Targowisko próżności/Tom III/XIV.1

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Powrót do spokojniejszego życia
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIV.[1]
Powrót do spokojniejszego życia.

Po tylu ciężkich próbach i przeciwnościach, los Amelji zaczął się nakoniec polepszać. Zobaczymy ją teraz w innym świecie od tego w którym dokąd żyła: nie będzie to zapewne towarzystwo wielkiego tonu i wyszukanej ogłady, do którego mistress Becky tak zręcznie umiała się wcisnąć, ale mniejsze kółko, któremu przecież nie zbywa na pretensji do form arystokratycznych i tego smaku, co się modą zowie. Józef miał najwięcej znajomych pomiędzy byłymi urzędnikami trzech namiestnictw indyjskich, najął więc apartament w części miasta anglo indyjskiej, której środkiem jest Moira Place. Dochody jego nie były tak znaczne żeby mógł na samym placu zamieszkać.
Drugo lub trzeciorzędny dom przy ulicy Gilliespie-Street odpowiedział wymaganiom Józefa Sedley. Dzięki publicznej sprzedaży remanentów jakiegoś nieszczęśliwego mieszkańca, przywiedzionego do nędzy bankructwem zbiegłego bankiera, Józef mógł zakupić mnóstwo pięknych dywanów, luster wspaniałych i mebli prawie nowych zupełnie. Imię ogołoconego z swoich sprzętów biedaka ukazało się na czwartej stronie dziennika i utonęło na zawsze w zapomnienia fali. Dostawcy zaś jego i kredytorowie, zapłaceni co do szeląga, przedstawili się nowemu nabywcy prosząc żeby ich raczył zaszczycać swojemi względami. Kuchciki w białych czapkach i kurtkach przyrządzali odtąd dla pana Sedley’a obiady, jak niegdyś dla dawnego pana. Handlarz owoców i bakalji, mleczarka, rzeźnik i inni przychodzili polecić się nowemu mieszkańcowi, nie wyłączając nawet małego groom’a w liberji naszywanej sznurkami i guzikami, którego obowiązkiem było towarzyszyć Amelji wszędzie gdzieby się jej pojechać podobało.
Zresztą nie widać było w domu zbytków, ani wystawy, wszystko na skromną było urządzone stopę. Nawet rządca domu, spełniający razem obowiązki służącego, nie upijał się nigdy więcej, jakby przystało na rządcę przyzwoitego i dobrze utrzymanego domu.
Emmy miała pannę służącą pochodzącą z posiadłości starego Dobbin’a, ojca majora. Pokora i usłużność tej dziewczyny rozbroiły Amelję, przerażoną z początku myślą pokojówki, wyłącznie jej tylko oddanej. Była to, jak się okazało później, istota, bardzo użyteczna, pilnująca sumiennie starego Sedley’a, który nie wychodził prawie ze swego pokoju i nie brał nigdy udziału w liczniejszych zebraniach i przyjęciach gości.
Mistress Osborne dosyć odbierała wizyt. Lady Dobbin i jej córki pospieszyły z powinszowaniami polepszenia losu Amelji i były dla niej więcej niż zwykle grzeczne i uprzejme. Miss Osborne nawet przyjechała z wizytą w swoim powozie z herbami. Głoszono powszechnie, że Józef posiada ogromne bogactwa; stary zaś Osborne uważał wnuka swego naturalnym spadkobiercą bogatego wuja.
— Cóż, do licha! mówił, dlaczegożby Żorż nie miał zostać wysokim dygnitarzem w przyszłości? Jeszcze póki ja żyję Żorż musi wejść koniecznie do parlamentu od tego za nic nie odstąpię. Możesz jego matkę odwidzić — mówił do córki — co do mnie, postanowiłem już nigdy się z nią nie spotykać.
Emmy była niezmiernie uradowana z wizyty miss Osborne, bo to zbliżenie dawało jej nadzieję że częściej Żorża widywać będzie. W samej rzeczy Żorż dwa lub trzy razy na tydzień przychodził na obiad do domu, gdzie tak samowładnie jak w Russel-Square panował i wszystkiem rządził.
Obecność jednakże majora wstrzymywała w karbach młodzieńca który lubił bardzo swego przyjaciela, ale się go obawiał. Żorż nie znajdował nikogo, ktoby według niego, posiadał przymioty majora. Zamiłowanie prawdy, sprawiedliwość, spokój, prostota przy różnostronnem wykształceniu i jednostajność humoru podnosiła majora do wzoru doskonałości w oczach młodego chłopca który uwielbiał swego chrzestnego ojca i na krok go nie odstępował. Nie było dla niego większej przyjemności jak iść z majorem na spacer i słuchać jego opowiadań zawsze zajmujących. Willjam mówił dziecku o ojcu jego, o Indjach, o Waterloo — jednem słowem — o wszystkiem, tylko nie o sobie. Kiedy Żorż pozwalał sobie kaprysić lub gniewać się, major wyśmiewał się z niego w sposób który się zawsze matce zbyt ostrym wydawał. Pewnego dnia Dobbin przyszedł zabrać malca do teatru. Przy wejściu Żorż nie chciał iść na parter, mówiąc że to miejsce dobre jest dla motłochu. Major wprowadził go do loży a sam poszedł na parter, ale nie przeszło kilka minut jak uczuł że go ktoś bierze pod ramię i drobną rączką w eleganckiej rękawiczce rękę jego ściska. Zorż spostrzegł śmieszną stronę swego postępku i przyszedł zająć miejsce obok majora który spojrzał łagodnie i z życzliwym uśmiechem przyjął marnotrawnego syna. Dobbin kochał Żorża jak kochał wszystko co było bliskiem Amelji, która była prawdziwie uszczęśliwioną kiedy jej major opowiadał o tem co zaszło w teatrze. Wówczas patrzyła na Willjama z nieznaną mu dotąd czułością.
Żorż nie miał dosyć słów rozwodząc się przed matką z pochwałami dla majora.
— Kocham go bardzo, moja mamo — mówił — bo on o wszystkiem mówi zajmująco, nie tak jak stary Veal, który się tylko sam wychwala i nudzi okresami dłuższemi jak pół mili. Na pensji nazywamy go bełkotem. To ja mu dałem ten piękny przydomek; nie prawdaż, mateczko, że dosyć stosownie go nazwałem. Willjam czyta i rozumie po łacinie i po francusku jak po angielsku, a nigdy wychodzimy razem, to mi opowiada o ojcu moim a nigdy o sobie. A jednak pułkownik Buckler kiedy był u dziadunia, mówił — sam to słyszałem — że Dobbin był z najdzielniejszych oficerów armji i że się nawet nieraz bardzo odznaczył. A dziadunio zdziwił się na to i powiedział: „Jakto? Czy to być może? Ten niezdara? Jakbym myślał że już nie ma większego niedołęgi na całym świecie, to zmokła kura!“ Ale to nieprawda? jak ci się zdaje mamo?
Emmy zaczęła się śmiać. Dzieliła ona zdanie swego syna że Dobbin nie jest zmokłą kurą.
Stosunek serdeczny i wzajemny pomiędzy Żorżem a majorem wzrastał z dniem każdym i był daleko czulszy jak między siostrzeńcem a wujem. Żorż nauczył się doskonale naśladować ruchy i ton wuja; kiedy chciał rozśmieszyć wszystkich, wkładał ręce w kieszenie nadymał policzki i przemawiał z tak wiernym akcentem do sług, że ci nie mogli wstrzymać się od śmiechu. Sam major nawet z trudnością zachowywał swoją powagę, gromił jednak malca, a Amelja na wszystko go zaklinała żeby się od tej swawoli powstrzymał; inaczej Żorż nie krępowałby się nawet obecnością wujaszka.
Nasz wysoki dygnitarz spostrzegł doskonale że jest przedmiotem żartów siostrzeńca, i dlatego był zawsze przy nim jak okradziony; żeby zaś pokryć to zmieszanie, przybierał dziwnie imponującą powagę, która go o wiele zabawniejszym, niż był przedtem, czyniła. Jeżeli mógł się naprzód dowiedzieć kiedy Żorż ma być w domu, to można było liczyć na pewno że miał niby jakąś partję w klubie na ten dzień ułożoną. Nikt się tem, o ile wiemy, nie smucił a nawet w dnie tylko stary Sedley wychodził z swego pokoju i zostawał z wszystkimi w salonie, gdzie rozmowa toczyła się swobodnie w kółku rodzinnem, do którego i major Dobbin zdawał się należeć, a mówiąc nawiasem, pełne miał do tego prawo. Nie byłże on prawdziwym przyjacielem, a tem samem niejako członkiem rodziny?
— Mógłby był zostać sobie w Madras — mawiała miss Anna o swoim bracie — nie warto było wracać po to żeby nigdy w domu nie siedzieć.
— Ależ szanowna miss Anno, major cię do ołtarza prowadzić nie myśli!
Józef Sedley prowadził żywot szlachecko próżniacki jak to znakomitemu dygnitarzowi przystało. Najpierwszem jego staraniem było uzyskać wstęp do Wschodniego klubu, gdzie większą część dnia przepędzał w towarzystwie swoich znajomych z Indji, jadł z nimi obiad i prowadził ich na wieczór do siebie.
Amelja miała włożony na siebie obowiązek bawienia żon tych panów i trudnienia się przyjęciem gości. Przy obiadach mówiono zawsze o Indjach, ale niech czytelnik nie myśli żeby sposób traktowania tego przedstawiał coś nowego lub zajmującego — nie, bynajmniej ludzie grają zawsze i wszędzie jednę i tęż samą komedję!
Wkrótce już Amelja musiała zaopatrzyć się w książeczkę do zapisywania wizyt i przejeździć większą część dnia, odwidzając damy, których mężowie piastowali wysokie godności w Bombay, w Kalkucie lub w Madras. Każdy przyzwyczaja się łatwo do zmian, jakie w życiu jego zachodzą: Amelja też bardzo prędko z tym nowym dla niej obeznała się trybem. Codzień wyjeżdżała powozem na zwykłą wycieczkę, a mały groom w liberji zeskakiwał i wsiadał ciągle na kozioł, zostawiając w każdym domu bilety wizytowe Amelji i jej brata. Czasem Emmy podjeżdżała do klubu, gdzie Józef wsiadał do powozu dla użycia świeżego powietrza, albo też zabierała ojca, żeby go zawieść do Regent-Park. Niedługo potem oswoiła się tak łatwo z panną służącą, groomem, powozem i wizytami, jak kiedyś przywykła do cichego i skromnego życia w Brompton; zarówno tem jaki tamtem zadowoloną była; a gdyby przypadkiem los jej przeznaczył książęcą koronę, to ani wątpić można, że ją by nosić dobrze umiała.
Każda z tych pań zgadzała się na to że Amelja nie mając nic nadzwyczajnego w sobie, była niezmiernie ujmującą i wszystkim się podobać musiała.
Mężczyźni bez wyjątku zachwycali się jej dobrocią, wdziękiem, otwartością i swobodą naturalną. Złota młodzież, dandysi z wypielęgnowanemi wąsikami, z błyszczącemi na brzuchu łańcuszkami, rozrzuceni w powozach, bywający w najpierwszych arystokratycznych salonach, harcowali konno obok jej powozu w parku i składali jej wizyty rano. Swankey, oficer gwardji, najniepezpieczniejszy z Don Żuanów i największy pędziwiatr w armji, zostawał raz sam jeden w towarzystwie Amelji i opowiadał jej różne przygody w czasie polowania na dziki, kiedy nadszedł major Dobbin. Od tej chwili Swankey wyplatał niestworzone rzeczy na chudego i długiego mefistolesa wojsk królewskich, który nie znosił dowcipu w konwersacji.
Kto inny na miejscu majora byłby już może zazdrośny, a co najmniej zaniepokojony widokiem kapitana z Bengalu; ale Dobbin miał charakter prosty, szlachetny, i nigdy w świecie nie byłby zdolny podejrzywać taką jak Amelja istotę. Hołdy, jakie jej składano, pochwały, jakie wszyscy jej oddawali, czyniły go szczęśliwym. Bo czyż nie dosyć już prześladowań cierpiała? Czyż dotąd umiano ją kiedykolwiek należycie ocenić?
Józef postarał się żeby być u dworu przedstawionym, jak to każdy wierny poddany Jego królewskiej Mości zrobić powinien. Udał się przedtem w galowym stroju do klubu, gdzie major w starym i wytartym uniformie przyszedł po niego. Józef wyznawał dotąd liberalne zasady, ale od tej chwili został zapamiętałym torysem, i nie uspokoił się dopokąd siostry u dworu nie przedstawił. Zdawało mu się, że w tem tylko prawdziwe szczęście dla kraju i dla monarchy, żeby Józef Sedley ze swoją rodziną zajął miejsce na stopniach tronu.
Myśl ta nie mało bawiła Amelję.
— Czy mam włożyć na siebie familijne klejnoty? śmiejąc się, zapytała brata.
— Klejnoty? myślał sobie major; o! gdybym tylko miał prawo ci je ofiarować, przekonałbym cię, że nie ma tak świetnych, którychbyś posiadać nie mogła.






  1. Przypis własny Wikiźródeł W tomie III są dwa rozdziały o numerze XIV.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.