Targowisko próżności/Tom III/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Stary fortepian
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIII.
Stary fortepian.

Odwidziny majora silne sprawiły wrażenie na ojcu Amelji, która napróżno uspokoić go usiłowała. Stary wyciągał wszystkie szuflady, otwierał teki, przerzucał i układał papiery, przepatrywał dawne rachunki żeby wszystko było w porządku na przybycie syna. Korespondencje, sprawozdania i inne dokumenta, tyczące się spółki zawiązanej do podniesienia uprawy wina, zebrane porządnie, dowodziły że Towarzystwo miało przed sobą bardzo świetną przyszłość, jakkolwiek upadło w skutek niewiadomych powodów. Ogłoszenia kompanji eksploatacji węgla najwymowniej przekonywały że interes ten przedstawiał ogromne zyski, ale upadł tylko dla braku kapitałów. Staruszek, rozbudzony ze zwykłej swojej drzemki w fotelu, zwijał się do późnej nocy, klasyfikował papiery i przechodził z pokoju do pokoju trzymając drżącą ręką światło na wpół zagasłe. Kiedy już miał wiązki papierów, osobne do interesów win, węgli, patentu na wynalazek, przyrządu do kruszenia piasku dla piszących, etc... etc..., odezwał się do córki z widocznem zadowoleniem:
— Teraz mnie zastanie w porządku, nie prawdaż, Emmy...
— Ja myślę, mój ojcze, że Józef nie będzie tych papierów przepatrywał, odpowiedziała Amelja z lekkim uśmiechem.
— Ale ty nic nie rozumiesz, moja kochana, odrzekł poważnie ojciec pokręcając głową.
W samej rzeczy Emmy nie miała pojęcia o interesach, kiedy, na nieszczęście pana Sedley’a, inni aż nadto dobrze te wszystkie kombinacje pojmowali. Tak ułożone szpargały — przydatne tylko na obwijanie towarów w handlu korzennym — pan Sedley przykrył starannie chustką kolorową, przysłaną mu z Indji w upominku przez majora, i wszystkim w domu przekazał uroczyście żeby broń Boże nie ruszano tych papierów, uporządkowanych na przyjazd pana Józefa Sedley’a z Wschodnio-Indyjskiej kompanji z prowincji Bengalu!
Nazajutrz rano Amelja zastała już ojca na nogach, w niezwykłej ruchliwości ciała i umysłu.
— Nie mogłem usnąć wcale, moja kochana Emmy — mówił do córki — całą noc myślałem o mojej drogiej Bessy. Gdyby się była doczekała przynajmniej tej chwili kiedy Józef powraca, jakżeby jej było przyjemnie przejechać się ze mną w powozie syna! Kiedyś miała swój własny, i dobrze się w nim wydawała... ty może tego już nie pamiętasz...
Krople łez, zwiększające się stopniowo na rzęsach starca, potoczyły się zwolna po zapadłych policzkach. Amelja otarła je i uściskała ojca serdecznie, potem zawiązała mu szalik na szyi i zapięła złotą szpilką, smutny zabytek dawnej świetności. Wystrojony w niedzielne ubranie staruszek siedział w fotelu od szóstej godziny z rana, czekając na przybycie syna.
Przy szerokiej ulicy Southampton wystawa w magazynie ubiorów męskich zatrzymuje i Zachwyca przechodniów elegancją kroju i świeżością mody: aksamit, jedwab, złoto i atłas odbijają się w licznych źwierciadłach, walcząc o połysk pomiędzy sobą i przyciągają kupujących. Na rycinach mód, przewyższających pięknością wszystko, co tylko w rzeczywistości zobaczyć można — wystrojeni dandysi, ze szkiełkiem w oku, trzymają za rękę małe dzieci, pięknie ubrane, a wszystkie z puklami kręcących się włosów i z wielkiemi szafirowemi lub czarnemi oczami; na innych zaś piękne amazonki cwałują galopem około posągu Achillesa w Apsley-House. Józef miał świetną garderobę, w którą się zaopatrzył u najpierwszych krawców Kalkuty; ale zdawało mu się że nie mógł jeszcze pokazać się w stolicy tak jak przystoi człowiekowi, zajmującemu wyższe w społeczeństwie stanowisko. Wybrał więc jedną kamizelkę atłasową ze złotemi motylami na czerwonem tle, drugą zaś aksamitną pąsową w białe duże kraty, z sutemi wyłogami i nakoniec kupił sobie niebieski szalik ze szpilką złotą, przedstawiającą dżentelmena z różowej emalji, skaczącego przez barjerę. Załatwiwszy te ważne sprawunki Józef osądził dopiero że może się godnie w wielkiej stolicy pokazać. Dawna niezgrabność jego i skłonność do łatwych rumieńców zostały pokryte przeświadczeniem osobistej wartości wielkiego męża. Czasem wprawdzie spojrzenia dam na balach u gubernatora budziły w nim jakieś uczucie nieopisanej trwogi, wywoływały nawet lekką na policzkach czerwoność, a nieraz zmuszały go do odwrotu, ale pochodziło to raczej z obawy żeby nie rozdmuchać silnych płomieni w sercach niewieścich, co byłoby niepotrzebnym dla niego kłopotem przy stałem postanowieniu nie szukania sobie towarzyszki życia, pomimo że nikt nie był więcej pożądaną partją w Kalkucie jak Józef Waterloo Sedley. On to miał dom najwspanialej urządzony, on dawał najlepsze kawalerskie śniadania, on miał najwykwintniejszą kuchnię i najwyborniejsze wina.
Do zrobienia pewnych artykułów ubrania dla człowieka takiej jak Józef budowy i okrągłości, krawiec potrzebował co najmniej dnia jednego. Sedley użył tego czasu na wyszukanie człowieka do usługi dla siebie samego i dla murzyna i odebrania jego rzeczy, pakunków z konserwami i książkami, któreby można do tejże samej kategorji zaliczyć, bo nigdy ich nie czytał — z szalami, które jeszcze dla nikogo przeznaczone nie były — i nakoniec z wszystkiemi jego indyjskiemi bogactwami, które z sobą do Europy przywoził.
Trzeciego dnia Józef był już gotów i wyruszył do Londynu. Murzyn w lekkiem południowem ubraniu siedział na koźle obok służącego Europejczyka i dzwonił zębami z zimna. Józef palił ciągle cygara i puszczał kłęby dymu przez okna powozu. Postawa jego była tak uroczysta i wspaniała, że paupry uliczne zbiegały się żeby zobaczyć z bliska tego, którego brali zapewne za gubernatora jeneralnego Indji Wschodnich. Nasz podróżny nie odrzucił zaproszenia ani jednego oberżysty; wszędzie się zatrzymywał po drodze i wszędzie się posilał, lub gasił nieustanne pragnienie.
Przez ostrożność, godną pochwały, Józef przed wyjazdem z Southampton jadł na śniadanie rybę, ryż i omlet; dzięki tej przezorności mógł spokojnie dojechać do Winchester, gdzie kieliszek kseresu zdawał mu się nieodbicie potrzebnym. W Alton zatrzymał się dla skosztowania piwa słynnego w całej okolicy. W Farnham należało zwidzić pałac biskupi i przyjąć skromny posiłek złożony z węgorza, kotletów, fasoli i butelki wina bordeaux. Kiedy dojeżdżał do Bagshot, uczuł trochę zimna na widok skurczonego murzyna, dzwoniącego coraz więcej zębami, dla ogrzania się więc musiał szklankę groku wychylić; wjeżdżając zatem do Londynu miał w żołądku takie zapasy wina, piwa, mięsa, ryby i dymu, że czasem cała spiżarnia parowego statku przy końcu podróży więcej nie mieści. Dobrze już się zmierzchało kiedy obładowany powóz zatrzymał się z hukiem grzmotu przed małym domkiem przy ulicy Brompton, gdzie Józef chciał się zatrzymać dla dania nowego dowodu synowskiego przywiązania, pomimo że major Dobbin musiał zapewne dla niego mieszkanie u Slaughtera zamówić.
Wszyscy prawie mieszkańcy sąsiednich domów zbiegli się do okien; pani i panna Clapp wyglądały także z kuchni. Józef wysiadł z powozu i szedł ze swoją świtą przez ogródek tak pompatycznie, że piasek ze żwirem skrzypiał pod jego stopami. Po krótkiej chwili mistress i miss Clapp wyszły z swego ukrycia, żeby lepiej słyszeć pode drzwiami co się w salonie mówi, ale cofnęły się obie przerażone: Loll Jewab, drżący z zimna jęczał wyciągnięty na ławce; twarz jego koloru nie zbyt mlecznej kawy uwydatniała białość źrenic i zębów, co wszystko razem wzięte niemiłe na paniach Clapp sprawiło wrażenie.
Zamknęliśmy drzwi za nowoprzybyłym gościem, żeby mu dać czas ochłonąć z pierwszego wzruszenia, które zapewne mu się udzielić mogło, bo ojciec i córka byli mocno rozczuleni. Czyż jest tak zatwardziały egoista żeby wspomnienia przeszłości i widok rodziny po dziesięcioletniem rozłączeniu żadnego na nim nie wyrwał wrażenia? Oddalenie — jak wiemy — zmacnia i utrwala przywiązanie i sympatje młodego wieku. Wspomnienia minionych uciech i radości zacierają w umyśle pamięć przykrych chwil, które kiedyś to ubiegłe szczęście zakłócały. Pomimo więc pewnych zajść handlowych, które oziębiły stosunki syna z ojcem, Józef uczuł coś nakształt przyjemności ściskając rękę starego ojca i patrząc na siostrę, której zmartwienia i troski uśmiechu z twarzy spędzić nie zdołały. Józef nie miał jeszcze czasu dostrzedz głębokich śladów, jakie wiek, niedostatek i nieszczęścia wryły na twarzy starca. Emmy pobiegła do drzwi na powitanie brata i szepnęła mu kilka słów na ucho, żeby go uprzedzić o śmierci matki i zalecić unikanie tego bolesnego przedmiotu w rozmowie z ojcem. Ale napróżno serce córki chciało oszczędzić ojcu boleści; pierwsze jego słowa o ciężkiej dla niego stracie zostały obfitemi łzami przerwane. Wzruszenie jest zaraźliwe, więc sam urzędnik kompanji indyjskiej spostrzegł się nawet że dawno już nie był w tak poważnem jak obecnie usposobieniu.
Kiedy Józef wsiadł do powozu i do hotelu odjechał, Emmy uściskała ojca zapytując go z tryumfem czy nie miała słuszności twierdzić że brat jej zachował serce poczciwe.
W samej rzeczy, młody Sedley dotknięty niedostatkiem rodziny, idąc za popędem pierwszego uczucia, oświadczył że nigdy ojca i siostry nie opuści, wszystko co ma z niemi dzielić będzie i dom swój ofiaruje do pokąd Amelja nie zostanie sama gospodynią w swoim własnym domu.
Na te słowa biedna Emmy opuściła głowę na piersi i rzewnemi zalała się łzami. Po rozmowie z młodą swoją powiernicą miss Mary, w dzień przybycia majora Amelja zrozumiała znaczenie tych wyrazów. Szczebiotliwa Polly nie mogła zatrzymać przy sobie odgadnionej tajemnicy, i opowiedziała Amelji jak major zadrżał na widok wielebnego Binney’a, i jak później nie umiał ukryć swej radości kiedy się dowiedział że pastor już żonaty.
— Czyż pani nie uważała — mówiła Polly do Emmy — co się z nim działo kiedy go pani zapytała czy już żonaty; z jakiem oburzeniem zawołał: Któż to śmiał coś podobnego myśleć? Trzeba było widzieć jak on patrzył na panią, jak przez jedną chwilę oka z pani nie spuścił. On, ja jestem przekonaną że włosy mu pobielały dla tego tylko że myślał ciągle o pani.
Amelja podniosła głowę, spojrzała na zawieszone nad łóżkiem portrety męża i syna, i rozkazała stanowczo swojej protegowanej żeby jej nigdy a nigdy o tem nie wspominała. Major Dobbin był najlepszym przyjacielem jej męża, życzliwym jej i syna opiekunem, zdolnym do największych poświęceń; kochała go zatem jak brata, ale kobieta która miała takiego jak ona męża (tu znowu oczy jej szukały wizerunku na ścianie), nie może nigdy pomyśleć o powtórnych związkach.
Biedna Polly westchnęła: przypomniała sobie młodego chirurga Tom’a Kins, który dotąd rzucał na nią ogniste spojrzenia w kościele, aż podbił ostatecznie jej serce. Polly obawiała się suchot dla niego, bo był bardzo szczupły i miał rumieńce na policzkach jakby wypieczone; ale na wypadek gdyby śmierć zabrać go chciała, Polly była już zdecydowaną co do dalszych swoich projektów.
Wiadomość o uczuciu, jakie major żywił dla Emmy, nie obudziła w niej ani wstrętu, ani pogardy. Bo i któraż z kobiet mogłaby się gniewać za tak szlachetne, wzniosłe i szczere przywiązanie? Nie ośmielając swego wielbiciela, Amelja mogła zachować dla niego szacunek i prawdziwą przyjaźń, na jaką zasługiwało tak piękne i stałe poświęcenie; byleby to uczucie głęboko było ukryte i niczem się nie zdradzało... o! wówczas znalazłby on zawsze u niej szczere i serdeczne przyjęcie. Ale jeżeliby kiedykolwiek zechciał przed nią serce swoje otworzyć, wtenczas mu powie żeby nie żywił nadziei, które nigdy urzeczywistnić się nie mogą.
Po tej rozmowie z miss Polly, Amelja uczuła jakąś wewnętrzną radość, dawno już jej nieznaną.
— Chwała Bogu — myślała sobie — że on się nie żeni z miss O’Dowd. Siostra pułkownika O’Dowd nie ma tej delikatności uczuć, jakąby żona majora Willjama mieć powinna.
Z wszystkich znajomych panien Emmy nie znalazła w myśli ani jednej, któraby wartą była Willjama; miss Binney — zła i stara; mała Polly — za młoda i niewyrobiona, słowem każdej miała coś do zarzucenia.
Zainstalowany wygodnie u Slaghtera, blisko wszystkich teatrów, Józef byłby tam spędził zapewne całe lata błogiego żywota z fajką; kturej nie opuszczał ani na chwilę, gdyby major nie dokuczał mu przypominaniem obietnic, i gdyby go nie naglił do zabrania ojca i siostry do siebie, Józef był miękki jak wosk; wszystko z nim zrobić można było; Dobbin zaś — jak wiemy — więcej brał do serca interesa przyjaciół aniżeli swoje własne. Wysoki dygnitarz cywilny został bardzo prędko ślepym narzędziem w ręku majora, który swej władzy, oddajmy mu tę sprawiedliwość — do najlepszych tylko celów używał. Józef nie stawił najmniejszego oporu przyjacielowi swemu, gdy ten kazał mu to lub owo kupić, sprzedać lub darować. Indjanin Loll Jewab stał się przedmiotem naigrawań ulicznej gawiedzi, został więc natychmiast — za poradą majora — odesłany do Kalkuty; przed wyjazdem wszakże nauczył swego pana nakładać fajkę i różne indyjskie naboje przyrządzać. Najulubniejszem zajęciem Józefa było pilnować wykończenia powozu, zamówionego wspólnie z majorem u sąsiedniego karetnika. Tymczasem najął inny powóz, kupił parę koni, odwidzał swoich znajomych z Indji i często przejeżdżał się z Amelją w parku. Wówczas to i nasz major chętny brał udział w spacerach. Niekiedy też Amelja wyjeżdżała z ojcem zabierając z sobą miss Clapp, uszczęśliwioną że mogła się pokazać młodemu chirurgowi w tak pięknym powozie, a zawsze żółtym owinięta szalem.
Nie długo po pierwszej wizycie Józefa w Brompton, tkliwa i rorzewniająca scena zaszła w skromnym domku gdzie rodzina Sedleyów dziesięć lat życia spędziła. Pewnego poranku najęty powóz Józefa zatrzymał się przededrzwiami dla zabrania ojca i córki z domu, do którego wracać już nie mieli. Potoki łez wylane przez gospodynię domu i jej córkę należą bez wątpienia do najszczerszych, jakieśmy w ciągu tego opowiadania widzieli. Dziwić się temu nie można wiedząc że przez tak długi czas ścisłych i codziennych stosunków nikt w domu nie słyszał jednego niemiłego słowa z ust Amelji. Zawsze ta sama cierpliwość, słodycz i wyrozumiałość dla drugich, nawet wtenczas kiedy mistress Clapp ostro się dopominała o pieniądze należne jej za pomieszkanie. W obecnej właśnie chwili pani Clapp wyrzucała sobie cierpkość swoją dla tak łagodnej, anielskiej jak Amelja istoty, i szczerze zalewała się łzami kiedy na zamkniętej okiennicy przylepiała za pomocą opłatków napis z oznajmieniem że małe pokoiki są do wynajęcia. „Nigdy — myślała sobie — nie będę już miała takich lokatorów.“ Przeczucia jej sprawdziły się, niestety! Mistress Clapp nieraz oburzała się później na uczciwość swoich lokatorów; szukała nawet odwetu okładając ich kontrybucjami za herbaty, szynki i pieczyste; różnie potem było; jedni krzywili się i burczeli, drudzy nie płacili wcale, a wszyscy co prędziej się wynosili. W każdej pogodnej okoliczności pani Clapp z żalem wspominała dawnych swoich lokatorów.
Co zaś do miss Mary, to smutek tej dziewczyny przy odjeździe Amelji był tak ciężki, że go opisywać nie mamy odwagi. Od swego dzieciństwa nigdy jednego dnia nawet nie było bez Amelji i silnie się do niej była przywiązała. Kiedy powiedziano że powóz zajechał żeby mistress Osborne zabrać, biedna Polly rzuciła się w objęcia Amelji i zemdlała. Amelja kochała miss Mary jak córkę; przez jedenaście lat prawie powierzała jej wszystkie swoje myśli i zmartwienia, pożegnanie zatem musiało być dla stron obu smutne. W końcu stanęło na tem że Mary będzie często odwidzać Amelję w obszernem mieszkaniu, które teraz zajmować miała, gdzie — według twierdzenia miss Clapp — nigdy nie będzie tak szczęśliwą jak w małym domku przy ulicy Brompton.
Życzylibyśmy sobie żeby miss Clapp myliła się tym razem, bo w tem skromnem mieszkaniu Amelja bardzo nie wiele chwil szczęścia i spokoju przeżyła: przeciwnie, możnaby powiedzieć że los zawzięcie ją tam prześladował. Jeżeli więc teraz wypadło jej czasem wejść do tego domu, to jakże boleśnie ściskało się jej serce! Jakże niemiły musiał być dla niej widok kobiety, od której nieraz znosiła tyle nieprzyjemnych wymówek, zrzędzeń prostackich, lub grubej poufałości, niemniej przykrej zapewne jak same obelgi. Dziś z polepszeniem losu Amelji, głos pani Clapp coraz więcej nabierał słodyczy w oświadczeniach gotowości do usług lub w przypomnieniach oddanych dawniej niby dowodów życzliwości, ale i ta zmiana nie robiła Amelji zbyt wiele przyjemności, Mistress Clapp nie miała dosyć słów na wyrażenia swego zachwycenia pięknością domu i umeblowania. Każdą suknię Amelji brała w rękę, próbowała gatunek materji i oznaczała cenę, zapewniając że dla mistress Osborne nie ma nic dosyć pięknego i nic nadto kosztownego, czegoby sobie odmówić powinna. Słuchając tych płaskich pochlebstw, Emmy mimowolnie przypomniała sobie że z tych samych ust słyszała bardzo często obelżywe i boleśne wyrazy, że ta sama pani Clapp najgorzej ją przyjmowała kiedy Amelja zmuszoną była prosić o odroczenie terminu wypłaty; że ta sama kobieta — nakoniec — dotkliwie wyrzucała jej marnotrawstwo, ile razy biedna wdowa kupiła jakieś łagodzące pastylki dla chorej matki lub ojca.
Ile ciężkich boleści wypełniało życie Amelji tego nigdy zapewne nikt wiedzieć nie będzie; żadne bowiem cierpienie skargi z jej ust wyrwać nie zdołało. Jakże niewinnych nieraz używała wybiegów żeby oddalić każdą okoliczność, któraby przypomnieć mogła jej ojcu że on jest główną przyczyną nieszczęść jakie ich dotykały.
Słusznie utrzymują że nie ma złego coby na dobre wyszło. W samej rzeczy biedna miss Mary tak silnie uczuła rozstanie się z przyjaciółką, że musiano wezwać do niej młodego chirurga, którego starania pozwoliły chorej przyjść prędko do siebie. Emmy opuszczając Brompton zostawiła Polly na pamiątkę wszystkie sprzęty swego mieszkania, z wyjątkiem portretów wrzących nad jej łóżkiem i starego fortepianu, który miał dla niej pamiątkową wartość, pomimo brzęczących dźwięków, jakie z trudnością wydawał, na tym to fortepianie, Amelja brała w dzieciństwie pierwsze lekcje muzyki, zresztą, był to zawsze drogi dla niej dar rodziców, jedyny sprzęt ocalony z domowego rozbicia i prawie ofiarowany jej powtórnie.
Major pomagał właśnie przyjacielowi w urządzaniu nowego pomieszkania, kiedy zobaczył z żywem zadowoleniem dobrze mu znany fortepian niesiony przez tragarzy. Amelja kazała postawić go w swoim pokoju, przyległym do pokoju ojca, gdzie staruszek całe wieczory przepędzał. Widząc to major nie mógł się powstrzymać żeby nie przemówić do Amelji tonem trochę sentymentalnym.
— Jestem niezmiernie szczęśliwy że pani tak starannie ten fortepian zachowałaś. Obawiałem się właśnie że pani zupełnie o niego dbać już nie będzie.
— To jest może jedna z najdroższych dla mnie pamiątek na świecie, odpowiedziała mistress Osborne.
— Czy doprawdy? — zapytał Dobin.
Jakkolwiek major niegdy nie mówił o tem że fortepian był przez niego kupiony, zdawało mu się jednak że Amelja nie mogła nie wiedzieć komu zawdzięcza zachowanie tej pamiątki.
Już chciał rzucić pytanie, które miał tyle razy na ustach, kiedy Amelja dodała:
— Cóż w tem dziwnego; czyż nie on dał mi ten fortepian?
— Ah! nie wiedziałem — odrzekł major widocznie zmieszany.
Emmy nie zauważyła z początku ani zmieszania majora, ani dziwnego wyrazu, jaki twarz jego przybrała; ale kiedy później przypomniała sobie to wszystko, po krótkiej rozwadze przyszła do smutnego przekonania, że to nie Jerzy — jak sobie wyobrażała zawsze — ale Willjam ofiarował jej fortepian. Więc to, co przez tyle lat było dla niej najdroższym skarbem, jedyną po Jerzym spuścizną, nie pochodziło od tego, kogo nad życie kochała. Ileż to razy fortepian ten odzywał się do niej smutno, żałośnie, kiedy z myślą o Jerzym i ze łzami w oczach siadała przy nim ażeby dźwiękami wskrzesić umarłą dla niej przeszłość. Pamiątka, wczoraj jeszcze dla niej tak droga, dziś już w jej oczach nie miała żadnej wartości. W parę dni po tem smutnem odkryciu ojciec Amelji prosił ją żeby zagrała, ale Amelja wymówiła się bolem głowy, dodając że fortepian zupełnie jest zrujnowany i grać na nim prawie niepodobna, tak jest brzęczący i fałszywy.
Nie długo potem Amelja wyrzucała sobie egoizm i grubą niewdzięczność, której się dopuściła, nie względem Willjama wprawdzie, ale względem jego fortepianu. Żal jej było majora, postanowiła więc błąd swój naprawić.
Wieczorem kiedy byli zebrani w salonie, a Józef wierny swemu zwyczajowi chrapał w fotelu, Amelja rzekła nieśmiało do majora:
— Winnam pana przeprosić.
— Jakto? Za co? zapytał Dobbin.
— Ale... za ten fortepian... nigdy nawet nie podziękowałam panu, chociaż już tyle lat minęło jak mi go dałeś... jeszcze przed moim ślubem... zawsze myślałam że go mam od kogo innego... Dziękuję panu serdecznie, panie Willjamie.
Kończąc te słowa podała majorowi rękę; biedna kobieta była tak wzruszona że oczy jej łez były pełne.
Dobbin nie mógł już dłużej ukrywać tego co mu na sercu ciężyło.
— Ameljo, Ameljo! — powiedział — kiedy ci ofiarowałem ten fortepian, kochałem cię tak, jak cię dziś jeszcze kocham, bo muszę ci to wyznać nakoniec. Uczucie to obudziło się we mnie w chwili kiedym cię pierwszy raz zobaczył, kiedy Jerzy zaprowadził mnie do twoich rodziców, żeby mnie swojej narzeczonej przedstawić. Pamiętam jak dziś tę młodą dziewczynkę w białej sukience z rozpuszczonemi włosami, wbiegającą do pokoju z piosnką na ustach. Wieczorem byliśmy wszyscy w Wauxhalu; odtąd o jednej tylko myślałem kobiecie. O! tak, w ciągu dwunastu lat nie było ani jednej godziny żebym o niej nie myślał. Wyjeżdżając do Indji przyszedłem jej to wyznać, ale znalazłem taki chłód, taką obojętność, że odwagi mi brakło. Widziałem dobrze że ani moja obecność ani wyjazd nie mogły cię zupełnie obchodzić.
— O! ja byłam niewdzięczną, to prawda! — odpowiedziała Amelja.
— Nie, nie; ale obojętną! — mówił major tonem rozpaczliwym. Jakież zresztą miałem prawo marzyć o wzajemnem uczuciu? Dziś wiem już dobrze co mi pozostaje. Rozumiem że pani masz serce zranione, dowiedziawszy się od kogo fortepian pochodzi. Teraz tylko proszę żebyś mi przebaczyć chciała chwilę zapomnienia; nigdybym się nie ośmielił do tego wyznania, gdybym był nie sądził że stałość i tyloletnie poświęcenie mają jakąkolwiek wartość i za mną przemówić mogą.
— To pan jesteś teraz okrutny i niesprawiedliwy, kiedy możesz mie tak boleśnie dotykać — odezwała się Amelja coraz więcej się ożywiając. — Jerzy był moim mężem na ziemi i jest nim dziś, chociaż go na tym świecie już nie ma. Jakżebym mogła kochać kogo innego, kiedy należę zawsze do niego tak dziś, jak i wtenczas, kiedy pan mnie pierwszy raz widziałeś, panie Willjamie. On mnie nauczył cenić twoją szlachetność i kochać cię jak brata. Bo czyż nie byłeś pan prawdziwym moim przyjacielem i opiekunem mego dziecka? Nie było ofiary, przed którąbyś się pan cofnął dla nas! O! mój najlepszy przyjacielu, gdybyś był wrócił tu o kilka miesięcy pierwej, możebyś mi oszczędził ciężkiej boleści rozłączenia się z moim synem. Mój Boże! myślałam że tego przeżyć nie potrafię; modliłam się, wzywałam cię myślą kiedy mnie dziecko zabierano. O! kochany panie Williamie, Żorż ma czystą i szlachetną duszę; kochaj go i bądź jego i moim przyjacielem!...
Amelja umilkła, wzruszenie nie dozwoliło jej mówić; oparła głowę o ramię majora który objął ją jak dziecko i pocałował w czoło.
— Możesz być pewna, Ameljo że nigdy się dla was nie zmienię! — powiedział. — Nie żądam w zamian nic więcej, oprócz życzliwości. Pozwól mi tylko żebym mógł tu pozostać i często cię widywać!
— O tak! — odpowiedziała Amelja.
Zacny major cieszył się że wolno mu będzie ją widywać, a może i marzyć o lepszej przyszłości, jak mały uczeń, kiedy nie mając grosza w kieszeni, może wzdychać i przypatrywać się do woli ciastkom przy oknie piekarza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.