Wespazyan Kochowski (Siemieński, 1865)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Wespazyan Kochowski
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WESPAZYAN KOCHOWSKI.
(1633 — 1699).

Kiedy przerzucam naszych rymotworców z siedmnastego wieku, serdecznie mi ich żal że nie zawsze umieli być samymi sobą. Myśli ich często drgające rzeczywistością, często natchnione wielkością przedmiotu; uczucia czerstwe i proste, a nierzadko głębokie, siła ducha i wiary niezłomna jak bułat ich mieczów — a mimo tego jakaś niedołężność w wypowiedzeniu tych myśli i uczuć, jakiś brak twórczości, zdolnéj nadać temu wszystkiemu niepożytą formę.
Szeroka rzeka zapomnienia przedzieliła ich od nas... bo przecież niemożna tego nazwać pamięcią narodu, co bibliograf wyszpera, erudyt objaśni, historyograf lub powieściopisarz jak surowy materyał użyje.
A jednak warunki, które mieli w sobie, i w których żyli, o sto procent przyjaźniejsze były tworzeniu niż tegoczesne.
Wizerunek takiego literata-ziemianina przedstawia Wespazyan Kochowski w swojem życiu, o którem zapewne dlatego skąpo szczegółów, że biegło zwyczajnym biegiem w zaciszy wiéjskiéj. Wiadomo z naszych Herbarzów, że Kochowscy pieczętowali się Nieczują, pisali się z Kochowa z przydomkiem Sarna, i siedzieli w Sandomierskiem, licząc się do drobniejszych posesyonatów. Nasz poeta urodził się niedaleko góry Świętokrzyskiéj we wsi Dąbrówce, majętności ojca swego Jana podsędka sandomirskiego: Rok urodzenia jego podają 1633 — co mi się zdaje być mniéj do prawdy podobnem, — gdyż piętnastoletnie chłopię niebyłoby wstanie tak pojmować wypadków jakie się w rzeczypospolitéj zdarzyły ani tak głęboko czuć klęski pilawieckiéj zaszłéj w r. 1648. Początkowo brał nauki u Jezuitów w Sandomierzu i kolegował z Gawińskim pisarzem Sielanek, ztamtąd dostał się do akademii krakowskiéj. Późniéj w czasie długich wojen Jana Kazimierza bywał w niektórych potrzebach ze Szwedami w Wielkopolsce. Niedaleko Gniezna dwakroć postrzelony kulą, jak sam wyznaje, za karę że niewierzył w krew ciekącą z Passyi Chrystusa Pana w kościele katedralnym Gnieźnieńskim

„Więc że tę rękę, jako z bólu wzmoże
„Twéj ofiaruję chwale o mój Boże
„Wierna potem, Twoje cuda —
„Ogłosi piórem pośród wszego luda! —“

Obietnicy téj święcie dotrzymał opiewając cześć N. Panny i Syna Jéj w różnych cudownych obrazach. Opieki cudownych obrazów doświadczył gdy tonął w Pilicy pod Sulejowem — już woda oddech dusiła — westchnął do Najświętszéj Panny — i zaraz przybił do brzegu... dlatego téż powiada w pieśni opiewającéj to zdarzenie:

„Kto wzięte łaski w zapomnienie grzebie
Niegodzien, jedno w ostatniéj potrzebie
Gdy szwank będzie, w złéj przygodzie,
I w frasunku, bez ratunku
Zostać opuszczony....“

Wskutek działów majątkowych z bratem, przeniósł się Wespazyan do Goleniowéj, i tu obok ukochanéj żony, pośród miłéj czeladki poświęcał się poezyi i pisaniu dziejów ojczystych, a że w poblizkości Krakowa mieszkał, miał sposobność pilniéj doglądać drukujących się pism swoich. Podkanclerzy koronny Olszowski, autor znanego dzieła: Cenzura candidatorum zwrócił uwagę na pracę Kochowskiego, i wyrobił mu u króla Michała żupnikostwo wielickie i tytuł Sekretarza królewskiego. Jan trzeci, którego synom rymy swoje poświęcał dał mu Podkomorstwo nadworne i zrobił go historyografem, mającym przywiléj korzystania z oficyalnych archiwów. — W końcu otrzymał godność Wojskiego Krakowskiego. — Umarł r. 1699, pochowany w Krakowie.
Zupełny zbiór pism jego poetycznych wydał Turowski w Bibliotece polskiéj w następującym porządku: Liryki polskie, cztéry księgi — Epigramata czyli fraszki — Kamień świadectwa wielkiego w koronie polskiéj Senatora niewinności (Lubomirskiego). — Pieśni Wiednia wybawionego — Ogród panieński — Psalmodya polska — (r. 1693 napisana). Chrystus cierpiący — Oprócz tego po łacinie kilka pism w stylu panegirycznym i najważniejsze ze wszystkiego Klimaktery obejmujące tok dziejów ojczystych od r. 1648 do 1672, dzieło uważane za źródłowe. Skąpe szczegóły tego żywota, co do osobistych przygód — nieprawdaż? Nieznajdzie tu ani wielkiéj namiętności, ani walk reformatora, ani pasowań się z ambicyą — przeciwnie, umysł cichy, pokorny, ziemiański, połączony z charakterem gorącego chrześcianina i obywatela rzplitéj.
Zrazu żołnierz, potem ziemianin, a zawsze rymotworca i historyk, zakopany gdzieś w lasach świętokrzyskich żyje życiem, cierpieniem, upadkami i pomyślnościami rzeczypospolitéj; żaden wypadek głośniejszy niemoże minąć, żeby nieodbił się echem na jego bardonie. Łzy szczere ma na każdą niedolę i klęskę — Jo Pean! na każdy tryumf — a modlitwę na wszystko.
Aczkolwiek sam w sobie ma bogaty fundusz, kłopocze się ciągle że niepotrafi sprostać ani wielkim wzorom starożytnych liryków wygrywającym pięknie pod miarę:

Sarmaskimem ja muzykiem
W proste dmę multanki.

Niewierzy żeby mógł prześcignąć Inesa, Sarbiewskiego nawet Kanona swoich prawie spółczesnych lecz mających głośną sławę z łacińskiego rymu.

Bo ja pługa gdym dozorny
Wiersze piszę; zaczem
Trudno ma być rytm wyborny
Przy dziele wieśniaczem.

Jednakże, nierezygnuje ze sławy i wdzięczności ziomków, ale upomina się aby mu właściwe miejsca przyznano:

Tyle powinna Polska Wielka Twardowskiemu
Ile mnie, moja Mała, poecie małemu.
Trudno winić fortuny los niesfałszowany:
Wielkiéj wielki poeta, Małéj mały dany.

To skromne żądanie wziętości prowincyonalnéj, potomność wynagrodziła mu dawno, a nawet wyżéj go ceni niż Samuela Twardowskiego, na którego on zapatrując się zbyt wiele popsuł sobie smak, i przyrodzony pociąg do prostoty skaził nadętością i nastrzępił lichą erudycyą. Dziwna rzecz! dla czego niebudził w nim zazdrości Wacław Potocki, przenoszący ich obydwóch rymotworczym talentem? Zapewne inny był wówczas kodex estetyczny podług którego oceniali się poeci; szum stylu, zamaszystość udająca siłę, nadmiar porównań i aluzyi udających erudycyą — wszystko to musiało udawać bogatą poezyę gardzącą śpiewem więcéj snutym z rzeczywistości jaka otaczała poetę, a zatem więcéj prostym i naturalnym.
W ogóle żaden z nich choć mieli niepospolite przymioty, niezdołał zdobyć sobie takiéj pamięci w narodzie, żeby ich, choćby najmniejszy utwór, powtarzały do dziś usta nieuczone. Cała niemoc ich w tem, że jak Kochowski tak i inni żyli głową w świecie książkowym, to zaś, co sercem brali z otaczającego ich społeczeństwa, to się zaledwo przecisnąć mogło przez gotowe formułki reminiscencyi klassycznych....
Ludzie wiary — zbyt literalnie wierzyli w te wzory, co choć były doskonałe, niedawały doskonałości, a tylko niewolnicze pęta.
Ludzie wpływu — przypuszczam, że go wywierać mogli, lecz tylko na czas w którym żyli — potomność nieznająca ich a chcąca poznać, podnosi ciężkie wieka kamiennych trumnień, i ciekawie przypatruje się resztkom stroju i rycerskich przyborów, których nawet nazwać nieumie.
Czciciele klassycyzmu — a klassykami nieumieli zostać, w tem znaczeniu jak wiek siedmnasty został klassycznym we Francyi.
Literatura nigdy u nas niemiała ogniska, ani takiego jak korporacye trubadurów, ani jak akademia cztérdziestu lub Port-Royal. — Prawdziwa literatura zaczęła się dopiero od czwartkowych obiadów ostatniego króla.....
W odosobnieniu niewyrabia się sąd; opinii literackiéj tam być nie może, gdzie się na nią nikt niepowołuje. — W odosobnieniu wiejskiem piszący, nie słyszał czego po nim żądali współcześni, czego mogła żądać potomność. Smak tępiał dla prawdziwéj piękności, dla życia co wkoło tryskało. Magiczne słowo, którem się otwierają najskrytsze tajniki dusz ludzkich jeżeli się zaplątało pod piórem to je zaraz ciężarem swoim przygniatał cały parnas pogański — wieszcz zepchnięty z trójnoga przestawał wieszczyć, i tylko się kłopotał jakby myśli, uczucia, obrazy rodzinne, zrobić na podobieństwo rzymskiego wzoru w którego powagę wierzył, niewierząc w siebie.
Zdaje mi się że taki był stosunek dawnych naszych rymotworców do otaczającego ich świata, taka ich poetyka. Rozpruszeni, patrzący w jedną stronę, uważali poezyę za miłe wczasy, za rodzaj przyjemnéj rozrywki umysłowéj; w pewnym względzie każdy z nich był niewolnikiem syryjskim, co na końcu biesiady przychodził wieńczyć różami Rzymianina. A jednak jacyż to byli ludzie ogromni duchem i sercem, kiedy w tych osamotnionych brząkaniach na lutni, wtem niewolniczem naśladownictwie odbiło się każde drgnięcie narodu, każdy jego ból — w czem jakże niepodobni do owych zasklepionych w bibliotekach swoich późniejszych literatów, co wynaleźli egoistyczną teoryę: sztuki dla sztuki.
Owoż tedy cała historya współczesna Kochowskiemu przesunęła się przez struny jego liry; i tak: Zgon Władysława IV. wyciskaniu łzy, napełnia obawą na przyszłość:

„Któż jest co w tym czasie
Po tobie Atlasie
Pod tę machinę ramiona podłoży?!...“

I niepłonna to trwoga! — W trop za zgonem bohatyra idzie klęska Korsuńska i Pilawce — okrywające rzeczpospolitę sromotą kanneńskiéj niesławy.... Ale kto widział śpiewać klęski ojczyzny, wywodzić na widok tchórzostwo i zniewieściałość rycerstwa? Gdzie téż poecie kalać własne gniazdo?! Czy mu niestało wątku do piękniejszych natchnień że ich szuka w hańbie i wstydzie swoich współbraci? Wyobrażam sobie że w tym sęsie musiano nagabywać biednego poetę kiedy ody swoje, zapewne w rękopiśmie w świat puścił; leciały z rąk do rąk i opinię uzbrajały w bicze na chłostę nikczemnych; choć z drugiéj strony gniewały zapewne owych moderatów co niemając wiary głębokich przekonań, wszystko usprawiedliwiać lubią. — Widać to z wiersza o pilawieckiéj klęsce zaczynającego się temi słowy:

Nie łaj, nie fukaj, który chcesz ojczyzny,
By szły w niepamięć mniej uczciwe blizny.
Nie klnij, niezłorzecz; jako chwale dzieła,
Tak trzeba hańba by pamiętną była.

Niedarmo przyznano Kochowskiemu znamienite przymioty historyka. Braun, surowy sędzia, powiedział o jego klimakterach: „Kto rzeczy, a nie słów ciekawy, ten historyę Kochowskiego znajdzie sprawiedliwą i dostateczną.“
Liryka Kochowskiego, jeżeli nie zawsze ma polot wysoki, miewa nierzadko wybuchy męzkiego oburzenia się na wady narodowe owemu czasowi właściwe. W takich ustępach odznacza się szczególną siłą wymowy i obrazowością. Jakżeż on smaga biczem ironii niewieściuchów pilawieckiéj ucieczki, gdy kieskę tę porównywa z przegraną pod Chojnicami, lub z klęską Bukowińską, w których to potrzebach choć nieprzyjaciel miał wygraną, płacił ją jednak krwią swoją:

„...Bo oni doświadczeni męże,
Potrzebne brali na wojnę oręże:
Paiż hartowny, z straszną szyszak kitą,
Mocne karwasze, zbroję nieprzebitą.

Szable u boku, koncerz ma pod nogą,
I ta mu strojna husarską ostrogą,
Tygrys na grzbiecie pokrywa go srogi
Pod samym hasze wałach wiatronogi.“

Przepyszny wizerunek husarza! — umyślnie wystawił go poeta takim jak był dawniéj, ozdabiając jeszcze moralnemi przymiotami: że się na niego wieśniak nieskarży, że na nim ludzki płacz nie cięży — aby tem brzydziéj wystawić zepsucie obyczajów i brak karności na ówczesnym żołnierzu. Zabijające to jego zapytanie:

Bo pocoście wy do obozu przyszli?
Snadź dla bankietów, biesiad dobréj myśli. —
Poranek gnuśny, a wieczór pijany:
Takżeto kozak będzie zwojowany?

Prosty żołnierz niezna swego rzemiosła, nieumie bronią robić, ani konia prowadzić — a starszyzna, półkownicy i rotmistrze?

Za znak biegłości wojennej ten mają
Gdy z złota piją, na śrebrze jadają. —

Zapewne to, inna jego pieśń do Biberonich Bellisarów, czyli wojujących pijaków, jest dopełnieniem poprzedniéj, gdyż właśnie bankiet pijacki porównywa z służbą obozową...

Placem wojennym nam stół; arsenałem
Piwnica, gdzie dość municyi zastałem;

Bachus hetmanem; mistrz artylerye:
Kto lepiej pije.
Z mis belloardy, z pasztetów reduty,
Z kopy kuropatw szańc wielki usuty,
Marcypanowéj palisada wieże,
Cukrowa strzeże.

Tego rodzaju zuchy bywają zazwyczaj samochwałami, i przy stole zmiatają nieprzyjaciół jak potrawy z półmisków:

Jam Karasz — Murzę z Supenkazim gromił,
Jam Kenigsmarka szwadrony przełomił,
Od mej walecznej szable Dohłoruki
Rozsiekan w sztuki.

Ale nietylko Tyrteusz ten obudza serce w rycerstwie ale jako prawy obywatel odzywa się do sejmujących i zaklina ich aby powściągnęli swawolę i poczęli radzić na wspólną zgodę. Był to właśnie ów sejm nieszczęśliwy 1652 — gdzie każdy z pretensyami wyjeżdżał, a o uchwaleniu środków na obronę zewsząd zagrożonéj ojczyzny niemyślał. — Widać że jasny umysł poety przewidywał co gotuje ostateczną zgubę krajowi:

Miłać mi wolność, bom się téż w niéj rodził,
Nią się zdobię i szczycę
Jednak jéj zażyć życzę,
Żebym nią własnej ojczyźnie nie szkodził.
Niema szacunku równego głos wolny;

Kocham się téż w swobodzie,
Nie ku publicznej szkodzie:
Zbytniéj wolności niechcę i swawolny
Twéj miłośniku Sarmato ojczyzny
Z tym się obchodź klejnotem
Tak teraz jak i potem
Byś nieuczynił z lekarstwa trucizny.

Złota prawda! Pokazuje się że wiedziano dobrze gdzie tkwił zaród wszelkiéj niemocy i przyszłego upadku — ale jakoś tak dobrze było z oną wyuzdaną wolnością, że mała był kto między szlachtą, coby chciał do téj nieodzownéj reformy rękę przyłożyć. Sam Kochowski acz czuje i widzi jasno co ojczyznę gubi, przecież niechętnem okiem patrzy na zabiegi Maryi Ludwiki ku ustaleniu dziedzictwa tronu, a dla rokoszanina jak Lubomirski niema piorunów, lecz owszem śpiewa mu pieśń niby obrońcy złotych swobód co poprzysiągł stać przy nich do końca żywota. Czynności zaś partyi dworskiéj odmalował jak prawdziwy sejmik szatański:

Schodząc się w radę i Awernu mistrze....
Z Mazarynim subtelny Ryszeli...
Nuż Machiwel z najgłębszéj otchłani,
Co twych Florencyo dynastów się szczyci
Tyraństwa mistrzem; i z twym Polsko strachem
Idzie z etruskim Fonton, Kalimachem.

W obaleniu wolnéj elekcyi widziano tylko absolutyzm władzy i ukrócenie przywileju — i już ani słyszeć chciano o reformie. Osobliwa rzecz iż na mnóstwo pism owéj epoki wierszem i prozą, nigdzie niespotkałem się ani z jednem zdaniem któreby popierało, jak wówczas nazywano partyę francuzką, czyli królowéj — a poczciwy Pasek z łuku nawet strzelał do aktorów francuzkich na teatrum. Nie dowodzi to nic innego, tylko, że ktokolwiek, co ma władzę, choćby takowa własny mu grób kopała, niechętnie robi z niéj ofiary; najtrafniejsze przewidywania nietrafiają do przekonań, dopiero rzeczywistość która ją wydziera lub unieważnia otwiera oczy. W sto kilkanaście lat stan rycerski zdobył się wprawdzie na ofiary — ale już było za późno!
Jak wspomniałem, natchnienie do swych liryków brał Kochowski ze zdarzeń epoki — a tych mu niebrakło w ciągu trzech panowań: Jana Kazimierza, Michała i Sobieskiego. — Znajdzie tu czytelnik każdy ważniejszy moment z którego pochop bierze do uniesień, do żalów, do gromczych wyrzutów, lub do rzucenia się pod stopy krzyża, w którym widzi całą nadzieję i obronę przed niebezpieczeństwem grożącem od Moskwy:

Krzyż jest zbroją
Polsko, twoją,
Krzyż obrona
Akwilona Zkąd wsze złe pochodzi.
Tak kościół trzyma, że gdy Pan umierał,
Na Akwilon głowę skłoniwszy pozierał.
Na oliwnej
Górze dziwnej
Kończąc mękę
Skłania rękę
Na północnych ludzi.
Matka znać dając, że nam jest w pomocy
Pod krzyżem stoi ku nam, na północy....

Jest to jeden z tych, wyższym duchem namaszczonych poetów co każdy wypadek odnosi do zrządzeń woli najwyższéj, co umie czytać w rzeczach tego świata symbole myśli Bożéj, co pokazuje na cud, tam gdzieby materyalista widział tylko przyczyny i skutki zależne od rozumu i woli naszéj. Wśród przewlokłéj nieraz gadaniny makaronicznym językiem, wśród erudycyjnych porównań, mozolnie wyszukiwanych analogii w świecie mitoogii klassycznéj, nierzadko spotkać u Kochowskiego perły wyrzucone z głębi prawdziwych chrześciańskich natchnień. — Znać męża co całą duszą był w Bogu i w narodzie, męża co

Boskiego mocno jąwszy się zakonu
Jego przestrzegał do dni swoich skonu....

Ta jego strona tak w nim przeważa że kapłaństwo myśli narodowéj nikomu niepodobna by oddać na te czasy, tylko jemu jednemu, co czuł za wszystkich, co się czuł we wszystkiem, wreszcie stał na wysokości wielkich wysileń i przeznaczeń rzeczypospolitéj ciągle przypominając czego się trzymać, w co ufać, któremi drogami chodzić, pod jakiem godłem i w imie czego hamować się lub zwyciężać. Mógłby kto dzisiaj zarzucić: a jego fraszki i epigramatu czyż są w harmonii z tą poważną szatą kapłana, w jaką go oblekam? przecież cenzura skazała je na ogień, powiadając że mieszczą: multa obscena, et turpia, ac famam et honorem multarum personarum tangentia. — Uważałem to, że ludzie głębokiéj i szczeréj wiary, nigdy prawie niebywają surowi jak Katony, ponurzy jak kwakry, i ciągle baczni na raz przyjętą rolę, jak ten, co mnicha udaje. Dusza im więcéj oddana niebu tem swobodniejsza i weselsza względem świata; dobry humor, pusty żart światowy, to jakby wypoczynek w ciągu wędrówki po wyżynach duchowych, to jakby przypomnienie, że się do ziemi i ludzi należy. Wreszcie nasi ojcowie; w ogóle byli jowialiści, choć w pobożności i gorącości daleko nam do nich. Toż i Kochowski oskarżony o swoje fraszki przez źle zrozumianą gorliwość, czy zawiść do akademii krakowskiej, która na nich położyła „imprimatur,“ — zasłania się obyczajem naszym i powagą dawniejszych pisarzy. Mówi on w swéj obronie: „Za dawnych czasów nietylko téj wolności nie ganiono, ale i owszem chwaloną była, zwłaszcza w narodzie polskim te jovialitates żartów, i w posiedzeniach przyjacielskich bawiące rymy, miejsce miały. Pisał Jędrzej Krzycki arcyb. gnieźnieński Epigramata, Jan Kochanowski, Miaskowski, Rey, Jagodziński, Wojciech Inez Jezuita. — Niewiem jednak, aby kto z pomienionych na tak severam crisim przychodzić miał, jaka mię teraz potyka. I owszem, skoro nasz polski, Jan Kochanowski poemata swoje „wielkiemu senatorowi Piotrowi Myszkowskiemu, bisk. krak. surowemu przystojnych obyczajów cenzorowi, przypisał.“ — Nagabywany poeta powołuje się jak widzimy na Jana z Czarnolesia, lecz zdaje się że wtedy jakiś ciemny fanatyzm i na śpiewaka Psalmów ciskał kamienie i pomawiał go o herczyę; wiersz Kochowskiego: Apologia za Janem Kochanowskim wyraźnie odnosi się do tych niewczesnych gorliwców:

„Żałuję twéj Janie doli
Która mię jak własna boli,
Że cię obmownym językiem
Udają być heretykiem.“

Coś takiego powtarza się za dni naszych: Dante, na którego Komedyę przez pięć set lat Kościół Rzymski patrzał jak na kwiat najwonniejszéj poezyi chrześciańskiéj posądzony został o herezyę, i poczytany za poprzednika Lutra, Kalwina. — Z czego możnaby wyprowadzić ten wniosek, a raczéj postawić twierdzenie, że w chwilach żywéj wiary i czerstwości przekonań, biorą i sądzą człowieka w całości i z najgłówniejszych przymiotów umysłu i charakteru; przeciwnie w chwilach kiedy zimne dusze teoryami religijnemi chcą zastąpić brak wiary i przekonań, czepiają się drobnostek wypływających najwięcéj z ducha czasu i miejscowego obyczaju, a gdy takowe nieodpowiadają ich teoryom, skazują na potępienie całego człowieka. Toż i Kochowski gorętszy wiarą, i podnioślejszy duchem niż wszyscy współcześni mu pisarze, wplątany zostaje w proces z nuncyaturą; co zapowiada niedaleki proces Łyszczyńskiego, który się mniéj szczęśliwie zakończył — bo nieprzekonanego ateusza na stos zaprowadził. — Nietylko w Lirykach, lecz we wszystkich znajomych poetycznych tworach Wespazyana jak Ogród Panieński, jak Chrystus cierpiący, jak Różaniec Naj. Panny Maryi, widać katolickiego poetę który natchnienie brał z codziennych praktyk religijnych, który całem życiem swojem oddał się na usługę Bogu i ojczyźnie. — Niebyły téż to exercycye pióra, ale gorące modlitwy: poeta pragnie tą pracą swoją rymotworczą, zarobić na dalsze zbawienie, a o poklaski, o sławę bynajmniéj nie stoi. Niemożna jednak powiedzieć żeby celował prostotą i oryginalnością pieśni ś. Franciszka, Jakuba de Todi, ś. Bernarda i innych nieporównanych liryków kościelnych w wiekach średnich — u niego bywają najczęściéj rozwlekle glossy owych zwięzłych słów podanych przez wielkich liryków kościoła, do których lubi mięszać i Feba i Apolina z Muzami. Był to umysł który niemógł się otrząsnąć z zepsutego smaku, a który mimo tego nieustawał w wewnętrznéj pracy; bo jak po datach pism jego widzę, to co napisał na ostatku życia (w r. 1693) przeszło wszystko co napisał przedtem, i ten jeden kawałek, może najkrótszy, stawia go wyżéj nad wiek, bo go robi poetą przyszłości.
Chcę tu mówić o Psalmodyi polskiéj[1] nieznanéj prawie biblio- i historyo-grafom naszym, którzy dziwnym sposobem niemają szczęścia do odkryć. Niepodobna sobie wytłumaczyć, jak ludzie przewracający tysiące tomów bibliotek nienapadli na Psalmodyę, która przecież niemoże mieć tego warunku rzadkości co pisma akatolików, niszczone przez władzę duchowną? Najpewniéj że gdy im w rękę wpadła szpetnie drukowana książczyna, bez nazwiska autora, mieszcząca psalmy jakiegoś znanego przekładu — pominęli ją i wrzucili do stosu panegiryków i książek nabożnych. Inaczéj nieumiem sobie tłumaczyć, dla czego jeden z najgłębszych utworów literatury siedmnastego wieku leżał w zapomnieniu, i dopiero teraz pierwszy raz się pojawił w zbiorze pism rymotworczych Kochowskiego.
Czy znał tę Psalmodyę Brodziński i Mickiewicz? niemogę wiedzieć — tyle jednak jestem pewny że i jeden i drugi byliby ją ogłosili, lub skłonili kogo do ogłoszenia jéj. Dla czego zaś postawiłem to pytanie? Tém się wytłumaczę, że niemałe miałem zdziwienie, kiedy postrzegłem iż w Psalmodyi ta sama myśl rozwiniętą już była w pełności, którą zdawało się że najpierwéj Brodziński, a po nim podniósł Mickiewicz. — Dało mi to bardzo do myślenia. Zacząłem téż porównywać rozprawkę o Narodowości i Poselstwo Brodzińskiego, niemniéj Księgi Pielgrzymstwa Mickiewicza z Psalmodyą; szukałem czy się niespotkam z jakim obrazem, wyrażeniem, które będąc w Kochowskim, pokazywałoby że on dał pomysł i na ton biblijny nastroił późniejszych wieszczów przedzielonych od niego więcéj niż setkiem lat — Z wielką pociechą nicem takiego nieznalazł, co téż mnie utwierdziło w przekonaniu że Księgi Pisma św. były źródłem żywego natchnienia dla jednego i dla drugich — rzecz bardzo prosta. — Lecz i druga stanęła przed oczyma prawda: że cierpienia i upadki jakiemi byliśmy dotknięci przedstawiały się zupełnie w ten sposób jak kary spuszczane na lud izraelski za odstępstwa i winy przeciw Jehowie. — W nas samych tkwi siła i wola powrotu do łaski, po dniach próby i pokuty. — Historya wplata się jak niski powój lub polna róża w struny arfy Dawidzkiéj; jęczy i gromi trenami Jeremiasza, — naucza i apostołuje parabolami ewanielii.... Zwykły porządek spraw świeckich usuwa się w głąb ze swemi przyczynami i skutkami, potępieniami i usprawiedliwieniami — to dla uczonych i piśmiennych tego świata — dla wierzących i czujących przyczyna i skutek jest w Bogu, który widocznie pokazuje się i czuwa w tych wszystkich kolejach złych i dobrych jakie przechodzimy od początku naszego istnienia. Dla wierzącego oka niema tu naciągań; jedno z drugiego wywija się nieubłaganą loiką sprawiedliwości wszechmocnéj. W piątym psalmie Kochowskiego ułożonym podług słów psalmisty: Attendite populo — przelewa się cały potok dziejów ojczystych...
„Kocha Pan i w niewiernych cnotę i nagradza w potomstwie dobre uczynki, które znajomość wiary poprzedziły.
„Wskrzesił z nasienia ich Mieczysława, któremu z urodzenia ślepemu, przyjęta wiara, doskonały wzrok przywróciła.
„Gdzie uwagi godne wszechmocności dzieło, że w nawróceniu Polski pierwszym niewiasta Apostołem.“
Tę głęboko prawdziwą myśl, wzmacnia poniżéj drugim dowodem:
„Godna wiecznéj pamięci Jadwigo, pani nasza, która — jako Dąbrówka Polsce, takeś i ty apostowała Litwie.“
Przecudnie mówi o Bolesławie Śmiałym:
„Już miasto trąby i krzykliwéj surmy śpiewają nasi Bogarodzica, za larmo (hasło) do boju, a krzyżem chorągwie znacząc, z tym znakiem gromią szczęśliwie nieprzyjacioły.
„Ulega im jedynowładca ruski, a Kijów przestrzeństwa swego w objazd siedm mil rachując, poszedł na łup Śmiałemu.
„Dałby to był Bóg, aby tylko na nieprzyjacioły Śmiały był; ale gdy się i na Pasterza zdziczała owca rzuca, słusznie koronę traci:
„Bo niepokazał w Bogu nadziei, ale w broni i męztwie, zapomniawszy, że któremi się państwa wszczynają sposobami, takiemiż i mocnieją.
„Prawą wiarą powstała Polska; a uszanowanie kościoła, uczyniło ją znaczną między narody.“
W każdym z kilkunastu psalmów obróconych to do dyssydentów, to z powodu interregnum, to elekcyi, to zrywania sejmów, to zwycięztw Sobieskiego umie powiedzieć złote słowo bogobojności i mądrości starca. Wysoki ton biblijnego liryzmu niezmiernie podnosi każdą myśl i nadaje jéj wagę wieszczéj wyroczni. Żadna téż literatura współczesna niepochlubi się podobnym utworem — Larochefoucauld, La Bruyere to moraliści, to badacze i anatomowie natury człowieczéj — gdy Kochowski bierze naród jakby człowieka, roztrząsa jego sumienie, waży postępki i objawia mu kiedy szedł po drogach bożych, a kiedy z nich zbaczał; kiedy zarobił na karę, kiedy się pokajał i upokorzony doznał miłosierdzia... Było to coś więcéj jak książka — bo ostrzeżenie z nieba przez usta poety....
Czy naród spragniony dusznéj pociechy rozerwał tak one pismo, że się gdzieś podziało i stało się rzadkością, o któréj nikt niewiedział? — czy téż gardząc napomnieniem zdeptał ją może, lub niepojął, porwany ku pochyłościom na których nieumiał się zatrzymać?
Sybillińska księgo! z jakimże jasnowidzeniem patrzysz na sprawy swojego wieku, i przewidujesz wszystkie mające się spełnić następstwa! — Złe jakie nurtowało wiek siedmnasty spotęgowane w następnym, miało dokonać exystencyi narodu — a co szczytne i dobre jak ofiara i zwycięztwo, to odbiera w niéj pożegnalną pieśń łabędzią....
Jéżeli przestroga dana różnowiercom nie mogła ich opamiętać, kiedy wołał: „Targający jedność kościelną, sami się między sobą zgodzić niemogą, a duch wichrowaty, jak szkapa wyuzdany który prostéj drogi nieupatruje...
„Mięsza pycha rozum, który bez Chrystusa zbawienia szuka; a błędne owce powszechną wzgardziwszy owczarnią, w parowach błędów mamie parszywieją.“ — Jeżeli to niemogło opamiętać i wtenczas i późniéj — czy dziś prędzéj przemówi i przekona?...
Elekcya króla Michała napełnia go dziwną otuchą:
„Weselcie się płodne matrony, że synom waszym przy staropolskiéj cnocie, mniéj potrzeba zagranicznych języków umiejętności, kiedy z panem po polsku doskonale się rozmówią.“
Rzeczpospolita w ówczas była obnażona i słaba, a tu Bisurmanin następował; uspokaja króla nasz psalmista byle w Bogu położył nadzieję: „Z woli jego wybije anioł wojska Sennaherybowe; albo jak we Francyi, dziewczysko jedno potłucze mocarze angielskie.“...
Czy można w kilku wyrazach i mocniéj odmalować ów stan państwa w rozprężeniu, bez władzy i sprawiedliwości wymiaru? „Droga cnoty przykra, nagroda zasług niepewna, wdzięczność za odwagi omylna; a gdy występków niekarzą, grzeszyłby ktoby dobrze czynił.“ — Straszny obraz, gdzie czynić dobrze za grzech już poczytują!...
Tajemnica — bo śmiało dziś nazwać można tajemnicą owe „niepozwalam“ którego długo, długo nikt nieśmiał wymawiać na sejmach robiąc ofiarę z swéj woli i opinii dla dobra pospolitego — tajemnica tego „niepozwalam“ wytłumaczona w tych kilku wierszach:
„Widzisz to Boże, czuły wolności naszéj stróżu, i grozisz pomstą zdrajcy; któryś tego balsamu wolności przez „niepozwalam“ w truciznę obracać nie kazał.
„Ale jako Bezoar w zakrytem naczyniu zachować był powinien: on go teraz datkiem przekupiony, na niezdrowie pospolite używa.“
Cały ustrój rzeczypospolitéj naszéj wznosił się na samych prawdach Bożych. — Owe zgubne „niepozwalam“ czyż to nie taki symbol, jak owoc z drzewa zakazanego; śród rajskich wolności, téj jednéj nieśmiano sobie pozwolić póki nieznalazł się haniebnéj pamięci poseł Upicki.
Przepyszne są psalmy w cześć Janowi trzeciemu gdy ciągnął pod Wiedeń:
„Oto bohater, do boku przypasuje miecz aby wojował za Imię Twoje: bierze herbowną tarczę, aby odprawiał wojny pańskie.
„Już na dzielny koń wsiada; daj Panie rycerzowi Chrystusowemu szczęśliwe wszędzie powodzenie.“
Daléj co za przepyszny obraz obozu tureckiego!
„Tam się przypatrzysz upstrzonym namiotom, daleko rozwleczonym, które nietylko stolicę cesarską, ale i północnych rzek księżnę, Dunaj, szeroko otaczają.
„One jako ognie gęsto się po przestronnych majdanach błyszczą, mnóstwem swojem przeciwiając się liczbie gwiazd na firmamencie.
„Jako grzmi ziemia i po blizkich lasach echo się rozlega od huku nieznośnego dział, do miasta zrozpaczonego bijących. —
„Widać z wież i blanków powywieszane chorągwie; widać i wyciągnione oblężeńców ręce, nieodwłocznego żebrzących od Ciebie ratunku.“
Opis szyku wojennego przy odsieczy oddany kilką wielkiemi rysami:
„Patrz, jakie postępowanie chrześciańskich hufców do boju, postępowanie prawie samego Boga zgodę kochającego i w jednomyślności mającego upodobanie.
„Lewą rękę w szyku rzesza Teutonów otrzymała, aby bliższa była serca, Wiedeń ratować, uwalniając gniazdo orła dwugłównego.
„Po prawéj stronie rozciągnął konny Sarmata ochotne pod białym orłem chorągwie, z któremi lekki wiatr igrając w sam ich majdan pogański popędza. — W naczelnych pułkach stanął Koronat szablą groźny, który jako mądrze berłem tak mężnie w boju władnie żelazem.
„Godny piramid dla wiecznéj pamiątki widoku, jako pierwszy na szańce Jan III. zdrowie dla wiary niesie, w któréj zdrowie, było zdrowie dla całéj Europy.
„Przy nim i Benjamin młodziuchny w téż tropy idzie i mężnego ojca trybem na obławy wojenne, bark i niedoszłe pazury wprawuje.
„Rozprósz naród, który się wojną tuczy, posyp solą łakomą pijawkę, co się chciwie krwi naszéj opiła....“
Psalm po zwycięztwie tak maluje pole bitwy:
„Leżeli w polu jako bycy tłuści po rzezi; a plugawe ścierwy, kazał zwycięzca ziemią nakryć z politowania.
„Jeńcy w zatrzymaniu żywi zostali; a miecz po zwycięztwie ochłodnął w pochwy włożony.
„Mało trzy dni było do zbierania korzyści...
„One pyszne w Sydonie, czy w Dyarbecie złotem tkane namioty, odbieżane, stały jako buda w sadzie, w któréj jabłek pilnowano.
„Konie ich posiadł mocniejszy, dzidy ich o nichże skruszył, a kulmi do grzbietu uciekających strzelał.
„Przepadli wszyscy purpuraci ich, którzy mówili: Posiądźmy ziemię chrześciańską!“
Wyprawa wiedeńska i zwycięztwa dokonane na Turku, tym „rozbójniku państw“ jak go nazywa, są niejako urzeczywistnieniem téj bożéj myśli którą w Psalmach swoich wysławia Kochowski a jednak jest on nieprzyjacielem wojny, uniewinnia nawet Jana III. że miecza dobywać musi — bo co Turek mieczem zabrał, trzeba mieczem odebrać... Daleko więcéj polega na pomocy Boskiéj i czystem sumieniu pełnem ufności nieograniczonéj.
Kończąc mówi: „Rozważ i ty Korona moja, jeśli nie słusznie rzec możesz: Pan jest obrońca mój i ucieczka moja, w nim ja będę ufała.“
Z tych wyjątków i przytoczeń może czytelnik powziąść o tonie i duchu tego pisma wyobrażenie, i przekonań się jak sposób zapatrywania się na dzieje Brodzińskiego, Mickiewicza, a szczególniéj Zygmunta Krasińskiego ma wiele analogii z Psalmodyją i innemi lirykami Kochowskiego.
W Polsce widzieli oni Chrystusowego rycerza wystawionego na najcięższe próby mąk, ukrzyżowań, śmierci — a mimo tego nieumierającego i nieprzemijającego, jak nieprzeminie kościoł zbudowany na piotrowéj opoce. —
Jedno od téj idei odstępstwo, mogłoby go przywalić kamieniem grobowym.






  1. Właściwy tytuł taki: Trybut należyty wdzięczności, wszystkiego dobrego Dawcy, Panu i Bogu, albo Psalmodya Polska, za dobrodziejstwa Boskie dziękująca. Przez jedną najlichszą kreaturę. Roku pańskiego 1693 napisana, a do druku podana r. pań. 1695. Raz tylko zdarzyło mi się widzieć exemplarz in 4to i ten drukowany był jak sądzę w Częstochowie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.