[124]WACHMISTRZ DOROSZ
NA LITWIE.
Czy też licho mi nadało,
Służyć z taką ruchawicą[1]?
Służby żadnej, ducha mało,
Tylko starym baki świécą[2]!
Same tylko wielkie pany, 5
A ja prosty wachmistrz sobie,
I choć ciemny[3], choć nieznany,
Za pułk cały służbę robię.
[125]
Człek się musi napracować
I niemało ponieść sromu, 10
Bo gdy przyjdzie rozkazować,
To i słuchać niema komu!
Nieraz krzyczę: „Stać! komenda!“
Gdzie tam, panie, im to w głowie;
Szwadron po wsi gdzieś się szwenda[4], 15
Lub jak skuty[5] chrapie w rowie.
W całym pułku dawnej daty
Człek sam jeden — aż niemiło,
Gdzieś wymarły stare chwaty[6].
Nie tak, nie tak, panie, było!... 20
Mój pułkownik, żołnierz stary,
Nie dzisiejsza nasza drużba,
Tęgi człowiek — zna, co służba,
Cóż, gdy niema starej wiary[7]!
Z rekrutami trudna sprawa, 25
Bo jak cały pułk — sąsiady[8],
Więc gawęda, rada, wrzawa,
A dwóch tylko[9] nie da rady.
Nieraz wołam: „Ruszać raźno!“
I wyprawiam, gdzie wypada, 30
A on maże się nieglaźno[10]
I przyzywa wnet sąsiada:
„Słuchaj, bracie — hej panowie!
Czyśmy nato tu zjechali?
Niechaj każdy z panów powie — 35
Byśmy gdzieś na deszczu stali?“
I zastawia się sąsiadem,
Bo ma w pułku szkapę własną —
[126]
Z takiem wojskiem, z takim ładem,
Niech pioruny w pułk ten trzasną! 40
Choć posłucha nawet który,
Zajmie pocztę[11] i nie gada —
To jak wymknie z jakiej dziury
Gdzieś tam kozak, — krzyczy: „zdrada!“
„Ha — to darmo! Ja inaczej 45
Stawiać widet[12] już nie umiem,
Ani wojny nie rozumiem,
Jak, że jeden zawsze znaczy.“
Biada — młodsi na mnie liczą,
Walą jak na szkapę siwą; 50
Niby starsi tylko krzyczą:
„Nuż Doroszu! dalej — żywo!
„Dorosz patrol dziś prowadzi,
„I języka[13] się postara,
„Dorosz niechaj sobie radzi: 55
„Niema owsa, głodna wiara —
„Dorosz! a czy kute konie?
„Dorosz — na sąd i do rady!
„Dorosz służbę ma w szwadronie,
„Dorosz jedzie dziś na zwiady.“ 60
Słowem, panie, — mówiąc krótko —
Hasłem w pułku imię moje!
Brzmi wieczorem, brzmi z pobudką,
Dzień przejeżdżę, noc przestoję:
Bo to mało ważą młodzi, 65
Że się w służbie wiek strawiło,
ZeŻe się starszych poczcić godzi —
Nie tak, nie tak, dawniej było!...
Ciężka służba obozowa,
Ale jeszcze z nią pół biedy; 70
[127]
Jakoś lezie — ale kiedy
Już o boju przyjdzie mowa:
Wolałbym się z babą wadzić,
Albo jeszcze i coś więcéj,
Niż do boju poprowadzić 75
W dobrym szyku pułk panięcy;
Bo tam ogień, a tu — rada.
Koniec końców zawsze jedno,
Na deresza[14] Dorosz siada
I harcuje[15] szkapę biedną. 80
Jeszczeć siebie nie żałuję,
Choć i moja krew nie woda —
Ależ konia, panie, szkoda!
Bo to koń mi się marnuje.
Wówczas każdy ma wymówki: 85
Bo ten wrócił od placówki,
A ten chory, a ów ścięty,
A czwartemu koń ustanie,
A piątego źle podpięty,
A niejeden stchórzył panie; 90
Wówczas pochlebstw już bez liku:
„Hej! Doroszu, stary ćwiku[16]!
Nasze stopnie to androny[17]!
Waszmość musisz tu zaradzić,
Waszmość — żołnierz doświadczony, 95
Waszmość musisz poprowadzić!“
No, no, dosyć, dosyć tego,
Już to wstyd dla młodej wiary,
Kiedy chwalić trza starego,
Ale swoje zrobi stary. 100
A więc ruszam w przód plutonu!
W pierwszą lepszą wpadam lukę,
[128]
I rżnę, panie, bez pardonu
Po ułańsku swoją sztukę!
Ale ledwo bój ustanie, 105
Zaraz tracę na walorze[18] —
Wówczas nikt już starych, panie,
Za stworzenie nie ma Boże.
Wówczas na nas pełno kwasu,
Że my starzy nic nie czujem, 110
I jakiegoś ducha czasu
Wyschłym mózgiem nie pojmujem!
Co to znaczy, wiedzą kaci?
Bo to odkąd w świecie żyję,
U mnie duch co dobrze bije! 115
A czas to, co dobrze płaci!
Ale u nich to ten tęgi,
Co gardłuje całą siłą,
A kto schlebia, ten wart wstęgi —
Nie tak, nie tak, dawniej było!... 120
Ot — niedawno, gdyśmy stali
Z całym pułkiem w przedniej straży,
Tak się, panie, krucho zdarzy,
Że nas omal nie zabrali;
Moskal prawie nas otoczył, 125
Ale odciąć nas nie zdołał,
Pan pułkownik przed front skoczył
I do siebie mnie przywołał,
I rzekł do mnie: „Ot — wiesz, stary,
Że się nie mam kim posłużyć, 130
Dwóch nas tylko z dawnej wiary —
Dalej trzeba już odurzyć[19]:
Jedź do sztabu, weź papiery,
Zdaj wodzowi raport szczery —
[129]
Niech też o nas przecie radzą, 135
Bo nam djablą łupnię dadzą[20].“
Rzekł, a jam się kopnął cwałem,
(A nie byłem nigdy w sztabie).
Wódz! nie żarty — pomyślałem,
Szlify wodza to nie grabie — 140
Nuż tu ćwika na czem schwyta!
Nuż znienacka mnie zapyta!
Trzeba mu się odciąć sprawno —
Nuż zapyta: „Służysz dawno?
Kiedyś dostał krzyż francuski[21]? 145
W wojnie pruskiéj — czy też ruskiéj?
Czyś tam kontent z młodej wiary?
Czy was racja[22], żołd dochodzi?
Młody żołnierz czy z zapałem?
A pułkownik czy zdrów stary? 150
Co się święci? — wróg, czy godzi?
Czy są działa? — jest piechota?
A po skrzydłach las? czy błota?...“
Zgoła wszystko pomyślałem;
Kontent ruszam, wiatry wieją, 155
Czasem spojrzę — są depesze[23]?
A mój deresz sobie czesze[24],
Aż się wszyscy djabli śmieją!
Więc stanąłem w sztabie rankiem,
A otarłszy czoło z znoju, 160
Wiążę konia tuż przed gankiem,
I rżnę prosto do pokoju.
„Gdzie wódz ?“ — pytam. — „Czyś zwarjował,
Któż o wodza tak się pyta?
[130]
Znać, żeś w pułku się wychował“ — 165
„Gdzie wódz?“ — rzekłem — „mów i kwita!“ —
To żołdactwo, to natręty!
Wódz śpi jeszcze, bo dzień chmurny.“ —
„A szef sztabu?“ — „Szef zajęty.“ —
„A dyżurny?“ — „Śpi dyżurny.“ — 170
„Wszak mój przyjazd nie wizyta,
Przez noc całą tutaj spieszę,
Tutaj panie są depesze!
Zbudzić służbę — ot i kwita!“
Gdy to rzekłem, on się zdziwił, 175
Stuknął, mruknął — nosem skrzywił
I samego mnie zostawił;
Alem nieźle się ubawił,
Bom stał ze trzy godzin w sieni,
A trzy godzin — to niemało, 180
Gdy człek głodny po bezseni[25],
Więc mi się na sen zebrało;
W końcu myślę, poniewoli,
Co też wódz tak długo robi?
Pewno jakiś plan sposobi — 185
Aż tu słyszę — Wódz się goli!“
Niechże goli, kiedy goli,
Bo i naszych panie golą,
I Moskale nie swawolą,
A jak biją, djablo boli! 190
Wreszcie dano znak — „Śniadanie!“
W jednej chwili — szastu, prastu —
I wypada do mnie, panie,
W okularach siedemnastu!
Orszak cale, okazały! 195
Wszyscy smacznie zajadali —
Po francusku rozmawiali
I perfumy zapachniały —
[131]
Tu się widzę nieźle dzieje,
Bo tu tylko wino płynie, 200
A tam krew się polska leje —
Ach! i pułk mój może ginie!...
Żal mi było pułkownika,
O depesze nikt nie pytał,
Nikt mię z panów nie powitał — 205
Jam nie umiał ich języka;[26]
A więc stałem w kątku cicho,
Wkońcu myślę — co za licho?
Dla starego rzecz to nowa,
Ej — chybiłem wioskę pono — 210
Tu po polsku ni pół słowa,
A o sztabie mi mówiono.
Wkońcu-m poznał tych ichmości:
To Francuzi niezawodnie,
Których wódz chce uczcić godnie, 215
By znał Francuz, że tu gości;
Gdym to myślał — z miną tęgą
Na wiarusa jeden wpada:
„A hultaju! a ciemięgo!
Przydymiona czekolada!“ 220
A więc rzekłem: Niech nam żyją!
Wszak to nasi, nie Francuzi —
Ależ warto im dać buzi!
Znać, że się o wolność biją —
I żal serce mi ucisnął... 225
Ukończono wreszcie gody,
Jam z raportem się przecisnął,
Wziął go jakiś panicz młody —
Wziął, przeczytał, na stół rzucił,
[132]
Potem mruknął — „To źle, panie,“ 230
Przez nos jakąś piosnkę nucił,
Wkońcu rzekł mi niespodzianie:
„Korpus rozkaz tam odbierze“ —
„To pułk, panie!“ - rzekłem skromnie;
„To pułk tylko? Wielkie zwierzę! 235
Lecz i o nim tam się pomnie[27].“
Wkońcu do mnie rzekł wspaniale:
„Wiarus wódki się napije,
Bo ja znam to doskonale,
W pułku licho tam się żyje.“ 240
A, co tego, to za wiele! —
A więc, panie, rzekłem śmiele:
„Nie tak licho — jak niegrzecznie!
W pułku trochę niebezpiecznie!
Co do wódki, to i kwita! 245
Bo mam wódkę od kozaka;
A choć może i nie taka,
Milsza dla mnie, bo zdobyta!“
Tak burknąłem im przez zęby,
Gdyby mi się popadł który, 250
Toby poznał, jak Mazury
Kpów pytlują[28] na otręby!
I wyszedłem — na spiekocie
Koń mój biedny stał przy płocie
Z głową na dół pochyloną: 255
„Oj, nam obu źle tu pono —
Pójdź, mój koniu — źle w tej stronie!
Klątwa kraju na niej leży —
Tutaj piorun w nich uderzy,
Albo ziemia ich pochłonie, 260
Że tak służą tej ojczyźnie...“
Siadłem na koń ledwo żywy;
[133]
Ból się wzruszył w każdej bliźnie,
Żem się musiał ująć grzywy —
Chciałbym zginąć, powiem szczerze, 265
Gdy się sławy wiek przeżyło;
Lecz i kula dziś nie bierze —
Nie tak... nie tak dawniej było!...
|