Stuartowie (Dumas)/Tom II/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stuartowie |
Wydawca | Merzbach |
Data wyd. | 1844 |
Druk | J. Dietrich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Stuarts |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Dakonicc król postanowił dokonać swojéj groźby, któréj każdodziennie powtarzał, ze opuści Szkocję; i udał się do Glazgowa aby pożegnać hrabiego Lennox swojego ojca, gdy w drodze mocno się uczuł słabym. Mimo tego jednak jechał daléj; lecz przybywszy do Glasgowa musiał położyć się w łóżko, albowiem objawiła się choroba, która dla historji i medycyny wiecznym pozostanie sporem. Czy wyrzuty, które pokryły ciało Darnleya były skutkiem ospy albo trucizny!... nikt o tem nic stanowczego wyrzec nie może, tyle jest sprzeczności w doszłych nas podaniach. Jakkolwiek bądź królowa więcéj czuła dla Darnleya niż on był dla niéj, dowiedziawszy się o jego niebezpiecznéj chorobie, przybyła do Glazgowa. Darnley już wówczas wyszedł z niebezpieczeństwa.
Marja sądząc że Darnley dostał ospy, nie obawiając się jéj dla siebie, nie chciała narażać swojego syna; że zaś małżonkowie prawie pojednali się, Darnley chciał powrócić z królową do Edymburga, przeto postanowiono aby dla zupełnego wyzdrowienia zamieszkać w dawnem opactwie Chhamps, samotném, na wzgórzu stojącém a tem samem w powietrzu świeżém. Opactwo to tylko o milę było od Edymburga. Darnley chciał z królową w jednym jechać powozie, lecz ona, bądź to z obawy aby nie udzielić choroby synowi, bądź też, sądząc że ruch pojazdu będzie dla słabego szkodliwy, kazała go przenieść w lektyce do nowego mieszkania.
Opactwo Champs, jak samo nazwisko wskazuje, było położone wśród pól, w bliskości dwóch zniszczonych kościołów, opuszczonego smętarza, i kilku chat prawie pustych, które nazywały się rozdrożem złodziei. Jeden tylko dom wiejski wznosił się w niejakiéj odległości i należał do Hamiltonów, jednakże od dwóch prawdę lat nie odemknięto na dzień jego okiennic; stał niemy i ponury jak grobowiec. Prócz tego, gdyby był i zamieszkały, Darnley nie byłby bezpieczniejszym, bo Hamiltonowie byli jego osobistemi nieprzyjaciółmi.
Piérwszéj niespokojności doświadczył król 7 Lutego 1507, kiedy w wieczór ujrzał światło, w jednem z okien tego domu od tak dawna zamkniętego. Nazajutrz pytał się lokaja, nazwiskiem Durham, u kogo paliło się to światło, on odpowiedział ze wczoraj arcybiskup z St. Andre opuścił Edymburg i zamieszkał w tym domu. Tego samego dnia rozgniewał się chodząc po ogrodzie, że dwie obalone ściany mury, do których przywołano mularzy, dotąd nie są naprawione. Te dwa wyłomy ułatwiały wejście złoczyńcom; że zaś tylko sam Darnley ze służącym zamieszkiwał pierwsze piętro samotnego pawilonu, nikt dziwić się nie będzie, iż w obecném swojem położeniu, nie małéj doświadczał obawy.
Tego samego wieczoru jego obawa większéj nabrały mocy; zdawało się Darnleyowi że ktoś rozmawiał pod jego oknami, ze słyszał nawet stąpania w izbach na dole będących. A ponieważ, jakieśmy powiedzieli, był sam tyko z lokajem, który ile go razy zbudził, utrzymywał że nic nie słyszy, musiał więc Darnley czekać do następnego dnia, aby się o prawdzie przekonać. Nazajutrz nie znalazł nikogo; lecz ponieważ deszcz padał dnia poprzedzającego, poznał tedy na ziemi ślady stóp, które nie były ani jego ani Durhama; te ślady ciągnęły się od wyłomu w murze aż do drzwi pawilonu. Darnley zwiedził wszystkie zakąty, oprócz małéj piwnicy będącéj pod jego sypialnia zamkniętéj ogromnemi drzwiami; wyjąwszy tych drzwi zamkniętych, nie mógł znaleźć najmniejszéj skazówki, któraby jego podejrzenia utwierdzić lub zniszczyć mogła.
Noc minęła jak poprzednia; albowiem tenże sam szelest dawał się słyszeć, i tym razem już tak wyraźny iż Durham nie mógł powiedzieć że go nie słyszał. Darnley uważając tę niepewność stokroć przykrzejszą nad samo niebezpieczeństwo, chciał zejść na dół i przekonać się naocznie kto były te osoby, których gwar do nich dochodził. Lecz Alexander Durham nie chciał pozwolić aby jego pan narażał się na podobne przeszukiwanie, i wziąwszy pałasz w jedną a lampę w drugą rękę, zaczął szukać nocnych włóczęgów: po chwili powrócił, mówiąc że widział tylko jednego człowieka, który uciekł spostrzegłszy go, że ten człowiek musiał być zapewne jaki żebrak szukający schronienia w zwaliskach, w miejscach opustoszałych opactwa, i że tem bynajmniéj nie ma przyczyny niepokoić się. W istocie, od téj chwili aż do dnia, wszystko było spokojnie.
Jednakże Darnley pragnął widzieć się z Królową, albowiem od dwóch dni nie była u niego; nadto chciał jéj powiedzieć o swojéj obawie i prosić, że ponieważ jest zdrowy żeby mu pozwoliła albo powrócić do siebie, albo inne wskazała mieszkanie. Marja kazała odpowiedzieć Darnleyowi, że dopiéro w wieczór przybędzie, że jest zatrudnioną weselem służącego Sebastjana, którego z Francji przywiozła i którego bardzo lubiła.
Marja dotrzymując słowa, przybyła wieczorem z hrabiną Argyle, w chwili kiedy szczególnym wypadkiem Durham zapalił siennik swojego łóżka, i wyrzucał go przez okno wraz z materacem, który się także już zajął. Kiedy królowa weszła, prosił Darnleja, aby mu raczył pozwolić iść spać do miasta; ponieważ nie ma łóżka, tém bardziéj że będąc słabym poradzi się doktora. Darnley wiedząc co się wydarzyło dwóch nocy poprzedzających, wszelkiemi sposobami chciał go koniecznie zatrzymać, i obiecywał dać mu swój materac. Marja dowiedziawszy się o przyczynie téj sprzeczki, przyrzekła Darnleowi, jeżeli uwolni Durhama, przysłać innego służącego na tę noc, ze wszystkiem co do spania potrzebować będzie. Darnley w czasie jéj krótkiego z nim pobytu, kazał sobie dwa czy trzy razy powtórzyć to przyrzeczenie potem wyjechała z opactwa, pomimo usilnych próśb męża, aby dłużéj przy nim zabawiła, tłumacząc się tém, że przyrzekła ukazać się w masce na weselu Sebastjana. Darnley musiał przeto pozwolić odjechać jéj i odjechała.
Od tej chwili nikt nie wie co czynił Darnley, bo mimo przyrzeczeń królowéj żaden służący nie przyszedł do opactwa. Durham korzystając jak najprędzej z pozwolenia, oddalił się nawet przed odjazdem królowéj. Najpodobniéj do prawdy, że Darnley w szlafroku i pantoflach położył się na łóżku, gołą szpadę włożywszy pod poduszkę.
Aż do godziny piérwszéj rano, Bothwell pozostał z królową w zamku Holyrood; potém wyszedł od niéj, i w kilka minut widziano go odzianego płaszczem huzara niemieckiego, jak przeszedł około straży zamkowéj ztamtąd udał się ku opactwu Champs. Kiedy druga godzina biła przebył wyłom w ogrodzie. Zaledwie kilka kroków postąpił, pomiędzy gęstwą drzew napotkał człowieka odzianego płaszczem.
— I cóż tam! zapytał Bothwell, jakże idą rzeczy!
— Wszystko gotowe, odrzekł nieznajomy, czekamy tylko na Ciebie, aby lont zapalić.
— Daléj więc, rzekł Bothwell.
To mówiąc, Bothwell i rozmawiający z nim, połączyli się z pięcią albo sześcią osobami stojącemi w głębi ogrodu, w miejscu zkąd widzieć można było okno oświecone lampą palącą się w komnacie Darnleya. Bothwell zapytał swoich wspólników, czy pewni są, że król znajduje się w téj komnacie? Odpowiedź ich była: że widzieli go jak kilkakrotnie zbliżał się do okna i w ogród patrzył. W tedy Bothwell kazał podpalić przygotowane miny. Jeden z wspólników mając krytą latarnię pod płaszczem, odłączył się od nich po chwili powróciły mówiąc, że już się stało, i że lada moment wszystko się skończy. Ale Bothwell tak był niecierpliwy, że to oczekiwanie, jakkolwiek krótkie, zdało mu się nieznośném, i mimo przełożeń ogniomistrza poszedł do pawilonu, położył się twarzą na ziemi, a przyczołgawszy się do okienka od piwnicy, zajrzał niem, i dopóty nie wrócił do swoich towarzyszy, dopóki się naocznie nieprzekonał że lont już zapalony. Zaledwie odszedł w głąb ogrodu, aliści straszny wybuch dał się słyszeć; i pola, wieś, zatoka oświetlone zostały tak jasno, ze przy blasku téj okropnej błyskawicy można było widzieć okręty o dwie mile stojące na morzu; późniéj nastąpiło milczenie i ciemność; a gruzy roztrzaskanego domu padały jak deszcz kamienny. Nazajutrz znaleziono ciało króla w sadzie, będącym przy ogrodzie gdzie skryci byli spiskowi. Trup leżał pod drzewem, którego kilka gałęzi połamał spadając, ubrany był w szlafrok i jeszcze jeden pantofel miał na nodze; o kilka kroków była jego szpada.
Ponieważ materac na którym leżał, zasłonił go przed działaniem prochu, przeto mniemano z razu, że go wyciągnięto żywego z pawilonu, że Bothwell go zadusił, a następnie przy pomocy wspólników powiesił na drzewie; lecz według wszelkiego podobieństwa do prawdy, ci którzy to przypuszczają są w błędzie. Bo mordercy zadawszy śmierć królowi, nie potrzebowaliby wysadzać mieszkania jego w powietrze. Prawda, mówią niektórzy, że uczyniono to dla tego aby wzbudzić mniemanie że został zabity piorunem; lecz ponieważ ten wypadek zdarzył się dnia 9 Lutego, przeto ci, którzy tę przyczynę śmierci naznaczali królowi, mało znaleźli wiary.