada
Naucz mnie raczej, jak w jasniejszem oku
Utopić oko, cieszyć się z promieni;
Jeśli w tych ogni oślepnę potoku,
Noc mą ich światło na wieczny dzień, zmieni.
Nauka, niby drugie słońce jasne,
Z wzgardą odpycha oko zbyt ciekawe,
Bo prócz cytaty na myśli nie własne,
Jaką z ksiąg starych mól wydobył strawę?
Chrzestny gwiazd ojciec na niebios sklepieniu,
Której ci każdą nazwie po imieniu,
Czy lepiej widzi w bladym nocy brzasku
Niż prostak, który wędruje w ich blasku?
Na zbytku wiedzy czcza sława osiada,
A lada chrzestny ojciec imię nada.
Król. Co za nauka, by zbijać naukę!
Dumain. I ile sztuki, by niesławić sztukę!
Longav. Złe chwasty sieje, dobre zboże piele.
Biron. Blizka tam wiosna, gdzie gęś gniazdo ściele.
Dumain. Jak to stosujesz?
Biron. Wszystko w swoim czasie.
Dumain. Mało w tem sensu.
Biron. Lecz do rymu zda się.
Król. Biron jak w kwietniu przymrozek, ze złością
Morduje wiosny pierworodne dzieci.
Biron. Czemuż ma lato swą dąć się pięknością,
Nim słowik z pieśnią do gaju przyleci?
Z poronionego kto cieszy się płodu?
Na Narodzenie Boże nie chcę róży,
Jak nie chcę w maju ni śniegu, ni lodu:
Lubię to tylko, co w swym czasie płuży.
Wy też na starość chcąc do ksiąg się włożyć,
Przez dach skaczecie, by furtkę otworzyć.
Król. Wracaj do świata, co cię jeszcze mami.
Biron. Raz słowo dałem, zostanę więc z wami.
Choć głupstwa ze mnie gorętszy obrońca
Niż z was czciciele anielskiej mądrości,
Wierny przysiędze, przecierpię do końca
Trzy lata postu i wstrzemięźliwości.
Pozwól mi prawo odczytać raz jeszcze,
Nim własnoręczny podpis mój umieszczę.
Król. Twoja uległość od hańby cię zbawia.
Biron (czyta). „Żadna kobieta nie zbliży się o milę do mojego dworu“ — Czy artykuł ten był już ogłoszony?
Longav. Cztery dni temu.
Biron. Zobaczmy karę. (Czyta) „pod karą utraty języka“. — Kto karę tę wymyślił?
Longav. Kto wymyślił? Ja wymyśliłem.
Biron. W jakim celu, słodki mój paniczu?
Longav. By je surową odstraszać ustawą.
Biron. Dla modnych panien niebezpieczne prawo.
(Czyta) „Item, mężczyzna, schwytany na rozmowie z kobietą w tych trzech lat przeciągu, ulegnie publicznej hańbie, której wybór zostawia się innym panom dworu“.
Sam musisz złamać artykuł ten panie;
Córka Francuzów króla tu przybywa,
Ambasadorka mądra, a cnotliwa,
I o niezwłoczne prosi posłuchanie.
Ojciec, chorobą o łoże rzucony,
O Akwitanii zwrot się dopomina;
Marne więc prawo, lub marnie w te strony
Śpieszy cudowna, królewska dziewczyna.
Król. Jak nam to z myśli wyszło, przyjaciele?
Biron. Mało tam rady, gdzie mądrości wiele;
Bo kto zbyt szuka nadziemskiej mądrości,
Zwykle o ziemskie nie dba powinności;
Gdy celu dojdzie przez tysiączne trudy,
Zdobywa miasto, które spalił wprzódy.
Król. Dziś ten artykuł ostać się nie może:
Konieczność zmusza przyjąć ją na dworze.
Biron. Konieczność z naszą zwadzi się przysięgą
W tych trzech lat ciągu trzy tysiące razy
Bo człek zwycięża przyrodzone skazy
Nie siłą woli, lecz łaski potęgą.
Ja zawsze powiem, gdy przełamię prawo:
To konieczności nie moją jest sprawą.
Podpiszę prawa, niech tak jak są, będą;
Kto je przekroczy na jedną choć jotę,
Będzie za karę wieczną miał sromotę:
Nie mnie jednego pokusy osiędą.
Słowo, co jeden wyrzec się wahałem,
Złamię ostatni, jak ostatni dałem.
Aleć rozrywkę jakąś znajdziem przecie?
Król. A któżby wątpił. Na dworze, jak wiecie,
Mamy z Hiszpanii dziwnego szlachcica;
Darmo równego szukać mu na świecie,
Bo w głowie jego konceptów mennica;
Dla niego dźwięki własnego języka
Mają harmonię jak rajska muzyka;
Mądry kawaler bez apelu sądzi,
Kto w ceremoniach biegły, kto w nich błądzi;
On to, Armado, w wytchnienia godzinach,
Będzie nam prawił o rycerskich czynach
Mężów swej ziemi, które czas w swym pędzie
Przyprószył trochę zapomnienia pyłem;
Nie wiem, czy wam się podobać to będzie,
Co do mnie, zawsze brednie te lubiłem;
Ja go nadwornym gęślarzem mianuję.
Biron. Zgoda, Armado, kawaler to znany;
On nowe słowa na urząd wciąż kuje,
Ostatniej mody rycerz pasowany.
Longav. On więc i Łepak wszystkiemu poradzą,
A trzy nam lata godziną się zdadzą.
Tępak. Który z was jest księciem we własnej osobie?
Biron. To ten; przyjacielu, czego potrzebujesz?
Tępak. Ja sam reprehenduję jego osobę, bo jestem jego dostojności konwisarzem, lecz chciałbym widzieć własną jego osobę we krwi i ciele.
Biron. To on jest.
Tępak. Signor Arme — Arme — poleca się waszej dostojności. Brzydkie dzieją się rzeczy na świecie. List ten opowie wam resztę.
Łepak. Co się tam miele, na mnie się skrupi.
Król. List od wspaniałomyślnego Armado.
Biron. Jakkolwiek nizka treść być może, mam w Bogu nadzieję, że na szczytnych słowach nie braknie.
Longav. Szczytne nadzieje, a nizka rzeczywistość. Daj nam, Boże, cierpliwość!
Biron. Czy żeby słuchać, czy żeby nie słuchać?
Longav. Żeby słuchać spokojnie, śmiać się umiarkowanie, albo od jednego i drugiego się wstrzymać.
Biron. To będzie zależeć od tego, jak nas wysoko do wesołości nastroi.
Łepak. Wszystko, co tam stoi, mnie się tyczy i mojego uczynku z Żakienettą; a uczynek ten jest, panie, że mnie schwytano z nią na uczynku.
Biron. W jaki sposób?
Łepak. Sposób i formę w trzech punktach wyłożę, jak następuje: widziano mnie z nią w folwarku, jak przy niej na ławie siedziałem; widziano mnie potem, jak poszedłem z nią do ogrodu, co razem wzięte, stanowi sposób i formę, jak następuje. Co do sposobu, jest to sposób, w jaki zwykle mężczyzna z kobietą rozmawia; co do formy, była to forma —
Biron. A co do: jak następuje?
Łepak. Co do: jak następuje, to zależy od nastąpić mającej kary; a niech Bóg dobrej sprawie dopomoże!
Król. Czy chcecie słuchać listu z uwagą?
Biron. Jakbyśmy słuchali wyroczni.
Łepak. Tak to bywa, kiedy człowiek słucha podszeptów swojego cielska.
Król. (czyta). „Wielki deputowany, niebios namiestniku, jedyny wszechrządco Nawarry, ziemski boże mojej duszy, a opiekunie i karmicielu mojego ciała“. —
Łepak. Jeszcze ani słowa o Łepaku.
Król. (czyta). „Tak więc się to stało“ —
Łepak. Może się i tak stało, ale jeśli utrzymuje, że się to tak stało, to tylko tak, tak prawdę mówi.
Król. Pokój!
Łepak. Mnie i ludziom dobrej woli, którym jak mnie bić się nie chce.
Król. Ani słowa więcej!
Łepak. O cudzych sekretach, jeśli łaska, dobrotliwy panie.
Król. (czyta). „Tak więc się stało: Oblężony przez żałobno-farbną melancholię zamierzyłem dać czarno-dręczącym humorom zbawienne lekarstwo zdrowiodającego powietrza, i jak jestem szlachcic, wyszedłem na przechadzkę. O której godzinie? O szóstej godzinie, gdy bydlęta najlepiej szczypią trawę; ptastwo najlepiej dziobie ziarno, a lud zasiada do uczty, która pospolicie nazywa się wieczerzą. Tyle co do czasu, kiedy? Teraz co do gruntu, gdzie? gdzie, chcę powiedzieć, przechadzać się zamierzyłem: grunt ten nosi nazwisko twojego parku. Teraz co do miejsca, gdzie? gdzie, chcę powiedzieć, byłem świadkiem tego bezwstydnego najniewłaściwszego wypadku, który wyciska z mego śnieżno-białego pióra hebanowo-farbny atrament, na który w tej chwili patrzysz, poglądasz, łub wzrok rzucasz. Więc co do miejsca, gdzie? Miejsce to leży między północą a wschodem, między wschodnim a zachodnim kątem twojego dziwnie powikłanego ogrodu. Tam to ujrzałem tego nizkodusznego pachołka, tego nikczemnego kiełbika twojej zabawy —
Łepak. Mnie?
Król (czyta). „tę ciemną, mołoumną duszę —
Łepak. Mnie?
Król (czyta). „tego płytkiego wasala —
Łepak. Zawsze mnie?
Król (czyta). „który, ile sobie przypominam, odpowiada na imię Łepak —
Łepak. O, to ja!
Król (czyta). „złączonego i sparzonego, wbrew twoim postanonowionym i publikowanym edyktom, twoim najwyraźniejszym statutom, z—z—o z—o, co za męka dla mej duszy, z kim powiedzieć —
Łepak. Z dziewczyną.
Król (czyta). „z córką naszej prababki Ewy, z białogłową, lub żeby łagodniejszego użyć wyrażenia, z niewiastą. Jego to, kłuty mojej wiernej powinności uczuciem, posyłam ci, by należną otrzymał karę, pod strażą komisarza waszej słodkiej dostojności, Antoniego Tępaka, męża dobrej sławy, prowadzenia się, obyczajów i kredytu.
Tępak. To jest mnie, z przeproszeniem waszej wielmożności: nazywam się Antoni Tępak.
Król (czyta). „Co do Żakienetty (tak się nazywa słabe naczynie, które schwytałem z wzwyż wyrażonym pachołkiem), zatrzymałem ją jako naczynie twoich praw surowości, a na najmniejszy znak twojej słodkiej woli, stawię ją do sądu. Twój w całem poświęceniu i serco-palącym ogniu powinności, Don Adriano de Armado“.
Biron. Nie tak dobrze, jak się spodziewałem; najlepsza to jednak kompozycya, jaką kiedykolwiek słyszeć mi się zdarzyło.
Król. Bez wątpienia, z najgorszych najlepsza. Ale ty, mopanku, co ty na to?
Łepak. Zeznaję dziewczynę.
Król. Czy słyszałeś o statucie?
Łepak. Zeznaję, że słyszałem o nim wiele, ale baczyłem nań mało.
Król. Statut skazuje na roczne więzienie każdego schwytanego z dziewczyną.
Łepak. Ale ja nie byłem schwytany z dziewczyną, lecz z panienką.
Król. Statut mówi także i o panienkach.
Łepak. Ale to nie była panienka, to była dziewica.
Król. I to statut powiedział; statut mówi wyraźnie: lub dziewicą.
Łepak. Jeśli tak mówi statut, to ja przeczę jej dziewictwa: schwytano mnie z niezamężną niewiastą.
Król. Ta niezamężna niewiasta na nic ci się nie przyda.
Łepak. Jako żywo; niezamężna niewiasta bardzo mi się przyda.
Król. Słuchaj teraz wyroku: skazany jesteś na tygodniowy post o wodzie i otrębach.
Łepak. Wolałbym modlić się przez miesiąc o rosole i baraninie.
Król. A Don Armado twoim będzie stróżem.
Bironie, oddaj więźnia w jego ręce. —
A teraz idźmy, związani ustawą,
Prowadzić życie święte i surowe.
Biron. Idę o zakład, kapelusz za głowę,
Że z dymem wkrótce całe pójdzie prawo.
Mopanku, w drogę!
Łepak. Cierpię za prawdę, panie, bo prawda, że mnie schwytano z Żakienettą, i że Żakienetta prawdziwą jest dziewicą. Witaj więc, gorzki kielichu pomyślności! Prędzej lub później uśmiechnie się smutek, a tym czasem ukój się, boleści! (Wychodzą).
Armado. Paziu, co się to znaczy, gdy melancholia ogarnia wielką duszę?
Ćma. To znaczy niewątpliwie, że wielka dusza będzie smutna.
Armado. Smutek i melancholia to jedno i to samo, drogi wyrostku.
Ćma. Bynajmniej, bynajmniej, mój panie, bynajmniej.
Armado. Jak rozróżniasz smutek od melancholii, kruchy młodzieniaszku?
Ćma. Przez potoczny wykład ich skutków, mój twardy staruszku.
Armado. Dlaczego twardy staruszku? dlaczego twardy staruszku?
Ćma. Dlaczego kruchy młodzieniaszku? dlaczego kruchy młodzieniaszku?
Armado. Powiedziałem: kruchy młodzieniaszku, jako stosowny epitet, właściwy twoim młodym latom, które słusznie możemy nazwać kruchemi.
Ćma. A ja powiedziałem: twardy staruszku, jako tytuł właściwy twoim podeszłym latom, które słusznie możemy nazwać twardemi.
Armado. Pięknie i stosownie.
Ćma. Jak to rozumiesz, panie? Czy ja piękny, a moja odpowiedź stosowna, czy ja stosowny, a moja odpowiedź piękna?
Armado. Ty jesteś piękny, bo mały.
Ćma. Mało piękny, gdy mały; a dlaczego stosowny?
Armado. Dlatego stosowny, że żywy.
Ćma. Czy to mówisz, panie, na moją pochwałę.
Armado. Na twoją zasłużoną pochwałę.
Ćma. Mógłbym to samo powiedzieć na pochwałę węgorza.
Armado. Jakto, że węgorz dowcipny?
Ćma. Że węgorz jest żywy.
Armado. Chciaiem powiedzieć, że jesteś żywy w odpowiedziach. Krew mi psujesz.
Ćma. Przestaję na tej odpowiedzi.
Armado. Przeciwianie się nie popłaca u mnie.
Ćma. (na str.). Wierzę bardzo, bo nie masz szeląga.
Armado. Przyrzekłem trzy lata, razem z księciem, nauce poświęcić.
Ćma. Godzina wystarczy.
Armado. Być nie może.
Ćma. Ile czyni trzy razy jeden?
Armado. Nie jestem mocny w rachunkach; to dobre dla szynkarczyka.
Ćma. Wszak jesteś szlachcicem i szulerem, mój panie?
Armado. Nie przeczę; jedno i drugie jest pokostem doskonałego kawalera.
Ćma. Więc wiesz niewątpliwie, ile czyni as do dwójki przyrzucony.
Armado. Czyni dwa więcej jeden.
Ćma. A co nikczemne pospólstwo nazywa trzy.
Armado. Prawda.
Ćma. Jeżeli tak jest, mój panie, gdzież są trudności nauki? Już się nauczyłeś, co to jest trzy w mgnieniu oka, a jak łatwo do wyrazu trzy dodać lata i uczyć się trzy lata w dwóch wyrazach: toby ci i tańczący koń powiedział.
Armado. Cudowny rachunek!
Ćma. (na str.). Który sprowadza cię do zera.
Armado. Teraz wyznam ci, że się zakochałem; a że miłość poniża żołnierza, zakochałem się w nizkiego rodu dziewce. Gdyby dobyta szabla przeciw miłosnym humorom mogła mnie uwolnić od grzesznych o niej myśli, zabrałbym żądze do niewoli i przedał je jakiemu francuskiemu dworakowi za ukłon ostatniej mody. Gardzę westchnieniami, i sądzę, że należałoby mi wykląć się Kupidyna. Pociesz mnie, mój paziu, powiedz, jacy sławni ludzie byli zakochani?
Ćma. Herkules, mój panie.
Armado. O, słodki Herkulesie! Więcej powagi, mój paziu, przytocz mi więcej, o słodki mój paziu, a niech to będą ludzie dobrej sławy i nieugiętego charakteru.
Ćma. Samson, mój panie. To mi dopiero był człowiek nieugięty; toć on nosił na barkach bramy miasta jak tragarz, a był zakochany.
Armado. O krzepki Samsonie! o barczysty Samsonie! O tyle jestem lepszy od ciebie na szable, o ile ty lepszy ode mnie na noszenie bram miejskich. I ja też jestem zakochany. Kto była kochanka Samsona, droga ćmo moja?
Ćma. Kobieta, panie.
Armado. Jakiej cery?
Ćma. Wszystkich czterech, albo trzech, albo dwóch, albo żadnej ze czterech.
Armado. Ale powiedz mi dokładnie, jakiej cery?
Ćma. Zielonej jak morska woda.
Armado. Czy to ze czterech cer jedna?
Ćma. Jak nauczają książki, panie, a do tego najlepsza ze wszystkich.
Armado. Prawda, że kolor zielony jest kolorem kochanków, ale żeby wziąć kochankę zielonego koloru, nie sądzę, żeby Samson wiele miał do tego powodów. Kochał ją zapewne dla jej rozumu?
Ćma. Zgadłeś, panie, bo miała rozum zielony.
Armado. Cera mojej kochanki to niepokalana białość i czerwoność.
Ćma. Bardzo pokalane myśli kryją się zwykłe pod tak niepokalanymi kolorami.
Armado. Wytłómacz się jaśniej, paziu mój, głęboko ćwiczony.
Ćma. Dowcipie mojego ojca, a matki mojej języku, przybądź mi na pomoc!
Armado. Słodka inwokacya dla dziecięcia, prześliczna i patetyczna!
Ćma. Gdy róża z lilią lica jej kryje,
Kto poznać błędy jej zdoła,
Kiedy błąd każdy róże wywoła,
A każda trwoga lilie?
Ni kiedy grzeszy, ni gdy się boi,
Żaden nie zgadnie młodzieniec:
Bo zawsze bladość, zawsze rumieniec
Jasne oblicze jej stroi.
Niebezpieczne to, panie, wiersze dla białego i czerwonego koloru.
Armado. Czy nie przypominasz sobie, mój paziu, ballady o królu i żebraczce?
Ćma. Świat dopuścił się podobnej ballady, jest temu lat
trzysta, ale nie sądzę, żeby ją teraz znaleźć gdzie można było; zresztą, gdyby się nawet i znalazła, na nicby się nie przydała ani treścią, ani nutą.
Armado. Dołożę starania, żeby ten przedmiot traktowany był na nowo; będzie to dla mnie potężny przykład na obronę mojego błędu. Kocham wieśniaczkę, paziu, którą schwytałem w parku z tem rozumnem bydlęciem Łepakiem. Zasłużyła —
Ćma (na str.). Na chłostę i na lepszego niż mój pan, kochanka.
Armado. Śpiewaj mi, paziu; duch mój omdlewa z miłości.
Ćma. Dziwi mnie to nie pomału, gdy w sercu nosisz tak lekką dziewkę.
Armado. Śpiewaj, powtarzam!
Ćma. Poczekaj, panie, aż ludzie ci przejdą.
Tępak. Książę poleca ci, panie, abyś trzymał Łepaka pod dobrą strażą, nie dozwalał mu ani uciechy, ani pokuty, a trzy razy na tydzień pościć kazał. Co do tej panienki, polecono mi w parku ją trzymać jako mleczarkę. Żegnam cię, panie.
Armado. Zdradzam się rumieńcem. — Dziewczyno!
Żakien. Kawalerze!
Armado. Odwiedzę cię w altanie.
Żakien. Jak się zdarzy.
Armado. Znam miejsce.
Zakien. Chryste, jaki z was mędrek!
Armado. Opowiem ci cuda.
Żakien. Z taką facyatą?
Armado. Kocham cię.
Żakien. Nie pierwszyzna mi to słyszeć.
Armado. Bywaj mi więc zdrowa!
Żakien. Niech wam towarzyszy pogoda!
Tępak. Dalej Żakienetto, nie traćmy czasu!
Armado. Będziesz pościł za twoje grzechy, nicponiu, póki nie otrzymasz przebaczenia.
Łepak. Spodziewam się, panie, że jeśli muszę pościć, to z pełnym żołądkiem.
Armado. Czeka cię ciężka pokuta.
Łepak. To lepsza moja dola, niż waszych ludzi, których lekka jest płaca.
Armado. Poprowadź tego hajdamaka, a zamknij go dobrze.
Ćma. Marsz więc, grzeszny niewolniku, w drogę!
Łepak. Nie zamykaj mnie, łaskawy panie, dozwól mi pościć na wolnem powietrzu.
Ćma. Nie, nie, mopanku, będziesz żył powietrzem, ale pod kluczem.
Łepak. Dobrze, dobrze, jeśli zobaczę, kiedy wesołe dnie utrapienia, które widziałem, zobaczycie —
Ćma. Co zobaczymy?
Łepak. Nic, panie ćmo, nic, chyba co się pokaże. Nie rzecz to więźniów zbyt milczeć w gadaniu, nic więc nie powiem. Dzięki Bogu, mam tak mało, jak i drudzy, cierpliwości, mogę siedzieć spokojnie.
Armado. Kocham nawet ziemię, która jest nizka, po której stąpa jej trzewik, który jest niższy, który nosi jej noga, która jest najniższa. Jeśli kocham, krzywoprzysięgnę, (co jest wielkim dowodem wiarołomstwa), a jak może być wierną miłość, która się rodzi z niewiary? Miłość, to mara; miłość, to dyabeł; niema złego anioła prócz miłości. A przecie pokusom jej uległ Samson, choć wielką miał siłę; a przecie Salomon dał się jej uwieść, choć wielki miał rozum. Strzały Kupidyna były za twarde dla herkulesowej maczugi, trudno, żeby im sprostała hiszpańska szabla. Pierwsza i druga reguła mojej sztuki na nic się tu nie przyda; on szydzi z passado, śmieje się z pojedynku. To jego hańbą, że go nazywają chłopięciem, ale to jego chwalą, że mężów podbija. Żegnaj więc, odwago! rdzewiej moja szablo! umilknij, bębnie! bo wasz rycerz zakochany, tak jest, kocha. Bądź mi pomocą, boże rymów! bo niewątpliwie powiję sonet. Koncypuj więc, mój dowcipie, a pisz, moje pióro! bo mam w myśli całe foliały poezyi (wychodzi).