W sieci spisku/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W sieci spisku |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Księgarnia Dra Maksymiliana Bodeka |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Bednarskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Uncle Bernac |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Cesarz, generałowie i wszyscy oficerowie wyszli z namiotu i pospieszyli na pole, gdzie się miała odbyć parada. Ja zaś zostałem z panem de Méneval, prywatnym sekretarzem cesarza. Był cały czarno ubrany, z wyjątkiem śnieżno-białej kryzy od koszuli i spoglądał na mnie przyjaźnie swemi, dużemi oczyma.
— Przedewszystkiem musimy coś zjeść, panie de Laval — rzekł do mnie. — Kto ma z cesarzem do czynienia, musi korzystać z każdej wolnej chwili, aby się naprzód nasycić. Cesarz często nie jada nic całemi godzinami i musi się z nim razem pościć. I teraz już omal nie mdleje z głodu i pragnienia.
— A jakże cesarz może to wytrzymać? — zapytałem. Ujmujące obejście się pana de Méneval obudziło we mnie zaufanie. Miałem wrażenie, że znam tego młodego człowieka oddawna.
— O, cesarz to człowiek żelazny, panie de Laval. Z nim nie może się nikt zmierzyć. Raz pracował bez przerwy ośmnaście godzin bez jedzenia; wypił tylko filiżankę kawy. Cesarz potrafi więcej znieść, aniżeli każdy inny człowiek; nawet żołnierze nie mogą mu dotrzymywać placu. Mój urząd sekretarza prywatnego przy boku najjaśniejszego pana jest niewątpliwie zaszczytny, ale praca z nim połączona jest niekiedy nad moje siły. Niedawno temu dyktował mi aż do północy; miałem szalony ból głowy i z trudnością pokonywałem senność. Musi pan wiedzieć, jak to trudno pisać za jego dyktowaniem; cesarz dyktuje tak prędko, jak mówi i nigdy nie powtarza ani jednego słowa. Naraz przestał i powiada: „Teraz zakończymy naszą pracę, panie de Méneval, aby raz wyspać się należycie.“ Byłem uradowany nadzieją, że będę mógł raz nieco dłużej wypocząć i wstaję z miejsca, ale cesarz dodaje: „A jutro rano, o trzeciej godzinie, będziemy dalej pisać.“ I on to nazywa nocą dobrze przespaną.
— Ale cesarz musi mieć jakieś oznaczone godziny dla swoich posiłków, panie de Méneval? — zapytałem, wychodząc z namiotu wraz z nieszczęśliwym sekretarzem.
— Ma oznaczone godziny, ale nie dotrzymuje ich. Teraz naprzykład godzina obiadowa już dawno minęła, on zaś idzie na przegląd wojska. Po jego powrocie, znów coś prawdopodobnie zwróci na siebie jego uwagę, a potem może znów coś innego, aż wieczorem sobie nagle przypomni, że nie jadł jeszcze obiadu. „Mój obiad, Constant“ woła wtedy prędko, a biedny Constant może sobie łamać głowę, jakby sobie z tem dać radę.
— Wtedy potrawy muszą być już zupełnie nieprzydatne do jedzenia — zauważyłem.
Sekretarz zaśmiał się z cicha, jak to czynią zwykle ludzie, przywykli nie wyjawiać swoich uczuć i myśli.
— Tu jest kuchnia cesarska — rzekł, wskazując na duży namiot, tuż obok głównej kwatery. Obok wejścia stał Borel, drugi kuchmistrz cesarza.
— Przy którem kurczęciu jesteś pan teraz, panie Borel?
— Ach, panie de Méneval, to doprawdy nie do wytrzymania — jęknął kucharz. — Proszę oto spojrzeć.
I rzekłszy te słowa, odchylił zasłony, namiotu i pokazał nam siedm półmisków, na każdym zaś leżało zimne kurczę.
— Ósme będzie także wnet upieczone, a teraz cesarz udał się na przegląd wojska. Będę zatem musiał dziewiąte wsadzić na rożen.
— I tak dzieje się zawsze — rzekł do mnie mój towarzysz, odwracając się od namiotu. — Pewnego razu upieczono dwadzieścia cztery kurcząt, zanim cesarz zażądał obiadu. Wtedy jadł o jedenastej godzinie w nocy. Nie zależy mu wcale na tem, co mu podają do jedzenia, byleby nie musiał czekać. Ryba albo kura i pół butelki wina Chambertin wystarczają mu zupełnie. Dawać mu krem lub ciastka byłoby nierozsądnie, zjadłby je bowiem przed kurczęciem... Ale spojrzyj pan tam czy wiesz pan, co to ma znaczyć?
Stanąłem, wydając okrzyk zdziwienia. W jednej z uliczek, wiodących między namiotami, ujeżdżał groom wspaniałego rumaka arabskiego ostrym galopem. W kącie uliczki stał grenadjer, trzymając na rękach żywe prosię i rzucał je koniowi pod nogi. Prosię kwiczało głośno i uciekało co rychlej, a szlachetny rumak pędził dalej cwałem, nie zwróciwszy na nie uwagi.
— Cóż to ma znaczyć? — zapytałem.
— To Jardin, przyboczny groom cesarza; ujeżdża dla niego wierzchowca. Cesarz nie siedzi zanadto pewnie w siodle i nieraz jadąc konno, pogrąża się w zamyśleniu, tak że koń, który się płoszy, mógłby go łatwo zrzucić. Wierzchowce muszą być przeto dla niego umyślnie tresowane. Najpierw strzela się z armaty tuż przed uchem zwierzęcia, potem obrzuca się je kamieniami, a wkońcu rzuca mu się pod nogi coś żywego, jak pan tu właśnie widziałeś. Dopiero wtedy, gdy koń wytrzyma wszystkie te próby, nie drgnąwszy nawet, nadaje się do użytku dla cesarza. A teraz patrz pan znów w tamtą stronę. Czy widzi pan tego młodego człowieka, który tam śpi przed namiotem?
— Tak jest, widzę go.
— Czy uwierzy mi pan, że on w tej chwili także spełnia służbę dla cesarza?
— W każdym razie służbę bardzo łatwą.
— Pragnąłbym, aby pańska służba nie była trudniejsza, panie de Laval. Ten chłopak nazywa się Józef Linden i ma dokładnie taką samą stopę, jak cesarz. Obowiązkiem jego jest nosić przez trzy dni buty cesarza, zanim tenże je sam ubierze. Także i te buciki, które ma teraz na nogach, są własnością najjaśniejszego pana; poznaje to po złotych sprzączkach. Panie de Caulaincourt, czy nie chce pan zjeść z nami obiadu?
Zagadnięty, wysoki, przystojny i bardzo wykwintnie ubrany mężczyzna w średnim wieku, zbliżył się do nas z uprzejmym ukłonem.
— A więc pan także jesteś raz wolny od służby, panie de Méneval? Jako marszałek dworu najjaśniejszego pana, mam wprawdzie dość pracy, ale mam przecież nieco więcej wolnego czasu, aniżeli pan. Czy mamy jeszcze czas zjeść obiad przed powrotem cesarza?
— Oczywiście; oto mój namiot i wszystko już nawet jest przygotowane. Stąd możemy widzieć cesarza, gdy będzie wracał i będziemy mogli być jeszcze przed nim w jego pokoju. Mamy tu tylko kuchnię obozową, panie de Laval; spodziewam się, że pan nią nie pogardzi.
Umierałem z głodu, pochłonąłem tedy trzy kotlety, dużą porcję kartofli smażonych i takąż samą porcję sałaty. Wszystko to, rzecz.naturalna, smakowało mi wybornie.
Równocześnie słuchałem z wielkiem zajęciem rozmowy obydwóch dostojników dworskich, którzy ze mną jedli obiad. Interesowały mnie niezmiernie wszystkie szczegóły z życia tego niezwykłego człowieka, który genjuszem swoim podbił świat cały. Dziwiła mnie szczerość, z jaką pan Caulaincourt wyrażał się o cesarzu i jego polityce.
— Co mówią w Anglji o Napoleonie, panie de Laval?
— Nic dobrego.
— Wiem o tem z dzienników. Doprowadzają cesarza do wściekłości, chce je jednak koniecznie czytać wszystkie. Założyłbym się, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi po zdobyciu Londynu, będzie, że wyśle oddziały konnicy do wszystkich redakcyj pism i każe uwięzić wszystkich redaktorów.
— A potem?
— Potem wyda natychmiast proklamację do narodu angielskiego, aby wytłumaczyć Anglikom, że aczkolwiek zdobył Anglje wbrew woli jej mieszkańców, uczynił to jednak wyłącznie dla ich korzyści. A następnie, jeżeli się będą koniecznie przy tem upierali, aby mieć władcę protestanckiego, wyjaśni im, że jego religijne poglądy różnią się tylko w kilku nieznacznych punktach od dogmatów ich świętego kościoła, że on, Napoleon Bonaparte, jest właśnie tym, jakiego im potrzeba, aby nimi rządził.
— Pan jesteś złośliwy, zanadto złośliwy — zawołał de Méneval, zabawiony a jednocześnie przestraszony śmiałą mową dworskiego dygnitarza. — To prawda, że cesarz z powodów politycznych układał się z mahometanami i gotów to samo uczynić z kościołem św. Piotra, gdy tego zajdzie potrzeba. Władca świata nie może być ciasny w swych poglądach. Zresztą nie potrzebujemy sobie łamać głowy nad jego postępowaniem: on myśli za nas wszystkich.
— Myśli za wiele — rzekł Caulaincourt poważnie — tak wiele, że my wszyscy oduczamy się myśleć. Pan wiesz, co ja mam na myśli, panie de Méneval. Pan znasz stosunki na dworze tak dobrze, jak ja.
— Całkiem słusznie — odpowiedział sekretarz. — Cesarz nie zachęca swego otoczenia wcale do samodzielnego myślenia, nie popiera inicjatywy. Słyszałem z własnych ust jego, że od swoich podwładnych żąda przedewszystkiem miernoty; piękny to dla nas komplement, którzy mamy zaszczyt zostawać w jego służbie.
— Najlepszy dowód rozumu na jego dworze daje ten, kto najskuteczniej udaje głupca — dodał Caulaincourt z goryczą.
— A przecież są tu w obozie wybitne indywidualności — zauważyłem.
— Zostają tu jednak tylko dlatego, ponieważ umieją ukrywać swój rozum. Ministrowie jego ją pisarzami, generałowie wyższymi adjutantami. Są to jedynie organy wykonawcze cesarza. Stoją dokoła niego podobni do zwierciadeł, z których każde pokazuje odbicie jego świetnej osoby z innej strony. W jednem zwierciedle ukazuje się pod postacią finansisty i nazywa się Lebrun. W innem znów widzimy go jako prefekta policji i nazywa się Fouché; w trzeciem nakoniec pojawia się w postaci dyplomaty a nazwisko jego jest Talleyrand. Są to wszystko różne maski dla tego samego człowieka. Oto jest tu naprzykład pewien pan, nazwiskiem de Caulaincourt; kieruje dworem cesarskim, a nie ma prawa na własną rękę odprawić lokaja. Zawsze bowiem cesarz zastrzega sobie w tym względzie ostatnie słowo. A z nami igra jak z marjonetkami. Tak, tak, panie de Méneval, musimy to wyznać otwarcie, cesarz igra z nami. Jednego marszałka podjudza przeciw drugiemu; nie dopuszcza nigdy do tego, aby między nimi panowała zgoda i harmonja. Davoust nienawidzi Bernadotte’a, Lannes jest wrogiem Besséresa, Ney Masseny, chętnie posiekaliby się wzajemnie szablami. Zna także dokładnie wszystkie nasze słabostki, chciwość pieniędzy Savary’ego, próżność Cambacéresa, szorstkość i prostactwo Duroca, szaleństwa Berthiera, zarozumiałość Murata, namiętność do spekulacji Talleyranda, i wyzyskuje to wszystko dla swoich celów. Nie wiem, jakie są moje słabe strony, ale on zna je z pewnością i umie z nich ciągnąć korzyści.
— Ależ to praca nadludzka! — zawołałem — trzymać w rękach i kierować tak olbrzymim zbiorem ludzi...
— Tak, to należy mu przyznać w istocie, że nie brak mu pracowitości i energji — odpowiedział de Méneval. — Pracuje nieraz całemi tygodniami po ośmnaście godzin na dobę. Przy obradach ciała prawodawczego, którym przewodniczył, prawie wszyscy uczestnicy z przepracowania byli bliscy omdlenia. Mnie również zniszczy tak samo, jak mego poprzednika Bourienne’a; chce jednak wytrwać bez szemrania na mojem stanowisku, póki nie ulegnie temu nawałowi pracy. Albowiem, jeżeli jest twardy dla innych, nie jest bardziej pobłażliwy dla siebie samego.
— Jest to właśnie człowiek, jakiego Francja potrzebuje — rzekł Caulaincourt — jest to bowiem genjusz porządku i dyscypliny. Gdy sobie przypomnimy smutny i beznadziejny chaos, w jaki Francja popadła po rewolucji, owe niemożliwe stosunki ówczesne, kiedy każdy chciał rozkazywać, a nikt nie chciał słuchać, musi sobie jasno uprzytomnić, że tylko Napoleon mógł ocalić naszą ojczyznę. Wszyscy oglądaliśmy się wówczas z upragnieniem za jakąś silną podporą, którejbyśmy mogli się uchwycić, aż ją wreszcie znaleźliśmy w nim, w tym człowieku iście żelaznym. A jaką dziwną figurą był wtedy Bonaparte, panie de Lava!! Teraz, gdy już wszystko osiągnął, czego mógł tylko pragnąć i spodziewać się, jest wesół i zadowolony. Wtedy jednak nic jeszcze nie posiadał, a pożądał wszystkiego. Spojrzenia jego ukośne mogły przerażać ludzi. Chudy był i blady i chodził ulicami jak dziki zwierz, wszyscy stawali i oglądali się za nim. Twarz miał zapadłą i pooraną głębokiemi zmarszczkami; spoglądał na ludzi z ponurą groźbą. Tak, była to osobliwa postać, ten młody podporucznik, który świeżo opuścił szkołę wojskową. Widząc go, pomyślałem sobie w duchu: „Ten człowiek będzie kiedyś potężnym władcą albo skończy na rusztowaniu.“ A teraz patrzcie do czego doprowadził.
— Jakto? — zapytałem — i to wszystko stało się w przeciągu dziesięciu lat tylko?
— Tak jest, potrzebował tylko dziesięciu lat na to, aby odbyć drogę z koszar do pałacu w Tuilerjach. Był jednak stworzony na władcę i nic nie mogło go w tej drodze powstrzymać. Jak de Bourienne opowiada, już w szkole kadeckiej w Brienne, jako mały chłopak, miał cesarskie manjery: chwalił i ganił swoich kolegów, spoglądał na nich z gniewem lub uśmiechał się do nich łaskawie, zupełnie tak samo, jak to dzisiaj czyni. Czy zna pan jego matkę, panie de Laval? Prawdziwa matka bohaterów, królowa z tragedji, poważna i pełna godności, powściągliwa, milcząca. Syn do niej podobny.
Sekretarza wprawiały w niepokój te swobodne i niczem nie krępowane wynurzenia marszałka dworu cesarskiego. Widać to było po jego spojrzeniach, które zwracały się trwożliwie to na mnie, to na pana de Caulaincourt.
— Nie sądź pan jednak, panie de Laval — rzekł po chwili — abyśmy żyli pod rządami tyrana, albowiem w takim razie nie śmielibyśmy tak szczerze się wyrażać, jak to właśnie teraz czynimy. Powiedziałbym nawet, że cesarz mógłby się spokojnie przysłuchiwać naszej rozmowie, sprawiłaby mu niezawodnie przyjemność i być może, że w niejednym względzie przyznałby nam otwarcie słuszność. Ma oczywiście drobne błędy i wady, jak każdy człowiek; ale jako władca, zasługuje na zaufanie narodu, jak żaden inny. Pracuje więcej, aniżeli którykolwiek z jego poddanych. Żołnierze ubóstwiają go, jako swego wodza, służba przepada za nim. W całych Tuilerjach niema człowieka, któryby był bardziej od niego umiarkowany w jedzeniu i piciu. Będąc jeszcze sam biedny, ponosił koszta wychowania swych braci i sióstr, a także dalszym swoim krewnym pomagał do uzyskania dobrobytu. Krótko mówiąc, jest oszczędny, pracowity i wstrzemięźliwy, odważny i uczynny. Jeżeli jest prawdą to, co czytamy w dziennikach, panie de Laval, to książę Walji nie może się z nim równać, ani co do charakteru, ani co do trybu życia...
Przypomniałem sobie wszystkie skandale w Brighton, w Londynie i w Newmarket, które oburzyły opinję publiczną w Anglji i z któremi łączyło się imię księcia Jerzego i nie próbowałem nawet wystąpić w jego obronie.
— O ile mi wiadomo — zauważyłem — Anglicy nie napadają na prywatne życie cesarza, ale na jego polityczną działalność.
— To jedno jest rzeczą pewną — rzekł Caulaincourt — cesarz i my wszyscy jesteśmy głęboko przekonani, że Francja i Anglja nie mogą obok siebie istnieć. Jedno z tych państw musi panować nad drugiem. Dopiero gdy Anglja będzie obalona, będziemy mogli kłaść podwaliny pod gmach wieczystego pokoju. Włochy należą już do nas, Austrję pokonamy z łatwością po raz drugi, Niemcy są podzielone na drobne części, Rosja może się rozszerzać na wschód i na południe, Amerykę będziemy mogli później jeszcze zająć, gdy nam czas na to pozwoli; powodu do wojny dostarczy nam zawsze Kanada albo Luizjana. Tak tedy świat cały stoi nam otworem, tylko te oto przedmioty stoją nam w drodze.
Pan de Caulaincourt, mówiąc to, zbliżył się do wejścia do namiotu i wskazał na błękitne fale kanału La Manche. Zdala połyskiwały, jak śnieżne białe skrzydła mew, żagle angielskich statków wojennych, opasujących pierścieniem blokady wybrzeża Francji. l znów ukazał się oczom moim obraz wczorajszy; światła na okrętach w pośrodku morza i barwny odbłysk słońca na namiotach obozu.
Francja i Anglja stały tu naprzeciwko siebie, jak dwaj zapaśnicy gotowi do walki, a świat cały z naprężeniem zwracał na nich spojrzenia.