Wilczyce/Tom III/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
W którym młody baron Michel zostaje adjutantem Berty.

Jan Oullier zbiegł spiesznie ze schodów; pilniej mu było może oddalić się od młodej dziewczyny, niż usłuchać rozkazów margrabiego. Zastał go na dziedzińcu z chłopem spoconym, błotem obryzganym. Chłop ten przyniósł wiadomość, że żołnierze wtargnęli do domu Paskala Picaut’a. Widział, jak wchodzili, ale nic więcej. Stal ukryty w zaroślach przydrożnych na gościńcu de la Sablonniére i miał polecenie popędzenia do zamku, w razie, gdyby żołnierze skierowali się do domu, w którym schronili się zbiegowie. Spełnił to polecenie ściśle.
Margrabiego, któremu Jan Oullier powiedział, że pozostawił Petit-Pierre’a i hrabiego Bonneville‘a w domu Paskala Picaut’a — margrabiego, mówimy — ogarnęło wielkie wzburzenie. Nie szczędził wyrzutów staremu gajowemu, że zaufał innym, ale Jan Oullier nic nie odpowiadał, ponury i milczący, stał ze spuszczoną głową. To milczenie i ta nieruchomość doprowadziły margrabiego do rozpaczy, zawołał tedy, żeby stary gajowy podał mu konia. Ale Jan Oullier potrząsnął głową.
— Jakto! — rzekł margrabia — nie chcesz mi dać konia?
— I ma zupełną słuszność — wtrąciła, zbliżając się, Berta, która usłyszała rozkaz ojca i odmowę gajowego — miejmy się na baczności, pośpiech nierozważny mógłby dużo zaszkodzić. Janie Oullier, czy możesz zaręczyć za kobietę, której ich powierzyłeś?
— Wczoraj — odparł stary gajowy, spoglądając z wyrzutem na młodą dziewczynę — powiedziałbym o Maryannie Picaut’owej: odpowiadam za nią, jak za siebie; ale... dzisiaj wątpię o wszystkiem — zakończył z westchnieniem.
— Ta cała gadanina to tylko czas stracony. Konia! Niech mi przyprowadzą konia! Za dziesięć minut będę wiedział, czego się trzymać.
Berta powstrzymała margrabiego.
— Nie zapominajmy, ojcze, że ci, którzy przyprawiają nas o taki niepokój, są w oczach wszystkich prostymi chłopami. Otóż margrabia Souday, przybywający konno, by osobiście zasięgnąć o nich wiadomości, zdradza, jak wielką wagę przywiązuj© do ich osób, i niezwłocznie zwróci na nich uwagę naszych nieprzyjaciół.
— Panna Berta ma słuszność — odezwał się Jan — ja tam pójdę.
— I ty nie pójdziesz także; po tem wszystkiem, co zaszło nocy ostatniej, nie możesz pokazywać się tam, gdzie są żołnierze; do spełnienia misyi podobnej potrzebny nam człowiek, który nie jest niczem skompromitowany, który mógłby dotrzeć do wnętrza chaty, nie budząc żadnego podejrzenia, dowiedzieć się, co zaszło, a nawet, jeśli to możliwe, co się stanie.
— Co za nieszczęście, że to bydlę Loriot uparł się, żeby powrócić do Machecoul’u! — zawołał margrabia. A tak go prosiłem, żeby został. Miałem przeczucie tego wszystkiego, gdy chciałem włączyć go do mojej dywizyi.
— A czyż nie pozostał pan Michel? — odezwał się Jan Oullier szyderczo. — Jego to może pan margrabia posłać do domu Picaut’a, i tam i wszędzie, gdzie pan zechce. Gdyby było dziesięć tysięcy żołnierzy dokoła tego domu, jego tam wpuszczą i nikt się nie domyśli, że baron tam wchodzi, by załatwiać sprawy pana margrabiego.
— Takiego. właśnie nam trzeba — rzekła Berta, przyjmując niespodziewaną pomoc Jana Oullier’a, jakkolwiek była w niej zła wola — nieprawda, ojcze?
— Do kroćset! naturalnie! — zawołał margrabia Souday. — Pomimo pozorów nieco zniewieściałych, ten młodzieniec będzie nam stanowczo bardzo użyteczny.
Przy pierwszych wypowiedzianych słowach, Michał zbliżył się i, czekał z szacunkiem na rozkazy margrabiego. Gdy usłyszał, że propozycya Berty została przyjęta, twarz mu się rozpromieniła. Berta promieniała również.
— Panie Michale, czy pan gotów jest uczynić to, czego wymaga ocalenie Petit-Pierre’a? — spytała młoda dziewczyna.
— Jestem gotów uczynić wszystko, co pani rozkaże, by dać panu margrabiemu dowód wdzięczności za życzliwe przyjęcie, jakie mi zgotował.
Dobrze! w takim razie bierz pan konia... nie mojego, poznaliby go... i puść się pan galopem, bez wytchnienia. Wejdź pan bez broni do domu, jak gdyby sprowadzała pana tylko ciekawość, a jeśli naszym przyjaciołom grozi niebezpieczeństwo....
Margrabia zastanowił się; nie miał inicyatywy szybkiej, ani łatwej.
— Jeśli przyjaciołom naszym grozi niebezpieczeństwo — odezwała się Berta, — w takim razie niech pan zapali ognisko na pagórku; przez ten czas Jan Oullier zgromadzi swoich ludzi i, dobrze uzbrojeni, podążymy w lot na pomoc tym, którzy nam są tacy drodzy.
— Brawo! — zawołał margrabia Souday — zawsze mówię, że Berta, ma najwięcej rozumu z całej rodziny.
Berta uśmiechnęła się z dumą, spoglądając na Michała.
— A ty — rzekła do siostry, która zeszła przed chwilą, właśnie, gdy Michał wybiegł po konia — nie ubierzesz-że się nareszcie?.
— Nie — odparła Marya.
— Jakto! nie?
— Postanowiłam pozostać w ubraniu, jakie mam aa sobie.
— Co ty mówisz? — W armii odrzekła Marya ze smutnym uśmiechem — obok żołnierzy, którzy walczą i umierają, potrzebne są siostry miłosierdzia, które ich pielęgnują i niosą im pociechę; będę waszą siostrą miłosierdzia.
Berta spojrzała na Maryę ze zdumieniem. Może byłaby zapytała o przyczynę zmiany postanowienia, ale w tejże chwili Michał podjechał na koniu, co powstrzymało słowa na ustach Berty.
— Powiedziała mi pani — rzekł baron do tej, która mu wydała rozkazy — co mam czynić w razie, gdyby zdarzyło się jakie nieszczęście w domu Paskala Picaut’a; ale nie powiedziała mi pani, jak postąpić, jeśli Petit-Pierre ocalał.
— Wrócić, żeby nas uspokoić — odezwał się margrabia.
— Nie — rzekła Berta, — to jeżdżenie w tę i w tamtą stronę obudziłoby podejrzenie żołnierzy, którzy niewątpliwie włóczą się dokoła lasu. Pozostanie pan u Picaut’ów, albo w pobliżu, a gdy noc zapadnie, będzie pan czekał na nas pod dębem Jailhay. Czy pan go zna?
— Naturalnie! — odparł Michał — przecież to na drodze do Souday..
Michał znał wszystkie dęby na drodze do Souday.
— Dobrze! — odparła młoda dziewczyna — będziemy tam ukryci w pobliżu. Da pan sygnał: trzy razy krzyk puhacza, raz krzyk sowy, a przybędziemy do pana. A teraz w drogę, kochany panie Michale!
Michał złożył ukłon margrabiemu i pannom, poczem ruszył z miejsca galopem.
— To nie do uwierzenia, jak łatwo zrobić z prostaka człowieka przyzwoitego! — rzekł margrabia, wracając do zamku. — Co prawda, muszą się do tego zabrać kobiety. Ten młodzieniec ma doprawdy zupełnie dobre obejście.
— Tak — wtrącił Jan Oullier — ludzi z dobrem obejściem można urobić, ile się zechce; ale ludzi z sercem nie urobi się tak łatwo.
— Janie Oullier — odezwała się Berta — jużeście zapomnieli moje polecenie; strzeżcie się!
— Panienka się myli — odpowiedział Jan Oullier — dlatego właśnie, że o niczem nie zapominam, tak bardzo dotąd cierpię. Odrazę, jaką żywię dla tego młodzieńca, wziąłem za wyrzuty sumienia; ale od dzisiaj zaczynam się obawiać, że to przeczucie.
— Wyrzuty sumienia, wy, Janie Oullier? I, cóżeecie zawinili względem niego?
— Względem niego nic — odparł Jan Oullier głosem ponurym — ale względem jego ojca...
— Względem jego ojca? — powtórzyła Berta, drgnąwszy mimowoli.
— Tak, pewnego dnia, dla niego, zmieniłem nazwisko; przestałem się nazywać Janem Oullier’em.
— A jakże nazwaliście się?
— Karą.
— Dla jego ojca? — powtórzyła Berta; poczem, przypominając sobie, co opowiadano w okolicy z powodu śmierci barona Michel’a, dodała: — Dla jego ojca, którego znaleziono nieżywego na polowaniu! Ach! cóżeś powiedział, nieszczęśliwy!
— Że syn mógłby pomścić ojca, odpłacając nam żałobą za żałobę.
— A to dlaczego?
— Bo pani kocha go szalenie.
— A więc?
— Ja zaś mogę panią zapewnić, że...
— Że co?
— Że, jakem Jan Oullier, on pani nie kocha.
Berta wzruszyła ramionami z pogardą; niemniej jednak cios ugodził ją w samo serce. Doznała w tej chwili uczucia niemal nienawiści db starego Wandejczyka.
— Zajmijcie się teraz zebraniem waszych ludzi, mój biedny Janie — rzekła.
— Do usług — odparł szuan, a Berta weszła do domu, nie spojrzawszy już na niego.
Zanim jednak Jan Oullier opuścił zamek, wezwał chłopa, który był przyniósł wiadomości.
— Czy Widziałeś — spytał go — żeby kto wchodził do domu Picaut’ów przed żołnierzami?
— Do Józefa, czy do Paskala?
— Do Paskala.
— Widziałem.
— A kto to był?
— Wójt z Logerie.
— I mówisz, że wszedł do Paskalowej?
— Jestem tego pewien.
— Widziałeś go?
— Jak was widzę.
— A w jaką stronę później poszedł?
— Ścieżką do Machecoul’u.
— Którą w chwilę później przyszli żołnierze, nieprawda?
— Właśnie! Nie upłynął Kwadrans między jego odejściem a ich przybyciem.
— Dobrze! — rzekł Jan Oullier.
Poczem, wyciągając pięść zaciśniętą w kierunku Logerie: Courtin’ie! Courtin‘ie! — zawołał — kusisz Pana Boga! Mój pies, zabity wczoraj przez ciebie, ta zdrada dzisiaj!... Tego za dużo na moją cierpliwość!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.