<<< Dane tekstu >>>
Autor William Blake
Tytuł Tiriel
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TIRIEL.
 
I.

Sędziwy Tiriel stanął w bramie swych pięknych pałaców,
Wraz z Myrataną, ongi królową dziedzin zachodnich;
Lecz mrok mu dziś zakrył oczy, a żona umierająca.
Stali przed ongi radosnym pałacem; i taki się podniósł
Głos starca Tiriela, by go słyszeli synowie:


«Przeklęty rodzie Tiriela! Spojrzyjcie na swego ojca;
Wyjdźcie! Spojrzyjcie na tego, który was wypiastował.
Na moich słabych ramionach przyniosłem tu mrącą matkę;
Wyjdźcie, synowie klątwy, patrzcie na śmierć Myratany».

Synowie, od bram swych przybiegłszy, ujrzeli sędziwe ojce.
I syn najstarszy Tiriela potężnym zagrzmi głosem:

«Starcze! niegodny zwać się ojcem dzieci Tirielowych,
Albowiem każda twa zmarszczka i każdy włos twój siwy
Srogie były, jak śmierć, i twarde, jak grób, co cię pożre.
Cóż mnie obchodzą twe klątwy, cóż? ty przeklęty człowieku!
Rabami byliśmy twoimi, nimeśmy ten bunt podnieśli.
Któżby się troszczył dzisiaj o straszną klątwę Tiriela?
Błogosławieństwo twe klątwą, klątwa błogosławieństwem!»

Skończył. Sędziwy starzec podniósł prawicę ku niebu,
Lewą trzymając Myratanę, wijącą się w bolach śmierci.
Rozwarł szerokie kręgi źrenic i takim żorował głosem:
«Nie syny jesteście, lecz żmije, pełzające po kościach Tiriela,
Robactwem śmierci, co się żywi ciałem sędziwych ojców.
Słuchajcie jęków waszej matki! Już nie piastuje przeklętych
Synów, nie jęczy, nie krzyczy, rodząc Heuxosia i Yuve’a.
Słuchajcie, żmije! Jęk śmierci! O tak, straszliwy jęk śmierci!
Karmione jej mlekiem, żmije! karmione jej łzą i troską!

Spojrzyjcie na oczy me ślepe, jako u czaszki śród głazów!
Spojrzyjcie na łysą mą głowę! Słuchajcie żmije, słuchajcie!
Co? Myratano?! ma żono!.. O duchu! O duszo! O ogniu!
Co? Myratano?! Co?! Zmarłaś!? Żmije, Spojrzyjcie! spojrzyjcie!

Żmije odpadły od piersi, wyssawszy ją do suchości.
Przekleństwo na wasze głowy! Sam jej wykopię mogiłę».

To powiedziawszy, jął kopać grób powiędłemi rękoma.
Lecz Heuxos kazał przyjść synom Zazela i kopać grób matki.

«Przestań już, krwawy tyranie, my dla niej grób wykopiemy!
Wzdyć odpychałeś naszą miłość, naszą-ś odpychał strawę,
Gardziłeś suknią, naszem łożem i w naszym domu przytułkiem,
Jak syn Zazela, wolisz błądzić między skałami pustemi!
Cóż twe przekleństwo?! Czyż ono nie spada dziś na twą głowę?
Synów Zazela kto ujarzmił? I oni są przeklęci!
Dziś czujesz to!.. Kop mogiłę i daj nam pogrzebać matkę!»

«Weźcie ją, syny przeklęte! Niech padnie na was gniew boży,
Jak gęsta mgła północy, niech was zadusi na śmierć!
Byście leżeli tu, jak matka! Jak pomiot psi byście legli!
Woń waszych ścierwów niech odgania od was i człeka i zwierzę!
Niech kości wasze bieleją na wieczną, straszną pamiątkę.

Nie! wasza pamięć niech zginie; gdy wasze ścierwa legną,
Cuchnące na okrąg ziemi, niech wicher się zerwie ze wschodu
I niech po synach Tiriela nie pozostawi ni kości.
Grzebcie swą mać! Ja nie mogę pogrzebać klątw Tiriela!!»

Skończył i ślepy w dal poszedł bezludną drogą śród gór...



II.

Wędrował dnie i noce i noc i dzień są dlań mrokiem.
Odczuwał promień słońca, lecz księżyc martwym był globem.
Górami i dolinami wędrował sędziwy ślepiec,
Aż Ten, co wszystko prowadzi, wwiódł go w dolinę Hara.

A Har i Heva siedzieli, jak dwoje dzieci, pod dębem.

Przyjęła go Mnetha wiekowa, przyniosła mu karm i suknie.
Lecz tamci byli jak cień Hara, byli jak dni zapomniane,
Czas na igraszkach spędzali z kwiatami i goniąc ptactwo,
A w nocy sen ich radował, sen niedorosłych dzieci.

Zaledwie ślepy wędrowiec wszedł do ogrodu Hara,
W objęcia Mnethy uciekli, jak dzieci, trzęsące się z trwogi.
Ślepiec to odczuł i rzecze: «Pokój otwartym bramom!
Nie trwóżcie się, ślepy Tiriel sobie li krzywdę czyni.
Powiedzcie mi, przyjaciele, gdzie jestem i w jakiej dziedzinie?»

«Jesteś w dolinie Hara,» odrzecze Mnetha, «a to są
Namioty Hara. Kto jesteś, ślepy wędrowcze, że zwiesz się
Tiriel? Królem wszechdziedzictw zachodu był Tiriel... Jam Mnetha;
To zasię są Har i Heva, jak dzieci, tak trzęsą się przy mnie»

«Wiem, iże królem Zachodu jest Tiriel i żyje tu w szczęściu.
Nie pytaj, Mnetha, kim jestem. Lecz masz-li jaką karmię,
Daj mi, gdyż ustać nie mogę; daleką odbyłem podróż».

«O matko moja, Mnetho!» rzekł Har; «nie zbliżaj się k’niemu,
To król jest gnijących lasów, to król piszczeli Śmierci;

Wędruje ślepooki, przebija mury i bramy.
O nie bij matki mej, Mnethy, ty ślepooki mężu!»

«Wędrowiec-li jestem i żebrzę. Widzicie: płakać nie mogę.
Precz kij ten odrzucam od siebie, mej doli towarzysza,
I klękam, byście widzieli, żem człowiek jest niewinny».

Ukląkł. A Mnetha rzecze: «Powstańcie, Harze i Hevo,
To człowiek jest niewinny i głodny jest w tym znoju».

I powstał Har i położył rękę na skroń Tiriela:
«Błogosław Bóg twą łysinę, twe puste jamy oczne,
Błogosław Bóg twą brodę zwichrzoną i zmarszczki twej skroni!
Już nie masz zębów, ty starcze! Całuję twoje czoło!
Pocałuj, Hevo, to czoło, on nas nie skrzywdzi, Hevo!»

I Heva, zbliżywszy się, wzięła w ramiona skroń Tiriela:

«Błogosław Bóg twe oczy! błogosław starego ojca Tiriela.
Tyś stary mój ojciec, Tirielu! Poznaję cię po zmarszczkach.
Albowiem masz zapach figi, dojrzałej zapach figi!
Jakżeś utracił wzrok, Tirielu? Błogosław Bog twoje zmarszczki!!!

Mnetha zaś powie: «Wędrowcze, wejdź, wyjaw swe nazwisko!
Poco masz kryć się przed tymi, którzy są z twego ciała?»

«Jam nie jest z tej dziedziny», odrzecze Tiriel obłudnie;
«Sędziwy ja wędrowiec i niegdyś ojciec rodu
W dalekich krajach Północy, lecz ród mój zginął, zniszczał,
A mnie, jego ojca, wygnano... Wypowiedziałem wszystko,
Przestańcie pytać o więcej; ból mnie pozbawił wzroku».

«Panie!» wyrzecze Mnetha: — «Ja drżę! Czyż więcej jest ludzi,
Więcej jest w świecie rodów poza synami Hara?»

«Niema już, powie Tiriel; «jam jeden został na ziemi;
Zostałem jako wygnaniec... Nie masz-li dać mi co pić?»

I Mnetha przyniosła owoców i mleka i siedli razem.



III.

Zasiedli razem i jedli, a Har i Heva uśmiechem
Darzyli Tiriela... «Prawdziwie! O stary jesteś, stary,...
Ale jam starszy od ciebie. Przecz ci tak włos wyszedł z głowy?
Przecz tak zwietrzało-ć oblicze? Mnetha by niezliczyła
Twych zmarszczek! Boże błogosław twe lice, mój Tirielu!»

«Raz tylkom widział Tiriela... Siedziałem z nim razem i jadłem.
Wesoły to był królewic i sprawił mi biesiadę.
Nie długom był w jego zamku, bom zmuszon jest wędrować».

«Co? pragniesz nas opuścić? Nie rzucaj nas», rzecze Heva,
«Pokażem-ć niejedną zabawkę, pieśń zaśpiewamy-ć niejedną,
A po obiedzie pójdziemy w piękny zwierzyniec Hara;
Pomożesz nam chwytać ptaki i zbierać wiśnie dojrzałe —
Niech imię twe będzie Tiriel i nigdy nas nie porzucaj!

«Gdybyś miał odejść, rzekł Har, oby twe oczy patrzały
Na twe szaleństwo... Me dzieci precz mnie odbiegły, a twoje
Czy także rzuciły ciebie? Zbyt krwawy los to, zbyt krwawy!»

«Czcigodny mężu, nie pytaj», rzekł Tiriel, «bo serce mi krwawisz,
Me dzieci twym niepodobne, a gorsze. Nie pytaj — odejdę».


«Nie pójdziesz», odrzecze Heva, dopóki nie usłyszysz
Śpiewania naszych ptasząt i śpiewu Hara w Zwierzyńcu.
Zostań! Tak jesteś podobny do Tiriela, że kocham
Twe lice, choć pomarszczone, jak ziemia od letniej spiekoty!

Podniósł się Tiriel i powie: «Błogosław Bóg twój namiot!
Ma droga śród dzikich turnic, a nie wskroś pięknych dolin;
Nie spać mi ani spoczywać, szaleństwo i lęk mnie pogania!

A Mnetha rzecze: «Nie odchodź, taki samotny ślepiec,
Ale pozostań z nami, my będziem twemi oczyma;
Będę cię, starcze, żywiła, aż cię odwoła stąd śmierć».

Powie jej Tiriel gniewnie: «Żali wam nie mówiłem,
Że lęk i szaleństwo więzi serce starego ślepca,
Wędrowca, który w lasy idzie, oparty na kiju?»

I Mnetha, strwożona gniewem, otwarła mu drzwi namiotu,
Dała mu kij, błogosławiąc. I on się zwrócił ku puszczy.

Lecz Har i Heva, powstawszy, powiedli go aż ku puszczy,
Potem wróciwszy, płakali; lecz w rychłe łez zapomnieli



IV.

Powoli szedł ślepiec górami swoją samotną drogą.
I dzień i noc mu były jednaka pustką i ciemnią.
Ale nie uszedł daleko, gdy Ijim wychylił się z lasów
I spotkał go u wejścia, na ciemnej, samotnej drodze.

«Ktoś jest, ty ślepy chłystku, że lwu zachodzisz drogę?
Ijim zgruchoce twe kości, nie kuś groźnego Ijima!

Masz, widzę, postać Tiriela, lecz ja cię znam aż nadto!
Zejdź-że mi z drogi, ty licho; czyż to najmniejszy z twych grzechów,
By tak obłudnie stać tu w postaci ślepca-żebraka?»

Ślepiec usłyszał głos brata i upadł na kolana:
«O bracie mój Ijimie, jeśli twój głos to przemawia —
Nie pędź-że brata Tiriela, choć ci mój żywot ciężarem.
Wygnali mnie właśni synowie i, jeśli ty mnie wypędzisz,
Klątwa, co spadła na nich, i na twą spadnie głowę.
Lat właśnie siedem minęło, gdym widział cię w mym zamku!

Chodź tu, ty ciemny szatanie! Wiedz, że się Ijim wzdryga
Wypędzić cię w tej bezwładzy, w tem ślepem opuszczeniu.
Wstań! Jam cię dobrze poznał, znam dobrze twój język mowny;
Chodź, ja cię poprowadzę, będziesz mi pośmiewiskiem».

«O bracie mój, Ijmie! Widziałeś nędzarza Tiriela,
Poratuj mnie, mój bracie, i powiedź dalej w drogę».

«Nie! nie! podstępny szatanie! Ja cię powiodę, gdzie zechcesz.
Milcz, albo cię zwiążę zieloną wikliną zponad rzeki.
Odkryłem ja twój podstęp; będziesz mi niewolnikiem».

Tiriel, słysząc te słowa Ijima, nie odpowiadał;
Wiedział, że słowa Ijima są głosem Przeznaczenia.

I szli tak obaj wirchami, i szli przez leśne równie,
Ślepi na wzroku rozkosze, głusi na świergot ptaków.

I szli tak dni i noce pod promieniami księżyca,
Wędrując ku Zachodowi, aż Tiriel padał w tej drodze.

«Strudzony jestem, Ijimie, kolana moje już nie chcą
Ponieść mnie dalej! Pozwól wypocząć w tej podróży.
Drobinę wypoczynku, drobinę wody z potoku,
Albo się wraz ukaże, iż człowiek ze mnie śmiertelny,
I ty utracisz Tiriela, któregoś tak ongi kochał».

«Bezwstydne licho!» rzekł Ijim; «powściągnij swój łatwy język;
Tiriel królem, ty zasię kusiciel jesteś Ijima.
Napij się z tego potoku, a ja cię poniosę na barkach».

Napił się, a potem Ijim wziął go i poniósł na barkach.
Tak go niósł w dzień, a gdy wieczór spuścił swą lśniącą zasłonę,
Wszedł do pałacu Tiriela, stanął i głośno zawołał:

«Heuxosie! wyjdźże! Przyniosłem czarta, co niepokoi
Ijima! Żali poznajesz cośkolwiek z tych ślepych oczu?»

Heuxos i Lotho, wybiegłszy na grzmiący głos Ijima,
Ujrzeli, jak na swych potężnych barkach przydźwigał im ojca.
Skołczał im język wymowny, zatrzęsły się im kości,
Walka z Ijimem daremna... korni, czekali w milczeniu.

«Przywołaj ojca, Heuxosie! Bo z nim poigram tej nocy!
Obłudnik, który czasem udaje straszliwy ryk lwa!
Lecz jam zgruchotał mu kości i ścierwom zostawił w lesie,
By żerem był, dla ptactwa... Ale zaledwiem odszedł,
Rzucił się na mnie, jak tygrys; pogruchotałem mu kości.
A potem chciał mnie, jak potok, wciągnąć do głębi wód,
Lecz jam zagroblił rzekę; zasię przemienił się w obłok
Z mieczami błyskawicznymi, jam stłumił jego mściwość.
A potem chciał mnie owinąć, jak wąż, naokół szyji

I żądło wpuścić w śpiącego, jam zdławił zatrutą duszę.
A potem, jak ropucha lub jaszczur, chciał wpełznąć mi w ucho,
Lub stawał na mej drodze, jak turnia lub krzew jadowity...
W końcu go pochwyciłem w postaci ślepego Tiriela
I tum go przyniósł. Zabierzcie ojca wraz z Myrataną».

Stali wzdyć pomieszani, a Tiriel głos podniósł srebrny:

«Przecz, węże, nie synowie, stoicie?... Weźcie Tiriela,
Zabierzcie Myratanę, uczyńcie z nich krotochwilę.
Powrócił ślepy Tiriel i jego nieszczęsna głowa
Czeka na wasze szyderstwo! Chodźcie, przeklęci synowie!»

Tymczasem zbiegli się inni synowie Tiriela,
Straszliwą mocą Ijima wskróś przerażeni. Wiedzieli,
Że miecz i puklerz daremne, że na nic pancerz żelazny,
Gdy Ijim wyciągnie ramię; odbije się odeń strzała,
I ostry miecz się pokruszy w tem jego nagiem ciele.

«Zali to prawda, Heuxosie, żeś ojca starego obrócił
Na wiatrów zimnych igrzysko?» rzekł Ijim: «Zali to prawda?
A jeśli on jest szatanem, wy zasię obłudnikami!
Zali to dom Tiriela? Zali on fałszem, jak Matha
I mrokiem, jak pustka Orku? Precz, precz, odemnie, szatani,
Bo Ijim nie chce wyciągnąć ramienia przeciwko wam»...

To rzekłszy, zwrócił się Ijim ponury i szedł milczący
Ku tajniom boru, tak całą szedł noc bezludną drogą.



V.

I stał tak Tiriel i rzecze: «Gdzież drzemie potężny piorun?
Gdzież kryje swą straszną głowę i swe ogniste, hyże córki?
Gdzież one tulą swe skrzydła ogniste i grozy swej głowy?
Ziemio! ja depcę twe piersi! Wywiedź trzęsienia z twych wnętrzy,
Niech ciemnem, płomiennem swem licem wyrosną nad tem miejscem,
Niech swemi podważą ramiony te zamki! Niech psy jej ogniste
Żygną tu pożogami i czarnym gęstym dymem!
Gdzie jesteś, ty Zarazo, w zgniłych skąpana wodach?
Podnieś swe członki leniwe i niech ociekają jady
Z twych sukien, w których stąpasz ni w żółtych, ciężkich chmurach.
Zaszydź i zarzechotaj z przeklętych synów Tiriela!
Piorunie! Ogniu! Zarazo! Słyszycie Tirielową klątwę?»

Skończył: Kłęby obłoków jęły się wskroś przewalać
I zasypywać wieżyce grzmotami na klątwę ojca.
Ziemia zadrżała i ogniem żygnęły ziejące czeluście,
A gdy ustało trzęsienie, mgła owładnęła ziemią.

Krzyk wszczął się w zamku Tiriela. Pięć jego córek przybiegło
I, sukien się jego chwyciwszy, płakało gorzką boleścią.

«Czujecie teraz klątwę? Oby wam uszy ogłuchły,
Jak uszy Tirielowe, z tej niesłychanej męczarni!
Oby wam nigdy nie lśniły gwiazdy ni słońca ni księżyc,
A tylko niech mgła wieczysta zaleje te wasze przybytki!

Helo, najmłodsza ma córko, wywiedź mnie z tego miejsca,
Na resztę niech spadnie klątwa, niech je pochłonie społem!»

Skończył. Wywiodła go Hela z tego strasznego miejsca.
W pospiechu uciekali, albowiem wszyscy synowie
I córki Tiriela w uwięzi gęstych mroków
Straszliwe zawodzili żale i jęki noc całą.
Nad ranem zaś, o biada! sto bytów legło trupem
Z czterema wraz córkami na marmurowej posadzce,
Niemi, pobici zarazą, reszta szalona z trwogi.
I wszystkie dzieci w swych łożach zginęły tej jednej nocy,
Trzydziestu synów Tiriela zostało, by więdnąć w tym zamku,
Samotni, zbawieni zmysłów, na czarną śmierć czekający.



VI.

I Hela wiodła rodzica śród wielkiej ciszy nocy,
Z przerażeń oniemiała, aże wystrzelił poranek.

«Z rozkoszą teraz pójdę, zamieszkam z Harem i Hevą,
Teraz, gdy klątwa pożera moich zbrodniczych synów.
Droga to prawowita, poznaję ją po odgłosach
Tych naszych kroków. Pamiętaj, żem cię wybawił od śmierci.
Posłuszną bądź woli ojca, gdyż klątwa spadła na nich.
Mieszkałem z Myrataną pięć lat w pustynnych skałach;
Przez cały ten czas czekaliśmy, czy ogień nie spadnie z nieba,
Lub czy się z mórz nie obrócą rzeki, aby ich zalać.
Lecz teraz ma żona umarła, przeminął dzień radości.
Widzicie klątwę ojca! Teraz mnie wiedź, gdziem rozkazał.


«O sprzymierzeńcze złych duchów, przeklęty mężu grzechu!
Jam twoją niewolnicą — któż każe-ć mi zbawiać od śmierci?
Dla ciebiem to uczyniła, gdyż jesteś odarty z wzroku.»

«Prawda, że to jest puszcza wszystkich, krwią srogich bytów.
Czyż Tiriel srogi, Helo? Patrz! Jego córka najmłodsza
Śmieje się z gniewu, raduje z buntu i szydzi z miłości.
Przez dwa dni nic nie jadłem; wiedź mnie do Hara i Hevy;
Lub cię obarczę tak strasznem przekleństwem rodziciela,
Że się robactwo rozpełznie po twych śmiertelnych członkach.
Teraz mnie prowadź! ja-ć każę, prowadź do Hara i Hevy»

«O srogi burzycielu! o pożeraczu mściwy!
Zawiodę-ć do Hara i Hevy — niechaj cię oni przeklną —
Niech przeklną, jak tyś przeklinał, lecz oni są inni, niż ty!
Święci, przebaczający, pełni litośnej miłości,
Zapominają krzywdy najoporniejszych dzieci —
A ty obyś był umarł, nimeś swe dzieci przeklął».

Spojrz w moje oczy, Helo! — i patrz (albowiem masz oczy),
Jak z tych kamiennych fontan cieką mi łzy; czemu płaczę?
Dlaczego te ślepe doły nie puszczą żądeł w ciebie?
Śmiej się, ty żmijo! najmłodszy ty płazie Tiriela!
Śmiej się, gdyż ojciec twój Tiriel dostarczy-ć powodu do śmiechu,
Albo mnie prowadź w namioty Hara, ty dziecię klątwy».

«Niech zmilknie twój język szatański, morderco bezwładnych dzieci!
Zawiodę-ć w namiot Hara, nie bym się bała twej klątwy,
Lecz czuję, że oni cię przeklną i kości twoje wstrząsną

Konaniem i w każdej zmarszczce położą-ć robactwo śmierci,
Ażeby poucztowało na twym klątewnym języku».

«Helo, ma córko, słuchaj! Tyś córką Tiriela,
Twój ojciec cię wzywa, twój ojciec podnosi rękę ku niebu,
Albowiem z łez mych się śmiałaś i klęłaś siwego ojca.
Niech węże wypełzną z twych włosów i niechaj szydzą w ich splotach».

Skończył. Jej czarne włosy stanęły dębem, gdyż węże
Oplotły szalone jej czoło: Tiriel od krzyku jej pobladł...
«Cóżem uczynił, ma córko?!.. Trwoży cię teraz klątwa?
Albo dla czego krzyczysz? Nieszczęsna, przeklinać ojca!
Wiedź mnie do Hara i Hevy, opuści cię klątwa Tiriela.
A jeśli chcesz być krnąbrna, wyj w tych pustynnych górach».



VII.

Wyjąc, górami go wiodła i wskroś straszliwe doliny,
Aż się pod wieczór zbliżyli ku domom jaskinnym Zazela.

I stary Zazel z synami wybiegł z jaskini, spostrzegłszy
Swego ślepego tyrana razem z wiodącą go córką.

Śmiali się z nich i szydzili, ktoś na nich rzucał błotem,
Sypnęły się kamienie, ale gdy Tiriel podniósł
Swe groźne oblicze, uciekli, lecz Zazel stał i tak począł:

«Łysy tyranie, posłuchaj, jak brzęczą więzy Zazela...
Tyś okuł brata Zazela! Gdzie się podziały twe oczy?
Krzycz, piękna córko Tiriela — uroczy będzie twój śpiew!
Dokąd idziecie? Zjedzcie korzonków, napijcie się wody.


Łysa twa skroń, stary człeku; słońce ci mózg wysuszy,
I wskroś tak oszalejesz, jak brat twój Zazel oszalał».

Słyszał to ślepy starzec i bił się w piersi i drżący
Szedł naprzód... A tamci rzucali błoto i głazy, dopóki
Nie wwiodła go dziewczyna w głąb puszczy, gdzie z leż swych zerwały
Dzikie się bestje. Atoli na krzyk jej uciekły tygrysy.
Lasem tak szli w ciemniach nocy, a kiedy słońce wzeszło,
Wkroczyli w góry Hara. W południe namioty szczęścia
Zadrżały od krzyków złowieszczych Heli, wyjącej śród gór.

Lecz Har i Heva spali, jak dzieci, tuląc się k’sobie.
Mnetha, zbudzona, pobiegła ku drzwiom namiotu i widzi,
Jak stary się zbliża wędrowiec... Łuk naciągnęła i strzały
Wybrawszy, szła na spotkanie tej groźnej, strasznej pary.



VIII.

I Mnetha u bram ich spotkała, u bram ogrodu miłości:
«Stańcie, lub z mego łuku spotka was śmierć uskrzydlona!»

I Tiriel stanął i rzecze: «Przecz słodki głos tak grozi?
Wiedź mnie do Hara i Hevy! Jam Tiriel, król Zachodu».

Mnetha powiodła ich w namiot; Har i Heva wybiegli
Ku bramie. Gdy Tiriel poczuł dłonie starego Hara,
Rzekł: «Słaby, omylny ojcze praw pozbawionych dzieci!
Twe prawa i mądrość Tiriela znalazły kres swój w klątwie..
Dla czego równe są prawa dla lwa i wołów cierpliwych?
Przecz człowiek pod sklepem niebios pełza w postaci płazu?
Pełza przez zim sześćdziesiąt po mgłą zalanej ziemi.

Dziecię wychodzi z łona; ojciec urabia mu głowę,
Gdy matka na posłaniu bawi się bez troski, z psiną.
Pierś niemowlęcia zimna, gdyż brak jej pokarmu matki;
Odjęto mleko ustom, płaczącym z bolu i znoju.
Drobne powieki wzniesione, otwarte drobne nozdrza...
Bat kręci ojciec, by budzić do czynu leniwe zmysły,
Batem wygania puste majaki niemowlęcia
I potem słaba dziecina uczy się liczyć w piasku
Ślady stóp; a gdy truteń wyrośnie, że może się czołgać,
Czarne jagody naokół gotują mu jad... Tym był Tiriel,
Zmuszon wbrew woli się modlić, poniżać nieśmiertelnego ducha
Aże stałem się chytry, jako ten w Raju wąż,
Pożerający wszystko, kwiaty, owoce, owady
I świergocące ptactwo; a teraz Raj mój przepadł.
A groźna, piaszczysta pustynia, obraca syk ginącego
Z pragnienia w klątwę na ciebie, O Harze, ty ojcze omylny
Praw pozbawionych dzieci!... Przebrzmiały już moje słowa».

Skończył i śmiercią czcigodną legł u stóp Hara i Hevy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Blake i tłumacza: Jan Kasprowicz.