<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
Podłość nikczemną widać z jego czoła,
Kłamstwem jego usta zieją
I w czyste serce i w duszę anioła
Piekielne trucizny leją,
Drżyj nieszczęśliwa, niema już sposobu,
Już sny przeminęły złote
I ten sam szatan, który zgnębił cnotę
W piekło powiedzie ją z sobą,
Bezimienny.

Spełniały się poczęści groźby Mestwina. Nieszczęśliwa Hanna z Ciechanowa pędziła dnie i noce w srogich niepewnościach. Rzadko męża widziała, oddalona od świata, daremno chcąca zrzucić ciężar gnębiący skołatane serce, najpiękniejsza niegdyś Mazowsza dziewica, straciła stopniami niezrównane wdzięki. Oko, któreby niegdyś mogło w nieśmiertelnego anioła natchnąć ziemskie myśli, straciło dawną żywość w potoku łez codziennie wylewanych. Lica, gdzie kwitnęły róże, pokryły się bladością, a usta tak miłe, tak ponętne, zwiędły od westchnień wydartych z śnieżnego łona, radością kiedyś poruszonego, a teraz srogiemi trapionego tęsknotami. Uleciały marzenia młodości, znikły przyszłego szczęścia nadzieje wśród dzikich okrzyków walczących, współobywateli i zamachów zbrodni.
Zbigniew nieodstępujący żony z początku, teraz od niej uciekał, w samotnej zamykał się komnacie, a Hanna sądziła, że jego serce mniej żywo już bije do ukochanej istoty, nie miłość równa zawsze, może nawet podwajana przeszkodami, napełniała duszę Zbigniewa, ale lękając się wyrzutów żony, unikał z nią rozmowy.
Zresztą pamięć na ojca, na troski sprawione jemu, na dumnych wrogów, których nie mógł pokonać, na ubóstwianą chwałę, której tak wielkie zagrażało niebezpieczeństwo, zatruwała inne księcia uczucia, a kiedy łzy wylewała w drugiej stronie zamku ulubiona jego, on siedząc przy stole wściekle ściskał pałasz i w tajonej rozpaczy nocy całe przepędzał. Czasem odzywał się głos w duszy przepowiadający zwycięstwa i sławę, przez chwilę orzeźwiało go to przeczucie jak powiew wiatru, co spiekłe lica wędrownika pustyni ochładza, lecz wkrótce potem wracała smętność i czarne myśli nieprzerwanym — cisnęły się tłumem.
Katarzyna wszelkiemi sposobami starała się panią pocieszać i oddalać od jej umysłu ciemne obrazy. Nieraz słodkim głosem dumki jej śpiewała, nieraz skracała długie wieczory opowiadaniem powieści i dawnych podań, unikając smutnych i nieszczęśliwych wypadków, wybierała wesołe zdarzenia, uciechy dwojga kochanków, malowała w prostych i niewymuszonych wyrazach tańce i skoki włościan, miłe łąki okryte igrającą młodzieżą i ciche chatki, gdzie szczęście przebywa. Wdzięczna Hanna dziękowała powierniczce za jej czułość, ale łzy córki Wszebora obficiej płynęły, kiedy porównywała obrazy wystawiane przez Katarzynę, z ciemnemi murami, które ją otaczały. Nareszcie Katarzyna ośmieliła się raz panią zapytać o przyczynę smutku, księżna odpowiedziała westchnieniem.
— Bo — rzekła Katarzyna — gdybym mogła się domyśleć czego pragniesz, natychmiastbym ci to przyniosła.
Uśmiech mimowolny okrasił usta odwykłe od niego.
— Dobra Katarzyno, nie pragnę niczego, oprócz... — i tu zamilkła.
— Powiedz, dokończ, droga moja pani, wszystko dla ciebie uczynię, wystaram się wszystkiego, może potrafię twoim życzeniom zadosyć uczynić, jeśli nie sama, to może przez kogo innego.
— Przez kogóż, dobra dziewczyno? któż w tym zamku myśli o Hannie? kto rozumie jej łzy i boleści? kto się troszczy o słabiejące zdrowie, o niknącą piękność, o strapione serce, któremu nieliczne bicia pozostają? Gdzież znajdziesz pomoc dla mnie? Czy myślisz, że wzruszysz tych zdziczałych wojowników piersi, twardsze od żelaza je pokrywającego? Zostaw mnie, zostaw i dozwól przynajmniej srogą opłakiwać dolę.
— Tak mówisz, pani, jak gdyby ci już żadnej nie pozostawało nadziei, jak gdyby szlachetny nasz książe już nie miał miecza ku twojej obronie.
— Ach! Zbigniew, Zbigniew — zawołała Hanna — on mi ziemię kiedyś w Niebo zamieniał, ale wcisnął się wąż do raju i raj w piekło się obrócił.
— Któż jest tym wężem? — zapytała córka Gierdy — wskaż go mężowi pani, a on w proch go zetrze, i śladu potworu nie zostanie na ziemi.
— Gdybym to mogla uczynić, — krzyknęła księżna — jeszczebym znalazła uciechy w tym życiu — jeszczebym odzyskała spokojność, ale nie, czegoż mam się łudzić próżną nadzieją? Grób mój już stoi otworem, i codziennie zbliżam się do niego.
— Nie rozdzieraj mi serca, księżno i pani moja. Porzuć tę ciemną mowę, te niezrozumiane wyrazy, odkryj tajemnicę, a ręczę, że potrafię przywrócić ci szczęście — i padła Katarzyna do nóg Hanny z Ciechanowa, i ściskała jej kolana, łzami oblewając podaną sobie rękę.
— Katarzyno, — rzekła po chwili księżna — święta przysięga moje usta zamyka, ale mogę ci wyjaśnić poczęści przyczynę moich boleści. Widzę zadumanego ciągle Zbigniewa, poznaję w jego wzroku tak żywym dawniej, smutek jakiś, rzadko przemawia do mnie, a wtenczas głos jego cichy i poruszenia dziwne, rzadko bawi przy mnie, z moich objęć się wyrywa, nie, on mnie już nie kocha.
— Mylisz się pani, mylisz, — przerwała Katarzyna — książe oddany tobie, ale wojna, straty, niebezpieczeństwa, trapią jego umysł.
— Dla kogóż ta wojna, te straty, te niebezpieczeństwa? — rzekła księżna — dla kogóż codzień naraża się śmierci? dla kogóż Polska rozerwana srogiemi bojami? Dla mnie, dla mnie to mój ojciec walczy z moim mężem, dla mnie szlachetny Mieczysław wystawia się zgubnym ciosom, myśląc, że odbierze lat młodych oblubienicę, dla mnie nieszczęścia zgromadziły się nad królewską rodziną, z mojej przyczyny najdzielniejszy w Polsce bohater, książe, Zbigniew, dobył szabli na brata. I jakżesz teraz nie mam być smutną? Czy chcesz, bym z uśmiechem radości patrzała na tylu ludzi ginących? bym z dawną wesołością słyszała jęki i krzyki Polaków? Już mi wszystko obrzydło, samo przyrodzenie czarnym kirem okryte przed mojemi oczyma; znieść nie mogę promieni słońca, kiedy myślę, że ich część się nurza w krwi moich braci.
— Powiedz mi pani i księżno moja, — rzekła Katarzyna — jaką ulgę przynieść ci mogę, a zgadzam się na najokropniejszą karę, jeśli ci jej nie przyniosę.
— Niema ratunku, niema ulgi dla mnie. Już ziemia przestała mnie łudzić, od niejakiegoś czasu wzgardziłam śmiertelnemi myśli a Niebo cel życzeń i modlitw niezadługo otworzy się przede mną.
— Może sądzisz, — rzekła córka Gierdy — że ja tylko tobie poświęcona w tych miejscach, a przecież znam człowieka, któryby wszystko oddał dla ciebie, i na twój rozkaz na śmierć samę się odważył.
Wzdrygnęła się księżna, wspomniawszy oświadczenia Mestwina, ale po chwili zapytała z uśmiechem niedowiarstwa:
— Któż to jest?
— Ulrych, giermek rycerza Mestwina z Wilderthalu — cichym głosem wyrzekła dziewczyna.
— Mestwin! — krzyknęła Hanna powstając z krzesła, i surowo spoglądając na Katarzynę — kto cię z nim zapoznał? gdzieś go widziała? co ci mówił? Potargaj z nim związki, pożegnaj go na zawsze, jeśli przy mnie chcesz zostać. Uciekaj, uciekaj od niego, jeśli nie chcesz płakać przez wszy kie dnie pozostałego życia, jeśli nie chcesz w zmartwieniu i boleściach zstąpić zawcześnie do grobu. Już i do niej — dodała — wkradł się zbrodniarz, już tu sieci zastawił, zgubionam, otoczył mnie wrogami. Katarzyno, kiedyż widziałaś się z Mestwinem?
— Pani — odparła spuszczając oczy Katarzyna — nie zrozumiałaś mnie, nie widziałam się z Mestwinem, ale z jego giermkiem Ulrychem.
— To wszystko jedno, kto służy u zbrodniarza, sam jest zbrodniarzem.
— Nie, pani moja, on nie jest zbrodniarzem, on cię szanuje i uwielbia, nie cierpi swojego pana, codzień łzy wylewa nad jego okrucieństwem; wierz mi, Hanno z Ciechanowa, Ulrych do ostatniej kropli gotów wylać krew za ciebie.
Tu dopiero opowiedziała Katarzyna, jak odkrywszy zmartwienie Ulrycha w częstych z nim rozmowach, przekonała się, że przywiązanym jest do księżny, i że swego pana nienawidzi. Dodała następnie, że obłuda mieścić się nie może pod tak szlachetnemi rysami, że z takim zapałem ofiarował swoje usługi młodzieniec, że widoczną była szczerość jego mowy, nakoniec, że ręczy za jego przebiegłość i odwagę. Z początku z obrzydzeniem słuchała Hanna z Ciechanowa opisu osoby, tak blizko dotyczącej Mestwina, ale kiedy dowiedziawszy się o nieszczęściach Ulrycha, wystawiła go sobie w kwiecie młodości wyrwanym matce i ojczyźnie, pozbawionym nadziei, dręczonym od srogiego ciemiężyciela, porównała los własny z jego losem. Uczuła litość w sercu dla opuszczonej sieroty, i przestała się dziwić, że nieszczęśliwy, nieszczęśliwej swe usługi poświęca, że młodzieniec rzucony w odmęt burzliwego świata, pragnie łożyć ostatki pędzonego wśród utrapień i niesnasków życia, na wykonanie rozkazów, równie jak on skołatanej przez nieszczęścia istoty, której zagrażał ten sam co jemu nieprzyjaciel.
— Dziękuję ci, Katarzyno, — rzekła — za twoją troskliwość, za twoje starania. Zbłądziłam zowiąc go zbrodniarzem, ale cóż on może mi pomódz?
— Oznajmij, księżno i pani moja, co chcesz, co żądasz, a wtenczas powiem w czem Ulrych może ci pomódz.
— Ach! widzę, — przerwała Hanna, że ufasz w niego, jak w gdyby w najlepszego rycerza, najroztropniejszego człowieka. Zapewnie serce żywiej ci bije na jego wspomnienie.
— Nie, pani — odparła Katarzyna, kładąc rękę na piersi. — Nie powoduje mną miłość w tej okoliczności, serce moje oddane komu innemu, oddane giermkowi, a może już i rycerzowi teraz. Nie zapomniałaś zapewne o Henryku z Kaniowa, nieraz mi on powiadał, że często odwiedzał zamek ciechanowski z panem swoim księciem Mieczysławem. Ale teraz nie o tem mowa — dodała płonąc się od wstydu — nie mam teraz osobistych widoków na uwadze, jedynem moim celem jest twoje bezpieczeństwo i szczęście.
Przycisnęła księżna wierną cierpień towarzyszkę.
— Chciałabym sama się zapewnić o jego uczciwości. Czy możesz go tu przyprowadzić?
— Stawi się przed tobą za pierwszym rozkazem, a za kilka słów usłyszanych od ciebie, życie ci poświęci. Lecz upraszam cię, pani, odkryj mi swoje zamiary.
Dumała Hanna przez chwilę. Powstawszy na reszcie, zwróciła oczy ku obrazowi Matki Boskiej.
— Natchnij mnie siłą i stałością, — rzekła — bo uczynię z siebie ofiarę dla niego. Katarzyno, trudną rzecz trzeba wykonać, trzeba mi się widzieć z księciem Mieczysławem.
— Z księciem Mieczysławem — powtórzyła zdziwiona dziewczyna. — Jakże to uskutecznić? Jakże się przedrzeć przez mury i tłumy zbrojnych, a twój mąż pani, cóż na to powie?
— Właśnie dla niego, właśnie dla ocalenia mu zmartwień i niebezpieczeństw, odważę się na tak niepewne przedsięwzięcie. Może mi hańba lub zaguba nagrodą będą, ale wypełnię świętą powinność i względem męża i względem ojca. Wyrwę ich z pośrodka mordów i klęsk trapiących ojczyznę, oszczędzę ziomkom krwi należnej krajowi, i jeślim własnem szczęściem dała powód do nieszczęść, teraz może mojem nieszczęściem, błogie dnie innym przywrócę. Znam dobrze szlachetnego Mieczysława, jak tylko się dowie, że jego oblubienica własnego serca życzeniem komu innemu rękę oddała, rzuci oręż krwią bratnią zbryzgany. Tak, wykonam obowiązek i Polki i żony i córki. Jeśli mi nic nie pomożesz, jeśli się z Mieczysławem nie mam widzieć, możesz porzucić Hannę z Ciechanowa, której niedługie dnie na tej ziemi zostały.
— Ja cię nigdy nie opuszczę, pani moja — ozwała się dziewczyna. — Dopóki żyć będę, dopóty zostanę przy tobie. Dzisiaj jeszcze Ulrycha do ciebie przywiodę.
Cały zamek we śnie spoczywał, kiedy Katarzyna wprowadziła giermka rycerza z Wilderthalu do komnaty księżnej Hanny z Ciechanowa. Przypomniał sobie młodzieniec wszystkie pana nauki i uzbroił serce w twardą chytrości powłokę, a jednak stanął pomieszany przed niewiastą, której miał zagubę przyspieszyć. Niedługo wprawdzie trwał ten stan w jego duszy, a przyklęknąwszy oświadczył w wyrazach najgłębszego uszanowania, gotowość do zupełnego się jej poświęcenia.
Uprzejmie przyjęła to oświadczenie księżna.
— Zapewniam cię — rzekła — o naszej łasce i wdzięczności, a jeśli nie będę mogła ci jej dowodami stwierdzić, bądź jednak pewny, że Hanna z Ciechanowa zawsze o tobie pamiętać będzie.
— Pamięć twoja, księżno, — odparł Ulrych, odwracając oczy od Hanny, gdyż obawiał się wrażenia sprawionego widokiem oblicza przecudnej urody — najmilszą i najpiękniejszą będzie mi nagrodą. Odwrócę zamachy niegodziwych od świętej twojej głowy — dodał z zapałem — ocalę bóstwo, które zstąpiło w poziome śmiertelnych mieszkania, a jeśli nie dokonawszy przedsięwzięcia, zginę w najsroższych mękach, twój obraz i przypomnienie obecnej chwili osłodzą boleści, i żelazo okrutnika zamienią w kwitnącą różę. Przebacz pani, że śmiem tak mówić, ale przepełnione serce nie zna granic, i wylewa się przed tobą, ufne, że mu za złe nie weźmiesz tego, co czuje i czuć nigdy nie zaprzestanie.
Może uniesiony widokiem Hanny, szczerze mówił Ulrych w tej chwili, bo oko jego błyszczało ogniem uniesienia i rumieniec prawdy krasił mu lica. Może też dla lepszego pokrycia zamiarów, których był narzędziem, wmawiał w siebie zupełnie różne od swojego położenie, i przez chwilę mocą żywej wyobraźni, przenosił się do innych okoliczności, bo trudno wierzyć, żeby ośmnastoletnie serce już tak wygórowało w chytrości, że mogło jej nadać tak uderzający pozór nieskażonej prawdy. Bądźcobądź, Hanna z Ciechanowa zupełnie mu uwierzyła i odtąd już jej los stał się nieochybnym. Wytłómaczywszy giermkowi smutku przyczynę, jak to już Katarzynie uczyniła, oświadczyła, że koniecznie wypada się jej z Mieczysławem widzieć.
— Pani — zawołał Ulrych, przygotowany od Mestwina na wszystkie odpowiedzi — nie możesz tego w tym zamku uskutecznić, bo największe niebezpieczeństwo zagrażałoby synowi Bolesława. Niedaleko stąd przy brzegu Wisły, jest kaplica rozpadła w gruzy cierniami pokryte, tam bez żadnej obawy możesz z księciem się rozmówić.
— Ale jakimże sposobem wyjść z zamku? — rzekła księżna.
— To już do mnie będzie należeć — odparł Ulrych — z twoich komnat, księżno i pani moja, jest wyjście, jeśli się nie mylę, na brzegi Wisły, żołnierz zwyczajnie jeden go tylko strzeże, łatwo strażnika przekupić, zresztą w nocy, którą naznaczysz na widzenie się z Mieczysławem, bo tego w dzień w żaden sposób uczynić niepodobna, śpiącemu panu pierścień z palca zdejmę, a za ukazaniem tego znaku puści cię żołnierz.
— I ja tam dopiero czekać będę na Mieczysława — rzekła księżna — to być nie może, kogóż poszle do obozu? kto go uwiadomi?
— Twój sługa — rzekł Ulrych, przyklękając na nowo.
— Nie, młodzieńcze, nie narażaj się dla mnie na gniew pana i ciosy wrogów.
— Alboż to pierwszy raz Mestwin posyła mnie do obozu, księżno i pani moja? Ma on tam tajemnicze związki z jednym wodzem; powtarzam ci, pani, że wszystko ułatwię, naznacz tylko dzień i godzinę.
Pomyślała księżna i rzekła po chwili:
— Pojutrze o dwunastej w nocy — a potem obróciwszy się do obrazu Matki Boskiej, złożyła ręce i cichą modlitewkę Królowej Niebios zasłała.
Ulrych spojrzał raz jeszcze na Hannę z Ciechanowa, a groźne wyrzuty rozdarły mu sumienie, wzrok księżnej przyćmiony łzami, wzruszył jego serce i przez chwilę stał niepewny, czy rzuciwszy się do stóp anioła, wyzna szkaradną zdradę, czy też dalej pójdzie wskazaną przez Mestwina drogą. Przyzwyczajenie do zbrodni przemogło nareszcie, i oddawszy głęboki pokłon, zwolna odchodził. Jeszcze przy drzwiach komnaty srogą wytrzymał walkę z pasującą się w duszy cnotą, ale mylne wyobrażenie o wierności winnej panu, któremu służył od dzieciństwa, zwyciężyło. Postąpił krokiem dalej i już ostatnia nadzieja zginęła dla córki Wszebora.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.