Stuartowie (Dumas)/Tom II/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.

Z pierwszych dni pożycia, królowa mogła osadzić jak płochemu i nierozważnemu człowiekowi, z powierzchownych zalet, powierzyła szczęście swojego życia. Darnley był więcéj zły niż złośliwy, charakter słaby, wąchający się i gwałtowny; tak dalece, że w braku wytrwałości i koniecznego zmyślania, aby dojść do zamierzonego celu, chciał gwałtownością, albo podejściem otrzymać czego żądał. Obecnie myślał o pozyskaniu korony małżonka, którą Marja przyznała niegdyś Franciszkowi II; albowiem dopókiby nie posiadał téj godności, którą tylko Marja udzielić mu mogła, nie był królem ale tylko mężem królowéj; jednakże Marja poznawszy jego sposób myślenia, postanowiła pod żadnym pozorem nie ustąpić jego życzeniom.
Darnlej, wiecznie zmienny, nie pojmował jak ludzie mogą miéć postanowienia stałe i niewzruszone, szukał więc nie tylko w Marji saméj, lecz w osobach ją otaczających przyczyny jéj odmówienia: sądził, że człowiekiem najwięcéj w tym przedmiocie interesowanym i tamującym drogę do jedynego celu jego myśli, do korony, był Rizzio, który będąc świadkiem oczywistym jak wszystkie wpływy innych około niego upadały a on swój zachował, musiał bardzo naturalnie lękać się jeszcze więcéj wpływu męża, niż brata. Od téj więc chwili Darnley uważał tylko Rizzia za jedyną przeszkodę zostania istotnym królem, i postanowił go się pozbyć.
W téj okoliczności łatwo było Darnleyowi znaleźć mordercę współczucie, w osobach nawet tron otaczających. Szlachta nie mogła bez zawiści patrzeć na to, że z prostego służącego jakim był Rizzio, został najpoufalszym sekretarzem królowéj.
Nie pojmowali, albo raczej udawali że niepojmują rzeczywistych przyczyn téj łaski, którą najpierwéj była niezaprzeczona wyższość Rizzia nad nich samych, wyższość, tak wielka, że gdyby królowa pragnęła znaleźć mu rówiennika, musiałaby szukać pomiędzy najuczeńszymi ludźmi duchowieństwa katolickiego, co niezawodnie byłoby znowu oburzyło uczonych wyznania reformowanego, którzy w tym wyborze królowéj upatrywaliby nowy dowód jéj odrazy do nowej religji. Wszyscy więc spoglądali na Rizzia, jak na szczęśliwego przybysza, a nie jak na człowieka zasłużonego, któremu błąd urodzenia niższe naznaczył miejsce, i przywiódł znów do stanu, który mu sprawiedliwie należał, jakby wyrzutem sumienia ślepego losu. Zresztą miano myśl zgubie królowę, a dopóki Rizzio żył, dzięki jego dobrym radom, zguba jéj stała się niepodobną. Postanowiono więc nieodwołalnie śmierć sekretarza.
Dwoma głównemi wspólnikami téj sprawy, po Darnleyu byli: James Douglas, hrabia de Morton kanclerz państwa, o którym jużeśmy mówili, nie tylko jak o przyjacielu, lecz jeszcze jako krewnym Murray’a, i lord Ruthwen, wuj króla, pochodzący z najszlachetniejszej familji Szkockiej, lecz zniszczony rozpustę, wybladły i wycieńczony gorączkę choroby śmiertelnéj, która zabić go miała w ośmnaście miesięcy po epoce w któréj jesteśmy, to jest w ostatnich dniach Lutego roku 1566.
Morton i Ruthwen bez zwłoki zgromadzili dostateczną liczbę wspólników; wspólnikami tymi byli: syn nieprawy Douglasa Andrzej Karrew i Lindsay; prócz tego przyłączyli do siebie, niepowiedziawszy w jakim celu sto pięćdziesiąt żołnierzy, którym wydano rozkaz, aby co wieczór od siódméj do ósméj godziny byli gotowi.
W tym samym czasie Rzzio odebrał mnóstwo zawiadomień, aby się strzegł, ponieważ jego życic jest zagrożone; a nadewszystko aby miał na oku pewnego nieprawego syna; Rizzio odpowiedział: że już oddawna poświęcił życie dla swojego znaczenia, że przekonany był o tem, iż człowiek w nizkim jak on urodzony stanie, nie może bezkarnie wznieść się do tego stopnia, jakiego on doszedł; co zaś do nieprawego syna, o którym mu wspominano, i którym podług niego był hrabia Murray, potrafi, dopóki żyć będzie trzymać go tak daleko od siebie i królowéj, że oboje nie będę mieli najmniejszéj przyczyny obawiać się jego zabiegów.
Rizzio więc, jeżeli nic zupełnie był spokojnym, to przynajmniéj obojętnym na wszystko, i wtenczas właśnie, kiedy jego nieprzyjaciele już zgodzili się na to, aby go zamordować, i tylko sprzeczali się jeszcze jakim sposobem życie mu odebrać. Morton, naśladując swego przodka Douglasa Grzechotkę, chciał aby podobnież jak ulubieńców Jakóba III, na moście Lauder, pochwycić Rizzia, osądzić i powiesić, co on jako wielki kanclerz państwa przyrzekał bez zwłoki kazać dopełnić; lecz Darnley, który oprócz innych zarzuyów na jakie mniemał, że Rizzio zasługuje, miał go w podejrzeniu jeszcze, i bardzo niesprawiedliwie, o miłosne stosunki z królową; nalegał aby go w oczach Marji zamordować, nie troszcząc się bynajmniéj jakie skutki podobny widok mógł sprawić na kobiecie brzemiennéj od siedmiu miesięcy. Szlachta, dla któréj podobny czyn był uroczystością, widząc, ż król tak chętnie im dopomaga, zastosowała się do jego woli. Postanowiono więc, że Rizzio miał bydź zamordowanym w obecności królowéj, a król sprzysiężonym miał wskazać chwilę działania.
W kilka dni potem, powzięto wiadomość że Rizzio miał nazajutrz 9 Marca wieczerzać u królowéj z hrabiną Argyle, Marją Seyton i kilką innemi damami. Marja lubiła niekiedy podobne w gronie przyjaciół wieczerze, na których odrzuciwszy powagę królowéj, szczęśliwa jeżeli mogła, jak jéj ojciec Jakób V, przepędzić swobodny chwilę tak drogą tym, którzy są zawsze skrępowani przepisami dworskiego przymusu. Wieczory te, składały się zwykle z kobiet, do których jeden tylko Rizzio, dla swego muzycznego talentu był przypuszczanym. Sprzymierzeni nieobawiali się więc żadnego oporu, tylko ze strony ofiary; a wiadomo było, że Rizzio przy królowéj, oddając sprawiedliwość nizkości swojego rodu, nigdy nie nosił szpady a nawet sztyletu.
9 Marca około godziny szóstéj wieczorem, stopięćdziesięciu żołnierzy wprowadził do zamku sam król, który dał się poznać straży stojącéj przy jednéj z bram zamkowych; zaprowadził ich na dziedziniec wewnętrzny, na który wychodziły okna gabinetu Marji Stuart. Ponieważ, zwierzyniec cały okryty był śniegiem, przeto aby nie bydź spostrzeżonymi, stanęli pod wielkim przedsionkiem. Potem pierwszém przygotowali, Darnley połączył się w dolnéj sali z czekającemi nań panami, i kręconemi wschodami wprowadził ich do sypialni królowéj stykającéj się z gabinetem, w którym goście wieczerzali, i z której wszystko można było słyszeć co mówią: tam pozostawił ich w ciemności rozkazując im wejść wtedy dopiero, gdy zawoła: Douglas, przybywaj!.. Następnie, przeszedłszy przez kurytarz, otworzył drzwi tajemne, wszedł do gabinetu i oparł się na tylnéj wsporze krzesła, na którém siedziała królowa.
Trzy osoby siedzące tyłem do tych drzwi, to jest, Marja Stuart, Marja Seyton i Rizzio, nie widziały zbliżającego się króla, trzy zaś osoby siedzące przodem do drzwi umilkły niewzruszone, skoro się król ukazał. Królowa widząc tak nagłą ich zmianę w obejściu, domyśliła się, że coś nadzwyczajnego za nią stać się musiało, i odwracając się z żywością, ujrzała męża z uśmiechem na ustach; lecz przerażająca jego bladość obudziła w niéj natychmiast myśl, iż coś okropnego ma się wydarzyć. W chwili, kiedy chciała zapytać go, co znaczyło to niespodziewane przybycie, usłyszała w sąsiedniej sali ciężkie stąpanie, zbliżające się ku zasłonie, która podnosząc się zwolna, ukazała lorda Ruthwen uzbrojonego od stóp do głowy, bladego jak widmo, z mieczem w dłoni.
— Czego chcesz milordzie? wykrzyknęła królowa, dla czego wchodzisz do moich komnat tak uzbrojony? Czyś w szaleństwie, i mamże cię żałować czy przebaczyć ci?
Ruthwen, nic nie odpowiadając, wyciągnął rękę ku Rizzio, z powolnością widziadła; a potem głosem przytłumionym rzekł:
— Pytasz mię pani po co tutaj przychodzę?.. — szukam tego człowieka.
— Tego człowieka! zawołała królowa, zasłaniając Rizzio, i co chcesz od niego?..
— Sprawiedliwości! sprawiedliwości! zawołał Rizzio, padając na kolana za królową, i chwytając ją za suknię.
— Douglas przybywaj! zawołał król.
W mgnieniu oka, Morton, Karrew, Douglas bękart i Lindsay, wpadli tak gwałtownie do gabinetu, ze wywrócili stół, aby prędzéj dostać się do Rizzia, który sądząc że uszanowanie dla królowéj ocali go, ciągłe stał za nią. Marja ze swojej strony stała śmiało przeciw mordercom z odwagą i godnością; lecz sprzysięgli za nadto postąpili, aby się cofnąć, i Andrzej Karrew przyłożywszy sztylet do piersi królowéj, groził, że ją uderzy jeżeli się nie usunie. W téj chwili Darnley pochwyciwszy ją wpół odepchnął z gwałtownością, nie mając nawet względu na jéj brzemienność; gdy tym czasem Douglas dopełniał nieszczęsnéj przepowiedni, zerwał sztylet wiszący na piersiach króla i ugodził nim Rizzia. Nieszczęśliwy odebrawszy ten pierwszy cios upadł z krzykiem; lecz podniósłszy się natychmiast, na kolanach czołgał się do królowéj, która usiłując wyrwać się z rąk Darnleja, wołała: przebaczenia! przebaczenia!.. Lecz nim Rizzio zdołał się do niéj zbliżyć, wszyscy rzucili się na niego, jedni topiąc w nim swoje sztylety, drudzy wyciągając go za nogi z gabinetu zostawili na posadzce ten długi ślad krwi, który dziś jeszcze widzieć można, kiedy już był w obocznej komnacie, każdy, jeden przez drugiego podżegany, chciał należeć do zabójstwa, uderzał w martwe już ciało; albowiem policzono że zamordowany odebrał pięćdziesiąt sześć ran, z których dwadzieścia było śmiertelnych.
Darnley bezprzestannie trzymał królowę, która sądząc że Rizzio jeszcze żyje, wołała przebaczenia; kiedy nakoniec znowu ukazał się Ruthwen, bledszy niżeli pierwéj, i tak osłabiony, że niemogąc mówić usiadł w krześle, odpowiadając na zapytania Darnleja skinieniem głowy, i pokazując mu sztylet cały zakrwawiony który chował w pochwę; w tenczas Darnley puścił Marję, ta dwa kroki postąpiwszy ku Ruthwenowi.
— Powstań milordzie: rzekła, powstań, nie siada się w obec królowéj, nie mając na to pozwolenia; powstań i wyjdź!
— Usiadłem, nie przez zuchwalstwo, ale osłabiony, odpowiedział Ruthwen, albowiem dziś, dla dobra twojego męża i Szkocji, utrudziłem się więcéj, niż mój doktór pozwala.
To mówiąc, spokojnie nalał sobie wina, i dla nabrania sił wypił. Królowa wzięła to za nowe ubliżenie.
Wtedy postąpiła kilka kroków ku ukrytym drzwiom, chcąc wyjść z téj okropnéj komnaty, i stanąwszy na progu:
— Milordzie, rzekła, odwracając się, może ja nigdy zemścić się nie będę mogła, bo jestem kobietą; lecz ten, którego tutaj noszę, zawołała uderzając się z mocą niezwykłą kobiecie, albo nic będzie godzien nazwiska mojego syna, albo się pomści zniewagi wyrządzonéj jego matce. To mówiąc znikła, zatrzasnąwszy gwałtownie drzwi za sobą.
W nocy pochowano Rizziego bez okazałości i wrzawy w najbliższym kościele.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.