Targowisko próżności/Tom III/XIV.2

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Dwa gasnące światełka
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.[1]
Dwa gasnące światełka.

Zaledwie kończyła się żałoba po pani Sedley, i Józef zrzucił z siebie czarne suknie a zaczął przywdziewać jaskrawe kolory, w których najwięcej gustował, kiedy zdrowie starego Sedley’a zaczęło wzniecać obawy w tych, co go otaczali. Łatwo było przewidzieć że staruszek połączy się wkrótce z towarzyszką, która go w ostatecznej wyprzedziła pielgrzymce.
— Stan mego ojca — mawiał Józef w klubie — nie pozwala mi przyjmować was tak jakbym sobie życzył, a przynajmniej zmusza mnie odłożyć to na rok następny: ale przychodźcie do mnie, moi panowie, o wpół do siódmej wieczorem, jak tylko możecie, a zrobicie mi tem prawdziwą przyjemność. Będziecie tylko musieli poprzestać na tem co zastaniecie, z góry was uprzedzam, wybaczcie.
Tym sposobem Józef wypróżniał butelki Bordeaux w gronie kilku przyjaciół, cicho i bez hałasu, podczas gdy na górnem piętrze ojciec jego gasnął powoli. Po objedzie zasiadano do zielonego stolika, major czasem brał także karty do ręki, a mistress Osborne ukazywała się na chwilę niekiedy, jeżeli chory, którego pilnowała ciągle, usnął tym lekkim snem, jaki nawiedza zwykle ludzi starych kiedy już życie ucieka.
Starzec nieustannie pytał o córkę i wtenczas tylko czuł się szczęśliwym i spokojnym kiedy widział Amelję przy sobie. Od nikogo nie chciał przyjąć lekarstwa ani posiłku tylko od córki, której jedną myślą było osłodzić ostatnie chwile drogiego dla niej życia. Postawiła łóżko swoje obok drzwi prowadzących do pokoju ojca i przybiegała do niego jak tylko się poruszył; ale złamany chorobą i cierpieniem starzec nie jedną bezsenną godzinę nieruchomie przepędził, żeby nie przerywać spoczynku swego opiekuńczego Anioła.
Nigdy jeszcze Sedley nie czuł tak żywego dla córki przywiązania, jak teraz na widok cichego, ale ciągłego poświęcenia, które wypełniało całe życie tej kochającej i rzadkiej istoty.
— Nie jest że to promień słońca wchodzący do po koju chorego? — mówił do siebie Dobbin widząc Amelję spieszącą do biednego starca.
— O! trzeba być ślepym lub zimnym jak lód żeby nie dostrzedz wyrazu miłości i współczucia na twarzy kobiety karmiącej dziecię, lub siedzącej przy łóżku chorego! Amelja, otaczając tysiącznemi staraniami swojego ojca, jaśniała tą słodyczą i dobrocią, która — można powiedzieć — wiele piękność przewyższa.
Wtenczas dopiero w sercu starego ojca zagoiła się bolesna rana, którą przez kilka lat starannie ukrywał; wtenczas dopiero zapomniał wszystko co mu tak długo na sercu ciężyło, kiedy nieraz podczas nocy bezsennych razem z żoną oskarżał córkę o oddanie się szalonej miłości dla syna i nierozsądnemu smutkowi po rozstaniu się że była obojętną na niedolę starych nad grobem stojących rodziców. Kiedy się chwila ostatnia zbliżała, stary Stedley uczuł dopiero niesprawiedliwość tych wyrzutów, znoszonych zawsze z cierpliwością i rezygnacją. Pewnego wieczora Emmy weszła jak zwykle na palcach do pokoju ojca. Starzec nie spał: pilno mu było zrzucić ciężar z serca; wyciągnął do niej zimną rękę i rzekł:
— Ach! Emmy przebacz, byłem bardzo niewdzięczny i niesprawiedliwy względem ciebie.
Amelja klęczała modląc się przy łóżku chorego, który podobnież modlił się myślą i ściskał ciągle rękę córki. Obyśmy, miły czytelniku, w podobnej chwili znaleźli również tak czyste serce, któreby swoje modlitwy z naszemi łączyło!
Cała przeszłość może stanęła mu wówczas przed oczyma i powodzenie w początku karjery, następnie świetne czasy dostatków, a w końcu ruina i upadek na ostatnie lata bez żadnej innej nadziei jak śmierć, która niebawem zabrać go miała. Nie było już czasu myśleć o przełamaniu nieubłaganego losu, który zniweczył wszystkie nadzieje i dał w udziele niedostatek i hańbę. Za sobą zostawiał zawody i cierpienia, przed nim... śmierć. Powiedz mi, łaskawy czytelniku, jaki los wydaje ci się znośniejszym: umrzeć wśród szczęścia i chwały, czy zakończyć życie w nędzy i upokorzeniu? Opływać w dostatki i uledz ogólnemu prawu natury, czy też zejść z tego świata kiedy się bitwę przegrało? Jakże dziwnego uczucia musi doznawać ten, który doczekał chwili, kiedy sobie powiedzieć może: Jutrzejsze zwycięstwo lub porażka mało już mnie obchodzi! Jutro słońce wschodzić będzie jak zwykle, ludzie tysiącami spieszyć będą tam, gdzie ich obowiązek lub zabawa powołuje, i nikt nawet nie spostrzeże że mnie już nie ma w szeregach.
Jakoż rzeczywiście nadszedł dzień kiedy każdy z ludzi, porwany prądem zabawy lub interesów, szedł naprzód, nie zważając nawet że starego Sedley’a w tłumie brakowało. Był już wolny od walki z losem i nie potrzebował żadnych tworzyć planów, ani żywić nadziei. Nie pozostawało mu nic więcej jak zająć miejsce w cichem ustroniu cmentarza w Brompton, obok swej wiernej towarzyszki.
Józef, major Dobbin i Żorż odprowadzili zwłoki starca na miejsce wiecznego spoczynku. Józef przybył na pogrzeb umyślnie z Hotelu Podwiązki w Richmond, gdzie kilka dni po zgonie ojca przepędził; nie chciał bowiem po tak smutnym wypadku zostawać w domu. Emmy pełniła swoje obowiązki do końca. W smutku jej było coś dziwnie uroczystego, ale duch nie upadał. Myśląc że i na nią kiedyś kolej przyjdzie, pragnęła tylko umierać z takim spokojem, z taką pogodą w duszy, jak ojciec, którego ostatnie chwile tchnęły wiarą, rezygnacją i poddaniem się wyrokom Opatrzności.
Stary Sedley trzymał rękę córki w tej uroczystej chwili, a jeżeli wspominał o boleściach minionych, to życia nie żałował, zapewne i śmierci się nie lękał.
Gdybyśmy się w tym samym czasie do Russel Square przenieśli, usłyszelibyśmy tam starego Osborn’a mówiącego do Żorża te słowa:
— Chcesz wiedzieć co może praca, zasługa, zdrowe zapatrywanie się na rzeczy i wprawa w prowadzeniu interesów? Patrz na mnie! Porównaj co ja zrobiłem żeby dojść do kredytu, jaki mam wszędzie, z pięknemi spekulacjami pana Sedley’a, które go do brakunctwa przywiodły. A jednak przed dwudziestu laty jego finansowa pozycja była lepsza od mojej, bo miał o dziesięć tysięcy funtów szterlingów więcej odemnie.
Miss Osborne i rodzina Clapp odwidzili Amelję po stracie, jaką poniosła, ale nikt więcej nie wspomniał o panu Sedley, a świat zapomniał że kiedyś żył człowiek tego imienia.
Pochwały oddawane majorowi Dobbin przez pułkownika Buckler’a wywoływały — jak już z opowiadania Żorża wiemy — uśmiech pogardy i niedowierzania na ustach starego Osborn’a. Później jednak pochwały te były wygłaszane przez inne wiarogodne osoby, a kiedy nakoniec imię majora znalazło się na liście osób przyjmowanych w salonach arystokratycznych stolicy, stary nasz arystokrata z Russel-Square musiał odtąd majora wyżej w opinji swojej postawić, i usposobienie swoje, pomimo pierwotnego wstrętu, znacznie złagodzić.
Obowiązki majora, jako opiekuna Żorża, wprowadziły go w bliższe stosunki że starym Osbornem. Ztąd wynikało że ci panowie musieli się od czasu do czasu widywać. Pewnego dnia, kiedy major zdawał Osbornowi rachunki z wydatków Amelji i jej syna, stary dopatrzył się, nie bez wewnętrznego zadowolenia, że Dobbin większą część funduszów, obróconych na życie wdowy i jej syna, wyjął z własnej kieszeni.
Zmuszony do dania dokładniejszych wyjaśnień, nie umiejący kłamać major, czerwienił się, plątał się w mowie i nakoniec — prawdę wyznał.
— To małżeństwo — mówił on — było, mogę powiedzieć, mojem dziełem. Tu Osborne zmarszczył brwi a major tak ciągnął dalej: — zdawało mi się że mój przyjaciel za daleko był zaszedł żeby się mógł cofać bez ujmy honoru; zresztą mistress Osborne tegoby nie przeżyła. Nic zatem naturalniejszego nad to, że kiedy żona mego przyjaciela znalazła się w krytycznem położeniu, miałem sobie za święty obowiązek przyjść jej z pomocą.
— Majorze — odpowiedział Osborne czerwieniejąc i marszcząc brwi znowu — zrobiłeś mi wiele złego, ale pozwól mi uściskać swoją rękę i powiedzieć że jesteś zacnym i uczciwym człowiekiem. Bóg mi świadkiem że nigdy mi na myśl nie przyszło żeby mój wnuk i żona mego syna żyli z twojej łaski.
Dobbin, zmieszany że jego niewinne podstępy na jaw wyszły, ścisnął podaną mu rękę, i starał się zatrzeć w umyśle starego uprzedzenia względem syna przez tyle lat żywione.
— Jerzy — mówił major — miał piękną, i szlachetną duszę. Wszyscyśmy go w pułku kochali, i wszystkobyśmy dla niego zrobić byli gotowi. Dumny byłem jego przyjaźnią, nieraz będąc z nim na przechadzce, czułem się więcej zaszczycony jak gdybym był razem z głównodowodzącym armją naszą. Nie zdarzyło mi się spotkać nikogo ktoby mu dorównał w zimnej krwi i odwadze. Jednem słowem, Jerzy posiadał wszystkie przymioty dzielnego żołnierza.
Opowiedziawszy starcowi niektóre wypadki z życia syna dla uwydatnienia jego wysokiej wartości, major temi słowy zakończył:
— Żorż jest żywym portretem swego ojca.
— Ale do tego stopnia — dodał dziadek — że czasem mimo woli dreszcz mnie przebiega.
Major był zaproszony parę razy na objad do pana Osborna’a, a było to jeszcze w czasie choroby biednego Sedley’a. Po objedzie rozmowa toczyła się przez cały wieczór o poległym bohaterze, o jego zasługach i doskonałościach. Pan Osborne podnosił męstwo syna i wychwalał jego czyny, które okrywały blaskiem chwały całą jego rodzinę. Nigdy jeszcze stary nie był tak dobrze usposobiony dla syna; major cieszył się serdecznie, bo to zdawało się zapowiadać przebaczenie i zapomnienie wszystkiego. Osborne zaczął nawet nazywać majora po imieniu, tak jak to dawniej bywało kiedy Jerzy i Dobbin kolegowali z sobą. Major był uszczęśliwiony i liczył już z pewnością na bliskie pojednanie.
Nazajutrz przy śniadaniu miss Osborne zaczęła robić złośliwe uwagi — z cierpkością jej wiekowi właściwą o powierzchowności, układzie i ruchach majora. Pan Osborne przerwał jej mowę:
— Ej, moja kochana — odrzekł — przyznaj się że nie odrzuciłabyś go, gdyby ci tylko słowo powiedział, ale to są winogrona zielone, jak mi się zdaje. A potem: major nie jest tak brzydki jakby można było myśleć słysząc to, co mówią.
— Doskonale, wybornie, mój dziaduniu, odezwał się Żorż z miną aprobującą zdanie Osborn’a.
Potem zbliżył się do dziadka figlarnie, spojrzał na niego z uśmiechem i ściskał go serdecznie. Wieczorem Żorż opowiedział to zajście matce, która przyznała mu że bardzo dobrze zrobił.
— Baz wątpienia — mówiła do syna — jest to człowiek z sercem pełnem poświęcenia i najdelikatniejszych uczuć; ojciec twój niezmiernie go cenił.
Nadejście majora wywołało na twarz Amelji lekki rumieniec. Mały trzpiot powiększył zmieszanie matki opowiadaniem majorowi całej przygody, zaczynając od końca.
— Ależ pan nic nie wiesz o tem — prawił dalej — że ja znam jedną panienkę, któraby z chęcią majorową została. A panienka taka jakich mało: cera i płeć prześliczna, czoło wysokie, i od rana do wieczora zajęta łajaniem sług i zrzędzeniem na wszystko i na wszystkich.
— Któż to jest? — zapytał Dobbin.
— Moja ciotka Osborne, dziadunio sam jej to posiedział. To będzie wyborne, Dob, jak ja będę cię wujem nazywał.
Słaby głos chorego Sedley’a, który z sąsiedniego pokoju wołał Amelji, przerwał ten żart małego Żorża.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości że w usposobieniu starego Osborna wielka zachodziła zmiana. Często zapytywał Żorża o zdrowie wuja i śmiał się kiedy malec naśladował głos jego i pospiech łapczywy z jakim Józef zupę zwykle jadał. Nieraz zaś kończył tą uwagą:
— Przestań Żorż, to nie dobrze żeby dzieci wyśmiewały swoich krewnych. — Potem zwracając się do córki: — Miss Osborne, proszę cię, jak wyjedziesz na przechadzkę, wyrzucisz mój bilet wizytowy panu Sedley; nie byliśmy nigdy źle z sobą.
Po wspólnej wymianie biletów Józef i major odebrali zaproszenie na najwystawniejszy i najnudniejszy objad, jaki kiedykolwiek był dany przez pana Osborne. Wszystkie srebra stołowe z szaf powyjmowano, towarzystwo najlepsze sproszono. Józef prowadził do stołu miss Osborne, która wracając do salonu bardzo uprzejmie z nim rozmawiała, rzuciwszy zaledwie parę słów majorowi, chociaż ten przy objedzie siedział między nią i jej ojcem i mocno był przez cały ten czas zmieszany. Józef oświadczył głosem uroczystym że nigdy w życiu nie jadł lepszej żółwiej zupy, i zapytywał pana Osborna zkąd ma tak dobrą maderę.
— To wino kupione na licytacji po panu Sedley, szepnął z cicha lokaj gospodarzowi domu.
— Mam już to wino od dawna w mojej piwnicy, odpowiedział Osborne — dosyć mnie to drogo kosztuje! — Jednocześnie schylił się do sąsiada swego z drugiej strony i powiedział mu na ucho: — Wino to pochodzi z piwnicy jego szanownego ojca.
Osborne zapytywał kilka razy majora o swoją synowę. Czytelnik łatwo się domyśli że major zawsze miał coś do powiedzenia w tym przedmiocie. Mówił szeroko o przywiązaniu Amelji dla męża, o czci, z jaką zawsze pamięć o nim zachowuje, o poświęceniu dla starych i chorych rodziców, rezygnacji w znoszeniu cierpień, i nakoniec — o szlachetnych popędach serca, któremi zwykle się kieruje w wszystkich okolicznościach życia.
— O! pan nie zdołasz wyobrazić sobie męczarni jakie ta kobieta przetrwała w swem życiu, mówił Dobbin drżącym głosem; co do mnie, jestem mocno przekonany że pan się wyleczysz z swoich niesłusznych uprzedzeń. Jeżeli mistress Osborne zabrała panu syna, to w zamian oddała mu swego, a mogę panu upewnić że jakkolwiek pan kochałeś swego Jerzego, to jednak nie ma przywiązania, któreby dorównać mogło temu, jakie ona ma dla swego dziecka.
— Panie Willjamie, jesteś pan z gruntu poczciwym człowiekiem, powiedział Osborne.
Dotąd nigdy na myśl Osbornowi nie przyszło że Amelja mogła cierpieć rozłączając się z dzieckiem, chociaż wiedziała że mu na niczem nie zbywa i że los jego zupełnie jest zapewniony. Teraz więc pojednanie stawało się coraz więcej prawdopodobnem; serce Amelji biło gwałtownie na samą myśl spotkania się z ojcem Jerzego; biedna kobieta obawiała się ogromnie tej chwili, która jenakże nie nastąpiła z powodu choroby, a później śmierci pana Sedley’a. Ten ostatni wypadek silne zrobił wrażenie na umyśle pana Osborna, u którego upadek sił fizycznych i moralnych z każdym dniem prawie stawał się widoczniejszym. Lekarz, widząc go cierpiącym znacznie i zmienionym, oświadczył że puszczenie krwi i podróż morska są choremu nieodbicie potrzebne; ale pan Osborne rady tej nie przyjął, oba proponowane środki odrzucił i sprowadził prawników dla zrobienia może pewnych zmian w testamencie.
Jednego poranku pan Osborne nie przychodził na śniadanie dłużej niż zwykle. Służący wszedł do pokoju pana i znalazł go leżącego na podłodze. Uwiadomiono natychmiast o tem miss Osborne i sprowadzono lekarzy. Postawienie baniek wróciło w części przytomność choremu, który pomimo ratunku czwartego dnia skończył życie. Lekarze ustąpili miejsca czarnym przedsiębiorcom obrzędów pogrzebowych. Wszystkie okiennice od ulicy były pozamykane. Bullock przyleciał z miasta w największym pośpiechu.
— Ileż zostawił temu małemu błaznowi — pytał Bullock sam siebie; nie może być żeby mu zapisał połowę majątku; musiał całą fortunę na trzy równe części podzielić.
Nie jednemu ze znajomych nasuwało się inne jeszcze pytanie: Co nieboszczyk chciał powiedzieć przed śmiercią, kiedy napróżno mówić usiłował? Może chciał zobaczyć Amelję i schodząc ze świata pojednać się z tą, która jego syna tak gorąco kochała. Przypuszczenie to nabiera tem więcej prawdopodobieństwa, że w testamencie nie było śladu tej nienawiści, która tak długo serce jego napełniała.
Po śmierci pana Osborn’a znaleziono w kieszeni jego szlafroka list z wielką czerwoną pieczęcią, pisany do ojca przez Jerzego w przeddzień bitwy pod Waterloo. Widać że stary przejrzał także i inne papiery odnoszące się do tej sprawy, bo klucz od szkatułki, w której schowane były, znajdował się jeszcze w jego kieszeni, i pieczęcie na kopertach świeżo złamane były. Możnaby przypuszczać że to się stało w nocy poprzedzającej atak apoplektyczny, kiedy służący przynosząc mu herbatę, zastał go nad otwartą księgą Pisma świętego, w czerwony safjan oprawną.
Po otworzeniu testamentu okazało się że połowa fortuny była przeznaczona dla wnuka; resztą zaś dwie siostry podzielić się miały. Pan Bullock mógł dalej prowadzić interesa na wspólne imię wszystkich spadkobierców, albo — gdyby mu się podobało — wycofać z obrotów handlowych część kapitału, na jego żonę przypadającą. Ze schedy Żorża był zapewniony dożywotni roczny dochód pięciuset gwinei na korzyść jego matki: „wdowy po moim ukochanym synu Jerzym“, jak się starzec w testamencie wyraził. Amelja przytem na mocy ostatniej woli zmarłego, w tymże dokumencie wyrażonej, miała prawo zabrać syna do siebie.
Egzekutorem testamentu naznaczony był major Dobbin: „przyjaciel mego ukochanego syna“. „Jako dowód wdzięczności za szlachetną pomoc z własnych funduszów niesioną, proszę go o przyjęcie sumy odpowiedniej na kupienie stopnia pułkownika, jeżeli nie zechce obrócić jej na inny użytek.“
Amelja dowiedziawszy się że ojciec jej męża umarł nie zachowując do niej żadnego żalu, była przejęta najżywszą dla zmarłego teścia wdzięcznością; ale uczucie to granic nie miało kiedy jej powiedziano że może zabrać syna do siebie i że to głównie majorowi zawdzięcza. Amelja teraz dopiero dowiedziała się także o pomocy niesionej przez Willjama w chwilach ciężkich prób, jakie przechodziła walcząc z niedostatkiem, z nędzą prawie. Wówczas to, upadłszy na kolana, jakże gorąco błagała niebios o błogosławieństwo dla tak szlachetnego i wiernego przyjaciela!
Czy nie miała nic więcej oprócz wdzięczności do odpłacenia tak bezinteresownego, tak szczytnego poświęcenia? Zaledwie jakieś cieplejsze uczucie obudziło się czasem w jej sercu, kiedy zdawało się jej natychmiast że widzi postać Jerzego, jak wstaje z grobu i mówi do niej: „Ameljo! do mnie należysz, do mnie jednego tylko, i na wieki.“ Willjam, niestety! znał dobrze najdelikatniejsze odcienia uczuć w tem sercu, które od tylu już lat trafnie odgadywać umiał.
Zadziwiający naprawdę był widok zmiany zaszłej nagle w stosunkach otaczających Amelję, kiedy testament p. Osborna był już wszystkim wiadomy. Widząc podwojoną lub potrojoną uprzejmość okazywaną jej przez dalszych i bliższych znajomych, można było przyjść do wniosku że papiery mistress Osborne poszły znacznie w górę. Nawet słudzy Józefa, którzy dotąd nie spieszyli się z wykonaniem rozkazów Amelji a często odpowiadali jej: Trzeba się pana zapytać“, ci sami słudzy byli dziś gotowi biedz na każdy odgłos dzwonka pani Osborne, bez szemrania i bez złorzeczeń jak to dawniej bywało. Kucharka przestała żartować z starych wypłowiałych sukni mistress Osborne, woźnica przestał mówić że konie dostaną dychawicy jeżeli codzień będą musiały ciągnąć powóz, a raczej szpital na kołach z panią Osborne i jej chorym ojcem. Teraz przeciwnie, nie tylko że zawsze był gotów zaprządz konie do powozu Amelji, ale się obawiał żeby stangret Józefa Sedley’a go nie uprzedził, i upewniał zawsze że stangreci z Russel-Square nie znają dobrze miasta i źle wyglądają na koźle powozu, w którym szlachetna lady siedzi.
Znajomi obojga płci i przyjaciele Józefa tak stali się łaskawi na Amelję — na którą dotąd nie zwracali uwagi, że po dwóch dniach stosy biletów i listów kondolecyjnych wznosiły się na jej stole. Sam Józef nawet, który dotąd lekceważył siostrę i karmił ją z łaski, jakby dla dopełnienia ciężkiego obowiązku, zaczął ją zupełnie inaczej traktować niż przedtem. Zajęty myślą żeby coraz to nowe wynajdywał dla niej rozrywki, mawiał często że chciałby wynagrodzić „temu kochanemu dziecku“ przeszłe nieszczęścia i cierpienia. Teraz czuły braciszek nie spóźniał się nigdy na objad lub śniadanie „żeby siostra na niego nie czekała“, i zapytywał ją codzień jakie ma projekta na wieczór.
Jako opiekunka Żorża, Amelja, za zgodą majora, prosiła pannę Osborne żeby ta zostawała w Russel-Square jak długo zechce; ale miss Osborne grzecznie podziękowawszy bratowej, oświadczyła że smutnoby jej było mieszkać samej w tym domu, wyniosła się do Cheltenham, i zabrała z sobą dwóch służących, odprawiając resztę służby z hojnemi gratyfikacjami. Mistress Osborne zatrzymałaby chętnie starego lokaja, ale ten wolał założyć z swoich oszczędności mały hotelik na swoją rękę. Szczęść mu Boże.
Amelja, po długim namyśle, postanowiła że teraz jeszcze nie zamieszka domu teścia swego. Piękne meble z różanego drzewa, dywany, kandelabry, lustra weneckie i inne sprzęty, zostały starannie opakowane; srebra zaś stołowe u bankiera złożone; dom zamknięty. Wszystko tak zostać miało do czasu kiedy Żorż będzie pełnoletnim.
Pewnego dnia Amelja weszła z synem do tego pustego domu, w którym była po raz ostatni na długo jeszcze przed swoim ślubem. W dziedzińcu leżały resztki słomy od pakowania i obwijania mebli; pokoje były zupełnie puste; ściany nagie; gwoździe tylko świadczyły że kiedyś lustra i obrazy zawieszone tu były. Matka z synem poszli na górę, do pokoju, gdzie — jak Żorż na ucho matce powiedział — dziadunio umarł. Wszędzie pusto i ponuro. Udali się na wyższe piętro i weszli do pokoju ojca Żorża. Te same pustki i grobowe milczenie. Dziecko tuliło się do matki, która w tej chwili o kim innym myślała.
Zbliżyła się do okna, w które nieraz miała długo wzrok utkwiony, żeby zobaczyć syna kiedy po bolesnem z nim rozstaniu przesiadywała godziny całe na ławeczce naprzeciw domu Osbornów. Oczy jej odszukały teraz ponad drzewami Russel-Square stary dom rodziców, gdzie jej tak dobrze było, gdzie wiek dziecinny w błogim przeszedł spokoju. Cała przeszłość stanęła jej żywo w pamięci; gdzież są te dni świąt wesołych, te twarze zawsze uśmiechnięte i radośne, te chwile szczęścia i spokoju, zburzone tak wcześnie troskami i niedolą? Wśród tych drogich wspomnień znalazł także miejsce obraz człowieka, który był jej podporą w nieszczęściu, jedynym przyjacielem i opiekunem.
— Patrz mamo, przemówił Żorż, te litery J. O. wyrznięte brylantem na oknie; nigdy dotąd tego nie zauważałem, bo to nie ja zrobiłem.
— To był pokój twego ojca, przedtem jeszcze nim byłeś na świecie, moje dziecko — odpowiedziała zarumieniona Amelja ściskając syna.
Wracając z Russel Square na Richmond, gdzie dom dla siebie najęła, Emmy nie mówiła ani słowa. W nowo najętym domu Amelja musiała codzień przyjmować adwokatów i różnego rodzaju prawników, którzy znosili wiązki papierów, stosy dokumentów i podawali zapewne okrągłe rachunki za swoje odwiedziny. Pokój osobny był przeznaczony dla majora, przepędzającego tam wiele czasu nad rozpatrzeniem i urządzeniem interesów swego pupila.
Z powodu śmierci dziadka odebrano Żorża z pensji na czas nieograniczony, a pan Veal podjął się ułożyć napis grobowy do umieszczenia poniżej pomnika kapitana Jerzego Osborna w kaplicy Znalezionych Dzieci.
Mistress Bullock, ciotka Żorża, oburzona na małego potwora, który ją pozbawił większej części spodziewago spadku, okazywała w tem wszystkiem najlepsze usposobienie dla bratowej i synowca, pierwsza zbliżyła się do nich, przywożąc jednego dnia do Richmond swoje chorowite dzieci w powozie herbami okrytym. Rodzina Bullocków weszła do ogrodu gdzie Amelja czytała, Józef nalewał wódkę na maliny, a Żorż skakał przez majora stojącego na czworaku i przewróciwszy koziołka, potoczył się pod nogi wchodzących gości. Dzieci miały na sobie ubrania z czarnego aksamitu, oraz kity z piór czarnych przy kapeluszach, i szły obok matki ubranej także w grubą żałobę.
— Wiek jego zupełnie stosowny dla Rózi — pomyślała troskliwa matka, rzuciwszy okiem na siedmioletnią dziewczynkę, poczem głośno się do niej odezwała.
— Róziu, uściskajże swego kuzynka; jakże się masz, mój kochany Żorży? Nie poznajesz mnie, moje dziecko? Wszak jestem twoją ciocią!
— O! bardzo dobrze poznaję, ale nie chcę być ściskanym — odpowiedział Żorż, i uciekł co prędzej wymknąwszy się zręcznie z otwartych już objęć posłusznej kuzynki.
— Czekaj, mały figlarzu, zaprowadź mnie do mamy — wołała mistress Bullock.
Pierwszy to raz od piętnastu lat Amelja spotkała siostrę swego męża, która nie pomyślała nigdy odwidzić bratowej kiedy ta żyła w biedzie i niedostatku.
Wielu innych w tenże sam postąpiło sposób, a między tymi i nasza dawna znajoma, z domu miss Schwartz, przyjechała z mężem i z lokajami w żółtej liberji żeby odwidzić Amelję, dla której dawne w sercu obudziła uczucia. Schwartz zapewne nie przystałaby nigdy kochać Amelji, gdyby ją była ciągle widywała — bo należy oddać jej tę sprawiedliwość — ale jakże chcecie, mili czytelnicy, Londyn jest miastem ogromnem, czy podobna więc znaleść czas na odwidzanie znajomych i przyjaciół? Jeżeli ten lub ów znika ze sfery towarzyskiej, w której żyjemy, to zmuszeni zostać na swojem miejscu, nie możemy się zajmować jego losem i dochodzić tego co się z nim stać mogło. Czyżby inaczej na Targowisku Próżności być powinno?
Zaledwie minął czas naznaczony zwyczajami towarzyskiemi do opłakiwania strat drogich osób, mistress Osborne znalazła się otoczoną osobami dobrego tonu ze świata mody elegancji, niepojmującemi prawie, że mogą być ludzie nieszczęśliwi. Każda z tych dam miała przynajmniej jednego para w swoim rodzie, chociaż mężowie ich zwijali się w City z pustym woreczkiem żeby złapać trochę grosza. Niektóre z nich były bardzo uczone, inne zaś surowe dewotki protestantyzmu i gorliwe zwolenniczki wybrannych przez nie pastorów. Emmy czuła się zupełnie obcą w tem otoczeniu: parę razy zmuszona przyjąć zaproszenie pani Bullock, była tem niezmiernie umęczoną.
Mistress Frydryk Bullock przywłaszczyła sobie prawo protegowania Amelji i obeznania jej z formami wielkiego świata. Narzuciła Amelji swoje szwaczki i magazynierki, przepisała sposób urządzenia domu i niemal jej swobodę osobistą ścieśniała konwencjonalnemi prawidłami. Powóz z herbami Bullocków toczył się ciągle po drodze z Rochampton do Richmond i napowrót. Tym sposobem Amelja odbierała dokładne sprawozdania ploteczek miejskich i intryg dworskich, które ją bardzo mało obchodziły. Józef słuchał tego gadulstwa z wielkiem zajęciem, ale major wynosił się prędko, mrucząc coś do siebie jak tylko tę damę lub jej powóz herbowy z daleka zobaczył.
W nadzei że Amelja odbierze kapitały umieszczone u p. Rawdy, jej bankiera, i złoży je u swego szwagra, państwo Bullock dali świetny obiad dla bratowej, po którym major usnął spokojnie w fotelu. Amelja, obca polityce nie oburzała się chwiejnością pana Peel w sprawie bilu tyczącego się emancypacji katolików, a nawet nie powiedziała kto redagował ostatnią kronikę w Edymburgskim Przeglądzie, nie miała zatem wiele do powiedzenia w prześwietnem kole dam zebranych w wielkim salonie. Wzrok jej błądził po zielonych trawnikach i żwirem wysypanych alejach parku, aż się zatrzymał na oszklonej oranżerji, bogato blaskiem zachodzącego słońca oświeconej.
— Bardzo to dobra osoba, ale... dosyć ubogiej inteligencji — mówiła jedna z tych pań. — Major nadzwyczajnie jest nią zajęty.
— Gdyby jeszcze w dzieciństwie zwracano więcej uwagi na jej ogładę, możeby się było udało trochę ją wyrobić, ale dziś to już zapóźno — dodała druga dama.
— Niech panie zechcą być dla niej pobłażliwe — odezwała się mistres Bullock — jest to wdowa po moim bracie, i dlatego tylko wstawiam się za nią, jakkolwiek żaden w tem interes mną nie powoduje.
— Mistress Bullock jest prawdziwie nieumęczona w swoich zabiegach; zawsze ma jakąś intrygę do przeprowadzenia — mówił Rawdy do swego wspólnika kiedy do domu wracali. Widzę że się bardzo do bratowej umizga, a wszystko to dlatego żeby fundusze pani Osborne od nas do ich kasy przeszły. A potem czy może być coś śmieszniejszego jak to nadskakiwanie małemu Żorżowi, którego zawsze obok swojej wymokłej Rózi sadza.
To interesowane, pełne fałszu i egoizmu towarzystwo, pomimo błyszczącego poloru i pewnej wytrwałości, nie mogło niczem naszej Amelji ku sobie pociągnąć; wielka też była radość Emmy kiedy jej zaproponowano podróż za granicę.






  1. Przypis własny Wikiźródeł W tomie III są dwa rozdziały o numerze XIV.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.