<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł W sieci spisku
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Dra Maksymiliana Bodeka
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Bednarskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Uncle Bernac
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
NAPOLEON PRZY PRACY.

Z namiotu Ménevala można było objąć okiem całą cesarską kwaterę główną. Cesarz jednak musiał wejść do swej kwatery z tyłu albo też byliśmy tak zatopieni w naszej ożywionej rozmowie, żeśmy go nie spostrzegli, albowiem nagle wszedł do nas kapitan w zielonym mundurze strzelców gwardji i oznajmił, że cesarz oczekuje swego sekretarza.
Méneval zbladł jak ściana i zerwał się szybko z miejsca. Był tak przestraszony, że ledwie mógł mówić.
— Dlaczego nie poszedłem tam prędzej? — wyjąkał drżącym głosem. — Co za nieszczęście! Panie Caulaincourt, pan musisz wstawić się za mną. Gdzie mój kapelusz i szpada? Chodź pan prędko, panie de Laval, nie mamy ani chwili do stracenia.
Przerażenie biednego Ménevala świadczyło, nie mniej wymownie jak scena z admirałem Bruix, która się odegrała w mej obecności, o władzy, jaką Napoleon wywierał na swoje otoczenie. Podwładni jego nigdy nie mogli się czuć bezpieczni przed grożącą im nagle niełaską: dziś przyjmował ich dobrze, nazajutrz zaś odpychał ich szorstko. Ale pomimo tego wszystkiego służyli mu wiernie i uwielbiali go jak półboga... Co za wpływ niepojęty!
— Może lepiej, abym tu zaczekał — rzekłem do pana de Méneval, gdyśmy weszli do poczekalni, gdzie jeszcze było mnóstwo ludzi.
— Nie, nie, ja jestem za pana odpowiedzialny. Wejdź pan razem ze mną. Spodziewam się, że cesarz nie będzie się na mnie gniewał. Ale jak mogłem nie spostrzec jego przybycia?
Mój strwożony towarzysz zapukał lekko do drzwi, które się natychmiast otworzyły. Za niemi stał mameluk Rustan.
Pokój, do którego weszliśmy, był bardzo przestronny, ale nadzwyczaj skromnie urządzony. Ściany były obite tapetami srebrno-szaremi. W pośrodku niebieskiego stropu widniał orzeł cesarski ze złota, niosąc w szponach piorun. Pomimo ciepłego dnia palił się duży ogień na kominku, a gorąca atmosfera pokoju była przesycona silną wonią aloesu. Na środku pokoju stał stół owalny, przykryty zielonem suknem, na nim zaś leżały stosy listów i aktów. Na jednym końcu stołu wznosił się pulpit, przed nim siedzib na zielonym fotelu cesarz i bawił się zagłębianiem ostrza scyzoryka w drewniane rzeźbione oparcie swego krzesła. Wzdłuż ścian pokoju stało kilku wyższych oficerów, adjutantów czekających na rozkazy, na których nie zwracał uwagi. Spojrzał surowo na wchodzącego Ménevala i potrząsnął głową,
— Dałeś mi pan czekać, panie de Méneval. U pańskiego poprzednika Bourienne to się nigdy nie zdarzyło. Dość, nie żądam żadnego tłumaczenia. Weź pan ten oto rozkaz, który w pańskiej nieobecności sam napisałem i sporządź pan odpis jego.
Nieszczęśliwy Méneval wziął papier drżącą ręką i poszedł z nim do swego małego stolika, stojącego z boku.
Napoleon wstał z miejsca i począł szybko chodzić po pokoju, tam i napowrót, z rękoma w tył założonemi, z głową pochyloną na piersi. Na jego białych spodniach widać było wielkie plamy atramentu, widocznie obcierał o nie pióro.
Ja stałem ciągle nieruchomy przy drzwiach, obok Rustana. Cesarz zdawał się mnie wcale nie widzieć, ani się nie domyślać mojej obecności.
— A więc, panie de Méneval, czy już pan skończył? — zapytał cesarz po krótkim czasie. — Mamy jeszcze co innego do roboty.
Sekretarz siedział bezradny przed konceptem cesarza, pełnym plam z atramentu i mozolił się nad jego odcyfrowaniem; na twarzy jego wystąpił rumieniec.
— Przebacz mi, najjaśniejszy panie — mruknął, obracając się ku cesarzowi.
— Co mam panu przebaczyć? Co się znów stało?
— Przebacz, najjaśniejszy panie... nie mogę tego pisma przeczytać.
— Wiesz pan przecie, do czego się ten rozkaz odnosi.
— Tak, najjaśniejszy panie, to dotyczy sprawy furażu dla konnicy.
Napoleon uśmiechnął się prawie filuternie.
— Przypomina mi pan Cambacéresa, panie de Méneval. Gdy mu doniosłem listownie o bitwie pod Marengo, myślał, że mu donoszę o moich zaręczynach. Nie pojmuję doprawdy, dlaczego nikt nie może czytać mego pisma. Ten dokument nie ma nic wspólnego z końmi mojej kawalerji, lecz zawiera rozkaz wystosowany do admirała Villeneuve, aby zgromadził swoją flotę i objął dowództwo w kanale La Manche. Daj go pan tutaj, przeczytam go panu na głos.
I szybkim ruchem wyrwał sekretarzowi papier z ręki, po długiem przypatrywaniu się jednak zmiął go i rzucił gniewnie na ziemię.
— Podyktuje go panu — rzekł.
I chodząc dużemi krokami po pokoju, począł wyrzucać słowa tak szybko, że biedny Méneval, z twarzą zaczerwienioną od pośpiechu, ledwie mógł za nim nadążyć. Zapalając się swojemi własnemi myślami, krzyczał coraz głośniej. Tok myśli jego był tak jasny i przejrzysty, że nawet ten, kto się wcale nie rozumiał na rzeczy, mógł z łatwością rozkazy jego wykonywać. A najbardziej wprawiła mnie w zdumienie znajomość jego spraw marynarki. Znał dobrze nietylko wszystkie okręty linjowe, ale także każdą fregatę, szalupę i każdy dwumasztowiec, wiedział dokładnie, gdzie każdy okręt się znajduje, w jakim porcie, czy w Ferrol, czy w Rochefort, w Kadyksie, w Carthagena lub w Brest, jak jest uzbrojony i z wielu ludzi składa się jego załoga. Znał nawet dokładnie nazwy wszystkich angielskich okrętów wojennych. Taka gruntowna znajomość rzeczy byłaby zdumiewająca nawet u oficera marynarki i tylko taki wszystko ogarniający duch, jak jego, mógł być tak dobrze obznajomiony z tak różnemi dziedzinami życia ludzkiego.
Gdy skończył dyktowanie, zwrócił się nagle do mnie. Ze słów jego poznałem, że mnie cały czas widział i obserwował, nie dając tego poznać po sobie.
— Zdajesz się pan zdziwiony, panie de Laval, że mogę sam załatwiać sprawy mojej marynarki, nie mając obok siebie mego ministra marynarki? Musisz pan wiedzieć, że ja zasadniczo sam studjuję każdy wypadek i postępuję potem podług mojego uznania. Gdyby poczciwi Bourbonowie byli tak samo czynili, nie siedzieliby może teraz na wygnaniu w mglistej Anglji.
— Trzeba w istocie mieć tak nadzwyczajną pamięć, jak wasza cesarska mość, aby móc temu wszystkiemu podołać — odpowiedziałem.
— Pamięć moją, młodzieńcze, wyrobiłem sobie przez systematyczne ćwiczenie. Zdaje mi się, jak gdybym miał szufladki w mózgu, które mogę według mego upodobania otwierać i zamykać. Zawsze znajduje w nich to, czego szukam. Mam złą pamięć liczb i imion, natomiast przypominam sobie wybornie fakty i fizjognomje. Trzeba dużo rzeczy pamiętać, panie de Laval. Tu mam naprzykład jedną szufladę pełną okrętów wojennych. Inna zawiera znów wszystkie porty i warownie Francji. Jako przykład, chcę panu przytoczyć wypadek następujący. Pewnego razu mój minister wojny czytał mi sprawozdanie o obwarowaniu naszych wybrzeży, a ja udowodniłem mu, że zapomniał wymienić dwa działa, należące do jednej z bateryj w Ostendzie. W innej szufladzie mam znów przechowane pułki armji francuskiej. Czy ta szuflada w porządku, marszałku Berthier?
Oficer i twarzą gładko wygoloną, który stał w oknie, gryząc paznokcie, odpowiedział z ukłonem na pytanie Napoleona:
— Najjaśniejszy panie, często możnaby sądzić, że znasz po nazwisku wszystkich żołnierzy twojej armji.
— Tych starych wiarusów, którzy byli ze mną w Egipcie, znam przeważnie po nazwisku — rzekł cesarz. — A potem, panie de Laval, jest znów inna szuflada dla kanałów, mostów, dróg, fabryk i innych rzeczy, dotyczących administracji państwu. Ustawodawstwo, sprawy finansowe, Włochy, kolonje, Holandja, to wszystko potrzebuje swojej osobnej szuflady. Dziś, panie de Laval, Francja wymaga od swego władcy więcej aniżeli aby umiał z godnością nosić płaszcz gronostajowy i aby odbywał wielkie polowania w lesie Fontainebleau.
Pomyślałem sobie w duchu, że cesarz ma słuszność. Ostatni z Bourbonów, niedołężny Ludwik, ze swojem zamiłowaniem do zewnętrznego blasku i przepychu, nie byłby w samej rzeczy odpowiednim człowiekiem aby po tych wszystkich gwałtownych przewrotach, przywrócić we Francji ład i porządek. Do tego trzeba było bystrzejszego ducha, większej inteligencji i silniejszej dłoni.
— Czy nie podziela pan mego zdania, panie de Laval? — zapytał cesarz, stanąwszy przy kominku. Poruszał głownie końcem swego zgrabnego bucika, nie troszcząc się o to, że dym i płomień czerniły delikatną sprzączkę złotą, zdobiącą jego obuwie.
Potwierdziłem to pytanie.
— Jest to bardzo rozsądnie z pańskiej strony, że pan tu przybył do mnie — rzekł cesarz po chwili. — Pan już dawno miał ten zamiar, wszak prawda? Pan już raz dawniej w gospodzie w Ashford ujął się za mną, gdy pewien młody Anglik wzniósł toast, w którym mi życzył zguby.
Ze zdumienia nie mogłem przemówić.
W jaki sposób mógł się cesarz dowiedzieć o tym wypadku? Kto mu mógł o tem opowiadać? Było mi to zupełnie niezrozumiałe.
— Dlaczego pan to uczyniłeś?
— Uczyniłem to, najjaśniejszy panie, sam sobie z tego nie zdając sprawy, instynktownie.
— Instynktownie? Cóż znowu? — odpowiedział cesarz pogardliwie, nie wiem, co ludzie chcą tem słowem wyrazić. Tylko zwierzęta i obłąkani kierują się instynktem, ale nie zdrowi ludzie. Musiałeś mieć swoje powody, panie de Laval, narażając się na niebezpieczeństwo w obronie mego honoru.
— Uczyniłem to, najjaśniejszy panie, z tego powodu, ponieważ pracujesz dla dobra i sławy mojej ojczyzny.
Podczas tej rozmowy, cesarz przechadzał się nieustannie po pokoju, z rękoma w tył założonemi. Niekiedy stawał i spoglądał na jednego z nas przez monokl, którego stale używał z powodu krótkiego wzroku. To znów próbował zażyć szczyptę tabaki z szyldkretowej tabakierki, ale żadna nie osiągała celu; tabaka spadała mu zawsze na kamizelkę lub na podłogę.
Odpowiedź moja sprawiła mu widocznie przyjemność, albowiem ujął mnie silnie za ucho.
— Masz pan słuszność, młody przyjacielu — rzekł — pracuję dla dobra Francji, jak Fryderyk II. pracował dla dobra Prus. Chcę uczynić z Francji największy naród na całym świecie. Każdy europejski monarcha będzie musiał mieć swój pałac w Paryżu i będzie musiał iść w pochodzie przy koronacji mego następcy...
Ale po tych słowach nagle twarz wykrzywiła nu się kurczowo i przybrała wyraz boleści.
— Mój Boże! Dla kogo pracuję właściwie? Kto będzie moim następcą? — szepnął i przeciągnął ręką po czole.
A potem zapytał mnie znów:
— Czy słyszał pan coś o tem, że się Anglicy obawiają mego rychłego najazdu na Anglję?
Zgodnie z prawdą, musiałbym powiedzieć, że wprost przeciwnie, Anglicy uważają taki najazd za wykluczony, choćby go nawet pragnęli.
— Armja lądowa angielska zazdrości sławy marynarce — odpowiedziałem wymijająco.
— Ależ armja angielska jest tak drobna.
— Prawie wszyscy Anglicy są ochotnikami, najjaśniejszy panie.
— Ba, najemnicy — zawołał i uczynił ręką ruch, jak gdyby chciał ich poprostu sprzątnąć z powierzchni ziemi. — Ze stu tysiącami ludzi wyląduję w Kent albo w Sussex. Za ośm dni jestem w Londynie. Przedewszystkiem każę uwięzić polityków, bankierów, kupców i redaktorów pism. Za ich skonfiskowany majątek pozakładam różne dobroczynne fundacje, będę popierał ubogich na koszt bogatych i w ten sposób zjednam sobie rychło stronników. Zajmę Irlandję, Szkocję i nadam im konstytucję, która da tym krajom uprzywilejowane stanowisko wobec ich macierzy. Tak będę wszędzie siał niezgodę. W nagrodę za opuszczenie wyspy, będę żądał wydania ich floty i odstąpienia mi wszystkich kolonij. W ten sposób zapewnię Francji, conajmniej na jedno stulecie, hegemonję i przodownictwo na całym świecie.
W tym krótkim zarysie ujawnił się wyraźnie wszechstronny genjusz Napoleona. Obok wielkich, daleko sięgających planów, które rozwijał, nie zaniedbywał także i najdrobniejszych szczegółów, leżących w granicach możliwości, które mogły mu być pomocne, w wykonaniu jego zamiarów. Gdy mu naprzykład przyszło na myśl napaść znienacka na Wschód, to układał natychmiast w głowie, jakie okręty, wojska i zapasy wojenne są do tego potrzebne, aby ten zamiar w czyn obrócić i jakie porty wchodzą przytem w rachubę. Każdą kwestję opracowywał z największą dokładnością i z najdrobniejszemi szczegółami. Prawdziwie poetycka wyobraźnia łączyła się w nim z przenikliwym rozumem pierwszorzędnego przedsiębiorcy handlowego. To były przymioty, które mu utorowały drogę do zdobycia świata.
Teraz cesarz odwrócił się odemnie i znów się zabrał do swej pracy. Niezawodnie pragnął rozmyślnie, abym był świadkiem jego czynności, albowiem bez zamiaru wogóle nic nie czynił. Może spodziewał się, że ja, pisząc o nim do Anglji, potrafię wpływem moim skłonić innych emigrantów do powrotu do Francji. Godzinami załatwiał w mej obecności najrozmaitsze sprawy, to wielkiej wagi, to znów drobne i mało znaczące. Raz wydawał rozporządzenie co do kwater zimowych dla swego wojska, to znów omawiał z marszałkiem dworu, de Caulaincourt, koszta utrzymania swego dworu i możliwość zaoszczędzenia kilku karet.
— Chcę być oszczędny w moim domu i dawać dobry przykład w tym względzie — mówił. — Jako podporucznik mogłem żyć bardzo dobrze, mając zaledwie tysiąc dwieście franków rocznej pensji, a i dzisiaj nie byłoby to dla mnie żadną ofiarą wrócić do ówczesnych skromnych stosunków. Przesadny zbytek na moim dworze musi ustać. Podług pańskiego sprawozdania pije się codziennie na moim dworze stopięćdziesiąt pięć filiżanek kawy. Gdy przyjmiemy, że funt cukru kosztuje cztery franki, a funt kawy pięć franków, to wypada na filiżankę kawy dwadzieścia sous. Otóż sądzę, że lepiej test wyznaczyć każdemu pewną kwotę na kawę. Także rachunki stajenne wydają mi się za wysokie. Przy dzisiejszych cenach paszy, musi w stajni, mającej dwieście koni, wystarczyć siedm do ośmiu franków na konia. Nie pozwolę na rozrzutność w Tuilerjach.
Tak w przeciągu krótkiego czasu przechodził od kwestji, gdzie szło o miliardy, do spraw drobnych, gdzie mógł najwyżej zaoszczędzić kilka sous na administracji swego cesarstwa, przeskakiwał do gospodarstwa stajennego. Od czasu do czasu rzucał na mnie przelotne spojrzenie, jakgdyby się chciał przekonać, jakie wrażenie wywiera na mnie jego praca. Było widoczne, że przywiązuje rzeczywiście znaczenie do mego sądu, co mi się wtedy wydawało wprost niezrozumiałe. Dziś jednak, gdy wiem, ilu młodych szlachciców mój przykład nakłonił do powrotu do ojczyzny, dziś wiem, o ile wzrok jego sięgał dalej aniżeli mój.
— Teraz widział mnie pan przy pracy, panie de Laval — rzekł cesarz, obracając się nagle ku mnie — chce pan tedy wstąpić do mnie do służby?
— Z radością, najjaśniejszy panie.
— Umiem być surowy, gdy zachodzi tego potrzeba — mówił dalej cesarz z uśmiechem. — Wszak był pan świadkiem sceny z admirałem Bruix? Żądam w wojsku żelaznej karności, nawet od najwyższych moich oficerów, albowiem wszyscy mamy bardzo poważne obowiązki. Ale bądź pan spokojny. Gniew mój nigdy nie dochodzi wyżej, aniżeli dotąd — tu sięgnął ręka do gardła — mózgu nigdy mi nie zalewa, nie dopuszczam do tego. Doktor Corvisart, mój lekarz przyboczny, może panu powiedzieć, że mam puls najpowolniejszy ze wszystkich jego pacjentów.
— I że jesz prędzej, najjaśniejszy panie, aniżeli którykolwiek z twoich poddanych — wtrącił mężczyzna o twarzy szerokiej i dobrodusznej, przerywając rozmowę, którą wiódł półgłosem z marszałkiem Berthier.
— Ach, tego mi pan nigdy nie daruje. Gdy jestem chory, mówię zwykle memu doktorowi, że wolę umrzeć z choroby, aniżeli z jego lekarstw. Z tego powodu ma do mnie urazę. Zresztą to wina moich zajęć, jeżeli jem szybko. Nie dają mi nigdy czasu do tego. A prawda, przypominam sobie... Constant! Czy już jest pora obiadowa?
— Już od czterech godzin minęła, najjaśniejszy panie.
— Przynieś mi natychmiast jedzenie.
— Zaraz, najjaśniejszy panie. Ale pan Isabey czeka na dworze ze swojemi lalkami.
— A, dobrze, musimy je obejrzeć. Niech wejdzie.
Do pokoju wszedł mężczyzna, po którym można było poznać, że przybył właśnie z podróży. Pod pacha niósł duży kosz pleciony.
— Dwa dni już minęły, odkąd posłałem kurjera po pana, panie Isabey — rzekł cesarz.
— Przybył dopiero wczoraj wieczór do Paryża, najjaśniejszy panie, a ja natychmiast wybrałem się w drogę.
— Czy przywiózł pan z sobą modele?
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
— Rozłóg je pan tu, na tym stole.
Gdy ów człowiek otworzył koszyk, ujrzałem w nim mnóstwo lalek, wysokich na jedną stopę. Prawie wszystkie były wspaniale ubrane w jedwabie i aksamity, w gronostaje i koronki. Isabey poustawiał te marionetki, jedną po drugiej, przed cesarzem na stole; były to przeważnie modele mundurów najwyższych dygnitarzy państwa. Napoleon przypatrywał się z uwagą i zajęciem wszystkim, nawet najdrobniejszym szczegółom.
— Co to jest? — zapytał, wyjmując małą figurkę kobiecą, która miała na sobie kostjum myśliwski złotem haftowany i toczek z białemi piórami.
— To kostjum myśliwski cesarzowej, najjaśniejszy panie.
— Stanik mógłby być nieco dłuższy — rzekł Napoleon, który miał swoje własne zapatrywania co do mody kobiecej. — Te przeklęte mody to jedyna rzecz w mojem państwie, która usuwa się z pod mojego wpływu. Mój krawiec Duchesne skraca mi zawsze poły od surduta o trzy cale i nie chce mi ustąpić pomimo mego gniewu. Sądzę, że cała moja armja i flota nie potrafiłyby złamać jego uporu.
Wziął w rękę drugą lalkę, bardzo wytwornie ubraną, w zielonym mundurze z galonami.
— Kto to ma być?
— Wielki łowczy, najjaśniejszy padnie.
— A zatem to pan jesteś, marszałku Berthier. Jak się panu podoba pański nowy mundur?... A tamta znowu figurka czerwono ubrana?
— To wielki kanclerz.
— A fioletowa?
— To wielki szambelan.
Napoleon bawił się lalkami, jak dziecko nową zabawką, tworzył z nich grupy, jak gdyby chciał widzieć, jak jego dostojnicy wyglądają w swoich mundurach, gdy z sobą rozmawiają. Potem rzucił je wszystkie napowrót do kosza.
— Bardzo dobrze, Isabey, jestem z pana zadowolony — rzekł do niego. — Przedłóż pan swoje rysunki krawcom nadwornym, aby sporządzili kosztorys. Lenormandowi możesz pan oświadczyć, że go każę wtrącić do więzienia, jeżeli ośmieli — przysłać jeszcze raz taki wysoki rachunek, jak niedawno dla cesarzowej. Pan także, panie de Laval, nie zapłaciłby kwoty dwudziestu pięciu tysięcy franków za jedną toaletę, chociażby nawet była przeznaczona dla panny Eugenji de Choiseul.
Ze zdumieniem i niemal lękiem spoglądałem na cesarza. Kto mógł mu opowiadać o sprawach mego serca i co mogły go one obchodzić wśród tej burzy wojennej i tego rozpaczliwego zmagania się z sobą narodów całego świata? Ale na ustach Napoleona igrał znów ów uśmiech filuterny, jaki się pojawiał na jego twarzy w przystępie dobrego humoru, ten sam uśmiech, który widziałem u niego przed chwilą, gdy mówił o mylnem odcyfrowaniu jego własnoręcznie pisanych listów. Położył mi na ramieniu swoją małą, tłustą rękę i spoglądał na mnie życzliwie. Jak zawsze, gdy był wesół, oczy jego wydawały się jasno niebieskie, te same oczy, które przybierały kolor stalowy w chwilach, gdy się unosił gniewem, a były znów dziwnie ciemne, gdy go zaprzątały myśli poważne.
— Dziwił się pan poprzednio, panie de Laval, gdy wspominałem o pańskim pojedynku z owym młodym Anglikiem, a teraz znów widzę, że moje wiadomości o pewnej młodej damie wprawiają pana w jeszcze większe zdumienie. Musi pan mieć bardzo złe wyobrażenie o moich angielskich ajentach, jeżeli pan może przypuszczać, że ja nie jestem o takich ważnych sprawach należycie poinformowany.
— Nie rozumiem tego, najjaśniejszy panie, że donoszą ci o rzeczach tak małej wagi i że zatrzymujesz je w swojej pamięci choćby chwilę.
— Jesteś pan skromny, młodzieńcze i spodziewani się, że nie stracisz tej miłej zalety na moim dworze. A więc sądzisz pan rzeczywiście, że pańskie sprawy prywatne nie mają dla mnie żadnego znaczenia?
— Nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego najjaśniejszy pan może się niemi zajmować.
— Powiedz mi pan, kto jest pańskim dziadem stryjecznym?
— Kardynał de Laval-Montmorency.
— A gdzie przebywa?
— W Niemczech.
— Zamiast zasiadać na stolcu biskupim w Paryżu, gdziebym go chciał widzieć. A kto jest pańskim bratem ciotecznym?
— Książę Rohan.
— Gdzie mieszka?
— W Londynie.
— Tak, w Londynie, a nie w Tuilerjach, gdzie mógłby przecież mieć wszystko, czegoby tylko zapragnął. Czy ja, gdybym został z tronu zrzucony i wygnany z kraju, jak Burboni, miałbym także takich wiernych zwolenników, jak oni? Czy towarzyszyliby mi na wygnaniu i wytrwaliby przy mnie aż do mego powrotu na tron Francji? Chodź pan tu, marszałku Berthier!
I pociągnął za ucho swego ulubieńca. Była to u niego największa oznaka czułości.
— Czy mógłbym liczyć na ciebie, hultaju?
— Nie wiem, o czem mowa, najjaśniejszy panie.
Rozmowa moja z cesarzem była dotychczas tak cicha, że obecni nie mogli jej słyszeć; teraz jednak słuchali z uwagą, co Berthier odpowie.
— Gdyby mnie z Francji wypędzono, czy pan towarzyszyłby mi na wygnaniu?
— Nie, najjaśniejszy panie.
— Do kroćset piorunów, jesteś pan przynajmniej szczery.
— Nie, mógłbym iść z tobą, najjaśniejszy panie.
— Dlaczego?
— Ponieważ nie żyłbym już wtedy
Napoleon zaśmiał się głośno.
— l powiadają niektórzy, że Berthier nie ma dowcipu. Sądzę jednak, że mogę na pana liczyć z pewnością, panie marszałku, albowiem lubię cię i popieram ze względów czysto osobistych; dla innego władcy jednak nie miałbyś wielkiego znaczenia. O panu, panie Talleyrand, nie mógłbym tego samego powiedzieć. Panby tak samo prędko przeszedł odemnie do innego władcy, jak poprzednio przeszedłeś od innego do mnie. Pan jesteś genjuszem pod tym względem i umiesz wybornie dostosowywać się do wszystkich rządów i do wszystkich systemów;
Cesarz lubiał bardzo także małe sceny, dygnitarze jego jednak, państwowi i dworscy, czuli się, przy tem nieswojsko; byli zakłopotani i niespokojni, albowiem nikt nie mógł wiedzieć, czy w następnej chwili nie będzie przedmiotem złośliwych uwag ze strony cesarza i czy nie będzie musiał odpowiadać na jakieś podchwytliwe pytanie, nie mając nawet czasu dobrze się zastanowić nad swojemi słowami. Tym razem jednak ciekawość, co Talleyrand odpowie, była silniejsza od wszystkich innych uczuć. Albowiem w słowach Napoleona mieściła się prawda i sławnemu dyplomacie nie było łatwo uwolnić się od tego zarzutu.
Talleyrand stał jednak spokojnie, z głową nieco naprzód pochyloną i opierał się na swej lasce hebanowej. Na twarzy jego widniał uśmiech wesoły, jak gdyby mu właśnie cesarz powiedział najprzyjemniejszy komplement. Ten rys charakteru przebiegłego dyplomaty zasługiwał na uznanie, że zachowywał się wobec Napoleona zawsze, jak wobec sobie równego i że nie poniżał się nigdy do tego, aby przed nim pełzać i aby mu pochlebiać.
— Sądzisz, najjaśniejszy panie, że odstąpiłbym od ciebie, gdyby mi twoi wrogowie więcej ofiarowali od ciebie?
— Jestem o tem przekonany.
— Nie mogę w istocie ręczyć za siebie, póki mi nie uczyniono propozycji. Musianoby mi rzeczywiście ofiarować niezmiernie wysokie korzyści, albowiem oprócz mego wspaniałego pałacu przy ulicy Saint Florentin i oprócz rocznej renty w kwocie dwustu tysięcy franków, którą otrzymuję z twej łaski, najjaśniejszy panie, zajmuję stanowisko najwyższego dygnitarza państwowego w całej Europie. Musianoby mi chyba ofiarować tron królewski, aby mnie wznieść jeszcze wyżej.
— Prawda, że panu niczego nie brakuje — odpowiedział Napoleon, spoglądając nań znacząco. — Z tego więc powodu mogę polegać na panu. A teraz chciałbym jeszcze jedną sprawę omówić. Musi pan albo ożenić się z panią Grand, albo zerwać z nią ten, stosunek; nie chcę dłużej znosić skandalów na moim dworze.
Było mi bardzo przykro, że cesarz omawiał w mej obecności publicznie tak drażliwe kwestje, ale ten niezwykły człowiek nie troszczył się o to, co ludzie przeciętni nazywają delikatnością i dobrym tonem. Podług jego mniemania były to poglądy wymyślone na to, aby genjuszowi podcinać skrzydła. Ten trzydziestosześcioletni dyktator sądził, że ma prawo zajmować się wszystkiemi sprawami z życia prywatnego swoich poddanych, począwszy od wyboru małżonki aż do zerwania z kochanką i że może wydawać w tych sprawach stanowcze orzeczenia, Na twarzy Talleyranda znów się pojawił ów uśmiech zagadkowy.
— Najjaśniejszy panie, mam nieprzezwyciężony, wstręt do małżeństwa. Być może dlatego, że nie zapomniałem jeszcze o mojem dawnem powołaniu.
Napoleon zaśmiał się głośno.
— Prawda — rzekł — czasem zapominam, że mam przed sobą dawnego biskupa z Autun. Być może jednak, że papież, w uwzględnieniu drobnych przysług, jakie mu wyświadczyłem w czasie koronacji, uczyni to dla mnie i udzieli w tym wypadku swego zezwolenia. Pani Grand jest zresztą bardzo rozumną kobietą; umie dobrze przysłuchiwać się.
Talleyrand wzruszył ramionami.
— Rozsądek kobiety nie jest zawsze korzyścią dla męża, najjaśniejszy panie — odpowiedział. — Rozumna kobieta kompromituje męża, głupia tylko siebie.
— Najrozumniejsza kobieta — rzekł Napoleon — jest ta, która umie ukrywać swój rozum. Kobiety były we Francji zawsze niebezpieczeństwem, ponieważ są mądrzejsze od mężczyzn. Nie chcą rozumieć, że my potrzebujemy ich serca, a nie ich głowy. Każdego władcę, którym rządziły, doprowadziły do upadku. Pomyśl pan tylko o Henryku IV i Ludwiku XIV. Wszystkie kobiety są uczuciowe i przesiąknięte idealizmem, żyją jak gdyby we śnie, są przesadne, energiczne i płoną żądzą czynów, ale brak im logiki i daru przewidywania. Weź pan oto jako przykład tę przeklętą panią de Staël. Spojrzyj pan na salony w dzielnicy Saint-Germain; to nieustanne babskie gadanie, te ich plotki sprawiają mi więcej kłopotów i przykrości, aniżeli cała angielska flota. Dlaczego nie zostają przy swojem szyciu i przy swoich dzieciach? No i cóż, panie de Laval, czy nie oburzają pana moje poglądy?
Na to pytanie odpowiedź była bardzo trudna, wolałem przeto milczeć.
— Jesteś pan jeszcze zanadto młody, aby mieć dość doświadczenia — mówił dalej Napoleon. — Wtedy, gdy głupi Paryżanie potrząsali ze zdziwieniem głowami z powodu mezaljansu wdowy po sławnym generale Beauharnais z nieznanym Bonapartem, miałem jeszcze takie same poglądy, jak pan dzisiaj, panie de Laval. Co to był za sen cudowny! W czasie podróży mej z Medjolanu do Mantui pisałem w każdej z dziewęciu gospód, leżących przy drodze, list do mej żony. Dziewięć listów w jednym dniu!... Cały romans!... Ale potem złudzenia pierzchają i uczymy się widzieć rzeczy takiemi, jakiemi są w istocie.
Twarz cesarza zasłoniła chmura przy tem wspomnieniu przeszłości, która zapewne dała mu niegdyś więcej radości, aniżeli później najświetniejsze zwycięstwa. Jaki to musiał być wspaniały młodzieniec, zanim się nauczył patrzeć na świat trzeźwo! Czyż ma jakąś wartość życie bez ideałów i bez romantyki!
Wkrótce jednak Napoleon otrząsnął się ze wzruszenia, które go chwilowo opanowało i począł znów zajmować się mojemi sprawami sercowemi.
— Panna Eugenja jest synowicą księcia de Choiseul, wszak prawda?
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
— Czy pan z nią zaręczony?
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
Potrząsnął głową z niecierpliwością.
— Jeżeli pan chcesz na moim dworze dojść do czego, panie de Laval, musisz mi pan pozostawić kierunek spraw twoich. Nie mogę zezwolić na małżeństwo między dwojgiem emigrantów; byłoby to przecież przymierze przeciw mej osobie.
— Eugenja podziela w zupełności moja polityczne przekonania, najjaśniejszy panie.
— W tym wieku niema się jeszcze politycznych przekonań. Ale w waszych żyłach płynie krew emigrantów i ta, prędzej lub później, odezwie się kiedyś. Ja sam zajmę się pańskiem małżeństwem, panie de Laval. Życzę sobie, aby pan się udał do Pont-de-Briques, abym pana przedstawił cesarzowej. — Cóż tam znów, Constant?
— Jakaś pani jest w przedpokoju i prosi o posłuchanie. Czy mam jej powiedzieć, aby przyszła później?
— Jakaś pani? — zawołał cesarz z uśmiechem. — Kobiety to rzadki gość w naszym obozie. Kto ona jest i czego pragnie odemnie?
— Nazywa się Sybilla Bernac.
— Co? — zawołał Napoleon. — Córka starego Bernaca z Grobois? Wszak to brat pańskiej matki, panie de Laval, czy prawda?
Musiałem się zarumienić ze wstydu, albowiem cesarz poznał po mnie natychmiast moje zakłopotanie.
— No tak, rzemiosło jego nie jest bardzo zaszczytne, ale jest to człowiek dla mnie bardzo potrzebny. Jest on obecnie posiadaczem zamku Grobois, który wedle prawa spadkowego miałby się panu prawnie należeć. Czy prawda?
— Tak jest, najjaśniejszy panie.
— Spodziewam się, że pan nie w tym celu wstąpił do mnie w służbę, aby odzyskać napowrót swoją posiadłość?
— Nie, najjaśniejszy panie. Chcę sam sobie wszystko zawdzięczać.
— Bardzo dobrze — odpowiedział cesarz. — Jest to istotnie większa zasługa własną pracą dorobić się majątku. Zresztą nie mógłbym nawet zwrócić panu pańskich posiadłości. Gdybym bowiem zaczął przywracać dawne prawa, nie byłoby temu końca. Cały porządek prawny byłby wstrząśnięty. Nadto wszystkie skonfiskowane dobra szlacheckie są w rękach moich stronników. Pański wujek, jak wszyscy inni, zachowa swoją posiadłość tak długo, dopóki będzie mi wiernie oddany... Ale czego może ta młoda dama odemnie pragnąć? Wprowadź ją tu, Constant.
Wkrótce potem weszła do pokoju. Twarz jej była blada i gdyby martwa, ale oczy jej paliły się gorączkowo i znać w nich było wyraz jakiejś dzikiej energji. Cała jej postawa była pełna dostojności iście książęcej.
— Czego pani sobie życzy? Co panią sprowadza do mnie? — zapytał cesarz tonem ostrym, którego używał zawsze, przemawiając do kobiet, nawet wtedy, gdy się starał o ich względy.
Sybilla obejrzała się dokoła, a moja obecność zdawała się jej dodawać odwagi.
Spojrzała cesarzowi śmiały w twarz.
— Przychodzę, najjaśniejszy panie, błagać o łaskę,
— Ojciec pani wyświadczył mi wielkie przysługi. Czego pani zatem życzy sobie?
— Nie przybywam tu w imieniu niego ojca. Łucjan Lesage jest w więzieniu, oskarżony o zdradę stanu. Zaklinam cię, najjaśniejszy panie, błagam cię, daruj mu życie. To poeta, marzyciel, który nie żyje w świecie rzeczywistym, to słaba i chwiejne narzędzie w ręku niegodziwych, którzy go do tego nakłonili...
— Marzyciel! — wykrzyknął cesarz gwałtownie. — Tacy ludzie są właśnie najniebezpieczniejsi.
Wziął ze stołu plik aktów i przejrzał je szybko.
— Przypuszczam, moja pani, że Lesage ma to szczęście być pani kochankiem?
Ciemny rumieniec oblał blade oblał oblicze Sybilli i spuściła oczy przed szyderczem spojrzeniem Napoleona.
— Mam tu protokół jego przesłuchania. Ten młody człowiek, mówiąc otwarcie, nie robi dobrego wrażenia. O ile mogę osądzić jego charakter, nie wart on miłości pani.
— Daruj mu życie, najjaśniejszy panie, błagam cię o to.
— Moja panno, żądasz pani rzeczy niemożliwych. Przedtem spiskowali przeciw mej osobie Burbonowie i jakobini. Moja cierpliwość i pobłażliwość rozzuchwalała ich coraz bardziej i zachęcała do dalszych zbrodni. Od czasu stracenia Cadoudala i księcia de Enghien Burbonowie siedzą cicho. Chcę przeto i tym drugim dać podobną nauczkę; stracenie Łucjana Lesage będzie odstraszającym przykładem dla jakobinów.
Będzie to dla mnie zawsze zagadką trudną do wytłumaczenia, że taki nędzny tchórz, jak Łucjan, mógł obudzić tak namiętną miłość tej szlachetnej i odważnej dziewczyny. Może było to następstwo owego dziwnego prawa w przyrodzie, według którego dwa sprzeczne charaktery wzajemnie się przyciągają.
Po surowej odpowiedzi cesarza, Sybilla pobladła jeszcze bardziej; oczy jej napełniły się łzami, które spływając po białych policzkach, błyszczały gdyby krople rosy na kielichu lilji.
— Na miłość Boską, najjaśniejszy panie, zaklinam cię na miłość ku twej matce, daruj mu życie — zawołała, padając na kolana. — Przyjmuję na siebie odpowiedzialność, że nie popełni nic złego.
— Nie mogę tego zrobić — wołał cesarz z gniewem, tupiąc nogami i począł z niecierpliwością przechadzać się dużemi krokami po pokoju.
— Gdy raz coś powiedziałem, tego nigdy nie zmienię. Nie mogę na to pozwolić, aby kobiety wtrącały się do moich planów. Jakobini są niebezpieczni i muszę tym razem dać przykład odstraszający; inaczej przedmieście Saint-Antoine może znów wpaść w ich ręce.
Nieubłagana twarz Napoleona i jego głos stanowczy wskazywały na to, że wszelkie prośby pozostaną daremne. Mimo to Sybilla nie przestała dalej błagać, jak to tylko może czynić kobieta, która walczy o życie ukochanego.
— To człowiek nieszkodliwy, najjaśniejszy panie.
— Śmierć jego odstraszy innych.
— Daruj mu życie, najjaśniejszy panie. Ręczę, że będzie ci wiernie oddany.
— Żądasz pani rzeczy niemożliwych.
Constant i ja pomogliśmy podnieść się Sybilli. Napoleon zaś rzekł:
— Szkoda dłużej o tem mówić. Panie de Laval, wyprowadź pan swoją kuzynkę z pokoju.
Sybilla jednak zwróciła się jeszcze raz do cesarza. Widocznie nie utraciła jeszcze wszelkiej nadziei.
— Najjaśniejszy panie — wołała — powiadasz, zechcesz dać przykład odstraszający. Oto jest Toussac...
— Ba, gdybym miał Toussaca w rękach — mruknął Napoleon.
— On jest rzeczywiście człowiekiem niebezpiecznym. To on i mój ojciec uwiedli Łucjana i nakłonili do do zbrodni. Należy karać winnego, a nie niewinnego.
— Obaj są winni. A zresztą mamy w rękach tylko jednego.
— A gdybym pomogła odnaleźć Toussaca. najjaśniejszy panie?
Napoleon namyślał się chwilę, potem rzekł:
— Jeżeli pani tego dokażesz, wtedy Łucjan Lesage będzie wolny.
— Ale na to potrzeba mi czasu.
— Ile czasu pani żąda?
— Przynajmniej jednego tygodnia.
— Zgoda. Stracenie Łucjana będzie na tydzień odroczone. Jeżeli Toussac będzie do tego czasu w naszych rękach, ułaskawię Lesage’a. W przeciwnym razie zginie ósmego dnia. A teraz dość tego. Panie de Laval, wyprowadź pan swoją kuzynkę, mam ważniejsze sprawy do załatwienia. Bądź pan gotów w najbliższych dniach przybyć wieczorem do Pont-de-Briques, chcę pana przedstawić cesarzowej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.